Wpisy archiwalne w miesiącu
Czerwiec, 2013
Dystans całkowity: | 1054.00 km (w terenie 238.00 km; 22.58%) |
Czas w ruchu: | 54:31 |
Średnia prędkość: | 19.33 km/h |
Maksymalna prędkość: | 68.00 km/h |
Maks. tętno maksymalne: | 170 (90 %) |
Maks. tętno średnie: | 141 (75 %) |
Suma kalorii: | 14895 kcal |
Liczba aktywności: | 19 |
Średnio na aktywność: | 55.47 km i 2h 52m |
Więcej statystyk |
Piątek, 14 czerwca 2013
Przez knieje:)
Miałam ochotę wybrać się z Kolosem i Resztą do Czarnej, ale godzina , którą zaproponowali na Forum Rowerum dla mnie była nie do przyjęcia. Prace kończę o 15.30, zanim dojadę do domu, zjem.. dojazd do Lipia... Nie było szans.
Ale widocznie tak miało być, bo ze swoich różnych wojaży powrócił Mirek i oto spotkaliśmy się dzisiaj w stałym , starym gronie ( Mirek, Alek i ja).
Mirek powiedział: ale was dawno nie widziałem, zapomniałem jak wyglądacie.
Odpowiedziałam, że jak zawsze ładnie:).. no chociaż u mnie to akurat ostatnio nie do końca tak było. No, ale mija.. na szczęście, choróbsko idzie sobie w siną dal. Cieszę się bardzo, bo zapowiadało się, że zagości u mnie na dłużej.
Jak jest jazda z Mirkiem to jedno jest pewne – nie będzie nudno.
No i nie było. Najpierw Mirek stwierdził, że trzeba obejrzeć przejścia dla zwierzaków nad autostradą.
Przejścia zmieniają powoli swój wygląd , bo jakieś krzaczki na nich są już posadzone.
Mirek powiedział: widzisz nie kłamałem jak Ci mówiłem, że będą tu drzewa.. no może nie są to drzewa, ale..
No drzewa to nie są. Z pewnością.
A potem to już była PRZYGODA.
Przedzieraliśmy się przez chaszcze, krzaki, knieje dzikie, przeprawialiśmy się przez strumyki, bagna, błota, po łydki czasem byłam w wodzie, no bo wyjścia nie było.
Bagniście, błotniście i przygodowo było. Ot co.
Mirek powiedział: jak w Kambodży. Oglądaliście „Pluton”? no.. to jest jak w „Plutonie” tylko oni ze sobą rowerów nie mieli.
Jako dowód krótki filmik. Krótki, bo komary gryzły , no i trzeba było próbować szybko się poruszać, a to nie łatwe jak się niesie rower, pod stopami woda, błoto i trzeba przedzierać się przez krzaki.
No, ale tak to właśnie jest z Mirkiem.
Przeczytałam ostatnio w książce , którą aktualnie czytam („ Niezwykła wędrówka Harolda Fry”) takie zdanie: czasem robi się w życiu rzeczy, których logicznie nie da się wytłumaczyć.
No właśnie.
&feature=youtu.be
Przeczytałam dzisiaj w Gazecie Krakowskiej wywiad z Adamem Bieleckim, zdobywcą Broad Peak.
Bardzo spodobał mi się ten wywiad.
Denerwowałam się nieco obserwując całą tę narodową dyskusję wokół tej wyprawy. Nie rozumiem jak można zabierać głos w sprawie – oceniać kto postąpił dobrze, kto źle, skoro samemu się to mówi z pozycji kanapy, a o górach wysokich wie się tyle, co z książek i tv.
Nie odważyłabym się. Trochę czytałam o wyprawach, ale moja wiedza jest minimalna. Wiem jednak, ze warunki tam są tak ekstremalne, że mózg pozbawiony odpowiedniej ilości tlenu może „reagować” różnie, wiem, że nikt z nas nie wie jak zachowałby się w ekstremalnej sytuacji, dopóki w niej się nie znajdzie.
Pełen emocji i bardzo mądry jest ten wywiad.
" A to, że w komentarzach ludzie czasem myli Broad Peak z Turbaczem, nie irytowało pana?
Po powrocie do kraju zbudowałem w sobie bardzo dużą wyrozumiałość dla komentarzy ludzi. Z prostej przyczyny. Jadąc zimą na swój pierwszy 8 tysięcznik, nie miałem zielonego pojęcia, w jakie warunki się pakuję. Liczby typu minus 60 stopni są kompletnie abstrakcyjne, bo nie mamy punktu odniesienia. A skoro ja będąc himalaistą z 15 letnim doświadczeniem wspinaczkoweym nie mogłem sobie tego uzmysłowić, to jak jak mam wymagać od laika, żeby sobie to wyobraził? Nie jest w stanie. Nikt nie jest. Kto tego nie przetrwał, nie zrozumie w jakiej kondycji psychofizycznej my się tam znajdujemy, jaką mamy zdolność oceny i przetrwania.
Co człowiek tam czuje?
Bardzo trudno to opisać, bo ten stan umysłowy wymyka się słowom.Trzeba mieć świadomość, że my wychodząc do ataku szczytowego, jesteśmy już po trwającej miesiąc, półtora wyprawie, za sobą mamy dwa dni wspinania się do ostatniego obozu czyli dziennie około 8 godzin intensywnego wysiłku. W momencie kiedy wychodzimy do ataku szczytowego jesteśmy poza krawędzią tego co zwykły człowiek nazywa zmęczeniem, odwodnieniem. Nie można mówić o dobrym samopoczuciu bo zwykle nie działa układ trawienny, boli głowa. Jest problem z oddychaniem, wykonaniem najprostszych czynności. Nie ma fizycznej możliwości założenia dodatkowego polara, rękawiczek, czapki.
Człowiek jest w stanie myśleć racjonalnie?
Raczej jest upośledzony intelektualnie. Tlenu jest za mało, bardzo dużo zużywają go mięśnie, więc ten osąd człowieka zmęczonego,walczącego o życie, na pewno różni się od osądu wydawanego kiedy siedzisz w cieple. Gdyby porozmawiać o Broad Peak w zamrażarce przemysłowej i jeszcze stamtąd wypuścić połowę powietrza, to wtedy część rozmów z dziennikarzami inaczej by wyglądała.
A tym którzy mówią, ze himalaizm to wyprawy po śmierć, co Pan odpowiada?
