Wpisy archiwalne w miesiącu
Maj, 2014
Dystans całkowity: | 769.00 km (w terenie 203.00 km; 26.40%) |
Czas w ruchu: | 43:52 |
Średnia prędkość: | 17.39 km/h |
Maksymalna prędkość: | 72.00 km/h |
Liczba aktywności: | 16 |
Średnio na aktywność: | 48.06 km i 2h 55m |
Więcej statystyk |
Sobota, 31 maja 2014
Tarnów- Mielec
Tradycyjnie już przez Dąbrowę i Radgoszcz.
I znowu przyjaciel-wiatr trochę przeszkadzał.
Trudna to jest przyjaźń.
Trzeba w tej przyjaźni wykazać dużo cierpliwości.
Ale tak to sobie tłumaczę: "jadę" z przyjacielem i do tego 5 kg na plecach, to pomimo stosunkowo płaskiej i asfaltowej trasy, niezły trening. Kilometrów trochę więcej, bo jeszcze po Mielcu jeździłam (trzeba było zahaczyć o kwiaciarnię bo 40 urodziny siostry to nie byle co, prawda?:))
I znowu przyjaciel-wiatr trochę przeszkadzał.
Trudna to jest przyjaźń.
Trzeba w tej przyjaźni wykazać dużo cierpliwości.
Ale tak to sobie tłumaczę: "jadę" z przyjacielem i do tego 5 kg na plecach, to pomimo stosunkowo płaskiej i asfaltowej trasy, niezły trening. Kilometrów trochę więcej, bo jeszcze po Mielcu jeździłam (trzeba było zahaczyć o kwiaciarnię bo 40 urodziny siostry to nie byle co, prawda?:))
- DST 72.00km
- Czas 02:58
- VAVG 24.27km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 28 maja 2014
Lubinka x 10
Nie wiem czy już o tym pisałam…
Kiedyś rozmawiałam z koleżanką… na temat „przyjemności” płynących z jechania maratonu. Powiedziałam jej: nie, kiedy się jedzie wielkiej przyjemności się nie czuje… w moim przypadku to są często 4, 5 godzin walki, bólu, męczarni.
Dopiero na mecie jest przyjemność, radość, że dało się radę.
Koleżanka ( zdumiona) na to: to nie ma jakieś krótszego sposobu na osiągnięcie przyjemności??? :)
W zasadzie o Karpaczu już powiedziano wiele w ostatnich dniach. Na różnych forach, blogach itd. Ja dzisiaj zakończę, bo Karpacz jest już wspomnieniem ( chociaż fajnym), ale jednak wspomnieniem, a życie trwa dalej, przed nami następne wyścigi. Więc tak na koniec jeszcze kilka zdjęć i słowa mojego teamowego kolegi Sławka Bartnika, zamieszczone na tarnowskim forum rowerum. Z poglądami Sławka dot. Karpacza bardzo się solidaryzuję.
„Chyba wszyscy wiedzą już jak jest w Karpaczu, no i dobrze, mam nadzieję że jeśli ktoś tam się wybierze, nie będzie marudził. Nie przeszkadza mi, że w przyszłym roku będzie nas mniej, ci którzy przyjadą i ukończą go, mijając metę z grymasem na twarzy pomiędzy bólem i radością , mogą nazywać się GÓRALAMI, a nie tylko kolarzami. To tak jak chrzest marynarza który przekracza równik. Grzesiek Golonko jest dobrym biznesmenem, gdyby chciał na tym wyścigu więcej zarobić, uprościłby trasy, a na starcie rozdawał breloczki i baloniki, jednak ciągle z grupą osób trzymają się swojej pasji wybierając niekiedy brutalne ścieżki, jest to też moja pasja. Jeśli ktoś chciałby mi podarować wspomnienia i emocje zdobyte w całym rocznym cyklu Cyklokarpat, nie zamieniłbym ich za ten jeden wyścig u GG AMEN”
To ja jeszcze tylko kilka zdjęć z Karpacza i też amen. Może jeszcze tylko dodam, że metę mijałam z grymasem na twarzy, zmęczeniem, bólem. Chciało mi się wrzeszczeć, przeklinać… ale to wszystko było podszyte wielką radością. Radością z tego, że się udało, która wybuchła kilka minut po minięciu mety i "trzyma" mnie.. do dziś. Warto? No chyba warto.
No, ale jak już wspomniałam Karpacz jest tylko wspomnieniem, trzeba zakasać rękawy i wziąć się do pracy, bo już niebawem następny wyścig, a łatwy nie będzie, więc trzeba się przygotować. W planie były podjazdy. Przy pierwszym delikatnym podjeździe w Zbylitowskiej Górze, poczułam, że nogi jeszcze nie odpoczęły po Karpaczu. Jechałam wolniej niż zwykle, a do tego kolega-wiatr utrudniał zadanie. No, ale nie odpuściłam, postanowiłam plan zrealizować, no i udało się.
Skierowałam się więc „na Lubinkę” i tam zaczęłam podjeżdżać serpentynami. I tak zrobiłam sobie 8 podjazdów serpentynami i dwa podjazdem Adama. Przy ostatnim czułam już solidne zmęczenie.
Dzisiaj na Lubince był tłok. Dwóch szosowców i dwóch górali ( ci górale to od Marcina Be, bo jeden miał naszą starą teamową stalbomatową koszulkę, a drugi koszulkę UKS Wojnicz). Nieźle chłopcy „grzali” pod górę. Dwa razy szybciej ode mnie. No jest to dość dołujące. Pomimo tego, że tłumaczyłam sobie, że oni są dwadzieścia parę lat ode mnie młodsi zapewne. Do tego to mężczyźni, silniejsi z założenia. No, ale ja w porównaniu do nich.. jechałam jak żółw.
Mimo wszystko jednak cieszę, że plan zrealizowałam. 10 Lubinek to już jest coś. Myślałam, ze się nie uda, bo podczas 9 podjazdu zaczęło padać i wyglądało na to, ze rozpada się solidnie, ale nie rozpadało się.
No i kilka zdjęć z Karpacza jeszcze. Krótka historia jednego zjazdu ( to był ten zjazd przed którym powiedziałam do fotografa: a co my tutaj jeszcze mamy? chyba coś żeby się zabić na koniec:)).
Koleżanka ( zdumiona) na to: to nie ma jakieś krótszego sposobu na osiągnięcie przyjemności??? :)
W zasadzie o Karpaczu już powiedziano wiele w ostatnich dniach. Na różnych forach, blogach itd. Ja dzisiaj zakończę, bo Karpacz jest już wspomnieniem ( chociaż fajnym), ale jednak wspomnieniem, a życie trwa dalej, przed nami następne wyścigi. Więc tak na koniec jeszcze kilka zdjęć i słowa mojego teamowego kolegi Sławka Bartnika, zamieszczone na tarnowskim forum rowerum. Z poglądami Sławka dot. Karpacza bardzo się solidaryzuję.
„Chyba wszyscy wiedzą już jak jest w Karpaczu, no i dobrze, mam nadzieję że jeśli ktoś tam się wybierze, nie będzie marudził. Nie przeszkadza mi, że w przyszłym roku będzie nas mniej, ci którzy przyjadą i ukończą go, mijając metę z grymasem na twarzy pomiędzy bólem i radością , mogą nazywać się GÓRALAMI, a nie tylko kolarzami. To tak jak chrzest marynarza który przekracza równik. Grzesiek Golonko jest dobrym biznesmenem, gdyby chciał na tym wyścigu więcej zarobić, uprościłby trasy, a na starcie rozdawał breloczki i baloniki, jednak ciągle z grupą osób trzymają się swojej pasji wybierając niekiedy brutalne ścieżki, jest to też moja pasja. Jeśli ktoś chciałby mi podarować wspomnienia i emocje zdobyte w całym rocznym cyklu Cyklokarpat, nie zamieniłbym ich za ten jeden wyścig u GG AMEN”
To ja jeszcze tylko kilka zdjęć z Karpacza i też amen. Może jeszcze tylko dodam, że metę mijałam z grymasem na twarzy, zmęczeniem, bólem. Chciało mi się wrzeszczeć, przeklinać… ale to wszystko było podszyte wielką radością. Radością z tego, że się udało, która wybuchła kilka minut po minięciu mety i "trzyma" mnie.. do dziś. Warto? No chyba warto.
No, ale jak już wspomniałam Karpacz jest tylko wspomnieniem, trzeba zakasać rękawy i wziąć się do pracy, bo już niebawem następny wyścig, a łatwy nie będzie, więc trzeba się przygotować. W planie były podjazdy. Przy pierwszym delikatnym podjeździe w Zbylitowskiej Górze, poczułam, że nogi jeszcze nie odpoczęły po Karpaczu. Jechałam wolniej niż zwykle, a do tego kolega-wiatr utrudniał zadanie. No, ale nie odpuściłam, postanowiłam plan zrealizować, no i udało się.
Skierowałam się więc „na Lubinkę” i tam zaczęłam podjeżdżać serpentynami. I tak zrobiłam sobie 8 podjazdów serpentynami i dwa podjazdem Adama. Przy ostatnim czułam już solidne zmęczenie.
Dzisiaj na Lubince był tłok. Dwóch szosowców i dwóch górali ( ci górale to od Marcina Be, bo jeden miał naszą starą teamową stalbomatową koszulkę, a drugi koszulkę UKS Wojnicz). Nieźle chłopcy „grzali” pod górę. Dwa razy szybciej ode mnie. No jest to dość dołujące. Pomimo tego, że tłumaczyłam sobie, że oni są dwadzieścia parę lat ode mnie młodsi zapewne. Do tego to mężczyźni, silniejsi z założenia. No, ale ja w porównaniu do nich.. jechałam jak żółw.
Mimo wszystko jednak cieszę, że plan zrealizowałam. 10 Lubinek to już jest coś. Myślałam, ze się nie uda, bo podczas 9 podjazdu zaczęło padać i wyglądało na to, ze rozpada się solidnie, ale nie rozpadało się.
No i kilka zdjęć z Karpacza jeszcze. Krótka historia jednego zjazdu ( to był ten zjazd przed którym powiedziałam do fotografa: a co my tutaj jeszcze mamy? chyba coś żeby się zabić na koniec:)).
© lemuriza1972
Ufff... jakoś poszło © lemuriza1972
No tak.. a teraz ślisko i stromo w dół © lemuriza1972
No to jedziemy:) © lemuriza1972
Na trasie w Karpaczu © lemuriza1972
I w dół © lemuriza1972
- DST 47.00km
- Czas 02:21
- VAVG 20.00km/h
- VMAX 51.00km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 26 maja 2014
MTB Marathon - Karpacz relacja
Maraton nr 44
Volvo MTB Marathon Karpacz 2014
Przewyższenie 1854 m
Km 52 ( chociaż mój licznik wskazał 55, więc nie wiem ile było ich naprawdę)
Czas jazdy: 5 godzin 21 minut
Miejsce : open 251/290
Kategoria K4: 2 ( jechało nas 3, jedna nie dojechała do mety)
Złoty Stok © lemuriza1972
Karpacz - miejsce startu © lemuriza1972
Pani Krystyna i Pani Wiola na starcie © lemuriza1972
Start giga © lemuriza1972
Na bufecie © lemuriza1972
I jeszcze jeden film:
Volvo MTB Marathon Karpacz 2014
Przewyższenie 1854 m
Km 52 ( chociaż mój licznik wskazał 55, więc nie wiem ile było ich naprawdę)
Czas jazdy: 5 godzin 21 minut
Miejsce : open 251/290
Kategoria K4: 2 ( jechało nas 3, jedna nie dojechała do mety)
To był mój 27 maraton u Grzegorza Golonki. No i bez wątpienia mogę powiedzieć .. jeden z najtrudniejszych, o ile nie najtrudniejszy.
Karpacz.. mityczny , Karpacz, który obrósł już w legendę. Jechałam go w 2010r, ale podobno wówczas był nieco łatwiejszy. Nie wiem, 2010 rok był dawno, nie pamiętam już zbyt dobrze jak było, ale chyba jednak tak, chyba był trudniejszy. Zwłaszcza końcówka, na pewno była trudniejsza niż ta z 2010r.
A na początek film. Polecam tym, którzy nie mieli okazji jechać w Karpaczu. Jakieś tam wyobrażenie o trasie daje, chociaż wiadomo, że jak to na filmie, nie widać nastromienia i innych niuansów.
Do Karpacza wybraliśmy się w składzie: Krysia, Adam, Andrzej, Marcin i ja. Droga była długa, ale było bardzo zabawnie. Po drodze straszą nas ciemne chmury , a niektórych to nawet i deszcz ulewny postraszył:).
Kiedy dojeżdżamy do Karpacza trwa właśnie ulewa. Hm.. nie dość, że ten maraton jest naprawdę bardzo trudny, to jeszcze deszcz??? Zapowiada się więc niezła „zabawa”.
Śpimy „ U Andrzeja”, który opanowany jest przez Gomolę. Wieczór jest wesoły i odstresowujący.
Przy okazji „dopada” nas całkiem sensacyjna wiadomość: nasz kolega z teamu Mateusz, chodził do szkoły z kim? Z samym Gutkiem był w jednej klasie. Ot co. Takie cuda to tylko w Gomoli:)
No, ale dobrze… noc mija, nastaje poranek. Nerwowy jak zwykle. Makarony, płatki, wciskane na siłę do ściśniętego przedstartową tremą żołądka. Na zewnątrz niby świeci słońce, ale jest bardzo duszno, a nad górami ciemne chmury. Pakuję więc do kieszonki klocki, bo nie chcę powtórek z Gorlic i Piwnicznej. Jak będzie błoto to ok, ale jak do tego będzie deszcz, to wiadomo co będzie się działo.
Jedziemy z Krysią na start. Sporo znajomych. Widzę, że jest też team Larego Zębatki. Fajnie, że wrócili do GG. Ciekawe czy tylko na Karpacz, czy na dłużej?
Giga startuje, a ja mam jeszcze godzinę, więc kręcę się po Karpaczu, góra, dół, góra, dół i czas do sektora. Wciąż mam 2 sektor ( u GG na szczęście punkty sektorowe są inaczej liczone na Cyklo i dzięki dobremu miejscu w kategorii, mogę mieć i dobry sektor). Drugi sektor zawsze daje pewną przewagę na starcie. Ale i tak jest nerwowo. Na mega zwykle na starcie idzie ogień.
A tutaj jest podjazd od razu. Może nie jakiś straszny, bo asfaltowy, ale jednak 5 km podjazdu robi swoje. Staram się jechać mocno, tętno szaleje, a i tak sporo ludzi mnie mija np. Jacek Topór mnie mija i krzyczy : im starsza, tym szybsza ( to jest aluzja do moich urodzin, które były dzień wcześniej).
Uśmiecham się, bo wiadomo, zdecydowanie wiadomo, że to nieprawda ( tzn prawda, ze od wczoraj jestem starsza o rok, ale na pewno nie szybsza:)). A szkoda, że nie.
Ledwie żyję. Modlę się żeby ten podjazd się już skończył, żebyśmy wjechali w teren, wtedy będzie trochę wolniej. Sama się śmieję ze swoich myśli. „ Co z tego, że wolniej, kiedy będzie trudniej?”. Mam też myśli pt: eeee… zjeżdżam gdzieś na bok, nie jadę dalej, mam to gdzieś…
Myśli samobójcze tak zwane. Ale gdzież tam… zejść z trasy! Ja już jednak tak mam, że do zejścia z trasy mogłaby mnie zmusić jakaś straszna katastrofa. Awaria, albo bardzo poważny upadek, który uniemożliwi dalszą jazdę. Tak po prostu „ bo mi się nie chcę”, to nie schodzę. Nie schodzę też jak się solidnie poobijam ( a tak bywało). Taką ma w sobie wolę dojechania do mety:). Czy to dobrze, czy źle? Nie wiem.
Na pewno jednak dzięki takiemu podejściu mam na koncie więcej ukończonych maratonów, bo niejednokrotnie kończyłam je solidnie poobijana.
Tak więc jadę dalej. No i zaczyna się teren i zaczyna się przygoda, o której na forum rowerum wspominał Sławek Bartnik. Sławek pisał, że Złoty to była rozgrzewka. No fakt, Złoty łatwy nie był, ale porównując go do Karpacza, to faktycznie była.. rozgrzewka.
Te mityczne zjazdy…. Trudno je opisać, bo cóż da opisywanie wielkości kamieni na trasie? Je po prostu trzeba samemu zobaczyć. Poczuć na własnych rękach, bo czuje się je na rękach….oj czuje:).
Nie ma drugiego takiego maratonu w Polsce z takim nagromadzeniem technicznych zjazdów. Tak bardzo trudnych zjazdów. Po prostu nie ma. Przejechałam te najważniejsze, najtrudniejsze, więc mogę powiedzieć to z pełną odpowiedzialnością.
Nie zjeżdżam wszystkich, nie ma mowy, jest kilka poza moim absolutnym zasięgiem i zapewne nigdy nie znajdą się w tym zasięgu. Dodatkowo jest trudniej, bo chociaż tragedii na trasie nie ma, to jest jednak ślisko ( kamienie śliskie, ziemia też), miejscami błoto. Trzeba być czujnym. Zjeżdżam jednak sporo i to myślę w dość dobrym jak na mnie tempie, ze zjazdu z niektórych zjazdów ( tych łatwiejszych) jestem bardzo zadowolona, bo jadę naprawdę szybko.
Gorzej jest z podjazdami. Czuję, że nie ma wielkiej mocy. Owszem jadę, nawet niektóre trudniejsze technicznie podjazdy dość ładnie, ale jednak powoli. Mija mnie Edyta Swat. Rzucam jej „Cześć”. Znowu próbuję utrzymać się na kole. Nie ma szans.
Mija mnie Darek Wierzbicki ( na zjeździe) i krzyczy: Iza, to dzisiaj masz te urodziny? Krzyczę: wczoraj były ! Darek: no to wszystkiego najlepszego…
To były najbardziej oryginalnie złożone mi życzenia urodzinowe. Karpacz, maraton, zjazd, masa zawodników wkoło:).
Mija mnie Kra.Tomasz i pyta: siadasz na koło..? Śmieję się: tak jasne…. No niestety, nie mam takiej mocy. Tomek odjeżdża.
Kiedy mija mnie Lucy z Gomoli i rzuca „Cześć”, jestem zrozpaczona. Lucy jest w mojej kategorii wiekowej, w Złotym przyjechała chyba pół godziny po mnie. Myślę więc: tak źle ze mną???? Ale myślę sobie: O nie Lucy, nie dam ci tak po prostu odjechać! Lucy jedzie pod górę bardzo ładnie. Dobra kadencja. Mija kolejnych facetów. Jadę za nią. Akurat jest zjazd. Widzę, że sobie gorzej radzi, myślę więc: zjazdy będą moją szansą. Kiedy są zjazdy, które mogę zjechać, zyskuję przewagę. Kiedy są takie, które muszę schodzić, muszę się bardzo starać, bo Lucy po kamieniach zbiega ja kozica. Więc i ja muszę tak próbować.
No i tak przez dość długi czas tasujemy się. Raz Lucy jest z przodu, raz ja. Zatrzymuję się na pierwszym bufecie i wtedy widzę, że Lucy nie. Jedzie dalej. W pośpiechu więc piję wodę ( oj jaki to był błąd!) i pędzę za nią. Ta szybko wypita woda skutkuje.. kolką. Niby głupia kolka, a tak utrudnia jazdę. Bardzo źle mi się jedzie i męczy mnie to już niemalże do końca maratonu.
W końcu znowu gdzieś tam dopadam Lucy i jadę przed nią. Zjazdy, zjazdy,kamienie wielkości telewizorów. I jedno maskaryczne podejście. Wysysające siły, miażdżące psychicznie. Tam akurat jednak wtłaczam sobie pozytywne myśli. Tam akurat tak jest, ale generalnie to tysiące złych myśli. Takie tam zwyczajowe: to już koniec, więcej nie jeżdżę, na cholerę mi to, po co się tak męczyć…. I sama się śmieje z tych myśli, bo wiem, że ZAWSZE tak jest. I wiem, że takie myśli mijają.
Jest ciężko, jest naprawdę bardzo ciężko. Do tego dość gorąco na niektórych podjazdach. Gdzieś na poboczu stoi Darek Wierzbicki i zmienia dętkę ( dużo zresztą było takich osób). Lucy została gdzieś za mną. Potem jest drugi bufet. Dojeżdża Darek i mówi: was dogonić … najpierw jedną potem , drugą, ech…
Mam ochotę go zapytać gdzie jest Lucy, ale nie pytam. Jadę dalej. Jej nie ma i nie widzę jej już do końca trasy.
A do mety jest jakieś 20 km. Niby nic, prawda? ale ja już wiem, że w takim terenie i z takim przewyższeniem to pewnie mnie czeka jeszcze jakieś dwie godziny jazdy.
Na podjeździe na Chomontową mija mnie Ania Świrkowicz ( jedzie giga). Mój Boże, jaką ta dziewczyna ma moc. Idzie pod górę jak czołg. Mija kolejnych facetów. Podjazd na Chomontową, chociaż nie jest trudny technicznie to bardzo długi i męczący ( psychicznie głównie). Ciągnie się i ciągnie. Wydaje się, że po nim będzie już łatwiej, ale jak patrzę na wykres na mostku to wiem, że takie proste to nie będzie. No i nie jest. Wciąż albo bardzo trudne zjazdy, albo podjazdy. No, ale jestem coraz bliżej upragnionej mety. Na jakieś 3 km przed metą dubluje mnie Marcin. Jedzie szybko ( akurat jest szybki zjazd), a potem zaczyna się podjazd w lesie. Marcin ładnie podjeżdża, ja już nie mam siły i podchodzę. W tym lesie masa zawijasów, taka traska xc. A potem są słynne agrafki. Słynne, bo wiele o nich już słyszałam. Widziałam je nawet na filmie, ale to co widziałam na filmie, a to co zobaczyłam na żywo… hm… cóż.. co ja Wam będę pisać? Nie da się. Trzeba zobaczyć. Zjeżdżam pierwszą, a potem schodzę z roweru, bo to ponad moje umiejętności. Takie zakręty, takie nastromienie i takie kamienie….
Kiedy w 2011r. siedziałam sobie na stadionie w Karpaczu i czekałam na Krysię ( wówczas nie jechałam, miałam skręconą nogę) , widziałam z dołu ostatni zjazd maratonu. Widziałam zjeżdżających nim ludzi i myślałam: no nie.. tego się nie da zjechać.. nie dałabym rady.
A wczoraj.. wczoraj dojeżdżam do zjazdu i widzę fotografa.. rzucam tylko: a co tutaj jest znowu coś strasznego, żeby się zabić chyba… ( uśmiecham się).
Decyduje się jechać.. jest uskok z kamieni… idzie mi sprawnie. Potem zaczyna się bardzo stromy zjazd, pupa z tyłu mocno… Zjazd jest bardzo śliski, wymaga sporej koncentracji. Zjeżdżam. To był właśnie ten ostatni zjazd. Wjeżdżam na metę, ktoś jeszcze mnie goni, ale się nie daję.
Marcin już stoi przy namiocie Gomoli, rzucam mu: nigdy już tutaj nie przyjadę… ( haha… dzisiaj już wcale tak nie myślę, kto wie, może jeszcze kiedyś…)
Marcin mówi, że trasa.. to coś niewyobrażalnego.. że nie zdawał sobie sprawy… No tak, trudno zdać sobie sprawę jeśli się na niej nie było.
Ja kładę się na ławce i długo się nie podnoszę. Jestem potwornie, potwornie zmęczona.
Na mecie widzę Lucy… jestem zła: kiedy mnie minęła, że nie zauważyłam! ( jak się potem okazało Lucy nie dojechała do mety).
Czas słaby, ale jestem szczęśliwa, że udało mi się skończyć ten naprawdę arcytrudny marton. Na mega nie ukończyło go ok. 40 osób, na giga 13. Chyba więc jest się z czego cieszyć.
Taki wpis znajduję na forum MTB Marathon:
„Trasa w Karpaczu od trzech lat jest mocno kontrowersyjna i to widać co roku po każdym maratonie. Jest to jedyna taka trasa w Polsce. Nie ma kompromisów. Karpacz jest wyjątkowy. Mnie się podobało, razem z przekroczeniem mety zacząłem czekać na kolejną edycję, która mam nadzieje wniesie nie mniej emocji niż wczorajsza. Jedno jest pewne, dla nikogo nie będzie to wyścig obojętny. Albo ktoś go pokocha, albo znienawidzi”
A co ja czuję do Karpacza? Miłość? Nienawiść?
Czuję przede wszystkim respekt. I czuję pokorę. To jest taka trasa wobec której trzeba mieć pokorę.
Kiedy jadę taką ciężką trasę, kiedy jestem potwornie, niewyobrażalnie zmęczona, zadaje sobie pytania: po co to robię? Dlaczego? Zadaję sobie te pytania, chociaż odpowiedź znam. Wiem, że jeśli dojadę do mety, będę czuła to COŚ. Będę się czuła spełniona, bo pokonałam swoje granice, bo nie poddałam się, bo mam za sobą kolejną , trudną trasę. To uczucie trwa kilka dni, więc warto dla niego pomęczyć się kilka godzin, warto się pocić na treningach.
W ostatnich Wysokich Obcasach Ekstra jest wywiad z Olą Dzik. Jak zapewne niektórzy wiedzą Ola jest alpinistką, ma na swoim koncie spore sukcesy. Ola też biega ( wygrała bieg na Elbrus), startowała też w maratonach mtb ( pamiętam ją z Istebnej), jest koleżanką Mirka z rajdów ekstremalnych.
„ Gdyby nie góry, Byłabym „rozpieprzoną” osobą. Muszę narzucić sobie rytm, samodyscyplinę. I góry mi to dają”
I ja tak często myślę. Starty w maratonach porządkują moją codzienność. Bardzo mocno mnie dyscyplinują i to przekłada się na całe życie, nie tylko na sport.
A na koniec chciałam jeszcze pogratulować: Żelaznej kobiecie czyli Krysi za ukończenie karpackiego giga, Marcinowi i Adamowi za to samo, Sławkowi Bartnikowi za 3 miejsce w M4 na mega, Andrzejowi za dobry występ na mega. I Michałowi Toporowi za 3 miejsce w M1 na mega. Rośnie nam w Tarnowie nowy mistrz! Przyglądajcie się mu.
Na początek jeszcze ze Złotego Stoku zdjęcie ( taki prezent urodzinowy dostałam) .
Kiedy dojeżdżamy do Karpacza trwa właśnie ulewa. Hm.. nie dość, że ten maraton jest naprawdę bardzo trudny, to jeszcze deszcz??? Zapowiada się więc niezła „zabawa”.
Śpimy „ U Andrzeja”, który opanowany jest przez Gomolę. Wieczór jest wesoły i odstresowujący.
Przy okazji „dopada” nas całkiem sensacyjna wiadomość: nasz kolega z teamu Mateusz, chodził do szkoły z kim? Z samym Gutkiem był w jednej klasie. Ot co. Takie cuda to tylko w Gomoli:)
No, ale dobrze… noc mija, nastaje poranek. Nerwowy jak zwykle. Makarony, płatki, wciskane na siłę do ściśniętego przedstartową tremą żołądka. Na zewnątrz niby świeci słońce, ale jest bardzo duszno, a nad górami ciemne chmury. Pakuję więc do kieszonki klocki, bo nie chcę powtórek z Gorlic i Piwnicznej. Jak będzie błoto to ok, ale jak do tego będzie deszcz, to wiadomo co będzie się działo.
Jedziemy z Krysią na start. Sporo znajomych. Widzę, że jest też team Larego Zębatki. Fajnie, że wrócili do GG. Ciekawe czy tylko na Karpacz, czy na dłużej?
Giga startuje, a ja mam jeszcze godzinę, więc kręcę się po Karpaczu, góra, dół, góra, dół i czas do sektora. Wciąż mam 2 sektor ( u GG na szczęście punkty sektorowe są inaczej liczone na Cyklo i dzięki dobremu miejscu w kategorii, mogę mieć i dobry sektor). Drugi sektor zawsze daje pewną przewagę na starcie. Ale i tak jest nerwowo. Na mega zwykle na starcie idzie ogień.
A tutaj jest podjazd od razu. Może nie jakiś straszny, bo asfaltowy, ale jednak 5 km podjazdu robi swoje. Staram się jechać mocno, tętno szaleje, a i tak sporo ludzi mnie mija np. Jacek Topór mnie mija i krzyczy : im starsza, tym szybsza ( to jest aluzja do moich urodzin, które były dzień wcześniej).
Uśmiecham się, bo wiadomo, zdecydowanie wiadomo, że to nieprawda ( tzn prawda, ze od wczoraj jestem starsza o rok, ale na pewno nie szybsza:)). A szkoda, że nie.
Ledwie żyję. Modlę się żeby ten podjazd się już skończył, żebyśmy wjechali w teren, wtedy będzie trochę wolniej. Sama się śmieję ze swoich myśli. „ Co z tego, że wolniej, kiedy będzie trudniej?”. Mam też myśli pt: eeee… zjeżdżam gdzieś na bok, nie jadę dalej, mam to gdzieś…
Myśli samobójcze tak zwane. Ale gdzież tam… zejść z trasy! Ja już jednak tak mam, że do zejścia z trasy mogłaby mnie zmusić jakaś straszna katastrofa. Awaria, albo bardzo poważny upadek, który uniemożliwi dalszą jazdę. Tak po prostu „ bo mi się nie chcę”, to nie schodzę. Nie schodzę też jak się solidnie poobijam ( a tak bywało). Taką ma w sobie wolę dojechania do mety:). Czy to dobrze, czy źle? Nie wiem.
Na pewno jednak dzięki takiemu podejściu mam na koncie więcej ukończonych maratonów, bo niejednokrotnie kończyłam je solidnie poobijana.
Tak więc jadę dalej. No i zaczyna się teren i zaczyna się przygoda, o której na forum rowerum wspominał Sławek Bartnik. Sławek pisał, że Złoty to była rozgrzewka. No fakt, Złoty łatwy nie był, ale porównując go do Karpacza, to faktycznie była.. rozgrzewka.
Te mityczne zjazdy…. Trudno je opisać, bo cóż da opisywanie wielkości kamieni na trasie? Je po prostu trzeba samemu zobaczyć. Poczuć na własnych rękach, bo czuje się je na rękach….oj czuje:).
Nie ma drugiego takiego maratonu w Polsce z takim nagromadzeniem technicznych zjazdów. Tak bardzo trudnych zjazdów. Po prostu nie ma. Przejechałam te najważniejsze, najtrudniejsze, więc mogę powiedzieć to z pełną odpowiedzialnością.
Nie zjeżdżam wszystkich, nie ma mowy, jest kilka poza moim absolutnym zasięgiem i zapewne nigdy nie znajdą się w tym zasięgu. Dodatkowo jest trudniej, bo chociaż tragedii na trasie nie ma, to jest jednak ślisko ( kamienie śliskie, ziemia też), miejscami błoto. Trzeba być czujnym. Zjeżdżam jednak sporo i to myślę w dość dobrym jak na mnie tempie, ze zjazdu z niektórych zjazdów ( tych łatwiejszych) jestem bardzo zadowolona, bo jadę naprawdę szybko.
Gorzej jest z podjazdami. Czuję, że nie ma wielkiej mocy. Owszem jadę, nawet niektóre trudniejsze technicznie podjazdy dość ładnie, ale jednak powoli. Mija mnie Edyta Swat. Rzucam jej „Cześć”. Znowu próbuję utrzymać się na kole. Nie ma szans.
Mija mnie Darek Wierzbicki ( na zjeździe) i krzyczy: Iza, to dzisiaj masz te urodziny? Krzyczę: wczoraj były ! Darek: no to wszystkiego najlepszego…
To były najbardziej oryginalnie złożone mi życzenia urodzinowe. Karpacz, maraton, zjazd, masa zawodników wkoło:).
Mija mnie Kra.Tomasz i pyta: siadasz na koło..? Śmieję się: tak jasne…. No niestety, nie mam takiej mocy. Tomek odjeżdża.
Kiedy mija mnie Lucy z Gomoli i rzuca „Cześć”, jestem zrozpaczona. Lucy jest w mojej kategorii wiekowej, w Złotym przyjechała chyba pół godziny po mnie. Myślę więc: tak źle ze mną???? Ale myślę sobie: O nie Lucy, nie dam ci tak po prostu odjechać! Lucy jedzie pod górę bardzo ładnie. Dobra kadencja. Mija kolejnych facetów. Jadę za nią. Akurat jest zjazd. Widzę, że sobie gorzej radzi, myślę więc: zjazdy będą moją szansą. Kiedy są zjazdy, które mogę zjechać, zyskuję przewagę. Kiedy są takie, które muszę schodzić, muszę się bardzo starać, bo Lucy po kamieniach zbiega ja kozica. Więc i ja muszę tak próbować.
No i tak przez dość długi czas tasujemy się. Raz Lucy jest z przodu, raz ja. Zatrzymuję się na pierwszym bufecie i wtedy widzę, że Lucy nie. Jedzie dalej. W pośpiechu więc piję wodę ( oj jaki to był błąd!) i pędzę za nią. Ta szybko wypita woda skutkuje.. kolką. Niby głupia kolka, a tak utrudnia jazdę. Bardzo źle mi się jedzie i męczy mnie to już niemalże do końca maratonu.
W końcu znowu gdzieś tam dopadam Lucy i jadę przed nią. Zjazdy, zjazdy,kamienie wielkości telewizorów. I jedno maskaryczne podejście. Wysysające siły, miażdżące psychicznie. Tam akurat jednak wtłaczam sobie pozytywne myśli. Tam akurat tak jest, ale generalnie to tysiące złych myśli. Takie tam zwyczajowe: to już koniec, więcej nie jeżdżę, na cholerę mi to, po co się tak męczyć…. I sama się śmieje z tych myśli, bo wiem, że ZAWSZE tak jest. I wiem, że takie myśli mijają.
Jest ciężko, jest naprawdę bardzo ciężko. Do tego dość gorąco na niektórych podjazdach. Gdzieś na poboczu stoi Darek Wierzbicki i zmienia dętkę ( dużo zresztą było takich osób). Lucy została gdzieś za mną. Potem jest drugi bufet. Dojeżdża Darek i mówi: was dogonić … najpierw jedną potem , drugą, ech…
Mam ochotę go zapytać gdzie jest Lucy, ale nie pytam. Jadę dalej. Jej nie ma i nie widzę jej już do końca trasy.
A do mety jest jakieś 20 km. Niby nic, prawda? ale ja już wiem, że w takim terenie i z takim przewyższeniem to pewnie mnie czeka jeszcze jakieś dwie godziny jazdy.
Na podjeździe na Chomontową mija mnie Ania Świrkowicz ( jedzie giga). Mój Boże, jaką ta dziewczyna ma moc. Idzie pod górę jak czołg. Mija kolejnych facetów. Podjazd na Chomontową, chociaż nie jest trudny technicznie to bardzo długi i męczący ( psychicznie głównie). Ciągnie się i ciągnie. Wydaje się, że po nim będzie już łatwiej, ale jak patrzę na wykres na mostku to wiem, że takie proste to nie będzie. No i nie jest. Wciąż albo bardzo trudne zjazdy, albo podjazdy. No, ale jestem coraz bliżej upragnionej mety. Na jakieś 3 km przed metą dubluje mnie Marcin. Jedzie szybko ( akurat jest szybki zjazd), a potem zaczyna się podjazd w lesie. Marcin ładnie podjeżdża, ja już nie mam siły i podchodzę. W tym lesie masa zawijasów, taka traska xc. A potem są słynne agrafki. Słynne, bo wiele o nich już słyszałam. Widziałam je nawet na filmie, ale to co widziałam na filmie, a to co zobaczyłam na żywo… hm… cóż.. co ja Wam będę pisać? Nie da się. Trzeba zobaczyć. Zjeżdżam pierwszą, a potem schodzę z roweru, bo to ponad moje umiejętności. Takie zakręty, takie nastromienie i takie kamienie….
Kiedy w 2011r. siedziałam sobie na stadionie w Karpaczu i czekałam na Krysię ( wówczas nie jechałam, miałam skręconą nogę) , widziałam z dołu ostatni zjazd maratonu. Widziałam zjeżdżających nim ludzi i myślałam: no nie.. tego się nie da zjechać.. nie dałabym rady.
A wczoraj.. wczoraj dojeżdżam do zjazdu i widzę fotografa.. rzucam tylko: a co tutaj jest znowu coś strasznego, żeby się zabić chyba… ( uśmiecham się).
Decyduje się jechać.. jest uskok z kamieni… idzie mi sprawnie. Potem zaczyna się bardzo stromy zjazd, pupa z tyłu mocno… Zjazd jest bardzo śliski, wymaga sporej koncentracji. Zjeżdżam. To był właśnie ten ostatni zjazd. Wjeżdżam na metę, ktoś jeszcze mnie goni, ale się nie daję.
Marcin już stoi przy namiocie Gomoli, rzucam mu: nigdy już tutaj nie przyjadę… ( haha… dzisiaj już wcale tak nie myślę, kto wie, może jeszcze kiedyś…)
Marcin mówi, że trasa.. to coś niewyobrażalnego.. że nie zdawał sobie sprawy… No tak, trudno zdać sobie sprawę jeśli się na niej nie było.
Ja kładę się na ławce i długo się nie podnoszę. Jestem potwornie, potwornie zmęczona.
Na mecie widzę Lucy… jestem zła: kiedy mnie minęła, że nie zauważyłam! ( jak się potem okazało Lucy nie dojechała do mety).
Czas słaby, ale jestem szczęśliwa, że udało mi się skończyć ten naprawdę arcytrudny marton. Na mega nie ukończyło go ok. 40 osób, na giga 13. Chyba więc jest się z czego cieszyć.
Taki wpis znajduję na forum MTB Marathon:
„Trasa w Karpaczu od trzech lat jest mocno kontrowersyjna i to widać co roku po każdym maratonie. Jest to jedyna taka trasa w Polsce. Nie ma kompromisów. Karpacz jest wyjątkowy. Mnie się podobało, razem z przekroczeniem mety zacząłem czekać na kolejną edycję, która mam nadzieje wniesie nie mniej emocji niż wczorajsza. Jedno jest pewne, dla nikogo nie będzie to wyścig obojętny. Albo ktoś go pokocha, albo znienawidzi”
A co ja czuję do Karpacza? Miłość? Nienawiść?
Czuję przede wszystkim respekt. I czuję pokorę. To jest taka trasa wobec której trzeba mieć pokorę.
Kiedy jadę taką ciężką trasę, kiedy jestem potwornie, niewyobrażalnie zmęczona, zadaje sobie pytania: po co to robię? Dlaczego? Zadaję sobie te pytania, chociaż odpowiedź znam. Wiem, że jeśli dojadę do mety, będę czuła to COŚ. Będę się czuła spełniona, bo pokonałam swoje granice, bo nie poddałam się, bo mam za sobą kolejną , trudną trasę. To uczucie trwa kilka dni, więc warto dla niego pomęczyć się kilka godzin, warto się pocić na treningach.
W ostatnich Wysokich Obcasach Ekstra jest wywiad z Olą Dzik. Jak zapewne niektórzy wiedzą Ola jest alpinistką, ma na swoim koncie spore sukcesy. Ola też biega ( wygrała bieg na Elbrus), startowała też w maratonach mtb ( pamiętam ją z Istebnej), jest koleżanką Mirka z rajdów ekstremalnych.
„ Gdyby nie góry, Byłabym „rozpieprzoną” osobą. Muszę narzucić sobie rytm, samodyscyplinę. I góry mi to dają”
I ja tak często myślę. Starty w maratonach porządkują moją codzienność. Bardzo mocno mnie dyscyplinują i to przekłada się na całe życie, nie tylko na sport.
A na koniec chciałam jeszcze pogratulować: Żelaznej kobiecie czyli Krysi za ukończenie karpackiego giga, Marcinowi i Adamowi za to samo, Sławkowi Bartnikowi za 3 miejsce w M4 na mega, Andrzejowi za dobry występ na mega. I Michałowi Toporowi za 3 miejsce w M1 na mega. Rośnie nam w Tarnowie nowy mistrz! Przyglądajcie się mu.
Na początek jeszcze ze Złotego Stoku zdjęcie ( taki prezent urodzinowy dostałam) .
Złoty Stok © lemuriza1972
Karpacz - miejsce startu © lemuriza1972
Pani Krystyna i Pani Wiola na starcie © lemuriza1972
Start giga © lemuriza1972
Na bufecie © lemuriza1972
I jeszcze jeden film:
- DST 52.00km
- Teren 40.00km
- Czas 05:21
- VAVG 9.72km/h
- VMAX 48.00km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 26 maja 2014
Lubinka czyli rozjazd po Karpaczu
Rozjazd po Karpaczu.
Nogi bolą, lekkie zakwasy. O dziwo, nie bolą ręce, ale to za pewne zasługa Foxa. Spisał się dobrze.
Najpierw miałam jechać po płaskim czyli Las Radłowski, potem pomyślałam: pojadę niebieskim naddunajcowym. Jak już tam byłam pomyślałam: a spróbuję sobie zrobić jakiś większy podjazd. Zobaczymy jak się nogi spiszą. Taka mała próba czy dałabym radę przejechać Wojnicz dzień po Stroniu. Pojechałam więc od Janowic na Lubinkę. 5 km pod górę. Wjechałam, chociaż wolniej niż zwykle. Będę pewnie jeszcze takie próby sobie robić. Stronie jest łatwiejszym maratonem od Karpacza ( podobno, bo ja nie jechałam tam nigdy), więc może ten pomysł przejechania Wojnicza wcielę w życie. Ale to dopiero za dwa miesiące, więc jest sporo czasu na podjęcie decyzji.
Upał dzisiaj.
W okolicach Dunajca masa kamieni na drodze ( chyba podczas ostatnich deszczów i powodzi naniesionych). Śmiać mi się chciało, bo wczoraj wytelapało mnie na tych karpackich kamieniach, a dzisiaj znowu na własne życzenie zafudnowałam sobie nieco telepania:)
Nogi bolą, lekkie zakwasy. O dziwo, nie bolą ręce, ale to za pewne zasługa Foxa. Spisał się dobrze.
Najpierw miałam jechać po płaskim czyli Las Radłowski, potem pomyślałam: pojadę niebieskim naddunajcowym. Jak już tam byłam pomyślałam: a spróbuję sobie zrobić jakiś większy podjazd. Zobaczymy jak się nogi spiszą. Taka mała próba czy dałabym radę przejechać Wojnicz dzień po Stroniu. Pojechałam więc od Janowic na Lubinkę. 5 km pod górę. Wjechałam, chociaż wolniej niż zwykle. Będę pewnie jeszcze takie próby sobie robić. Stronie jest łatwiejszym maratonem od Karpacza ( podobno, bo ja nie jechałam tam nigdy), więc może ten pomysł przejechania Wojnicza wcielę w życie. Ale to dopiero za dwa miesiące, więc jest sporo czasu na podjęcie decyzji.
Upał dzisiaj.
W okolicach Dunajca masa kamieni na drodze ( chyba podczas ostatnich deszczów i powodzi naniesionych). Śmiać mi się chciało, bo wczoraj wytelapało mnie na tych karpackich kamieniach, a dzisiaj znowu na własne życzenie zafudnowałam sobie nieco telepania:)
.
Maki naddunajcowe © lemuriza1972
A taki tam polny widoczek © lemuriza1972
- DST 44.00km
- Teren 12.00km
- Czas 02:10
- VAVG 20.31km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 25 maja 2014
Karpacz przejechany:)
Patrząc na czas, w którym przejechałam ten wyścig... hm... pewnie nie powinnam być wcale zadowolona.
No bo czas jest słabiutki.. właściwie tak patrząc na te wyniki.. myślę sobie: co ja jeszcze mogłabym zrobić, czy jestem w stanie jeszcze jakoś chociaż trochę się poprawić... czy muszę więcej trenować, czy inaczej? Nie wiem...
Ale wyciąganie wniosków z tego czasu pozostawię sobie na później..
dzisiaj nie będę sobie psuć radości z tego, że.. udało się ten "straszny", mityczny już wręcz Karpacz przejechać.
Bo to był bez wątpienia najtrudniejszy wyścig sezonu ( pod względem technicznym, no bo kto wie jaką niespodziankę może przyszykować nam jeszcze pogoda.. wiadomo, że ta może zmienić łatwy wyścig w bardzo ekstremalny).
Ale podchodząc do tego sezonu z niepokojem myślałam o Karpaczu właśnie.
Jechałam go już w 2010 r. Był trudny, ale.. Krysia która jechała kolejne mówiła, że były jeszcze trudniejsze. Tak więc bałam się.
Tak... to był trudny wyścig. Nawet bardzo trudny. Trudno to opisać, trudno sobie to wyobrazić nie będąc na trasie.
I dlatego, ponieważ był to b. trudny maraton jestem szczęśliwa, że przetrwałam, że wytrzymałam na tej trasie 5 godzin i 21 minut. Że dałam radę mozolnie i wolno ale jednak w dużej mierze podjeżdżać, że całkiem nieźle przejechałam dużo b. trudnych zjazdów, chociaż rzecz jasna nie wszystkie.
Wątpię zresztą, że dzisiaj ktokolwiek zjechał wszystko...
Cała nasza Załoga G plus Adam dotarła szczesliwie do mety.
I bez względu na wyniki, to wszyscy wydawali się być zadowoleni.
No bo chyba trudno nie być niezadowolonym po przejechaniu takiego maratonu:).
I takiego zadowolenia i satysfakcji życzę wszystkim bawiącym się w mtb:)
Kto jeszcze nie był na maratonie w Karpaczu, polecam się wybrać. Warto.
No bo czas jest słabiutki.. właściwie tak patrząc na te wyniki.. myślę sobie: co ja jeszcze mogłabym zrobić, czy jestem w stanie jeszcze jakoś chociaż trochę się poprawić... czy muszę więcej trenować, czy inaczej? Nie wiem...
Ale wyciąganie wniosków z tego czasu pozostawię sobie na później..
dzisiaj nie będę sobie psuć radości z tego, że.. udało się ten "straszny", mityczny już wręcz Karpacz przejechać.
Bo to był bez wątpienia najtrudniejszy wyścig sezonu ( pod względem technicznym, no bo kto wie jaką niespodziankę może przyszykować nam jeszcze pogoda.. wiadomo, że ta może zmienić łatwy wyścig w bardzo ekstremalny).
Ale podchodząc do tego sezonu z niepokojem myślałam o Karpaczu właśnie.
Jechałam go już w 2010 r. Był trudny, ale.. Krysia która jechała kolejne mówiła, że były jeszcze trudniejsze. Tak więc bałam się.
Tak... to był trudny wyścig. Nawet bardzo trudny. Trudno to opisać, trudno sobie to wyobrazić nie będąc na trasie.
I dlatego, ponieważ był to b. trudny maraton jestem szczęśliwa, że przetrwałam, że wytrzymałam na tej trasie 5 godzin i 21 minut. Że dałam radę mozolnie i wolno ale jednak w dużej mierze podjeżdżać, że całkiem nieźle przejechałam dużo b. trudnych zjazdów, chociaż rzecz jasna nie wszystkie.
Wątpię zresztą, że dzisiaj ktokolwiek zjechał wszystko...
Cała nasza Załoga G plus Adam dotarła szczesliwie do mety.
I bez względu na wyniki, to wszyscy wydawali się być zadowoleni.
No bo chyba trudno nie być niezadowolonym po przejechaniu takiego maratonu:).
I takiego zadowolenia i satysfakcji życzę wszystkim bawiącym się w mtb:)
Kto jeszcze nie był na maratonie w Karpaczu, polecam się wybrać. Warto.
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 22 maja 2014
Marcinka, Słona Góra
Znany jest już nowy termin maratonu w Wojniczu. 27 lipca. Niestety dzień wcześniej jest maraton w Stroniu Śląskim, a potem zaraz zaczyna się Sudety MTB Challenge, więc GTA Wojnicz musi odpuścić.
Ja zastanawiam się jeszcze nad opcją startu ( jakby to nazwać.. honorowego?:)). Tzn przejechania maratonu ( a raczej jakoś przetoczenia się przez niego, ponieważ dzień po maratonie u GG i długiej podróży, to byłoby bardzo trudne dla mnie). Skąd taki pomysł szalony trochę? ( szalony bo szczerze mówiąc nie do końca wyobrażam sobie jechanie dzień po dniu wyścigu). Po prostu pomyślałam, że za ten trud Marcina Be i reszty imiennych i bezimiennych jego pomocników, tak bym im chciała podziękować. Wszystko uzależniam od tego o której wrócimy ze Stronia, a także stanu roweru, no i mojego stanu. A może pojadę po raz pierwszy w życiu na mini? Zobaczymy. Do 27 lipca jeszcze masa czasu i zobaczymy co się wydarzy.
Jeśli nie pojadę tego maratonu, to na pewno przyjadę pokibicować.
A dzisiaj jazda z Tomkiem. Z założenia testowa i lajtowa. Testowa bo testowałam nową przerzutkę , a lajtowa, bo wczoraj dałam sobie solidnie w kość, no i do maratonu zostało już niewiele czasu, więc nie chciałam jakoś specjalnie się męczyć. Obawiałam się, że nogi dzisiaj zupełnie nie będą chciały kręcić, ale jakoś dałam radę i nawet było ok. Tylko początek trasy, wydawało mi się, ze jest kiepsko, ale potem się rozkręciłam. Pojechałam wałem wzdłuż Białej, a potem za mostkiem… hm…. Zapomniałam, że były deszcze, że była powódź i nagle znalazłam się na terenach, które jeszcze niedawno były zalane. Masa krzewów, traw itp. , błociaro i to błociaro z gatunku śliskich. Udało się jakoś przedrzeć. Na Marcinkę szutrówką. Spokojnie sobie podjeżdżaliśmy z Tomkiem, rozmawiając. Przyjemne takie podjeżdżanie spokojne. Nie zdyszałam się, nogi nie bolały:). A potem czerwonym pieszym w kierunku Słonej. I tu niespodzianka… niemiła niestety. Droga tam będzie. Asfaltowa.
Ja zastanawiam się jeszcze nad opcją startu ( jakby to nazwać.. honorowego?:)). Tzn przejechania maratonu ( a raczej jakoś przetoczenia się przez niego, ponieważ dzień po maratonie u GG i długiej podróży, to byłoby bardzo trudne dla mnie). Skąd taki pomysł szalony trochę? ( szalony bo szczerze mówiąc nie do końca wyobrażam sobie jechanie dzień po dniu wyścigu). Po prostu pomyślałam, że za ten trud Marcina Be i reszty imiennych i bezimiennych jego pomocników, tak bym im chciała podziękować. Wszystko uzależniam od tego o której wrócimy ze Stronia, a także stanu roweru, no i mojego stanu. A może pojadę po raz pierwszy w życiu na mini? Zobaczymy. Do 27 lipca jeszcze masa czasu i zobaczymy co się wydarzy.
Jeśli nie pojadę tego maratonu, to na pewno przyjadę pokibicować.
A dzisiaj jazda z Tomkiem. Z założenia testowa i lajtowa. Testowa bo testowałam nową przerzutkę , a lajtowa, bo wczoraj dałam sobie solidnie w kość, no i do maratonu zostało już niewiele czasu, więc nie chciałam jakoś specjalnie się męczyć. Obawiałam się, że nogi dzisiaj zupełnie nie będą chciały kręcić, ale jakoś dałam radę i nawet było ok. Tylko początek trasy, wydawało mi się, ze jest kiepsko, ale potem się rozkręciłam. Pojechałam wałem wzdłuż Białej, a potem za mostkiem… hm…. Zapomniałam, że były deszcze, że była powódź i nagle znalazłam się na terenach, które jeszcze niedawno były zalane. Masa krzewów, traw itp. , błociaro i to błociaro z gatunku śliskich. Udało się jakoś przedrzeć. Na Marcinkę szutrówką. Spokojnie sobie podjeżdżaliśmy z Tomkiem, rozmawiając. Przyjemne takie podjeżdżanie spokojne. Nie zdyszałam się, nogi nie bolały:). A potem czerwonym pieszym w kierunku Słonej. I tu niespodzianka… niemiła niestety. Droga tam będzie. Asfaltowa.
Na czerwonym pieszym szlaku © lemuriza1972
A i zjechać pod kościół w dalszej części szlaku też już się nie da, bo działka zaorana i trawa ma tam być. Jakiś pan robiący przy tym, powiedział nam, że będzie można gdzieś bokiem objechać. Teren jest kościelny.
Na Słoną pieszym czerwonym dalej i tu też niemiła niespodzianka. Duża cześć tego podjazdu/zjazdu wyasfaltowana.
Zjazd zjazdem Kolosa, przystanek w sklepie w Pleśnej i powrót do domu.
Miła, relaksacyjna jazda.
W niedzielę już tak miło nie będzie. Będzie walka po obydwu stronach góry.
Jestem pełna nadziei i wiary, że uda się przejechać ten najtrudniejszy obecnie maraton, jaki można przejechać w Polsce. Będę bardzo zadowolona jeśli mi się uda. Więc trzymajcie kciuki. Niedziela. Karpacz.
( no może trochę się boję, ale za bardzo pisać o tym nie będę, bo Sufa jeszcze przeczyta i znowu mnie zgani i jeszcze zechcieć jakieś egzorcyzmy chcieć przeprowadzić, żeby złe i to co każe mi się bać ze mnie wygonić:)).
- DST 39.00km
- Teren 10.00km
- Czas 02:08
- VAVG 18.28km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 21 maja 2014
Wał x 3
Taki jakiś ciężki dzień. Ciężko mi się było wybrać na trening, ciężko było do niego zmobilizować.
Ale się zmobilizowałam, bo to był ostatni możliwy dzień, kiedy mogłam coś więcej popodjeżdżać przed maratonem w Karpaczu.
Muszę powiedzieć, że jestem zadowolona z tego treningu. Raz, że plan wykonałam w 100%, dwa, że znowu zasłużyłam na miano kolarza ( jakaś pani powiedziała do pana: uważaj kolarz). Bardzo ciepło, można nawet powiedzieć, że upalnie, ale specjalnie tego nie odczułam.
Za to najlepszego przyjaciela kolarza, a jakże czułam.
Wiało.
Pojechałam na Wał robić asfaltowy podjazd od Pleśnej. Stwierdziłam ostatnio, że mało długiego podjeżdżania, że trzeba kręgosłup przyzywczajać, żeby potem nie było takiego bólu jak w Złotym ( bo ból na pierwszym najdłuższym podjeździe był). A ten podjazd akurat ma 5 km, więc jest jednym z dłuższych w mojej okolicy. Pierwsze podjeżdżanie ciężkie byłoooooo…. Dłużyło mi się i dłużyło i jak sobie pomyślałam, że mam podjechać raz jeszcze… i raz jeszcze hm…. Podczas drugiego podjeżdżania na kilometr przed szczytem wyprzedził mnie jakiś kolarz. Wyprzedził bez słowa, bez „Cześć” czy chociaż podniesienia ręki. Nie lubię takich nietowarzyskich kolarzy.
Hm.. trochę mi to zadziałało na ambicję i zaczęłam jechać szybciej. Odjechał na 20 m. Dużo.
Skróciłam więc dystans do 10 m.
Chyba wyczuł bo przyspieszył, znowu 20. Potem przyspieszam i tuż przed szczytem już „siedzę” mu na kole:). Nie wiem czy stracił siły, czy po prostu nie miał ochoty na ściganie. Fakt jednak jest faktem, że zmobilizował mnie do mocniejszej jazdy.
Trzeci podjazd już wyraźnie najsłabiej. Czułam zmęczenie w nogach. Tak więc 3 x Wał plus kilka mniejszych podjazdów. Myślę, że w sumie tak co najmniej 17 km podjeżdżania się uzbierało. Ale co to jest w porównaniu do 1800 m przewyższenia na 50 km w terenie, które przyjdzie zrobić w Karpaczu?
Za wcześnie ten maraton, za wcześnie. Przydałoby się jeszcze trochę jeżdżenia. No, ale cóż. Może jakoś się uda skończyć. Bardzo mocno na to liczę.
A póki co przypominam jeszcze o Hołda Race. Bardzo fajny wyścig już 31 maja na Śląsku.
https://www.facebook.com/GomolaTransAirco/photos/...
Ale się zmobilizowałam, bo to był ostatni możliwy dzień, kiedy mogłam coś więcej popodjeżdżać przed maratonem w Karpaczu.
Muszę powiedzieć, że jestem zadowolona z tego treningu. Raz, że plan wykonałam w 100%, dwa, że znowu zasłużyłam na miano kolarza ( jakaś pani powiedziała do pana: uważaj kolarz). Bardzo ciepło, można nawet powiedzieć, że upalnie, ale specjalnie tego nie odczułam.
Za to najlepszego przyjaciela kolarza, a jakże czułam.
Wiało.
Pojechałam na Wał robić asfaltowy podjazd od Pleśnej. Stwierdziłam ostatnio, że mało długiego podjeżdżania, że trzeba kręgosłup przyzywczajać, żeby potem nie było takiego bólu jak w Złotym ( bo ból na pierwszym najdłuższym podjeździe był). A ten podjazd akurat ma 5 km, więc jest jednym z dłuższych w mojej okolicy. Pierwsze podjeżdżanie ciężkie byłoooooo…. Dłużyło mi się i dłużyło i jak sobie pomyślałam, że mam podjechać raz jeszcze… i raz jeszcze hm…. Podczas drugiego podjeżdżania na kilometr przed szczytem wyprzedził mnie jakiś kolarz. Wyprzedził bez słowa, bez „Cześć” czy chociaż podniesienia ręki. Nie lubię takich nietowarzyskich kolarzy.
Hm.. trochę mi to zadziałało na ambicję i zaczęłam jechać szybciej. Odjechał na 20 m. Dużo.
Skróciłam więc dystans do 10 m.
Chyba wyczuł bo przyspieszył, znowu 20. Potem przyspieszam i tuż przed szczytem już „siedzę” mu na kole:). Nie wiem czy stracił siły, czy po prostu nie miał ochoty na ściganie. Fakt jednak jest faktem, że zmobilizował mnie do mocniejszej jazdy.
Trzeci podjazd już wyraźnie najsłabiej. Czułam zmęczenie w nogach. Tak więc 3 x Wał plus kilka mniejszych podjazdów. Myślę, że w sumie tak co najmniej 17 km podjeżdżania się uzbierało. Ale co to jest w porównaniu do 1800 m przewyższenia na 50 km w terenie, które przyjdzie zrobić w Karpaczu?
Za wcześnie ten maraton, za wcześnie. Przydałoby się jeszcze trochę jeżdżenia. No, ale cóż. Może jakoś się uda skończyć. Bardzo mocno na to liczę.
A póki co przypominam jeszcze o Hołda Race. Bardzo fajny wyścig już 31 maja na Śląsku.
https://www.facebook.com/GomolaTransAirco/photos/...
- DST 53.00km
- Czas 02:26
- VAVG 21.78km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 19 maja 2014
Płasko
Żałoba po odwołanym maratonie wojnickim trwa. U niektórych była tak silna, że na przekór wszystkiemu postanowili jednak 18 maja pozwiedzać trasę. Wbrew rozpowszechnianym opowieściom, chyba wcale tak fajnie i bezpiecznie nie było ( Marcin Be na ten przykład przyznał się do 4 upadków. Na temat upadków innych członków tej wyprawy, danych brak).
Mogę sobie tylko wyobrazić co działo się na trasie wojnickiej, skoro w Lesie Radłowskim napotkałam dzisiaj na masę połamanych gałęzi, patyków itp., oraz takie rozlewiska.
Rozlewisko w Lesie Radłowskim © lemuriza1972I tak sobie myślę... co wczoraj wydawało się może niektórym w miarę przejezdne, mogłoby dla takich jak ja nie być jednak przejezdne. Bo ja jeżdżę w ogonie "peletonu" ( tak bywa). I kiedy przede mną 200 osób przejedzie przez trasę, to potem trasa wygląda różnie. Dla tego co jedzie na czele, może być jeszcze przejezdna, dla mnie i mnie podobnych , już nie do końca. Ot taka rzeczywistość.
Wnioski płynące więc z wczorajszego objazdu mogą być więc mylące.
Decyzja o odwołaniu wydaje się, że była jak najbardziej słuszna. Niestety ćwierkają wróble na dachu, że nowy termin maratonu to może być koniec lipca. To zła wiadomość dla GTA, ponieważ w tym terminie mamy maraton w Stroniu Śląskim. Nie Wojnicz, to będzie jednak inna cyklokarpacka edycja i cokolwiek by się nie działo, to jakoś damy radę, bo taki oto pojazd ma GOMOLA już przygotowany ( da radę nawet powalonym drzewom na trasie).
A dzisiaj krótko i płasko. Ot taki sobie rozjazd po wczorajszej setce.
PS Zapomniałam dodać , że w Gosławicach spotkałam 3 księży. Dwóch stało na wiadukcie nad autostradą, a jeden na drodze poniżej odmawiał różaniec.
Dziwne to było. Takie pustkowie i aż trzech księży.
Sufa na pewno jakoś by to wytłumaczył.
- DST 35.00km
- Teren 12.00km
- Czas 01:28
- VAVG 23.86km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 18 maja 2014
Szosa na góralach czyli Gomola Race
Kiedy w Złotym Stoku mówiłam Sufie, że prognozy na przyszły tydzień są niefajne, powiedział, że na złe patrzę. Mam patrzeć na te optymistyczne. Nie pomogło. Ubiegły tydzień był dość ekstremalny jeśli chodzi o pogodę. Sobota rano… obudził mnie dudniący o parapet deszcz. Niby przestał padać… ale to nie pomogło. Trasa w Wojniczu wyglądała tak:
( autor zdjęć Marcin Bialik)
Fragment trasy w Wojniczu © lemuriza1972
Do tego wszystkiego strażacy ochotnicy, którzy trasę mieli zabezpieczać, mieli dużo ważniejsze sprawy na głowie. Maraton więc odwołano.
Wszystkie przygotowania i strategia (niemalże wojenna) Sufy, przygotowane na ten wyścig, poszły na marne. Ale tylko tymczasowo, bo Gomola i tak "najazd" na Cyklokarapty zrobi ( czy to będzie Wojnicz? Nie wiadomo, wszystko zależy od nowego terminu).
Taka niespodzianka miała czekać na nas w Wojniczu © lemuriza1972Jako, że na Wojnicz zapowiedziało się 32 Gomole i bardzo nam było smutno, że jednak się dzisiaj nie zobaczymy, urządziliśmy sobie na własnym podwórku GOMOLA RACE. Na początku było nas troje ( Gomolaków), ale im bliżej końca trasy, tym było nas więcej. Takie cuda to tylko w Gomoli:).
Dzisiejsza trasa wiodła asfaltami, ponieważ, że jak pokazuje zdjęcie na wstępie, lasy raczej do jazdy się nie nadawały. Było nas sporo: Adam, Krysia, Tomek, Piotrek, Marcin, Krzysiek Labudu ( opuścił nas w Zalasowej), Staszek no i ja.
Dołączył jeszcze jeden przyjaciel – wiatr. Niby on przyjacielem kolarza, prawda? No, ok, ale wolałabym jednak żeby nie był aż tak „towarzyski” jak dzisiaj.
Trasa była długa i dość pagórkowata. A i tempo spore jak dla mnie. Pan Adam momentami dyktował to tempo i w którymś momencie doszliśmy do prędkości ok 40 km na godzinę. Tomek powiedział potem, że gdyby miał karabin strzelałby nam po oponach:).
Gdzieś w okolicach Jodłowej odłączył od nas Adam. Z przyczyn nieznanych. Być może nie chciało już mu się z nami gadać. Ja tam jednak myślę, że ma jakieś tajne plany treningowe i pojechał je realizować:). A może spieszyło mu się na piwo?
Pierwsze moje 100 km w sezonie. Być może ostatnie, bo takie dystanse to jednak jestem w stanie tylko po asfalcie przejechać, a niedzielne treningi jak warunki pozwalają wolę jednak w terenie. Ale cieszę się z tej dzisiejszej jazdy, bo 5 godzin jazdy to dobry trening wytrzymałościowy. Trochę się bałam czy wytrzymam w dobrej kondycji do samego końca, no ale udało się. Dobry wytrzymałościowy trening przed Karpaczem, chociaż tam na trasie najpewniej spędzę dużo więcej czasu.
Tak z kronikarskiego obowiązku muszę dodać, że jechaliśmy dzisiaj przez dwie ciekawe wsie :
Zalasową - największa wieś w Polsce pod względem liczby mieszkańców ( 3224) i Jodłową ( podobno największą wieś pod względem powierzchni - tak twierdzi Tomek).
No i wjechaliśmy dzisiaj do innego województwa czyli podkarpackiego.
I jeszcze jedno: z Zalasowej pięknie było widać zaśnieżone Tatry.
Trasa: Marcinka- Zalasowa- Źwiernik – Jodłowa ( tam mieszka Maciej Maleńczuk)- Kowalowa- Joniny- Ryglice-Zalasowa- Tuchów- Piotrkowice-Tarnów.
Przewyższenie: ok 1500 m
Krysia, Marcin i Staszek © lemuriza1972
Pierwszy bufet na szczycie Marcinki © lemuriza1972
Takie tam znalezione po drodze © lemuriza1972
W Zalasowej © lemuriza1972
Adam i Piotrek © lemuriza1972
Pani Krystyna na podjeździe © lemuriza1972
Pani Krystyna i Pan Adam © lemuriza1972
W drodze © lemuriza1972
Pani Krystyna w Ryglicach © lemuriza1972
Zbiorczo © lemuriza1972
Cała ekipa ( z wyjątkiem Pana Adama) © lemuriza1972
Kwieciście © lemuriza1972
Podrabiane Gomolaki © lemuriza1972
W okolicach Zalasowej © lemuriza1972 A tak wygląda krajobraz w okolicach Łowczówka.
Krajobraz po bitwie © lemuriza1972
- DST 105.00km
- Teren 8.00km
- Czas 05:05
- VAVG 20.66km/h
- VMAX 72.00km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 16 maja 2014
Peace blues
Maraton w Wojniczu zbliża się wielkimi krokami.
"Jak tu myśli mieć spokojne, kiedy niesie się na wojnę (jak?) .
Bo na wojnie jak wiadomo ,
Jest zbyt głośno, zbyt czerwono (o tak...)
( tym razem będzie bardzo niebiesko- pomarańczowo-biało , Przynajmniej do czasu kiedy naszych ubrań nie pokryje warstwa błota)
Ludzie jacyś tacy inni .
Mniej przyjaźni, mniej niewinni .
A do tego wzrasta trwoga
Że być może nie ma Boga (nie ma Go)
( trwoga ta na pewno nie będzie dotyczyła jednego z naszych zawodników czyli rzecz jasna Sufy).
A może będzie dobrze?
A może będzie dobrze?
A może będzie dobrze? Byłoby dobrze .
( na pewno będzie dobrze!)
Jak tu snuć na przyszłosć plany
Gdy wojenne czasy mamy (jak?)
Podczas wojny każdy w planie
Tejże wojny ma przetrwanie(tylko to!)
( przetrwamy!)
Ludzie wtedy jacyś inni
Mniej przyjaźni mniej niewinni .
A do tego wzrasta trwoga Że być może nie ma Boga(nie ma Go) ."
Czarnovia na usługach Gomoli:) © lemuriza1972
Na rowerze nie siedziałam od.. poniedziałku. No zobaczymy jak wpłynie to na start w Wojniczu.
W sumie dzisiaj po południu przestało padać, można było pojeździć, no ale byłam w serwisie.
Przed maratonem w Złotym Stoku, Mamba powiedziała: - a może napiszesz jakąś relację ze Złotego?
- hm.. będzie ciężko z czasem.. – odpowiedziałam.
Sufa: jeszcze raz pytanie i poproszę inną odpowiedź.
Mamba: może napiszesz relację ze Złotego?
Ja: hm.. no we wtorek jedziemy z Panią Krystyną na koncert.
Sufa: jeszcze raz pytanie i poproszę o inną odpowiedź.
Ja: ok.
No to jeszcze trochę wspomnień ze Złotego:
http://www.lovebikes.pl/index.php?strona=artykul¶metry=1|411&PHPSESSID=ijfqeb464qrs668kqh8km6n7h3
"Jak tu myśli mieć spokojne, kiedy niesie się na wojnę (jak?) .
Bo na wojnie jak wiadomo ,
Jest zbyt głośno, zbyt czerwono (o tak...)
( tym razem będzie bardzo niebiesko- pomarańczowo-biało , Przynajmniej do czasu kiedy naszych ubrań nie pokryje warstwa błota)
Ludzie jacyś tacy inni .
Mniej przyjaźni, mniej niewinni .
A do tego wzrasta trwoga
Że być może nie ma Boga (nie ma Go)
( trwoga ta na pewno nie będzie dotyczyła jednego z naszych zawodników czyli rzecz jasna Sufy).
A może będzie dobrze?
A może będzie dobrze?
A może będzie dobrze? Byłoby dobrze .
( na pewno będzie dobrze!)
Jak tu snuć na przyszłosć plany
Gdy wojenne czasy mamy (jak?)
Podczas wojny każdy w planie
Tejże wojny ma przetrwanie(tylko to!)
( przetrwamy!)
Ludzie wtedy jacyś inni
Mniej przyjaźni mniej niewinni .
A do tego wzrasta trwoga Że być może nie ma Boga(nie ma Go) ."
Dzisiaj do serwisu po nową przerzutkę. Zbroimy się.
Przerzutka jest nowa i wobec tego wygląda ślicznie ( do czasu).
Tak więc w niedzielę maraton w Wojniczu, raz jeszcze zapraszam. Łatwo zapewne nie będzie, bo pada od wtorku ( chociaż już dzisiaj znacznie mniej). A ja wiadomo błoto i deszcz niejedną już nie do końca trudną trasę zamieniły w ekstremalną. Ale przecież przetrwamy, bo już tyle przecież przetrwaliśmy. Kiedyś np. było tak ( polecam obejrzenie zdjęć): http://lemuriza1972.bikestats.pl/377633,Maraton-b... Ale bywało jeszcze gorzej ( Rabka 2010, Krynica 2010, Piwniczna 2013). Jak już zapewne zainteresowani wiedzą, na ten maraton przybywa liczna grupa pod wezwaniem GOMOLA TRANS AIRCO ( zapisane 32 osoby). Jeżeli wszyscy przyjadą, to będzie drużynowy rekord Cyklokarpat. Uważajcie zatem, bo może być na przykład tak:
:
Sufa straszy Joannę Jabłczyńską © lemuriza1972Tak więc w niedzielę maraton w Wojniczu, raz jeszcze zapraszam. Łatwo zapewne nie będzie, bo pada od wtorku ( chociaż już dzisiaj znacznie mniej). A ja wiadomo błoto i deszcz niejedną już nie do końca trudną trasę zamieniły w ekstremalną. Ale przecież przetrwamy, bo już tyle przecież przetrwaliśmy. Kiedyś np. było tak ( polecam obejrzenie zdjęć): http://lemuriza1972.bikestats.pl/377633,Maraton-b... Ale bywało jeszcze gorzej ( Rabka 2010, Krynica 2010, Piwniczna 2013). Jak już zapewne zainteresowani wiedzą, na ten maraton przybywa liczna grupa pod wezwaniem GOMOLA TRANS AIRCO ( zapisane 32 osoby). Jeżeli wszyscy przyjadą, to będzie drużynowy rekord Cyklokarpat. Uważajcie zatem, bo może być na przykład tak:
:
Póki co respekt w stosunku do Gomoli jest.
Oto dowód.
Rower treningowy Pani Krystyny a przy nim w pocie czoła pracujący pod naszym czujnym okiem, od lewej Filip, Rafał, Miłosz czyli zawodnicy tzw Bike Brothers Oshee Team czyli.. mówiąc prościej Czarnovii ( mówią, że będą na mecie prze każdą Gomolą).
Oto dowód.
Rower treningowy Pani Krystyny a przy nim w pocie czoła pracujący pod naszym czujnym okiem, od lewej Filip, Rafał, Miłosz czyli zawodnicy tzw Bike Brothers Oshee Team czyli.. mówiąc prościej Czarnovii ( mówią, że będą na mecie prze każdą Gomolą).
Czarnovia na usługach Gomoli:) © lemuriza1972
Na rowerze nie siedziałam od.. poniedziałku. No zobaczymy jak wpłynie to na start w Wojniczu.
W sumie dzisiaj po południu przestało padać, można było pojeździć, no ale byłam w serwisie.
Przed maratonem w Złotym Stoku, Mamba powiedziała: - a może napiszesz jakąś relację ze Złotego?
- hm.. będzie ciężko z czasem.. – odpowiedziałam.
Sufa: jeszcze raz pytanie i poproszę inną odpowiedź.
Mamba: może napiszesz relację ze Złotego?
Ja: hm.. no we wtorek jedziemy z Panią Krystyną na koncert.
Sufa: jeszcze raz pytanie i poproszę o inną odpowiedź.
Ja: ok.
No to jeszcze trochę wspomnień ze Złotego:
http://www.lovebikes.pl/index.php?strona=artykul¶metry=1|411&PHPSESSID=ijfqeb464qrs668kqh8km6n7h3
- DST 6.00km
- Aktywność Jazda na rowerze