Czwartek, 23 czerwca 2016
Gdańsk
Podróż do Gdańska wymyśliłam sobie kilka miesięcy temu kiedy dowiedziałam się, że z Tarnowa do Gdańska jeździ pendolino. 6 godzin i jestem w Gdańsku. Nad morzem, na którym ostatni raz byłam w 2012r. (ale to było Morze Tyrreńskie). Bałtyk to dłuższa przerwa.
Dzień pierwszy
Wsiadamy do pendolino. Pociąg nie ma przedziałów, więc jest dość głośno. I od razu są problemy. W miejscach gdzie siedzą Natalia i Marta cieknie z klimatyzacji. Pociąg sunie bezszelestnie, nie czuje się kompletnie prędkości. Mijamy Kraków, potem Warszawa (rzut oka na Stadion Narodowy), potem już kompletnie nieznane mi tereny. Im bliżej Gdańska tym pogoda bardziej się zmienia. Nie ma już śladu po upale, który był w Tarnowie. Nie ma słońca i zaczyna padać. Kiedy dojeżdżamy do Gdańska po prostu leje. Na dworcu wyciągamy przeciwdeszczowe kurtki. Dojeżdżamy do naszej kwatery, przestaje padać. Pokój jest bardzo przyjemny, ładny i przestronny. Jest dobrze.
Jedziemy „na miasto”, na obiad. Gdańska Starówka zapiera dech w piersiach. W restauracji nad Mołtawą jemy pyszną rybę i rozmawiamy z Norwegami (stolik obok).
Potem jedziemy do Brzeźna, przywitać się z morzem. Wychodzi słońce, jest dość ciepło. W sam raz na wieczorny spacer. Wruszenie, emocje, łzy pod powiekami. Mam tak zawsze, kiedy widzę morze.
Dzień drugi
Postanawiamy wypożyczyć rowery i przejechać się nad morze. Wybieramy Westerplatte, żeby przy okazji coś zobaczyć. Wypożyczamy rowery – mówię do pracownika wypożyczalni: ale nie mamy pompki, dętki, a jak się coś stanie?
Nie lubię tak jeździć, wiem, że to przyciąga różne zdarzenia.
Znalezienie ścieżki prowadzącej na Westerplatte zajmuje nam chyba co najmniej z godzinę. Kluczymy po mieście, trafiamy przy okazji pod Stocznię Gdańską.
Przebijamy się przez Starówkę, w końcu trafiamy na ścieżkę. Teraz powinno być już łatwo, ale … nie jest…. Ścieżka bowiem w pewnym momencie skręca w lewo, ale my o tym nie wiemy (że tam powinniśmy skręcić) i jedziemy prosto.
Coś się nam jednak nie podoba i pytamy o drogę jakiegoś kolarza. Okazuje się, że musimy wrócić. Przy okazji gonię kolarza na moim mieszczuchu – udaje się:) (ale pewnie dlatego, że zbyt szybko nie jechał).
Dojeżdżamy nad morze. Jest pięknie, słonecznie, żyć nie umierać. Bożena z Natalią nie chcą jechać dalej, więc ruszamy z Martą. Przejeżdżamy jakieś 500 m i nagle słyszę charakterystyczny dźwięk. No tak.. kicha z przodu. Bezradność. Złość, ze nie dojadę na Westerplatte.
Jestem dość daleko od centrum, okazuje się, że to nie tylko dętka, ale rozcięta opona. Na szczęście jest autobus, wsiadam więc wraz z rowerem, wracam do centrum, dziewczyny wracają rowerami, po obiedzie. Ja spokojnie spaceruję po Starówce i jem obiad.
Wieczorem wracamy na miasto na kolację i oglądamy Gdańsk nocą.
Dzień trzeci
Jedziemy do Sopotu. Pogoda piękna. Upał. Molo w Sopocie robi wrażenie. Siedzimy nad morzem. Jemy obiad nad morzem, a potem plażą kilka kilometrów dochodzimy do Brzeźna i wracamy na miejsce tramwajem. Tak zleciał cały dzień.
Dzień czwarty
Jedziemy na Stogi, pożegnać się z morzem, ale pogoda płata figla. Jest ciepło, ale słonce za chmurami. Spacer nad morzem, trochę posiadówki. Pusta plaża przypomina mi kadry z filmu Konwickiego „Ostatni dzień lata”. Jest cudownie.
Wracamy do miasta. Spacer po Starówce i przyglądanie się przepieknym kamienicom. Robią na mnie ogromne wrażenie. Pijemy kawę i jem przepyszną cytrynową tartę (do dzisiaj wspominam jej smak). Spacerujemy ulicą Mariacką (zjawiskowa).
Wchodzimy z Martą do Bazyliki Mariackiej.
Monumentalna, zjawiskowa. Przepiękne obrazy, rzeźby w środku. Niesamowite organy. Chodzę po niej nie wierząc, ze widzę takie cuda.
Jemy obiad na Starówce i .. już na dworzec. Pendolino odjeżdża o 16.58.
Jestem szczęśliwa, że mogłam jechać. Krótko ale intensywnie. Odpoczynek od codzienności. Święto w życiu. Cudnie.
Dzień pierwszy
Wsiadamy do pendolino. Pociąg nie ma przedziałów, więc jest dość głośno. I od razu są problemy. W miejscach gdzie siedzą Natalia i Marta cieknie z klimatyzacji. Pociąg sunie bezszelestnie, nie czuje się kompletnie prędkości. Mijamy Kraków, potem Warszawa (rzut oka na Stadion Narodowy), potem już kompletnie nieznane mi tereny. Im bliżej Gdańska tym pogoda bardziej się zmienia. Nie ma już śladu po upale, który był w Tarnowie. Nie ma słońca i zaczyna padać. Kiedy dojeżdżamy do Gdańska po prostu leje. Na dworcu wyciągamy przeciwdeszczowe kurtki. Dojeżdżamy do naszej kwatery, przestaje padać. Pokój jest bardzo przyjemny, ładny i przestronny. Jest dobrze.
Jedziemy „na miasto”, na obiad. Gdańska Starówka zapiera dech w piersiach. W restauracji nad Mołtawą jemy pyszną rybę i rozmawiamy z Norwegami (stolik obok).
Potem jedziemy do Brzeźna, przywitać się z morzem. Wychodzi słońce, jest dość ciepło. W sam raz na wieczorny spacer. Wruszenie, emocje, łzy pod powiekami. Mam tak zawsze, kiedy widzę morze.
Dzień drugi
Postanawiamy wypożyczyć rowery i przejechać się nad morze. Wybieramy Westerplatte, żeby przy okazji coś zobaczyć. Wypożyczamy rowery – mówię do pracownika wypożyczalni: ale nie mamy pompki, dętki, a jak się coś stanie?
Nie lubię tak jeździć, wiem, że to przyciąga różne zdarzenia.
Znalezienie ścieżki prowadzącej na Westerplatte zajmuje nam chyba co najmniej z godzinę. Kluczymy po mieście, trafiamy przy okazji pod Stocznię Gdańską.
Przebijamy się przez Starówkę, w końcu trafiamy na ścieżkę. Teraz powinno być już łatwo, ale … nie jest…. Ścieżka bowiem w pewnym momencie skręca w lewo, ale my o tym nie wiemy (że tam powinniśmy skręcić) i jedziemy prosto.
Coś się nam jednak nie podoba i pytamy o drogę jakiegoś kolarza. Okazuje się, że musimy wrócić. Przy okazji gonię kolarza na moim mieszczuchu – udaje się:) (ale pewnie dlatego, że zbyt szybko nie jechał).
Dojeżdżamy nad morze. Jest pięknie, słonecznie, żyć nie umierać. Bożena z Natalią nie chcą jechać dalej, więc ruszamy z Martą. Przejeżdżamy jakieś 500 m i nagle słyszę charakterystyczny dźwięk. No tak.. kicha z przodu. Bezradność. Złość, ze nie dojadę na Westerplatte.
Jestem dość daleko od centrum, okazuje się, że to nie tylko dętka, ale rozcięta opona. Na szczęście jest autobus, wsiadam więc wraz z rowerem, wracam do centrum, dziewczyny wracają rowerami, po obiedzie. Ja spokojnie spaceruję po Starówce i jem obiad.
Wieczorem wracamy na miasto na kolację i oglądamy Gdańsk nocą.
Dzień trzeci
Jedziemy do Sopotu. Pogoda piękna. Upał. Molo w Sopocie robi wrażenie. Siedzimy nad morzem. Jemy obiad nad morzem, a potem plażą kilka kilometrów dochodzimy do Brzeźna i wracamy na miejsce tramwajem. Tak zleciał cały dzień.
Dzień czwarty
Jedziemy na Stogi, pożegnać się z morzem, ale pogoda płata figla. Jest ciepło, ale słonce za chmurami. Spacer nad morzem, trochę posiadówki. Pusta plaża przypomina mi kadry z filmu Konwickiego „Ostatni dzień lata”. Jest cudownie.
Wracamy do miasta. Spacer po Starówce i przyglądanie się przepieknym kamienicom. Robią na mnie ogromne wrażenie. Pijemy kawę i jem przepyszną cytrynową tartę (do dzisiaj wspominam jej smak). Spacerujemy ulicą Mariacką (zjawiskowa).
Wchodzimy z Martą do Bazyliki Mariackiej.
Monumentalna, zjawiskowa. Przepiękne obrazy, rzeźby w środku. Niesamowite organy. Chodzę po niej nie wierząc, ze widzę takie cuda.
Jemy obiad na Starówce i .. już na dworzec. Pendolino odjeżdża o 16.58.
Jestem szczęśliwa, że mogłam jechać. Krótko ale intensywnie. Odpoczynek od codzienności. Święto w życiu. Cudnie.
Nad morzem z Martą i Natalią © Iza
Nad Mołtawą nocą © Iza
Robert w Gdańsku:) © Iza
Kamienice © Iza
Na sopockim molo © Iza
Starówka nocą © Iza
Kamienice raz jeszcze © Iza
Nad morzem z Natą i Martą © Iza
Ratusz wieczorem © Iza
Ratusz nocą © Iza
Z Bożeną w Brzeźnie © Iza
Nad morzem © Iza
W Bazylice Miariackiej © Iza
Cudne kamienice © Iza
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!