Nie ma obowiązku akceptowania mojej pasji, zresztą z rozrzewnieniem wspominam czasy, kiedy ostro się wspinałem i wszyscy mieli to mówiąc kolokwialnie – gdzieś. To było piękne. A teraz przerabiam jakąś dziwną sytuację, gdzie ludzie zawłaszczają sobie prawo do mojej osoby, komentowania mojego życia. O ile w wypadku celebrytów, polityków to zrozumiałe, bo pchają się na afisz, o tyle ja nie szukam rozgłosu. Chcę się tylko wspinać, kocham ten sport pod każdą postacią i nie mam potrzeby opowiadania o nim, szukania poklasku. To moja bardzo intymna sprawa. O to jest dobre określenie – moja relacja z górami , jest intymna"
A ja może za dwa tygodnie znowu będę w Tatrach…
Miejmy nadzieję, że pogoda pozwoli.
Ale widocznie tak miało być, bo ze swoich różnych wojaży powrócił Mirek i oto spotkaliśmy się dzisiaj w stałym , starym gronie ( Mirek, Alek i ja).
Mirek powiedział: ale was dawno nie widziałem, zapomniałem jak wyglądacie.
Odpowiedziałam, że jak zawsze ładnie:).. no chociaż u mnie to akurat ostatnio nie do końca tak było. No, ale mija.. na szczęście, choróbsko idzie sobie w siną dal. Cieszę się bardzo, bo zapowiadało się, że zagości u mnie na dłużej.
Jak jest jazda z Mirkiem to jedno jest pewne – nie będzie nudno.
No i nie było. Najpierw Mirek stwierdził, że trzeba obejrzeć przejścia dla zwierzaków nad autostradą.
Przejścia zmieniają powoli swój wygląd , bo jakieś krzaczki na nich są już posadzone.
Mirek powiedział: widzisz nie kłamałem jak Ci mówiłem, że będą tu drzewa.. no może nie są to drzewa, ale..
No drzewa to nie są. Z pewnością.
A potem to już była PRZYGODA.
Przedzieraliśmy się przez chaszcze, krzaki, knieje dzikie, przeprawialiśmy się przez strumyki, bagna, błota, po łydki czasem byłam w wodzie, no bo wyjścia nie było.
Bagniście, błotniście i przygodowo było. Ot co.
Mirek powiedział: jak w Kambodży. Oglądaliście „Pluton”? no.. to jest jak w „Plutonie” tylko oni ze sobą rowerów nie mieli.
Jako dowód krótki filmik. Krótki, bo komary gryzły , no i trzeba było próbować szybko się poruszać, a to nie łatwe jak się niesie rower, pod stopami woda, błoto i trzeba przedzierać się przez krzaki.
No, ale tak to właśnie jest z Mirkiem.
Przeczytałam ostatnio w książce , którą aktualnie czytam („ Niezwykła wędrówka Harolda Fry”) takie zdanie: czasem robi się w życiu rzeczy, których logicznie nie da się wytłumaczyć.
No właśnie.
&feature=youtu.be
Przeczytałam dzisiaj w Gazecie Krakowskiej wywiad z Adamem Bieleckim, zdobywcą Broad Peak.
Bardzo spodobał mi się ten wywiad.
Denerwowałam się nieco obserwując całą tę narodową dyskusję wokół tej wyprawy. Nie rozumiem jak można zabierać głos w sprawie – oceniać kto postąpił dobrze, kto źle, skoro samemu się to mówi z pozycji kanapy, a o górach wysokich wie się tyle, co z książek i tv.
Nie odważyłabym się. Trochę czytałam o wyprawach, ale moja wiedza jest minimalna. Wiem jednak, ze warunki tam są tak ekstremalne, że mózg pozbawiony odpowiedniej ilości tlenu może „reagować” różnie, wiem, że nikt z nas nie wie jak zachowałby się w ekstremalnej sytuacji, dopóki w niej się nie znajdzie.
Pełen emocji i bardzo mądry jest ten wywiad.
" A to, że w komentarzach ludzie czasem myli Broad Peak z Turbaczem, nie irytowało pana?
Po powrocie do kraju zbudowałem w sobie bardzo dużą wyrozumiałość dla komentarzy ludzi. Z prostej przyczyny. Jadąc zimą na swój pierwszy 8 tysięcznik, nie miałem zielonego pojęcia, w jakie warunki się pakuję. Liczby typu minus 60 stopni są kompletnie abstrakcyjne, bo nie mamy punktu odniesienia. A skoro ja będąc himalaistą z 15 letnim doświadczeniem wspinaczkoweym nie mogłem sobie tego uzmysłowić, to jak jak mam wymagać od laika, żeby sobie to wyobraził? Nie jest w stanie. Nikt nie jest. Kto tego nie przetrwał, nie zrozumie w jakiej kondycji psychofizycznej my się tam znajdujemy, jaką mamy zdolność oceny i przetrwania.
Co człowiek tam czuje?
Bardzo trudno to opisać, bo ten stan umysłowy wymyka się słowom.Trzeba mieć świadomość, że my wychodząc do ataku szczytowego, jesteśmy już po trwającej miesiąc, półtora wyprawie, za sobą mamy dwa dni wspinania się do ostatniego obozu czyli dziennie około 8 godzin intensywnego wysiłku. W momencie kiedy wychodzimy do ataku szczytowego jesteśmy poza krawędzią tego co zwykły człowiek nazywa zmęczeniem, odwodnieniem. Nie można mówić o dobrym samopoczuciu bo zwykle nie działa układ trawienny, boli głowa. Jest problem z oddychaniem, wykonaniem najprostszych czynności. Nie ma fizycznej możliwości założenia dodatkowego polara, rękawiczek, czapki.
Człowiek jest w stanie myśleć racjonalnie?
Raczej jest upośledzony intelektualnie. Tlenu jest za mało, bardzo dużo zużywają go mięśnie, więc ten osąd człowieka zmęczonego,walczącego o życie, na pewno różni się od osądu wydawanego kiedy siedzisz w cieple. Gdyby porozmawiać o Broad Peak w zamrażarce przemysłowej i jeszcze stamtąd wypuścić połowę powietrza, to wtedy część rozmów z dziennikarzami inaczej by wyglądała.
A tym którzy mówią, ze himalaizm to wyprawy po śmierć, co Pan odpowiada?
Nie ma obowiązku akceptowania mojej pasji, zresztą z rozrzewnieniem wspominam czasy, kiedy ostro się wspinałem i wszyscy mieli to mówiąc kolokwialnie – gdzieś. To było piękne. A teraz przerabiam jakąś dziwną sytuację, gdzie ludzie zawłaszczają sobie prawo do mojej osoby, komentowania mojego życia. O ile w wypadku celebrytów, polityków to zrozumiałe, bo pchają się na afisz, o tyle ja nie szukam rozgłosu. Chcę się tylko wspinać, kocham ten sport pod każdą postacią i nie mam potrzeby opowiadania o nim, szukania poklasku. To moja bardzo intymna sprawa. O to jest dobre określenie – moja relacja z górami , jest intymna"
A ja może za dwa tygodnie znowu będę w Tatrach…
Miejmy nadzieję, że pogoda pozwoli.
- DST 34.00km
- Teren 18.00km
- Czas 01:52
- VAVG 18.21km/h
- VMAX 37.00km/h
- Temperatura 25.0°C
- HRmax 150 ( 79%)
- HRavg 129 ( 68%)
- Kalorie 790kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 13 czerwca 2013
Lubinka
To jest druga piosenka, która bardzo przypadła mi do gustu. Jest w niej to COŚ.
No ale z płyty brzmi o wiele lepiej.
Taki dzień dzisiaj był ( męczący, no ale to nic nowego), że jak przyszłam do domu, to pomyślałam: nigdzie nie jadę, nigdzie nie wychodzę. Obejrzę sobie do końca „ Dwoje do poprawki” ( wczoraj zaczęłam oglądać, naprawdę świetny film i jak zwykle cudowna Meryl Streep). Chwilę odpoczęłam, wzięłam się za sprzątanie, a potem pomyślałam:
Eee… taka ładna pogoda. Szkoda jej, trzeba jechać.
No i tuż przed 19 wyjechałam. Słonce zachodzi późno, więc na takie fanaberie i tak późny wyjazd można sobie pozwolić.
Zastanawiałam się nad trasą… myślałam o czymś płaskim, ale też zaraz była myśl: jak będzie płasko bez podjazdów, bez widoków to nie będzie wielkiej radości z jazdy.
No i podążyłam w kierunku Lubinki. W Błoniu spotkałam Panią Krystynę i Pana Adama oraz Marcina ( Niepana:), no ale na ten tytuł to sobie trzeba zasłużyć. Marcin jak widać ciężko na to pracuje, bo nie dość, że jest stałym uczestnikiem niedzielnych wypraw , to jeszcze po cichu, w ukryciu w tygodniu z nimi jeździ):).
Adam w bardzo maskującej koszulce, ciężko było go nie zauważyć, a jednak przejechałabym obok niego nie zwracając wielkiej uwagi, ponieważ Adama w takiej koszulce nie spodziewałabym się:).
Krysia powiedziała:
Porządni kolarze już wracają do domu..
No porządnym kolarzem nie jestem, za to porządną gospodynią domową to tak, bo cały dom przed wyjazdem posprzątałam:).
No to ja w górę, oni w dół. W Szczepanowiacach kierunek „ na kościół” i podjazd w kierunku lasu, a potem w lesie szutrówką do szlabanu. Na Lubince jakieś dziecko krzyknęło: Cześć kolarzu. Pomyślałam.. no zabija to kolarstwo kobiecość..
Wczoraj za to jakaś dziewczynka z wysokości wiaduktu nad autostradą w Gosławicach krzyczała:
Jedź, jedź.. wierzę w ciebie…:)
Ot kibice, ważna sprawa:).
Zjazd do Rzuchowej, w Rzuchowej za kościołem w lewo. Wąwóz postanowiłam zrobić ze średniej tarczy, co żadnym wyczynem nie jest, ale ja ostatnio na młynku go robiłam… nie mam już tyle siły co kiedyś. Dzisiaj zacisnęłam zęby i wjechałam, ale ciężko mi było.
No i to tyle na dzisiaj. Jeszcze obiecany wczoraj film.
Jeszcze o Chustce.
- DST 33.00km
- Teren 3.00km
- Czas 01:33
- VAVG 21.29km/h
- VMAX 50.00km/h
- Temperatura 25.0°C
- HRmax 160 ( 85%)
- HRavg 134 ( 71%)
- Kalorie 550kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 12 czerwca 2013
Jeszcze trochę o "Chustce"
„Chodzę po lodzie kruchym jak wiara w cud,
Walczę uparcie o lepszy grunt dla stóp.
Snami mnie mami pokrętny losu rytm,
Obietnicami plami mi ufny byt
I płynę, płynę jak falą niesiony liść
Unoszę się jak ponad szosą przydrożny pył”
Moja nowa muzyczna miłość – Skubas. No oczywiście „Linoskoczka” słyszałam wielokrotnie wiadomo gdzie.. w Radiu Kraków:). W końcu jest płyta i słucham od dwóch dni.
Mocne. Naprawdę mocne. Dobre. Bardzo mi się podoba.
No i tak.. dopadła mnie niespodzianie choroba jedna, co źródło ma w stresie i zmęczeniu ( no cóż .. na odpoczynek szans na razie żadnych póki co nie ma). Powinnam odpoczywać, unikać słońca, stresu i.. wysiłku fizycznego. A to dobre, prawda?
Unikać stresu i unikać wysiłku fizycznego. To jest po prostu niemożliwe!
W moim przypadku unikanie wysiłku czyli rezygnacja ze sportu to byłoby…. Co to byłoby? Słów właściwych mi brakuje:), czym byłoby to dla mnie.
Po kilku dniach buntu, złości, niepewności, wczoraj powiedziałam sobie: ok, jest jak jest, trzeba się z tym pogodzić i przeczekać i trzeba z tym choróbskiem w jakiejś zgodzie żyć. Bo nie ma innego wyjścia, a nie jest to dramat. Ot .. jest i przejdzie. Za czas jakiś.
I uspokoiłam się.
No i dzisiaj jak się rano obudziłam, to było zdecydowanie lepiej! Może więc to całe pozytywne myślenie to nie jest jednak taka bujda, co?
Ale generalnie leki, które przyszło mi zażywać, osłabiają mnie itd., więc nawet dzisiaj nie myślałam o żadnych górkach, tylko spokojnie pobujałam się z rowerkiem po Lesie Radłowskim ( Waryś, Brzeźnica itp). Spokojnie, żeby by organizmu za bardzo nie nadwyrężać, bo muszę zbierać siły na .. niedzielę:). I mam nadzieję, że do niedzieli będę się czuć znacznie lepiej i dam radę.
No więc skoro pojeździłam na rowerze, głowę przewietrzyłam , to jest dobrze, prawda?
Pisałam ostatnio wielokrotnie o „Chustce”. I dzisiaj napiszę. Bo czuję taką potrzebę, żeby tymi refleksjami się podzielić.
Wiecie co Ona napisała na blogu?
„ Cieszcie się i doceniajcie to co macie, bo .. może być znacznie gorzej”.
No właśnie.
Przeczytałam trochę książek. Były wśród nich książki wspaniałe, dobre, złe, mniej dobre, smutne, śmieszne, mądre i bardzo ważne, które w jakiś tam sposób , chociaż zabrzmi to patetycznie ale napiszę – w jakiś sposób na mnie wpłynęły.
I te książki już ze mną zostały. Na zawsze. Powinnam mieć na nie taką specjalną półkę. Półkę z ważnymi książkami. „ Chustka” jest jedną z nich. Piszę o niej dużo, bo mocno wierzę, że nie tylko dla mnie jest ważna , potrzebna i wiele dobrego może uczynić.
Dzisiaj znalazłam blog męża Joanny. I wpis o pięknym tytule” Przetrwać z pogodną uważnością”
nie sposób zapełnić pustki.
tęsknota nie mija.
nie da się dwa razy wejść do tej samej rzeki,
można tylko pójść nową drogą.
wspominam wspólne herbaty
rozmowy i milczenia,
straszną chorobę
i przegraną walkę.
nie, nie tak chcę pamiętać Joannę,
to przecież zaprzeczenie temu kim była.
nie będę rozpaczał jak Rejtan.
nie oczekuj z mojej strony histerii i depresji,
uczynię to, co było dla Niej tak ważne - będę cieszył się życiem.
lubię dotykać życia.
mam tak, odkąd pamiętam.
zatrzymuje mnie tu i teraz.
chcę pamiętać Jej umiłowanie życia,
błyskotliwy umysł
i ten zaraźliwy uśmiech.
i chęć niesienia pomocy.
Jej znajomi mówią, że zawsze taka była.
szkoda, że nie poznaliśmy się wcześniej.
nadchodzi czas zmian.
muszę dać z siebie więcej, żeby przetrwać.
będzie ciężko.
ale pojawił się cel.
spróbuję.
nie wiem, czy się uda,
ale wiem, że spróbuję dokonać tego z pogodną uważnością.
nie wiem, czy jest coś większego niż miłość,
ale jeśli już szukać, to może być współczucie.
dlatego powstała fundacja.
miłość nadała sens mojemu życiu,
może teraz współczucie pomoże opanować pustkę po miłości.
czas na mnie.
Piotr
Cokolwiek by się nie działo więc… próbujmy przetrwać z pogodną uważnością.
A jutro… jutro będzie krótki filmik. Ale nie dzisiaj, bo jak na jeden dzień.. to za dużo.
Moje ulubione kwiatowe połączenie© lemuriza1972
- DST 38.00km
- Teren 12.00km
- Czas 01:35
- VAVG 24.00km/h
- VMAX 40.00km/h
- Temperatura 25.0°C
- HRmax 160 ( 85%)
- HRavg 141 ( 75%)
- Kalorie 656kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 9 czerwca 2013
Niebieski pieszy do Tuchowa, czarny pieszy do Łowczówka
Buszując w zbożu:)© lemuriza1972
„Buszującego w zbożu” czytałam lata temu. Chyba jak byłam na studiach, a to było dawno temu:).
Ale tytuł skojarzył mi się od razu, kiedy wjechałam na wał na Białej, a potem to było jeszcze „lepiej”.
Zdjęcie jednak pochodzi z czarnego szlaku pieszego ( odcinek prowadzący z Mesznej Opackiej do Łowczówka, to najbardziej spektakularny odcinek tego szlaku, ale o tym potem).
Wstałam niestety późno ( efekt nocnego oglądania „Drogówki”… hm… mam mieszane uczucia co do tego filmu) i dość długo nie mogłam zdecydować się gdzie jechać. Siedziałam sobie z przewodnikiem i szukałam. No i ciekawa trasa wpadła mi do głowy , połączenie 3 szlaków pieszych. Byłam już nawet zdecydowana jechać, ale jeszcze raz dokładnie przyjrzałam się mapie i stwierdziłam, że szlak w jednej części pokryje się z trasą z Bozego Ciała. No świetny szlak, tyle, że w obecnych warunkach ( tony błota) i biorąc pod uwagę to , że dzisiaj jechałam sama… byłoby ciężko. Duże leśne odcinki i chyba bałabym się trochę jechać sama. No i czas.. było już zbyt późno, a jak sobie obliczyłam to szlak mógł mieć 80,90 km.
Zrezygnowałam, ale kiedyś na pewno go przejadę.
Wybrałam więc wariant właściwe znany mi, bo niebieski szlak pieszy z Marcinki, a potem przesiadka na czarny. Obydwoma już jechałam, ale nigdy w takiej konfiguracji.
Tak więc na początek Marcinka, na której dzisiaj, tuż przy ruinach odbywał się turniej łuczniczy. Ciekawa sprawa. Jakieś namioty, średniowieczne przebrania itd. Zatrzymałam się na chwilkę, zrobiłam zdjęcie, bo czas naglił, a na po południe zapowiadano burze.
Na Marcince target, jechał jakiś chłopiec w koszulce kolarskiej, na jakimś trekkingowym rowerze. Wyprzedziłam go przed kościółkiem, ale musiał się chyba trochę zdenerwować , bo jak się wypłaszczyło, to mnie wyprzedził.
Dość sporo rowerzystów walczyło dzisiaj z naszą świętą górą. A ja dalej niebieskim pieszym, dostojnie i niespiesznie.. ale to dlatego, że jakoś za bardzo sił dzisiaj nie miałam. Podjeżdżanie w kierunku Trzemeskiej Góry szło powoli, a na horyzoncie zaczęły pokazywać się chmury.
Pomyślałam :” Idzie na burzę, idzie na deszcz”. Zawsze jak jest tak burzowo, to przypominają mi się Strachy na Lachy.
No, ale jechałam dalej. W Lesie Trzemeskim dość mokro, ale bez dramatu. W Lesie Tuchowskim początkowo podjazd szutrowy, mokre kamienie, ale spokojnie dało się jechać. Końcówka jednak już bardzo błotna. Potem przekroczenie asfaltówki i zjazd do stawków. Tam chwila na banana. Z oddali, a właściwie nie takiej oddali… pomruki burzy.. hm.. myślę sobie… chyba w Tuchowie trzeba będzie wrócić do domu najłatwiejszą i najszybszą drogą i już nie kombinować dalej.
Jadę przez las, z pominięciem szlaku, drogą którą kiedyś jechaliśmy z Alkiem, błotniście i bardzo pod górę. Ciemno i trochę strasznoooooo…. Wyjeżdżam z lasu i zastanawiam się czy jechać w lewo ( tak jak kiedyś z Alkiem) czy w prawo. Wybieram w prawo , bo lubię nowe, a nigdy tędy nie jechałam. Jest fajnie.. najpierw polna droga z pięknymi widokami, potem jakieś wąwozy, jary, w pewnym momencie szlak jest już nieprzejezdny, tak zarośnięty krzakami , trawami, że trzeba iść. Pokrzywy parzą.
Zaczyna padać deszcz.
Ale w końcu jestem w Tuchowie. Na Rynku lody i chwila zastanowienia: czy asfaltem do Pleśnej i do domu, czy czarnym pieszym do Mesznej i Łówczówka. Świeci znowu słońce, ale jest duszno i wygląda na to, ze burza nie odpuści. Jadę jednak czarnym. Pod górę, pod górę.. trawska znowu. Mozolnie. Za to widoki cudowne.
Gwoździem programu jest podjazd łąką z Mesznej do Łowczówka ( kto jechał to wie, o co chodzi, a wiem, że są tacy co jechali:)). Ja jechałam kiedyś, ale odwrotnie, więc to zupełnie inna bajka.
Kilka kilometrów pod górę przez łąkę, gdzie właściwie nie ma ścieżki, trawa na wysokości kierownicy. Oj…. Zostanie ten podjazd we wspomnieniach.
Potem już Łówczówek i czarnym przez las od cmentarza Legionistów. Od cmenatarza w dół, co nie znaczy, ze łatwo, bo jest bardzo mokro… pełno wody w zasadzie, wiec mam prysznic. Trzeba być czujnym , żeby zjechać cało. Udaje się.
No i do domu – Rychwałd, Pleśna, Błonie, Zgłobice, Koszyce.
Sporo osób dzisiaj widziałam na szlakach pieszo. Fajnie, że ludzie chodzą sobie po tych szlakach. Naprawdę warto. Duże walory krajobrazowe. Nie trzeba daleko jechać, a można fajnie pochodzić.
A motywem przewodnim zdjęć dzisiejszych są.. kwiaty polskie.
Turniej łuczniczy na Marcince© lemuriza1972
Polne, ale ładne:)© lemuriza1972
Widok po drodze na Trzemeską Górę© lemuriza1972
Łubinowy stok© lemuriza1972
Kapliczka w Lesie Trzemeskim© lemuriza1972
Sadzawka w Lesie Trzemeskim© lemuriza1972
Las Trzemeski© lemuriza1972
Lilie wodne© lemuriza1972
Polne żółte© lemuriza1972
Las Trzemeski 2© lemuriza1972
Łąka© lemuriza1972
Las Tuchowski© lemuriza1972
W środku Lasu Tuchowskiego© lemuriza1972
W środku Lasu Tuchowskiego 2© lemuriza1972
Widok na okolice Tuchowa© lemuriza1972
Widok na okolice Tuchowa 2© lemuriza1972
Czarny szlak pieszy© lemuriza1972
Na czarnym szlaku pieszym© lemuriza1972
Widok na Tuchów© lemuriza1972
Cmentarz w Tuchowie© lemuriza1972
Cmentarz w Tuchowie 2© lemuriza1972
Widok z czarnego szlaku pieszego© lemuriza1972
Widok z okolic Mesznej Opackiej© lemuriza1972
Ślimak:)© lemuriza1972
Jeszcze jeden kwiat:)© lemuriza1972
Dzika róża© lemuriza1972
- DST 58.00km
- Teren 28.00km
- Czas 03:38
- VAVG 15.96km/h
- VMAX 48.00km/h
- Temperatura 30.0°C
- HRmax 165 ( 87%)
- HRavg 135 ( 71%)
- Kalorie 1500kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 8 czerwca 2013
Jurasówka, Gromnik, Siedliska, Lichwin
&feature=youtu.be
Miałam być dzisiaj na maratonie w Strzyżowie. Decyzję o starcie w tym maratonie podjęłam już po Wojniczu. Pomyślałam, że jest dostatecznie dużo czasu, żeby się do tego maratonu przygotować. No, ale się nie przygotowałam, przeszkodziły różne okoliczności, w tym pogoda, która w ostatnim czasie jednak nie sprzyjała treningowi.
To był trudny z wielu względów , tydzień. Bardzo. Dużo nerwów, stresu i trochę zdrowotnych kłopotów. Mój organizm chyba tak zareagował po sobotnim przemoknięciu. Nie ma mu się co dziwić. Dramatu nie było, myślę, że i tak dzielnie to zniósł. Ale jednak były drobne problemy.
Mimo wszystko jeszcze wczoraj myślałam, że pojadę. Byłam nawet spakowana, rower przygotowałam. Ale wieczór był dość dramatyczny ( trochę zaszwankowało zdrowie), a tuż przed 23 otrzymałam wiadomość. Bardzo złą wiadomość. I maraton zszedł na plan dalszy..
Bo jak to przeczytałam w ostatnio czytanej przeze mnie książce:
„ Życie to nie kino familijne”. No niestety…
Nie pojechałam.
Nie dałabym rady wyłączyć myślenia.
Ale dzień był ładny, wreszcie słoneczny, ciepły więc pomyślałam, że nie mogę go zmarnować. Życie jest zbyt krótkie.Sił ani ochoty zbyt wielkiej nie było na jazdę, ale wyjechałam, tak trochę na siłę, bo wiedziałam, że siedzenie w domu nic nie da i będę żałować zmarnowanego dnia.
Nie miałam specjalnego planu, gdzie pojechać. Początkowo myślałam, że pojadę w kierunku Tuchowa, ale w końcu zdecydowałam się na Jurasówkę.
Wzięłam Magnusa, z zamiarem jazdy tylko i wyłącznie po asfalcie, bo jakoś dzisiaj nie miałam siły na taplanie się w błocie i mycie roweru potem.
Tak więc najpierw przez Zbylitowską Górę, Błonie, Szczepanowice, Dąbrówkę Szczepanowską, Janowice i w górę na Jurasówkę.
To jest długi , asfaltowy podjazd ( prawie 4 km) i czuje się go w nogach. Nie podjeżdżało mi się dzisiaj zbyt dobrze, więc decyzja o niejechaniu na maraton była słuszna. Ale mimo wszystko cały dzień było mi żal, że mnie tam nie ma. Trud tego podjazdu wynagradzają widoki na górze.
Na szczycie , przy wyciągu, zatrzymałam się na chwilę, nakręciłam krótki filmik. Miałam jechać na Wał i potem raczej już do domu, ale jakoś tak skręciłam w inną, nieznaną mi drogę. Podejrzewałam, ze wyjadę gdzieś w okolicach Gromnika. Wyjechałam na drogę prowadzącą z Zakliczyna do Gromnika, w Siemiechowie. Krótki kawałek główną drogą. Tuż przed rondem w Gromniku zauważyłam drewniany kościół, więc zatrzymałam się, żeby go obejrzeć.
