Wpisy archiwalne w miesiącu
Czerwiec, 2016
Dystans całkowity: | 712.00 km (w terenie 53.00 km; 7.44%) |
Czas w ruchu: | 34:32 |
Średnia prędkość: | 20.62 km/h |
Liczba aktywności: | 15 |
Średnio na aktywność: | 47.47 km i 2h 18m |
Więcej statystyk |
Środa, 29 czerwca 2016
Wyzwanie
Niektórzy deklarują, że jak Polsce się powiedzie w Euro jeszcze bardziej, to zrobią sobie fryzurę na Pazdana.
No niestety tego zadeklarować nie mogę. Mam zbyt duże i odstające uszy:).
Ale.. wymyśliłam sobie takie wyzwanie – jak sprostam to Polska wygra z Portugalią. 3 x Golgota miała być. Kto zna Golgotę, to wie, że 3 x to nie byle co. Wyzwanie i wysiłek. Wyjechałam wczoraj więc pełna determinacji. Noga podawała, optymizm i wiara były. Dojechałam do Golgoty, wrzucam młyneczek (bo tylko tak jestem w stanie tam wjechać) i co.. i nic… kręcę w miejscu, nie zrzuciła franca przerzutka, patrzę co jest: łańcuch za kasetą. Hm… próbuję wyciągnąć, cholera za nic wyjść nie chce. Wyjęłam co miałam (łyżki do opon) i się mocuję. Umorusałam się lepiej niż niejeden mechanik przy pracy. Szlag, no nie chce ruszyć. W końcu po długich zmaganiach udało się. Uparta jestem, więc próbuję jeszcze raz, bo przecież Polska musi wygrać mecz, a ja musze pomóc. Znowu to samo. I znowu dużo mnie kosztowało, żeby ten łańcuch zza kasety wydobyć. Udało się. Więc jeszcze jedna próba i znowu to samo. No Magnus staruszek się zbuntował, widocznie z trwogą myślał o Golgocie x 3 i zaprotestował. I pół godziny wyciągania. Ręce brudne, paznokcie brudne tak, że od razu myśl: i jak ja jutro do pracy pójdę???
Przecież za nic tego nie domyje. Nogi umorusane, gomolowy mundurek umorusany, późno już, 19, a ja 15 km od domu i co? No, ale „drę” ten łańcuch bo uparta jestem i zawzięta. Wydarłam.
Trzeba było jednak wrócić do domu, ryzyko zbyt wielkie było, że noc mnie zastanie, a ja będę wędrować z Dąbrówki Szczepanowskiej do Tarnowa sobie.
Wróciłam do domu wściekła. Bo jak to tak: jak Polska ma wygrać z Portugalią skoro ja Golgoty nie zrobiłam??? Już w drodze powrotnej pomyślałam: no ok, trudno, kijem Wisły nie zawrócę, przerzutki do jutra nie naprawię, to w zastępstwie jako, że na średniej działa zrobię jutro Lubinkę… x 6. Nie to samo, ale jednak też wysiłek i wyzwanie.
Gorąco było dzisiaj, ja zmęczona po pracy, ale kiedy opowiadałam dziewczynom w pracy, jakie mnie nieszczęście spotkało, jęknęły:
- No nie Iza, to po co takie wyzwania wymyślasz? Jak się Polsce nie uda, to będzie Twoja wina, tak jak wszystko jest winą Tuska, tak będzie przegraną Twoją winą.
Na to pozwolić nie mogłam. Zrobiłam tę Lubinkę 6 razy i przekonałam się, że jednak jednak pomimo, że zmęczona i nie najmłodsza już, jestem w stanie jeszcze ciężki trening zrobić. No więc tak.. moje nogi zrobiły co miały, a teraz wszystko w nogach polskich piłkarzy. Do boju Polsko!
No niestety tego zadeklarować nie mogę. Mam zbyt duże i odstające uszy:).
Ale.. wymyśliłam sobie takie wyzwanie – jak sprostam to Polska wygra z Portugalią. 3 x Golgota miała być. Kto zna Golgotę, to wie, że 3 x to nie byle co. Wyzwanie i wysiłek. Wyjechałam wczoraj więc pełna determinacji. Noga podawała, optymizm i wiara były. Dojechałam do Golgoty, wrzucam młyneczek (bo tylko tak jestem w stanie tam wjechać) i co.. i nic… kręcę w miejscu, nie zrzuciła franca przerzutka, patrzę co jest: łańcuch za kasetą. Hm… próbuję wyciągnąć, cholera za nic wyjść nie chce. Wyjęłam co miałam (łyżki do opon) i się mocuję. Umorusałam się lepiej niż niejeden mechanik przy pracy. Szlag, no nie chce ruszyć. W końcu po długich zmaganiach udało się. Uparta jestem, więc próbuję jeszcze raz, bo przecież Polska musi wygrać mecz, a ja musze pomóc. Znowu to samo. I znowu dużo mnie kosztowało, żeby ten łańcuch zza kasety wydobyć. Udało się. Więc jeszcze jedna próba i znowu to samo. No Magnus staruszek się zbuntował, widocznie z trwogą myślał o Golgocie x 3 i zaprotestował. I pół godziny wyciągania. Ręce brudne, paznokcie brudne tak, że od razu myśl: i jak ja jutro do pracy pójdę???
Przecież za nic tego nie domyje. Nogi umorusane, gomolowy mundurek umorusany, późno już, 19, a ja 15 km od domu i co? No, ale „drę” ten łańcuch bo uparta jestem i zawzięta. Wydarłam.
Trzeba było jednak wrócić do domu, ryzyko zbyt wielkie było, że noc mnie zastanie, a ja będę wędrować z Dąbrówki Szczepanowskiej do Tarnowa sobie.
Wróciłam do domu wściekła. Bo jak to tak: jak Polska ma wygrać z Portugalią skoro ja Golgoty nie zrobiłam??? Już w drodze powrotnej pomyślałam: no ok, trudno, kijem Wisły nie zawrócę, przerzutki do jutra nie naprawię, to w zastępstwie jako, że na średniej działa zrobię jutro Lubinkę… x 6. Nie to samo, ale jednak też wysiłek i wyzwanie.
Gorąco było dzisiaj, ja zmęczona po pracy, ale kiedy opowiadałam dziewczynom w pracy, jakie mnie nieszczęście spotkało, jęknęły:
- No nie Iza, to po co takie wyzwania wymyślasz? Jak się Polsce nie uda, to będzie Twoja wina, tak jak wszystko jest winą Tuska, tak będzie przegraną Twoją winą.
Na to pozwolić nie mogłam. Zrobiłam tę Lubinkę 6 razy i przekonałam się, że jednak jednak pomimo, że zmęczona i nie najmłodsza już, jestem w stanie jeszcze ciężki trening zrobić. No więc tak.. moje nogi zrobiły co miały, a teraz wszystko w nogach polskich piłkarzy. Do boju Polsko!
- DST 40.00km
- Czas 02:15
- VAVG 17.78km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 28 czerwca 2016
Awaria
- DST 37.00km
- Czas 01:40
- VAVG 22.20km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 26 czerwca 2016
Mielec-Tarnów
Powrót z oddechem burzy na plecach. Po burzy w Mielcu, chwilowo zrobiło się chłodniej, ale kiedy wyjechałam za Mielec, wyszło słońce i wróciła „duchota”.
Ciężko mi się jechało… wiatr mocno utrudniał zadanie.
Mielec ul. Mickiewicza © Iza
Mielec Rynek © Iza
Mielec ul. Mickiewicza © Iza
Mielec Rynek © Iza
- DST 57.00km
- Czas 02:29
- VAVG 22.95km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 24 czerwca 2016
Tarnów - Mielec
Wyjechałam z domu o 7.20 tak aby jak najmniej "poczuć" upał. Pierwsza godzina ok, do tego trochę wiatru, druga już w upale.
Nareszcie zmieniłam opony w Magnusie, na wąskie i bardziej lajtowe.
Jeździ się leżej, ale jakoś nie przełozyło się to na szybkość. Może to upał, może wiatr, a może po prostu moja niedyspozycja?
Chociaż miałąm wrazenie, ze jedzie mi sie bardzo dobrze.
Nareszcie zmieniłam opony w Magnusie, na wąskie i bardziej lajtowe.
Jeździ się leżej, ale jakoś nie przełozyło się to na szybkość. Może to upał, może wiatr, a może po prostu moja niedyspozycja?
Chociaż miałąm wrazenie, ze jedzie mi sie bardzo dobrze.
- DST 57.00km
- Czas 02:20
- VAVG 24.43km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 23 czerwca 2016
Gdańsk
Podróż do Gdańska wymyśliłam sobie kilka miesięcy temu kiedy dowiedziałam się, że z Tarnowa do Gdańska jeździ pendolino. 6 godzin i jestem w Gdańsku. Nad morzem, na którym ostatni raz byłam w 2012r. (ale to było Morze Tyrreńskie). Bałtyk to dłuższa przerwa.
Dzień pierwszy
Wsiadamy do pendolino. Pociąg nie ma przedziałów, więc jest dość głośno. I od razu są problemy. W miejscach gdzie siedzą Natalia i Marta cieknie z klimatyzacji. Pociąg sunie bezszelestnie, nie czuje się kompletnie prędkości. Mijamy Kraków, potem Warszawa (rzut oka na Stadion Narodowy), potem już kompletnie nieznane mi tereny. Im bliżej Gdańska tym pogoda bardziej się zmienia. Nie ma już śladu po upale, który był w Tarnowie. Nie ma słońca i zaczyna padać. Kiedy dojeżdżamy do Gdańska po prostu leje. Na dworcu wyciągamy przeciwdeszczowe kurtki. Dojeżdżamy do naszej kwatery, przestaje padać. Pokój jest bardzo przyjemny, ładny i przestronny. Jest dobrze.
Jedziemy „na miasto”, na obiad. Gdańska Starówka zapiera dech w piersiach. W restauracji nad Mołtawą jemy pyszną rybę i rozmawiamy z Norwegami (stolik obok).
Potem jedziemy do Brzeźna, przywitać się z morzem. Wychodzi słońce, jest dość ciepło. W sam raz na wieczorny spacer. Wruszenie, emocje, łzy pod powiekami. Mam tak zawsze, kiedy widzę morze.
Dzień drugi
Postanawiamy wypożyczyć rowery i przejechać się nad morze. Wybieramy Westerplatte, żeby przy okazji coś zobaczyć. Wypożyczamy rowery – mówię do pracownika wypożyczalni: ale nie mamy pompki, dętki, a jak się coś stanie?
Nie lubię tak jeździć, wiem, że to przyciąga różne zdarzenia.
Znalezienie ścieżki prowadzącej na Westerplatte zajmuje nam chyba co najmniej z godzinę. Kluczymy po mieście, trafiamy przy okazji pod Stocznię Gdańską.
Przebijamy się przez Starówkę, w końcu trafiamy na ścieżkę. Teraz powinno być już łatwo, ale … nie jest…. Ścieżka bowiem w pewnym momencie skręca w lewo, ale my o tym nie wiemy (że tam powinniśmy skręcić) i jedziemy prosto.
Coś się nam jednak nie podoba i pytamy o drogę jakiegoś kolarza. Okazuje się, że musimy wrócić. Przy okazji gonię kolarza na moim mieszczuchu – udaje się:) (ale pewnie dlatego, że zbyt szybko nie jechał).
Dojeżdżamy nad morze. Jest pięknie, słonecznie, żyć nie umierać. Bożena z Natalią nie chcą jechać dalej, więc ruszamy z Martą. Przejeżdżamy jakieś 500 m i nagle słyszę charakterystyczny dźwięk. No tak.. kicha z przodu. Bezradność. Złość, ze nie dojadę na Westerplatte.
Jestem dość daleko od centrum, okazuje się, że to nie tylko dętka, ale rozcięta opona. Na szczęście jest autobus, wsiadam więc wraz z rowerem, wracam do centrum, dziewczyny wracają rowerami, po obiedzie. Ja spokojnie spaceruję po Starówce i jem obiad.
Wieczorem wracamy na miasto na kolację i oglądamy Gdańsk nocą.
Dzień trzeci
Jedziemy do Sopotu. Pogoda piękna. Upał. Molo w Sopocie robi wrażenie. Siedzimy nad morzem. Jemy obiad nad morzem, a potem plażą kilka kilometrów dochodzimy do Brzeźna i wracamy na miejsce tramwajem. Tak zleciał cały dzień.
Dzień czwarty
Jedziemy na Stogi, pożegnać się z morzem, ale pogoda płata figla. Jest ciepło, ale słonce za chmurami. Spacer nad morzem, trochę posiadówki. Pusta plaża przypomina mi kadry z filmu Konwickiego „Ostatni dzień lata”. Jest cudownie.
Wracamy do miasta. Spacer po Starówce i przyglądanie się przepieknym kamienicom. Robią na mnie ogromne wrażenie. Pijemy kawę i jem przepyszną cytrynową tartę (do dzisiaj wspominam jej smak). Spacerujemy ulicą Mariacką (zjawiskowa).
Wchodzimy z Martą do Bazyliki Mariackiej.
Monumentalna, zjawiskowa. Przepiękne obrazy, rzeźby w środku. Niesamowite organy. Chodzę po niej nie wierząc, ze widzę takie cuda.
Jemy obiad na Starówce i .. już na dworzec. Pendolino odjeżdża o 16.58.
Jestem szczęśliwa, że mogłam jechać. Krótko ale intensywnie. Odpoczynek od codzienności. Święto w życiu. Cudnie.
Dzień pierwszy
Wsiadamy do pendolino. Pociąg nie ma przedziałów, więc jest dość głośno. I od razu są problemy. W miejscach gdzie siedzą Natalia i Marta cieknie z klimatyzacji. Pociąg sunie bezszelestnie, nie czuje się kompletnie prędkości. Mijamy Kraków, potem Warszawa (rzut oka na Stadion Narodowy), potem już kompletnie nieznane mi tereny. Im bliżej Gdańska tym pogoda bardziej się zmienia. Nie ma już śladu po upale, który był w Tarnowie. Nie ma słońca i zaczyna padać. Kiedy dojeżdżamy do Gdańska po prostu leje. Na dworcu wyciągamy przeciwdeszczowe kurtki. Dojeżdżamy do naszej kwatery, przestaje padać. Pokój jest bardzo przyjemny, ładny i przestronny. Jest dobrze.
Jedziemy „na miasto”, na obiad. Gdańska Starówka zapiera dech w piersiach. W restauracji nad Mołtawą jemy pyszną rybę i rozmawiamy z Norwegami (stolik obok).
Potem jedziemy do Brzeźna, przywitać się z morzem. Wychodzi słońce, jest dość ciepło. W sam raz na wieczorny spacer. Wruszenie, emocje, łzy pod powiekami. Mam tak zawsze, kiedy widzę morze.
Dzień drugi
Postanawiamy wypożyczyć rowery i przejechać się nad morze. Wybieramy Westerplatte, żeby przy okazji coś zobaczyć. Wypożyczamy rowery – mówię do pracownika wypożyczalni: ale nie mamy pompki, dętki, a jak się coś stanie?
Nie lubię tak jeździć, wiem, że to przyciąga różne zdarzenia.
Znalezienie ścieżki prowadzącej na Westerplatte zajmuje nam chyba co najmniej z godzinę. Kluczymy po mieście, trafiamy przy okazji pod Stocznię Gdańską.
Przebijamy się przez Starówkę, w końcu trafiamy na ścieżkę. Teraz powinno być już łatwo, ale … nie jest…. Ścieżka bowiem w pewnym momencie skręca w lewo, ale my o tym nie wiemy (że tam powinniśmy skręcić) i jedziemy prosto.
Coś się nam jednak nie podoba i pytamy o drogę jakiegoś kolarza. Okazuje się, że musimy wrócić. Przy okazji gonię kolarza na moim mieszczuchu – udaje się:) (ale pewnie dlatego, że zbyt szybko nie jechał).
Dojeżdżamy nad morze. Jest pięknie, słonecznie, żyć nie umierać. Bożena z Natalią nie chcą jechać dalej, więc ruszamy z Martą. Przejeżdżamy jakieś 500 m i nagle słyszę charakterystyczny dźwięk. No tak.. kicha z przodu. Bezradność. Złość, ze nie dojadę na Westerplatte.
Jestem dość daleko od centrum, okazuje się, że to nie tylko dętka, ale rozcięta opona. Na szczęście jest autobus, wsiadam więc wraz z rowerem, wracam do centrum, dziewczyny wracają rowerami, po obiedzie. Ja spokojnie spaceruję po Starówce i jem obiad.
Wieczorem wracamy na miasto na kolację i oglądamy Gdańsk nocą.
Dzień trzeci
Jedziemy do Sopotu. Pogoda piękna. Upał. Molo w Sopocie robi wrażenie. Siedzimy nad morzem. Jemy obiad nad morzem, a potem plażą kilka kilometrów dochodzimy do Brzeźna i wracamy na miejsce tramwajem. Tak zleciał cały dzień.
Dzień czwarty
Jedziemy na Stogi, pożegnać się z morzem, ale pogoda płata figla. Jest ciepło, ale słonce za chmurami. Spacer nad morzem, trochę posiadówki. Pusta plaża przypomina mi kadry z filmu Konwickiego „Ostatni dzień lata”. Jest cudownie.
Wracamy do miasta. Spacer po Starówce i przyglądanie się przepieknym kamienicom. Robią na mnie ogromne wrażenie. Pijemy kawę i jem przepyszną cytrynową tartę (do dzisiaj wspominam jej smak). Spacerujemy ulicą Mariacką (zjawiskowa).
Wchodzimy z Martą do Bazyliki Mariackiej.
Monumentalna, zjawiskowa. Przepiękne obrazy, rzeźby w środku. Niesamowite organy. Chodzę po niej nie wierząc, ze widzę takie cuda.
Jemy obiad na Starówce i .. już na dworzec. Pendolino odjeżdża o 16.58.
Jestem szczęśliwa, że mogłam jechać. Krótko ale intensywnie. Odpoczynek od codzienności. Święto w życiu. Cudnie.
Nad morzem z Martą i Natalią © Iza
Nad Mołtawą nocą © Iza
Robert w Gdańsku:) © Iza
Kamienice © Iza
Na sopockim molo © Iza
Starówka nocą © Iza
Kamienice raz jeszcze © Iza
Nad morzem z Natą i Martą © Iza
Ratusz wieczorem © Iza
Ratusz nocą © Iza
Z Bożeną w Brzeźnie © Iza
Nad morzem © Iza
W Bazylice Miariackiej © Iza
Cudne kamienice © Iza
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 22 czerwca 2016
Brzanka
Urlop. Tak długo wyczekiwany, wytęskniony.
Gorąco, ale pomimo tego postanowiłam czas wykorzystać dobrze. Postanowiłam pojechać na Brzankę, bo rzadko tam bywam. To nie jest mój ulubiony kierunek (jakoś tak), chociaż sama Brzanka niewątpliwie zasługuje na uwagę.
To była dopiero moja druga dłuższa jazda w tym sezonie (80 km, 4 godz. 25 min w siodełku).
Ciężko jest. Nie ma regularnego trenowania, nie ma długich jazd, więc nie ma siły i wytrzymałości.
Do tego to palące słońce, a moja trasa mocno asfaltowa, ponieważ KTM jest niedysponowany, a na Magnusie to ja w teren raczej nie ruszam (nie mam zaufania do takich łysych opon).
Źle znoszę upały, więc jazda dzisiaj to było takie trochę szaleństwo, aczkolwiek kiedy wyjechałam z domu (przed 11) nie było tak źle. Słońce czasem chowało się za chmury, a wiatr trochę „chłodził” (o ile można użyć takiego wyrażenia).
Potem już przy wjeżdżaniu na Brzankę było trochę gorzej, kto jechał podjazd od Stalbomatu to wie, że trochę trzeba się tam sprężyć (chociaż nie jest to najtrudniejszy podjazd na Brzankę, to jednak długi i zasadniczo bez cienia). Wypiłam 3 bidony, to wiele mówi.
Pojechałam przez Pleśną do Tuchowa. Tam odpoczynek w cieniu drzew i lody moje ulubione czekoladowo-miętowe. Potem do Ryglic. W Ryglicach przystanek w sklepie na uzupełnienie napojów. Tam też chwilę sobie usiadłam przed kościołem (ładny), popijając bynajmniej nie piwo i ciesząc się z urlopu.
A potem już na Brzankę żółtym rowerowym szlakiem z przerwą przy kirkucie (jest imponujący). Żydzi stanowili 13% społeczeństwa Ryglic przed II wojną światową. Podjazd na Brzankę w słońcu. Na Brzance usiadłam sobie pod jakimś drzewkiem w cieniu, patrzyłam na góry, słuchałam ptaków, błogość… spokój… Tak niewiele trzeba żeby człowiek czuł się mocno szczęśliwy. Chwila odpoczynku od pracy, codzienności, widok gór.
Weszłam jeszcze na wieżę widokową. Dobrze jest tak być nieograniczoną czasem i móc zatrzymywać się tam gdzie się ma ochotę. Zjazd z Brzanki znowu do Ryglic, a z Ryglic do Zalasowej żółtym szlakiem rowerowym. Najpierw mozolnie do góry, potem górą z pięknymi widokami. Fajny jest ten szlak, widokowy i bardzo spokojny, auta tam prawie nie jeżdżą.
Potem zjazd do Zalasowej, pod kościół i dalej już do Tarnowa, spokojnym szlakiem rowerowym. Skorzystałam z okazji, że wracam przez Tarnów, przysiadłam na Rynku (tak rzadko mam okazję), zjadłam obiad i myślałam… że piękne to moje miasto.
Siedząc na rynku w Tuchowie pomyślałam sobie, że… miasta są różne, duże, małe, albo całkiem mini. Wszystkie one jednak mają swój urok, nawet te bardzo, bardzo prowincjonalne. Mają swój rytm i swoich ludzi, a oni swoje przyzwyczajenia. Wszystkie są nam POTRZEBNE. I metropolie ze swoimi teatrami, operami, filharmoniami, i te małe z rynkami, ratuszami, gdzie życie płynie leniwie. Ja wolę te mniejsze, zwłaszcza jeśli otaczają je przyjemne okoliczności przyrody i kiedy mogą poszczycić się zabytkami. Mają dla mnie klimat, w którym najlepiej się odnajduję.
Gorąco, ale pomimo tego postanowiłam czas wykorzystać dobrze. Postanowiłam pojechać na Brzankę, bo rzadko tam bywam. To nie jest mój ulubiony kierunek (jakoś tak), chociaż sama Brzanka niewątpliwie zasługuje na uwagę.
To była dopiero moja druga dłuższa jazda w tym sezonie (80 km, 4 godz. 25 min w siodełku).
Ciężko jest. Nie ma regularnego trenowania, nie ma długich jazd, więc nie ma siły i wytrzymałości.
Do tego to palące słońce, a moja trasa mocno asfaltowa, ponieważ KTM jest niedysponowany, a na Magnusie to ja w teren raczej nie ruszam (nie mam zaufania do takich łysych opon).
Źle znoszę upały, więc jazda dzisiaj to było takie trochę szaleństwo, aczkolwiek kiedy wyjechałam z domu (przed 11) nie było tak źle. Słońce czasem chowało się za chmury, a wiatr trochę „chłodził” (o ile można użyć takiego wyrażenia).
Potem już przy wjeżdżaniu na Brzankę było trochę gorzej, kto jechał podjazd od Stalbomatu to wie, że trochę trzeba się tam sprężyć (chociaż nie jest to najtrudniejszy podjazd na Brzankę, to jednak długi i zasadniczo bez cienia). Wypiłam 3 bidony, to wiele mówi.
Pojechałam przez Pleśną do Tuchowa. Tam odpoczynek w cieniu drzew i lody moje ulubione czekoladowo-miętowe. Potem do Ryglic. W Ryglicach przystanek w sklepie na uzupełnienie napojów. Tam też chwilę sobie usiadłam przed kościołem (ładny), popijając bynajmniej nie piwo i ciesząc się z urlopu.
A potem już na Brzankę żółtym rowerowym szlakiem z przerwą przy kirkucie (jest imponujący). Żydzi stanowili 13% społeczeństwa Ryglic przed II wojną światową. Podjazd na Brzankę w słońcu. Na Brzance usiadłam sobie pod jakimś drzewkiem w cieniu, patrzyłam na góry, słuchałam ptaków, błogość… spokój… Tak niewiele trzeba żeby człowiek czuł się mocno szczęśliwy. Chwila odpoczynku od pracy, codzienności, widok gór.
Weszłam jeszcze na wieżę widokową. Dobrze jest tak być nieograniczoną czasem i móc zatrzymywać się tam gdzie się ma ochotę. Zjazd z Brzanki znowu do Ryglic, a z Ryglic do Zalasowej żółtym szlakiem rowerowym. Najpierw mozolnie do góry, potem górą z pięknymi widokami. Fajny jest ten szlak, widokowy i bardzo spokojny, auta tam prawie nie jeżdżą.
Potem zjazd do Zalasowej, pod kościół i dalej już do Tarnowa, spokojnym szlakiem rowerowym. Skorzystałam z okazji, że wracam przez Tarnów, przysiadłam na Rynku (tak rzadko mam okazję), zjadłam obiad i myślałam… że piękne to moje miasto.
Siedząc na rynku w Tuchowie pomyślałam sobie, że… miasta są różne, duże, małe, albo całkiem mini. Wszystkie one jednak mają swój urok, nawet te bardzo, bardzo prowincjonalne. Mają swój rytm i swoich ludzi, a oni swoje przyzwyczajenia. Wszystkie są nam POTRZEBNE. I metropolie ze swoimi teatrami, operami, filharmoniami, i te małe z rynkami, ratuszami, gdzie życie płynie leniwie. Ja wolę te mniejsze, zwłaszcza jeśli otaczają je przyjemne okoliczności przyrody i kiedy mogą poszczycić się zabytkami. Mają dla mnie klimat, w którym najlepiej się odnajduję.
W dole Tuchów © Iza
Ratusz tuchowski © Iza
Po drodze © Iza
Park Krajobrazowy © Iza
Ryglice © Iza
Kościół w Ryglicach © Iza
Kościół w Ryglicach © Iza
Rzeźba z 1840r © Iza
Cmentarz żydowski © Iza
Cmemtarz 2 © Iza
Cmenatrz 3 © Iza
Poczatek podjazdy na Brzankę © Iza
Widok z Brzanki © Iza
Widok z wieży widokowej © Iza
Widok po drodze © Iza
Widok po drodze 2 © Iza
- DST 80.00km
- Teren 10.00km
- Czas 04:25
- VAVG 18.11km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 22 czerwca 2016
Króciutko
Myślałam, że po kilkudniowej przerwie przejadę się dłużej i inetensywniej, ale czasu i sił nie wystarczyło. Chyba zmęczyła mnie mimo tego, ze krótka (6 godzin) podróż z Gdańska, do tego upał.
Więc tylko nad Dunajec i z powrotem. Chwilę posiedziałam i to wszystko. Nie ma historii przejażdżki:).
Więc tylko nad Dunajec i z powrotem. Chwilę posiedziałam i to wszystko. Nie ma historii przejażdżki:).
- DST 22.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:00
- VAVG 22.00km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 16 czerwca 2016
VeloDunajec
Jest taki projekt. Nazywa się VeloDunajec.
Jest to trasa rowerowa wzdłuż Dunajca, która ma prowadzić od Zakopanego do Wietrzychowic. Nie wiem na kiedy jest planowane zakończenie inwestycji, ale wiadomość ta jest doskonała dla szosowców czy rowerowych turystów, którym nie przeszkadza jazda po asfalcie. Dla mnie to też znakomita wiadomość. Jak fajnie byłoby dojechać sobie do Zakopanego na rowerze w dodatku bezpiecznie po rowerowej „ścieżce”.
Byłam zobaczyć odcinek „tarnowski”, który powstaje i właściwie jest już bardzo zaawansowany. To będzie pewnie najmniej ciekawy fragment trasy, bo płasko i mało widokowo, chociaż momentami widać pięknie Dunajec. No, ale jak powstanie fragment w stronę Nowego Sącza, to będzie znakomicie. Może pojadę kiedyś do mojej koleżanki na rowerze do Sącza? Poki co się nie odważyłam. Droga zbyt ruchliwa i jazda mało przyjemna byłaby.
Jest to trasa rowerowa wzdłuż Dunajca, która ma prowadzić od Zakopanego do Wietrzychowic. Nie wiem na kiedy jest planowane zakończenie inwestycji, ale wiadomość ta jest doskonała dla szosowców czy rowerowych turystów, którym nie przeszkadza jazda po asfalcie. Dla mnie to też znakomita wiadomość. Jak fajnie byłoby dojechać sobie do Zakopanego na rowerze w dodatku bezpiecznie po rowerowej „ścieżce”.
Byłam zobaczyć odcinek „tarnowski”, który powstaje i właściwie jest już bardzo zaawansowany. To będzie pewnie najmniej ciekawy fragment trasy, bo płasko i mało widokowo, chociaż momentami widać pięknie Dunajec. No, ale jak powstanie fragment w stronę Nowego Sącza, to będzie znakomicie. Może pojadę kiedyś do mojej koleżanki na rowerze do Sącza? Poki co się nie odważyłam. Droga zbyt ruchliwa i jazda mało przyjemna byłaby.
VeloDunajec1 © Iza
VeloDunajec2 © Iza
- DST 32.00km
- Czas 01:25
- VAVG 22.59km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 13 czerwca 2016
Poniedziałek
Było już kiedyś. Wiem, ze pokazywałam to miejsce kiedyś, a odkryłam stosunkowo niedawno. Rok temu? Dwa lata? Już nie pamiętam. Niemniej jedna po latach jeżdżenia po Buczynie.
Raz jeszcze pokażę, bo ciągle będę wychwalać wyjątkowość mojej okolicy.
Robiłam rekonesans. Musiałam zobaczyć gdzie jest osławiony parking Park&Ride. Potem pojechałam przez Buczynę nad Dunajec. Zanim jednak to nastąpiło, "zajechałam" pod lipę w Zbylitowskiej Górze (stamtąd jest pierwsze zdjęcie). 5 km od mojego domu, od miasta jakieś 2. I coś takiego! Ciężko uwierzyć, ale tak jest.
Potem Buczyna. O niej pisałam niejednokrotnie... Cóż jeszcze można napisać? Dzisiaj było tak cicho w Buczynie… Nie było baloników przy grobach. Były jednak zdjęcia. Robią ogromne wrażenie. W sobotę była rocznica zamordowania dzieci z tarnowskiego domu dziecka. Jak to napisane jest na tablicy: tutaj jest pochowane 800 główek…
Potem pojechałam nad Dunajec, po bławatki zwane też chabrami. Cudne są po prostu. Przy okazji odkryłam podjazd. Niebywałe! Taki mega ostry podjazd tak blisko domu. Jak mogłam wcześniej go nie zauważy? Nie mam pojęcia. Ulica nazywa się Spadzista. To wiele mówi.
Widok ze Zb. Góry © Iza
Raz jeszcze pokażę, bo ciągle będę wychwalać wyjątkowość mojej okolicy.
Robiłam rekonesans. Musiałam zobaczyć gdzie jest osławiony parking Park&Ride. Potem pojechałam przez Buczynę nad Dunajec. Zanim jednak to nastąpiło, "zajechałam" pod lipę w Zbylitowskiej Górze (stamtąd jest pierwsze zdjęcie). 5 km od mojego domu, od miasta jakieś 2. I coś takiego! Ciężko uwierzyć, ale tak jest.
Potem Buczyna. O niej pisałam niejednokrotnie... Cóż jeszcze można napisać? Dzisiaj było tak cicho w Buczynie… Nie było baloników przy grobach. Były jednak zdjęcia. Robią ogromne wrażenie. W sobotę była rocznica zamordowania dzieci z tarnowskiego domu dziecka. Jak to napisane jest na tablicy: tutaj jest pochowane 800 główek…
Potem pojechałam nad Dunajec, po bławatki zwane też chabrami. Cudne są po prostu. Przy okazji odkryłam podjazd. Niebywałe! Taki mega ostry podjazd tak blisko domu. Jak mogłam wcześniej go nie zauważy? Nie mam pojęcia. Ulica nazywa się Spadzista. To wiele mówi.
W Buczynie © Iza
- DST 27.00km
- Teren 3.00km
- Czas 01:35
- VAVG 17.05km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 12 czerwca 2016
Habalina
Na początek, na wyciszenie po tym dniu pełnym emocji (ile radości sprawiło mi zwycięstwo Polaków!).
Tak sobie usiadłam po wjeździe na Habalinie, pomyślałam: mam dużo czasu (do meczu jeszcze kilka godzin), świeci słońce, trzeba z tego skorzystać.
No to nagrałam ten moment…
Widoki z jednej i drugiej strony góry, to jest coś niesamowitego. Z jednej strony na Jezioro Czchowskie, z drugiej na Dunajec i Beskid Sądecki. Dodatkowo zjechałam sobie z Habaliny do Borowej, a potem przez moją ukochaną Rudą Kameralną. Tutaj czuje się bliskość Beskidu Sądeckiego. Wyczuwa się góry. Takie są bliskie i namacalne. Tutaj .. czuć zapach urlopu i wakacji. Nie wiem dlaczego, ale tak to czuję. Może ta olbrzymia ilość domków letniskowych? Jak ja tym ludziom zazdroszczę! Ilekroć jestem w tej okolicy i widzę te piękne domki letniskowe, nad Dunajcem, w Czchowie, w Rudej.. zazdroszczę! Na koniec zebrałam na terenach naddunajcowych bukiet bławatków. Mamie by się podobało.
I jestem dzisiaj taka szczęśliwa…:). Fajna trasa z pięknymi widokami, no i ten MECZ! Wiem, że kolarze jakoś tak pogardzają piłkarzami (tak to odbieram i nie podoba mi się to) i zewsząd deklarują jak to piłki nie lubią i jaki to beznadziejny sport dla słabeuszy.
Nie interesuje mnie to. Ja piłkę nożną uwielbiam:).
P.S No i wychowanek Tarnovii czyli Bartosz Kapustka zagrał znakomicie.
l
Wyrosną wszędzie © Iza
Po drodze © Iza
Bławatkowo © Iza
Piaski Drużki © Iza
Czchów © Iza
I jeszcze raz Czchów © Iza
Widok z podjazdu na Habalinie © Iza
Z Jeziorem w tle © Iza
Habalina © Iza
Na szczycie Habaliny © Iza
Widok na Beskid Sądecki © Iza
RAz jeszcze © Iza
I kojejny © Iza
I jeszcze © Iza
Ruda Kameralna © Iza
Raz jeszcze Ruda © Iza
Daniele © Iza
Zakliczyn © Iza
Zielnie i polnie © Iza
Moja dzisiejsza trasa była po prostu bajkowa. Inaczej tego określić nie mogę.
Szkoda, ze zdjęcia, filmy to tylko zdjęcia/filmy… nie oddadzą tego co się widziało.
Lubię tę trasę, którą dzisiaj przejechałam. To jedna z moich ulubionych. Bywam tutaj jednak rzadko, bo ta trasa wymaga czasu. Owszem w ub. sezonie udało nam się z panią Krystyną zrobić ją po południu, po pracy, ale byłam wtedy w dużo lepszej formie. Obecnie nie wiem czy bym sobie poradziła, bo dzisiaj jechałam 4 h i 30 min. 90 km. Wstyd się przyznać, ale to dopiero pierwsza taka długa trasa w tym roku. Czerwiec hm a ja dopiero pierwszą długą trasę robię… no cóż, takie czasy nadeszły.
Tarnów – Buczyna- Szczepanowice –Janowice-Zakliczyn- Piaski Drużków-Czchów- Habalina (wzgórze) – Borowa-Ruda Kameralna- Filipowice-Stróże- Wesołów-Zakliczyn i do domu…
Jak opisać zapach rozgrzanego powietrza? Bo przecież ono pachnie. Jak opisać polno – zielne zapachy? Nie bardzo potrafię. Wiem jedno – kiedy jadę sobie i czuję takie zapachy a do tego mam wkoło przepiękne widoki.. to wiem, że WSZYSTKO MA SENS.
Habalina.. to taka góra w Czchowie (pewnie już nieraz o niej pisałam), podjazd jest taki trochę przypominający krynicką Jaworzynę, tylko zdecydowanie krótszy , tym bardziej, że dawniej było dużo więcej szutru, teraz położono asfalt, więc szutrowego podjeżdżania jest nieco ponad kilometr.
Tarnów – Buczyna- Szczepanowice –Janowice-Zakliczyn- Piaski Drużków-Czchów- Habalina (wzgórze) – Borowa-Ruda Kameralna- Filipowice-Stróże- Wesołów-Zakliczyn i do domu…
Jak opisać zapach rozgrzanego powietrza? Bo przecież ono pachnie. Jak opisać polno – zielne zapachy? Nie bardzo potrafię. Wiem jedno – kiedy jadę sobie i czuję takie zapachy a do tego mam wkoło przepiękne widoki.. to wiem, że WSZYSTKO MA SENS.
Habalina.. to taka góra w Czchowie (pewnie już nieraz o niej pisałam), podjazd jest taki trochę przypominający krynicką Jaworzynę, tylko zdecydowanie krótszy , tym bardziej, że dawniej było dużo więcej szutru, teraz położono asfalt, więc szutrowego podjeżdżania jest nieco ponad kilometr.
Widoki z jednej i drugiej strony góry, to jest coś niesamowitego. Z jednej strony na Jezioro Czchowskie, z drugiej na Dunajec i Beskid Sądecki. Dodatkowo zjechałam sobie z Habaliny do Borowej, a potem przez moją ukochaną Rudą Kameralną. Tutaj czuje się bliskość Beskidu Sądeckiego. Wyczuwa się góry. Takie są bliskie i namacalne. Tutaj .. czuć zapach urlopu i wakacji. Nie wiem dlaczego, ale tak to czuję. Może ta olbrzymia ilość domków letniskowych? Jak ja tym ludziom zazdroszczę! Ilekroć jestem w tej okolicy i widzę te piękne domki letniskowe, nad Dunajcem, w Czchowie, w Rudej.. zazdroszczę! Na koniec zebrałam na terenach naddunajcowych bukiet bławatków. Mamie by się podobało.
I jestem dzisiaj taka szczęśliwa…:). Fajna trasa z pięknymi widokami, no i ten MECZ! Wiem, że kolarze jakoś tak pogardzają piłkarzami (tak to odbieram i nie podoba mi się to) i zewsząd deklarują jak to piłki nie lubią i jaki to beznadziejny sport dla słabeuszy.
Nie interesuje mnie to. Ja piłkę nożną uwielbiam:).
P.S No i wychowanek Tarnovii czyli Bartosz Kapustka zagrał znakomicie.
l
Wyrosną wszędzie © Iza
Po drodze © Iza
Bławatkowo © Iza
Piaski Drużki © Iza
Czchów © Iza
I jeszcze raz Czchów © Iza
Widok z podjazdu na Habalinie © Iza
Z Jeziorem w tle © Iza
Habalina © Iza
Na szczycie Habaliny © Iza
Widok na Beskid Sądecki © Iza
RAz jeszcze © Iza
I kojejny © Iza
I jeszcze © Iza
Ruda Kameralna © Iza
Raz jeszcze Ruda © Iza
Daniele © Iza
Zakliczyn © Iza
Zielnie i polnie © Iza
- DST 90.00km
- Teren 15.00km
- Czas 04:30
- VAVG 20.00km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze