Wpisy archiwalne w miesiącu
Wrzesień, 2011
Dystans całkowity: | 527.00 km (w terenie 151.00 km; 28.65%) |
Czas w ruchu: | 34:39 |
Średnia prędkość: | 20.15 km/h |
Maksymalna prędkość: | 60.00 km/h |
Maks. tętno maksymalne: | 175 (93 %) |
Maks. tętno średnie: | 166 (88 %) |
Suma kalorii: | 12646 kcal |
Liczba aktywności: | 14 |
Średnio na aktywność: | 40.54 km i 2h 28m |
Więcej statystyk |
Piątek, 30 września 2011
Zawody:)
jutro..ostatnie w tym sezonie, a jednak takie .. nowe dla mnie.
No zobaczymy..
zdecydowałam się w myśl zasady: lepiej żałować, ze się sprobowało, niz żałować , że sie nie spróbowało.
Do tej pory wszystkie "eksperymenty" podpinałam pod tę zasadę, ale wczoraj gdzieś tam w tv usłyszałam takie zdanie ( odnoszące sie do tego co powyżej napisałam)
" No tak..w ten sposób można usprawiedliwać każdą zyciową pomyłkę"
I co Wy na to?:)
a ja tradycyjnie.. jako że pech mnie nie opuszcza w tym sezonie, sprzątając kuchnę rozciełam palca do zywego miecha tak, ze aż mi sie niedobrze zrobiło.
Nie wiem jak jutro będe operować manetkami.
No ale .. jakoś musi być.
No zobaczymy..
zdecydowałam się w myśl zasady: lepiej żałować, ze się sprobowało, niz żałować , że sie nie spróbowało.
Do tej pory wszystkie "eksperymenty" podpinałam pod tę zasadę, ale wczoraj gdzieś tam w tv usłyszałam takie zdanie ( odnoszące sie do tego co powyżej napisałam)
" No tak..w ten sposób można usprawiedliwać każdą zyciową pomyłkę"
I co Wy na to?:)
a ja tradycyjnie.. jako że pech mnie nie opuszcza w tym sezonie, sprzątając kuchnę rozciełam palca do zywego miecha tak, ze aż mi sie niedobrze zrobiło.
Nie wiem jak jutro będe operować manetkami.
No ale .. jakoś musi być.
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 29 września 2011
Lubinka:)
Lubinka... Lubię ją:). Pisałam już?:)
Lubię bo jest całkiem blisko mojego domu. Lubię bo jest tyle mozliwości podjazdu ( a niektóre są bardzo cięzkie, ot choćby Golgota). Lubię bo ma ładną nazwę.
Lubię bo od niej zaczęła sie moja przygoda z górkami.
Dzisiaj miało nie być jazdy, bo mecz siatkarek... ale skoro okazało się, ze mecz jest o 20, no to czas się znalazł.
Dzisiaj z Mirkiem. Poprosilam go żeby było spokojnie, raz, że wczoraj jechałam szybko, dwa, że w sobotę zawody.
No to spokojnie podjechalismy sobie Lubinkę, rozmawiając. Jak za dawnych lat, jak zaczynalismy razem jeździć. Mirek mówił... i podjazd mijał nie wiem kiedy.
Zjechalismy lasem, czyli po szutrze, co było dla mnie nie do końca łatwe, bo dzisiaj na Magnusie, a on wiadomo.. kiepskie hamulce, wytłuczony amor, opony nieterenowe. No ale udało się.
Wracałam ... było juz prawie ciemno ( późno wyjechaliśmy).
Bedzie coraz mniej jazdy na rowerze, ale nie martwi mnie to.
Dlaczego? Sprawa prosta, odkąd stałam się miłośniczką zimy , zimowych wypraw i nart biegowych, zima jest przeze mnie wyczekiwana:).
Dzisiaj sąsiad powiedział: niestety zima idzie.
Odpowiedziałam: a ja sie cieszę..
On: ale na rowerze nie będzie można jeździć.
Tylko sie usmiechnełam:)
Wiele , wiele lat temu po rozmowie z jednym panem leśnikiem ( w pracy), bardzo interesującej rozmowie, doznałam pewnego olśnienia.
Olśnienie to polegało mniej więcej na tym, że zrozumiałam , ze tak mało wiemy o ludziach , z którymi pracujemy.
Jest jakiś Pan Andrzej, jakaś pani Kasia... w pracy robia to i owo.
a co robią po pracy?
No własnie.. po pracy mogą robić mnóstwo interesujących rzeczy.
I tak dzisiaj przypadkiem odkryłam to drugie ( a moze to prawdziwe zycie?) jednej pani z pracy.
Pani do pewnego momentu jawiła mi się jako... najoględniej mówiąc niezbyt sympatyczna osoba.
Aż do pewnego wyjazdu integracyjnego, który miał miejsce kilka lat temu.
Tam zobaczyłam w owej Pani coś , co pozwoliło mi mieć pewną nadzieję, że Pani owa nie tylko jest sympatyczna, ale wściekle inteligentna i bardzo interesująca.
Podejrzewałam ją o to wszystko i dzisiaj okazało się, że miałam rację.
przypadkiem trafiłam na jej bloga.
I zobaczyłam zupełnie inną osobę.
Inspirującą kobietę, czytającą, podróżującą, gotującą wspaniałe potrawy i bardzo ciekawie piszącą.
I pojawiła sie taka refleksja, że... byc może wokół nas jest tyle interesujących osób, ale... o ilu z nich sie dowiemy?
Szkoda.
Lubię bo jest całkiem blisko mojego domu. Lubię bo jest tyle mozliwości podjazdu ( a niektóre są bardzo cięzkie, ot choćby Golgota). Lubię bo ma ładną nazwę.
Lubię bo od niej zaczęła sie moja przygoda z górkami.
Dzisiaj miało nie być jazdy, bo mecz siatkarek... ale skoro okazało się, ze mecz jest o 20, no to czas się znalazł.
Dzisiaj z Mirkiem. Poprosilam go żeby było spokojnie, raz, że wczoraj jechałam szybko, dwa, że w sobotę zawody.
No to spokojnie podjechalismy sobie Lubinkę, rozmawiając. Jak za dawnych lat, jak zaczynalismy razem jeździć. Mirek mówił... i podjazd mijał nie wiem kiedy.
Zjechalismy lasem, czyli po szutrze, co było dla mnie nie do końca łatwe, bo dzisiaj na Magnusie, a on wiadomo.. kiepskie hamulce, wytłuczony amor, opony nieterenowe. No ale udało się.
Wracałam ... było juz prawie ciemno ( późno wyjechaliśmy).
Bedzie coraz mniej jazdy na rowerze, ale nie martwi mnie to.
Dlaczego? Sprawa prosta, odkąd stałam się miłośniczką zimy , zimowych wypraw i nart biegowych, zima jest przeze mnie wyczekiwana:).
Dzisiaj sąsiad powiedział: niestety zima idzie.
Odpowiedziałam: a ja sie cieszę..
On: ale na rowerze nie będzie można jeździć.
Tylko sie usmiechnełam:)
Wiele , wiele lat temu po rozmowie z jednym panem leśnikiem ( w pracy), bardzo interesującej rozmowie, doznałam pewnego olśnienia.
Olśnienie to polegało mniej więcej na tym, że zrozumiałam , ze tak mało wiemy o ludziach , z którymi pracujemy.
Jest jakiś Pan Andrzej, jakaś pani Kasia... w pracy robia to i owo.
a co robią po pracy?
No własnie.. po pracy mogą robić mnóstwo interesujących rzeczy.
I tak dzisiaj przypadkiem odkryłam to drugie ( a moze to prawdziwe zycie?) jednej pani z pracy.
Pani do pewnego momentu jawiła mi się jako... najoględniej mówiąc niezbyt sympatyczna osoba.
Aż do pewnego wyjazdu integracyjnego, który miał miejsce kilka lat temu.
Tam zobaczyłam w owej Pani coś , co pozwoliło mi mieć pewną nadzieję, że Pani owa nie tylko jest sympatyczna, ale wściekle inteligentna i bardzo interesująca.
Podejrzewałam ją o to wszystko i dzisiaj okazało się, że miałam rację.
przypadkiem trafiłam na jej bloga.
I zobaczyłam zupełnie inną osobę.
Inspirującą kobietę, czytającą, podróżującą, gotującą wspaniałe potrawy i bardzo ciekawie piszącą.
I pojawiła sie taka refleksja, że... byc może wokół nas jest tyle interesujących osób, ale... o ilu z nich sie dowiemy?
Szkoda.
- DST 30.00km
- Teren 3.00km
- Czas 01:25
- VAVG 21.18km/h
- VMAX 50.00km/h
- Temperatura 20.0°C
- HRmax 168 ( 89%)
- HRavg 140 ( 74%)
- Kalorie 550kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 28 września 2011
Trening:) i o liczbie odwiedzin mojego bloga.
Zmęczenie w pracy, ogólnie jakieś takie samopoczucie... więc była wielka chęć, zeby dzisiaj trening odpuścić, ale jednak... po pierwsze w sobotę zawody, po drugie jutro będą grały siatkarki:), więc pewnie nie będzie czasu na jazdę.
Był dylemat czy jechać w góry, w koncu stwierdziłam, ze lepiej mi zrobi trening "szybkościowy"
Było krótko, ale intensywnie. Starałam się "zadać sobie ból" i wykrzesać z siebie dużo. Idzie mi to opornie w tym roku tzn chyba nie potrafię zmobilizować się od wypadku w Zabierzowie do naprawde solidnego treningu. Efekt jest potem taki, że na wyścigu też ciężko o jakiekolwiek próby walki.
Pojechałam asfaltową pętlę do Wojnicza przez Isep i powrót przez Debine, Łętowice i Wierzchosławice.
Jechało się w miarę dobrze.
Bardzo sie cieszę na te sobotnie zawody i to jest fajne, dawno myśl o zawodach nie sprawiała mi takiej radości.
Zobaczymy jak to będzie, ale już sie cieszę na NOWE i na spotkania z kolegami Bikeholikami, z Zielonymi ( jedzie Versus, PePe i Andy) i będą też koledzy z Krysi teamu czyli Gomoli. Bedzie wiec troche golonkowo.
Zauważyłam dzisiaj, że na blogu jest podawana statystyka liczny odwiedzin. Całkiem sporo ludzi zagląda na mojego bloga.
BARDZO DZIĘKUJĘ.
Piszę go co prawda z pobudek, głownie egoistycznych, bo lubie pisać, ale dobrze wiedzieć, ze ktos od czasu do czasu czyta moje wypociny.
Był dylemat czy jechać w góry, w koncu stwierdziłam, ze lepiej mi zrobi trening "szybkościowy"
Było krótko, ale intensywnie. Starałam się "zadać sobie ból" i wykrzesać z siebie dużo. Idzie mi to opornie w tym roku tzn chyba nie potrafię zmobilizować się od wypadku w Zabierzowie do naprawde solidnego treningu. Efekt jest potem taki, że na wyścigu też ciężko o jakiekolwiek próby walki.
Pojechałam asfaltową pętlę do Wojnicza przez Isep i powrót przez Debine, Łętowice i Wierzchosławice.
Jechało się w miarę dobrze.
Bardzo sie cieszę na te sobotnie zawody i to jest fajne, dawno myśl o zawodach nie sprawiała mi takiej radości.
Zobaczymy jak to będzie, ale już sie cieszę na NOWE i na spotkania z kolegami Bikeholikami, z Zielonymi ( jedzie Versus, PePe i Andy) i będą też koledzy z Krysi teamu czyli Gomoli. Bedzie wiec troche golonkowo.
Zauważyłam dzisiaj, że na blogu jest podawana statystyka liczny odwiedzin. Całkiem sporo ludzi zagląda na mojego bloga.
BARDZO DZIĘKUJĘ.
Piszę go co prawda z pobudek, głownie egoistycznych, bo lubie pisać, ale dobrze wiedzieć, ze ktos od czasu do czasu czyta moje wypociny.
- DST 30.00km
- Czas 01:05
- VAVG 27.69km/h
- VMAX 34.00km/h
- Temperatura 20.0°C
- HRmax 153 ( 81%)
- HRavg 166 ( 88%)
- Kalorie 550kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 27 września 2011
Przed Odyseją
Na rowerku znowu!
Nabieram dystansu.. im jestem starsza, tym łatwiej mi to przychodzi:)
Dzisiaj z przyjemnością jechałam.
Nie było to może tempo zawrotne, ale nie najgorsze ja na takie krzaki, doły itp przez które jechalismy z Mirkiem w Lesie Radłowskim.
Takie małe przetarcie się przed Odyseją.
Zdecydowalismy się na dystans krótki ( głownie z mojej przyczyny). Może i ten pierwszy dzień i 100 km jakoś wytrzymałabym, ale te 80 km na drugi dzien.. byłoby już cieżko.
Dwa lata temu... byłam w duzo lepszej formie, wtedy pewnie dałabym radę.
Nie chce nic robić na siłę, chcę mieć z tego radość, dlatego taką decyzję podjęlismy.
Mam nadzieję, ze uda sie nie tylko przejechać , ale trochę zawalczyć. przydałoby mi się na koniec sezonu, bo ja naprawdę BARDZO LUBIĘ JEŹDZIĆ NA ROWERZE, LUBIĘ ATMOSFERĘ ZAWODÓW, UWIELBIAM SPOTYKAĆ SIĘ ZE ZNAJOMYMI NA ZAWODACH.
Dodatkowo współorganizatorem Odysei są Bikeholicy, więc wypadałoby w miarę dobrze wypaść.
mam nadzieję, że jazda w parze z Mirkiem, zaowocuje mobilizacją u mnie i nie bedzie tak źle jak w Istebnej.
A jak mi sie taka maratonowa jazda na orientację spodoba, to kto wie , może długi dystans w przyszłym roku?
Przeczytałam na blogu u Kuby:
W codziennym życiu trudno jest znaleźć chwile wyczerpania porównanie do stanów doświadczanych podczas wyścigu kolarskiego (a pewnie i innych dyscyplin wytrzymałościowych). Co przychodzi mi go głowy to: długi dzień, męcząca praca w ogrodzie, praca na budowie, kilkunastogodzinna jazda samochodem, przygotowania do egzaminów, całonocna balanga, brak snu. Ale to zupełnie co innego.
Sławne powiedzenie Furmana "głowa jedzie" dotyczy właśnie nieustannej walki ciała, które wysyła sygnały: "zwolnij", "odpuść", "zjedź na asfalt", "boli", "po co Ci to?" i głowy, która zmusza nogi do kręcenia pokrzykując "nie odpuszczaj", "jeszcze kawałek", "zrzuć ząbek niżej", "dogoń jeszcze tego przed tobą", "nie bądź mięczak"...
Nabieram dystansu.. im jestem starsza, tym łatwiej mi to przychodzi:)
Dzisiaj z przyjemnością jechałam.
Nie było to może tempo zawrotne, ale nie najgorsze ja na takie krzaki, doły itp przez które jechalismy z Mirkiem w Lesie Radłowskim.
Takie małe przetarcie się przed Odyseją.
Zdecydowalismy się na dystans krótki ( głownie z mojej przyczyny). Może i ten pierwszy dzień i 100 km jakoś wytrzymałabym, ale te 80 km na drugi dzien.. byłoby już cieżko.
Dwa lata temu... byłam w duzo lepszej formie, wtedy pewnie dałabym radę.
Nie chce nic robić na siłę, chcę mieć z tego radość, dlatego taką decyzję podjęlismy.
Mam nadzieję, ze uda sie nie tylko przejechać , ale trochę zawalczyć. przydałoby mi się na koniec sezonu, bo ja naprawdę BARDZO LUBIĘ JEŹDZIĆ NA ROWERZE, LUBIĘ ATMOSFERĘ ZAWODÓW, UWIELBIAM SPOTYKAĆ SIĘ ZE ZNAJOMYMI NA ZAWODACH.
Dodatkowo współorganizatorem Odysei są Bikeholicy, więc wypadałoby w miarę dobrze wypaść.
mam nadzieję, że jazda w parze z Mirkiem, zaowocuje mobilizacją u mnie i nie bedzie tak źle jak w Istebnej.
A jak mi sie taka maratonowa jazda na orientację spodoba, to kto wie , może długi dystans w przyszłym roku?
Przeczytałam na blogu u Kuby:
W codziennym życiu trudno jest znaleźć chwile wyczerpania porównanie do stanów doświadczanych podczas wyścigu kolarskiego (a pewnie i innych dyscyplin wytrzymałościowych). Co przychodzi mi go głowy to: długi dzień, męcząca praca w ogrodzie, praca na budowie, kilkunastogodzinna jazda samochodem, przygotowania do egzaminów, całonocna balanga, brak snu. Ale to zupełnie co innego.
Sławne powiedzenie Furmana "głowa jedzie" dotyczy właśnie nieustannej walki ciała, które wysyła sygnały: "zwolnij", "odpuść", "zjedź na asfalt", "boli", "po co Ci to?" i głowy, która zmusza nogi do kręcenia pokrzykując "nie odpuszczaj", "jeszcze kawałek", "zrzuć ząbek niżej", "dogoń jeszcze tego przed tobą", "nie bądź mięczak"...
- DST 31.00km
- Teren 11.00km
- Czas 01:32
- VAVG 20.22km/h
- VMAX 30.00km/h
- Temperatura 22.0°C
- HRmax 168 ( 89%)
- HRavg 150 ( 79%)
- Kalorie 630kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 26 września 2011
Istebna relacja
Maraton nr 36
Powerade Suzuki MTB Marathon
Czas : 5 h 34 min ( dramat!!!)
Km 54, przewyższenia 1800 m
Istebna w ubiegłym roku przyniosła mi wiele radości. Nie żebym jakos super pojechała.. nie..
Ale wreszcie udało mi się ją przejechać, bo dwa lata temu defekt pozbawił mnie mozliwości ukonczenia i zarazem 6 miejsca w generalce.
W ubiegłym roku odbierałam nagrodę za 5 miejsce w generalce, chociaż sezon idealny nie był.
W sobotę stałam na dekoracji i było mi smutno.
Ale w koncu zycie już takie jest. Raz na wozie, raz pod wozem.
Zdecydowałam się pojechać do Istebnej,chociaż generalka była już poza mną.
Ale.. wystartowałam tylko w Murowanej, Złotym, w Zabierzowie wypadek, który pozbawił mnie mozliwości startu w Krynicy i Karpaczu. Potem była Głuszyca i Ustroń i Kraków, nieukonczony.
Wiec pomyslałam: trzeba jakoś mimo wszystko godnie zakończyć sezon.
Pojechałam.
Bałam się tego startu jednak bardzo. Wiedziałam, że tegoroczne wypadki pozbawiły mnie pewności na zjazdach, a w Istebnej zjazdy jakie są , to wie każdy kto chociaż raz ją przejechał.
Przyjechałysmy z Krysią późno wieczorem w piątek. Nocleg w fajnych , drewnianych domkach z teamem Gomola.
W sobotę budzi nas słońce i chociaż rano jest jeszcze rześko, to już wiadomo: pogoda nam dopisała.
Oblepiamy kolana plasterkami ( ja i Krysia) i jedziemy na rozgrzewkę.
Krysia potem na start giga, a ja jeszcze kręcę. Spotykam chłopaków z Rowerowania i razem z Miśqiem jedziemy na rozgrzewkę. Fajna była ta rozgrzewka, dzięki temu chyba nie bolały mnie nogi potem na pierwszym podjeździe.
Ledwie zdązylismy do sektora . Ruszamy.
Jeszcze na stadionie, słyszę jak ktoś krzyczy: dawaj Iza ( Ada Bieniasz). Miło mieć doping.
Jadę. Nawet jakis tam rytm jazdy jest.
Ale im dalej tym ciężej.
Mija mnie Kuba. Staram się nie tracić go z oczu i nawet w pewnym momencie mijam, ale potem oczywiście Kuba mi odjeżdża.
Mija mnie też dwóch kolegów Bikeholików. Miło.
Gdzieś nagle słyszę jak ktoś mówi: miła koleżanko z Tarnowa, proszę zrobić miejsce ( czy jakoś tak to było Damian?:)
Mija mnie Damian, rzuca : cześć Iza, i nie wiem co jest grane… Mini jechałeś czy jak, ze dopiero tam mnie mijałeś?:)
Dojeżdzamy do płyt , na których 2 lata temu miałam fatalny w skutkach dla roweru upadek.
Za chwilę podjazd i tam spotykam Piotrka Klonowicza, idzie z rowerem w przeciwnym kierunku. Pytam co się stało. Mówi, ze urwał hak ( jak się potem okazało, przewrócił się w tym samym miejscu co ja dwa lata temu).
Jadę dalej i nagle do głowy wpada mi szaleńczy pomysł: dam Piotrkowi swój rower, niech jedzie, jemu zalezy na generalce, mnie nie, i tak mi się jedzie ciezko…
Zatrzymuje się i dzwonię do Piotrka, ale nie odbiera. Mija mnie Ania Suś. Też się dziwię dlaczego dopiero teraz, przecież jechała z III sektora chyba ( okazało się potem, ze łańcuch jej wypadł za kasetę).
I jadę.. ale od tamtego momentu jakby całe powietrze ze mnie uszło…
Jadę, ale.. tempo wycieczkowe wybitnie… źle mi się oddycha, nogi zmęczone.. na zjazdach i owszem jadę, ale bardzo asekuracyjnie, bo w głowie mam tylko to żeby sobie nic nie zrobić.
Ten okropny podjazd przed Ochodzitą ambitnie jadę do pewnego momentu.
Nawet jakaś kobieta mówi: brawo, tu rzadko kto jedzie… ( ale za chwilę spadam z roweru)
Ciężko.
Potem ten niefajny kawałek głowna drogą. W ub roku jechałam tam ze średniej tarczy, naprawdę dośc mocno. Teraz młynkuję.
Ochodzitą wjeżdzam. Towarzystwo obok mnie idzie. Jest łatwiej niż w ub roku, bo nie wieje.
Ale i tak ciężko, trzeba walczyć mocno.
Potem zjazd. Jakiś kolega mówi: zrobisz miejsce Pani Maju?
Uśmiecham się. Pewnie widział, że podjeżdzam Ochodzitą, więc stąd to „Pani Maju”
A potem to już jest droga przez mękę. To jest tylko modlenie się o dojazd do mety.
Nawet momentami zatrzymuje się żeby zjeść żela.
Okropnie boli mnie szyja ( to jeszcze efekt upadku w Krakowie), kostka, kolano. Po maximie robi mi się tak niedobrze, ze mam wrażenie, ze zaraz zwymiotuję.
Coraz mniej ludzi wkoło mnie. Myślę sobie: jadę w totalnym ogonie… Może nawet jestem ostatnia????
Kiedy dojeżdżam na ostatni bufet, widzę ze mają już resztki picia, wiec wiadomo, że jadę naprawde w ogonie ogonów.
Robi mi się smutno. Zaczynam się zastanawiać co jest nie tak… co zrobić… pojawiają się myśli żeby przestać jeździć w maratonach…pojawiają się myśli, ze naprawdę trzeba iść do lekarza i sprawdzić czy wszystko w porządku ze zdrowiem.
I jeszcze tradycyjnie dzieci proszące o bidony. Postanawiam być dobra i oddaje swoje dwa… Niech mają.
I jeszcze słynne korzonki przed metą. Nie ma siły żeby to zjechać. Nie jestem takim technikiem ani desperatem. Chcę już tylko być na mecie. To chyba najtrudniejszy zjazd jaki widziałam w życiu.
Dojeżdzam do mety. Jest mi zwyczajnie wstyd, bo to był chyba jeden z moich najgorszych startów u GG. Więc zmykam szybko "na kwaterę", nawet nie chce mi sie specjalne z nikim rozmawiać.
A potem jest najpierw chwila na grillu z Zielonymi ( okazało się, ze spali w tych samych domkach co my), dekoracja i After Party czyli Ostatni Bufet w sezonie.
Na chwilę przysiada się do naszego stołu Grzegorz G. i zdradza nowe miejscówki ( Piwniczna - super, Korbielów, Krzeszowice). Dobrze. Może nowe trasy mnie zmobilizują, zmotywują.
I tyle chyba o Istebnej, bo co tu więcej pisać o tym nieudanym dla mnie starcie?
Może tyle, ze pogoda piękna, ze trasa bajkowa, góry majestatyczne i oczywiście wysmienite towarzystwo.
Powerade Suzuki MTB Marathon
Czas : 5 h 34 min ( dramat!!!)
Km 54, przewyższenia 1800 m
Istebna w ubiegłym roku przyniosła mi wiele radości. Nie żebym jakos super pojechała.. nie..
Ale wreszcie udało mi się ją przejechać, bo dwa lata temu defekt pozbawił mnie mozliwości ukonczenia i zarazem 6 miejsca w generalce.
W ubiegłym roku odbierałam nagrodę za 5 miejsce w generalce, chociaż sezon idealny nie był.
W sobotę stałam na dekoracji i było mi smutno.
Ale w koncu zycie już takie jest. Raz na wozie, raz pod wozem.
Zdecydowałam się pojechać do Istebnej,chociaż generalka była już poza mną.
Ale.. wystartowałam tylko w Murowanej, Złotym, w Zabierzowie wypadek, który pozbawił mnie mozliwości startu w Krynicy i Karpaczu. Potem była Głuszyca i Ustroń i Kraków, nieukonczony.
Wiec pomyslałam: trzeba jakoś mimo wszystko godnie zakończyć sezon.
Pojechałam.
Bałam się tego startu jednak bardzo. Wiedziałam, że tegoroczne wypadki pozbawiły mnie pewności na zjazdach, a w Istebnej zjazdy jakie są , to wie każdy kto chociaż raz ją przejechał.
Przyjechałysmy z Krysią późno wieczorem w piątek. Nocleg w fajnych , drewnianych domkach z teamem Gomola.
W sobotę budzi nas słońce i chociaż rano jest jeszcze rześko, to już wiadomo: pogoda nam dopisała.
Oblepiamy kolana plasterkami ( ja i Krysia) i jedziemy na rozgrzewkę.
Krysia potem na start giga, a ja jeszcze kręcę. Spotykam chłopaków z Rowerowania i razem z Miśqiem jedziemy na rozgrzewkę. Fajna była ta rozgrzewka, dzięki temu chyba nie bolały mnie nogi potem na pierwszym podjeździe.
Ledwie zdązylismy do sektora . Ruszamy.
Jeszcze na stadionie, słyszę jak ktoś krzyczy: dawaj Iza ( Ada Bieniasz). Miło mieć doping.
Jadę. Nawet jakis tam rytm jazdy jest.
Ale im dalej tym ciężej.
Mija mnie Kuba. Staram się nie tracić go z oczu i nawet w pewnym momencie mijam, ale potem oczywiście Kuba mi odjeżdża.
Mija mnie też dwóch kolegów Bikeholików. Miło.
Gdzieś nagle słyszę jak ktoś mówi: miła koleżanko z Tarnowa, proszę zrobić miejsce ( czy jakoś tak to było Damian?:)
Mija mnie Damian, rzuca : cześć Iza, i nie wiem co jest grane… Mini jechałeś czy jak, ze dopiero tam mnie mijałeś?:)
Dojeżdzamy do płyt , na których 2 lata temu miałam fatalny w skutkach dla roweru upadek.
Za chwilę podjazd i tam spotykam Piotrka Klonowicza, idzie z rowerem w przeciwnym kierunku. Pytam co się stało. Mówi, ze urwał hak ( jak się potem okazało, przewrócił się w tym samym miejscu co ja dwa lata temu).
Jadę dalej i nagle do głowy wpada mi szaleńczy pomysł: dam Piotrkowi swój rower, niech jedzie, jemu zalezy na generalce, mnie nie, i tak mi się jedzie ciezko…
Zatrzymuje się i dzwonię do Piotrka, ale nie odbiera. Mija mnie Ania Suś. Też się dziwię dlaczego dopiero teraz, przecież jechała z III sektora chyba ( okazało się potem, ze łańcuch jej wypadł za kasetę).
I jadę.. ale od tamtego momentu jakby całe powietrze ze mnie uszło…
Jadę, ale.. tempo wycieczkowe wybitnie… źle mi się oddycha, nogi zmęczone.. na zjazdach i owszem jadę, ale bardzo asekuracyjnie, bo w głowie mam tylko to żeby sobie nic nie zrobić.
Ten okropny podjazd przed Ochodzitą ambitnie jadę do pewnego momentu.
Nawet jakaś kobieta mówi: brawo, tu rzadko kto jedzie… ( ale za chwilę spadam z roweru)
Ciężko.
Potem ten niefajny kawałek głowna drogą. W ub roku jechałam tam ze średniej tarczy, naprawdę dośc mocno. Teraz młynkuję.
Ochodzitą wjeżdzam. Towarzystwo obok mnie idzie. Jest łatwiej niż w ub roku, bo nie wieje.
Ale i tak ciężko, trzeba walczyć mocno.
Potem zjazd. Jakiś kolega mówi: zrobisz miejsce Pani Maju?
Uśmiecham się. Pewnie widział, że podjeżdzam Ochodzitą, więc stąd to „Pani Maju”
A potem to już jest droga przez mękę. To jest tylko modlenie się o dojazd do mety.
Nawet momentami zatrzymuje się żeby zjeść żela.
Okropnie boli mnie szyja ( to jeszcze efekt upadku w Krakowie), kostka, kolano. Po maximie robi mi się tak niedobrze, ze mam wrażenie, ze zaraz zwymiotuję.
Coraz mniej ludzi wkoło mnie. Myślę sobie: jadę w totalnym ogonie… Może nawet jestem ostatnia????
Kiedy dojeżdżam na ostatni bufet, widzę ze mają już resztki picia, wiec wiadomo, że jadę naprawde w ogonie ogonów.
Robi mi się smutno. Zaczynam się zastanawiać co jest nie tak… co zrobić… pojawiają się myśli żeby przestać jeździć w maratonach…pojawiają się myśli, ze naprawdę trzeba iść do lekarza i sprawdzić czy wszystko w porządku ze zdrowiem.
I jeszcze tradycyjnie dzieci proszące o bidony. Postanawiam być dobra i oddaje swoje dwa… Niech mają.
I jeszcze słynne korzonki przed metą. Nie ma siły żeby to zjechać. Nie jestem takim technikiem ani desperatem. Chcę już tylko być na mecie. To chyba najtrudniejszy zjazd jaki widziałam w życiu.
Dojeżdzam do mety. Jest mi zwyczajnie wstyd, bo to był chyba jeden z moich najgorszych startów u GG. Więc zmykam szybko "na kwaterę", nawet nie chce mi sie specjalne z nikim rozmawiać.
A potem jest najpierw chwila na grillu z Zielonymi ( okazało się, ze spali w tych samych domkach co my), dekoracja i After Party czyli Ostatni Bufet w sezonie.
Na chwilę przysiada się do naszego stołu Grzegorz G. i zdradza nowe miejscówki ( Piwniczna - super, Korbielów, Krzeszowice). Dobrze. Może nowe trasy mnie zmobilizują, zmotywują.
I tyle chyba o Istebnej, bo co tu więcej pisać o tym nieudanym dla mnie starcie?
Może tyle, ze pogoda piękna, ze trasa bajkowa, góry majestatyczne i oczywiście wysmienite towarzystwo.
Na stracie w Istebnej© lemuriza1972
Podjazd na Ochodzitą© lemuriza1972
- DST 54.00km
- Teren 40.00km
- Czas 05:34
- VAVG 9.70km/h
- HRmax 175 ( 93%)
- HRavg 150 ( 79%)
- Kalorie 2439kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 25 września 2011
Po Istebnej
Cóż.. Istebna. Piekne miejsce. Wyjątkowe i zapewne jedna z trudniejszych ( zwłaszcza kondycyjnie) tras maratonowych w Polsce. Myślę, że Istebną, podobnie jak Głuszycę każdy maratonczyk mtb powinien przejechać.
Podjazdy... no ostre, wymagające... zjazdy.. korzenie, kamienie... pełna koncentracja cały czas być musi.
Kiedy dojeżdzałam na metę w Istebnej, było mi zwyczajnie wstyd.
Tak, własnie tak. Dramatyczny czas.. jazda w kompletnym ogonie.
Mój plan był taki: pojechać Istebną, zeby zamazać niekorzystne wrażenie po całym nieudanym sezonie, zwłaszcza nieukonczonym maratonie w Krakowie.
jakoś się psychicznie odbudowac.
Jednoczesnie bardzo chciałam przejechać go bezpiecznie, bo jednak moje tegoroczne upadki mocno nadwyręzyły moją psychikę.
Nie chciałam znowu jakiś przygod, tym bardziej, ze mam w planach jeszcze Odyseję w weekend.
Tak więc na zjazdach maksimum ostrożności.
O szczegółach napiszę w relacji, jutro zapewne.
Juz na początku trasy nie czułam żeby jechało mi się dobrze. gdzieś na 12 km, kiedy spotkałam Piotrka Klonowicza z urwanym hakiem i zatrzymałam sie potem, zeby do niego zadzwonić ( bo taki szalenczy pomysł wpadł mi do głowy,że może pożycze mu rower, bo ja i tak juz nie walcze o generalkę), więc od tamtego momentu.. juz kompletnie zeszło ze mnie powietrze...
Mineło mnie wtedy sporo osób i ... powiedziałam sobie: wycieczka Iza, wycieczka, najważniejsze to dojechać do mety.
Męczyłam sie na tej trasie okropnie. Bolała mnie bardzo szyja ( efekt upadku w Krakowie, musiałam ponaciągać albo naderwać cos tam), bolało mnie kolano, kostka, było mi niedobrze po maximie.
Generalnie fizycznie czułam się do niczego. Kłopoty z oddychaniem, brak mocy, brak wiary, brak motywacji, zero radości z jazdy.
I tylko widoki od czasu do czasu wzbudzały trochę szczęscia.
Miałam więc dużo czasu na myślenie i co wymysliłam?
Że musze znaleźć przyczynę tego, ze tak źle jeżdzę.
Bo przyczyn może być wiele.
Ta najbardziej prawdopodobna to brak własciwego treningu.
Moje kontuzje tegoroczne spowodowały i przerwy i niewłasciwy trening, a nawet jak byłam niby w pełni sił, to mam wrażenie, że ten trening nie był taki jak potrzeba.
Druga.. syndrom wypalenia.
Może po prostu to jest jakies przesilenie... to już 5 rok , kiedy startuje i nie ma już takiej radości z przejeżdzania tras jak kiedyś.
Inna sprawa, ze jadąc któryś raz z kolei tę samą trasę, trudno o wielką radość.
Trzeci powód: jakieś blizej nieokreslone fizyczne dolegliwości...( te klopoty z oddechem, wysokie tętno)itd.
Czwarty: moze to mój wiek.. moze organizm jest już zmęczony...?
W każdym bądź razie zamierzam się dokładnie temu przyjrzeć.
I plan działania mam taki:
Po Odysei zrobić sobie badania różne - to raz.
Co do przyszłego sezonu... przez zime będę sie przygotowywać, jeśli ze zdrowiem będzie ok. Zreszta dla mnie życie bez ruchu nie ma sensu.
Mam zamiar trochę pochodzic na basen, troche wzmocnić sie siłowo.
No i zobaczę co będzie na wiosnę. Wystartuję, jesli nie będzie dalej radości z jazdy i będzie się cieżko jeździło,t o byc może zrobie sobie rok odpoczynku, bo jazda w takim momencie jest zupełnie bez sensu.
jeżdzenie na siłę, bez radości.
raczej odpuszczę sobie generalkę u GG, bo w przyszłym roku bede mieć 40 lat i w mojej kategorii K3 raczej nie mam czego szukać w generalce.
Pojadę do GG na wybrane imprezy, zwłaszcza te bliższe.
Planuję w przyszłym roku wreszcie długie, fajne wakacje, wiec trzeba bedzie oszczędzać:), a dalekie wyjazdy na Powerade'a , to są duże koszty.
Oprócz tego, o ile finanse pozwolą może coś z Świętokrzyskiej Ligi Rowerowej i Cyklo.
Zobaczymy.
A może bedzie tak, że tylko wycieczki?
Nie wiem. Jedno wiem, ze w takiej formie i z takimi problemami natury kondycyjno- zdrowotno-psychicznej , to naprawdę nie mam czego szukać na Maratonach u GG.
Mimo wszystko jakos tak z optymizmem patrzę w przyszłość i ufam, że cos sie poprawi, ze cos sie wyjaśni.
Póki co pojadę na Odyseję, bo nigdy nie byłam na imprezie tego typu i perspektywa tego startu, po prostu mnie cieszy.
Może odnajdę radość z jazdy własnie tam?
Zobaczymy.
A trasa w Istebnej.. piękna, pogoda piękna... towarzystwo wyśmienite.
No właśnie, gdybym przestała jeździć u GG.. najbardziej chyba brakowałoby mi tego towarzystwa i wszystkich znajomych.
Których bardzo tą drogą pozdrawiam i myślę, że mimo wszystko zobaczymy sie w przyszłym roku, bo nawet jak nie będę startować to na pewno na którąś edycję , towarzysko przyjadę.
Podsumowując: jest mi przykro, ze tak ten sezon wypadł, było mi przykro kiedy na dekoracji, patrzyłam jak ludzie odbierają swoje trofea i przypominałam sobie ub rok, kiedy dostałam puchar za 5 m w generalce, ale nie dramatyzuję... bo nawet jesli nie wrócę do takiej formy, zeby móc startować, to rower.. zawsze będzie i zawsze jazda na nim bedzie przynosić radość ( ja juz dzisiaj myslałam , zebym sobie pojeździła) i poza tym jest jeszcze tyle fajnych rzeczy do zrobienia w zyciu, które mogą dać radość i zastapić mi w pewnym sensie to szczęscie na mecie, którego doświadczałam , wtedy kiedy lepiej jeździłam.
Podjazdy... no ostre, wymagające... zjazdy.. korzenie, kamienie... pełna koncentracja cały czas być musi.
Kiedy dojeżdzałam na metę w Istebnej, było mi zwyczajnie wstyd.
Tak, własnie tak. Dramatyczny czas.. jazda w kompletnym ogonie.
Mój plan był taki: pojechać Istebną, zeby zamazać niekorzystne wrażenie po całym nieudanym sezonie, zwłaszcza nieukonczonym maratonie w Krakowie.
jakoś się psychicznie odbudowac.
Jednoczesnie bardzo chciałam przejechać go bezpiecznie, bo jednak moje tegoroczne upadki mocno nadwyręzyły moją psychikę.
Nie chciałam znowu jakiś przygod, tym bardziej, ze mam w planach jeszcze Odyseję w weekend.
Tak więc na zjazdach maksimum ostrożności.
O szczegółach napiszę w relacji, jutro zapewne.
Juz na początku trasy nie czułam żeby jechało mi się dobrze. gdzieś na 12 km, kiedy spotkałam Piotrka Klonowicza z urwanym hakiem i zatrzymałam sie potem, zeby do niego zadzwonić ( bo taki szalenczy pomysł wpadł mi do głowy,że może pożycze mu rower, bo ja i tak juz nie walcze o generalkę), więc od tamtego momentu.. juz kompletnie zeszło ze mnie powietrze...
Mineło mnie wtedy sporo osób i ... powiedziałam sobie: wycieczka Iza, wycieczka, najważniejsze to dojechać do mety.
Męczyłam sie na tej trasie okropnie. Bolała mnie bardzo szyja ( efekt upadku w Krakowie, musiałam ponaciągać albo naderwać cos tam), bolało mnie kolano, kostka, było mi niedobrze po maximie.
Generalnie fizycznie czułam się do niczego. Kłopoty z oddychaniem, brak mocy, brak wiary, brak motywacji, zero radości z jazdy.
I tylko widoki od czasu do czasu wzbudzały trochę szczęscia.
Miałam więc dużo czasu na myślenie i co wymysliłam?
Że musze znaleźć przyczynę tego, ze tak źle jeżdzę.
Bo przyczyn może być wiele.
Ta najbardziej prawdopodobna to brak własciwego treningu.
Moje kontuzje tegoroczne spowodowały i przerwy i niewłasciwy trening, a nawet jak byłam niby w pełni sił, to mam wrażenie, że ten trening nie był taki jak potrzeba.
Druga.. syndrom wypalenia.
Może po prostu to jest jakies przesilenie... to już 5 rok , kiedy startuje i nie ma już takiej radości z przejeżdzania tras jak kiedyś.
Inna sprawa, ze jadąc któryś raz z kolei tę samą trasę, trudno o wielką radość.
Trzeci powód: jakieś blizej nieokreslone fizyczne dolegliwości...( te klopoty z oddechem, wysokie tętno)itd.
Czwarty: moze to mój wiek.. moze organizm jest już zmęczony...?
W każdym bądź razie zamierzam się dokładnie temu przyjrzeć.
I plan działania mam taki:
Po Odysei zrobić sobie badania różne - to raz.
Co do przyszłego sezonu... przez zime będę sie przygotowywać, jeśli ze zdrowiem będzie ok. Zreszta dla mnie życie bez ruchu nie ma sensu.
Mam zamiar trochę pochodzic na basen, troche wzmocnić sie siłowo.
No i zobaczę co będzie na wiosnę. Wystartuję, jesli nie będzie dalej radości z jazdy i będzie się cieżko jeździło,t o byc może zrobie sobie rok odpoczynku, bo jazda w takim momencie jest zupełnie bez sensu.
jeżdzenie na siłę, bez radości.
raczej odpuszczę sobie generalkę u GG, bo w przyszłym roku bede mieć 40 lat i w mojej kategorii K3 raczej nie mam czego szukać w generalce.
Pojadę do GG na wybrane imprezy, zwłaszcza te bliższe.
Planuję w przyszłym roku wreszcie długie, fajne wakacje, wiec trzeba bedzie oszczędzać:), a dalekie wyjazdy na Powerade'a , to są duże koszty.
Oprócz tego, o ile finanse pozwolą może coś z Świętokrzyskiej Ligi Rowerowej i Cyklo.
Zobaczymy.
A może bedzie tak, że tylko wycieczki?
Nie wiem. Jedno wiem, ze w takiej formie i z takimi problemami natury kondycyjno- zdrowotno-psychicznej , to naprawdę nie mam czego szukać na Maratonach u GG.
Mimo wszystko jakos tak z optymizmem patrzę w przyszłość i ufam, że cos sie poprawi, ze cos sie wyjaśni.
Póki co pojadę na Odyseję, bo nigdy nie byłam na imprezie tego typu i perspektywa tego startu, po prostu mnie cieszy.
Może odnajdę radość z jazdy własnie tam?
Zobaczymy.
A trasa w Istebnej.. piękna, pogoda piękna... towarzystwo wyśmienite.
No właśnie, gdybym przestała jeździć u GG.. najbardziej chyba brakowałoby mi tego towarzystwa i wszystkich znajomych.
Których bardzo tą drogą pozdrawiam i myślę, że mimo wszystko zobaczymy sie w przyszłym roku, bo nawet jak nie będę startować to na pewno na którąś edycję , towarzysko przyjadę.
Podsumowując: jest mi przykro, ze tak ten sezon wypadł, było mi przykro kiedy na dekoracji, patrzyłam jak ludzie odbierają swoje trofea i przypominałam sobie ub rok, kiedy dostałam puchar za 5 m w generalce, ale nie dramatyzuję... bo nawet jesli nie wrócę do takiej formy, zeby móc startować, to rower.. zawsze będzie i zawsze jazda na nim bedzie przynosić radość ( ja juz dzisiaj myslałam , zebym sobie pojeździła) i poza tym jest jeszcze tyle fajnych rzeczy do zrobienia w zyciu, które mogą dać radość i zastapić mi w pewnym sensie to szczęscie na mecie, którego doświadczałam , wtedy kiedy lepiej jeździłam.
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 23 września 2011
Do serwisu i z powrotem
Jazda przez miasto. Czyli coś czego najbardziej nie lubię. Te wszystkie niebezpieczne ścieżki rowerowe. Krawężniki, dziury, krzaki, przejazdy.
Dzisiaj na jednym bardzo wąskim przesmyku zderzyłabym sie z rowerzystą wyjężdzającym zza budynku ( pomimo, ze jechałam wolno i naprawde uważałam),zdążyłam zahamować ( dobrze, ze mam dobre hamulce, ktos inny mógł nie mieć tego szczęścia).
W serwisie mała regulacja przerzutke, czyszczenie korby ( niestety sa już luzy) i takie tam:)
Po drodze mycie rowerka, w domu jeszcze zabiegi pielegnącyjne przy nim tzn czyszczenia łańcucha itp.
Dostałam maila od Wioli, spotkanej w Tokaju, która jechała na rowerze do Rumunii. Mam nadzieję, ze Wiola się nie obrazi jak zacytuję. warto bo to ciekawa historia.
"Ale....ale! Czy ktoś ci kiedyś już powiedział, żeś ty czarownica niezgorsza?....Pamiętasz troszkę naszą pogawędkę na tej urokliwej tokajskiej uliczce?...Pamiętasz twoje frustrujące ;) pytania odnośnie tego, jak bardzo jestem przygotowana na defekty roweru?...A pamiętasz taki moment, kiedy zwróciłaś uwagę na możliwośc zepsucia się tego elementu przy tylnej piaście (tak to się nazywa?...), z którym ty miałaś kłopoty, kiedy jakas pani wjechała w ciebie na alejce rowerowej?...otóż, moja droga koleżanko, ten oto element mi się zepsuł! Od razu wiedziałam, że to twoja sprawka! Pękło tam coś tam, taka mała śrubeczka/zatyczka, drucik czy coś, zrywając mi przy okazji linkę amulcową....Taaak....przed moja kolejna wyprawa to ja już na pewno nie pozwolę ci się zbliżyć do mojego roweru na krok! Tak, tak!
A naprawienie tego elementu było tym, co najbardziej interesowało mnie w Bułgarii :):) Oprócz tego (wszystko przez ciebie, oczywiście, to jasne!) rowerek musiałam naprawiac też w Bukareszcie, detkę i oponę wymieniać w Aleksandrii, druga dętkę w małej rumuńskiej wiosce w Dobrudży, przednie hamulce i ich okolice ;) musiały przejść pierwsza pomoc na plaży w Mamai pod Konstancą. Tak, tak, tyle nieszczęśc - wywróżonych przez taką jedną rowerzystkę. Ech.....!"
Ech. Tak to jest z rowerami.
No to jadę do Istebnej:) na After Party i maraton przy okazji:))))
Dzisiaj na jednym bardzo wąskim przesmyku zderzyłabym sie z rowerzystą wyjężdzającym zza budynku ( pomimo, ze jechałam wolno i naprawde uważałam),zdążyłam zahamować ( dobrze, ze mam dobre hamulce, ktos inny mógł nie mieć tego szczęścia).
W serwisie mała regulacja przerzutke, czyszczenie korby ( niestety sa już luzy) i takie tam:)
Po drodze mycie rowerka, w domu jeszcze zabiegi pielegnącyjne przy nim tzn czyszczenia łańcucha itp.
Dostałam maila od Wioli, spotkanej w Tokaju, która jechała na rowerze do Rumunii. Mam nadzieję, ze Wiola się nie obrazi jak zacytuję. warto bo to ciekawa historia.
"Ale....ale! Czy ktoś ci kiedyś już powiedział, żeś ty czarownica niezgorsza?....Pamiętasz troszkę naszą pogawędkę na tej urokliwej tokajskiej uliczce?...Pamiętasz twoje frustrujące ;) pytania odnośnie tego, jak bardzo jestem przygotowana na defekty roweru?...A pamiętasz taki moment, kiedy zwróciłaś uwagę na możliwośc zepsucia się tego elementu przy tylnej piaście (tak to się nazywa?...), z którym ty miałaś kłopoty, kiedy jakas pani wjechała w ciebie na alejce rowerowej?...otóż, moja droga koleżanko, ten oto element mi się zepsuł! Od razu wiedziałam, że to twoja sprawka! Pękło tam coś tam, taka mała śrubeczka/zatyczka, drucik czy coś, zrywając mi przy okazji linkę amulcową....Taaak....przed moja kolejna wyprawa to ja już na pewno nie pozwolę ci się zbliżyć do mojego roweru na krok! Tak, tak!
A naprawienie tego elementu było tym, co najbardziej interesowało mnie w Bułgarii :):) Oprócz tego (wszystko przez ciebie, oczywiście, to jasne!) rowerek musiałam naprawiac też w Bukareszcie, detkę i oponę wymieniać w Aleksandrii, druga dętkę w małej rumuńskiej wiosce w Dobrudży, przednie hamulce i ich okolice ;) musiały przejść pierwsza pomoc na plaży w Mamai pod Konstancą. Tak, tak, tyle nieszczęśc - wywróżonych przez taką jedną rowerzystkę. Ech.....!"
Ech. Tak to jest z rowerami.
No to jadę do Istebnej:) na After Party i maraton przy okazji:))))
- DST 21.00km
- Czas 01:01
- VAVG 20.66km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 22 września 2011
Europejski Dzień bez samochodu
Miał być trening.. ale nie było.
Był Europejski Dzień bez samochodu i taka mała manifa w sprawie ścieżek rowerowych , rozmowy z władzami miasta itp.
Nasze ścieżki w dalszym ciągu niestety pozostawiają wiele do życzenia . Bardzo nie lubię z tego powodu jeździć przez miasto.
Na szczęscie nie muszę tego robić często.
Ostatnio z powodu niewyciętych krzaków tuz przed mostem na Ostrowie, prawie miałam czołówkę z jakims dziewczęciem. Dobrze , ze mam trochę refleksu i techniki, wiec zdązyłam ucieć na trawnik.
Poszłam od razu po pracy , bez roweru.
Fajnie było spotkać znajomych:).
Jeszcze więcej znajomych bedzie w sobotę. Po raz pierwszy zostajemy na After Party czyli jak to ładnie określa GG " Ostatnim bufecie sezonu". I tylko żal mi , że nie będzie radości takiej jak w ub roku, dekoracji i poczucia satysfakcji z przejechania tylu ciezki tras.
Trudno.
Już myślę o przyszłym roku jak go ułożyć żeby było i trochę maratonów i wymarzony urlop. Myślę, ze jakoś to pogodzę:)
Miałam zamiar po manifie:) jechać na trening, ale było już późno i.. stwierdziłam, ze lepiej spokojne przygotuję się do wyjazdu do Istebnej.
Jutro jeszcze wizyta w serwisie, mycie roweru itp.
I jeszcze kilka zdjęć autorstwa Versusa
Był Europejski Dzień bez samochodu i taka mała manifa w sprawie ścieżek rowerowych , rozmowy z władzami miasta itp.
Nasze ścieżki w dalszym ciągu niestety pozostawiają wiele do życzenia . Bardzo nie lubię z tego powodu jeździć przez miasto.
Na szczęscie nie muszę tego robić często.
Ostatnio z powodu niewyciętych krzaków tuz przed mostem na Ostrowie, prawie miałam czołówkę z jakims dziewczęciem. Dobrze , ze mam trochę refleksu i techniki, wiec zdązyłam ucieć na trawnik.
Poszłam od razu po pracy , bez roweru.
Fajnie było spotkać znajomych:).
Jeszcze więcej znajomych bedzie w sobotę. Po raz pierwszy zostajemy na After Party czyli jak to ładnie określa GG " Ostatnim bufecie sezonu". I tylko żal mi , że nie będzie radości takiej jak w ub roku, dekoracji i poczucia satysfakcji z przejechania tylu ciezki tras.
Trudno.
Już myślę o przyszłym roku jak go ułożyć żeby było i trochę maratonów i wymarzony urlop. Myślę, ze jakoś to pogodzę:)
Miałam zamiar po manifie:) jechać na trening, ale było już późno i.. stwierdziłam, ze lepiej spokojne przygotuję się do wyjazdu do Istebnej.
Jutro jeszcze wizyta w serwisie, mycie roweru itp.
I jeszcze kilka zdjęć autorstwa Versusa
Andy, ja i Kuba© lemuriza1972
W Jaskini Mylnej, ja Andżelika, Krysia, Tomek© lemuriza1972
ach ten wiatr:)© lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 21 września 2011
Panowie dwaj czyli motywatory:)
Nie bez przyczyny w tytule umieściłam Panów dwóch:), dali mi dzisiaj trochę motywacji i dzięki nim zrozumiałam, że…. Ale po kolei.
Po ubiegłorocznym weekendzie spędzonym w Nowym Sączu, najpierw rozchorowała się Ela, dzien po niej Bożena, a dwa dni po Bożenie Ewa.
Nie muszę dodawać, ze wszystkie spędziłysmy weekend razem.
Dziewczyny „na antybiotykach”. Ja drżałam… Tatry, Istebna.. co będzie jak też polegnę?
W piątek boli mnie gardło. Walczę. W sobotę budzę się zdrowa.
W niedzielę Tatry, a w poniedziałek w pracy zaczyna mnie mocno boleć gardło. Ból.. duży, taki anginowy. Myślę sobie: teraz chyba się nie wywinę… co będzie z Istebną…?
Walczę, wszystkimi możliwymi sposobami.Trening odpada… zwycięża rozsądek. Niech organizm ma siłę walczyć z infekcją.
Mówię sobie: będzie ok, rano się obudzisz, będzie ok.
Kładę się spać, a gardło boli coraz bardziej. Rano się budzę.. jest zdecydowanie lepiej.
Po co to wszystko piszę?
Bo we wtorek też nie było treningu ( wolałam być ostrożna). Więc sobotni wyścig to jakaś abstrakcja… nie myślę… w ogóle.
To odległe ode mnie o lata świetlne.
Dzisiaj czułam się już dobrze, wiec wyjechałam, ale bez wielkiej ochoty. Myślę: tydzien nie jeździłam po górach… w Istebnej tyle cięzkich podjazdów… ja bez formy…
Plan: Lubinka. Ale tylko raz, bo przecież zaraz zrobi się ciemno.
Nie jest łatwo. Nie ma jakiegoś zabójczego tempa. 4 km pod górę, bo dzisiaj jechałam od samych Koszyc. Dyszę jak lokomotywa, ale na szczycie myślę sobie: no nie .. za mało, trzeba jeszcze jakiś podjazd zrobić…decyduję się zjechać do Janowic i podjechać . Zjeżdzam. Bardzo, bardzo zimno. Myślę: przewieje mnie, będę chora. Nie zjeżdzam na sam doł, zjade do połowy i wjeżdzam pod górę. Będzie ciepło. Kiedy tak myślę nagle spostrzegam dwóch bikerów jak ciągną pod górę. Myśl: zawrócę i pojadę za nimi, zobaczymy czy będziemy jechac razem, czy będę wolniejsza, szybsza….
Jeszcze chwilę zjeżdzam w doł i zawracam. Są sporo przede mną, ale przyspieszam. W pewnym momencie któryś się odwraca i jakby przyspieszają, ale ja jestem napędzona i zmotywowana. Mijam ich pod górę w dobrym tempie, jade równo. Słyszę jakieś… ooooooo…..
Jadę dalej swoim tempem. Dosyć mocno. Da się? No da się Pani Izo. Jednak.
A może to nie brak formy? Może lenistwo?
Jadę. Nagle słyszę za sobą potężne dyszenie. O rany .. gonią mnie…..
No tak.. faceci… przecież ich kobieta wyprzedziła,to ambicja nie pozwala odpuścić.
Dyszenie za mną wciąż.. Katem oka widzę przednie koło i nawet robię miejsce z prawej. Niech mnie wyprzedzi. Zobaczymy co będzie dalej.
Mam nawet ochotę krzyknąć: no kolego daj zmianę…
Niewiele przed szczytem kolega mnie wyprzedza. Usmiecham się. Widzę , że chyba mocno się spina, bo staje już na pedały. Usmiecham się. Nie gonię. Myślę: mam rezerwy, gdybym się spięła, dałabym radę, tylko po co?:)
Niech kolega ma spokojny wieczór. Kolega staje na szczycie i odpoczywa czy czeka na drugiego kolegę.. nie wiem. Ja jade dalej. Zjeżdzam z Lubinki i wtedy wpada mi do głowy myśl, żeby sobie podjechac raz jeszcze. No to podjeżdzam. Koledzy zjeżdzają z góry.
Dobrze mi się jedzie. Nie ma szalenczego tempa, ale jest w miare ok.
Panowie dwaj.. zmotywowali mnie dzisiaj do lepszej jazdy, pozwolili uwierzyć, ze nie jest ze mna aż tak źle.
I zrozumiałam, ze nie mogę sobie ciagle wmawiać, ze nie mam formy… i wciąż to powtarzać, bo nic dobrego z tego nie będzie.
Udana jazda.
Przypomniało mi się ( nie wiem czy o tym już nie pisałam), jak wchodząc na Jaworzyne rozmawiałysmy z Bożeną i ona nagle powiedziała: ale ty to masz taki rower co jest tak dobry, ze on własciwie sam wjeżdża na górę no nie? Nie kosztuje cie to duzo wysiłku.
Jak to powiedział Mirek: na górę to sam wjeżdża motor crossowy i to nie do konca, bo jednak sporo waży i trzeba go utrzymać.
Nie.. żaden rower nawet ten Majki W. , nie wjeżdza sam pod górę.
Żeby wjechać pod górę, to naprawde trzeba się trochę napracować. Czasem nawet bardzo:)
A jak już jedzie się pod górę na maratonie, to jedzie się pod górę tak niezliczoną ilość razy… że czasem wolałoby się już nie mieć tego roweru, bo łatwiej byłoby wejść na nóżkach.
I tak trochę poza tematem. Przeczytałam wywiad z D. Olbrychskim.
Cytat:
„ Co daje panu poczucie szczescia?
Najbanalniej, najprościej i najgłębiej jest zacytować Tołstoja:" Największym szczęściem w życiu jest żyć” Dodałbym też : umieć się cieszyć. Mam radość i apetyt na zycie, odkąd pamietam. Dzisiaj to nawet ta radość jest większa”
U mnie jest podobnie:)
I jeszcze kilka zdjęć . Autorem jest Versus ( Rowerowanie). Moim zdaniem.. naprawdę ma talent:)
Po ubiegłorocznym weekendzie spędzonym w Nowym Sączu, najpierw rozchorowała się Ela, dzien po niej Bożena, a dwa dni po Bożenie Ewa.
Nie muszę dodawać, ze wszystkie spędziłysmy weekend razem.
Dziewczyny „na antybiotykach”. Ja drżałam… Tatry, Istebna.. co będzie jak też polegnę?
W piątek boli mnie gardło. Walczę. W sobotę budzę się zdrowa.
W niedzielę Tatry, a w poniedziałek w pracy zaczyna mnie mocno boleć gardło. Ból.. duży, taki anginowy. Myślę sobie: teraz chyba się nie wywinę… co będzie z Istebną…?
Walczę, wszystkimi możliwymi sposobami.Trening odpada… zwycięża rozsądek. Niech organizm ma siłę walczyć z infekcją.
Mówię sobie: będzie ok, rano się obudzisz, będzie ok.
Kładę się spać, a gardło boli coraz bardziej. Rano się budzę.. jest zdecydowanie lepiej.
Po co to wszystko piszę?
Bo we wtorek też nie było treningu ( wolałam być ostrożna). Więc sobotni wyścig to jakaś abstrakcja… nie myślę… w ogóle.
To odległe ode mnie o lata świetlne.
Dzisiaj czułam się już dobrze, wiec wyjechałam, ale bez wielkiej ochoty. Myślę: tydzien nie jeździłam po górach… w Istebnej tyle cięzkich podjazdów… ja bez formy…
Plan: Lubinka. Ale tylko raz, bo przecież zaraz zrobi się ciemno.
Nie jest łatwo. Nie ma jakiegoś zabójczego tempa. 4 km pod górę, bo dzisiaj jechałam od samych Koszyc. Dyszę jak lokomotywa, ale na szczycie myślę sobie: no nie .. za mało, trzeba jeszcze jakiś podjazd zrobić…decyduję się zjechać do Janowic i podjechać . Zjeżdzam. Bardzo, bardzo zimno. Myślę: przewieje mnie, będę chora. Nie zjeżdzam na sam doł, zjade do połowy i wjeżdzam pod górę. Będzie ciepło. Kiedy tak myślę nagle spostrzegam dwóch bikerów jak ciągną pod górę. Myśl: zawrócę i pojadę za nimi, zobaczymy czy będziemy jechac razem, czy będę wolniejsza, szybsza….
Jeszcze chwilę zjeżdzam w doł i zawracam. Są sporo przede mną, ale przyspieszam. W pewnym momencie któryś się odwraca i jakby przyspieszają, ale ja jestem napędzona i zmotywowana. Mijam ich pod górę w dobrym tempie, jade równo. Słyszę jakieś… ooooooo…..
Jadę dalej swoim tempem. Dosyć mocno. Da się? No da się Pani Izo. Jednak.
A może to nie brak formy? Może lenistwo?
Jadę. Nagle słyszę za sobą potężne dyszenie. O rany .. gonią mnie…..
No tak.. faceci… przecież ich kobieta wyprzedziła,to ambicja nie pozwala odpuścić.
Dyszenie za mną wciąż.. Katem oka widzę przednie koło i nawet robię miejsce z prawej. Niech mnie wyprzedzi. Zobaczymy co będzie dalej.
Mam nawet ochotę krzyknąć: no kolego daj zmianę…
Niewiele przed szczytem kolega mnie wyprzedza. Usmiecham się. Widzę , że chyba mocno się spina, bo staje już na pedały. Usmiecham się. Nie gonię. Myślę: mam rezerwy, gdybym się spięła, dałabym radę, tylko po co?:)
Niech kolega ma spokojny wieczór. Kolega staje na szczycie i odpoczywa czy czeka na drugiego kolegę.. nie wiem. Ja jade dalej. Zjeżdzam z Lubinki i wtedy wpada mi do głowy myśl, żeby sobie podjechac raz jeszcze. No to podjeżdzam. Koledzy zjeżdzają z góry.
Dobrze mi się jedzie. Nie ma szalenczego tempa, ale jest w miare ok.
Panowie dwaj.. zmotywowali mnie dzisiaj do lepszej jazdy, pozwolili uwierzyć, ze nie jest ze mna aż tak źle.
I zrozumiałam, ze nie mogę sobie ciagle wmawiać, ze nie mam formy… i wciąż to powtarzać, bo nic dobrego z tego nie będzie.
Udana jazda.
Przypomniało mi się ( nie wiem czy o tym już nie pisałam), jak wchodząc na Jaworzyne rozmawiałysmy z Bożeną i ona nagle powiedziała: ale ty to masz taki rower co jest tak dobry, ze on własciwie sam wjeżdża na górę no nie? Nie kosztuje cie to duzo wysiłku.
Jak to powiedział Mirek: na górę to sam wjeżdża motor crossowy i to nie do konca, bo jednak sporo waży i trzeba go utrzymać.
Nie.. żaden rower nawet ten Majki W. , nie wjeżdza sam pod górę.
Żeby wjechać pod górę, to naprawde trzeba się trochę napracować. Czasem nawet bardzo:)
A jak już jedzie się pod górę na maratonie, to jedzie się pod górę tak niezliczoną ilość razy… że czasem wolałoby się już nie mieć tego roweru, bo łatwiej byłoby wejść na nóżkach.
I tak trochę poza tematem. Przeczytałam wywiad z D. Olbrychskim.
Cytat:
„ Co daje panu poczucie szczescia?
Najbanalniej, najprościej i najgłębiej jest zacytować Tołstoja:" Największym szczęściem w życiu jest żyć” Dodałbym też : umieć się cieszyć. Mam radość i apetyt na zycie, odkąd pamietam. Dzisiaj to nawet ta radość jest większa”
U mnie jest podobnie:)
I jeszcze kilka zdjęć . Autorem jest Versus ( Rowerowanie). Moim zdaniem.. naprawdę ma talent:)
W drodze© lemuriza1972
W drodze2© lemuriza1972
Tańcząc z wiatrem© lemuriza1972
Ja , dalej Andy , Tatry i wiatr:)© lemuriza1972
- DST 40.00km
- Czas 01:44
- VAVG 23.08km/h
- VMAX 47.00km/h
- Temperatura 17.0°C
- HRmax 172 ( 91%)
- HRavg 144 ( 76%)
- Kalorie 730kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 19 września 2011
Czerwona na Czerwonych ( z Zielonymi)*
Plan tej wyprawy snuła Krysia, jeszcze wczesną wiosną, kiedy kończylismy nasze zimowe chodzenie po Tatrach. Pamiętam jak mówiła, że Czerwone Wierchy są wyjątkowo piękne jesienią.
Ale kiedy widzi się Czerwone zimą, w takiej scenerii, jaka stała się moim udziałem ( błękitne niebo, słońce, i góry lśniące jak obsypane diamentami), to już trudno, żeby nawet sit skucina ( czyli roślina, która pokrywa Czerwone jesienią) potrafiła zrobić takie wrażenie…
Bo tamten widok, z tego wtorkowego poranka, kiedy to z Mirkiem wdrapalismy się na pierwszy wierzchołek, na zawsze pozostanie w moich wspomnieniach jako coś zupełnie wyjątkowego.
Podobnie jak i ten pierwszy zimowy widok na Babiej Górze, kiedy piszczałam z radości jak dziecko.
Pobudka 4.25, ale pobudka z gatunku radosnych, bo przecież.. w Tatry jedziemy, Panie, Panowie.
Wyjeżdzamy o 5 rano: Mirek, Andżelika, Tomek, ja. Drugim samochodem jedzie Krysia, Adam i dwie debiutanki w naszej grupie: Agnieszka i Asia.
Z Krakowa dojeżdża trójka chłopaków z Rowerowania czy jak kto woli .. Herbapolu
I ruszamy tradycyjnie od Kuźnic.
Tatry Zachodnie nie wzbudzają już tylu emocji co Wysokie z Orlą na czele.
Tym bardziej, ze początek szlaku przebywam w tym roku nie wiem już który raz, wiec czuję się jak u siebie w domu.
Idziemy początkowo podejściem , którym szliśmy z Mirkiem w zimie. My jednak poszlismy jakos tak bardziej stromo. Tutaj trawersujemy.
Jak sobie przypomnę tamte chwile.. kiedy była masa sniegu… kiedy było stromo, kiedy ubieralismy raki i tak bardzo zmarzły mi palce u rąk i u nóg, że wydawało mi się, ze umrę zanim wejdę na górę…
Wobec tego to podejście to totalny lajt ( chociaż tak zupełnie lajtowo nie jest, bo jednak sporo pod górę). Nie ma tych emocji co w zimie. Być nie może siłą rzeczy.
U góry mocno wieje, więc pomimo słonecznej pogody, trzeba się dobrze ubrać.
Wiatr jest naprawdę potężny, momentami mam wrażenie, ze zmiecie mnie w jakąś przepaść, muszę zapierać się kijkami.
Andiemu uciekają z głowy okulary, uciekają jakieś 200 m, ma szczęście bo akurat na chwilę przestaje wiać i okulary „stają” w miejscu.
No i tak sobie wędrujemy i wędrujemy, walcząc z wiatrem, rozmawiając, od czasu do czasu patrząc na góry.
Szczerze mówiąc, to jakos mało patrzyłam tego dnia… było nas tak dużo, ze chcąc porozmawiać z każdym , jakos mało było czasu na kontemplację i przeżywanie gór.
Brakowało mi tego wyjątkowo. Czułam jakiś niedosyt, chociaż pod względem towarzyskim wyjazd bardzo udany.
Przez moment szlismy szlakiem zielono- czerwonym, który nazwałam szlakiem przyjaźni.
Czerwona z Zielonymi
Zahaczyliśmy jeszcze o jaskinię Mylną ( czy jakos tak jej było). Nawet się kawałek czołgaliśmy, bo tak było nisko.
Jaskinia jednak to nie jest chyba COŚ co by mnie fascynowało jakoś nadmiernie, chociaż niewątpliwie ciekawe doświadczenie.
Pomimo tego wiatru, dopisała nam pogoda, cudne słonce …
Wracając busem z Kościeliskiej, wypatrzyłam gdzieś w knajpie przy drodze 3 „Zielonych” czyli chłopaków w koszulkach Rowerowania.
Okazało się ze był to Miki , Furman i trzeci kolega, którego nie znam, odpoczywający po jeździe wokół Tatr na szosówkach.
Droga nam zajęła jakieś 8, 5 h, bardzo spokojne tempo. Spacer. 2200 m przewyższenia.
Na koniec tradycyjnie wspolny posiłek podczas którego przypomniałam sobie, że przecież grali siatkarze, wiec szybki sms i kiedy dostałam odpowiedź: mamy brąz, wyrzuciłam ręce w górę i po prostu cieszylam się w duchu jak dziecko/.
Dzisiaj oglądałam powtórkę i pomimo, ze to była powtórka, to płakałam jak bóbr.. Po prostu.
* dla niewtajemniczonych, w maratonach jeżdżę w czerwonej koszulce Bikeholików.
Ale kiedy widzi się Czerwone zimą, w takiej scenerii, jaka stała się moim udziałem ( błękitne niebo, słońce, i góry lśniące jak obsypane diamentami), to już trudno, żeby nawet sit skucina ( czyli roślina, która pokrywa Czerwone jesienią) potrafiła zrobić takie wrażenie…
Bo tamten widok, z tego wtorkowego poranka, kiedy to z Mirkiem wdrapalismy się na pierwszy wierzchołek, na zawsze pozostanie w moich wspomnieniach jako coś zupełnie wyjątkowego.
Podobnie jak i ten pierwszy zimowy widok na Babiej Górze, kiedy piszczałam z radości jak dziecko.
Pobudka 4.25, ale pobudka z gatunku radosnych, bo przecież.. w Tatry jedziemy, Panie, Panowie.
Wyjeżdzamy o 5 rano: Mirek, Andżelika, Tomek, ja. Drugim samochodem jedzie Krysia, Adam i dwie debiutanki w naszej grupie: Agnieszka i Asia.
Z Krakowa dojeżdża trójka chłopaków z Rowerowania czy jak kto woli .. Herbapolu
I ruszamy tradycyjnie od Kuźnic.
Tatry Zachodnie nie wzbudzają już tylu emocji co Wysokie z Orlą na czele.
Tym bardziej, ze początek szlaku przebywam w tym roku nie wiem już który raz, wiec czuję się jak u siebie w domu.
Idziemy początkowo podejściem , którym szliśmy z Mirkiem w zimie. My jednak poszlismy jakos tak bardziej stromo. Tutaj trawersujemy.
Jak sobie przypomnę tamte chwile.. kiedy była masa sniegu… kiedy było stromo, kiedy ubieralismy raki i tak bardzo zmarzły mi palce u rąk i u nóg, że wydawało mi się, ze umrę zanim wejdę na górę…
Wobec tego to podejście to totalny lajt ( chociaż tak zupełnie lajtowo nie jest, bo jednak sporo pod górę). Nie ma tych emocji co w zimie. Być nie może siłą rzeczy.
U góry mocno wieje, więc pomimo słonecznej pogody, trzeba się dobrze ubrać.
Wiatr jest naprawdę potężny, momentami mam wrażenie, ze zmiecie mnie w jakąś przepaść, muszę zapierać się kijkami.
Andiemu uciekają z głowy okulary, uciekają jakieś 200 m, ma szczęście bo akurat na chwilę przestaje wiać i okulary „stają” w miejscu.
No i tak sobie wędrujemy i wędrujemy, walcząc z wiatrem, rozmawiając, od czasu do czasu patrząc na góry.
Szczerze mówiąc, to jakos mało patrzyłam tego dnia… było nas tak dużo, ze chcąc porozmawiać z każdym , jakos mało było czasu na kontemplację i przeżywanie gór.
Brakowało mi tego wyjątkowo. Czułam jakiś niedosyt, chociaż pod względem towarzyskim wyjazd bardzo udany.
Przez moment szlismy szlakiem zielono- czerwonym, który nazwałam szlakiem przyjaźni.
Czerwona z Zielonymi
Zahaczyliśmy jeszcze o jaskinię Mylną ( czy jakos tak jej było). Nawet się kawałek czołgaliśmy, bo tak było nisko.
Jaskinia jednak to nie jest chyba COŚ co by mnie fascynowało jakoś nadmiernie, chociaż niewątpliwie ciekawe doświadczenie.
Pomimo tego wiatru, dopisała nam pogoda, cudne słonce …
Wracając busem z Kościeliskiej, wypatrzyłam gdzieś w knajpie przy drodze 3 „Zielonych” czyli chłopaków w koszulkach Rowerowania.
Okazało się ze był to Miki , Furman i trzeci kolega, którego nie znam, odpoczywający po jeździe wokół Tatr na szosówkach.
Droga nam zajęła jakieś 8, 5 h, bardzo spokojne tempo. Spacer. 2200 m przewyższenia.
Na koniec tradycyjnie wspolny posiłek podczas którego przypomniałam sobie, że przecież grali siatkarze, wiec szybki sms i kiedy dostałam odpowiedź: mamy brąz, wyrzuciłam ręce w górę i po prostu cieszylam się w duchu jak dziecko/.
Dzisiaj oglądałam powtórkę i pomimo, ze to była powtórka, to płakałam jak bóbr.. Po prostu.
* dla niewtajemniczonych, w maratonach jeżdżę w czerwonej koszulce Bikeholików.
Giewont© lemuriza1972
My pozujemy :), pozostali odpoczywają:)© lemuriza1972
Andy idzie sobie© lemuriza1972
Małe cmentarzysko?:)© lemuriza1972
A w dolinach podobno było 26 stopni...:)© lemuriza1972
Tatry.. i wszystko jasne:)© lemuriza1972
Wiało...© lemuriza1972
- Czas 08:30
- HRmax 175 ( 93%)
- HRavg 127 ( 67%)
- Kalorie 2950kcal
- Aktywność Jazda na rowerze