Potem główną drogą Tarnów- Krynica w kierunku Siedlisk, bo pomyślałam, że pojadę zielonym szlakiem rowerem do Lichwina ( tym którym wracałam kiedyś z Brzanki). Pod drodze w Siedliskach zauważyłam mały cmentarz wojenny – ale za to jaki piękny! Jeszcze takiego w naszych okolicach nie widziałam. Nagrobki drewniane.
Wstąpiłam na cmentarz Głowa Cukru. Niestety, drzewa mają już dużo liści i nie widać go z dołu, z drogi, a trawska zarosły cały cmentarz. No, ale widoki z góry przepiękne.
Potem już Lichwin, przesiadka na czarny szlak rowerowy i powrót do domu przez Rychwałd, Rzuchową, Zgłobice, Koszyce.
Takie mocno turystyczne tempo, ale na nic więcej dzisiaj nie było mnie stać. W sumie sporo podjeżdżania, chociaż nie tak sporo jak na wycieczkach z Krysią i Adamem.
Na zdjęciach widać moją słabość do polnych kwiatów.
To mam po Mamie, zawsze robiła przepiękne bukiety.
Miałam być dzisiaj na maratonie w Strzyżowie. Decyzję o starcie w tym maratonie podjęłam już po Wojniczu. Pomyślałam, że jest dostatecznie dużo czasu, żeby się do tego maratonu przygotować. No, ale się nie przygotowałam, przeszkodziły różne okoliczności, w tym pogoda, która w ostatnim czasie jednak nie sprzyjała treningowi.
To był trudny z wielu względów , tydzień. Bardzo. Dużo nerwów, stresu i trochę zdrowotnych kłopotów. Mój organizm chyba tak zareagował po sobotnim przemoknięciu. Nie ma mu się co dziwić. Dramatu nie było, myślę, że i tak dzielnie to zniósł. Ale jednak były drobne problemy.
Mimo wszystko jeszcze wczoraj myślałam, że pojadę. Byłam nawet spakowana, rower przygotowałam. Ale wieczór był dość dramatyczny ( trochę zaszwankowało zdrowie), a tuż przed 23 otrzymałam wiadomość. Bardzo złą wiadomość. I maraton zszedł na plan dalszy..
Bo jak to przeczytałam w ostatnio czytanej przeze mnie książce:
„ Życie to nie kino familijne”. No niestety…
Nie pojechałam.
Nie dałabym rady wyłączyć myślenia.
Ale dzień był ładny, wreszcie słoneczny, ciepły więc pomyślałam, że nie mogę go zmarnować. Życie jest zbyt krótkie.Sił ani ochoty zbyt wielkiej nie było na jazdę, ale wyjechałam, tak trochę na siłę, bo wiedziałam, że siedzenie w domu nic nie da i będę żałować zmarnowanego dnia.
Nie miałam specjalnego planu, gdzie pojechać. Początkowo myślałam, że pojadę w kierunku Tuchowa, ale w końcu zdecydowałam się na Jurasówkę.
Wzięłam Magnusa, z zamiarem jazdy tylko i wyłącznie po asfalcie, bo jakoś dzisiaj nie miałam siły na taplanie się w błocie i mycie roweru potem.
Tak więc najpierw przez Zbylitowską Górę, Błonie, Szczepanowice, Dąbrówkę Szczepanowską, Janowice i w górę na Jurasówkę.
To jest długi , asfaltowy podjazd ( prawie 4 km) i czuje się go w nogach. Nie podjeżdżało mi się dzisiaj zbyt dobrze, więc decyzja o niejechaniu na maraton była słuszna. Ale mimo wszystko cały dzień było mi żal, że mnie tam nie ma. Trud tego podjazdu wynagradzają widoki na górze.
Na szczycie , przy wyciągu, zatrzymałam się na chwilę, nakręciłam krótki filmik. Miałam jechać na Wał i potem raczej już do domu, ale jakoś tak skręciłam w inną, nieznaną mi drogę. Podejrzewałam, ze wyjadę gdzieś w okolicach Gromnika. Wyjechałam na drogę prowadzącą z Zakliczyna do Gromnika, w Siemiechowie. Krótki kawałek główną drogą. Tuż przed rondem w Gromniku zauważyłam drewniany kościół, więc zatrzymałam się, żeby go obejrzeć.
Potem główną drogą Tarnów- Krynica w kierunku Siedlisk, bo pomyślałam, że pojadę zielonym szlakiem rowerem do Lichwina ( tym którym wracałam kiedyś z Brzanki). Pod drodze w Siedliskach zauważyłam mały cmentarz wojenny – ale za to jaki piękny! Jeszcze takiego w naszych okolicach nie widziałam. Nagrobki drewniane.
Wstąpiłam na cmentarz Głowa Cukru. Niestety, drzewa mają już dużo liści i nie widać go z dołu, z drogi, a trawska zarosły cały cmentarz. No, ale widoki z góry przepiękne.
Potem już Lichwin, przesiadka na czarny szlak rowerowy i powrót do domu przez Rychwałd, Rzuchową, Zgłobice, Koszyce.
Takie mocno turystyczne tempo, ale na nic więcej dzisiaj nie było mnie stać. W sumie sporo podjeżdżania, chociaż nie tak sporo jak na wycieczkach z Krysią i Adamem.
Na zdjęciach widać moją słabość do polnych kwiatów.
To mam po Mamie, zawsze robiła przepiękne bukiety.
Kwiat polny czerwcowy:)© lemuriza1972
Pole makowe naddunajcowe© lemuriza1972
Widok z Jurasówki© lemuriza1972
Polne kwiaty, a w tle górki w okolicach Siemiechowa© lemuriza1972
Kościół św. Marcina w Gromniku© lemuriza1972
Kościół w Gromniku© lemuriza1972
Nagrobki przy Kościele w Gromniku© lemuriza1972
Cmentarz z I wojny światowej w Siedliskach© lemuriza1972
Widoczek w Lichwinie© lemuriza1972
Widok z cm. Głowa Cukru© lemuriza1972
Pomnik na Cm. Głowa Cukru© lemuriza1972
Widok z cmentarza 2© lemuriza1972
- DST 68.00km
- Czas 03:30
- VAVG 19.43km/h
- VMAX 48.00km/h
- Temperatura 25.0°C
- HRmax 160 ( 85%)
- HRavg 135 ( 71%)
- Kalorie 1400kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 6 czerwca 2013
Lubinka
Jakaś taka bardzo zmęczona jestem ostatnio i nie najlepiej się czuję, no ale jest dość nerwowo, a do tego ta pogoda i pewnie wszystko tak się kumuluje. I to się przekłada na jazdę, która rewelacyjna nie jest.
Dzisiaj nie mogłam wyjechać zbyt wcześnie na rower, udało mi się dopiero przed 19 .
Początkowo myślałam, że pojadę na jakąś płaską trasę, bo czasu mało, a i samopoczucie takie sobie i na walkę z jakimś górkami, za bardzo sił nie ma.
Pomyślałam, że może pojadę do Wojnicza, ale przez most na Zgłobicach , Isep itd.
Wyjazd dzisiaj był znowu ryzykowny, bo chociaż w trakcie dnia padało tylko chwilę, to ciągle nad okolicą wisiały czarne chmury.
Pojechałam przez Zbylitowską Górę. Pierwszy podjazd i jakoś ciężko… bardzo ciężko. Taki dzień. Ale podjeżdżając pomyślałam, że może jednak wyruszę na jakąś górkę. No to pojechałam na Lubinkę, podjazdem z serpentynami. Wjeżdżało się tak sobie. Na szczycie minęłam się z Burią i kimś jeszcze ( nie poznałam).
Zjechałam asfaltem przez Dąbrówkę Szczepanowską do Szczepanowic, a tam skręciłam na niebieski szlak nad Dunajcem. Chciałam zobaczyć jak duże błoto jest po tych ostatnich opadach.
Błota dużo nie ma , ale sporo rozległych kałuż, nad którymi krążą komary.
Cieszę się, ze jednak pojechałam w górki, bo jednak lasy, górki, widoki, Dunajec to jest zupełnie inna jazda niż po nizinach. Zupełnie.
Na koniec wstąpiłam na nową myjkę ( na Zbylitowskich). Fajnie, że tak blisko domu.
A Dunajec chociaż brudny, to nie tak rozległy, więc powódź na szczęście chyba nam nie grozi.
Dzisiaj nie mogłam wyjechać zbyt wcześnie na rower, udało mi się dopiero przed 19 .
Początkowo myślałam, że pojadę na jakąś płaską trasę, bo czasu mało, a i samopoczucie takie sobie i na walkę z jakimś górkami, za bardzo sił nie ma.
Pomyślałam, że może pojadę do Wojnicza, ale przez most na Zgłobicach , Isep itd.
Wyjazd dzisiaj był znowu ryzykowny, bo chociaż w trakcie dnia padało tylko chwilę, to ciągle nad okolicą wisiały czarne chmury.
Pojechałam przez Zbylitowską Górę. Pierwszy podjazd i jakoś ciężko… bardzo ciężko. Taki dzień. Ale podjeżdżając pomyślałam, że może jednak wyruszę na jakąś górkę. No to pojechałam na Lubinkę, podjazdem z serpentynami. Wjeżdżało się tak sobie. Na szczycie minęłam się z Burią i kimś jeszcze ( nie poznałam).
Zjechałam asfaltem przez Dąbrówkę Szczepanowską do Szczepanowic, a tam skręciłam na niebieski szlak nad Dunajcem. Chciałam zobaczyć jak duże błoto jest po tych ostatnich opadach.
Błota dużo nie ma , ale sporo rozległych kałuż, nad którymi krążą komary.
Cieszę się, ze jednak pojechałam w górki, bo jednak lasy, górki, widoki, Dunajec to jest zupełnie inna jazda niż po nizinach. Zupełnie.
Na koniec wstąpiłam na nową myjkę ( na Zbylitowskich). Fajnie, że tak blisko domu.
A Dunajec chociaż brudny, to nie tak rozległy, więc powódź na szczęście chyba nam nie grozi.
Dunajec podeszczowy© lemuriza1972
- DST 33.00km
- Teren 4.00km
- Czas 01:33
- VAVG 21.29km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 5 czerwca 2013
Uśmiech się:)
„ Słońce jest zawsze tam gdzie pada deszcz,
Więc nie bój się deszczu”
No właśnie…. Deszcz padał sobie znowu przez dwa dni, opadami ciągłymi, ulewnymi, których dobrą stroną było to, że nadrobiłam zaległości czytelnicze i kulinarne czyli czytanie i gotowanie:). Wczoraj po 19 przestało na chwilę padać i w sumie to żałowałam potem, że nie wyjechałam chociaż na chwilę, ale.. jak już tak usiadłam sobie z książką ( „Poradnik pozytywnego myślenia” – polecam, to nie poradnik bynajmniej a po prostu powieść, bardzo ciekawa zresztą), to wychodzić z domu się po prostu nie chciało.
Dzisiaj rano znowu padało, ale potem .. przestało ku zdziwieniu wszystkich. Był więc plan – jechać na Lubinkę. Zjadłam obiad i z sił opadłam i takie tam jeszcze różne przeciwności i nie bardzo mi się chciało. W końcu o 18 postanowiłam jednak wyjechać, ale w planie była już nie Lubinka, ale jazda do Wojnicza , trochę okrężną drogą, a z Wojnicza kawałek szlakiem zielonym pieszym.
Ale wkładając bidon do koszyka.. rozleciał mi się koszyk, na szczęście przy KTM –ie mam dwa, więc szybkie odkręcanie, przykręcanie i o 18.06 w drogę…
A na horyzoncie czarne chmury… było więc ryzyko, no ale byłam mocno zdeterminowana, żeby kości trochę rozruszać.
Cięzko jednak się ruszało, oj bardzo ciężko. Wiatr przyjaciel kolarza , nizinną wycieczkę zamienił w nieco trudniejszą. Na Wojniczem ciemne chmury, więc zmieniłam kierunek na taki gdzie chmur nie było i słońce nawet świeciło.
I tak sobie pojechałam do Rudki, Radłów, Niwka, Wierzchosławice, Las Radłowski, Wierzchosławice, Ostrów.
Po wyjeździe z Lasu Radłowskiego jakaś para zmusiła mnie do większego wysiłku, dość szybko jechali, więc przyspieszyłam i potem już jechałam dużo szybciej niż na początku trasy. A więc jednak da się, a wydawało mi się, ze dzisiaj nie mam siły.
No więc kości trochę rozruszane.
A jutro podobno znowu ma padać. No zobaczymy…
- DST 35.00km
- Czas 01:29
- VAVG 23.60km/h
- VMAX 32.00km/h
- HRmax 160 ( 85%)
- HRavg 135 ( 71%)
- Kalorie 634kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 2 czerwca 2013
Mielec - Tarnów - słonecznie
Dzisiaj pogoda wynagrodziła mi wczorajsze i było ciepło i przyjemnie. Jedynie momentami wiatr wiał w buzię, ale przecież wiatr to przyjaciel każdego kolarza.
Tak więc co prawda asfaltowe i mało podjazdowe, ale prawie 140 km zrobione w weekend.
i jeszcze mielecki stadion, którego otwarcie wkrótce.
Jak Nieciecza awansuje może będzie tu grać, a i Stali szykuje się awans.
Jak na razie I miejsce w III lidze.
Tak więc co prawda asfaltowe i mało podjazdowe, ale prawie 140 km zrobione w weekend.
i jeszcze mielecki stadion, którego otwarcie wkrótce.
Jak Nieciecza awansuje może będzie tu grać, a i Stali szykuje się awans.
Jak na razie I miejsce w III lidze.
Stadion mieleckiej Stali© lemuriza1972
- DST 69.00km
- Czas 02:49
- VAVG 24.50km/h
- VMAX 40.00km/h
- Temperatura 25.0°C
- HRmax 165 ( 87%)
- HRavg 140 ( 74%)
- Kalorie 1103kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 1 czerwca 2013
Tarnów - Mielec ( ulewnie)
Ponieważ miałam spędzić weekend w Mielcu, pomyślałam, że pojadę na rowerze. Lubię jeździć do Mielca na rowerze. Jedyne co mi przeszkadza, to 5 kg plecak na plecach. Chociaż staram się minimalizować rzeczy, które mam ze sobą zabrać, to to niezbędne minimum zawsze ok 5 kg waży. No i odczuwam to ( boleśnie). Staram się jednak to tak sobie tłumaczyć , że to wpływa jakoś na stopień mojego wytrenowania. Ten dodatkowy bagaż.
Prognozy pogody optymistyczne nie były, ale postanowiłam twardo trwać w swoim postanowieniu. Dobrze się więc przygotowałam ( tam mi się zdawało), kurtka przeciwdeszczowa w plecaku, wszystkie rzeczy pozawijane w worki itd.
Rano w sobotę było co prawda pochmurnie, ale deszczu nie było, więc wyjechałam.
Deszcz zaczął padać w Łęgu Tarnowskim ( wybrałam opcję trasy dłuższej z Dąbrowy do Radgoszczy itd.), ale nieco bezpieczniejszej ( bez dużej ilości aut i dziur w drodze).
Ale na początku deszcz był łaskawy, łagodny, nawet nie wyciągałam kurtki. Wyciągnęłam przed Dąbrową, bo wtedy zaczęło mocniej padać. W zasadzie to była już ulewa, ale co było robić… byłam już 25 km od domu, autobus do Mielca odjechał, a następny był za kilka godzin.
Więc jechałam w tej ulewie powtarzając sobie: Iza, a cóż to jest… taka ulewa. Górek nie ma ( ot trochę wzniesień), błota nie ma, zjazdów nie ma, jest tylko ta ulewa.
No to jechałam i jechałam podśpiewując sobie pod nosem, żeby dodać sobie animuszu. Padało całą drogę.
Już w Dąbrowie w butach mi chlupotało.
Tak sobie jechałam i myślałam: szkoda, że nikt nie wymyślił wycieraczek do oczu.
Bo oczy zalewał mi deszcz tak, że momentami niewiele widziałam.
Za Radomyślem palce u rąk miałam tak przemarznięte, że nie mogłam zmieniać przerzutek.
Ale dojechałam i jak zwykle było zadowolenie, że dało się radę w ciężkich warunkach. Siostra jak mnie zobaczyła to powiedziała: coś ty oszalała! Rowerem w taką pogodę!
Gdyby ona widziała błotny maraton w górach…
No, ale .. zmarzłam solidnie ( pół godziny w wannie siedziałam),a ciuchy przemoczone tak, że bałam się, ze do dzisiaj nie wyschną i w czym ja wrócę?
( ale wyschły i wróciłam:))
a tu jeszcze zaległe zdjęcia z piątku. Tak sobie wracałam od pani fryzjerki Marzeny przez Mościce i najpierw zachwyciły mnie chmury, a potem wiewóra.
Prognozy pogody optymistyczne nie były, ale postanowiłam twardo trwać w swoim postanowieniu. Dobrze się więc przygotowałam ( tam mi się zdawało), kurtka przeciwdeszczowa w plecaku, wszystkie rzeczy pozawijane w worki itd.
Rano w sobotę było co prawda pochmurnie, ale deszczu nie było, więc wyjechałam.
Deszcz zaczął padać w Łęgu Tarnowskim ( wybrałam opcję trasy dłuższej z Dąbrowy do Radgoszczy itd.), ale nieco bezpieczniejszej ( bez dużej ilości aut i dziur w drodze).
Ale na początku deszcz był łaskawy, łagodny, nawet nie wyciągałam kurtki. Wyciągnęłam przed Dąbrową, bo wtedy zaczęło mocniej padać. W zasadzie to była już ulewa, ale co było robić… byłam już 25 km od domu, autobus do Mielca odjechał, a następny był za kilka godzin.
Więc jechałam w tej ulewie powtarzając sobie: Iza, a cóż to jest… taka ulewa. Górek nie ma ( ot trochę wzniesień), błota nie ma, zjazdów nie ma, jest tylko ta ulewa.
No to jechałam i jechałam podśpiewując sobie pod nosem, żeby dodać sobie animuszu. Padało całą drogę.
Już w Dąbrowie w butach mi chlupotało.
Tak sobie jechałam i myślałam: szkoda, że nikt nie wymyślił wycieraczek do oczu.
Bo oczy zalewał mi deszcz tak, że momentami niewiele widziałam.
Za Radomyślem palce u rąk miałam tak przemarznięte, że nie mogłam zmieniać przerzutek.
Ale dojechałam i jak zwykle było zadowolenie, że dało się radę w ciężkich warunkach. Siostra jak mnie zobaczyła to powiedziała: coś ty oszalała! Rowerem w taką pogodę!
Gdyby ona widziała błotny maraton w górach…
No, ale .. zmarzłam solidnie ( pół godziny w wannie siedziałam),a ciuchy przemoczone tak, że bałam się, ze do dzisiaj nie wyschną i w czym ja wrócę?
( ale wyschły i wróciłam:))
a tu jeszcze zaległe zdjęcia z piątku. Tak sobie wracałam od pani fryzjerki Marzeny przez Mościce i najpierw zachwyciły mnie chmury, a potem wiewóra.
Chmury nad mościckim stadioniem© lemuriza1972
Wiewióra w parku w Mościcach© lemuriza1972
Uciekła na drzewo© lemuriza1972
- DST 69.00km
- Czas 02:51
- VAVG 24.21km/h
- VMAX 41.00km/h
- Temperatura 10.0°C
- HRmax 160 ( 85%)
- HRavg 135 ( 71%)
- Kalorie 119kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze