Sobota, 1 czerwca 2013
Tarnów - Mielec ( ulewnie)
Ponieważ miałam spędzić weekend w Mielcu, pomyślałam, że pojadę na rowerze. Lubię jeździć do Mielca na rowerze. Jedyne co mi przeszkadza, to 5 kg plecak na plecach. Chociaż staram się minimalizować rzeczy, które mam ze sobą zabrać, to to niezbędne minimum zawsze ok 5 kg waży. No i odczuwam to ( boleśnie). Staram się jednak to tak sobie tłumaczyć , że to wpływa jakoś na stopień mojego wytrenowania. Ten dodatkowy bagaż.
Prognozy pogody optymistyczne nie były, ale postanowiłam twardo trwać w swoim postanowieniu. Dobrze się więc przygotowałam ( tam mi się zdawało), kurtka przeciwdeszczowa w plecaku, wszystkie rzeczy pozawijane w worki itd.
Rano w sobotę było co prawda pochmurnie, ale deszczu nie było, więc wyjechałam.
Deszcz zaczął padać w Łęgu Tarnowskim ( wybrałam opcję trasy dłuższej z Dąbrowy do Radgoszczy itd.), ale nieco bezpieczniejszej ( bez dużej ilości aut i dziur w drodze).
Ale na początku deszcz był łaskawy, łagodny, nawet nie wyciągałam kurtki. Wyciągnęłam przed Dąbrową, bo wtedy zaczęło mocniej padać. W zasadzie to była już ulewa, ale co było robić… byłam już 25 km od domu, autobus do Mielca odjechał, a następny był za kilka godzin.
Więc jechałam w tej ulewie powtarzając sobie: Iza, a cóż to jest… taka ulewa. Górek nie ma ( ot trochę wzniesień), błota nie ma, zjazdów nie ma, jest tylko ta ulewa.
No to jechałam i jechałam podśpiewując sobie pod nosem, żeby dodać sobie animuszu. Padało całą drogę.
Już w Dąbrowie w butach mi chlupotało.
Tak sobie jechałam i myślałam: szkoda, że nikt nie wymyślił wycieraczek do oczu.
Bo oczy zalewał mi deszcz tak, że momentami niewiele widziałam.
Za Radomyślem palce u rąk miałam tak przemarznięte, że nie mogłam zmieniać przerzutek.
Ale dojechałam i jak zwykle było zadowolenie, że dało się radę w ciężkich warunkach. Siostra jak mnie zobaczyła to powiedziała: coś ty oszalała! Rowerem w taką pogodę!
Gdyby ona widziała błotny maraton w górach…
No, ale .. zmarzłam solidnie ( pół godziny w wannie siedziałam),a ciuchy przemoczone tak, że bałam się, ze do dzisiaj nie wyschną i w czym ja wrócę?
( ale wyschły i wróciłam:))
a tu jeszcze zaległe zdjęcia z piątku. Tak sobie wracałam od pani fryzjerki Marzeny przez Mościce i najpierw zachwyciły mnie chmury, a potem wiewóra.
Prognozy pogody optymistyczne nie były, ale postanowiłam twardo trwać w swoim postanowieniu. Dobrze się więc przygotowałam ( tam mi się zdawało), kurtka przeciwdeszczowa w plecaku, wszystkie rzeczy pozawijane w worki itd.
Rano w sobotę było co prawda pochmurnie, ale deszczu nie było, więc wyjechałam.
Deszcz zaczął padać w Łęgu Tarnowskim ( wybrałam opcję trasy dłuższej z Dąbrowy do Radgoszczy itd.), ale nieco bezpieczniejszej ( bez dużej ilości aut i dziur w drodze).
Ale na początku deszcz był łaskawy, łagodny, nawet nie wyciągałam kurtki. Wyciągnęłam przed Dąbrową, bo wtedy zaczęło mocniej padać. W zasadzie to była już ulewa, ale co było robić… byłam już 25 km od domu, autobus do Mielca odjechał, a następny był za kilka godzin.
Więc jechałam w tej ulewie powtarzając sobie: Iza, a cóż to jest… taka ulewa. Górek nie ma ( ot trochę wzniesień), błota nie ma, zjazdów nie ma, jest tylko ta ulewa.
No to jechałam i jechałam podśpiewując sobie pod nosem, żeby dodać sobie animuszu. Padało całą drogę.
Już w Dąbrowie w butach mi chlupotało.
Tak sobie jechałam i myślałam: szkoda, że nikt nie wymyślił wycieraczek do oczu.
Bo oczy zalewał mi deszcz tak, że momentami niewiele widziałam.
Za Radomyślem palce u rąk miałam tak przemarznięte, że nie mogłam zmieniać przerzutek.
Ale dojechałam i jak zwykle było zadowolenie, że dało się radę w ciężkich warunkach. Siostra jak mnie zobaczyła to powiedziała: coś ty oszalała! Rowerem w taką pogodę!
Gdyby ona widziała błotny maraton w górach…
No, ale .. zmarzłam solidnie ( pół godziny w wannie siedziałam),a ciuchy przemoczone tak, że bałam się, ze do dzisiaj nie wyschną i w czym ja wrócę?
( ale wyschły i wróciłam:))
a tu jeszcze zaległe zdjęcia z piątku. Tak sobie wracałam od pani fryzjerki Marzeny przez Mościce i najpierw zachwyciły mnie chmury, a potem wiewóra.
Chmury nad mościckim stadioniem© lemuriza1972
Wiewióra w parku w Mościcach© lemuriza1972
Uciekła na drzewo© lemuriza1972
- DST 69.00km
- Czas 02:51
- VAVG 24.21km/h
- VMAX 41.00km/h
- Temperatura 10.0°C
- HRmax 160 ( 85%)
- HRavg 135 ( 71%)
- Kalorie 119kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
wziąłbym parasol i kibicował innym :P Ja w sumie w deszczu to wolałbym się schować gdzieś między drzewami i tam jeździć bo nie lubię wody spod kół, no ale lasami do Mielca zajechać się chyba nie da, a mus to mus.
labudu - 05:58 wtorek, 4 czerwca 2013 | linkuj
Podziwiam, a w plecaku można było rybki hodować?
Ale w taką pogodę... Potwierdza się że rower to tylko dla zdrowo szurniętych. labudu - 20:21 poniedziałek, 3 czerwca 2013 | linkuj
Ale w taką pogodę... Potwierdza się że rower to tylko dla zdrowo szurniętych. labudu - 20:21 poniedziałek, 3 czerwca 2013 | linkuj
Podziwiam za upartość w kręceniu. Potwierdzam, lało cały dzień w Mielcu a jak mijałem Cię w Piątkowcu /ja w ciepłym autku w stronę Tarnowa/ to wierzę w te przemoczone ciuchy i zmarznięte ręce.
kolos7 - 22:43 niedziela, 2 czerwca 2013 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!