Wpisy archiwalne w miesiącu
Czerwiec, 2013
Dystans całkowity: | 1054.00 km (w terenie 238.00 km; 22.58%) |
Czas w ruchu: | 54:31 |
Średnia prędkość: | 19.33 km/h |
Maksymalna prędkość: | 68.00 km/h |
Maks. tętno maksymalne: | 170 (90 %) |
Maks. tętno średnie: | 141 (75 %) |
Suma kalorii: | 14895 kcal |
Liczba aktywności: | 19 |
Średnio na aktywność: | 55.47 km i 2h 52m |
Więcej statystyk |
Niedziela, 30 czerwca 2013
III Rowerowy Rajd Sokołów
Miałam obawy jak w trakcie dzisiejszej jazdy zareaguje mój organizm , bo po wczorajszych prawie 90 km, mogło być różnie.
Ale jak widać Niedziele z Panem Adamem robią swoje i mój organizm jest już w stanie wytrzymać sporo.
Piękne słońce dzisiaj rano świeciło, ale prognozy mówiły, że po południu będzie deszcz. Tak więc plecak, w plecaku rękawki, kurtka przeciwdeszczowa. Miejsce zbiórki : Biedronka na Czerwonej, czeka już Mirek i pyta się: a co Ty tam masz w tym plecaku?
A właściwie to śmieje się ze mnie. Ot, szelma. Mniej już się śmiał, kiedy po rajdzie siedzieliśmy na Marcince, spadła temperatura i spadł deszcz i Mirek z radością ubierał moje rękawki:).
Przyjeżdża Krysia i ruszamy w kierunku Rynku.
Rynek w słońcu , w jednej jego części scena i ściana wspinaczkowa ( jest wspinaczkowy festiwal), w drugiej kolarze, rowerzyści… na różnych maszynach. Górale, szosy, trekkingi, rowery miejskie. Ruszamy o 10. Bardzo spokojnie przez miasto. Zawsze jestem pełna obaw jadąc w takiej dużej grupie, bo trzeba bardzo uważać i mieć oczy wkoło głowy. Na szczęście docieramy bez wypadków na parking pod basenem na Piłsudskiego, a tam dzielimy się na 3 grupy . Każda pojedzie na inny dystans.
Nasza , rzecz jasna dystans najdłuższy. W tym roku na szczęście mam kobiece towarzystwo, bo jedzie Krysia. Trasa w znacznej części płaska, dużo asfaltów, więc można dość szybko jechać, ale i tak chłopaki jakoś bardzo nie wyrywają do przodu, bo wiadomo, że jakby tak Buria, Krzysiek wydarli do przodu, to mogłabym sobie wracać do domu.
Jest trochę błotka, to lubię – jak jest trochę trudniej. Sądząc jednak po różnych reakcjach na to błoto i to jak niektórzy hamowali przed kałużami lub omijali je szerokim łukiem , o ile się dało, jestem jednak odosobniona w tej sympatii do błota:).
Jeden z kolegów zapytał mnie nawet, co mam taki rower ubłocony…
No właśnie, ja wiem, że dla Katemka to niezbyt dobrze, ale ja po prostu czasem lubię się w tym błocie potaplać. Zresztą gdzieś ćwiczyć trzeba, potem pojadę na maraton i nie da się hamować przed każdą błotną sekwencją, bo innym bardzo utrudniałabym jazdę. Prosta sprawa. Więc trenować jazdę w błocie też trzeba.
Najbardziej z tej trasy zapamiętałam dwie bardzo błotne sekwencje , jedna pod górę, druga w dół.
Niby nic, bo podczas Niedzieli z Panem Adamem to raczej codzienność, ale na tej trasie były to takie wisienki na torcie.
No i jeszcze fajny przejazd przez łąkę, szkoda tylko, że Krzysiek doradził uczestnikom zejście z rowerów, bo tam dało się jechać ( jechałam i zresztą nie tylko ja , bo widziałam kilka jadących osób) i jestem pewna, że co najmniej 80% jadących, spokojnie dałaby sobie radę. Tam w okolicach tej łąki były też najpiękniejsze dzisiejszego dnia widoki.
Kiedy wjeżdżałam na Marcinkę, dojechał do mnie jakiś kolega. Powiedział „ Cześć Iza”.
No i znowu konsternacja, jak to czasem zdarzało mi się na maratonach, bo nie kojarzę… Kolega jednak wybawił mnie z kłopotu, mówiąc, że się nie znamy, ale on czyta mojego bloga i że ja bardzo fajnie pisze i że jest z Wojnicza i , że zainspirowałam go do jazdy w kierunku Lubinki, Wału:).
Cieszę się. Nie piszę przecież tylko dla siebie. Cieszę się, że ktoś tam w jakiś sposób korzysta z tej mojej codziennej blogowej działalności. To bardzo miłe.
Pozdrawiam kolegę, imienia nie znam. Chyba się nie przedstawił, albo nie dosłyszałam.
Trasa nie była trudna, nawet chyba łatwiejsza od ubiegłorocznej. Porównując ją do naszych niedzielnych jazd, to można powiedzieć: bardzo łatwa.
No, ale taka być musiała, bo to miał być rajd, nie żaden trening ani wyścig. I jechały różne osoby, nie wszystkie z maratonowym doświadczeniem. Krzysiek wynalazł kilka naprawdę bardzo fajnych fragmentów. Nieznanych mi. Między innymi ten błotny zjazd. Super sprawa naprawdę. No i błotny podjazd też świetny. Lubię takie kiedy trzeba walczyć o przyczepność i walczyć z nastromieniem.
Tradycyjnie oczywiście posiadówka w restauracji na Górze św. Marcina. Dyplomy, jedzonko. Miło. Kiedy wracaliśmy, Krysia z Pawłem zauważyli, ze mam bardzo mało powietrza w tylnej oponie. No fakt.. ledwie dojechałam do domu.
Ciekawe kiedy to powietrze zaczęło mi uciekać, bo coś podejrzanie ciężko wjeżdżało mi się na Marcinkę. Może już wtedy powietrza było mało? A może to po prostu mój słabszy dzień, bo wielkiej mocy dzisiaj na podjazdach nie czułam.
Najcenniejszą sprawą podczas takich spotkań rowerowych są LUDZIE.
Bo mtb to nie tylko rowery, zawody, góry, błoto itd, ale to przede wszystkim LUDZIE.
Bardzo dziękuję zatem za okazję do spotkania organizatorom z Sokoła. Coraz więcej takich inicjatyw w naszym mieście ( vide: Kolarska Noc Świętojańska). Środowisko bardzo się integruje, między innymi też poprze Forum Rowerum.
I tak oto III Rajd Sokołów przeszedł do historii i weekend powoli przechodzi do historii. Dwa tygodnie zostały do Piwnicznej. Bardzo chciałabym pojechać. Nie wiem jednak czy jestem dostatecznie przygotowana. Na domiar złego być może w ciągu tych dwóch tygodni ze względu na pracę, będzie bardzo mało czasu na jeżdżenie. No zobaczymy za dwa tygodnie.
Kończy się czerwiec, dzisiaj przekroczyłam liczbę 1000 km przejechanych w tym miesiącu. To był dobry miesiąc pod względem jeżdżenia.
Kilometry dzisiejsze podaję wraz z tymi dojazdowymi z domu.
Ale jak widać Niedziele z Panem Adamem robią swoje i mój organizm jest już w stanie wytrzymać sporo.
Piękne słońce dzisiaj rano świeciło, ale prognozy mówiły, że po południu będzie deszcz. Tak więc plecak, w plecaku rękawki, kurtka przeciwdeszczowa. Miejsce zbiórki : Biedronka na Czerwonej, czeka już Mirek i pyta się: a co Ty tam masz w tym plecaku?
A właściwie to śmieje się ze mnie. Ot, szelma. Mniej już się śmiał, kiedy po rajdzie siedzieliśmy na Marcince, spadła temperatura i spadł deszcz i Mirek z radością ubierał moje rękawki:).
Przyjeżdża Krysia i ruszamy w kierunku Rynku.
Rynek w słońcu , w jednej jego części scena i ściana wspinaczkowa ( jest wspinaczkowy festiwal), w drugiej kolarze, rowerzyści… na różnych maszynach. Górale, szosy, trekkingi, rowery miejskie. Ruszamy o 10. Bardzo spokojnie przez miasto. Zawsze jestem pełna obaw jadąc w takiej dużej grupie, bo trzeba bardzo uważać i mieć oczy wkoło głowy. Na szczęście docieramy bez wypadków na parking pod basenem na Piłsudskiego, a tam dzielimy się na 3 grupy . Każda pojedzie na inny dystans.
Nasza , rzecz jasna dystans najdłuższy. W tym roku na szczęście mam kobiece towarzystwo, bo jedzie Krysia. Trasa w znacznej części płaska, dużo asfaltów, więc można dość szybko jechać, ale i tak chłopaki jakoś bardzo nie wyrywają do przodu, bo wiadomo, że jakby tak Buria, Krzysiek wydarli do przodu, to mogłabym sobie wracać do domu.
Jest trochę błotka, to lubię – jak jest trochę trudniej. Sądząc jednak po różnych reakcjach na to błoto i to jak niektórzy hamowali przed kałużami lub omijali je szerokim łukiem , o ile się dało, jestem jednak odosobniona w tej sympatii do błota:).
Jeden z kolegów zapytał mnie nawet, co mam taki rower ubłocony…
No właśnie, ja wiem, że dla Katemka to niezbyt dobrze, ale ja po prostu czasem lubię się w tym błocie potaplać. Zresztą gdzieś ćwiczyć trzeba, potem pojadę na maraton i nie da się hamować przed każdą błotną sekwencją, bo innym bardzo utrudniałabym jazdę. Prosta sprawa. Więc trenować jazdę w błocie też trzeba.
Najbardziej z tej trasy zapamiętałam dwie bardzo błotne sekwencje , jedna pod górę, druga w dół.
Niby nic, bo podczas Niedzieli z Panem Adamem to raczej codzienność, ale na tej trasie były to takie wisienki na torcie.
No i jeszcze fajny przejazd przez łąkę, szkoda tylko, że Krzysiek doradził uczestnikom zejście z rowerów, bo tam dało się jechać ( jechałam i zresztą nie tylko ja , bo widziałam kilka jadących osób) i jestem pewna, że co najmniej 80% jadących, spokojnie dałaby sobie radę. Tam w okolicach tej łąki były też najpiękniejsze dzisiejszego dnia widoki.
Kiedy wjeżdżałam na Marcinkę, dojechał do mnie jakiś kolega. Powiedział „ Cześć Iza”.
No i znowu konsternacja, jak to czasem zdarzało mi się na maratonach, bo nie kojarzę… Kolega jednak wybawił mnie z kłopotu, mówiąc, że się nie znamy, ale on czyta mojego bloga i że ja bardzo fajnie pisze i że jest z Wojnicza i , że zainspirowałam go do jazdy w kierunku Lubinki, Wału:).
Cieszę się. Nie piszę przecież tylko dla siebie. Cieszę się, że ktoś tam w jakiś sposób korzysta z tej mojej codziennej blogowej działalności. To bardzo miłe.
Pozdrawiam kolegę, imienia nie znam. Chyba się nie przedstawił, albo nie dosłyszałam.
Trasa nie była trudna, nawet chyba łatwiejsza od ubiegłorocznej. Porównując ją do naszych niedzielnych jazd, to można powiedzieć: bardzo łatwa.
No, ale taka być musiała, bo to miał być rajd, nie żaden trening ani wyścig. I jechały różne osoby, nie wszystkie z maratonowym doświadczeniem. Krzysiek wynalazł kilka naprawdę bardzo fajnych fragmentów. Nieznanych mi. Między innymi ten błotny zjazd. Super sprawa naprawdę. No i błotny podjazd też świetny. Lubię takie kiedy trzeba walczyć o przyczepność i walczyć z nastromieniem.
Tradycyjnie oczywiście posiadówka w restauracji na Górze św. Marcina. Dyplomy, jedzonko. Miło. Kiedy wracaliśmy, Krysia z Pawłem zauważyli, ze mam bardzo mało powietrza w tylnej oponie. No fakt.. ledwie dojechałam do domu.
Ciekawe kiedy to powietrze zaczęło mi uciekać, bo coś podejrzanie ciężko wjeżdżało mi się na Marcinkę. Może już wtedy powietrza było mało? A może to po prostu mój słabszy dzień, bo wielkiej mocy dzisiaj na podjazdach nie czułam.
Najcenniejszą sprawą podczas takich spotkań rowerowych są LUDZIE.
Bo mtb to nie tylko rowery, zawody, góry, błoto itd, ale to przede wszystkim LUDZIE.
Bardzo dziękuję zatem za okazję do spotkania organizatorom z Sokoła. Coraz więcej takich inicjatyw w naszym mieście ( vide: Kolarska Noc Świętojańska). Środowisko bardzo się integruje, między innymi też poprze Forum Rowerum.
I tak oto III Rajd Sokołów przeszedł do historii i weekend powoli przechodzi do historii. Dwa tygodnie zostały do Piwnicznej. Bardzo chciałabym pojechać. Nie wiem jednak czy jestem dostatecznie przygotowana. Na domiar złego być może w ciągu tych dwóch tygodni ze względu na pracę, będzie bardzo mało czasu na jeżdżenie. No zobaczymy za dwa tygodnie.
Kończy się czerwiec, dzisiaj przekroczyłam liczbę 1000 km przejechanych w tym miesiącu. To był dobry miesiąc pod względem jeżdżenia.
Kilometry dzisiejsze podaję wraz z tymi dojazdowymi z domu.
Z Krysią na tarnowskim Rynku© lemuriza1972
Chwila przerwy w jeździe i dzielimy się na 3 grupy© lemuriza1972
Jedziemy jeszcze przez Tarnów© lemuriza1972
Jadą chłopaki z Sokoła:)© lemuriza1972
Gdzieś tam, nie wiem gdzie:)© lemuriza1972
I trochę widoków© lemuriza1972
I trochę widoków© lemuriza1972
Jedzie Pani Krystyna© lemuriza1972
- DST 66.00km
- Teren 25.00km
- Czas 03:29
- VAVG 18.95km/h
- VMAX 61.00km/h
- Temperatura 25.0°C
- HRmax 165 ( 87%)
- HRavg 135 ( 71%)
- Kalorie 1200kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 29 czerwca 2013
Kokocz i okolice
A to Polska właśnie:)
Nadszedł upragniony i wyczekiwany weekend. Budzę się rano.. pochmurno, po chwili nawet zaczyna padać deszcz. Nic to.. pewnie przestanie i przynajmniej na chwilę trzeba wyjechać.
Ale leżę jeszcze w łóżku i kończę oglądać film W. Allena „ O północy w Paryżu” ( świetny, polecam). Dzwoni Tomek, który wrócił z Rumunii i pyta czy gdzieś jadę. No jasne, gdzieś pojadę.
Początkowo myślę o jakieś płaskiej , niedługiej trasie. Potem wymyślam Kokocz. Myślę sobie: kilometrów w sam raz, wiele podjazdów nie ma.
No więc miało być w miarę krótko, w miarę płasko… a wyszło jak zwykle:).
Czyli : prawie 90 km i całkiem sporo podjeżdżania.
Ruszamy w kierunku Marcinki, ale tuż przed basenem skręt na szutrówkę w kierunku Skrzyszowa. W Skrzyszowie za kościołem wjeżdżamy na żółty szlak rowerowy. No i jedziemy. Tempo spacerowe, dużo rozmawiamy, bo przecież dawno się nie widzieliśmy. I zaczyna padać deszcz, a właściwie lać. Na szczęście w pobliżu jest przystanek więc przeczekujemy. Kiedy deszcz jest mniejszy, ruszamy. Ale jest dość zimno, mało przyjemnie. Za Zalasową zaczynają się coraz ładniejsze widoki. Jedziemy jakoś tak bez większych chęci i mocy. Myślę sobie: ale mi się nie chce…
Ale już po zjeździe z Kokocza, wchodzę w jakiś lepszy rytm i jedzie się zdecydowanie lepiej.
Podjazd na Kokocz od Zalasowej nie jest trudny, ale zjeżdżamy w dół w kierunku Ryglic i tam jest stromo. Jechaliśmy kiedyś tamtędy. Tomek mówi: trzeba będzie się z nim kiedyś zmierzyć.
No , trzeba będzie.
Wyjeżdzamy .. gdzieś… Bóg jeden wie gdzie. W sklepie pytam panią, którędy dojedziemy do Ryglic. Pani mówi, że jak pojedziemy w lewo to dojedziemy ale trochę nadłożymy drogi, a jak pojedziemy w prawo to mamy jechać aż do takiego składu drewna i tam skręcić pod górę i dojedziemy do Kowalowej.
Tomek mówi: Pani się teraz cieszy, bo pewnie wypuściła nas na jakiś mega podjazd.
Jedziemy…. Prawie nie zauważamy składu z drewnem, przejeżdżamy, odwracam się i mówię do Tomka, że trzeba wrócić. Za składem z drewnem pokazuje się ścianka do góry… ha… młyneczek i mozolnie do przodu.
Nawet nie było tak źle, jak wyglądało z dołu.
Pustkowia i pięknie widoki, do tego ścieżki kompletnie nieznane. To lubię.
Mijamy Kowalową, Joniny, dojeżdżamy do Ryglic, stamtąd do Zalasowej żółtym szlakiem rowerowym. Z Zalasowej zjeżdżamy do Ryglic słynną ulicą Partyzantów ( tarnowscy bikerzy wiedzą o czym mówię). Licznik pokazuje 68 km/h.
No i z Tuchowa czarnym szlakiem rowerowym przez Piotrkowice, Łowczówek, Pleśną, Woźniczną, Kłokową, Nowodworze, Tarnowiec i dom.
Fajna trasa, a i pogoda znacznie się poprawiła. Po deszczu wyszło słońce i zrobiło się całkiem ciepło.
Mam nadzieję, że taka pogoda dopisze na jutrzejszym Rajdzie Sokołów.
Joniny© lemuriza1972
Nadszedł upragniony i wyczekiwany weekend. Budzę się rano.. pochmurno, po chwili nawet zaczyna padać deszcz. Nic to.. pewnie przestanie i przynajmniej na chwilę trzeba wyjechać.
Ale leżę jeszcze w łóżku i kończę oglądać film W. Allena „ O północy w Paryżu” ( świetny, polecam). Dzwoni Tomek, który wrócił z Rumunii i pyta czy gdzieś jadę. No jasne, gdzieś pojadę.
Początkowo myślę o jakieś płaskiej , niedługiej trasie. Potem wymyślam Kokocz. Myślę sobie: kilometrów w sam raz, wiele podjazdów nie ma.
No więc miało być w miarę krótko, w miarę płasko… a wyszło jak zwykle:).
Czyli : prawie 90 km i całkiem sporo podjeżdżania.
Ruszamy w kierunku Marcinki, ale tuż przed basenem skręt na szutrówkę w kierunku Skrzyszowa. W Skrzyszowie za kościołem wjeżdżamy na żółty szlak rowerowy. No i jedziemy. Tempo spacerowe, dużo rozmawiamy, bo przecież dawno się nie widzieliśmy. I zaczyna padać deszcz, a właściwie lać. Na szczęście w pobliżu jest przystanek więc przeczekujemy. Kiedy deszcz jest mniejszy, ruszamy. Ale jest dość zimno, mało przyjemnie. Za Zalasową zaczynają się coraz ładniejsze widoki. Jedziemy jakoś tak bez większych chęci i mocy. Myślę sobie: ale mi się nie chce…
Ale już po zjeździe z Kokocza, wchodzę w jakiś lepszy rytm i jedzie się zdecydowanie lepiej.
Podjazd na Kokocz od Zalasowej nie jest trudny, ale zjeżdżamy w dół w kierunku Ryglic i tam jest stromo. Jechaliśmy kiedyś tamtędy. Tomek mówi: trzeba będzie się z nim kiedyś zmierzyć.
No , trzeba będzie.
Wyjeżdzamy .. gdzieś… Bóg jeden wie gdzie. W sklepie pytam panią, którędy dojedziemy do Ryglic. Pani mówi, że jak pojedziemy w lewo to dojedziemy ale trochę nadłożymy drogi, a jak pojedziemy w prawo to mamy jechać aż do takiego składu drewna i tam skręcić pod górę i dojedziemy do Kowalowej.
Tomek mówi: Pani się teraz cieszy, bo pewnie wypuściła nas na jakiś mega podjazd.
Jedziemy…. Prawie nie zauważamy składu z drewnem, przejeżdżamy, odwracam się i mówię do Tomka, że trzeba wrócić. Za składem z drewnem pokazuje się ścianka do góry… ha… młyneczek i mozolnie do przodu.
Nawet nie było tak źle, jak wyglądało z dołu.
Pustkowia i pięknie widoki, do tego ścieżki kompletnie nieznane. To lubię.
Mijamy Kowalową, Joniny, dojeżdżamy do Ryglic, stamtąd do Zalasowej żółtym szlakiem rowerowym. Z Zalasowej zjeżdżamy do Ryglic słynną ulicą Partyzantów ( tarnowscy bikerzy wiedzą o czym mówię). Licznik pokazuje 68 km/h.
No i z Tuchowa czarnym szlakiem rowerowym przez Piotrkowice, Łowczówek, Pleśną, Woźniczną, Kłokową, Nowodworze, Tarnowiec i dom.
Fajna trasa, a i pogoda znacznie się poprawiła. Po deszczu wyszło słońce i zrobiło się całkiem ciepło.
Mam nadzieję, że taka pogoda dopisze na jutrzejszym Rajdzie Sokołów.
Widoczek w drodze na Kokocz© lemuriza1972
Konie, owce i górki w tle© lemuriza1972
Widok z Kokocza© lemuriza1972
Zjazd z Kokocza z Liwoczem w tle© lemuriza1972
- DST 89.00km
- Teren 5.00km
- Czas 04:19
- VAVG 20.62km/h
- VMAX 68.00km/h
- Temperatura 25.0°C
- HRmax 165 ( 87%)
- HRavg 135 ( 71%)
- Kalorie 1600kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 27 czerwca 2013
Czwartek MTB
Mój nowy team, do którego będę aplikować:). Nie wiem czy dziewczyny mnie przyjmą, bo co prawda tak jak one jeżdżą na rowerach, to ja akurat potrafię, ale już ze śpiewaniem… hm.. może być niemały problem.
Ale teamowe stroje mi leżą, gustowne bluzeczki, niemniej gustowne kapelusze, a buciczki....:) W końcu będę wyglądać jak kobieta.
Przysłał mi to Rafał z Toskanii na zachętę w przygotowaniach do maratonu.
Ha… czyli, że rozumiem mam się przygotowywać .. śpiewająco?
Będę się starać.
Opis linka
A dzisiaj zbiórka przed Biedronką o 17. 30. Krysia, Labudu, Marcin. Ma dojechać Pan Adam jeszcze, ale już prosto na Marcinkę. No to jedziemy. Na Marcinkę szutrem. Staram się podjechać szybko, żeby zdążyć zrobić zdjęcia i kiedy się odwracam widzę, że za Labudu, Krysią i Marcinem ktoś jedzie.
Pan Adam goniący. No to jedziemy dalej.
Kilkaset metrów przed kościółkiem jadę sobie równo z Adamem i Adam mówi:
Prawie jak w „Seksmisji”
To znaczy? – pytam
- Kobieta mnie bije…
No ale za chwilę Adam włącza piąty bieg i odjeżdża mi na dobre kilka metrów. Jadę prawie ile sił w nogach ( prawie, bo jednak tak do końca to chyba mi się nie chcę), ale nie daję mu rady.
Potem jedziemy sobie niebieskim pieszym tak jak już jeździłam – Las Trzemeski, Las Tuchowski, w Tuchowski podjazdem, który odkryliśmy z Alkiem, a potem przesiadka na czarny pieszy. Tam Adam pokazuje fajny warinat zjazdowy. Jest trochę Kambodży, ale jakoś specjalnie mi to nie przeszkadza. Za to w lesie fajnie się zjeżdża.
No nie wszystkim… Marcin notuje drugi tego dnia upadek.
Tak sobie pomyślałam, ze ten fakt odnotuję… a co…:). O swoich upadkach piszę, potem się mówi na mieście, że Iza się ciągle przewraca, a prawda jest taka kochani, ze niemalże wszyscy się gdzieś tam przewracacie tylko się nie przyznajecie:).
Marcin się nie pogniewa, prawda? Sam się z siebie śmiał. Na szczęście upadki niegrożne i chyba nie poturbował się bardzo. Lekko skrzywiona kierownica.
Z Tuchowa do Piotrkowic czarnym szlakiem rowerowym. No i tam zaczyna się wyścig.
Chłopaki sobie odjeżdżają, a my z tyłu mamy ubaw.
Mówię do Krysi: popatrz… zaczyna się wyścig. Patrz, patrz… Labudu i Marcin z przodu, Adam się zbiera… patrz.. pójdzie środkiem… nie jednak z lewej. Jest… jest z przodu… Labudu się wkurzył… co to ma być! Adam jedzie… pewnie już jest na skraju wytrzymałości, ale się trzyma… Marcin odpuścił.. Labudu idzie…
Oj szkoda, że nie mam kamerki na kasku.
Potem podjazd obok kościoła, dość długi mozolny na Słoną Górę. Ze Słonej zjazd bardzo fajnym zjazdem zwanym zjazdem Kolosa.
Fajnyyyyyy…….
Trochę podjeżdżania było, ale nie tak wiele… a może to moje nogi już się przyzwyczaiły?
Wciąż nie wiem jak to jest z tą moją formą…
Jak podjeżdżam do góry, to czasem czuję się zmęczona. Myślę wtedy… ej do niczego… o jakim maratonie w Piwnicznej myślisz…
Chyba mam problem „ z głową” , bo fizycznie to wcale chyba nie jest tak najgorzej.
Za bardzo przed Piwniczną nie będzie jak się popróbować z jakąś ciężką trasą, bo w tym tygodniu Rajd Sokołów, a za tydzień nie będę mieć wolnego weekendu.
Ale teamowe stroje mi leżą, gustowne bluzeczki, niemniej gustowne kapelusze, a buciczki....:) W końcu będę wyglądać jak kobieta.
Przysłał mi to Rafał z Toskanii na zachętę w przygotowaniach do maratonu.
Ha… czyli, że rozumiem mam się przygotowywać .. śpiewająco?
Będę się starać.
Opis linka
A dzisiaj zbiórka przed Biedronką o 17. 30. Krysia, Labudu, Marcin. Ma dojechać Pan Adam jeszcze, ale już prosto na Marcinkę. No to jedziemy. Na Marcinkę szutrem. Staram się podjechać szybko, żeby zdążyć zrobić zdjęcia i kiedy się odwracam widzę, że za Labudu, Krysią i Marcinem ktoś jedzie.
Pan Adam goniący. No to jedziemy dalej.
Kilkaset metrów przed kościółkiem jadę sobie równo z Adamem i Adam mówi:
Prawie jak w „Seksmisji”
To znaczy? – pytam
- Kobieta mnie bije…
No ale za chwilę Adam włącza piąty bieg i odjeżdża mi na dobre kilka metrów. Jadę prawie ile sił w nogach ( prawie, bo jednak tak do końca to chyba mi się nie chcę), ale nie daję mu rady.
Potem jedziemy sobie niebieskim pieszym tak jak już jeździłam – Las Trzemeski, Las Tuchowski, w Tuchowski podjazdem, który odkryliśmy z Alkiem, a potem przesiadka na czarny pieszy. Tam Adam pokazuje fajny warinat zjazdowy. Jest trochę Kambodży, ale jakoś specjalnie mi to nie przeszkadza. Za to w lesie fajnie się zjeżdża.
No nie wszystkim… Marcin notuje drugi tego dnia upadek.
Tak sobie pomyślałam, ze ten fakt odnotuję… a co…:). O swoich upadkach piszę, potem się mówi na mieście, że Iza się ciągle przewraca, a prawda jest taka kochani, ze niemalże wszyscy się gdzieś tam przewracacie tylko się nie przyznajecie:).
Marcin się nie pogniewa, prawda? Sam się z siebie śmiał. Na szczęście upadki niegrożne i chyba nie poturbował się bardzo. Lekko skrzywiona kierownica.
Z Tuchowa do Piotrkowic czarnym szlakiem rowerowym. No i tam zaczyna się wyścig.
Chłopaki sobie odjeżdżają, a my z tyłu mamy ubaw.
Mówię do Krysi: popatrz… zaczyna się wyścig. Patrz, patrz… Labudu i Marcin z przodu, Adam się zbiera… patrz.. pójdzie środkiem… nie jednak z lewej. Jest… jest z przodu… Labudu się wkurzył… co to ma być! Adam jedzie… pewnie już jest na skraju wytrzymałości, ale się trzyma… Marcin odpuścił.. Labudu idzie…
Oj szkoda, że nie mam kamerki na kasku.
Potem podjazd obok kościoła, dość długi mozolny na Słoną Górę. Ze Słonej zjazd bardzo fajnym zjazdem zwanym zjazdem Kolosa.
Fajnyyyyyy…….
Trochę podjeżdżania było, ale nie tak wiele… a może to moje nogi już się przyzwyczaiły?
Wciąż nie wiem jak to jest z tą moją formą…
Jak podjeżdżam do góry, to czasem czuję się zmęczona. Myślę wtedy… ej do niczego… o jakim maratonie w Piwnicznej myślisz…
Chyba mam problem „ z głową” , bo fizycznie to wcale chyba nie jest tak najgorzej.
Za bardzo przed Piwniczną nie będzie jak się popróbować z jakąś ciężką trasą, bo w tym tygodniu Rajd Sokołów, a za tydzień nie będę mieć wolnego weekendu.
Podjazd na Marcinkę© lemuriza1972
Podjazd w Lesie Tuchowskim© lemuriza1972
Krysia i Marcin wyjeżdżają z Lasu Tuchowskiego© lemuriza1972
Adam nam odjeżdża© lemuriza1972
Labudu na tle pagórków:)© lemuriza1972
"Jedziesz Adam, jedziesz...."© lemuriza1972
Krysia, Labudu i Marcin© lemuriza1972
Marcin uprawia aerobik:)© lemuriza1972
Marcin prostuje kierownicę© lemuriza1972
- DST 57.00km
- Teren 20.00km
- Czas 03:00
- VAVG 19.00km/h
- VMAX 61.00km/h
- Temperatura 17.0°C
- HRmax 170 ( 90%)
- HRavg 140 ( 74%)
- Kalorie 117kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 25 czerwca 2013
Mini wtorek mtb
Opis linka
Na początek jeszcze filmik z sobotniej nocy ( była gorączka sobotniej nocy, co?). Zwłaszcza gorączkowo poszukiwano drewna na ognisko, które gdzieś zaginęło.. na szczęście szczęśliwym splotem okoliczności , powracając z biesiady u sąsiada, napatoczył się nam jeszcze jeden sponsor. Tajemniczy Pan z drewnem.
Kto jest z Tarnowa i okolic to wie, że pewną już świecką tradycją stał się tzw Wtorek MTB, gdzie Kolos mianowany przeze mnie na Prezesa Towarzystwa Miłośników Brzanki, co tydzień organizuje wypady rowerowe , głównie w kierunku Brzanki.
Jako, że we wtorki zwykle trzeba pracować, no to sobie postanowiliśmy zrobić mini wtorek MTB i dzisiaj odbyła się jego druga edycja.
Zbiórka pod „Biedronką” na Czerwonej. Przyjeżdża Krysia, potem Marcin i Labudu. Miał ktoś jeszcze być, ale podobno ktoś tam po górach nie lubi jeździć… Cóż niech żałuje, bo jeżdżenie na rowerze nie po górach, to niemalże tak jakby się na rowerze nie jeździło. Ot co.
Marcin przyjeżdża na bardzo wypucowanym rowerze. Krysia mówi, że takie rowery to tylko w sklepie stoją. Zastanawiamy się gdzie jechać. Krysia mówi: może od Buczyny zaczniemy. Ma przy tym dość , że tak powiem figlarny uśmiech i patrzy w stronę roweru Marcina i już wiem o co chodzi, więc mówię: tak, tak przez Buczynę…
Tam nigdy nie jest sucho przecież:), więc po czystym rowerze Marcina zostanie tylko wspomnień czar...
Na wale w Kępie spotykam Agnieszkę, która zaczęła aktywnie naukę biegania na nartorolkach. Dobrze, może wreszcie kupi biegówki i dzięki temu polubi zimę. Wiosła na które chodzi, też fajne, ale jednak sport na powietrzu to zupełnie co innego.
W Buczynie jak to w Buczynie .. mokro.. Rower Marcina już nie jest taki czysty, a przestaje być czysty na niebieskim naddunajcowym, gdzie kałuże są hm… oględnie mówiąc robiące wrażenie.
Uśmiecham się do Krysi.
Zołzy z nas, co? No ale niech chłopak wie, że do czego służy rower mtb.
Mam nadzieję, ze nie przestanie nas lubić.
A potem szuterek ( podjazd od stodoły z napisem PITSTOP), jak zwykle trzeba trochę powalczyć. Ktoś nawiózł świeżego szutru. Tym razem nie ma atakujących kundli.
A potem jedziemy sobie do góry , do szczytu Lubinki. Tam lekki spór, bo ja chcę jechać wąwozem za przystankiem, a Krysia asfaltem . W końcu decydujemy się rozdzielić na tę chwilę, bo i tak się spotkamy na podjeździe. Jedzie ze mną Marcin i myślę, że nie żałuje, ze pojechał. To jest fajny, nawet bardzo fajny zjazd i nie był dzisiaj aż taki błotnisty, chociaż było mokro. Dodatkowo mam wrażenie, ze ktoś zrobił w nim porządek, bo jakby mnie patoli itp. Fajnie się zjeżdża. Marcinowi się podobało.
Potem jest już podjazd na Wał, długi i stromy. Ponoć Buria czasem tam szosonów zabiera na treningi. No to ja dziękuję na szosie to podjechać. No ale z pewnością są tacy co dają radę.
Nad Wałem i okolicami kłębią się czarne chmury. Jedziemy w kierunku szczytu. Tam skręcamy na czarny szlak rowerowy, zwiedzamy kamieniołom i jedziemy w lewo, w kierunku jakichś Przegorzałek. Nigdy tamtędy nie jechałam. Dobrze, ze Krysia to nam pokazała, bo będzie alternatywa podjazdu na Wał.
Potem zjeżdżamy do Łowczówka, Łowczowa i niebieskim nad Białą do domu. Jak na dzień pracujący, to trasa dość konkretna. Sporo podjeżdżania. Dzisiaj nie podjeżdżało mi się tak fajnie, jak w niedzielę, ale kładę to na karb męczącego, dość nerwowego dnia w pracy.
Ale i tak czuję, że jest progres i to mnie cieszy.
Pod drodze spotykamy jeszcze dwóch kolegów. Ja ich nie znam, ale Labudu i Marcin tak.
A Labudu, który rano był na Wtorku MTB z Kolosem, a potem z nami, jak już zacznie kiedyś jeździć giga, bo wciąż jak widać mało mu i mało, to mam nadzieję, ze nie zapomni, że zawdzięcza to również starszym koleżankom.
PRZYPOMINAM O NIEDZIELNYM RAJDZIE SOKOŁÓW. ZBIÓRKA NA RYNKU O 10, W NIEDZIELĘ!
Na początek jeszcze filmik z sobotniej nocy ( była gorączka sobotniej nocy, co?). Zwłaszcza gorączkowo poszukiwano drewna na ognisko, które gdzieś zaginęło.. na szczęście szczęśliwym splotem okoliczności , powracając z biesiady u sąsiada, napatoczył się nam jeszcze jeden sponsor. Tajemniczy Pan z drewnem.
Kto jest z Tarnowa i okolic to wie, że pewną już świecką tradycją stał się tzw Wtorek MTB, gdzie Kolos mianowany przeze mnie na Prezesa Towarzystwa Miłośników Brzanki, co tydzień organizuje wypady rowerowe , głównie w kierunku Brzanki.
Jako, że we wtorki zwykle trzeba pracować, no to sobie postanowiliśmy zrobić mini wtorek MTB i dzisiaj odbyła się jego druga edycja.
Zbiórka pod „Biedronką” na Czerwonej. Przyjeżdża Krysia, potem Marcin i Labudu. Miał ktoś jeszcze być, ale podobno ktoś tam po górach nie lubi jeździć… Cóż niech żałuje, bo jeżdżenie na rowerze nie po górach, to niemalże tak jakby się na rowerze nie jeździło. Ot co.
Marcin przyjeżdża na bardzo wypucowanym rowerze. Krysia mówi, że takie rowery to tylko w sklepie stoją. Zastanawiamy się gdzie jechać. Krysia mówi: może od Buczyny zaczniemy. Ma przy tym dość , że tak powiem figlarny uśmiech i patrzy w stronę roweru Marcina i już wiem o co chodzi, więc mówię: tak, tak przez Buczynę…
Tam nigdy nie jest sucho przecież:), więc po czystym rowerze Marcina zostanie tylko wspomnień czar...
Na wale w Kępie spotykam Agnieszkę, która zaczęła aktywnie naukę biegania na nartorolkach. Dobrze, może wreszcie kupi biegówki i dzięki temu polubi zimę. Wiosła na które chodzi, też fajne, ale jednak sport na powietrzu to zupełnie co innego.
W Buczynie jak to w Buczynie .. mokro.. Rower Marcina już nie jest taki czysty, a przestaje być czysty na niebieskim naddunajcowym, gdzie kałuże są hm… oględnie mówiąc robiące wrażenie.
Uśmiecham się do Krysi.
Zołzy z nas, co? No ale niech chłopak wie, że do czego służy rower mtb.
Mam nadzieję, ze nie przestanie nas lubić.
A potem szuterek ( podjazd od stodoły z napisem PITSTOP), jak zwykle trzeba trochę powalczyć. Ktoś nawiózł świeżego szutru. Tym razem nie ma atakujących kundli.
A potem jedziemy sobie do góry , do szczytu Lubinki. Tam lekki spór, bo ja chcę jechać wąwozem za przystankiem, a Krysia asfaltem . W końcu decydujemy się rozdzielić na tę chwilę, bo i tak się spotkamy na podjeździe. Jedzie ze mną Marcin i myślę, że nie żałuje, ze pojechał. To jest fajny, nawet bardzo fajny zjazd i nie był dzisiaj aż taki błotnisty, chociaż było mokro. Dodatkowo mam wrażenie, ze ktoś zrobił w nim porządek, bo jakby mnie patoli itp. Fajnie się zjeżdża. Marcinowi się podobało.
Potem jest już podjazd na Wał, długi i stromy. Ponoć Buria czasem tam szosonów zabiera na treningi. No to ja dziękuję na szosie to podjechać. No ale z pewnością są tacy co dają radę.
Nad Wałem i okolicami kłębią się czarne chmury. Jedziemy w kierunku szczytu. Tam skręcamy na czarny szlak rowerowy, zwiedzamy kamieniołom i jedziemy w lewo, w kierunku jakichś Przegorzałek. Nigdy tamtędy nie jechałam. Dobrze, ze Krysia to nam pokazała, bo będzie alternatywa podjazdu na Wał.
Potem zjeżdżamy do Łowczówka, Łowczowa i niebieskim nad Białą do domu. Jak na dzień pracujący, to trasa dość konkretna. Sporo podjeżdżania. Dzisiaj nie podjeżdżało mi się tak fajnie, jak w niedzielę, ale kładę to na karb męczącego, dość nerwowego dnia w pracy.
Ale i tak czuję, że jest progres i to mnie cieszy.
Pod drodze spotykamy jeszcze dwóch kolegów. Ja ich nie znam, ale Labudu i Marcin tak.
A Labudu, który rano był na Wtorku MTB z Kolosem, a potem z nami, jak już zacznie kiedyś jeździć giga, bo wciąż jak widać mało mu i mało, to mam nadzieję, ze nie zapomni, że zawdzięcza to również starszym koleżankom.
PRZYPOMINAM O NIEDZIELNYM RAJDZIE SOKOŁÓW. ZBIÓRKA NA RYNKU O 10, W NIEDZIELĘ!
Pani Krystyna i chłopaki w tle© lemuriza1972
Krysia i Marcin© lemuriza1972
Wielka Trójca na podjeździe na Wał© lemuriza1972
Było pochmurno© lemuriza1972
Widoczek z czarnego szlaku rowerowego© lemuriza1972
Labudu i Marcin© lemuriza1972
- DST 57.00km
- Teren 10.00km
- Czas 03:00
- VAVG 19.00km/h
- VMAX 61.00km/h
- Temperatura 18.0°C
- HRmax 165 ( 87%)
- HRavg 136 ( 72%)
- Kalorie 1200kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 23 czerwca 2013
Niedzielna jazda i film o Tomku Kowalskim:)
Obudziłam się dzisiaj w świecie zachmurzonym. Ze zdumieniem przecierałam oczy, bo przecież ostatnie dni to było słońce, słońce, słońce i potworne upały.
Była zaplanowana dzisiaj jakaś dłuższa niedzielna trasa.
Zrobiłam sobie kawę , zaczęłam pić i nagle.. okropnie zaczął boleć mnie brzuch. Okropnie. Myślę sobie: no to po jeździe…
No, ale , że jestem przyzwyczajona do różnych sytuacji trudnych i nie mam w zwyczaju ot tak po prostu odpuszczać. Usiadłam, pomyślałam: „Iza, zrobisz sobie miętę, zjesz lekkie śniadanko i przejdzie. Musi przejść.”
Przeszło.
No to w drogę. Wyszłam z domu.. jakoś ciemno, ale myślę, okulary mam z takimi szybkami czerwonymi, więc pewnie nie jest tak źle. Kiedy dojeżdżałam do Krysi i Adama zaczęło kropić. Kiedy dojechałam – lunęło.
Przyjechał Piotrek. Miał być jeszcze Marcin ( ale mu coś wypadło) i Bracia Labudu ( nie przyjechali – żałujcie chłopaki!!!).
Leje, odgłosy burzy, więc czekamy, rozmawiamy. Oglądam sobie „galerię” zdjęć na ścianach biura Pana Adama. Wspinaczkowe zdjęcia z młodości, to jest to!
Po jakiejś godzinie deszcz przestał padać, trochę się przejaśniło. Co prawda mimo wszystko stan nieba optymizmem nie napawał, ale wyruszyliśmy.
Zaczęło się od tego, że Pan Adam strząsnął z gałęzi wprost na mnie sporą ilość wody ( mówi, ze chciał przejechać i odgarniał gałęzie, ale mu nie wierzę:)). Także już na Okulickiego byłam zmoczona, a raczej umoczona, bo stało się to już stałym elementem tejże wycieczki i trzeba było na Pana Adama uważać, bo wyraźnie sprawiało mu to sporo radości:).
No to sobie pojechaliśmy. Najpierw Lubinka. Jakoś tak fajnie się ją podjechało. Można powiedzieć bezboleśnie. Może to dzień taki, albo po prostu towarzystwo, bo wjeżdżając rozmawialiśmy, no i tak jakoś nie wiadomo kiedy się wjechało.
Potem był Wał jak to powiedziała Krysia , drogą pierwszego gatunku ( tak to chyba było). Kto jeździ na Wał od skrzyżowania na Lubince, to wie, ze jest tam jedna taka ścianka. No niełatwa.
Adam rzucił hasło: robimy zawody , kto wjedzie z blatu?
Dobre sobie. Dla mnie nierealne. Kiedyś wjechałam ze średniej ( ale to dawno było). Adam mówi: no to ze średniej.
Nawet na to przystaje, ale mam już wrzucony młynek i jakoś nie mogę przerzucić na średnią. Mówię do Krysi: na szczęście mi nie weszła średnia…:)
No byłoby ciężko, ale może kiedyś znowu spróbuję, chociaż.. nie wiem czy warto dla tej satysfakcji, którą już przecież osiągnęłam kiedyś, maltretować kolana moje, nie do końca przecież zdrowe i młode.
Jedziemy dalej. Jurasówka. Z Jurasówki zjeżdżamy na żółty pieszy szlak w kierunku Jamnej. Kiedyś tam jechałam z Krysią, kiedy jechałyśmy na naszą kobiecą wyprawę na Jamną. To była nasza wspólna pierwsza jazda.
Fajny kawałek, nawet bardzo fajny, najpierw podjazd łąką z pięknymi widokami, a potem świetny leśny fragment z super zjazdem. Dzisiaj wyjątkowo trudniejszym, bo bardzo, bardzo mokrym. W ogóle wszystkie dzisiejsze terenowe kawałki, nieliczne co prawda, były świetne. Mocno mokre i błotniste . Lubię jak się trzeba bardziej postarać żeby zjechać…
Oj.. znowu nie wierzę, że ja to piszę. No, ale tak jest.
Potem jest bardzo ciężki kawałek pod górę łąką. Też jechałyśmy tamtędy kiedyś z Krysią, bo go zapamiętałam. I już jesteśmy bliżej Jamnej, a tam robimy zwrot w kierunku Policht.
Jest sporo podjeżdżania. Rzecz jasna nie tak wiele, jak podczas ostatniej niedzieli, ale mimo wszystko myślę, że było dużo przewyższenia. Czuję to teraz w nogach.
Nawet dość fajnie mi się podjeżdżało. Może dlatego, ze dużo podjazdów było asfaltowych, a wiadomo jak nie ma trudności technicznych, to jest dużo łatwiej. Ale mimo wszystko jestem zadowolona. Osłabłam nieco na końcówce kiedy jechaliśmy czarnym szlakiem rowerowym przez las z Siemiechowa w kierunku Wału. No, ale tam jest zawsze dość ciężko, a dzisiaj było wyjątkowo ciężko. Dużo błota, dużo wody, trzeba było walczyć o przyczepność.
Fajna trasa.. terenowe kawałki naprawdę świetne zarówno zjazdy jak i podjazdy.
Kiedy otwierałam drzwi do domu przechodzący pan powiedział:
O jakiś konkretny rajd był.
Uśmiechnęłam się, mówiąc: czasem tak bywa.
Ale pomyślałam: przecież rower już mam czysty ( byłam na myjce), a ja sama aż taka brudna nie jestem.
Kiedy popatrzyłam w domu w lustro to wiedziałam już o co mu chodziło.
Cóż nie wyglądałam jak kobieta… znowu.
Albo inaczej .. wyglądałam jak kobieta, ale w… salonie SPA.
Coż poradzę, że takie salony SPA , to ja lubię najbardziej:).
A na koniec wspominany już film o Tomku Kowalskim. Krysia go znalazła w internecie. Mnie kompletnie zauroczył.
Ciekawy człowiek, bardzo ciekawy. Jego dziewczyna, znajomi, rodzice też. Uderzyło mnie w tym filmie nie tylko jego poczucie humoru, pomysły i osiągnięcia, ale przede wszystkim to , w jaki sposób mówili o nim przyjaciele , rodzice.
Z uśmiechem na ustach. Jakby gdzieś wyjechał i miał niedługo wrócić. Po prostu.
Polecam. Warto poświęcić 40 minut czasu na ten film. Każdy pasjonat, obojętnie czego, myślę doceni przesłanie tego filmu.
Bo dla mnie jest jasne. Życie bez pasji, nawet jeśli trzeba zapłacić najwyższą cenę, jest naprawdę ubogie.
I bardzo podoba mi się to co w ostatnich swoich zdaniach, powiedziała dziewczyna Tomka.
Że ona wie, że wchodząc na Broad Peak, był po prostu bardzo szczęśliwy. A w końcu o szczęście w życiu chodzi. Nawet jeśli trwa krótko.
Podaję linka, trzeba wpisać hasło pocoloco.
Miłego oglądanie i czekam na wrażenia.
na to zdjęcie nalegał Pan Adam. Jak ktoś ma dobry wzrok i wypatrzy napis na tablicy, będzie wiedział dlaczego:)
Była zaplanowana dzisiaj jakaś dłuższa niedzielna trasa.
Zrobiłam sobie kawę , zaczęłam pić i nagle.. okropnie zaczął boleć mnie brzuch. Okropnie. Myślę sobie: no to po jeździe…
No, ale , że jestem przyzwyczajona do różnych sytuacji trudnych i nie mam w zwyczaju ot tak po prostu odpuszczać. Usiadłam, pomyślałam: „Iza, zrobisz sobie miętę, zjesz lekkie śniadanko i przejdzie. Musi przejść.”
Przeszło.
No to w drogę. Wyszłam z domu.. jakoś ciemno, ale myślę, okulary mam z takimi szybkami czerwonymi, więc pewnie nie jest tak źle. Kiedy dojeżdżałam do Krysi i Adama zaczęło kropić. Kiedy dojechałam – lunęło.
Przyjechał Piotrek. Miał być jeszcze Marcin ( ale mu coś wypadło) i Bracia Labudu ( nie przyjechali – żałujcie chłopaki!!!).
Leje, odgłosy burzy, więc czekamy, rozmawiamy. Oglądam sobie „galerię” zdjęć na ścianach biura Pana Adama. Wspinaczkowe zdjęcia z młodości, to jest to!
Po jakiejś godzinie deszcz przestał padać, trochę się przejaśniło. Co prawda mimo wszystko stan nieba optymizmem nie napawał, ale wyruszyliśmy.
Zaczęło się od tego, że Pan Adam strząsnął z gałęzi wprost na mnie sporą ilość wody ( mówi, ze chciał przejechać i odgarniał gałęzie, ale mu nie wierzę:)). Także już na Okulickiego byłam zmoczona, a raczej umoczona, bo stało się to już stałym elementem tejże wycieczki i trzeba było na Pana Adama uważać, bo wyraźnie sprawiało mu to sporo radości:).
No to sobie pojechaliśmy. Najpierw Lubinka. Jakoś tak fajnie się ją podjechało. Można powiedzieć bezboleśnie. Może to dzień taki, albo po prostu towarzystwo, bo wjeżdżając rozmawialiśmy, no i tak jakoś nie wiadomo kiedy się wjechało.
Potem był Wał jak to powiedziała Krysia , drogą pierwszego gatunku ( tak to chyba było). Kto jeździ na Wał od skrzyżowania na Lubince, to wie, ze jest tam jedna taka ścianka. No niełatwa.
Adam rzucił hasło: robimy zawody , kto wjedzie z blatu?
Dobre sobie. Dla mnie nierealne. Kiedyś wjechałam ze średniej ( ale to dawno było). Adam mówi: no to ze średniej.
Nawet na to przystaje, ale mam już wrzucony młynek i jakoś nie mogę przerzucić na średnią. Mówię do Krysi: na szczęście mi nie weszła średnia…:)
No byłoby ciężko, ale może kiedyś znowu spróbuję, chociaż.. nie wiem czy warto dla tej satysfakcji, którą już przecież osiągnęłam kiedyś, maltretować kolana moje, nie do końca przecież zdrowe i młode.
Jedziemy dalej. Jurasówka. Z Jurasówki zjeżdżamy na żółty pieszy szlak w kierunku Jamnej. Kiedyś tam jechałam z Krysią, kiedy jechałyśmy na naszą kobiecą wyprawę na Jamną. To była nasza wspólna pierwsza jazda.
Fajny kawałek, nawet bardzo fajny, najpierw podjazd łąką z pięknymi widokami, a potem świetny leśny fragment z super zjazdem. Dzisiaj wyjątkowo trudniejszym, bo bardzo, bardzo mokrym. W ogóle wszystkie dzisiejsze terenowe kawałki, nieliczne co prawda, były świetne. Mocno mokre i błotniste . Lubię jak się trzeba bardziej postarać żeby zjechać…
Oj.. znowu nie wierzę, że ja to piszę. No, ale tak jest.
Potem jest bardzo ciężki kawałek pod górę łąką. Też jechałyśmy tamtędy kiedyś z Krysią, bo go zapamiętałam. I już jesteśmy bliżej Jamnej, a tam robimy zwrot w kierunku Policht.
Jest sporo podjeżdżania. Rzecz jasna nie tak wiele, jak podczas ostatniej niedzieli, ale mimo wszystko myślę, że było dużo przewyższenia. Czuję to teraz w nogach.
Nawet dość fajnie mi się podjeżdżało. Może dlatego, ze dużo podjazdów było asfaltowych, a wiadomo jak nie ma trudności technicznych, to jest dużo łatwiej. Ale mimo wszystko jestem zadowolona. Osłabłam nieco na końcówce kiedy jechaliśmy czarnym szlakiem rowerowym przez las z Siemiechowa w kierunku Wału. No, ale tam jest zawsze dość ciężko, a dzisiaj było wyjątkowo ciężko. Dużo błota, dużo wody, trzeba było walczyć o przyczepność.
Fajna trasa.. terenowe kawałki naprawdę świetne zarówno zjazdy jak i podjazdy.
Kiedy otwierałam drzwi do domu przechodzący pan powiedział:
O jakiś konkretny rajd był.
Uśmiechnęłam się, mówiąc: czasem tak bywa.
Ale pomyślałam: przecież rower już mam czysty ( byłam na myjce), a ja sama aż taka brudna nie jestem.
Kiedy popatrzyłam w domu w lustro to wiedziałam już o co mu chodziło.
Cóż nie wyglądałam jak kobieta… znowu.
Albo inaczej .. wyglądałam jak kobieta, ale w… salonie SPA.
Coż poradzę, że takie salony SPA , to ja lubię najbardziej:).
A na koniec wspominany już film o Tomku Kowalskim. Krysia go znalazła w internecie. Mnie kompletnie zauroczył.
Ciekawy człowiek, bardzo ciekawy. Jego dziewczyna, znajomi, rodzice też. Uderzyło mnie w tym filmie nie tylko jego poczucie humoru, pomysły i osiągnięcia, ale przede wszystkim to , w jaki sposób mówili o nim przyjaciele , rodzice.
Z uśmiechem na ustach. Jakby gdzieś wyjechał i miał niedługo wrócić. Po prostu.
Polecam. Warto poświęcić 40 minut czasu na ten film. Każdy pasjonat, obojętnie czego, myślę doceni przesłanie tego filmu.
Bo dla mnie jest jasne. Życie bez pasji, nawet jeśli trzeba zapłacić najwyższą cenę, jest naprawdę ubogie.
I bardzo podoba mi się to co w ostatnich swoich zdaniach, powiedziała dziewczyna Tomka.
Że ona wie, że wchodząc na Broad Peak, był po prostu bardzo szczęśliwy. A w końcu o szczęście w życiu chodzi. Nawet jeśli trwa krótko.
Podaję linka, trzeba wpisać hasło pocoloco.
Miłego oglądanie i czekam na wrażenia.
Początek trasy© lemuriza1972
W drodze© lemuriza1972
Piotrek i Adam na Lubince© lemuriza1972
Krysia i Piotrek na Lubince© lemuriza1972
Pani Kierowniczka:)© lemuriza1972
Żółty pieszy szlak w kierunku Jamnej© lemuriza1972
Widoczek po drodze© lemuriza1972
W drodze na szczyt Wału© lemuriza1972
na to zdjęcie nalegał Pan Adam. Jak ktoś ma dobry wzrok i wypatrzy napis na tablicy, będzie wiedział dlaczego:)
Takie tam© lemuriza1972
Pan Adam i widoki:)© lemuriza1972
Leśny kawałek© lemuriza1972
Gdzieś tam po drodze na czarnym szlaku rowerowym© lemuriza1972
- DST 69.00km
- Teren 20.00km
- Czas 04:00
- VAVG 17.25km/h
- VMAX 55.00km/h
- Temperatura 20.0°C
- HRmax 165 ( 87%)
- HRavg 135 ( 71%)
- Kalorie 1500kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 22 czerwca 2013
Noc Świętojańska na Kokoczu
Na pomysł Nocy Świętojańskiej na Kokoczu wpadli „chłopaki z MPEC-u” ( trzeba przyznać – są pomysłowi).
Jak tylko o tym przeczytałam na tarnowskim Forum Rowerum, wiedziałam, że jeśli tylko pogoda będzie sprzyjać i nic innego nie stanie na przeszkodzie- pojadę.
Pogoda zdawała się sprzyjać aż nadto, ponieważ cały tydzień upały niemalże afrykańskie.
Aż tu nagle.. po godz. 20 , jak tu nie lunie…..Burza, deszcz, który zdawał się nie mieć końca. Z niepokojem spoglądałam przez okno. Niepotrzebnie… w końcu jechaliśmy z chłopakami z MPECU ( czyli Miejskiego Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej – czy jakoś tak to jest), a oni na koszulkach mają taki slogan – ciepła strona mocy… ( tak to jest?), więc nie mogło być deszczowo i nie mogło być zimno:).
I nie było. Deszcz przestał padać, a temperatura zrobiła się bardzo przyjemna do jazdy. Tuż przed godziną 24 przyjeżdżają po mnie: Krysia, Marcin i Miłosz i jedziemy do centrum miasta, Zbiórka na Placu Sobieskiego w pobliżu słynnego tramwaju-kawiarni.
Ładne to nasze miasto nocą, trzeba to przyznać. Zresztą nie tylko nocą. Na Placu Sobieskiego jest grupa rowerzystów. Wciąż dojeżdżają nowi. Większość, to rzecz jasna znajomi. Paweł rozdaje odblaskowe kamizelki, zakładamy. Kilka pamiątkowych zdjęć i ruszamy. Najpierw Wałową.
Miasto jak to w weekend i ciepłą noc, żyje, co zawdzięcza niewątpliwie ogródkom w Rynku.
Jedziemy główną drogą w kierunku Ryglic i jest bardzo wesoło. Tempo miało być niby wycieczkowe, no ale gdzież tam jak się w grupie znajdzie kilku wyścigowców i jeden drugiemu chce pokazać – kto tu rządzi:). Generalnie rządzą Bracia Labudu ( raz udało się porządzić Kamilowi).
Wzbudzamy też postrach wśród kierowców w gminie Ryglice ( odblaskowe kamizelki skutecznie odstraszają). Kiedy czekamy na dojazd drugiej grupy pod sklepem w Zalasowej, jakieś auto zmierzające w naszym kierunku , nagle robi nieoczekiwane skręt w lewo.
Paweł się śmieje: myślał, że Misiaki stoją…
Podjazd na Kokocz robię w towarzystwie Kamila. Obydwoje mamy dość słabe światło przy rowerach, więc jest naprawdę ciekawie. Zgodnie potem stwierdzamy, że świetnie się jedzie podjazd niewiele widząc. Bardzo bezstresowo... nie wiadomo ile jeszcze do góry.
Osiągamy szczyt
Czyli JESTEŚMY NA SZCZYCIE I KOCHAMY ŻYCIE ( to hasło z filmu, cudnego filmu o Tomku Kowalskim do którego linka podesłała mi Krysia).
Na Kokoczu jestem o ile dobrze sobie przypominam po raz trzeci w życiu. Dziwne.. bo ta Góra jest blisko Tarnowa. No ale jakoś tak w strony ryglickie mało jeżdżę. Kokocz to jest góra, o której swojego czasu było bardzo głośno.
(Kokocz - góra o wysokości 434 metry nad poziomem morza , leżąca na pograniczu
trzech miejscowości : Lubczy , Woli Lubeckiej i Zwiernika , na Pogórzu Ciężkowickim .
Szczyt góry jest zamieszkały , jest mało drzew , więc można oglądać okolicę , dlatego góra jest chętnie odwiedzana .
Pokłady piaskowca , które są na górze przyciągnęły inwestora z Dębicy , który chciał na górze stworzyć kamieniołom. Akcja mieszkańców jednak uratowała Górę)
Z górą związane są liczne legendy.
Górę zamieszkiwał rzekomo demon Kłobuk. Przybierał on postać koguta z pięknym, długim ogonem i zamieszkiwał samotne drzewa. Miejscowi wierzyli, że ma on moc przysparzania bogactwa. Dlatego też często próbowali wabić go na przeróżne sposoby do swoich domostw. Aby demona znęcić zakopywano pod progiem domostwa sztabkę złota. Znęcony demon miał zamieszkać pod progiem i zamieniać kamienie w złoto.
W okolicach góry miała nawiedzać także damska zjawa – Południca, opiekunka zboża i polnych kwiatów. W Południce najprawdopodobniej zamieniały się panny zmarłe przed ślubem, w jego trakcie lub tuż po weselu.
Twarz blada lecz młoda, ubrana cała na biało, czasem z ożogiem, drągiem lub kosą w ręku. Mogła zmieniać swoją postać przemieniając się w ulotną mgiełkę osiadającą na łanach zboża. Można było ją wypatrzeć między polami od maja do żniw, zwłaszcza w słoneczne południe. Mimo pozornie niewinnego wyglądu, biada temu, kto ją spotkał. Południca zadawała mu pytania lub zagadki. Nawet jeśli znał odpowiedź, kazała mu iskać swoje piękne, długie włosy lub łaskotała nieszczęśnika na śmierć. Śpiących w polu dusiły. Szczególnie bano się o dzieci, które Południce porywały chowając do noszonego na plecach worka, ponoć po to by je pożreć lub zakopać żywcem na miedzy. Aby ich uniknąć, należało omijać zbożowe łany, zwłaszcza w południe, najlepiej przeczekując je odpoczywając w cieniu.
Kiedy docieramy na górę, okazuje się, że nie ma drzewa, które miało na nas czekać. Chłopaki więc wyruszają w poszukiwaniu czegoś z czego można byłoby rozpalić ognisko. Spotykają ciekawego lokelsa, który towarzyszył nam przez całą noc. Długo zastanawialiśmy kto to był….teraz myślę, ze mógł być to Kłobuk:).
Jest ognisko, jest kiełbasa i jak się okazuje ludzie potrafią się dobrze bawić bez napojów wyskokowych.
Noc trwa.
A potem robi się coraz jaśniej…
I coraz weselej…
„ Sierotki” muszą mieć zdjęcie
Widać coraz więcej
Bez kwiatków nie ma wpisu.
A że lato się nam rozpoczęło… no to tym bardziej
Podziwiamy widoki
&feature=youtu.be
I wciąż jemy
„ a słońce wysoko, wysoko, świeci pilotom w oczy”
I nadszedł czas powrotu
Wracamy inną drogą ( żółtym rowerowym szlakiem, którym kiedyś tyle, że w odwrotną stronę, jechałam samotnie na Brzankę). Szlak bardzo malowniczy.
Ok 6 rano wjeżdżamy do Tarnowa, który powoli budzi się do życia.
W domu jestem o 6.30 i moja dzielnica jest już obudzona. Trwa handel sobotni….Niełatwo będzie zasnąć z tym hałasem za oknem. Ale zasypiam. Na chwilę czyli 3 godziny.
I jeszcze króciutki filmik pt Żaba na Kokoczu ( tytuł roboczy – czekam na propozycje innego tytułu:)).
UWAGA: FILM DOZWOLONY OD LAT 18 – ZAWIERA SCENY DRASTYCZNE.
( nie wiem czy to „powiedz parę słów” Krysi było skierowane do mnie czy do … żaby. Jeśli do żaby z góry było skierowane na niepowodzenie:))
&feature=youtu.be
Jak tylko o tym przeczytałam na tarnowskim Forum Rowerum, wiedziałam, że jeśli tylko pogoda będzie sprzyjać i nic innego nie stanie na przeszkodzie- pojadę.
Pogoda zdawała się sprzyjać aż nadto, ponieważ cały tydzień upały niemalże afrykańskie.
Aż tu nagle.. po godz. 20 , jak tu nie lunie…..Burza, deszcz, który zdawał się nie mieć końca. Z niepokojem spoglądałam przez okno. Niepotrzebnie… w końcu jechaliśmy z chłopakami z MPECU ( czyli Miejskiego Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej – czy jakoś tak to jest), a oni na koszulkach mają taki slogan – ciepła strona mocy… ( tak to jest?), więc nie mogło być deszczowo i nie mogło być zimno:).
I nie było. Deszcz przestał padać, a temperatura zrobiła się bardzo przyjemna do jazdy. Tuż przed godziną 24 przyjeżdżają po mnie: Krysia, Marcin i Miłosz i jedziemy do centrum miasta, Zbiórka na Placu Sobieskiego w pobliżu słynnego tramwaju-kawiarni.
Miłosz, Krysia i Marcin© lemuriza1972
Zbiórka na Placu Sobieskiego© lemuriza1972
Paweł rozdaje odblaskowe kamizelki© lemuriza1972
Krysia i ja© lemuriza1972
Ładne to nasze miasto nocą, trzeba to przyznać. Zresztą nie tylko nocą. Na Placu Sobieskiego jest grupa rowerzystów. Wciąż dojeżdżają nowi. Większość, to rzecz jasna znajomi. Paweł rozdaje odblaskowe kamizelki, zakładamy. Kilka pamiątkowych zdjęć i ruszamy. Najpierw Wałową.
Miasto jak to w weekend i ciepłą noc, żyje, co zawdzięcza niewątpliwie ogródkom w Rynku.
Jedziemy główną drogą w kierunku Ryglic i jest bardzo wesoło. Tempo miało być niby wycieczkowe, no ale gdzież tam jak się w grupie znajdzie kilku wyścigowców i jeden drugiemu chce pokazać – kto tu rządzi:). Generalnie rządzą Bracia Labudu ( raz udało się porządzić Kamilowi).
Wzbudzamy też postrach wśród kierowców w gminie Ryglice ( odblaskowe kamizelki skutecznie odstraszają). Kiedy czekamy na dojazd drugiej grupy pod sklepem w Zalasowej, jakieś auto zmierzające w naszym kierunku , nagle robi nieoczekiwane skręt w lewo.
Paweł się śmieje: myślał, że Misiaki stoją…
Podjazd na Kokocz robię w towarzystwie Kamila. Obydwoje mamy dość słabe światło przy rowerach, więc jest naprawdę ciekawie. Zgodnie potem stwierdzamy, że świetnie się jedzie podjazd niewiele widząc. Bardzo bezstresowo... nie wiadomo ile jeszcze do góry.
Osiągamy szczyt
Czyli JESTEŚMY NA SZCZYCIE I KOCHAMY ŻYCIE ( to hasło z filmu, cudnego filmu o Tomku Kowalskim do którego linka podesłała mi Krysia).
Na Kokoczu jestem o ile dobrze sobie przypominam po raz trzeci w życiu. Dziwne.. bo ta Góra jest blisko Tarnowa. No ale jakoś tak w strony ryglickie mało jeżdżę. Kokocz to jest góra, o której swojego czasu było bardzo głośno.
(Kokocz - góra o wysokości 434 metry nad poziomem morza , leżąca na pograniczu
trzech miejscowości : Lubczy , Woli Lubeckiej i Zwiernika , na Pogórzu Ciężkowickim .
Szczyt góry jest zamieszkały , jest mało drzew , więc można oglądać okolicę , dlatego góra jest chętnie odwiedzana .
Pokłady piaskowca , które są na górze przyciągnęły inwestora z Dębicy , który chciał na górze stworzyć kamieniołom. Akcja mieszkańców jednak uratowała Górę)
Z górą związane są liczne legendy.
Górę zamieszkiwał rzekomo demon Kłobuk. Przybierał on postać koguta z pięknym, długim ogonem i zamieszkiwał samotne drzewa. Miejscowi wierzyli, że ma on moc przysparzania bogactwa. Dlatego też często próbowali wabić go na przeróżne sposoby do swoich domostw. Aby demona znęcić zakopywano pod progiem domostwa sztabkę złota. Znęcony demon miał zamieszkać pod progiem i zamieniać kamienie w złoto.
W okolicach góry miała nawiedzać także damska zjawa – Południca, opiekunka zboża i polnych kwiatów. W Południce najprawdopodobniej zamieniały się panny zmarłe przed ślubem, w jego trakcie lub tuż po weselu.
Twarz blada lecz młoda, ubrana cała na biało, czasem z ożogiem, drągiem lub kosą w ręku. Mogła zmieniać swoją postać przemieniając się w ulotną mgiełkę osiadającą na łanach zboża. Można było ją wypatrzeć między polami od maja do żniw, zwłaszcza w słoneczne południe. Mimo pozornie niewinnego wyglądu, biada temu, kto ją spotkał. Południca zadawała mu pytania lub zagadki. Nawet jeśli znał odpowiedź, kazała mu iskać swoje piękne, długie włosy lub łaskotała nieszczęśnika na śmierć. Śpiących w polu dusiły. Szczególnie bano się o dzieci, które Południce porywały chowając do noszonego na plecach worka, ponoć po to by je pożreć lub zakopać żywcem na miedzy. Aby ich uniknąć, należało omijać zbożowe łany, zwłaszcza w południe, najlepiej przeczekując je odpoczywając w cieniu.
Kiedy docieramy na górę, okazuje się, że nie ma drzewa, które miało na nas czekać. Chłopaki więc wyruszają w poszukiwaniu czegoś z czego można byłoby rozpalić ognisko. Spotykają ciekawego lokelsa, który towarzyszył nam przez całą noc. Długo zastanawialiśmy kto to był….teraz myślę, ze mógł być to Kłobuk:).
Jest ognisko, jest kiełbasa i jak się okazuje ludzie potrafią się dobrze bawić bez napojów wyskokowych.
Ognisko na Kokoczu© lemuriza1972
Noc trwa.
Księżyc:)© lemuriza1972
Impreza na Kokoczu© lemuriza1972
A potem robi się coraz jaśniej…
Przejaśnia się© lemuriza1972
I coraz weselej…
Krysia, Kamil i Miłosz© lemuriza1972
Kłobuk i Południce?© lemuriza1972
„ Sierotki” muszą mieć zdjęcie
I znowu my:)© lemuriza1972
Cześć dawnego Stalbomat Pasja Racing Team:)© lemuriza1972
Widać coraz więcej
Pasmo Brzanki widoczne z Kokocza© lemuriza1972
Liwocz widoczny z Kokocza© lemuriza1972
Bez kwiatków nie ma wpisu.
A że lato się nam rozpoczęło… no to tym bardziej
Element flory:)© lemuriza1972
Nikt nie chce jechać do domu:)© lemuriza1972
Podziwiamy widoki
Jeszcze jeden widoczek© lemuriza1972
&feature=youtu.be
I wciąż jemy
Biesiada trwa dalej© lemuriza1972
„ a słońce wysoko, wysoko, świeci pilotom w oczy”
Słońce wschodzi© lemuriza1972
I nadszedł czas powrotu
Trzeba wracać© lemuriza1972
Wracamy inną drogą ( żółtym rowerowym szlakiem, którym kiedyś tyle, że w odwrotną stronę, jechałam samotnie na Brzankę). Szlak bardzo malowniczy.
Ok 6 rano wjeżdżamy do Tarnowa, który powoli budzi się do życia.
W domu jestem o 6.30 i moja dzielnica jest już obudzona. Trwa handel sobotni….Niełatwo będzie zasnąć z tym hałasem za oknem. Ale zasypiam. Na chwilę czyli 3 godziny.
I jeszcze króciutki filmik pt Żaba na Kokoczu ( tytuł roboczy – czekam na propozycje innego tytułu:)).
UWAGA: FILM DOZWOLONY OD LAT 18 – ZAWIERA SCENY DRASTYCZNE.
( nie wiem czy to „powiedz parę słów” Krysi było skierowane do mnie czy do … żaby. Jeśli do żaby z góry było skierowane na niepowodzenie:))
&feature=youtu.be
- DST 65.00km
- Czas 02:50
- VAVG 22.94km/h
- VMAX 61.00km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 19 czerwca 2013
Wał razy dwa
Wróciłam do domu po rowerze, włączyłam Radio Kraków, a tu trwała audycja, w której była lista przebojów "rowerowych". No i stąd te piosenki i te linki.
Co jest najlepsze na stres i zmęczenie całodniowe? Zmęczenie na rowerze.
Upał w dalszym ciągu nie odpuszcza. Postanowiłam więc dzisiaj wyjechać później i to był dobry pomysł. Wyjechałam o 18.15 z zamiarem zrobienia podjazdowego treningu, ale nie byłam pewna czy w postanowieniu wytrwam.
Podobno w Woźnicznej dzisiaj przymusowo lądowała awionetka z jakimś francuskim pilotem – tak słyszałam w Radiu Kraków. Przez Woźniczną jechałam, ale chyba było już „po akcji”.
Wał dzisiaj drogą asfaltową na Rychwał razy dwa. To był dobry pomysł, bo wzdłuż tej drogi jest dużo drzew i dawały bardzo dużo cienia. Więc pod względem temperatury , jechało się naprawdę komfortowo.
Sam podjazd w miarę ok, chociaż jakiejś wybitnej mocy nie czułam, ale na pewno są postępy i jest dużo lepiej niż jakiś czas temu. Wjechałam , zjechałam i wjechałam jeszcze raz . Czyli łącznie 10 km podjeżdżania na sam Wał, po drodze też coś tam było, więc nie najgorzej jak jazdę popołudniową po ciężkim dniu w pracy.
Jak tak sobie jechałam drugi raz i widziałam tym samych ludzi przed domami przypomniało mi się jak Krysia mówiła wczoraj, że na Marcince mieszka krewny naszego wspólnego znajomego, który obserwuje sobie kolarzy, m.in. Pana Adama. Jako, że Pan Adam zwykł podjeżdżać Marcinkę kilkakrotnie, tenże krewny zastanawiał się czy też aby czegoś nie zgubił… skoro tak jeździ tam i z z powrotem.
No i ja też dzisiaj tak wyglądałam:), zapewne.
Po drugim podjechaniu pojechałam w kierunku Lubinki i z niej zjechałam, kierując się w stronę domu.
Przyjemniiiiieeeeee… odstresowująco, pożytecznie…. No i te widoki....
Jutro odpoczynek od roweru ( dentysta:(), ale za to w piątek... to dopiero będzie jazda:)
- DST 47.00km
- Czas 02:03
- VAVG 22.93km/h
- VMAX 51.00km/h
- Temperatura 30.0°C
- HRmax 165 ( 87%)
- HRavg 135 ( 71%)
- Kalorie 750kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 18 czerwca 2013
Popołudniowo
Upał, upał, upał.. wracając z pracy myślałam o tym, że nie będzie dzisiaj łatwo jechać, no ale w końcu dla kolarzy ponoć nie ma złej pogody. Poza tym byłam umówiona z Krysią, Sławkiem, Marcinem.
Kiedy wyjechałam z domu ze zdumieniem dojrzałam jakieś ciemne chmury nad blokami mościckimi. Pomyślałam: okulary mam ciemne… ale kiedy spojrzałam w lewo było jasno, a więc to nie okulary, a więc idzie „na burzę, idzie na deszcz”. Tak zresztą zapowiadały prognozy. Do tego jest mocno duszno.
Dojeżdżam do miejsca spotkania z Krysią i Marcinem , dzwoni Sławek, mówi, ze wyjechał z domu, ale że nie wygląda to optymistycznie. Rzeczywiście, granatowe chmury wiszą na miastem i okolicą. No, ale jedziemy. Podjazd na Marcinkę, tam czeka Sławek, za chwilę niespodzianka dojeżdża Labudu z bratem. Labudu jest już po ponad 100 km trasie na Jamną, no ale chce jechać to jedziemy. Nie martwię się o niego, bo trasa nasza dzisiejsza z założenia nie miała być trudna. Taka, żeby trochę sobie pokręcić po prostu.
No i tak było. Po niedzielnej wycieczce i ze względu na upał nikt chyba nie miał ochoty na wielkie podjeżdżanie. Tak więc znaną mi trasą , już dwukrotnie przejechaną, czyli połączenie zielonego pieszego i czerwonego. Na Marcince kilka fajnych kawałków ( m.in. strumyk, oni chcą górą, a ja przez strumyk). Jako, że ja dzisiaj jestem kierowniczką, to Krysia się śmieje, że Pan Adam uczy się od Grzegorza Golonki, a ja od Pana Adama. Ba… mistrzowi nie dorównam, ale się staram.
Potem jeszcze fajny kawałek w Kruku, po Kruku jeszcze jeden asfaltowy podjazd, a potem wkraczamy już na płaszczyzny . Jest trochę Kambodży. Szlak bardzo, bardzo mocno zarośnięty miejscami. Jest kuracja pokrzywowa.
Jakieś zdrowotne korzyści być muszą, jak nie SPA, to pokrzywy.
Tempo spokojne, nikt się nie wyrywa. Taka jazda bardziej towarzyska.
Przyjemnie. No i najważniejsze, uniknęliśmy jakimś cudem burzy i deszczu, a do tego zaszło słonce i temperatura była bardzo przyjemna.
Chyba wkraczam na jakiś lepszy poziom jeżdżenia, bo dzisiaj czuję się mocno niedojeżdżona. Brakuje mi podjeżdżania:).
Kiedy wyjechałam z domu ze zdumieniem dojrzałam jakieś ciemne chmury nad blokami mościckimi. Pomyślałam: okulary mam ciemne… ale kiedy spojrzałam w lewo było jasno, a więc to nie okulary, a więc idzie „na burzę, idzie na deszcz”. Tak zresztą zapowiadały prognozy. Do tego jest mocno duszno.
Dojeżdżam do miejsca spotkania z Krysią i Marcinem , dzwoni Sławek, mówi, ze wyjechał z domu, ale że nie wygląda to optymistycznie. Rzeczywiście, granatowe chmury wiszą na miastem i okolicą. No, ale jedziemy. Podjazd na Marcinkę, tam czeka Sławek, za chwilę niespodzianka dojeżdża Labudu z bratem. Labudu jest już po ponad 100 km trasie na Jamną, no ale chce jechać to jedziemy. Nie martwię się o niego, bo trasa nasza dzisiejsza z założenia nie miała być trudna. Taka, żeby trochę sobie pokręcić po prostu.
No i tak było. Po niedzielnej wycieczce i ze względu na upał nikt chyba nie miał ochoty na wielkie podjeżdżanie. Tak więc znaną mi trasą , już dwukrotnie przejechaną, czyli połączenie zielonego pieszego i czerwonego. Na Marcince kilka fajnych kawałków ( m.in. strumyk, oni chcą górą, a ja przez strumyk). Jako, że ja dzisiaj jestem kierowniczką, to Krysia się śmieje, że Pan Adam uczy się od Grzegorza Golonki, a ja od Pana Adama. Ba… mistrzowi nie dorównam, ale się staram.
Potem jeszcze fajny kawałek w Kruku, po Kruku jeszcze jeden asfaltowy podjazd, a potem wkraczamy już na płaszczyzny . Jest trochę Kambodży. Szlak bardzo, bardzo mocno zarośnięty miejscami. Jest kuracja pokrzywowa.
Jakieś zdrowotne korzyści być muszą, jak nie SPA, to pokrzywy.
Tempo spokojne, nikt się nie wyrywa. Taka jazda bardziej towarzyska.
Przyjemnie. No i najważniejsze, uniknęliśmy jakimś cudem burzy i deszczu, a do tego zaszło słonce i temperatura była bardzo przyjemna.
Chyba wkraczam na jakiś lepszy poziom jeżdżenia, bo dzisiaj czuję się mocno niedojeżdżona. Brakuje mi podjeżdżania:).
Sławek, Krysia, Marcin, Labudu i Krzysiek© lemuriza1972
Labudu i Krzysiek© lemuriza1972
Krysia podjeżdża w lesie na zielonym szlaku pieszym na Marcince© lemuriza1972
Na czerwonym szlaku pieszym© lemuriza1972
Marcin ma swoją ulicę© lemuriza1972
- DST 50.00km
- Teren 35.00km
- Czas 03:01
- VAVG 16.57km/h
- VMAX 60.00km/h
- Temperatura 25.0°C
- HRmax 165 ( 87%)
- HRavg 125 ( 66%)
- Kalorie 1050kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 16 czerwca 2013
Okolice i Jamna
Jadą sobie :)© lemuriza1972
Miała być Jamna i okolice, wyszły okolice i Jamna.
Ale to dobrze, ja się cieszę, bo był fragment z poprzedniej wycieczki ( od Bieśnika zielony pieszy szlak, który bardzo mi się podoba), było dużo nowych ścieżek.
Krysia rano przywitała nas własnoręcznie upieczonym ciastem, Marcin poczuł się zmęczony wkładaniem rowerów do auta:), Darek wstąpił do Alcapone ( niby po izotnik… ale coś potem na trasie dziwnie słaby jak na niego był, więc nie wierzę w ten izotonik:)), Adam nie mógł znaleźć kluczyków do auta, więc początek był obiecujący:).
W Zakliczynie czekała na nas Frakcja Wojnicka i oto wyruszyliśmy w sile 11 osób. Upał… pierwszy podjazd asfaltowy w słońcu, ale jakoś tak spokojnie wszyscy jadą, więc jest ok. Potem przez las nieco gorzej, a kiedy zaczyna się szutrowy podjazd w pełnym słońcu, mam serdecznie dość i myślę sobie : jak ja dociągnę do końca tej trasy, to nie wiem….
No, ale jadę mozolnie. Potem jest bardzo fajny zjazd. Fajnie mi się zjeżdża, tylko klamka przedniego hamulca jakby coraz bardziej dochodzi do kierownicy i myślę sobie: oho… klocki się kończą…
No, ale dzięki temu to jakoś szybciej dzisiaj zjeżdżałam i pomimo tego, że tak bez hamulca, to spektakularnych gleb nie było ( a jak zwykle było gdzie się przewrócić, mokro dosyć po tych ostatnich deszczach). No, ale przytrafiło mi się jedno ” nieszczęście”. Jak to Marcin stwierdził, który jechał za mną, nie była to nawet gleba, a kałuża mnie wessała:).
No dokładnie. Tak skutecznie mnie wessała, że podobnie jak ostatnio Darek, nie mogłam się z niej wydostać. A wszystko to przez jedno drzewo, o które zahaczyłam kierownicą i .. ryp do kałuży. Malownicze to było, trzeba to przyznać. Niech żałują ci co daleko z przodu jechali, bo ominęła ich niezła rozrywka.
Chłopaki pytają: nic się nie stało?
A ja myślę sobie: cholera jasna, ciepło jest, sukienkę chciałam do pracy ubrać.. wyglądać jak kobieta, a tu znowu jakieś dziary:(.
No, ale na szczęście aż tak źle nie jest i może się mnie w pracy nie wystraszą.
No to sobie jedziemy, słoneczko dogrzewa, zielony szlak wysysa siły. Marcin B w pewnym momencie mówi, że wraz ze znaczącą częścią frakcji wojnickiej muszą się wycofać, bo jednak trasa dla młodziaków za ciężka. Tak więc zostaje nas ośmioro.
Jakiś miejscowy pyta nas czy mu sprzedamy rower, Darek mówi:
No za piątkę…
On: co?
Darek: no za 5 tys.
On: co???? Taki jakiś utyrany... 100 zł mogę dać.
Darek: za 100 to mogę sprzedać spinkę do łańcucha:).
Jest wesoło, jak zwykle.
I jedziemy sobie dalej, jesteśmy w części, którą jechaliśmy ostatnim razem. Zatrzymujemy się pod sklepem, tam uzupełniamy płyny. Jakiś miejscowy ( bardzo wesoło usposobiony do nas i do życia, co zapewne zawdzięczał butelce piwa, którą trzymał w ręce, zapewne nie pierwszej tego dnia), mówi, że siedzimy sobie pod jego płotem, ale siedzieć sobie możemy. Podchodzi do nas , patrzy na mnie i na Krysię, na nasze ubłocone nogi i mówi do mnie, bacznie przypatrując się nogom: nie wyglądasz jak kobieta..
Albo kolarstwo albo…
Nie dowiedziałam się co „albo”, ale domyślam się, ze chodziło mu o moje szanse u płci przeciwnej.
Cóż…
Myślę sobie, że trzeba będzie sobie zrobić jakąś fotkę po cywilnemu - makijaż, fryzura nie podkaskowa, jakaś fajna kiecka i pokazywać: TAK NAPRAWDĘ WYGLĄDAM:).
Po tym postoju mam lekki kryzys. Zostaje mocno z tyłu na podjeździe w lesie i myślę sobie: Z czym do ludzi? Co ja tu robię?
Ale też zaraz myślę sobie: no ale przecież na maratonie też tak jest, są mocniejsi i słabsi..
Tyle, że żadnego słabszego za mną nie ma...:).
Kryzys jednak mija i potem jest w miarę ok, nie żebym wymiatała, co to to nie, ale jakoś jadę.
W międzyczasie Marcinowi pęka śruba od zacisku na sztycy i .. jest „wesoło…”.
Ale chłopaki sobie radzą i możemy jechać dalej. Dużoooooooo podjeżdżania, oj bardzo dużo… i całkiem sporo w pełnym słońcu, więc zaczyna mnie mocno boleć głowa.
A klocków już nie ma, więc na zjazdach jest nieco bardziej ekstremalnie niż zwykle.
Darek ma kryzys, jakiś słabszy dzień, Krysia ratuje go czym może ( magnez itd.), ale kiedy jesteśmy na Jamnej, Darek z Marcinem decydują się zjechać z Jamnej asfaltem . Tak więc zostaje nas sześcioro.
Krysia mówi: ale kobiety nie wymiękły..
Ja: no .. jeszcze nie dojechałyśmy…
I to były święte słowa, bo po kilku kilometrach zaczynam czuć ogromny głód i ciągnę się za nimi niemiłosiernie. Bliska jestem odcinki prądu, ale nawet nie chce mi się zatrzymywać, bo nie jest już daleko, zjedzenie batona i tak już nic nie da.
No i jakoś dojeżdżam do auta i muszę stwierdzić, że niewątpliwie były to moje najtrudniejsze kilometry w tym roku i ze względu na przewyższenie, i teren i pogodę.
Jednak taki upał skutecznie pozbawia sił.
Było fajnie, bardzo rowerowo, bardzo męcząco i bardzo, bardzo towarzysko, a o to w tym wszystkim chodzi.
Kilometry podaję łącznie z dojazdem do Adama i Krysi ( 6 km łącznie).
Sama wycieczka więc to te 74 minus 6:)
Pierwszy podjazd© lemuriza1972
Krysia i Marcin na pierwszym planie© lemuriza1972
W oczekiwaniu na resztę stawki:)© lemuriza1972
Marcin jedzie© lemuriza1972
Piotrek i plecy Krysi:)© lemuriza1972
Podjeżdżam i jest słonecznie:)© lemuriza1972
Zbliżenie na umęczoną twarz:)© lemuriza1972
Darek, Adam i kolega z Wojnicza© lemuriza1972
Marcin i Staszek© lemuriza1972
Nasz okoliczne pagórki© lemuriza1972
Widoczek© lemuriza1972
Bufet czyli czereśnie:)© lemuriza1972
Pod sklepem© lemuriza1972
Rożnów© lemuriza1972
Rożnów 2© lemuriza1972
Rożnów 3© lemuriza1972
Rożnów 4© lemuriza1972
Podjeżdżają grupowo:)© lemuriza1972
- DST 74.00km
- Teren 50.00km
- Czas 06:00
- VAVG 12.33km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 15 czerwca 2013
Nad Dunajec
&feature=youtu.be
Dzisiaj tylko krótka jazda wybitnie turystyczna nad Dunajec i z powrotem.
Na Dunajec pojechałam do Janowic, żeby jednak „kilka” kilometrów pojechać, ale za bardzo się nie zmęczyć, no bo jutro myślę Pan Adam zrobi wszystko, żeby zniknął uśmieszek z mojej twarzy .
Ostatnio mu się nie udało, trasa była nieco za krótka, ale na pewno jutro to sobie zrekompensuje:).
Jestem pewna. Ale ja się przygotowuję , tak łatwo się nie dam– właśnie popijam sok z buraka, żadne tam piwo:).
Nad Dunajcem godzinka relaksu. Uwielbiam sobie tak posiedzieć, jak jest piękna pogoda, rzeka, nasza górska szumi i jest właściwie DOSKONALE.
Trasa przez Buczynę ( sporo kałuż nad Dunajcem), potem niebieskim rowerowym. Przystanek w sklepie w Janowicach i zakup bezalkoholowego Karmi.
I nad rzekę.
Powrót już nie przez Buczynę, ale Błonie itd., a więc podjazd jeden dłuższy zaliczony . I jeszcze myjka i do domu.
No i spotkała mnie „niespodzianka”, po powrocie do domu.
Zabrałam się za smarowanie łańcucha, przekręciłam korbą, a tu… jeden zgrzyt, pisk i nie wiem jak to jeszcze nazwać. No tak.. rower stał nieruszany od niedzieli. W niedzielę trochę błota i wody było, korba brudna. Taką miałam nadzieję, ze to tylko to, bo przecież suport był dopiero wymieniany .
Telefon do Krysi, że jutro nie jadę, ale Krysia jak to Krysia nie odpuściła. Zadzwoniła do Piotrka Bricha, przyjechała, zabrała mnie i rower. Nieoceniona jest.
Piotrek wszystko ładnie wyczyścił , nasmarował ( Krysia zapytała: a co to Piotrek masz taki biały smar?
Powiedziałam: smalec
Piotrek: psi smalec).
Tak więc jutro jadę na „psim smalcu” więc mogę być wabikiem na wiejskie kundle i nawet moje słynne „ Do domu!” ( kto słyszał to wie o co chodzi, kto nie słyszał, to pewnie jeszcze usłyszy), nie pomoże.
A jutro zapowiada się rekordowa frekwencja.
Na tym niedzielnym dymanku ( taką nazwę oficjalną na forum rowerum zyskały te niedzielne jazdy, rzecz jasna od „dymania” pod górę) niedługo będzie nas więcej niż na giga na Cyklokarpatach.
Może trzeba pomyśleć o jakichś nagrodach?
Jedno jest pewne .. Krysia i ja w klasyfikacji kobiety open pudło mamy zapewnione:).
&feature=youtu.be
Dzisiaj tylko krótka jazda wybitnie turystyczna nad Dunajec i z powrotem.
Na Dunajec pojechałam do Janowic, żeby jednak „kilka” kilometrów pojechać, ale za bardzo się nie zmęczyć, no bo jutro myślę Pan Adam zrobi wszystko, żeby zniknął uśmieszek z mojej twarzy .
Ostatnio mu się nie udało, trasa była nieco za krótka, ale na pewno jutro to sobie zrekompensuje:).
Jestem pewna. Ale ja się przygotowuję , tak łatwo się nie dam– właśnie popijam sok z buraka, żadne tam piwo:).
Nad Dunajcem godzinka relaksu. Uwielbiam sobie tak posiedzieć, jak jest piękna pogoda, rzeka, nasza górska szumi i jest właściwie DOSKONALE.
Trasa przez Buczynę ( sporo kałuż nad Dunajcem), potem niebieskim rowerowym. Przystanek w sklepie w Janowicach i zakup bezalkoholowego Karmi.
I nad rzekę.
Powrót już nie przez Buczynę, ale Błonie itd., a więc podjazd jeden dłuższy zaliczony . I jeszcze myjka i do domu.
No i spotkała mnie „niespodzianka”, po powrocie do domu.
Zabrałam się za smarowanie łańcucha, przekręciłam korbą, a tu… jeden zgrzyt, pisk i nie wiem jak to jeszcze nazwać. No tak.. rower stał nieruszany od niedzieli. W niedzielę trochę błota i wody było, korba brudna. Taką miałam nadzieję, ze to tylko to, bo przecież suport był dopiero wymieniany .
Telefon do Krysi, że jutro nie jadę, ale Krysia jak to Krysia nie odpuściła. Zadzwoniła do Piotrka Bricha, przyjechała, zabrała mnie i rower. Nieoceniona jest.
Piotrek wszystko ładnie wyczyścił , nasmarował ( Krysia zapytała: a co to Piotrek masz taki biały smar?
Powiedziałam: smalec
Piotrek: psi smalec).
Tak więc jutro jadę na „psim smalcu” więc mogę być wabikiem na wiejskie kundle i nawet moje słynne „ Do domu!” ( kto słyszał to wie o co chodzi, kto nie słyszał, to pewnie jeszcze usłyszy), nie pomoże.
A jutro zapowiada się rekordowa frekwencja.
Na tym niedzielnym dymanku ( taką nazwę oficjalną na forum rowerum zyskały te niedzielne jazdy, rzecz jasna od „dymania” pod górę) niedługo będzie nas więcej niż na giga na Cyklokarpatach.
Może trzeba pomyśleć o jakichś nagrodach?
Jedno jest pewne .. Krysia i ja w klasyfikacji kobiety open pudło mamy zapewnione:).
Na Dunajcem© lemuriza1972
Nowoczesna chłodziarka:)© lemuriza1972
Naddunajcowe jeziorko:)© lemuriza1972
Naddunajcowe jeziorko 2© lemuriza1972
&feature=youtu.be
- DST 43.00km
- Teren 8.00km
- Czas 01:59
- VAVG 21.68km/h
- VMAX 51.00km/h
- Temperatura 30.0°C
- HRmax 160 ( 85%)
- HRavg 130 ( 69%)
- Kalorie 726kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze