Wpisy archiwalne w miesiącu
Maj, 2014
Dystans całkowity: | 769.00 km (w terenie 203.00 km; 26.40%) |
Czas w ruchu: | 43:52 |
Średnia prędkość: | 17.39 km/h |
Maksymalna prędkość: | 72.00 km/h |
Liczba aktywności: | 16 |
Średnio na aktywność: | 48.06 km i 2h 55m |
Więcej statystyk |
Środa, 14 maja 2014
GTA & Gutek czyli manewry przed Wojniczem
Że Gomolątko jest włóczykijem, to wiadomo nie od dzisiaj. Bywało już w różnych miejscach, z niejednego pieca chleb jadło, obok niejednej sławy bywało ( jest nawet po wczorajszych wojażach, można by powiedzieć recydywistą).
Tym razem jako, że jest nieletnie zabrałyśmy je na święto młodości ( przy okazji zaniżyło nam sporo średnią wieku) czyli na krakowskie Juwenalia. Okazja była niemała czyli Juwenaliowy koncert reggae. A, że oprócz Maleo Reggae Rockers i Vavamuffin mieli wystąpić chłopcy z Indios Bravos, no to jak mogłoby nas tam zabraknąć?
Juwenalia… zapomniałam już jak to wygląda, bo przecież od czasu skończenia moich studiów minęło hm…18 lat!!! Miałam to szczęście, że studiowałam w Krakowie, więc i krakowskie Juwenalia nie są mi obce. Z tymże za moich czasów nie trwały tak długo ( teraz to cały tydzień). Na tenże koncert miałyśmy okazję ubrać wreszcie nasze nowe, gutkowe koszulki.
Juwenaliowy koncert reggae w Krakowie © lemuriza1972
Tym razem jako, że jest nieletnie zabrałyśmy je na święto młodości ( przy okazji zaniżyło nam sporo średnią wieku) czyli na krakowskie Juwenalia. Okazja była niemała czyli Juwenaliowy koncert reggae. A, że oprócz Maleo Reggae Rockers i Vavamuffin mieli wystąpić chłopcy z Indios Bravos, no to jak mogłoby nas tam zabraknąć?
Juwenalia… zapomniałam już jak to wygląda, bo przecież od czasu skończenia moich studiów minęło hm…18 lat!!! Miałam to szczęście, że studiowałam w Krakowie, więc i krakowskie Juwenalia nie są mi obce. Z tymże za moich czasów nie trwały tak długo ( teraz to cały tydzień). Na tenże koncert miałyśmy okazję ubrać wreszcie nasze nowe, gutkowe koszulki.
Gomolątko na gościnnych występach © lemuriza1972
Pierwszy występujący zespół czyli MRR, nie porwał mnie jakoś specjalnie.
Poza tym nie bardzo lubię takie dość nachalne „przemycanie” za pomocą muzyki, swojego wyznania i poglądów politycznych. No, ale co kto lubi…
Vavamuffin znacznie bardziej mi się podobało i chętnie bym ich posłuchała jeszcze. Okazja będzie, bo mają grać w Tarnowie podczas Juwenaliów.
No i nadszedł czas na IB.
Z tego też powodu przeprowadziłyśmy szturm na miejscówki pod sceną. Czy to był dobry pomysł? No nie wiem…
Nie był to bowiem dość „grzeczny” koncert w klubie na jakich bywałam wcześniej. Tłoczno.. pogowanie i takie różne tam, sprawiły, że czuję się jak po niezłym maratonie. I to po giga. Poobijana nieco i zmęczona. 5, 5 godziny stania, skakania, tańczenia, to jednak nie jest byle co.
Ale jeśli rozpatrywać to w kontekście treningu przed Wojniczem, to zapewne był to trening bardzo pożyteczny.
Kiedy zaczęło grać IB zaczęło padać. Jakoś nam to jednak specjalnie nie przeszkadzało.
Gutek na scenie © lemuriza1972Kiedy zaczęło grać IB zaczęło padać. Jakoś nam to jednak specjalnie nie przeszkadzało.
Gutek i koledzy jak zwykle wspaniali. Co tu dużo mówić, potrafią grać koncerty. Zdecydowanie wolę jednak te w klubie. A po koncercie dojrzałam Gutka, z boku sceny, tak więc kolejny szturm dzisiejszego dnia i już jesteśmy obok niego.
Pani Krystyna namawia go do transferu do GTA.
Pani Krystyna z Gutkiem © lemuriza1972
Przy okazji bierze autograf
.
Najnowszy autograf dla Gomolątka © lemuriza1972
A ja robię zdjęcia
.
Gutek po koncercie © lemuriza1972
Transfer jest już blisko. Gutek zadowolony i jak widać wydaje się, że do twarzy mu w barwach GTA. Tylko musimy się postarać o właściwy rozmiar koszulki:).
Śląskie połączenie doskonałe GTA&Gutek © lemuriza1972
A teraz jeszcze fragment wpisu z bloga mojego teamowego kolegi Sufy:
W najbliższą niedzielę ścig w Wojniczu, cyklokarpacki taki. To najmacz ważny start w tej dekadzie. Po co tak, to zeznam, gdy już będzie po. Tymczasem przygotowania w toku, co widać na poniższym obrazku.
Przygotowania do Wojnicza © lemuriza1972
Zapraszam więc w swoje strony, do Wojnicza, 18 maja ( maraton w ramach Cyklokarpat). Przybywajcie!
Zabierzemy Was na całkiem przyjemną trasę.
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 12 maja 2014
Lubinka x 2
Sufa powiedział mi w Złotym, że na złe prognozy patrzę. Mam patrzeć na te optymistyczne:).
Szukałam tych optymistycznych,i w każdej nawet najbardziej optymistycznej wersji na ten tydzień wygląda to cóż…. Potopowo. Od środy jakieś ulewy, podtopienia i tym podobne niespodzianki. Tak więc pomyślałam ( kiedy dzisiaj rano wreszcie przestało padać), że trzeba zrobić jakiś trening ( jutro nie będzie czasu), no a od środy do soboty potop.
Ale okrutnie mi się nie chciało, jakaś taka zmęczona się czułam pomimo wczorajszego relaksu na basenach mineralnych
( termalnych) w Solcu – Zdroju ( polecam, tylko 50 km od Tarnowa). Deszcz padający podczas mojego powrotu do domu oraz zimno, właściwie…. było to świetne alibi. Zostać sobie w domu, zjeść obiad, wyłożyć się z książką i dać odpocząć organizmowi. Kiedy jednak dojechałam do Mościc.. przestało padać i zaświeciło słońce. Westchnęłam ciężko i pomyślałam: nie ma alibi, trzeba jechać:). Nie ma tak łatwo, nic nie przychodzi samo. Samo się nie będzie potem na zawodach jeździło ( zwłaszcza podjeżdżało).
No to pojechałam. Na jakieś wielkie podjeżdżanie wyraźnie nie miałam jeszcze siły. Trochę w nogach jeszcze „czuć” sobotnie zmagania na trasie w Złotym. Ale też nie było bardzo dramatycznie, zwłaszcza, że wiał spory wiatr, on też powodował, że odczuwałam dzisiaj jazdę ciężej niż zwykle. Pojechałam więc do Janowic i stamtąd podjechałam na Lubinkę. Zjechałam na dół i serpentynami podjechałam raz jeszcze. No to w sumie jak zsumować całą trasę to jakieś 9 km podjeżdżania dzisiaj wyszło. Szału nie ma, ale zawsze coś.
Wysłałam trochę zdjęć ze Złotego mojej znajomej. Kiedy odpisała, uśmiechałam się sama do siebie.
„no ja po prostu tego nie rozumiem ...po pierwsze jak można pokonać n a rowerze taką trasę. Po drugie jak można mieć z tego przyjemność ".
No to jak to jest drogie koleżanki i koledzy? Jak można?:)
Normalnie. Po pierwsze trzeba mieć rower górski, po drugie trzeba sporo jeździć, po trzecie trzeba lubić jeździć, po czwarte trzeba mieć trochę odwagi. I to w zasadzie tyle:).
A jak to jest z tą przyjemnością? Jeśli chodzi o wyścigi.. podczas jazdy trudno mówić o przyjemności, prawda? Bywa trudno, bywa boleśnie, bywa różnie. Przyjemność jest na mecie. I wielka satysfakcja.
Takie tam zaległe zdjęcie z okolic Tarnowa © lemuriza1972
Szukałam tych optymistycznych,i w każdej nawet najbardziej optymistycznej wersji na ten tydzień wygląda to cóż…. Potopowo. Od środy jakieś ulewy, podtopienia i tym podobne niespodzianki. Tak więc pomyślałam ( kiedy dzisiaj rano wreszcie przestało padać), że trzeba zrobić jakiś trening ( jutro nie będzie czasu), no a od środy do soboty potop.
Ale okrutnie mi się nie chciało, jakaś taka zmęczona się czułam pomimo wczorajszego relaksu na basenach mineralnych
( termalnych) w Solcu – Zdroju ( polecam, tylko 50 km od Tarnowa). Deszcz padający podczas mojego powrotu do domu oraz zimno, właściwie…. było to świetne alibi. Zostać sobie w domu, zjeść obiad, wyłożyć się z książką i dać odpocząć organizmowi. Kiedy jednak dojechałam do Mościc.. przestało padać i zaświeciło słońce. Westchnęłam ciężko i pomyślałam: nie ma alibi, trzeba jechać:). Nie ma tak łatwo, nic nie przychodzi samo. Samo się nie będzie potem na zawodach jeździło ( zwłaszcza podjeżdżało).
No to pojechałam. Na jakieś wielkie podjeżdżanie wyraźnie nie miałam jeszcze siły. Trochę w nogach jeszcze „czuć” sobotnie zmagania na trasie w Złotym. Ale też nie było bardzo dramatycznie, zwłaszcza, że wiał spory wiatr, on też powodował, że odczuwałam dzisiaj jazdę ciężej niż zwykle. Pojechałam więc do Janowic i stamtąd podjechałam na Lubinkę. Zjechałam na dół i serpentynami podjechałam raz jeszcze. No to w sumie jak zsumować całą trasę to jakieś 9 km podjeżdżania dzisiaj wyszło. Szału nie ma, ale zawsze coś.
Wysłałam trochę zdjęć ze Złotego mojej znajomej. Kiedy odpisała, uśmiechałam się sama do siebie.
„no ja po prostu tego nie rozumiem ...po pierwsze jak można pokonać n a rowerze taką trasę. Po drugie jak można mieć z tego przyjemność ".
No to jak to jest drogie koleżanki i koledzy? Jak można?:)
Normalnie. Po pierwsze trzeba mieć rower górski, po drugie trzeba sporo jeździć, po trzecie trzeba lubić jeździć, po czwarte trzeba mieć trochę odwagi. I to w zasadzie tyle:).
A jak to jest z tą przyjemnością? Jeśli chodzi o wyścigi.. podczas jazdy trudno mówić o przyjemności, prawda? Bywa trudno, bywa boleśnie, bywa różnie. Przyjemność jest na mecie. I wielka satysfakcja.
- DST 43.00km
- Czas 01:49
- VAVG 23.67km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 11 maja 2014
MTB Marathon - Złoty Stok relacja
Maraton nr 43
MTB Volvo Marathon Złoty Stok
km - 40, przewyższenie 1500 m
miejsce : kategoria 3 / 5
open: 284/338
Złoty Stok jechałam dotychczas 3 razy. Wczorajsza jazda w Złotym była debiutem w nowych barwach, tak więc zależało mi bardzo żeby nie przynieść wstydu mojej drużynie.
Zadanie było trudne. Po pierwsze: właściwie po dwóch latach powrót na trasy naprawdę trudnego cyklu. Powtarzam się, wielu osobom się to nie podoba ( no bo każdy chwali swoje i trasy po których on jeździ i pewnie te wydają mu się najtrudniejsze), ale przejechałam już trochę tych wyścigów w życiu, w różnych cyklach, porównanie mam i wiem, że nie ma cyklu trudniejszego
w Polsce. Ale żeby to zrozumieć, trzeba po prostu przyjechać. Np. do Złotego, Karpacza czy Istebnej. Warto się pospieszyć, bo nie wiadomo jak długo GG będzie jeszcze organizował maratony.
( kiedy w ub sobotę byłyśmy z Panią Krystyną na koncercie RAZ, DWA, TRZY , Adam Nowak powiedział: kiedy coś przychodzi zbyt łatwo, szybko się o tym zapomina.
Być moźe dlatego lubię i wybieram te trudne trasy. Zostają w pamięci na zawsze).
Moje obawy były bardzo duże. Przerwa 2 letnia w jeździe w takim cyklu, to spory problem. Trzeba sobie odblokować COŚ w głowie, przypomnieć jak się zjeżdża, bo tutaj naprawdę jest CO zjeżdżać.Nie można się bać. Jeśli się boisz - przepadłeś. Wtedy zostaje ci schodzenie ( bo zbiegać też jest ciężko), a schodzenie.. cóż... masę czasu zajmuję. Zresztą gdzie potem satysfakcja?
Po drugie: tak wyszło, że był to pierwszy maraton dla mnie w tym sezonie. I od razu skok na głęboką wodę. Góry. 1500 m przewyższenia na 39,6 km, prawie 100% trasy w terenie, no i te zjazdy…
A wyglądało to mniej więcej tak.
MTB Volvo Marathon Złoty Stok
km - 40, przewyższenie 1500 m
miejsce : kategoria 3 / 5
open: 284/338
Złoty Stok jechałam dotychczas 3 razy. Wczorajsza jazda w Złotym była debiutem w nowych barwach, tak więc zależało mi bardzo żeby nie przynieść wstydu mojej drużynie.
Zadanie było trudne. Po pierwsze: właściwie po dwóch latach powrót na trasy naprawdę trudnego cyklu. Powtarzam się, wielu osobom się to nie podoba ( no bo każdy chwali swoje i trasy po których on jeździ i pewnie te wydają mu się najtrudniejsze), ale przejechałam już trochę tych wyścigów w życiu, w różnych cyklach, porównanie mam i wiem, że nie ma cyklu trudniejszego
w Polsce. Ale żeby to zrozumieć, trzeba po prostu przyjechać. Np. do Złotego, Karpacza czy Istebnej. Warto się pospieszyć, bo nie wiadomo jak długo GG będzie jeszcze organizował maratony.
( kiedy w ub sobotę byłyśmy z Panią Krystyną na koncercie RAZ, DWA, TRZY , Adam Nowak powiedział: kiedy coś przychodzi zbyt łatwo, szybko się o tym zapomina.
Być moźe dlatego lubię i wybieram te trudne trasy. Zostają w pamięci na zawsze).
Moje obawy były bardzo duże. Przerwa 2 letnia w jeździe w takim cyklu, to spory problem. Trzeba sobie odblokować COŚ w głowie, przypomnieć jak się zjeżdża, bo tutaj naprawdę jest CO zjeżdżać.Nie można się bać. Jeśli się boisz - przepadłeś. Wtedy zostaje ci schodzenie ( bo zbiegać też jest ciężko), a schodzenie.. cóż... masę czasu zajmuję. Zresztą gdzie potem satysfakcja?
Po drugie: tak wyszło, że był to pierwszy maraton dla mnie w tym sezonie. I od razu skok na głęboką wodę. Góry. 1500 m przewyższenia na 39,6 km, prawie 100% trasy w terenie, no i te zjazdy…
A wyglądało to mniej więcej tak.
Profil trasy mega w Złotym Stoku © lemuriza1972
Po trzecie: pomimo, że staram się naprawdę ostatnio solidnie trenować, to jednak „zimę” pod względem przygotowań trochę sobie zaniedbałam i nie wyglądała tak jak powinna, a po trzecie wciąż jeszcze nie tak wiele kilometrów mam w nogach, a z tras dłuższych i trudniejszych, to właściwie zrobiona ostatnio jedna jedyna Jamna. No, ale to moja wina, w końcu tylko ja odpowiadam za to jak się do startów przygotowuję. Dlatego się bałam. Nie ukrywam, że bardzo.
Ale do rzeczy. Do Złotego wyruszamy w składzie: Krysia, Andrzej, Marcin, Adam i ja. Czyli jak to nas nazwałam Załoga G ( G jak Gomola) & Adam. Po drodze czeka na nas taka niespodzianka.
Kawa po drodze © lemuriza1972
Na miejscu dołącza do nas Sławek Bartnik i razem „ruszamy” na „kwaterę”. To samo piętro zajmuje Grzegorz Golonko i jego załoga, co okaże się nie bez znaczenia, ponieważ trochę utrudniają nam wyspanie się ( jakieś takie nocne „rozmowy” prowadzą). Rano ponieważ wstają wcześnie,to i budzą nas bardzo wcześnie. Tak więc noc przespana kiepsko, ale tym się nie przejmuję, bo zazwyczaj jeśli chodzi o maratony, jakoś to specjalnie mi nie przeszkadza. Wiele było takich, które jechałam „ na niewyspaniu” i jakoś szło.
Stres mi przeszkadza. Złe sny ( że nie kończę maratonu). Stres głównie przed zjazdami. Na starcie spotykamy wiele osób z drużyny. Miło zobaczyć się po zimowej przerwie. Trochę rozgrzewki ( w towarzystwie Krysi, Marcina i Jacka Topora, kolegi z Tarnowa), robimy początek pierwszego podjazdu. Start giga pół godziny wcześniej, więc kibicuję i robię zdjęcie.
Gomole na starcie © lemuriza1972
Mój numer:) © lemuriza1972
Jakby mniej znajomych na starcie. No tak.. kiedy przeglądam listę wyników, to widać, że po prostu mało osób jeździ, z tych co pamiętam je sprzed kilku lat. Mam drugi sektor ( to chyba zasługa ubiegłorocznego zwycięstwa w Piwnicznej), więc przyjemnie się startuje. Pomimo, tego, że jak mi się wydaje, jadę pierwszy podjazd dość mocno… masa ludzi mnie mija. Ogromnie jest to przytłaczające.
Wydawało mi się, po ostatnich treningach, że trochę tej siły jest. Na pewno jest więcej niż w ub roku, ale to jednak jeszcze nie to co bym chciała. Pierwszy podjazd prawie 9 km i 500 m przewyższenia. Psychicznie to dość masakrujące jest, no ale jedziemy.
Zaraz na początku słyszę Sufę jak krzyczy: „ Peleton jedzie, peleton jedzie. Uwaga: nie mam hamulców!” Gna jak „potłuczony” do przodu ( ciekawe jak długo tak gnał?:)).
Potem mija mnie jeszcze Darek Wierzbicki, mówiąc: Iza, nie mogę cię dogonić..
Taaaakkkk… jasne.
W którymś momencie przejeżdża obok mnie Edyta Swat. Mówi: „Cześć”. Ona jest w mojej kategorii wiekowej. Myślę więc: muszę się jej trzymać.
Myśleć to jedno, zrobić to drugie. Nie daję rady. Po prostu nie daje rady przyspieszyć. Jadę tak mocno jak mogę, ale to chyba wszystko na co mnie na razie stać. Edyta odjeżdża. ( kiedy rozmawiam z nią po wyścigu, mówi, że też miała przerwę w jeżdżeniu u GG i też jej ciężko, szacunek dla niej, ona jest kilka lat starsza ode mnie i wciąż jej się chce jeździć).
No to jedziemy dalej. Myślę tylko o tym żeby ten podjazd się skończył i zaczął się jakiś zjazd, bo mam już serdecznie dość. Jest kilkadziesiąt metrów zjazdu, ale potem znowu podjazd. Gdzieś po drodze mija mnie Gosia Gumiennik z mojego teamu i mówi: KTM-y jadą same pod górę ( ona też ma KTM-a).
Uśmiecham się. Tym razem nawet nie odwracam głowy w stronę przepięknych widoków, koncentruję się tylko na mozolnym pedałowaniu. Pogoda piękna, taka typowo kolarska, nie jest za gorąco, ale świeci słońce. Pomimo tego na trasie jest trochę błota, bo w nocy popadało solidnie. Ale według mnie ( bo pamiętam błotny sezon 2010), to są ilości dość śladowe. Pierwszy trudniejszy zjazd, początkowo jadę, potem „pękam”. Schodzę z roweru. Działa jeszcze jakaś blokada, która na szczęście potem nie wiadomo kiedy i nie wiadomo dlaczego.. zwyczajnie puszcza ( z wyjątkiem kawałka ostatniego trudnego zjazdu, który schodzę, bo jakoś tak złą ścieżkę wybieram, a do tego mam świadomość, że już tak niedaleko mety i nie chcę się uszkodzić. . Ale naprawdę jest ok. Jest sama sobą mile zaskoczona, jeśli chodzi o zjazdy. A one naprawdę nie są łatwe. Pomijam już te niekończące się korzeniaste sekwencje ( trudno sobie wyobrazić większe nagromadzenie korzeni) czyli słynną już Borówkową. Zjazdów po korzeniach zwykle się nie obawiam ( no chyba , że jest jakoś bardzo ślisko) i po nich jadę dość sprawnie. No, ale te wystające z ziemi kamienie… Cała masa, a między nimi niewiele przerwy. Nieźle trzeba się natrudzić żeby jakoś przejeżdżać, nie zahaczyć korbą czy nie uderzyć przerzutką. No, ale udaje się bardzo wiele tych zjazdów pokonać. Nie wszystkie, ale większość. Całkiem sprawnie, tak to mogę ocenić jak na tak długą przerwę w jeżdżeniu po takich trasach. Strach znika, pojawia się radość z tego, że znowu „wiem” jak sobie na takich zjazdach radzić ( i że niektórzy panowie obok mnie idą, a ja zjeżdżam). To jest bardzo przyjemne uczucie.
Na jednym ze zjazdów jakiś starszy pan przewraca się i to tak nieszczęśliwie, że spada w dół jakiś co najmniej metr, na kamienie do koryta potoku. Rower spada na niego. Wygląda to mało ciekawie, jestem przekonana, że coś sobie połamał. Pomagam mu wyciągnąć rower, a on o własnych siłach wychodzi. Mówi, że wszystko jest w porządku. Na szczęście. Pierwsze 20 km ciągnie się niemiłosiernie. Kiedy widzę tabliczkę z napisem „Lutynia” , to już wiem co potem będzie. Długi, mozolny podjazd łąką, na którym naprawdę można psychicznie spękać. Pamiętam z ubiegłych lat, ze wiele osób tam prowadziło rowery. Teraz wszyscy dzielnie jadą. No i wjeżdżamy w las i podjazdy, podjazdy, podjazdy. Po kamieniach, korzeniach. Wysysające siły. Nie wszystkie wjeżdżam. Nie dlatego, że są tak ekstremalnie trudne ( bo to jeszcze nie ten rodzaj podjazdów), ale po prostu wiem, że siłując się z nimi, wjeżdżając za wszelką cenę , stracę masę sił. Ale są takie, że wjeżdżam pomimo tego, że wiem, że tych sił stracę dużo. Jakoś tak działa jednak ambicja. Widzę idących obok panów i myślę: a ja wjadę…:) i wjeżdżam.
Trudno czasem ten rozsądek włączyć i ekonomicznie gospodarować siłami. Do 30 km jest bardzo ciężko. Ostatnie 10 km jest już łatwiejsze, dużo szybkich zjazdów, trochę błotnistych, trochę szutrowych, których się nie boję i jadę , wydaje mi, że się dość szybko. Ostatni szutrowy zjazd ( na który sporo osób narzekało, że niebezpieczny), jadę sprawnie , szybko jak na moje możliwości i dość pewnie, co mnie cieszy, bo takie zjazdy to była moja pięta achillesowa. Trochę w głowie się na ten temat poukładało, ale myślę, że spora w tym zasługa również Foxa.
Rower działa bez zarzutów, pomimo wielkich problemów i nerwów przedstartowych ( jechałam na pożyczonej od Krysi przerzutce xt shadow , długo by opowiadać, co działo się na dzień przed wyjazdem do Złotego). Nie byłam pewna jak to wszystko będzie działać. Tak więc tą drogą, składam Krysi i jej Trekowi ( dawcy organów) podziękowania, bo gdyby nie oni, to musiałabym wyciągać „shadowkę” z Magnusa, a ona chyba już dość wysłużona.
Niestety w czwartek wieczorem w Tarnowie nowa przerzutka xt shadow była nie zdobycia.
Podziękowania specjalnie również dla Miłosza i Filipa ze sklepu Bike Brothers, którzy to na miejscu, na dzień przed wyścigiem pomogli mi doprowadzić rower do stanu używalności. I dla Tomka za głos doradczy. Dziękuję!
Na mecie nie jestem zadowolona. Mam wrażenie, że te podjazdy jechałam słabo. Podjeżdżam do Sufy i Mamby i mówię: nie nadaje się do tego sportu, wolę jednak o tym pisać. No tak.. ale żeby móc o tym pisać, to jednak trzeba to przeżyć, bo inaczej pisanie mało wiarygodne byłoby. Jak można byłoby oddać te emocje? Pomimo więc tysiąca myśli ( tradycyjnych już zresztą), które pojawiają się podczas maratonowej jazdy, myśli pt: to jest mój ostatni maraton…. kilka chwil po dojechaniu na metę.. zaczynam myśleć o następnym.
Nie będę nigdy super kolarzem. Taki to jest fakt niezbity. Nikt nie zabierze mi jednak satysfakcji z ukończenia trudnego wyścigu. Bo satysfakcja jest duża. Taką satysfakcję czułam w ub roku tylko po ukończeniu Piwnicznej. Reszta moich ubiegłorocznych maratonów ( nawet ciężka przewyższeniowo Wisła) nijak się ma do tego wczorajszego.
Więc cieszę się, że jeszcze mnie stać na taki wysiłek i odwagę zmierzenia się z taką trasą.
A wynik? No cóż.. imponujący nie jest. Jeśli chodzi o kobiety open, to jestem gdzieś na szarym końcu. W swojej kategorii jednak byłam 3 ( na 5 startujących), co pozwoliło mi odebrać nagrodę i chociaż ona nie jest najważniejsza, to tak przy okazji ( pedałując w Złotym) „zarobiłam” wczoraj na nowej 1/3 przerzutki:). No i mam nadzieję, że dorzuciłam kilka punktów drużynie ( nie znam zasad punktowania, ale taką mam nadzieję).
I jeszcze kilka słów o Załodze G & Adam. Słowa uznania dla Krysi, która pomimo niesprzyjających okoliczności dojechała na giga do mety ( gdyby nie było bzdurnego regulaminu, to byłaby zwyciężczynią kategorii K4 na giga).
Sztuka ta udała się również Marcinowi i Adamowi. Giga – 60 km – 2400 m przewyższenia .
Andrzej też szczęśliwe dotarł do mety na mega z czasem lepszym od mojego o godzinę.
PS Było mi strasznie miło, kiedy mijały mnie kolejne Gomole i każdy coś tam mówił do mnie. Mieć takie liczne, życzliwe towarzystwo teamowe na trasie, to przyjemność i zaszczyt. Dziękuję! ( również Bartkowi za robienie zdjęć).
.
- DST 40.00km
- Teren 39.00km
- Czas 03:34
- VAVG 11.21km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 11 maja 2014
Rozjazd
Trzeba było troszeczkę kości i mięśnie rozruszać.
Chociaż specjalnie skatowane nie są ( czy to oznacza, że jeszcze w miarę szybko się regeneruję, czy też może nie dałam z siebie wszystkiego?).
Dość spokojna jazda w towarzystwie Tomka. Płasko ( góry raczej dzisiaj nie były moim marzeniem), po Lesie Radłowskim. Dziwnie jakoś, dawno nie byłam w Lesie, dawno nie jeździłam po płaskim.
Spotkaliśmy biegającego Mirka, a potem Marcina i Agatę na szosówkach. Pogoda fajna, po drodze mycie KTM-a bo po wczorajszym maratonie, bo pomimo, że tak bardzo dużo błota nie było, to jednak nieco się ubrudził.
A teraz jedziemy na relaks do Solca Zdroju. Będzie odpoczywanie:).
Chociaż specjalnie skatowane nie są ( czy to oznacza, że jeszcze w miarę szybko się regeneruję, czy też może nie dałam z siebie wszystkiego?).
Dość spokojna jazda w towarzystwie Tomka. Płasko ( góry raczej dzisiaj nie były moim marzeniem), po Lesie Radłowskim. Dziwnie jakoś, dawno nie byłam w Lesie, dawno nie jeździłam po płaskim.
Spotkaliśmy biegającego Mirka, a potem Marcina i Agatę na szosówkach. Pogoda fajna, po drodze mycie KTM-a bo po wczorajszym maratonie, bo pomimo, że tak bardzo dużo błota nie było, to jednak nieco się ubrudził.
A teraz jedziemy na relaks do Solca Zdroju. Będzie odpoczywanie:).
- DST 35.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:35
- VAVG 22.11km/h
- VMAX 38.00km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 10 maja 2014
Pierwsze koty za płoty czyli udało się:)
Złoty Stok za nami.
Bałam się. Bardzo niedobrze jest, kiedy ma się tak długą przerwę w jeżdżeniu po trudnych, maratonych trasach ( ubiegłorocznej Piwnicznej nie liczę, bo to jednak jedna z łatwiejszych technicznie tras u GG, chociaż oczywiście ubiegłoroczna Piwniczna z wiadomych względów dała mi w kość).
Bałam się, bo pierwszy maraton i od razu naprawdę niełatwy.
Przecież znam tę trasę. Jechałam dzisiaj tam 4 raz.
Tylko 40 km, ale na tych 40 km, 1500 m przewyższenia. Pierwszy podjazd ok 9 km, a na nim 500 m przewyższenia.
Zjazdy hm... no... nie znajdę takich w swoich okolicach, na przydomowych szlakach, nie znajdę takich na trasach Cyklokarpatowych. To było to, czego się bałam najbardziej po takiej przerwie.
Odzwyczaiłam się od takich zjazdów.
No i..
I to nie zjazdy były największą moją bolączką, a podjazdy mnie zmaskarowały dość. Zjazdy, w większości przejechane dość sprawnie). Naprawdę sama siebie w tym temacie zadziwiłam, ze tyle trudnych kawałków odważyłam się zjechać.
Ale o wszystkim.. jutro.
Wynik.. no cóż.. szału nie ma , jesli chodzi o czas. To trzeba otwarcie powiedzieć.
Gdyby podliczyć miejsce wśród kobiet open wyszłoby to mało ciekawie.
No, ale w swojej kategorii byłam 3 ( a jechało nas 5).
To wszystko jednak nieważne - ważne , że mam za sobą pierwszy maraton w tym roku, pierwszy od razu naprawdę niełatwy, ukończony bez wypadków. Dojechałam w jednym kawałku. I z tego się cieszę. No i z tego przełamania na zjazdach.
Gomole w akcji:)
https://picasaweb.google.com/gomolatrans2014/MTBMZ...
Bałam się. Bardzo niedobrze jest, kiedy ma się tak długą przerwę w jeżdżeniu po trudnych, maratonych trasach ( ubiegłorocznej Piwnicznej nie liczę, bo to jednak jedna z łatwiejszych technicznie tras u GG, chociaż oczywiście ubiegłoroczna Piwniczna z wiadomych względów dała mi w kość).
Bałam się, bo pierwszy maraton i od razu naprawdę niełatwy.
Przecież znam tę trasę. Jechałam dzisiaj tam 4 raz.
Tylko 40 km, ale na tych 40 km, 1500 m przewyższenia. Pierwszy podjazd ok 9 km, a na nim 500 m przewyższenia.
Zjazdy hm... no... nie znajdę takich w swoich okolicach, na przydomowych szlakach, nie znajdę takich na trasach Cyklokarpatowych. To było to, czego się bałam najbardziej po takiej przerwie.
Odzwyczaiłam się od takich zjazdów.
No i..
I to nie zjazdy były największą moją bolączką, a podjazdy mnie zmaskarowały dość. Zjazdy, w większości przejechane dość sprawnie). Naprawdę sama siebie w tym temacie zadziwiłam, ze tyle trudnych kawałków odważyłam się zjechać.
Ale o wszystkim.. jutro.
Wynik.. no cóż.. szału nie ma , jesli chodzi o czas. To trzeba otwarcie powiedzieć.
Gdyby podliczyć miejsce wśród kobiet open wyszłoby to mało ciekawie.
No, ale w swojej kategorii byłam 3 ( a jechało nas 5).
To wszystko jednak nieważne - ważne , że mam za sobą pierwszy maraton w tym roku, pierwszy od razu naprawdę niełatwy, ukończony bez wypadków. Dojechałam w jednym kawałku. I z tego się cieszę. No i z tego przełamania na zjazdach.
Gomole w akcji:)
https://picasaweb.google.com/gomolatrans2014/MTBMZ...
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 7 maja 2014
Dolina
Późno dzisiaj wyjechałam, więc za bardzo nie było czasu na jakieś "wariacje".
W planie miałam przynajmniej dwa dłuższe zjazdy.
Tak więc przez Buczynę, niebieskim naddunajcowym, od PitStopu podjazd na Lubinkę, zjazd do Doliny Izy, pierwszym zjazdem Adama. Dzisiaj był niemalże suchy. Jakże inaczej się go jedzie w takich warunkach.
Podjazd w Dolinie do szlabanu , wyjazd do Dąbrówki i zjazd na dół terenem do drogi przy Dunajcu.
Tam widzę jakąś kolarską postać w oddali. Zbliża się... widzę, że jakaś Gomola... Pani Krystyna:). No to chwilę pogadałyśmy i każda w swoją stronę - ja już do domu, Pani Krystyna do Janowic i do góry na Lubinkę.
W Błoniu spotkałam Aśkę na szosówce jak katowała podjazdy.
Dziewczyny trenują:), chłopaków nie widać...
A przepraszam... spotkałam jednego szosowca.
No i to tyle... z jazdy na razie. Aż do soboty.Nie będzie czasu.
Dzisiaj spokojnie, myślałam, że nogi będą bardzo zmęczone po wczorajszym, ale nawet jechało się jako tako.
W planie miałam przynajmniej dwa dłuższe zjazdy.
Tak więc przez Buczynę, niebieskim naddunajcowym, od PitStopu podjazd na Lubinkę, zjazd do Doliny Izy, pierwszym zjazdem Adama. Dzisiaj był niemalże suchy. Jakże inaczej się go jedzie w takich warunkach.
Podjazd w Dolinie do szlabanu , wyjazd do Dąbrówki i zjazd na dół terenem do drogi przy Dunajcu.
Tam widzę jakąś kolarską postać w oddali. Zbliża się... widzę, że jakaś Gomola... Pani Krystyna:). No to chwilę pogadałyśmy i każda w swoją stronę - ja już do domu, Pani Krystyna do Janowic i do góry na Lubinkę.
W Błoniu spotkałam Aśkę na szosówce jak katowała podjazdy.
Dziewczyny trenują:), chłopaków nie widać...
A przepraszam... spotkałam jednego szosowca.
No i to tyle... z jazdy na razie. Aż do soboty.Nie będzie czasu.
Dzisiaj spokojnie, myślałam, że nogi będą bardzo zmęczone po wczorajszym, ale nawet jechało się jako tako.
- DST 39.00km
- Teren 17.00km
- Czas 02:10
- VAVG 18.00km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 6 maja 2014
Golgota x 3, Lutkostarda x 2
Dzisiaj moja ulubiona piosenka Raz, dwa, trzy. W sobotę miałyśmy to szczęście, być z Panią Krystyną na koncercie zespołu na tarnowskim Rynku ( przy okazji Tarnowskiej Nagrody Filmowej, której absolutną zwyciężczynią okazała się „Papusza”, co mnie bardzo cieszy). Koncert był świetny, tylko to przeraźliwe zimno..... Ale jeśli gdzieś w Waszej okolicy Raz, dwa, trzy będzie występowało, zwłaszcza z orkiestrą symfoniczną, polecam.
Zaległe zdjęcie z niedzieli.
Trening przed Złotym Stokiem © lemuriza1972
A ja dzisiaj postanowiłam odzyskać kolarską „twarz”, którą znowu straciłam wczoraj:(.
Poszłam sobie ( prosto po pracy, co bez znaczenia nie jest w tej historii, wiadomo, płaszczyk, torebeczka, buciki na obcasach,szminka na ustach), do sklepu z akcesoriami dla.. piłkarzy.
No więc wchodzi sobie taka pańcia do tegoż sklepu i mówi:
- Czy panowie mają korki piłkarskie? Potrzebne mi są do.. butów kolarskich.
Pan ochoczo mi pokazuje i mówi:
- No, ale mam tylko metalowe, a oni ( w domyśle chyba „ ci kolarze”), to raczej potrzebują takich plastikowych.
( „Oni!!! O Żesz” pomyślałam… Zniewaga! )
- To nie dla nich, to dla mnie – powiedziałam.
Pan: aaaaa……. ( minę miał dziwną).
Kupiłam, wyszłam i pomyślałam: no nie wyglądam na kolarza.... jednak zupełnie nie:).
Tak więc dzisiaj pomyślałam: trzeba kolarską twarz odzyskać:).
A gdzie najlepiej odzyskać kolarską twarz? Wiadomo, na jakimś trudnym podjeździe. Tam zawsze można liczyć na przychylność miejscowych.
I nie pomyliłam się, ale po kolei.
W planie był dzisiaj trening podjazdowy. Marcinkę odrzuciłam od razu. Jakoś nie pałam do niej zbyt wielką miłością. Lubinka to moja ulubiona góra. Zaczęłam od Lutkostrady. Jakoś dużo lżej mi się ją jechało, niż poprzednio. Chyba dlatego, że zapewne wolniej. Jechałam sama, nie było „konkurencji”.
Po wjeździe na szczyt zjechałam Golgotą i zaczęłam podjeżdżać. I wtedy jakiś pan powiedział:
- Chciałbym mieć tyle siły co pani.
- Na pewno pan ma, tylko pan jeszcze o tym nie wie.
- Eeeee…. ( powątpiewanie w głosie).
- Na pewno. ( ja stanowcza)
- I tak pani będzie ciągnąć na samą górę???.
- na samą…( uśmiech mój).
- łojej… ależ to siły trzeba mieć w nogach.
( Duma moja):)
Wjechałam do góry i wnioski mam takie: jednak Golgota zdecydowanie cięższa jest od Lutkostrady. Krótsza, ale niemalże na całej długości bardzo nastromiona. Zresztą obydwa te podjazdy jadę tak 6,5, a nawet 4 km/h ( tylko momentami trochę szybciej). Zastanawiałam się kiedyś ile razy mogłabym za jednym zamachem podjechać Golgotę ( kiedyś to sprawdzę, ale już dzisiaj zrobiłam sobie małą próbę). To jest ciężki podjazd, chociaż asfaltowy. Taki z gatunku „łamiących” psychicznie. Więc trzeba się odpowiednio nastawić. Podjechałam drugi raz, podjechałam i trzeci raz, a potem jeszcze wróciłam na Lutkostradę i podjechałam ją jeszcze raz. Więc myślę sobie, że Golgota x 5 jest w moim zasięgu. Kiedyś spróbuję.
Jestem z siebie dzisiaj zadowolona ( bardzo). Jadę jeszcze bardzo powoli ( zresztą czy na Golgotę ktoś taki jak ja czyli słaba kobieta po czterdziestce, może wjeżdżać szybko?), ale jadę.
Dawno tak solidnie nie trenowałam, więc to mnie cieszy, że mam znowu motywację, że potrafię się zmobilizować. Nie wiem, czy będzie z tego jakiś efekt. Na razie.. śmiem wątpić ( zresztą sprawdzałam horoskop na 10 maja:), czyli dzień maratonu: nie licz dzisiaj na sukcesy….tak „stoi” w tym horoskopie). Uśmiałam się jak to przeczytałam:).
No, ale to jest mniej ważne ( sukces lub jego brak), najważniejsze, że mam z tego znowu RADOŚĆ. Dużą radość:).
Widok na Dunajec z Lutkostrady © lemuriza1972
- DST 43.00km
- Czas 02:34
- VAVG 16.75km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 4 maja 2014
Jamna:)
Na początek na zachętę zdjęcie Krysi, na naszej lokalnej Ochodzitej.
Prawda, że ładnie?
Pani Krystyna kończy podjeżdżać Ochodzitą © lemuriza1972
Bozia z...osobnikiem latającym © lemuriza1972
Pani Krystyna © lemuriza1972
Pani Krystyna podjedża © lemuriza1972
Pan Adam,Marcin i Paweł © lemuriza1972
Zbiorczo © lemuriza1972
Zbiorczo © lemuriza1972
I jeszcze raz zbiorczo © lemuriza1972
Pani Krystyna i Paweł © lemuriza1972
Gdzieś tam w lesie © lemuriza1972
Bardzo, bardzo zielono © lemuriza1972
Błotnie dzisiaj było © lemuriza1972
Marcin w oddali © lemuriza1972
Trochę widoczków © lemuriza1972
Z Panią Krystyną © lemuriza1972
Widok z naszej Ochodzitej © lemuriza1972
Na rozstaju dróg © lemuriza1972
I cóż Ona tam widzi?:) © lemuriza1972
Pani Krystyna kończy podjeżdżać Ochodzitą © lemuriza1972
No więc… niestety zrezygnowaliśmy z maratonu w Przemyślu. Wczoraj kiedy o 8 rano obudził mnie sms z Timedo „Czekamy już na ciebie w biurze zawodów.. itd.”, zrobiło mi się bardzo żal. Ten żal, jednak uświadomił mi, że jednak bardzo chce mi się jeszcze jeździć w maratonach. Więc był to żal z gatunku żali pożytecznych.
Decyzja nasza jednak chyba była słuszna, bo padał deszcz, a deszcz w połączeniu z błotem, wiadomo co robi rowerowi. Jutro pewnie musiałabym szukać na gwałt serwisanta, który do piątku doprowadzi mój rower do stanu użyteczności. Więc chyba dobrze się stało. Miałam taki pomysł, żeby jechać dzisiaj na Świętkorzyską Ligę do Sandomierza, ale nikt z naszej ekipy nie wyraził zainteresowania tym maratonem. I chociaż każdy wyścig jest lepszym treningiem niż najlepszy trening ( podobno), to dzisiejsza niedziela jednak wiele mi dała i bardzo jestem z niej zadowolona.
Pomimo niskiej temperatury ( kiedy wyjeżdżaliśmy było 9 stopni, a w trakcie jazdy momentami było bardzo zimno), postanowiliśmy zrekompensować sobie brak startu w Przemyślu porządnym wyjazdem. A porządny wyjazd to wiadomo Jamna, ale Jamna w wydaniu Pana Adama, czyli dojazd do Zakliczyna transitem i jeżdżenie po jamneńskich i okolicznych leśnych ścieżkach:).
Ekipa w składzie: Pani Krystyna, Pan Adam, Paweł, Marcin i ja. Reszta.. cóż.. niektórych postrzykło, innym było zimno, a jeszcze niektórzy szli na żużel. Ekipa więc skromna, ale za to konkretna.
Oj było dzisiaj co jeździć, podjeżdżać, zjeżdżać i .. chodzić ( bo trochę i chodzenia było, to akurat było dla mnie bardzo korzystne, bo przed Złotym , chciałam popróbować jak się chodzi w moich nowych butach, u GG bowiem jest tak, że z reguły wszystkiego podjechać się nie da i trochę pochodzić trzeba).
Warunki dzisiaj były ciężkie, dużo błota i bardzo ślisko na zjazdach. Zaliczyłam nawet jeden ( na szczęście niegroźny wypadek, chyba popełniłam błąd, nie zauważyłam korzenia i chyba na nim przyhamowałam – tak myślę, ale pewności nie mam), ale generalnie pomimo blokady, która chwilowo mi się włączyła, to potem nawet jako tako się zjeżdżało.
Podjazdów było dzisiaj co niemiara. Trochę nowych ścieżek. Bardzo potrzebne była mi dzisiaj taka trasa ( 1500 m przewyższenia na 46 km), trudne warunki, dużo niełatwych podjazdów, trochę niełatwych zjazdów. To właściwie moja pierwsza tak konkretna, soczysta trasa w tym roku. Jakoś ją objechałam, bez większego bólu, więc może i przez Złoty jakoś się przetoczę:), bo na wielkie sukcesy to jednak nie liczę.
W jednym ze sklepów spotkaliśmy miejscowego pana, który pomimo, iż twierdził, że spieszy się na obiad do domu, jakoś jednak oznak pośpiechu nie zdradzał. Wręcz przeciwnie wydawał być się bardzo zadomowiony we wspomnianym sklepie. Tak więc ściskając w dłoni Harnasia ( piwo rzecz jasna), rozmawiał z nami dość długo. Dowiedzieliśmy się, że ma lat 81 i 19 km piechotą do domu idzie. Usłyszałam od niego osobliwy komplement ( ale żeby go zrozumieć trzeba było pana zobaczyć:)). Otóż powiedział: „ Dziewczyno, jesteś taka miła, kochana, ładna, fajna jak… ja”:).
Przedostatni podjazd naszego dzisiejszego wyjazdu to była słynna nasza już Ochodzita ( tak ją nazwaliśmy ze względu i na skalę trudności podjazdu i końcówkę wyłożoną płytami jak na Ochodzitej, oraz zapewne ze względu na piękne widoki). Ochodzita zaczyna się luźnym szutrem, gdzie trzeba walczyć momentami o przyczepność, potem jest błotna sekcja w lesie, potem trawa, a na koniec wspomniane płyty. Nieco ponad 1 km ostrego podjeżdżania. Ale warto się tam wspiąć, bo widoki niezapomniane. W ubiegłym roku bardzo nas sponiewierała, był duży upał i pamiętam, że wjeżdżając na nią, na dosłownie chyba 2 metry przed szczytem, spadłam z roweru ( zabrakło sił), dzisiaj się udało, chociaż podjazd w nogi poszedł.
A Pan Adam na koniec przygotował jeszcze słynny skrót im Pana Adama ( bardzo błotnie było na tym zjeździe). Niestety, chociaż jakoś się go zjechało, to zaatakował mnie patyk, który skrzywił wózek od przerzutki. No bywa...
A na koniec jeszcze jeden niby krótki, ale tak konkretny i błotny podjazd, że z trudem utrzymałam się na rowerze. No, ale udało się.
Fajna niedziela:).
A rower, ubrania, buty znowu dostały dzisiaj za swoje, więc reszta niedzieli pod znakiem prania, mycia, szorowania:).
Park maszynowy © lemuriza1972
Pomimo niskiej temperatury ( kiedy wyjeżdżaliśmy było 9 stopni, a w trakcie jazdy momentami było bardzo zimno), postanowiliśmy zrekompensować sobie brak startu w Przemyślu porządnym wyjazdem. A porządny wyjazd to wiadomo Jamna, ale Jamna w wydaniu Pana Adama, czyli dojazd do Zakliczyna transitem i jeżdżenie po jamneńskich i okolicznych leśnych ścieżkach:).
Ekipa w składzie: Pani Krystyna, Pan Adam, Paweł, Marcin i ja. Reszta.. cóż.. niektórych postrzykło, innym było zimno, a jeszcze niektórzy szli na żużel. Ekipa więc skromna, ale za to konkretna.
Oj było dzisiaj co jeździć, podjeżdżać, zjeżdżać i .. chodzić ( bo trochę i chodzenia było, to akurat było dla mnie bardzo korzystne, bo przed Złotym , chciałam popróbować jak się chodzi w moich nowych butach, u GG bowiem jest tak, że z reguły wszystkiego podjechać się nie da i trochę pochodzić trzeba).
Warunki dzisiaj były ciężkie, dużo błota i bardzo ślisko na zjazdach. Zaliczyłam nawet jeden ( na szczęście niegroźny wypadek, chyba popełniłam błąd, nie zauważyłam korzenia i chyba na nim przyhamowałam – tak myślę, ale pewności nie mam), ale generalnie pomimo blokady, która chwilowo mi się włączyła, to potem nawet jako tako się zjeżdżało.
Podjazdów było dzisiaj co niemiara. Trochę nowych ścieżek. Bardzo potrzebne była mi dzisiaj taka trasa ( 1500 m przewyższenia na 46 km), trudne warunki, dużo niełatwych podjazdów, trochę niełatwych zjazdów. To właściwie moja pierwsza tak konkretna, soczysta trasa w tym roku. Jakoś ją objechałam, bez większego bólu, więc może i przez Złoty jakoś się przetoczę:), bo na wielkie sukcesy to jednak nie liczę.
W jednym ze sklepów spotkaliśmy miejscowego pana, który pomimo, iż twierdził, że spieszy się na obiad do domu, jakoś jednak oznak pośpiechu nie zdradzał. Wręcz przeciwnie wydawał być się bardzo zadomowiony we wspomnianym sklepie. Tak więc ściskając w dłoni Harnasia ( piwo rzecz jasna), rozmawiał z nami dość długo. Dowiedzieliśmy się, że ma lat 81 i 19 km piechotą do domu idzie. Usłyszałam od niego osobliwy komplement ( ale żeby go zrozumieć trzeba było pana zobaczyć:)). Otóż powiedział: „ Dziewczyno, jesteś taka miła, kochana, ładna, fajna jak… ja”:).
Przedostatni podjazd naszego dzisiejszego wyjazdu to była słynna nasza już Ochodzita ( tak ją nazwaliśmy ze względu i na skalę trudności podjazdu i końcówkę wyłożoną płytami jak na Ochodzitej, oraz zapewne ze względu na piękne widoki). Ochodzita zaczyna się luźnym szutrem, gdzie trzeba walczyć momentami o przyczepność, potem jest błotna sekcja w lesie, potem trawa, a na koniec wspomniane płyty. Nieco ponad 1 km ostrego podjeżdżania. Ale warto się tam wspiąć, bo widoki niezapomniane. W ubiegłym roku bardzo nas sponiewierała, był duży upał i pamiętam, że wjeżdżając na nią, na dosłownie chyba 2 metry przed szczytem, spadłam z roweru ( zabrakło sił), dzisiaj się udało, chociaż podjazd w nogi poszedł.
A Pan Adam na koniec przygotował jeszcze słynny skrót im Pana Adama ( bardzo błotnie było na tym zjeździe). Niestety, chociaż jakoś się go zjechało, to zaatakował mnie patyk, który skrzywił wózek od przerzutki. No bywa...
A na koniec jeszcze jeden niby krótki, ale tak konkretny i błotny podjazd, że z trudem utrzymałam się na rowerze. No, ale udało się.
Fajna niedziela:).
A rower, ubrania, buty znowu dostały dzisiaj za swoje, więc reszta niedzieli pod znakiem prania, mycia, szorowania:).
Bozia z...osobnikiem latającym © lemuriza1972
Pani Krystyna © lemuriza1972
Pani Krystyna podjedża © lemuriza1972
Pan Adam,Marcin i Paweł © lemuriza1972
Zbiorczo © lemuriza1972
Zbiorczo © lemuriza1972
I jeszcze raz zbiorczo © lemuriza1972
Pani Krystyna i Paweł © lemuriza1972
Gdzieś tam w lesie © lemuriza1972
Bardzo, bardzo zielono © lemuriza1972
Błotnie dzisiaj było © lemuriza1972
Marcin w oddali © lemuriza1972
Trochę widoczków © lemuriza1972
Z Panią Krystyną © lemuriza1972
Widok z naszej Ochodzitej © lemuriza1972
Na rozstaju dróg © lemuriza1972
I cóż Ona tam widzi?:) © lemuriza1972
- DST 54.00km
- Teren 35.00km
- Czas 04:43
- VAVG 11.45km/h
- VMAX 56.00km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 1 maja 2014
Jozin z Bazin
Z reguły podczas zbiorowych wyjazdów, bywa tak, że jest jakiś bohater wyjazdu. Bohater dzisiejszego wyjazdu wygląda tak:
Jozin z Bażin © lemuriza1972
Pan Adam zwykł mawiać, kiedy wyjeżdżaliśmy na maraton, w sobotę lub w niedzielę, że niby wolne, a my znowu do roboty. Że dzisiaj było tzw Święto Pracy, to trzeba było je jakoś uczcić, więc pojechaliśmy „do roboty”. Jedni jednak ciężko pracowali, a inni natomiast się lansowali.
Na podjeździe w Dolinie Izy © lemuriza1972
Ich troje:) © lemuriza1972
Plan był taki, żeby dzisiaj pojeździć delikatnie i niezbyt długo, wszak w sobotę ma być pierwszy start. Ma być, ale czy będzie? Okaże się. Prognozy pogody nie są zbyt optymistyczne, więc różnie może być. Jeśli będą to opady ciągłe, pewnie zrezygnujemy. Na generalce w Cyklo nie zależy mi jakoś szczególnie, za to zależy mi na rowerze. Bo ja zimno i deszcz wytrzymam, a rower ( to wiem z doświadczenia), średnio to znosi, więc pewnie mu takiej przykrości robić nie będę, tym bardziej, że 10 maja czeka go ciężka przeprawa i na Złoty Stok musi być zdrowy i gotowy. No zobaczymy. Jutro zdecydujemy. Byłoby szkoda bardzo, bo już się psychicznie nastawiłam, wpakowałam w siebie tony makaronu:) i .. zaczęłam się cieszyć na tę sobotę.
Wyruszyliśmy jak w niedzielę w kierunku Wału, tyle, że łatwiejszym podjazdem, czyli szutrowym od PitStopu.
Ruszamy w drogę © lemuriza1972
Pan Adam i Piotrek © lemuriza1972
Pani Krystyna na podjeździe od PitStopu © lemuriza1972
Peleton na podjeździe od PitStopu © lemuriza1972
Spokojnie i delikatnie. Bardzo sympatycznie się tak jeździ:)
.
Gdzieś tam po drodze © lemuriza1972
Pani Krystyna z mężem:) © lemuriza1972
Pan Adam z Piotrkiem wynaleźli jeszcze jeden nowy zjazd do Doliny Izy. Łatwiejszy technicznie, ale za to z masą potoczków i różnych przeszkód i pięknych widoków. Kiedy zaczynał się zjazd, przystanęłam żeby zrobić zdjęcie i wtedy z jakiegoś domu przez okno wychylił się jakiś miejscowy i krzyknął: „ Piękne widoki, co?”
No piękne:), sami zobaczcie.
W Kierunku Doliny Izy © lemuriza1972
W Dolinie Izy © lemuriza1972
W Dolinie moje piękne, białe buty przestały być piękne i białe.
Miałam ci ja piękne butki:) © lemuriza1972
Zbiorczo w Dolinie Izy © lemuriza1972
I jeszcze raz © lemuriza1972
I jeszcze © lemuriza1972
Zdjęcie "zbiorcze" w Dolinie Izy © lemuriza1972
Podjazd szutrowy do góry czyli 3 km delikatnego wspinania się.
Peleton się rozciąga © lemuriza1972
Potem podjechaliśmy na Wał podjazdem 2 gatunku ( tak mawia na niego Pani Krystyna). Nie wiem dlaczego, bo to ostry podjazd. Pamiętam oj pamiętam jak jechałam go pierwszy raz. W lesie na Wale masa nowych, fantastycznych ścieżek, zjazdów i podjazdów. Po prostu bajka.
W Lesie na Wale © lemuriza1972
Jedziemy © lemuriza1972
Krótki bufet ©
\
Były i przeszkody © lemuriza1972
Ścieżkami na Wale © lemuriza1972
Na Wale © lemuriza1972
Trochę widoków © lemuriza1972
Z widokami w tle © lemuriza1972
A potem zjazd do Janowic. Na niebieskim naddunajcowym spotykamy dwójkę „gomolowiczów” ( z tymże jeden w ubraniu Sokoła), więc peleton robi się bardzo, bardzo gomolowy.
Peleton się rozrósł © lemuriza1972
Gomolowy peleton © lemuriza1972
Gdzieś tam w lesie na Wale © lemuriza1972
Pani Krystyna © lemuriza1972
Niebieskim naddunajcowym do domu © lemuriza1972
Pan fotograf kazał machać:) © lemuriza1972
Ostatni podjazd © lemuriza1972
Jozin z Bażin 2 © lemuriza1972
Bardzo miło, dość delikatnie ( chociaż momentami wcale nie tak łatwo), słonecznie ( pierwsza opalenizna tego roku), wesoło, sympatycznie. Czyli wszystko jak trzeba.
Peleton w składzie: Krysia, Adam, Piotrek, Kolos, Krzysiek, Tomek, Marcin, ja ( na naddunajcowym na chwilę dołączyli Piotrek K. i Andrzej W.)
Jozin z Bażin © lemuriza1972
Pan Adam zwykł mawiać, kiedy wyjeżdżaliśmy na maraton, w sobotę lub w niedzielę, że niby wolne, a my znowu do roboty. Że dzisiaj było tzw Święto Pracy, to trzeba było je jakoś uczcić, więc pojechaliśmy „do roboty”. Jedni jednak ciężko pracowali, a inni natomiast się lansowali.
Na podjeździe w Dolinie Izy © lemuriza1972
Ich troje:) © lemuriza1972
Plan był taki, żeby dzisiaj pojeździć delikatnie i niezbyt długo, wszak w sobotę ma być pierwszy start. Ma być, ale czy będzie? Okaże się. Prognozy pogody nie są zbyt optymistyczne, więc różnie może być. Jeśli będą to opady ciągłe, pewnie zrezygnujemy. Na generalce w Cyklo nie zależy mi jakoś szczególnie, za to zależy mi na rowerze. Bo ja zimno i deszcz wytrzymam, a rower ( to wiem z doświadczenia), średnio to znosi, więc pewnie mu takiej przykrości robić nie będę, tym bardziej, że 10 maja czeka go ciężka przeprawa i na Złoty Stok musi być zdrowy i gotowy. No zobaczymy. Jutro zdecydujemy. Byłoby szkoda bardzo, bo już się psychicznie nastawiłam, wpakowałam w siebie tony makaronu:) i .. zaczęłam się cieszyć na tę sobotę.
Wyruszyliśmy jak w niedzielę w kierunku Wału, tyle, że łatwiejszym podjazdem, czyli szutrowym od PitStopu.
Ruszamy w drogę © lemuriza1972
Pan Adam i Piotrek © lemuriza1972
Pani Krystyna na podjeździe od PitStopu © lemuriza1972
Peleton na podjeździe od PitStopu © lemuriza1972
Spokojnie i delikatnie. Bardzo sympatycznie się tak jeździ:)
.
Gdzieś tam po drodze © lemuriza1972
Pani Krystyna z mężem:) © lemuriza1972
Pan Adam z Piotrkiem wynaleźli jeszcze jeden nowy zjazd do Doliny Izy. Łatwiejszy technicznie, ale za to z masą potoczków i różnych przeszkód i pięknych widoków. Kiedy zaczynał się zjazd, przystanęłam żeby zrobić zdjęcie i wtedy z jakiegoś domu przez okno wychylił się jakiś miejscowy i krzyknął: „ Piękne widoki, co?”
No piękne:), sami zobaczcie.
W Kierunku Doliny Izy © lemuriza1972
W Dolinie Izy © lemuriza1972
W Dolinie moje piękne, białe buty przestały być piękne i białe.
Miałam ci ja piękne butki:) © lemuriza1972
Zbiorczo w Dolinie Izy © lemuriza1972
I jeszcze raz © lemuriza1972
I jeszcze © lemuriza1972
Zdjęcie "zbiorcze" w Dolinie Izy © lemuriza1972
Podjazd szutrowy do góry czyli 3 km delikatnego wspinania się.
Peleton się rozciąga © lemuriza1972
Potem podjechaliśmy na Wał podjazdem 2 gatunku ( tak mawia na niego Pani Krystyna). Nie wiem dlaczego, bo to ostry podjazd. Pamiętam oj pamiętam jak jechałam go pierwszy raz. W lesie na Wale masa nowych, fantastycznych ścieżek, zjazdów i podjazdów. Po prostu bajka.
Jedziemy © lemuriza1972
Krótki bufet ©
\
Były i przeszkody © lemuriza1972
Ścieżkami na Wale © lemuriza1972
Na Wale © lemuriza1972
Trochę widoków © lemuriza1972
Z widokami w tle © lemuriza1972
A potem zjazd do Janowic. Na niebieskim naddunajcowym spotykamy dwójkę „gomolowiczów” ( z tymże jeden w ubraniu Sokoła), więc peleton robi się bardzo, bardzo gomolowy.
Peleton się rozrósł © lemuriza1972
Gomolowy peleton © lemuriza1972
Gdzieś tam w lesie na Wale © lemuriza1972
Pani Krystyna © lemuriza1972
Niebieskim naddunajcowym do domu © lemuriza1972
Pan fotograf kazał machać:) © lemuriza1972
Ostatni podjazd © lemuriza1972
Jozin z Bażin 2 © lemuriza1972
Bardzo miło, dość delikatnie ( chociaż momentami wcale nie tak łatwo), słonecznie ( pierwsza opalenizna tego roku), wesoło, sympatycznie. Czyli wszystko jak trzeba.
Peleton w składzie: Krysia, Adam, Piotrek, Kolos, Krzysiek, Tomek, Marcin, ja ( na naddunajcowym na chwilę dołączyli Piotrek K. i Andrzej W.)
- DST 62.00km
- Teren 20.00km
- Czas 03:30
- VAVG 17.71km/h
- VMAX 58.00km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze