Wpisy archiwalne w miesiącu
Kwiecień, 2014
Dystans całkowity: | 804.00 km (w terenie 150.00 km; 18.66%) |
Czas w ruchu: | 40:11 |
Średnia prędkość: | 20.01 km/h |
Maksymalna prędkość: | 64.00 km/h |
Liczba aktywności: | 16 |
Średnio na aktywność: | 50.25 km i 2h 30m |
Więcej statystyk |
Środa, 30 kwietnia 2014
REGE by GTA
Miało być rege, spokojna jazda, rozmowa… a można powiedzieć:
wyszło jak zwykle:).
No, bo najpierw jak sobie podjeżdżałam do klasztoru na Pszennej i miałam sobie podjechać spokojnie, to na horyzoncie pojawił się target w postaci jakiegoś pana na rowerze, więc spokojnej jazdy nie było. Potem z Panią Krystyną napatoczyłysmy się na następnego targeta.
Generalnie to… usłyszałam kiedyś w Radiu Kraków takie fajne hasło, doskonałe usprawiedliwienie dla rezygnacji z treningu.
„ Rower też musi odpocząć”
Nie dałam mu jednak odpocząć. Umówiłyśmy się z Krysią na spokojną jazdę. Generalnie była dość spokojna, jechałyśmy tak sobie rozmawiając. Pojechałyśmy na niebieski naddunajcowy. Tam na chwilę zatrzymałyśmy się, bo pokazywałam Krysi jeden terenowy zjazd i wtedy minął nas chłopiec na crossowym rowerze. Krysia popatrzyła, ja popatrzyłam. Krysia powiedziała: no nie, bez szans, patrz jakie ma cienkie opony.
Zaczęłyśmy jechać. Chłopak nie zwiększał dystansu, wręcz przeciwnie. Krysia powiedziała: a może jednak…
No to wiadomo. Blat-ośka, gonimy. Dość szybko go doszłyśmy. Bezlitosne połknięcie. Można powiedzieć mknełyśmy jak pojazdy kategorii C firmy Gomola TRANS:). Dojechałyśmy do skrzyżowania w Janowicach i jazda z powrotem. Na koniec kawałek podjazdu do Błonia i do domu.
Fajnie, rekreacyjnie dość, bardzo miło , w dobrym towarzystwie, a do tego piękna pogoda.
No, bo najpierw jak sobie podjeżdżałam do klasztoru na Pszennej i miałam sobie podjechać spokojnie, to na horyzoncie pojawił się target w postaci jakiegoś pana na rowerze, więc spokojnej jazdy nie było. Potem z Panią Krystyną napatoczyłysmy się na następnego targeta.
Generalnie to… usłyszałam kiedyś w Radiu Kraków takie fajne hasło, doskonałe usprawiedliwienie dla rezygnacji z treningu.
„ Rower też musi odpocząć”
Nie dałam mu jednak odpocząć. Umówiłyśmy się z Krysią na spokojną jazdę. Generalnie była dość spokojna, jechałyśmy tak sobie rozmawiając. Pojechałyśmy na niebieski naddunajcowy. Tam na chwilę zatrzymałyśmy się, bo pokazywałam Krysi jeden terenowy zjazd i wtedy minął nas chłopiec na crossowym rowerze. Krysia popatrzyła, ja popatrzyłam. Krysia powiedziała: no nie, bez szans, patrz jakie ma cienkie opony.
Zaczęłyśmy jechać. Chłopak nie zwiększał dystansu, wręcz przeciwnie. Krysia powiedziała: a może jednak…
No to wiadomo. Blat-ośka, gonimy. Dość szybko go doszłyśmy. Bezlitosne połknięcie. Można powiedzieć mknełyśmy jak pojazdy kategorii C firmy Gomola TRANS:). Dojechałyśmy do skrzyżowania w Janowicach i jazda z powrotem. Na koniec kawałek podjazdu do Błonia i do domu.
Fajnie, rekreacyjnie dość, bardzo miło , w dobrym towarzystwie, a do tego piękna pogoda.
- DST 47.00km
- Teren 5.00km
- Czas 02:08
- VAVG 22.03km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 29 kwietnia 2014
5 razy plus Golgota
I znowu awansowałam na „kolarza”. Formy żeńskiej pewnie się nie doczekam, no chyba, że zapuszczę bardzo długie włosy:). Awansu nie zawdzięczam zapewne tempu swojego podjeżdżania, a nowych „gomolowym” ciuchom, które wyglądają bardzo ładnie i profesjonalnie ( no ale przede wszystkim czego na pierwszy rzut oka nie widać, są bardzo wygodne).
No, ale po kolei, dotrzemy do tego dlaczego znowu awansowałam na tzw kolarza.
Plan na dzisiaj: podjazdy. Pogoda znakomita, więc tylko podjeżdżać. Planowałam Lubinkę od niebieskiego szlaku naddunajcowego, ale za bardzo nie wiedziałam, które podjazdy. Zdecydowałam się w ostatniej chwili i pojechałam na podjazd w Szczpanowicach, ten obok przystanku i sklepu, który na szczycie łączy się z szutrowym podjazdem od PitStopu. Myślałam, że podjadę go dwa razy i „przerzucę się” na jakiś inny, ale potem mi się nie chciało "przerzucać" i zostałam na nim. Pierwszy podjazd: 9 minut i 1200 m. „Mielenie” w najbardziej newralgicznych miejscach czyli na początku i na końcu. Środek ze średniej. Kiedy zaczęłam podjeżdżać 3 raz, usłyszałam za sobą zgrzyt przerzutek. Pomyślałam:
„ O matko, ktoś za mną jedzie. Pół biedy jak to jakiś kolarz, ale jeśli to jakiś miejscowy i zaraz mnie myknie tutaj pod tę górkę? Ale będzie wstyd!” Przez chwilę się nie dawałam, ale kiedy napęd mi trochę zaszwankował , wyprzedził mnie. Kolarski strój, kask. „ Nie jest źle – pomyślałam – nie jest to przynajmniej miejscowy”. No, ale wyprzedził. Próbowałam przez chwilę się utrzymać, ale niestety, odjechał mi na jakieś 200 m i tak już zostało. Ale korzyść była taka, że podjechałam o minutę lepiej. Znaczy da się szybciej, tylko… no.. tylko się nie chce?:(.
Zrobiłam 5 razy ten podjazd. Łatwy on nie jest, ale są gorsze w okolicy. No to na koniec pojechałam na gorszy czyli na Golgotę. Najpierw sobie z niej zjechałam ( widoki z Golgoty naprawdę robią wielkie wrażenie – Dunajec, górki… Kiedyś muszę pojechać tam tylko i wyłącznie w celu robienia zdjęć). Jak zjeżdżałam, spotkałam podjeżdżającego kolarza, który wyprzedził mnie na poprzednim podjeździe.
No i do góry z mozołem. Mielenie cały czas. Mozolne i wolne na razie to moje podjeżdżanie.
Gdzieś po drodze słyszę: Patrz, jak kolarze jadą, jeden za drugim… Potem: o.. kolarz jedzie..
( znowu mnie ktoś nazwał kolarzem!!!)
Uśmiecham się. 1500 m bardzo stromego podjeżdżania. 13 minut bólu. Pamiętam kiedy jechałam tutaj pierwszy raz. 2008r. Wybierałam się wtedy na maraton w Istebnej. Mirek mnie zabrał na Golgotę i powiedział: jak tutaj podjedziesz, możesz jechać do Istebnej. Wtedy nie pojechałam, pojechałam na następny rok, nie skończyłam maratonu ( awaria). Dopiero w 2010 udało się. Jak ma się ten podjazd do całego maratonu w Istebnej? Hm… ano tak, że Istebna to mam wrażenie jest jeden taki wielki podjazd:), przez kilka godzin. No może trochę przesadzam, bo zjeżdża się też nieco. Ale zjeżdżanie też nie daje wytchnienia. Trasa warta poznania ( ta w Istebnej). Polecam, bo może to już ostatnia okazja, bo więcej maratonów u GG nie będzie?
Na koniec dzisiejszej jazdy jeszcze jeden łatwiejszy ponad kilometrowy podjazd. I do domu.
Plan na dzisiaj: podjazdy. Pogoda znakomita, więc tylko podjeżdżać. Planowałam Lubinkę od niebieskiego szlaku naddunajcowego, ale za bardzo nie wiedziałam, które podjazdy. Zdecydowałam się w ostatniej chwili i pojechałam na podjazd w Szczpanowicach, ten obok przystanku i sklepu, który na szczycie łączy się z szutrowym podjazdem od PitStopu. Myślałam, że podjadę go dwa razy i „przerzucę się” na jakiś inny, ale potem mi się nie chciało "przerzucać" i zostałam na nim. Pierwszy podjazd: 9 minut i 1200 m. „Mielenie” w najbardziej newralgicznych miejscach czyli na początku i na końcu. Środek ze średniej. Kiedy zaczęłam podjeżdżać 3 raz, usłyszałam za sobą zgrzyt przerzutek. Pomyślałam:
„ O matko, ktoś za mną jedzie. Pół biedy jak to jakiś kolarz, ale jeśli to jakiś miejscowy i zaraz mnie myknie tutaj pod tę górkę? Ale będzie wstyd!” Przez chwilę się nie dawałam, ale kiedy napęd mi trochę zaszwankował , wyprzedził mnie. Kolarski strój, kask. „ Nie jest źle – pomyślałam – nie jest to przynajmniej miejscowy”. No, ale wyprzedził. Próbowałam przez chwilę się utrzymać, ale niestety, odjechał mi na jakieś 200 m i tak już zostało. Ale korzyść była taka, że podjechałam o minutę lepiej. Znaczy da się szybciej, tylko… no.. tylko się nie chce?:(.
Zrobiłam 5 razy ten podjazd. Łatwy on nie jest, ale są gorsze w okolicy. No to na koniec pojechałam na gorszy czyli na Golgotę. Najpierw sobie z niej zjechałam ( widoki z Golgoty naprawdę robią wielkie wrażenie – Dunajec, górki… Kiedyś muszę pojechać tam tylko i wyłącznie w celu robienia zdjęć). Jak zjeżdżałam, spotkałam podjeżdżającego kolarza, który wyprzedził mnie na poprzednim podjeździe.
No i do góry z mozołem. Mielenie cały czas. Mozolne i wolne na razie to moje podjeżdżanie.
Gdzieś po drodze słyszę: Patrz, jak kolarze jadą, jeden za drugim… Potem: o.. kolarz jedzie..
( znowu mnie ktoś nazwał kolarzem!!!)
Uśmiecham się. 1500 m bardzo stromego podjeżdżania. 13 minut bólu. Pamiętam kiedy jechałam tutaj pierwszy raz. 2008r. Wybierałam się wtedy na maraton w Istebnej. Mirek mnie zabrał na Golgotę i powiedział: jak tutaj podjedziesz, możesz jechać do Istebnej. Wtedy nie pojechałam, pojechałam na następny rok, nie skończyłam maratonu ( awaria). Dopiero w 2010 udało się. Jak ma się ten podjazd do całego maratonu w Istebnej? Hm… ano tak, że Istebna to mam wrażenie jest jeden taki wielki podjazd:), przez kilka godzin. No może trochę przesadzam, bo zjeżdża się też nieco. Ale zjeżdżanie też nie daje wytchnienia. Trasa warta poznania ( ta w Istebnej). Polecam, bo może to już ostatnia okazja, bo więcej maratonów u GG nie będzie?
Na koniec dzisiejszej jazdy jeszcze jeden łatwiejszy ponad kilometrowy podjazd. I do domu.
Zjazd do Szczepanowic © lemuriza1972
Masa zieleni © lemuriza1972
Z widokiem na Dunajec © lemuriza1972
A na koniec taki cytat z artykułu z Wysokich Obcasów ( „Na celowniku hejtera”), rozmowa z psychologiem Wiesławem Baryłą.
„ Nawet zwierzęta przestają atakować, gdy ofiara się wycofuje. Podczas bójek, gdy silniejszy widzi, że sponiewierał ofiarę, to zwykle mu przechodzi. W przypadku agresji słownej ten mechanizm nie działa. Skąd w nas tyle agresji?”
„ – Do niedawna na pytanie kim są trolle internetowe, odpowiadaliśmy: „nie wiemy”. Podjerzewaliśmy, że to normalni ludzie, tylko w jakiś sposób wyżywający się lub odreagowujący w internecie. Tak nie jest. Dosłownie parę tygodni temu ukazał się raport dużego kanadyjskiego badania, który pokazał, że nie są to tacy ludzie jak my. To osoby, którym przyjemność sprawia robienie krzywdy innym.
- Sadyści?
- Tak.
- Czemu sadyści krzywdzą?
- Ludzie wykazujący sadystyczne zachowania ogólnie są smutni, poza krótkimi chwilami kiedy innym mogą wbić szpilę”
I tak przypomniała mi się piosenka… Warto byłoby czasem o tym pamiętać. Zwłaszcza zanim zasiądzie się do klawiatury.
„ Nawet zwierzęta przestają atakować, gdy ofiara się wycofuje. Podczas bójek, gdy silniejszy widzi, że sponiewierał ofiarę, to zwykle mu przechodzi. W przypadku agresji słownej ten mechanizm nie działa. Skąd w nas tyle agresji?”
„ – Do niedawna na pytanie kim są trolle internetowe, odpowiadaliśmy: „nie wiemy”. Podjerzewaliśmy, że to normalni ludzie, tylko w jakiś sposób wyżywający się lub odreagowujący w internecie. Tak nie jest. Dosłownie parę tygodni temu ukazał się raport dużego kanadyjskiego badania, który pokazał, że nie są to tacy ludzie jak my. To osoby, którym przyjemność sprawia robienie krzywdy innym.
- Sadyści?
- Tak.
- Czemu sadyści krzywdzą?
- Ludzie wykazujący sadystyczne zachowania ogólnie są smutni, poza krótkimi chwilami kiedy innym mogą wbić szpilę”
I tak przypomniała mi się piosenka… Warto byłoby czasem o tym pamiętać. Zwłaszcza zanim zasiądzie się do klawiatury.
Oprócz wody i powietrza,
Nie istnieje nic takiego,
Co byłoby dla wszystkich,
Co by było dla każdego,
Nie ma tylko jednej wiary,
Jednej słusznej polityki,
Nie ma jedynego wiersza,
I jedynej muzyki...
Oprócz wody i powietrza, Nie istnieje nic takiego, Co byłoby dla wszystkich, Co by było dla każdego...
- DST 42.00km
- Czas 02:24
- VAVG 17.50km/h
- VMAX 62.00km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 27 kwietnia 2014
Niedzielne SPA
Plan był taki na dzisiaj: wyjazd o 10, kierunek Jamna.
Obudziłam się rano ( a ponieważ poszłam spać późno, bo oglądałam film, który przypadkiem znalazłam i mocno polecam tak przy okazji , tytuł „Zamknięte drzwi” , na podstawie powieści Magdy Szabo, klimat, ciekawa historia… od czasu „Papuszy” nie oglądałam tak intrygującego, klimatycznego filmu, no więc w związku z b. późną porą zaśnięcia, to wcale specjalnie wstawać mi się nie chciało). Popatrzyłam na pochmurne niebo za oknem, przestawiłam budzik na taką godzinę, żeby poinformować Krysię, że odpuszczam dzisiaj jazdę z nimi. Krysia zadzwoniła po 9, że pada i że wyjazd odwołują. Mimo wszystko było mi trochę żal. Chciałam koniecznie w tę niedzielę zrobić jakąś dłuższą, bardziej męczącą jazdę z Krysią, Adamem i resztą towarzystwa. Bo są to jazdy treningowo bardzo przydatne, no i towarzystwo świetne. Zawsze jest wesoło. W tym roku nie miałam okazji z nimi jeździć. Nie czułam się jeszcze na siłach. Chciałam pojeździć trochę sama wcześniej
Ale po 11 zaczęło się przejaśniać, więc umówiliśmy się po 12. Na Jamną niestety było już za późno, tym bardziej , że prognozy pogody przewidywały, że o 16 będzie znowu padać ( i tak było, ale zanim się tak stało mieliśmy jakieś 3 godziny całkiem ładnej i słonecznej pogody). Peleton w składzie: Krysia, Adam, Staszek, Tomek, Piotrek i ja.
Dzisiaj było sporo nowych ścieżek, niektóre naprawdę fantastyczne, zwłaszcza te w rejonie Wału. Mam nadzieję, że coś tam zapamiętam, którędy tam dojechać i którędy się poruszać.
Zaczęliśmy spod domu Krysi i Adama w kierunku niebieskiego szlaku nad Dunajcem, stamtąd Lutkostradą na Lubinkę. Hm… no niezły to był podjazd jak na początek. Myślę, że jest porównywalny do Golgoty, jeśli nie trudniejszy, bo chyba dłuższy i więcej jest momentów o naprawdę sporym nastromieniu. Ile razy podczas tego podjeżdżania, kiedy nogi piękły, pot lał się ze mnie, myślałam: Po co ci to kobieto? Czemu się tak męczysz? W imię czego? Po co jeździć na tym rowerze?. Nie wiem, ale sporo. zapewne.
Chyba ze 3 km bardzo ostrego chociaż asfaltowego podjeżdżania, podczas którego naprawdę miałam ochotę stanąć, odpocząć, albo po prostu rzucić rowerem do rowu:).
A potem był zjazd. Krysia, Adam i Piotrek odkryli niedawno fantastyczny, terenowy zjazd do Doliny Izy. Dzisiaj na tym zjeździe była spora adrenalina, ponieważ było bardzo ślisko. Ostatnio ciągle pada, więc wiadomo co jest w lesie. Błoto, ślisko, a że początek po trawie, no to też było ciekawie. Muszę tam znowu pojechać, jak będzie bardziej sucho, zobaczymy jak to jest jechać po suchym. Adreanliny takiej już nie będzie, ale zapewne będzie się jechać szybciej. Świetny zjazd. A potem szutrem z Doliny do góry, więc 3 km i 17 minut podjedżania ( niektórzy podjeżdżali 15 minut:)). A potem na Wał tym mocno nastromionym , długim asfaltowym podjazdem. Kiedy się skończył, skręcliśmy do lasu na Wale i zaczęła się zabawa. Świetnie ścieżki, zjazdy i podjazdy, w sumie dużo było tego mozolnego, niełatwego podjeżdżania. No i dużo, dużo błota, więc była masa zabawy. Obyło się jednak bez wywrotek, co przy takich warunkach jak dzisiaj, no to jest dobry wynik. Z Jurasówki zjazd żółtym pieszym. To jest też kawałek solidnego zjazdu. Zjeżdżałam wolno, ale blokada puściła i tak bardzo się cieszę. Ta dzisiejsza jazda bardzo wiele mi dała. Jakby się jakaś szufladka otworzyła i nagle przypomniałam sobie co należy robić na zjazdach i przede wszystkim przypomniałam sobie, że nie należy się tak bać i nie należy tak panikować.
Po zjeździe morderczy podjazd łąką, który nie raz już robiliśmy jadąc na Jamną. A potem był krótki bufet pod sklepem. Tam nawiązał z nami dialog pewien starszy pan. Najpierw powiedział do mnie i do do Krysi:
- Oj, dziewczyny zmęczone.. widzę to.
Powiedziałam: - a chłopaki to nie?
Pan: nie.
Ja: no bo oni są chłopakami, a poza tym z małej tarczy jadą:).
Pan stwierdził też, że zapisałby się do naszego klubu, ale jakby był tak 30 lat młodszy. Zainteresowani byliśmy więc ile ma lat. Okazało się, ze 58. Piotrek roześmiał się na to, bo też ma „5” z przodu. Panu widocznie wydawało się, że bardzo młodzi jesteśmy. Powiedział też, że on to mieszka 150 m stąd i nawet tyle nie da rady na rowerze przejechać.
Lubię takie rozmowy podsklepowe. Jakieś dzieci też liczyły nas jak kolarski peleton. Jakiś pan z podwórka krzyczał, że nam zrobi górską premię jak podjeżdżaliśmy.
„Po sklepie” nastąpił kolejny dość męczący podjazd, a po nim następny ( który zresztą sama wybrałam). Obydwa były dla nas zupełną nowością. Naprawdę jest gdzie podjeżdżać w tych naszych okolicach. Ostatnim podjazdem wyjechaliśmy na czarny szlak rowerowy na Wale. Podczas ostatniego podjazdu zaczęło padać i dochodziły nas też groźne pomruki burzy.
Zjechaliśmy żółtym pieszym, na którym też było dość mokro i błotniście, więc była zabawa. Jak mi raz rower zatańczył, to się dość mocno uśmiałam z tego tańca, a Krysia zapytała: czy w tym błocie jest coś rozweselającego? Może i było?:)
SPA dzisiejszego dnia było naprawdę konkretne.
Bardzo udany towarzysko i treningowo wyjazd. Sporo podjeżdżania naprawdę niełatwego i sporo też nie do końca łatwego zjeżdżania.
Zbiórka:) © lemuriza1972Obudziłam się rano ( a ponieważ poszłam spać późno, bo oglądałam film, który przypadkiem znalazłam i mocno polecam tak przy okazji , tytuł „Zamknięte drzwi” , na podstawie powieści Magdy Szabo, klimat, ciekawa historia… od czasu „Papuszy” nie oglądałam tak intrygującego, klimatycznego filmu, no więc w związku z b. późną porą zaśnięcia, to wcale specjalnie wstawać mi się nie chciało). Popatrzyłam na pochmurne niebo za oknem, przestawiłam budzik na taką godzinę, żeby poinformować Krysię, że odpuszczam dzisiaj jazdę z nimi. Krysia zadzwoniła po 9, że pada i że wyjazd odwołują. Mimo wszystko było mi trochę żal. Chciałam koniecznie w tę niedzielę zrobić jakąś dłuższą, bardziej męczącą jazdę z Krysią, Adamem i resztą towarzystwa. Bo są to jazdy treningowo bardzo przydatne, no i towarzystwo świetne. Zawsze jest wesoło. W tym roku nie miałam okazji z nimi jeździć. Nie czułam się jeszcze na siłach. Chciałam pojeździć trochę sama wcześniej
Ale po 11 zaczęło się przejaśniać, więc umówiliśmy się po 12. Na Jamną niestety było już za późno, tym bardziej , że prognozy pogody przewidywały, że o 16 będzie znowu padać ( i tak było, ale zanim się tak stało mieliśmy jakieś 3 godziny całkiem ładnej i słonecznej pogody). Peleton w składzie: Krysia, Adam, Staszek, Tomek, Piotrek i ja.
Dzisiaj było sporo nowych ścieżek, niektóre naprawdę fantastyczne, zwłaszcza te w rejonie Wału. Mam nadzieję, że coś tam zapamiętam, którędy tam dojechać i którędy się poruszać.
Zaczęliśmy spod domu Krysi i Adama w kierunku niebieskiego szlaku nad Dunajcem, stamtąd Lutkostradą na Lubinkę. Hm… no niezły to był podjazd jak na początek. Myślę, że jest porównywalny do Golgoty, jeśli nie trudniejszy, bo chyba dłuższy i więcej jest momentów o naprawdę sporym nastromieniu. Ile razy podczas tego podjeżdżania, kiedy nogi piękły, pot lał się ze mnie, myślałam: Po co ci to kobieto? Czemu się tak męczysz? W imię czego? Po co jeździć na tym rowerze?. Nie wiem, ale sporo. zapewne.
Chyba ze 3 km bardzo ostrego chociaż asfaltowego podjeżdżania, podczas którego naprawdę miałam ochotę stanąć, odpocząć, albo po prostu rzucić rowerem do rowu:).
A potem był zjazd. Krysia, Adam i Piotrek odkryli niedawno fantastyczny, terenowy zjazd do Doliny Izy. Dzisiaj na tym zjeździe była spora adrenalina, ponieważ było bardzo ślisko. Ostatnio ciągle pada, więc wiadomo co jest w lesie. Błoto, ślisko, a że początek po trawie, no to też było ciekawie. Muszę tam znowu pojechać, jak będzie bardziej sucho, zobaczymy jak to jest jechać po suchym. Adreanliny takiej już nie będzie, ale zapewne będzie się jechać szybciej. Świetny zjazd. A potem szutrem z Doliny do góry, więc 3 km i 17 minut podjedżania ( niektórzy podjeżdżali 15 minut:)). A potem na Wał tym mocno nastromionym , długim asfaltowym podjazdem. Kiedy się skończył, skręcliśmy do lasu na Wale i zaczęła się zabawa. Świetnie ścieżki, zjazdy i podjazdy, w sumie dużo było tego mozolnego, niełatwego podjeżdżania. No i dużo, dużo błota, więc była masa zabawy. Obyło się jednak bez wywrotek, co przy takich warunkach jak dzisiaj, no to jest dobry wynik. Z Jurasówki zjazd żółtym pieszym. To jest też kawałek solidnego zjazdu. Zjeżdżałam wolno, ale blokada puściła i tak bardzo się cieszę. Ta dzisiejsza jazda bardzo wiele mi dała. Jakby się jakaś szufladka otworzyła i nagle przypomniałam sobie co należy robić na zjazdach i przede wszystkim przypomniałam sobie, że nie należy się tak bać i nie należy tak panikować.
Po zjeździe morderczy podjazd łąką, który nie raz już robiliśmy jadąc na Jamną. A potem był krótki bufet pod sklepem. Tam nawiązał z nami dialog pewien starszy pan. Najpierw powiedział do mnie i do do Krysi:
- Oj, dziewczyny zmęczone.. widzę to.
Powiedziałam: - a chłopaki to nie?
Pan: nie.
Ja: no bo oni są chłopakami, a poza tym z małej tarczy jadą:).
Pan stwierdził też, że zapisałby się do naszego klubu, ale jakby był tak 30 lat młodszy. Zainteresowani byliśmy więc ile ma lat. Okazało się, ze 58. Piotrek roześmiał się na to, bo też ma „5” z przodu. Panu widocznie wydawało się, że bardzo młodzi jesteśmy. Powiedział też, że on to mieszka 150 m stąd i nawet tyle nie da rady na rowerze przejechać.
Lubię takie rozmowy podsklepowe. Jakieś dzieci też liczyły nas jak kolarski peleton. Jakiś pan z podwórka krzyczał, że nam zrobi górską premię jak podjeżdżaliśmy.
„Po sklepie” nastąpił kolejny dość męczący podjazd, a po nim następny ( który zresztą sama wybrałam). Obydwa były dla nas zupełną nowością. Naprawdę jest gdzie podjeżdżać w tych naszych okolicach. Ostatnim podjazdem wyjechaliśmy na czarny szlak rowerowy na Wale. Podczas ostatniego podjazdu zaczęło padać i dochodziły nas też groźne pomruki burzy.
Zjechaliśmy żółtym pieszym, na którym też było dość mokro i błotniście, więc była zabawa. Jak mi raz rower zatańczył, to się dość mocno uśmiałam z tego tańca, a Krysia zapytała: czy w tym błocie jest coś rozweselającego? Może i było?:)
SPA dzisiejszego dnia było naprawdę konkretne.
Bardzo udany towarzysko i treningowo wyjazd. Sporo podjeżdżania naprawdę niełatwego i sporo też nie do końca łatwego zjeżdżania.
Peleton jedzie:) © lemuriza1972
Końcówka Lutkostrady © lemuriza1972
Pani Krystyna na tle widoków © lemuriza1972
Trochę widoków © lemuriza1972
W Dolinie Izy © lemuriza1972
Z Panią Krystyną © lemuriza1972
W lesie na Wale © lemuriza1972
Trochę widoków jeszcze © lemuriza1972
Krótki bufet © lemuriza1972
Serwis © lemuriza1972
Po zjeździe żółtym © lemuriza1972
Po zjeździe żółtym pieszym szlakiem 2 © lemuriza1972
- DST 67.00km
- Teren 20.00km
- Czas 04:00
- VAVG 16.75km/h
- VMAX 60.00km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 26 kwietnia 2014
Mokro
Taka piosenka na początek. Całkiem niezła.
Żółto © lemuriza1972
Zielono © lemuriza1972
Dzisiaj miał być dzień pierwszego maratonu. Taki był plan ( od kilku miesięcy), ale jakieś dwa tygodnie temu doszliśmy do wniosku, że odpuszczamy Murowaną Goślinę.
Dlaczego?
Pewnie to z punktu widzenia generalki nie jest dobre posunięcie, bo jak wiadomo w Murowanej łatwiej o punkty, ale…
Ja np. do tej generalki podchodzę z wielkim dystansem i spokojem. Owszem chciałabym ją zrobić, ale czy zrobię, to w dużej mierze zależy od okoliczności niezależnych ode mnie ( taka sytuacja), więc jakoś psychicznie nie nastawiam się, że zrobię, że muszę.
Przy podjęciu tej decyzji przeważyła sprawa TRASY ( w połączeniu z odległością, którą trzeba pokonać żeby dojechać od nas pod Poznań). Można jechać tak daleko, ponosić tego koszty, jeśli trasa jest tego warta. Ta nie jest.
Pogoda w Murowanej była dzisiaj kiepska, więc tym bardziej nie było nam żal.
A i u nas pogoda dzisiaj była kiepska. Deszcz z przerwami pada od wczoraj. Do tego wiatr. Nie zachęca to do wyjścia z domu. Czas miałam dzisiaj tylko po południu i kiedy prawie się zbierałam na rower, zaczęło lać. Odczekałam trochę i jak przestało , wyjechałam. Trasa płaska, Las Radłowski i okolice. Wszędzie bardzo mokro. Jakoś tak bez werwy mi się jechało. Do tego wiało i w lesie złapał mnie deszcz, ale wielkiej krzywdy mi nie zrobił. Wracając pojechałam nad Dunajec, bo mam tam zlokalizowany krzak bzu ( rosnący sobie wolno). Urwałam co nieco. Jak podjechałam pod blok, jakiś pan zapytał:
gdzie pani nakradła tego bzu? Odpowiedziałam, że nad Dunajcem.
Pan : tak daleko pani była? ( Dunajec jest 4 km od mojego domu- taka dygresja).
Jakbym tam miał iść to bym cały dzień szedł:).
I jeszcze taki dialog ( na koniec)
. Byłam dzisiaj wymienić najmniejszą ( zjechaną już) tarczę z przodu. Ktoś ze zdziwieniem mnie zapytał:
To Ty jeździsz na najmniejszej tarczy???
Tak, odpowiedziałam i zapytałam:
- A byłeś kiedyś na maratonie u GG? ( to było nieco prowokacyjnie, bo wiadomo, że ja tej tarczy używam i na Cyklo i na podtarnowskich treningach).
Ktoś: no nie…
Ja: a byłeś kiedyś kobietą?
Ktoś: no nie..
Pomyślałam: no właśnie:)
Panowie, my naprawdę mamy trochę mniej siły od was. Zresztą abstrahując od tego faktu, nie wierzę, że w górach , w terenie nie używacie najmniejszej tarczy, prawda?:). Żaden to wstyd, ona od tego jest, jak jest stromo, jest teren, a czasem jeszcze błoto ( i czasem warto pooszczędzać kolana).
A i u nas pogoda dzisiaj była kiepska. Deszcz z przerwami pada od wczoraj. Do tego wiatr. Nie zachęca to do wyjścia z domu. Czas miałam dzisiaj tylko po południu i kiedy prawie się zbierałam na rower, zaczęło lać. Odczekałam trochę i jak przestało , wyjechałam. Trasa płaska, Las Radłowski i okolice. Wszędzie bardzo mokro. Jakoś tak bez werwy mi się jechało. Do tego wiało i w lesie złapał mnie deszcz, ale wielkiej krzywdy mi nie zrobił. Wracając pojechałam nad Dunajec, bo mam tam zlokalizowany krzak bzu ( rosnący sobie wolno). Urwałam co nieco. Jak podjechałam pod blok, jakiś pan zapytał:
gdzie pani nakradła tego bzu? Odpowiedziałam, że nad Dunajcem.
Pan : tak daleko pani była? ( Dunajec jest 4 km od mojego domu- taka dygresja).
Jakbym tam miał iść to bym cały dzień szedł:).
I jeszcze taki dialog ( na koniec)
. Byłam dzisiaj wymienić najmniejszą ( zjechaną już) tarczę z przodu. Ktoś ze zdziwieniem mnie zapytał:
To Ty jeździsz na najmniejszej tarczy???
Tak, odpowiedziałam i zapytałam:
- A byłeś kiedyś na maratonie u GG? ( to było nieco prowokacyjnie, bo wiadomo, że ja tej tarczy używam i na Cyklo i na podtarnowskich treningach).
Ktoś: no nie…
Ja: a byłeś kiedyś kobietą?
Ktoś: no nie..
Pomyślałam: no właśnie:)
Panowie, my naprawdę mamy trochę mniej siły od was. Zresztą abstrahując od tego faktu, nie wierzę, że w górach , w terenie nie używacie najmniejszej tarczy, prawda?:). Żaden to wstyd, ona od tego jest, jak jest stromo, jest teren, a czasem jeszcze błoto ( i czasem warto pooszczędzać kolana).
Żółto © lemuriza1972
Zielono © lemuriza1972
- DST 43.00km
- Teren 15.00km
- Czas 02:00
- VAVG 21.50km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 23 kwietnia 2014
Marcinka x 5
KTM odebrany wczoraj z serwisu. Nadszedł więc czas żeby go wypróbować. Niestety test wypadł niepomyślnie
( co zakłóciło mi podjeżdżanie, ale nie na tyle, by porzucić treningowe plany). Jeszcze jedna część będzie do wymiany.
Plan na dzisiaj – podjeżdżanie. Ponieważ chętny do jazdy dzisiaj był również Tomek, wybór padł na Marcinkę, bo to rejony Tomka. No to już wczoraj postanowiłam sobie, że zrobimy podjazd na Marcinkę od Tuchowskiej
( szutrem) pod przekaźnik tak co najmniej 5 razy. Nigdy tego podjazdu tyle razy nie zrobiłam, więc sama byłam ciekawa czy dam radę. Daliśmy radę. Podjazd ma nieco ponad 2 km. Nie jest bardzo trudny, ma jednak kilka cięższych fragmentów. Końcówkę każdego podjeżdżania starałam się jechać mocniej i udawało się. Jedynie ostatni podjazd jakoś opadłam z sił, i wyszedł mi chyba najwolniej. Na ostatnim podjeździe Tomek odjechał mi skutecznie. Jakoś odpuściłam moment kiedy zaczął odjeżdżać i potem już było mi ciężko. Widać, że procentuje systematyczna praca Tomka na siłowni, bo na rowerze nie jeździ w ogóle ostatnio, a .. nie widać, żeby nie jeździł:).
Na koniec wjechaliśmy sobie do lasu, żeby trochę pozjeżdżać, ale dużo tego zjeżdżania nie było. U mnie niestety jakaś zjazdowa blokada jest, co mnie trochę niepokoi. Muszę nad tym popracować, bo niefajnie to wygląda. Ogólnie jestem jednak bardzo zadowolona z wykonania mojego planu ( chociaż nie wjeżdżało mi się dzisiaj jakoś specjalnie fajnie).
A dzisiaj Światowy Dzień Książki. I od razu jakoś przychodzą mi do głowy słowa piosenki IB:
„Czym byłby bez niej dla mnie świat..ja nie wiem
Dziękuję Jah za to, co dla mnie chlebem
Za światło, które płonąc wytycza drogę mą
Za to, że ona zawsze przy mnie, wielbię ją. „
Tak myślę o Literaturze:).
A przy okazji tego święta, taki filmik znalazłam ( nie tylko rower należałoby stosować codziennie:)):
( co zakłóciło mi podjeżdżanie, ale nie na tyle, by porzucić treningowe plany). Jeszcze jedna część będzie do wymiany.
Plan na dzisiaj – podjeżdżanie. Ponieważ chętny do jazdy dzisiaj był również Tomek, wybór padł na Marcinkę, bo to rejony Tomka. No to już wczoraj postanowiłam sobie, że zrobimy podjazd na Marcinkę od Tuchowskiej
( szutrem) pod przekaźnik tak co najmniej 5 razy. Nigdy tego podjazdu tyle razy nie zrobiłam, więc sama byłam ciekawa czy dam radę. Daliśmy radę. Podjazd ma nieco ponad 2 km. Nie jest bardzo trudny, ma jednak kilka cięższych fragmentów. Końcówkę każdego podjeżdżania starałam się jechać mocniej i udawało się. Jedynie ostatni podjazd jakoś opadłam z sił, i wyszedł mi chyba najwolniej. Na ostatnim podjeździe Tomek odjechał mi skutecznie. Jakoś odpuściłam moment kiedy zaczął odjeżdżać i potem już było mi ciężko. Widać, że procentuje systematyczna praca Tomka na siłowni, bo na rowerze nie jeździ w ogóle ostatnio, a .. nie widać, żeby nie jeździł:).
Na koniec wjechaliśmy sobie do lasu, żeby trochę pozjeżdżać, ale dużo tego zjeżdżania nie było. U mnie niestety jakaś zjazdowa blokada jest, co mnie trochę niepokoi. Muszę nad tym popracować, bo niefajnie to wygląda. Ogólnie jestem jednak bardzo zadowolona z wykonania mojego planu ( chociaż nie wjeżdżało mi się dzisiaj jakoś specjalnie fajnie).
A dzisiaj Światowy Dzień Książki. I od razu jakoś przychodzą mi do głowy słowa piosenki IB:
„Czym byłby bez niej dla mnie świat..ja nie wiem
Dziękuję Jah za to, co dla mnie chlebem
Za światło, które płonąc wytycza drogę mą
Za to, że ona zawsze przy mnie, wielbię ją. „
Tak myślę o Literaturze:).
A przy okazji tego święta, taki filmik znalazłam ( nie tylko rower należałoby stosować codziennie:)):
- DST 42.00km
- Teren 15.00km
- Czas 02:21
- VAVG 17.87km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 21 kwietnia 2014
Przejażdżkowo
Wróciłam dzisiaj z Mielca o dość „przyzwoitej” porze, więc wystarczyło czasu żeby pokręcić nieco. Pogoda była przepiękna. Trochę wahałam się między żużlem, a rowerem, ale jednak zwyciężył rower. Zbyt ładna była pogoda, żeby jej nie wykorzystać i nie popatrzeć na świat.
Niestety po jakichś 9 km zepsuł mi się licznik i to nieco zepsuło mi również humor, bo nie lubię nie wiedzieć ile przejechałam i z jaką prędkością jadę.
Na szczęście ponieważ kręciłam się po znajomych stronach, to mniej więcej wiem ile przejechałam. Pierwsza myśl była taka ( po tym zepsuciu licznika), że zrobię jeden podjazd i wracam do domu, ale im dalej jechałam , tym bardziej żal mi było wracać. Bo widoki takie piękne ( co zobaczycie poniżej) i wiosna taka wiosennie pachnąca i ta zieleń, kwiaty, górki, Dunajec. Zaczęłam przez Buczynę. Potem szutrowym podjazdem na Lubinkę, potem zjazd z Lubinki terenowym na niebieski szlak naddunajcowy. Stamtąd podjazdem w kierunku winnicy. Dojechałam do szlabanu i zjechałam do Doliny Izy zjazdem terenowym, podjechałam podjazdem szutrowym. Potem jeszcze zjazd z Lubinki szutrówką i obok kościoła w Szczepanowicach, zjazd w dół ( w lewo) i podjazd w kierunku Błoń. No i to było na tyle dzisiaj. Tempo wybitnie przejażdżkowe. Tak dzisiaj sobie postanowiłam ( jak się zepsuł licznik) i tak też zrobiłam. Na podjazdowy mocny trening, przyjdzie czas w tym tygodniu.
No i kilka zdjęć.
Na szczęście ponieważ kręciłam się po znajomych stronach, to mniej więcej wiem ile przejechałam. Pierwsza myśl była taka ( po tym zepsuciu licznika), że zrobię jeden podjazd i wracam do domu, ale im dalej jechałam , tym bardziej żal mi było wracać. Bo widoki takie piękne ( co zobaczycie poniżej) i wiosna taka wiosennie pachnąca i ta zieleń, kwiaty, górki, Dunajec. Zaczęłam przez Buczynę. Potem szutrowym podjazdem na Lubinkę, potem zjazd z Lubinki terenowym na niebieski szlak naddunajcowy. Stamtąd podjazdem w kierunku winnicy. Dojechałam do szlabanu i zjechałam do Doliny Izy zjazdem terenowym, podjechałam podjazdem szutrowym. Potem jeszcze zjazd z Lubinki szutrówką i obok kościoła w Szczepanowicach, zjazd w dół ( w lewo) i podjazd w kierunku Błoń. No i to było na tyle dzisiaj. Tempo wybitnie przejażdżkowe. Tak dzisiaj sobie postanowiłam ( jak się zepsuł licznik) i tak też zrobiłam. Na podjazdowy mocny trening, przyjdzie czas w tym tygodniu.
No i kilka zdjęć.
Szutrowy podjazd na Lubinkę © lemuriza1972
Widok z Lubinki © lemuriza1972
Widok z Lubinki 2 © lemuriza1972
Wiodk z Lubinki 3 © lemuriza1972
Początek zjazdu z Lubinki © lemuriza1972
Dalszy ciąg zjazdu © lemuriza1972
W Dolinie Izy © lemuriza1972
W Dolinie Izy 2 © lemuriza1972g
- DST 47.00km
- Teren 18.00km
- Czas 02:40
- VAVG 17.62km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 18 kwietnia 2014
Buczyna i Panieńska Góra
Kiedyś były takie pieśni.
Napisałam celowo „pieśni” bo Kuba Wojewódzki w dokumentalnym filmie „Drogi” ( film o Indios Bravos), mówiąc o Banachu, mówił również o Hey.
Powiedział, że Hey za Banacha tworzył pieśni, które były na ustach wszystkich, teraz tworzy tylko piosenki.
Coś na rzeczy jest. Jestem fanką Hey, ale dzisiejsze Hey diametralnie różni się jednak od Hey z lat 90.
To jest wciąż dobra muzyka, świetnie teksty Kaśki, ale jednak to już nie to samo.
No to dawne Hey dzisiaj… smutna co prawda, ale bardzo piękna Pieśń.
Ponieważ w jeżdżeniu u GG przerwę mam prawie dwuletnią ( Piwnicznej z ub roku nie liczę, bo to tylko jeden maraton), myślę, że cofnęłam się w umiejętnościach technicznych. I odwagi na zjazdach takiej też już brak. Dlatego postanowiłam sobie, że raz w tygodniu muszę zrobić trening techniczny. W tym też celu wybrałam się dzisiaj do Buczyny. Zanim dojechałam do Buczyny, rozgrzałam się na podjeździe od stadionu. Przepiękna, słoneczna pogoda i fajna temperatura. A Buczyna jak to Buczyna możliwości do treningu technicznego ma olbrzymie. Trzeba tylko znać różne jej zakątki, zakamarki. Dzisiaj warunki były dość dobre. Błota nie było specjalnie dużo, prawie w ogóle. Nieco wilgotno tylko na niektórych zjazdach, no i masa liści i patyków ( i na to trzeba było bardzo uważać). Niestety zła wiadomość dla ćwiczących tam kolarzy mtb - widać, że jeżdżą tam panowie na motorach crossowych, zjazdy są dość rozjeżdżone, wyślizgane. Ja dzisiaj też takiego pana spotkałam i jeździło mi się mało komfrotowo, ponieważ bałam się, ze w każdej chwili z któregoś zakrętu wyskoczy ( a jak wiadomo w Buczynie masa jest zakrętów i ścieżek krętych).
Trochę sobie pozjeżdżałam. Z niektórych zjazdów jestem umiarkowanie dumna, dwa niestety mnie pokonały ( nie odważyłam się, więc jest z czym "walczyć" na następny raz). No, ale pokręciłam sobie po dość niełatwym terenie i w górę i w dół i jakiś tam pewien pożytek z tej jazdy jest. Zapomniałam jednak o jednej rzeczy. Reba owszem działa super, ale opony Magnus ma stare i łyse i za bardzo do zjeżdżania się nie nadają. Nie czułam się komfrotowo, przyczepność naprawdę średnia:). Trzeba przepatrzeć zasoby i zmienić przynajmniej przednią oponę, bo 4 letni Bulldog to jednak trochę przegięcie.
A potem pojechałam sobie przez Łukanowice , Isep do Grabna. Plan był taki żeby odnaleźć ostatni zjazd maratonu wojnickiego z Panieńskiej Góry, który to w tym roku ma być podjazdem. Trochę mnie ta wiadomość zaniepokoiła, bo o ile pamiętam dobrze, to był zjazd z dość dużą ilością luźnych kamieni, więc do podjazdu byłby niełatwy. Ale kamienie rzeczywiście już dość mocno ubite. Jedzie się co prawda powoli ( przynajmniej ja tak jadę:)), ale stabilnie, bez walki o przyczepność. Jakieś 1,5 – 2 km tego podjazdu i podobno to ma być na początek maratonu.
Potem pokręciłam się jeszcze trochę po Lesie na Panieńskiej ( tam też jest masa możliwości, muszę tam kiedyś jechać na dłużej, dzisiaj było już za późno, żeby szukać nowych ścieżek). Zjechałam zjazdem terenowym , tym na którym jest droga krzyżowa. Gdyby tędy jechał maraton pod górę.. oj działoby się.
Na koniec wracając przez Ispep pokręciłam jeszcze po naddunajcowych wertepach. Pożytecznie spędzony czas na rowerze.
A teraz idą Święta. Tym, którzy je obchodzą , ale również tym, którzy nie obchodzą, życzę na nadchodzące dni dużo spokoju i radości z życia. I taka mała recepta na to, co należy robić, żeby móc się z życia cieszyć.
A tutaj przykład takiej radości.
W Buczynie
© lemuriza1972
Jeden ze zjazdów © lemuriza1972
Panieńska Góra © lemuriza1972
Na Panieńskiej Górze © lemuriza1972
Ponieważ w jeżdżeniu u GG przerwę mam prawie dwuletnią ( Piwnicznej z ub roku nie liczę, bo to tylko jeden maraton), myślę, że cofnęłam się w umiejętnościach technicznych. I odwagi na zjazdach takiej też już brak. Dlatego postanowiłam sobie, że raz w tygodniu muszę zrobić trening techniczny. W tym też celu wybrałam się dzisiaj do Buczyny. Zanim dojechałam do Buczyny, rozgrzałam się na podjeździe od stadionu. Przepiękna, słoneczna pogoda i fajna temperatura. A Buczyna jak to Buczyna możliwości do treningu technicznego ma olbrzymie. Trzeba tylko znać różne jej zakątki, zakamarki. Dzisiaj warunki były dość dobre. Błota nie było specjalnie dużo, prawie w ogóle. Nieco wilgotno tylko na niektórych zjazdach, no i masa liści i patyków ( i na to trzeba było bardzo uważać). Niestety zła wiadomość dla ćwiczących tam kolarzy mtb - widać, że jeżdżą tam panowie na motorach crossowych, zjazdy są dość rozjeżdżone, wyślizgane. Ja dzisiaj też takiego pana spotkałam i jeździło mi się mało komfrotowo, ponieważ bałam się, ze w każdej chwili z któregoś zakrętu wyskoczy ( a jak wiadomo w Buczynie masa jest zakrętów i ścieżek krętych).
Trochę sobie pozjeżdżałam. Z niektórych zjazdów jestem umiarkowanie dumna, dwa niestety mnie pokonały ( nie odważyłam się, więc jest z czym "walczyć" na następny raz). No, ale pokręciłam sobie po dość niełatwym terenie i w górę i w dół i jakiś tam pewien pożytek z tej jazdy jest. Zapomniałam jednak o jednej rzeczy. Reba owszem działa super, ale opony Magnus ma stare i łyse i za bardzo do zjeżdżania się nie nadają. Nie czułam się komfrotowo, przyczepność naprawdę średnia:). Trzeba przepatrzeć zasoby i zmienić przynajmniej przednią oponę, bo 4 letni Bulldog to jednak trochę przegięcie.
A potem pojechałam sobie przez Łukanowice , Isep do Grabna. Plan był taki żeby odnaleźć ostatni zjazd maratonu wojnickiego z Panieńskiej Góry, który to w tym roku ma być podjazdem. Trochę mnie ta wiadomość zaniepokoiła, bo o ile pamiętam dobrze, to był zjazd z dość dużą ilością luźnych kamieni, więc do podjazdu byłby niełatwy. Ale kamienie rzeczywiście już dość mocno ubite. Jedzie się co prawda powoli ( przynajmniej ja tak jadę:)), ale stabilnie, bez walki o przyczepność. Jakieś 1,5 – 2 km tego podjazdu i podobno to ma być na początek maratonu.
Potem pokręciłam się jeszcze trochę po Lesie na Panieńskiej ( tam też jest masa możliwości, muszę tam kiedyś jechać na dłużej, dzisiaj było już za późno, żeby szukać nowych ścieżek). Zjechałam zjazdem terenowym , tym na którym jest droga krzyżowa. Gdyby tędy jechał maraton pod górę.. oj działoby się.
Na koniec wracając przez Ispep pokręciłam jeszcze po naddunajcowych wertepach. Pożytecznie spędzony czas na rowerze.
A teraz idą Święta. Tym, którzy je obchodzą , ale również tym, którzy nie obchodzą, życzę na nadchodzące dni dużo spokoju i radości z życia. I taka mała recepta na to, co należy robić, żeby móc się z życia cieszyć.
A tutaj przykład takiej radości.
W Buczynie
© lemuriza1972
Jeden ze zjazdów © lemuriza1972
Panieńska Góra © lemuriza1972
Na Panieńskiej Górze © lemuriza1972
- DST 43.00km
- Teren 16.00km
- Czas 02:10
- VAVG 19.85km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 17 kwietnia 2014
Dzień świstaka czyli Lubinka x 8
Na początek taka piosenka.
Wszystkim znana, gdyż „bezlitośnie” wykorzystano ją w telewizyjnych spotach podczas powodzi, chyba w 1996r., o ile dobrze pamiętam.
Słowa: Kaśka Nosowska, muzyka: Piotr Banach. Fajny duet, prawda?
Nagranie jest wyjątkowe. Bo i Kaśka taka młoda, i Banach taki młodziutki, szczuplutki, że nie do poznania, no i ten niespodziewany występ Ryśka Riedla.
Wczoraj oglądałam film dokumentalny o festiwalu jego imienia. Wypowiadała się tam Kaśka. Mówiła, że ten występ był nie planowany. On po prostu tak sobie nagle wszedł na scenę i zaczął śpiewać z Kaśką.
Długa przerwa od roweru.
Tak wyszło niestety. Trochę przez pogodę, trochę przez zdrowie. No, ale dzisiaj rekompensata za te dni przerwy. Znośna temperatura. Plan był taki, żeby zrobić kilka razy jakiś podjazd. Plan zrealizowany w 100%, a może nawet nieco ponad:). Zaczęłam sobie od podjazdu do Zbylitowskiej Góry, od stadionu. Tak na rozgrzewkę. To dobra opcja, nie wiem dlaczego wcześniej z niej nie korzystałam, właśnie tak rozgrzewkowo. Fajnie mieć taki rozgrzewkowy podjazd tak blisko domu.
A potem w kierunku Lubinki, więc kilka mniejszych podjazdów po drodze. Pamiętacie film pt „Dzień Świstaka”? Taki dzisiaj dzień miałam, bo kręciłam się po tej Lubince i wciąż wracałam w to samo miejsce, wciąż mijałam tę samą parę robiącą porządku wokół domu. Pierwszy raz podjazdem Pana Adama, drugi , trzeci, czwarty, piąty, szósty serpentynami, siódmy podjazdem Pana Adama i ósmy serpentynami. Sporo tego było. Starałam się zachować dość żwawe tempo, chociaż do formy np. z 2011r., to mi daleko. Wtedy na Lubinkę wjeżdżałam o wiele bardziej żwawo. Ale i tak miałam sporo radości z dobrze wykonanej "pracy". I w sumie po tym 8 razie miałam ochotę jeszcze sobie poodjeżdżać, ale robiło się dość zimno ( na zjazdach przewiewało bardzo), no i jechałam jeszcze do Pani Krystyny, więc czasu już nie było.
A na koniec dzisiejszego wpisu film. Jeśli ktoś nie oglądał, a ma trochę czasu i jest zainteresowany tematem, to mocno polecam.
Tak wyszło niestety. Trochę przez pogodę, trochę przez zdrowie. No, ale dzisiaj rekompensata za te dni przerwy. Znośna temperatura. Plan był taki, żeby zrobić kilka razy jakiś podjazd. Plan zrealizowany w 100%, a może nawet nieco ponad:). Zaczęłam sobie od podjazdu do Zbylitowskiej Góry, od stadionu. Tak na rozgrzewkę. To dobra opcja, nie wiem dlaczego wcześniej z niej nie korzystałam, właśnie tak rozgrzewkowo. Fajnie mieć taki rozgrzewkowy podjazd tak blisko domu.
A potem w kierunku Lubinki, więc kilka mniejszych podjazdów po drodze. Pamiętacie film pt „Dzień Świstaka”? Taki dzisiaj dzień miałam, bo kręciłam się po tej Lubince i wciąż wracałam w to samo miejsce, wciąż mijałam tę samą parę robiącą porządku wokół domu. Pierwszy raz podjazdem Pana Adama, drugi , trzeci, czwarty, piąty, szósty serpentynami, siódmy podjazdem Pana Adama i ósmy serpentynami. Sporo tego było. Starałam się zachować dość żwawe tempo, chociaż do formy np. z 2011r., to mi daleko. Wtedy na Lubinkę wjeżdżałam o wiele bardziej żwawo. Ale i tak miałam sporo radości z dobrze wykonanej "pracy". I w sumie po tym 8 razie miałam ochotę jeszcze sobie poodjeżdżać, ale robiło się dość zimno ( na zjazdach przewiewało bardzo), no i jechałam jeszcze do Pani Krystyny, więc czasu już nie było.
A na koniec dzisiejszego wpisu film. Jeśli ktoś nie oglądał, a ma trochę czasu i jest zainteresowany tematem, to mocno polecam.
- DST 46.00km
- Czas 02:16
- VAVG 20.29km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 13 kwietnia 2014
Niedzielne wariacje
Ponieważ bezgranicznie zakochałam się w coverze happysadu pt „Kostuchna” wykonywanym przez IB, zainteresowałam się, czy ten cover jest na którejś z płyt happysadu. Okazało się, że tak, więc od wczoraj jestem szczęśliwą posiadaczką płyty pt Zadyszka.
Oprócz wspomnianej „Kostuchny”, dwa moje ulubione utwory z tej płyty to te:
A „Kostuchna” się tak do mnie „przyczepiła” ( słucham jej co najmniej raz dziennie), że jadąc na rowerze nucę sobie pod nosem końcowe słowa piosenki: A kostucha czarnucha, zagradza drogę mi…
No i tak dzisiaj jadąc ścieżką rowerową nuciłam sobie, a przede mną jakiś pan dość nieporadnie sobie poczynał na rowerze i musiałam się sporo natrudzić, żeby jakoś go wyminąć bezkolizyjnie. I jakoś tak nieświadomie mijając go , zaśpiewało mi się: a kostucha czarnucha zagradza drogę mi… :). Ciekawe co pomyślał...
Słońce nareszcie zaszczyciło nas swoją obecnością ( ale tylko tak do połowy dnia), więc byłoby niefajnie nie wykorzystać tego. Temperatura nie była jakaś specjalnie wysoka, ale na podjazdach było ciepło. Trochę gorzej było na zjazdach. Plan był taki, żeby pojeździć w bardzo spokojnym tempie, ale przynajmniej 3 godziny. Chciałam też pokręcić trochę w terenie. Wszystko udało się jak najbardziej, a nawet bardziej:), bo nie spodziewałam się, że po wczorajszym ostrym podjeżdżaniu, dam radę zrobić dzisiaj tyle podjazdów. No, ale udało się. Pojechałam na Marcinkę, wałem wzdłuż Białej, a potem szutrowym podjazdem. Razem pewnie jakieś 2 km podjazdu.Z Marcinki czerwonym pieszym szlakiem i na Słoną podjazdem, który ostatnio chciałam zrobić, ale rower mi na to nie pozwolił. Tak więc cały czas czerwonym pieszym szlakiem. Początek podjazdu asfaltowy i taki dający w kość ( tak więc młynek). Potem już lepiej, ale też niełatwo bo zaczyna się teren, a dzisiaj nie do końca łatwo było, bo trochę błota i kolein, więc sił to nieco kosztowało. Jakieś 3 km podjazdu.
Ze Słonej zjechałam zjazdem Kolosa. Niestety jest jeszcze sporo liści, co ostudza moje zapały co do rozwinięcia jakiejś znaczącej prędkości. Boję się tego co może być pod spodem. Ale i tak fajnie się zjeżdżało.
Zastanawiałam się co dalej. Myślałam o Wale, ale postanowiłam jednak pojechać na Lubinkę podjazdem z Pleśnej, obok kościoła. Będzie pewnie jakieś dwa kilometry, ale ten pierwszy kilometr jest konkretny. Stromo, więc znowu młynkowanie. Na tym w zasadzie zamierzałam zakończyć to dzisiejsze podjeżdżanie, ale pomyślałam sobie… jakoś tak mało i krótko, więc zjechałam z Lubinki i podjechałam na nią bocznym podjazdem Pana Adama ( kilometr podjeżdżania, pierwsze 500 m naprawdę dość „ostre”). I wciąż jakoś było mi mało, więc zjechałam do Doliny Izy ( pięknie się zazielenia) i podjechałam z powrotem do góry czyli 3 km terenem. I tutaj zaczęłam już czuć zmęczenie.
Na koniec zafundowałam sobie zjazd terenowy z Lubinki, ten którym jechałam jakiś miesiąc temu. Kawałek solidnego, terenowego zjeżdżania częściowo lasem. To jest naprawdę fajny zjazd. Mega przyjemność to była z tego zjeżdżania. Duzo kolein, trochę kamieni, trochę błota. Fajniiiieeeeee......
A potem już do domu niebieskim naddunajcowym i przez Buczynę. Kiedy wyjeżdżałam z myjki, zobaczyłam jadącą na rowerze młodą niewiastę ( KTM crossowy na cienkich oponach). Niewiasta zmobilizowała mnie do wykonania ostatniego wysiłku tego dnia. I jakoś dziwnie siły się znalazły jeszcze, żeby dziewczę dogonić.
Tak sobie dzisiaj pomyślałam, że na takich jak ja czyli z końca stawki peletonu, mawia się.. leszcze… Leszcz to rodzaj męski, pomyślałam więc , że co do kobiet chyba właściwie byłoby określenie Leszczynka. Jak się Wam podoba dziewczyny?:).
A na koniec koncertowa gutkowa „Kostuchna” i kilka zdjęć.
Wiosna po drodze © lemuriza1972
Mocno kwiatowo © lemuriza1972
W drodze na szczyt Słonej Góry © lemuriza1972
Trochę górek © lemuriza1972
Cmentarz na Słonej © lemuriza1972
W lesie na Słonej © lemuriza1972
Koncówka zjazdu Kolosa © lemuriza1972
Podjazd od Pleśnej na Lubinkę © lemuriza1972
Jeziorko w Dolinie Izy © lemuriza1972
Zjazd do Dąbrówki Szczepanowskiej © lemuriza1972
Widok po drodze © lemuriza1972
A „Kostuchna” się tak do mnie „przyczepiła” ( słucham jej co najmniej raz dziennie), że jadąc na rowerze nucę sobie pod nosem końcowe słowa piosenki: A kostucha czarnucha, zagradza drogę mi…
No i tak dzisiaj jadąc ścieżką rowerową nuciłam sobie, a przede mną jakiś pan dość nieporadnie sobie poczynał na rowerze i musiałam się sporo natrudzić, żeby jakoś go wyminąć bezkolizyjnie. I jakoś tak nieświadomie mijając go , zaśpiewało mi się: a kostucha czarnucha zagradza drogę mi… :). Ciekawe co pomyślał...
Słońce nareszcie zaszczyciło nas swoją obecnością ( ale tylko tak do połowy dnia), więc byłoby niefajnie nie wykorzystać tego. Temperatura nie była jakaś specjalnie wysoka, ale na podjazdach było ciepło. Trochę gorzej było na zjazdach. Plan był taki, żeby pojeździć w bardzo spokojnym tempie, ale przynajmniej 3 godziny. Chciałam też pokręcić trochę w terenie. Wszystko udało się jak najbardziej, a nawet bardziej:), bo nie spodziewałam się, że po wczorajszym ostrym podjeżdżaniu, dam radę zrobić dzisiaj tyle podjazdów. No, ale udało się. Pojechałam na Marcinkę, wałem wzdłuż Białej, a potem szutrowym podjazdem. Razem pewnie jakieś 2 km podjazdu.Z Marcinki czerwonym pieszym szlakiem i na Słoną podjazdem, który ostatnio chciałam zrobić, ale rower mi na to nie pozwolił. Tak więc cały czas czerwonym pieszym szlakiem. Początek podjazdu asfaltowy i taki dający w kość ( tak więc młynek). Potem już lepiej, ale też niełatwo bo zaczyna się teren, a dzisiaj nie do końca łatwo było, bo trochę błota i kolein, więc sił to nieco kosztowało. Jakieś 3 km podjazdu.
Ze Słonej zjechałam zjazdem Kolosa. Niestety jest jeszcze sporo liści, co ostudza moje zapały co do rozwinięcia jakiejś znaczącej prędkości. Boję się tego co może być pod spodem. Ale i tak fajnie się zjeżdżało.
Zastanawiałam się co dalej. Myślałam o Wale, ale postanowiłam jednak pojechać na Lubinkę podjazdem z Pleśnej, obok kościoła. Będzie pewnie jakieś dwa kilometry, ale ten pierwszy kilometr jest konkretny. Stromo, więc znowu młynkowanie. Na tym w zasadzie zamierzałam zakończyć to dzisiejsze podjeżdżanie, ale pomyślałam sobie… jakoś tak mało i krótko, więc zjechałam z Lubinki i podjechałam na nią bocznym podjazdem Pana Adama ( kilometr podjeżdżania, pierwsze 500 m naprawdę dość „ostre”). I wciąż jakoś było mi mało, więc zjechałam do Doliny Izy ( pięknie się zazielenia) i podjechałam z powrotem do góry czyli 3 km terenem. I tutaj zaczęłam już czuć zmęczenie.
Na koniec zafundowałam sobie zjazd terenowy z Lubinki, ten którym jechałam jakiś miesiąc temu. Kawałek solidnego, terenowego zjeżdżania częściowo lasem. To jest naprawdę fajny zjazd. Mega przyjemność to była z tego zjeżdżania. Duzo kolein, trochę kamieni, trochę błota. Fajniiiieeeeee......
A potem już do domu niebieskim naddunajcowym i przez Buczynę. Kiedy wyjeżdżałam z myjki, zobaczyłam jadącą na rowerze młodą niewiastę ( KTM crossowy na cienkich oponach). Niewiasta zmobilizowała mnie do wykonania ostatniego wysiłku tego dnia. I jakoś dziwnie siły się znalazły jeszcze, żeby dziewczę dogonić.
Tak sobie dzisiaj pomyślałam, że na takich jak ja czyli z końca stawki peletonu, mawia się.. leszcze… Leszcz to rodzaj męski, pomyślałam więc , że co do kobiet chyba właściwie byłoby określenie Leszczynka. Jak się Wam podoba dziewczyny?:).
A na koniec koncertowa gutkowa „Kostuchna” i kilka zdjęć.
Wiosna po drodze © lemuriza1972
Mocno kwiatowo © lemuriza1972
W drodze na szczyt Słonej Góry © lemuriza1972
Trochę górek © lemuriza1972
Cmentarz na Słonej © lemuriza1972
W lesie na Słonej © lemuriza1972
Koncówka zjazdu Kolosa © lemuriza1972
Podjazd od Pleśnej na Lubinkę © lemuriza1972
Jeziorko w Dolinie Izy © lemuriza1972
Zjazd do Dąbrówki Szczepanowskiej © lemuriza1972
Widok po drodze © lemuriza1972
- DST 61.00km
- Teren 25.00km
- Czas 03:27
- VAVG 17.68km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 12 kwietnia 2014
Podjazdowo:)
Znalazłam niedawno na YT nagrania z łódzkiego klubu Dekompresja ( podczas koncertu nagrywana była płyta On stage). To są niezwykłe wersje piosenek IB.
Jeśli macie ochotę zobaczcie. Ta wersja Mental Revolution zrobiła na mnie duże wrażenie. No i jak zwykle pokaz talentu Banacha i Groszka na perkusji.
I jeszcze bardzo dobra wersja „ Nierytmicznego me how” ( skądinąd mojej ulubionej piosenki IB, ulubionej , bo tak pięknie Gutek śpiewa o muzyce i o tym jak ważna jest w jego życiu).
W Buczynie © lemuriza1972
I moje ulubione fiołki © lemuriza1972
I jeszcze bardzo dobra wersja „ Nierytmicznego me how” ( skądinąd mojej ulubionej piosenki IB, ulubionej , bo tak pięknie Gutek śpiewa o muzyce i o tym jak ważna jest w jego życiu).
A dzisiaj…
Dzisiaj dzień był znowu szary i niezbyt ciepły, ale za to nie padało, więc trzeba to było wykorzystać. Większego planu na tę dzisiejszą jazdę nie miałam, wiedziałam tylko, że chcę sobie zrobić trochę podjazdów.
Pojechałam w kierunku Buczyny, ale zanim do niej dojechałam to coś popchnęło mnie w kierunku asfaltowego podjazdu zaraz za stadionem Dunajca Zbylitowska Góra ( taki klub jest piłkarski, gdyby ktoś nie wiedział:)). Pomyślałam, że dobrze sobie będzie zrobić taką rozgrzewkę. To jest krótki, ale wcale nie taki łatwy podjazd, a że postanowiłam go zrobić ze średniej tarczy, no to trochę mi w nogi poszedł. A potem wjechałam do Buczyny od strony cmentarza, więc miałam całkiem fajny, szybki zjazd. Jak już zjechałam to pomyślałam sobie: aaaaa… fajnie się szybko zjeżdżało, to sobie podjadę do góry.
Jak tylko zaczęłam podjeżdżać zobaczyłam na środku drogi takie
oto zwierzątko:
Zwierzątko © lemuriza1972oto zwierzątko:
Byłam pewna, że zjeżdżając z góry.. zabiłam je. Stanęłam więc patrząc i nagle zobaczyłam, że oddycha. Pomyślałam: o matko, trzeba będzie go dobić żeby się nie męczyło! Przecież nie dam rady go dobić!
Dotknęłam je patykiem, a ono się poruszyło, nawet dość żwawo i otworzyło oczy. Ale dalej sobie siedziało na tej drodze, zamiast uciekać. Pomyślałam, że nie mogę go tak zostawić, bo zginie tu śmiercią tragiczną. No więc? Wziąć w dłoń? Trochę się bałam. A jak gryzie, albo ma wściekliznę? Włożyłam mu więc pod brzuch patyk i jakoś przeniosłam go na ubocze. Mam jednak spore wątpliwości czy przeżyło. Zastanawiałam się co to może być za zwierzę. Wszystko wskazuje na susła i to by zapewne tłumaczyło jego nieruchliwość, ale susły chyba są nieco większe. A może to był suseł-niemowlak?:) Albo wiewórka – niemowlak?:)
No cóż.. po tej akcji ratunkowej podjechałam do góry, zjechałam i pojechałam dalej niebieskim szlakiem do Szczepanowic. A tam postanowiłam podjechać sobie podjazd za kościołem , a dalej.. dalej miałam zdecydować co dalej:). Podjechałam opędzając się od psów. Tam jest nieco ponad kilometr asfaltowego podjazdu, ale takiego , że ja muszę młynkować, bo inaczej pewnie ciężko byłoby mi podjechać. Wjechałam na górę i pomyślałam… a co tam, zjadę i wjadę jeszcze raz. Wjechałam. No to może jeszcze raz? Ok, jeszcze raz. Trzy razy ten podjazd to już było coś. Pojechałam dalej przez las na Lubince, 2 km delikatnego terenowego podjeżdżania. Zjechałam z Lubinki…. Zimno było okropnie na zjeździe. Pomyślałam sobie: podjadę i zjadę i jadę do domu, bo nie wytrzymam więcej tych zjazdów w tym zimnie. Podjechałam i pomyślałam: a co tam.. podjadę jeszcze raz. Podjechałam. I tym razem już postanowiłam definitywnie zakończyć na dzisiaj to podjeżdżanie. Kierunek: dom. Taki solidny trening podjazdowy, ale wnioski są takie, że na razie z wytrzymałością jest kiepsko, bo i owszem te podjazdy poszły mi dobrze, ale czułam się zmęczona po nich. A co to jest w porównaniu do maratonu? Nic. Tam takiego podjeżdżania jest pewnie ze 3 razy więcej i to nie po asfalcie. Więc z wytrzymałością to jeszcze tak sobie. No, ale nic dziwnego, ja jeszcze w tym roku nie zrobiłam jednej porządnej , długiej trasy.
A skoro już dzisiaj o zwierzątkach, to taki cytat z książki Soni Raduńskiej „ Solo”:
„ W noworocznym Tygodniku Powszechnym duży tekst Stefana Riegiera … o kotach. Pierwsze zdanie: „ Im lepiej znam ludzi, tym bardziej kocham moje koty”. I „ Niektórzy z uporem zarzucają im fałszywość, najwyraźniej nie mogąc przełknąć faktu, że niezależne te istoty nigdy nie dały się ujarzmić i obcują z nimi z wolnej stopy”.
„ Ludzie dzielą się na miłośników kotów i na osoby pokrzywdzone przez los” , O. Wilde
Moc kaczeńców w Buczynie © lemuriza1972Dotknęłam je patykiem, a ono się poruszyło, nawet dość żwawo i otworzyło oczy. Ale dalej sobie siedziało na tej drodze, zamiast uciekać. Pomyślałam, że nie mogę go tak zostawić, bo zginie tu śmiercią tragiczną. No więc? Wziąć w dłoń? Trochę się bałam. A jak gryzie, albo ma wściekliznę? Włożyłam mu więc pod brzuch patyk i jakoś przeniosłam go na ubocze. Mam jednak spore wątpliwości czy przeżyło. Zastanawiałam się co to może być za zwierzę. Wszystko wskazuje na susła i to by zapewne tłumaczyło jego nieruchliwość, ale susły chyba są nieco większe. A może to był suseł-niemowlak?:) Albo wiewórka – niemowlak?:)
No cóż.. po tej akcji ratunkowej podjechałam do góry, zjechałam i pojechałam dalej niebieskim szlakiem do Szczepanowic. A tam postanowiłam podjechać sobie podjazd za kościołem , a dalej.. dalej miałam zdecydować co dalej:). Podjechałam opędzając się od psów. Tam jest nieco ponad kilometr asfaltowego podjazdu, ale takiego , że ja muszę młynkować, bo inaczej pewnie ciężko byłoby mi podjechać. Wjechałam na górę i pomyślałam… a co tam, zjadę i wjadę jeszcze raz. Wjechałam. No to może jeszcze raz? Ok, jeszcze raz. Trzy razy ten podjazd to już było coś. Pojechałam dalej przez las na Lubince, 2 km delikatnego terenowego podjeżdżania. Zjechałam z Lubinki…. Zimno było okropnie na zjeździe. Pomyślałam sobie: podjadę i zjadę i jadę do domu, bo nie wytrzymam więcej tych zjazdów w tym zimnie. Podjechałam i pomyślałam: a co tam.. podjadę jeszcze raz. Podjechałam. I tym razem już postanowiłam definitywnie zakończyć na dzisiaj to podjeżdżanie. Kierunek: dom. Taki solidny trening podjazdowy, ale wnioski są takie, że na razie z wytrzymałością jest kiepsko, bo i owszem te podjazdy poszły mi dobrze, ale czułam się zmęczona po nich. A co to jest w porównaniu do maratonu? Nic. Tam takiego podjeżdżania jest pewnie ze 3 razy więcej i to nie po asfalcie. Więc z wytrzymałością to jeszcze tak sobie. No, ale nic dziwnego, ja jeszcze w tym roku nie zrobiłam jednej porządnej , długiej trasy.
A skoro już dzisiaj o zwierzątkach, to taki cytat z książki Soni Raduńskiej „ Solo”:
„ W noworocznym Tygodniku Powszechnym duży tekst Stefana Riegiera … o kotach. Pierwsze zdanie: „ Im lepiej znam ludzi, tym bardziej kocham moje koty”. I „ Niektórzy z uporem zarzucają im fałszywość, najwyraźniej nie mogąc przełknąć faktu, że niezależne te istoty nigdy nie dały się ujarzmić i obcują z nimi z wolnej stopy”.
„ Ludzie dzielą się na miłośników kotów i na osoby pokrzywdzone przez los” , O. Wilde
W Buczynie © lemuriza1972
I moje ulubione fiołki © lemuriza1972
- DST 43.00km
- Teren 8.00km
- Czas 02:16
- VAVG 18.97km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze