Poniedziałek, 19 września 2011
Czerwona na Czerwonych ( z Zielonymi)*
Plan tej wyprawy snuła Krysia, jeszcze wczesną wiosną, kiedy kończylismy nasze zimowe chodzenie po Tatrach. Pamiętam jak mówiła, że Czerwone Wierchy są wyjątkowo piękne jesienią.
Ale kiedy widzi się Czerwone zimą, w takiej scenerii, jaka stała się moim udziałem ( błękitne niebo, słońce, i góry lśniące jak obsypane diamentami), to już trudno, żeby nawet sit skucina ( czyli roślina, która pokrywa Czerwone jesienią) potrafiła zrobić takie wrażenie…
Bo tamten widok, z tego wtorkowego poranka, kiedy to z Mirkiem wdrapalismy się na pierwszy wierzchołek, na zawsze pozostanie w moich wspomnieniach jako coś zupełnie wyjątkowego.
Podobnie jak i ten pierwszy zimowy widok na Babiej Górze, kiedy piszczałam z radości jak dziecko.
Pobudka 4.25, ale pobudka z gatunku radosnych, bo przecież.. w Tatry jedziemy, Panie, Panowie.
Wyjeżdzamy o 5 rano: Mirek, Andżelika, Tomek, ja. Drugim samochodem jedzie Krysia, Adam i dwie debiutanki w naszej grupie: Agnieszka i Asia.
Z Krakowa dojeżdża trójka chłopaków z Rowerowania czy jak kto woli .. Herbapolu
I ruszamy tradycyjnie od Kuźnic.
Tatry Zachodnie nie wzbudzają już tylu emocji co Wysokie z Orlą na czele.
Tym bardziej, ze początek szlaku przebywam w tym roku nie wiem już który raz, wiec czuję się jak u siebie w domu.
Idziemy początkowo podejściem , którym szliśmy z Mirkiem w zimie. My jednak poszlismy jakos tak bardziej stromo. Tutaj trawersujemy.
Jak sobie przypomnę tamte chwile.. kiedy była masa sniegu… kiedy było stromo, kiedy ubieralismy raki i tak bardzo zmarzły mi palce u rąk i u nóg, że wydawało mi się, ze umrę zanim wejdę na górę…
Wobec tego to podejście to totalny lajt ( chociaż tak zupełnie lajtowo nie jest, bo jednak sporo pod górę). Nie ma tych emocji co w zimie. Być nie może siłą rzeczy.
U góry mocno wieje, więc pomimo słonecznej pogody, trzeba się dobrze ubrać.
Wiatr jest naprawdę potężny, momentami mam wrażenie, ze zmiecie mnie w jakąś przepaść, muszę zapierać się kijkami.
Andiemu uciekają z głowy okulary, uciekają jakieś 200 m, ma szczęście bo akurat na chwilę przestaje wiać i okulary „stają” w miejscu.
No i tak sobie wędrujemy i wędrujemy, walcząc z wiatrem, rozmawiając, od czasu do czasu patrząc na góry.
Szczerze mówiąc, to jakos mało patrzyłam tego dnia… było nas tak dużo, ze chcąc porozmawiać z każdym , jakos mało było czasu na kontemplację i przeżywanie gór.
Brakowało mi tego wyjątkowo. Czułam jakiś niedosyt, chociaż pod względem towarzyskim wyjazd bardzo udany.
Przez moment szlismy szlakiem zielono- czerwonym, który nazwałam szlakiem przyjaźni.
Czerwona z Zielonymi
Zahaczyliśmy jeszcze o jaskinię Mylną ( czy jakos tak jej było). Nawet się kawałek czołgaliśmy, bo tak było nisko.
Jaskinia jednak to nie jest chyba COŚ co by mnie fascynowało jakoś nadmiernie, chociaż niewątpliwie ciekawe doświadczenie.
Pomimo tego wiatru, dopisała nam pogoda, cudne słonce …
Wracając busem z Kościeliskiej, wypatrzyłam gdzieś w knajpie przy drodze 3 „Zielonych” czyli chłopaków w koszulkach Rowerowania.
Okazało się ze był to Miki , Furman i trzeci kolega, którego nie znam, odpoczywający po jeździe wokół Tatr na szosówkach.
Droga nam zajęła jakieś 8, 5 h, bardzo spokojne tempo. Spacer. 2200 m przewyższenia.
Na koniec tradycyjnie wspolny posiłek podczas którego przypomniałam sobie, że przecież grali siatkarze, wiec szybki sms i kiedy dostałam odpowiedź: mamy brąz, wyrzuciłam ręce w górę i po prostu cieszylam się w duchu jak dziecko/.
Dzisiaj oglądałam powtórkę i pomimo, ze to była powtórka, to płakałam jak bóbr.. Po prostu.
* dla niewtajemniczonych, w maratonach jeżdżę w czerwonej koszulce Bikeholików.
Ale kiedy widzi się Czerwone zimą, w takiej scenerii, jaka stała się moim udziałem ( błękitne niebo, słońce, i góry lśniące jak obsypane diamentami), to już trudno, żeby nawet sit skucina ( czyli roślina, która pokrywa Czerwone jesienią) potrafiła zrobić takie wrażenie…
Bo tamten widok, z tego wtorkowego poranka, kiedy to z Mirkiem wdrapalismy się na pierwszy wierzchołek, na zawsze pozostanie w moich wspomnieniach jako coś zupełnie wyjątkowego.
Podobnie jak i ten pierwszy zimowy widok na Babiej Górze, kiedy piszczałam z radości jak dziecko.
Pobudka 4.25, ale pobudka z gatunku radosnych, bo przecież.. w Tatry jedziemy, Panie, Panowie.
Wyjeżdzamy o 5 rano: Mirek, Andżelika, Tomek, ja. Drugim samochodem jedzie Krysia, Adam i dwie debiutanki w naszej grupie: Agnieszka i Asia.
Z Krakowa dojeżdża trójka chłopaków z Rowerowania czy jak kto woli .. Herbapolu
I ruszamy tradycyjnie od Kuźnic.
Tatry Zachodnie nie wzbudzają już tylu emocji co Wysokie z Orlą na czele.
Tym bardziej, ze początek szlaku przebywam w tym roku nie wiem już który raz, wiec czuję się jak u siebie w domu.
Idziemy początkowo podejściem , którym szliśmy z Mirkiem w zimie. My jednak poszlismy jakos tak bardziej stromo. Tutaj trawersujemy.
Jak sobie przypomnę tamte chwile.. kiedy była masa sniegu… kiedy było stromo, kiedy ubieralismy raki i tak bardzo zmarzły mi palce u rąk i u nóg, że wydawało mi się, ze umrę zanim wejdę na górę…
Wobec tego to podejście to totalny lajt ( chociaż tak zupełnie lajtowo nie jest, bo jednak sporo pod górę). Nie ma tych emocji co w zimie. Być nie może siłą rzeczy.
U góry mocno wieje, więc pomimo słonecznej pogody, trzeba się dobrze ubrać.
Wiatr jest naprawdę potężny, momentami mam wrażenie, ze zmiecie mnie w jakąś przepaść, muszę zapierać się kijkami.
Andiemu uciekają z głowy okulary, uciekają jakieś 200 m, ma szczęście bo akurat na chwilę przestaje wiać i okulary „stają” w miejscu.
No i tak sobie wędrujemy i wędrujemy, walcząc z wiatrem, rozmawiając, od czasu do czasu patrząc na góry.
Szczerze mówiąc, to jakos mało patrzyłam tego dnia… było nas tak dużo, ze chcąc porozmawiać z każdym , jakos mało było czasu na kontemplację i przeżywanie gór.
Brakowało mi tego wyjątkowo. Czułam jakiś niedosyt, chociaż pod względem towarzyskim wyjazd bardzo udany.
Przez moment szlismy szlakiem zielono- czerwonym, który nazwałam szlakiem przyjaźni.
Czerwona z Zielonymi
Zahaczyliśmy jeszcze o jaskinię Mylną ( czy jakos tak jej było). Nawet się kawałek czołgaliśmy, bo tak było nisko.
Jaskinia jednak to nie jest chyba COŚ co by mnie fascynowało jakoś nadmiernie, chociaż niewątpliwie ciekawe doświadczenie.
Pomimo tego wiatru, dopisała nam pogoda, cudne słonce …
Wracając busem z Kościeliskiej, wypatrzyłam gdzieś w knajpie przy drodze 3 „Zielonych” czyli chłopaków w koszulkach Rowerowania.
Okazało się ze był to Miki , Furman i trzeci kolega, którego nie znam, odpoczywający po jeździe wokół Tatr na szosówkach.
Droga nam zajęła jakieś 8, 5 h, bardzo spokojne tempo. Spacer. 2200 m przewyższenia.
Na koniec tradycyjnie wspolny posiłek podczas którego przypomniałam sobie, że przecież grali siatkarze, wiec szybki sms i kiedy dostałam odpowiedź: mamy brąz, wyrzuciłam ręce w górę i po prostu cieszylam się w duchu jak dziecko/.
Dzisiaj oglądałam powtórkę i pomimo, ze to była powtórka, to płakałam jak bóbr.. Po prostu.
* dla niewtajemniczonych, w maratonach jeżdżę w czerwonej koszulce Bikeholików.
Giewont© lemuriza1972
My pozujemy :), pozostali odpoczywają:)© lemuriza1972
Andy idzie sobie© lemuriza1972
Małe cmentarzysko?:)© lemuriza1972
A w dolinach podobno było 26 stopni...:)© lemuriza1972
Tatry.. i wszystko jasne:)© lemuriza1972
Wiało...© lemuriza1972
- Czas 08:30
- HRmax 175 ( 93%)
- HRavg 127 ( 67%)
- Kalorie 2950kcal
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Jak się uda to będę w niedzielę w Tatrach. Jutro spakuję zabawki:)
daniel3ttt - 21:05 poniedziałek, 19 września 2011 | linkuj
Mylna jedna z najciekawszych jaskiń turystycznych Tatrach, szczególnie boczne korytarze a Czerwone Wierchy to istne Eldorado dla grotołazów. Fajne zdjęcia. Ja też miałem jechać w tamtym tygodniu, ale niestety sprawy się ułożyły inaczej.
B4loco - 19:27 poniedziałek, 19 września 2011 | linkuj
W niedzielę 1 raz byłem w Tatrach, wrażenie niesamowite, chwilowo nie wyobrażam sobie tych tras zimą. Ale - są tacy co w górach robią czasówki :)
mnmnc - 19:13 poniedziałek, 19 września 2011 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!