Poniedziałek, 26 maja 2014
MTB Marathon - Karpacz relacja
Maraton nr 44
Volvo MTB Marathon Karpacz 2014
Przewyższenie 1854 m
Km 52 ( chociaż mój licznik wskazał 55, więc nie wiem ile było ich naprawdę)
Czas jazdy: 5 godzin 21 minut
Miejsce : open 251/290
Kategoria K4: 2 ( jechało nas 3, jedna nie dojechała do mety)
Złoty Stok © lemuriza1972
Karpacz - miejsce startu © lemuriza1972
Pani Krystyna i Pani Wiola na starcie © lemuriza1972
Start giga © lemuriza1972
Na bufecie © lemuriza1972
I jeszcze jeden film:
Volvo MTB Marathon Karpacz 2014
Przewyższenie 1854 m
Km 52 ( chociaż mój licznik wskazał 55, więc nie wiem ile było ich naprawdę)
Czas jazdy: 5 godzin 21 minut
Miejsce : open 251/290
Kategoria K4: 2 ( jechało nas 3, jedna nie dojechała do mety)
To był mój 27 maraton u Grzegorza Golonki. No i bez wątpienia mogę powiedzieć .. jeden z najtrudniejszych, o ile nie najtrudniejszy.
Karpacz.. mityczny , Karpacz, który obrósł już w legendę. Jechałam go w 2010r, ale podobno wówczas był nieco łatwiejszy. Nie wiem, 2010 rok był dawno, nie pamiętam już zbyt dobrze jak było, ale chyba jednak tak, chyba był trudniejszy. Zwłaszcza końcówka, na pewno była trudniejsza niż ta z 2010r.
A na początek film. Polecam tym, którzy nie mieli okazji jechać w Karpaczu. Jakieś tam wyobrażenie o trasie daje, chociaż wiadomo, że jak to na filmie, nie widać nastromienia i innych niuansów.
Do Karpacza wybraliśmy się w składzie: Krysia, Adam, Andrzej, Marcin i ja. Droga była długa, ale było bardzo zabawnie. Po drodze straszą nas ciemne chmury , a niektórych to nawet i deszcz ulewny postraszył:).
Kiedy dojeżdżamy do Karpacza trwa właśnie ulewa. Hm.. nie dość, że ten maraton jest naprawdę bardzo trudny, to jeszcze deszcz??? Zapowiada się więc niezła „zabawa”.
Śpimy „ U Andrzeja”, który opanowany jest przez Gomolę. Wieczór jest wesoły i odstresowujący.
Przy okazji „dopada” nas całkiem sensacyjna wiadomość: nasz kolega z teamu Mateusz, chodził do szkoły z kim? Z samym Gutkiem był w jednej klasie. Ot co. Takie cuda to tylko w Gomoli:)
No, ale dobrze… noc mija, nastaje poranek. Nerwowy jak zwykle. Makarony, płatki, wciskane na siłę do ściśniętego przedstartową tremą żołądka. Na zewnątrz niby świeci słońce, ale jest bardzo duszno, a nad górami ciemne chmury. Pakuję więc do kieszonki klocki, bo nie chcę powtórek z Gorlic i Piwnicznej. Jak będzie błoto to ok, ale jak do tego będzie deszcz, to wiadomo co będzie się działo.
Jedziemy z Krysią na start. Sporo znajomych. Widzę, że jest też team Larego Zębatki. Fajnie, że wrócili do GG. Ciekawe czy tylko na Karpacz, czy na dłużej?
Giga startuje, a ja mam jeszcze godzinę, więc kręcę się po Karpaczu, góra, dół, góra, dół i czas do sektora. Wciąż mam 2 sektor ( u GG na szczęście punkty sektorowe są inaczej liczone na Cyklo i dzięki dobremu miejscu w kategorii, mogę mieć i dobry sektor). Drugi sektor zawsze daje pewną przewagę na starcie. Ale i tak jest nerwowo. Na mega zwykle na starcie idzie ogień.
A tutaj jest podjazd od razu. Może nie jakiś straszny, bo asfaltowy, ale jednak 5 km podjazdu robi swoje. Staram się jechać mocno, tętno szaleje, a i tak sporo ludzi mnie mija np. Jacek Topór mnie mija i krzyczy : im starsza, tym szybsza ( to jest aluzja do moich urodzin, które były dzień wcześniej).
Uśmiecham się, bo wiadomo, zdecydowanie wiadomo, że to nieprawda ( tzn prawda, ze od wczoraj jestem starsza o rok, ale na pewno nie szybsza:)). A szkoda, że nie.
Ledwie żyję. Modlę się żeby ten podjazd się już skończył, żebyśmy wjechali w teren, wtedy będzie trochę wolniej. Sama się śmieję ze swoich myśli. „ Co z tego, że wolniej, kiedy będzie trudniej?”. Mam też myśli pt: eeee… zjeżdżam gdzieś na bok, nie jadę dalej, mam to gdzieś…
Myśli samobójcze tak zwane. Ale gdzież tam… zejść z trasy! Ja już jednak tak mam, że do zejścia z trasy mogłaby mnie zmusić jakaś straszna katastrofa. Awaria, albo bardzo poważny upadek, który uniemożliwi dalszą jazdę. Tak po prostu „ bo mi się nie chcę”, to nie schodzę. Nie schodzę też jak się solidnie poobijam ( a tak bywało). Taką ma w sobie wolę dojechania do mety:). Czy to dobrze, czy źle? Nie wiem.
Na pewno jednak dzięki takiemu podejściu mam na koncie więcej ukończonych maratonów, bo niejednokrotnie kończyłam je solidnie poobijana.
Tak więc jadę dalej. No i zaczyna się teren i zaczyna się przygoda, o której na forum rowerum wspominał Sławek Bartnik. Sławek pisał, że Złoty to była rozgrzewka. No fakt, Złoty łatwy nie był, ale porównując go do Karpacza, to faktycznie była.. rozgrzewka.
Te mityczne zjazdy…. Trudno je opisać, bo cóż da opisywanie wielkości kamieni na trasie? Je po prostu trzeba samemu zobaczyć. Poczuć na własnych rękach, bo czuje się je na rękach….oj czuje:).
Nie ma drugiego takiego maratonu w Polsce z takim nagromadzeniem technicznych zjazdów. Tak bardzo trudnych zjazdów. Po prostu nie ma. Przejechałam te najważniejsze, najtrudniejsze, więc mogę powiedzieć to z pełną odpowiedzialnością.
Nie zjeżdżam wszystkich, nie ma mowy, jest kilka poza moim absolutnym zasięgiem i zapewne nigdy nie znajdą się w tym zasięgu. Dodatkowo jest trudniej, bo chociaż tragedii na trasie nie ma, to jest jednak ślisko ( kamienie śliskie, ziemia też), miejscami błoto. Trzeba być czujnym. Zjeżdżam jednak sporo i to myślę w dość dobrym jak na mnie tempie, ze zjazdu z niektórych zjazdów ( tych łatwiejszych) jestem bardzo zadowolona, bo jadę naprawdę szybko.
Gorzej jest z podjazdami. Czuję, że nie ma wielkiej mocy. Owszem jadę, nawet niektóre trudniejsze technicznie podjazdy dość ładnie, ale jednak powoli. Mija mnie Edyta Swat. Rzucam jej „Cześć”. Znowu próbuję utrzymać się na kole. Nie ma szans.
Mija mnie Darek Wierzbicki ( na zjeździe) i krzyczy: Iza, to dzisiaj masz te urodziny? Krzyczę: wczoraj były ! Darek: no to wszystkiego najlepszego…
To były najbardziej oryginalnie złożone mi życzenia urodzinowe. Karpacz, maraton, zjazd, masa zawodników wkoło:).
Mija mnie Kra.Tomasz i pyta: siadasz na koło..? Śmieję się: tak jasne…. No niestety, nie mam takiej mocy. Tomek odjeżdża.
Kiedy mija mnie Lucy z Gomoli i rzuca „Cześć”, jestem zrozpaczona. Lucy jest w mojej kategorii wiekowej, w Złotym przyjechała chyba pół godziny po mnie. Myślę więc: tak źle ze mną???? Ale myślę sobie: O nie Lucy, nie dam ci tak po prostu odjechać! Lucy jedzie pod górę bardzo ładnie. Dobra kadencja. Mija kolejnych facetów. Jadę za nią. Akurat jest zjazd. Widzę, że sobie gorzej radzi, myślę więc: zjazdy będą moją szansą. Kiedy są zjazdy, które mogę zjechać, zyskuję przewagę. Kiedy są takie, które muszę schodzić, muszę się bardzo starać, bo Lucy po kamieniach zbiega ja kozica. Więc i ja muszę tak próbować.
No i tak przez dość długi czas tasujemy się. Raz Lucy jest z przodu, raz ja. Zatrzymuję się na pierwszym bufecie i wtedy widzę, że Lucy nie. Jedzie dalej. W pośpiechu więc piję wodę ( oj jaki to był błąd!) i pędzę za nią. Ta szybko wypita woda skutkuje.. kolką. Niby głupia kolka, a tak utrudnia jazdę. Bardzo źle mi się jedzie i męczy mnie to już niemalże do końca maratonu.
W końcu znowu gdzieś tam dopadam Lucy i jadę przed nią. Zjazdy, zjazdy,kamienie wielkości telewizorów. I jedno maskaryczne podejście. Wysysające siły, miażdżące psychicznie. Tam akurat jednak wtłaczam sobie pozytywne myśli. Tam akurat tak jest, ale generalnie to tysiące złych myśli. Takie tam zwyczajowe: to już koniec, więcej nie jeżdżę, na cholerę mi to, po co się tak męczyć…. I sama się śmieje z tych myśli, bo wiem, że ZAWSZE tak jest. I wiem, że takie myśli mijają.
Jest ciężko, jest naprawdę bardzo ciężko. Do tego dość gorąco na niektórych podjazdach. Gdzieś na poboczu stoi Darek Wierzbicki i zmienia dętkę ( dużo zresztą było takich osób). Lucy została gdzieś za mną. Potem jest drugi bufet. Dojeżdża Darek i mówi: was dogonić … najpierw jedną potem , drugą, ech…
Mam ochotę go zapytać gdzie jest Lucy, ale nie pytam. Jadę dalej. Jej nie ma i nie widzę jej już do końca trasy.
A do mety jest jakieś 20 km. Niby nic, prawda? ale ja już wiem, że w takim terenie i z takim przewyższeniem to pewnie mnie czeka jeszcze jakieś dwie godziny jazdy.
Na podjeździe na Chomontową mija mnie Ania Świrkowicz ( jedzie giga). Mój Boże, jaką ta dziewczyna ma moc. Idzie pod górę jak czołg. Mija kolejnych facetów. Podjazd na Chomontową, chociaż nie jest trudny technicznie to bardzo długi i męczący ( psychicznie głównie). Ciągnie się i ciągnie. Wydaje się, że po nim będzie już łatwiej, ale jak patrzę na wykres na mostku to wiem, że takie proste to nie będzie. No i nie jest. Wciąż albo bardzo trudne zjazdy, albo podjazdy. No, ale jestem coraz bliżej upragnionej mety. Na jakieś 3 km przed metą dubluje mnie Marcin. Jedzie szybko ( akurat jest szybki zjazd), a potem zaczyna się podjazd w lesie. Marcin ładnie podjeżdża, ja już nie mam siły i podchodzę. W tym lesie masa zawijasów, taka traska xc. A potem są słynne agrafki. Słynne, bo wiele o nich już słyszałam. Widziałam je nawet na filmie, ale to co widziałam na filmie, a to co zobaczyłam na żywo… hm… cóż.. co ja Wam będę pisać? Nie da się. Trzeba zobaczyć. Zjeżdżam pierwszą, a potem schodzę z roweru, bo to ponad moje umiejętności. Takie zakręty, takie nastromienie i takie kamienie….
Kiedy w 2011r. siedziałam sobie na stadionie w Karpaczu i czekałam na Krysię ( wówczas nie jechałam, miałam skręconą nogę) , widziałam z dołu ostatni zjazd maratonu. Widziałam zjeżdżających nim ludzi i myślałam: no nie.. tego się nie da zjechać.. nie dałabym rady.
A wczoraj.. wczoraj dojeżdżam do zjazdu i widzę fotografa.. rzucam tylko: a co tutaj jest znowu coś strasznego, żeby się zabić chyba… ( uśmiecham się).
Decyduje się jechać.. jest uskok z kamieni… idzie mi sprawnie. Potem zaczyna się bardzo stromy zjazd, pupa z tyłu mocno… Zjazd jest bardzo śliski, wymaga sporej koncentracji. Zjeżdżam. To był właśnie ten ostatni zjazd. Wjeżdżam na metę, ktoś jeszcze mnie goni, ale się nie daję.
Marcin już stoi przy namiocie Gomoli, rzucam mu: nigdy już tutaj nie przyjadę… ( haha… dzisiaj już wcale tak nie myślę, kto wie, może jeszcze kiedyś…)
Marcin mówi, że trasa.. to coś niewyobrażalnego.. że nie zdawał sobie sprawy… No tak, trudno zdać sobie sprawę jeśli się na niej nie było.
Ja kładę się na ławce i długo się nie podnoszę. Jestem potwornie, potwornie zmęczona.
Na mecie widzę Lucy… jestem zła: kiedy mnie minęła, że nie zauważyłam! ( jak się potem okazało Lucy nie dojechała do mety).
Czas słaby, ale jestem szczęśliwa, że udało mi się skończyć ten naprawdę arcytrudny marton. Na mega nie ukończyło go ok. 40 osób, na giga 13. Chyba więc jest się z czego cieszyć.
Taki wpis znajduję na forum MTB Marathon:
„Trasa w Karpaczu od trzech lat jest mocno kontrowersyjna i to widać co roku po każdym maratonie. Jest to jedyna taka trasa w Polsce. Nie ma kompromisów. Karpacz jest wyjątkowy. Mnie się podobało, razem z przekroczeniem mety zacząłem czekać na kolejną edycję, która mam nadzieje wniesie nie mniej emocji niż wczorajsza. Jedno jest pewne, dla nikogo nie będzie to wyścig obojętny. Albo ktoś go pokocha, albo znienawidzi”
A co ja czuję do Karpacza? Miłość? Nienawiść?
Czuję przede wszystkim respekt. I czuję pokorę. To jest taka trasa wobec której trzeba mieć pokorę.
Kiedy jadę taką ciężką trasę, kiedy jestem potwornie, niewyobrażalnie zmęczona, zadaje sobie pytania: po co to robię? Dlaczego? Zadaję sobie te pytania, chociaż odpowiedź znam. Wiem, że jeśli dojadę do mety, będę czuła to COŚ. Będę się czuła spełniona, bo pokonałam swoje granice, bo nie poddałam się, bo mam za sobą kolejną , trudną trasę. To uczucie trwa kilka dni, więc warto dla niego pomęczyć się kilka godzin, warto się pocić na treningach.
W ostatnich Wysokich Obcasach Ekstra jest wywiad z Olą Dzik. Jak zapewne niektórzy wiedzą Ola jest alpinistką, ma na swoim koncie spore sukcesy. Ola też biega ( wygrała bieg na Elbrus), startowała też w maratonach mtb ( pamiętam ją z Istebnej), jest koleżanką Mirka z rajdów ekstremalnych.
„ Gdyby nie góry, Byłabym „rozpieprzoną” osobą. Muszę narzucić sobie rytm, samodyscyplinę. I góry mi to dają”
I ja tak często myślę. Starty w maratonach porządkują moją codzienność. Bardzo mocno mnie dyscyplinują i to przekłada się na całe życie, nie tylko na sport.
A na koniec chciałam jeszcze pogratulować: Żelaznej kobiecie czyli Krysi za ukończenie karpackiego giga, Marcinowi i Adamowi za to samo, Sławkowi Bartnikowi za 3 miejsce w M4 na mega, Andrzejowi za dobry występ na mega. I Michałowi Toporowi za 3 miejsce w M1 na mega. Rośnie nam w Tarnowie nowy mistrz! Przyglądajcie się mu.
Na początek jeszcze ze Złotego Stoku zdjęcie ( taki prezent urodzinowy dostałam) .
Kiedy dojeżdżamy do Karpacza trwa właśnie ulewa. Hm.. nie dość, że ten maraton jest naprawdę bardzo trudny, to jeszcze deszcz??? Zapowiada się więc niezła „zabawa”.
Śpimy „ U Andrzeja”, który opanowany jest przez Gomolę. Wieczór jest wesoły i odstresowujący.
Przy okazji „dopada” nas całkiem sensacyjna wiadomość: nasz kolega z teamu Mateusz, chodził do szkoły z kim? Z samym Gutkiem był w jednej klasie. Ot co. Takie cuda to tylko w Gomoli:)
No, ale dobrze… noc mija, nastaje poranek. Nerwowy jak zwykle. Makarony, płatki, wciskane na siłę do ściśniętego przedstartową tremą żołądka. Na zewnątrz niby świeci słońce, ale jest bardzo duszno, a nad górami ciemne chmury. Pakuję więc do kieszonki klocki, bo nie chcę powtórek z Gorlic i Piwnicznej. Jak będzie błoto to ok, ale jak do tego będzie deszcz, to wiadomo co będzie się działo.
Jedziemy z Krysią na start. Sporo znajomych. Widzę, że jest też team Larego Zębatki. Fajnie, że wrócili do GG. Ciekawe czy tylko na Karpacz, czy na dłużej?
Giga startuje, a ja mam jeszcze godzinę, więc kręcę się po Karpaczu, góra, dół, góra, dół i czas do sektora. Wciąż mam 2 sektor ( u GG na szczęście punkty sektorowe są inaczej liczone na Cyklo i dzięki dobremu miejscu w kategorii, mogę mieć i dobry sektor). Drugi sektor zawsze daje pewną przewagę na starcie. Ale i tak jest nerwowo. Na mega zwykle na starcie idzie ogień.
A tutaj jest podjazd od razu. Może nie jakiś straszny, bo asfaltowy, ale jednak 5 km podjazdu robi swoje. Staram się jechać mocno, tętno szaleje, a i tak sporo ludzi mnie mija np. Jacek Topór mnie mija i krzyczy : im starsza, tym szybsza ( to jest aluzja do moich urodzin, które były dzień wcześniej).
Uśmiecham się, bo wiadomo, zdecydowanie wiadomo, że to nieprawda ( tzn prawda, ze od wczoraj jestem starsza o rok, ale na pewno nie szybsza:)). A szkoda, że nie.
Ledwie żyję. Modlę się żeby ten podjazd się już skończył, żebyśmy wjechali w teren, wtedy będzie trochę wolniej. Sama się śmieję ze swoich myśli. „ Co z tego, że wolniej, kiedy będzie trudniej?”. Mam też myśli pt: eeee… zjeżdżam gdzieś na bok, nie jadę dalej, mam to gdzieś…
Myśli samobójcze tak zwane. Ale gdzież tam… zejść z trasy! Ja już jednak tak mam, że do zejścia z trasy mogłaby mnie zmusić jakaś straszna katastrofa. Awaria, albo bardzo poważny upadek, który uniemożliwi dalszą jazdę. Tak po prostu „ bo mi się nie chcę”, to nie schodzę. Nie schodzę też jak się solidnie poobijam ( a tak bywało). Taką ma w sobie wolę dojechania do mety:). Czy to dobrze, czy źle? Nie wiem.
Na pewno jednak dzięki takiemu podejściu mam na koncie więcej ukończonych maratonów, bo niejednokrotnie kończyłam je solidnie poobijana.
Tak więc jadę dalej. No i zaczyna się teren i zaczyna się przygoda, o której na forum rowerum wspominał Sławek Bartnik. Sławek pisał, że Złoty to była rozgrzewka. No fakt, Złoty łatwy nie był, ale porównując go do Karpacza, to faktycznie była.. rozgrzewka.
Te mityczne zjazdy…. Trudno je opisać, bo cóż da opisywanie wielkości kamieni na trasie? Je po prostu trzeba samemu zobaczyć. Poczuć na własnych rękach, bo czuje się je na rękach….oj czuje:).
Nie ma drugiego takiego maratonu w Polsce z takim nagromadzeniem technicznych zjazdów. Tak bardzo trudnych zjazdów. Po prostu nie ma. Przejechałam te najważniejsze, najtrudniejsze, więc mogę powiedzieć to z pełną odpowiedzialnością.
Nie zjeżdżam wszystkich, nie ma mowy, jest kilka poza moim absolutnym zasięgiem i zapewne nigdy nie znajdą się w tym zasięgu. Dodatkowo jest trudniej, bo chociaż tragedii na trasie nie ma, to jest jednak ślisko ( kamienie śliskie, ziemia też), miejscami błoto. Trzeba być czujnym. Zjeżdżam jednak sporo i to myślę w dość dobrym jak na mnie tempie, ze zjazdu z niektórych zjazdów ( tych łatwiejszych) jestem bardzo zadowolona, bo jadę naprawdę szybko.
Gorzej jest z podjazdami. Czuję, że nie ma wielkiej mocy. Owszem jadę, nawet niektóre trudniejsze technicznie podjazdy dość ładnie, ale jednak powoli. Mija mnie Edyta Swat. Rzucam jej „Cześć”. Znowu próbuję utrzymać się na kole. Nie ma szans.
Mija mnie Darek Wierzbicki ( na zjeździe) i krzyczy: Iza, to dzisiaj masz te urodziny? Krzyczę: wczoraj były ! Darek: no to wszystkiego najlepszego…
To były najbardziej oryginalnie złożone mi życzenia urodzinowe. Karpacz, maraton, zjazd, masa zawodników wkoło:).
Mija mnie Kra.Tomasz i pyta: siadasz na koło..? Śmieję się: tak jasne…. No niestety, nie mam takiej mocy. Tomek odjeżdża.
Kiedy mija mnie Lucy z Gomoli i rzuca „Cześć”, jestem zrozpaczona. Lucy jest w mojej kategorii wiekowej, w Złotym przyjechała chyba pół godziny po mnie. Myślę więc: tak źle ze mną???? Ale myślę sobie: O nie Lucy, nie dam ci tak po prostu odjechać! Lucy jedzie pod górę bardzo ładnie. Dobra kadencja. Mija kolejnych facetów. Jadę za nią. Akurat jest zjazd. Widzę, że sobie gorzej radzi, myślę więc: zjazdy będą moją szansą. Kiedy są zjazdy, które mogę zjechać, zyskuję przewagę. Kiedy są takie, które muszę schodzić, muszę się bardzo starać, bo Lucy po kamieniach zbiega ja kozica. Więc i ja muszę tak próbować.
No i tak przez dość długi czas tasujemy się. Raz Lucy jest z przodu, raz ja. Zatrzymuję się na pierwszym bufecie i wtedy widzę, że Lucy nie. Jedzie dalej. W pośpiechu więc piję wodę ( oj jaki to był błąd!) i pędzę za nią. Ta szybko wypita woda skutkuje.. kolką. Niby głupia kolka, a tak utrudnia jazdę. Bardzo źle mi się jedzie i męczy mnie to już niemalże do końca maratonu.
W końcu znowu gdzieś tam dopadam Lucy i jadę przed nią. Zjazdy, zjazdy,kamienie wielkości telewizorów. I jedno maskaryczne podejście. Wysysające siły, miażdżące psychicznie. Tam akurat jednak wtłaczam sobie pozytywne myśli. Tam akurat tak jest, ale generalnie to tysiące złych myśli. Takie tam zwyczajowe: to już koniec, więcej nie jeżdżę, na cholerę mi to, po co się tak męczyć…. I sama się śmieje z tych myśli, bo wiem, że ZAWSZE tak jest. I wiem, że takie myśli mijają.
Jest ciężko, jest naprawdę bardzo ciężko. Do tego dość gorąco na niektórych podjazdach. Gdzieś na poboczu stoi Darek Wierzbicki i zmienia dętkę ( dużo zresztą było takich osób). Lucy została gdzieś za mną. Potem jest drugi bufet. Dojeżdża Darek i mówi: was dogonić … najpierw jedną potem , drugą, ech…
Mam ochotę go zapytać gdzie jest Lucy, ale nie pytam. Jadę dalej. Jej nie ma i nie widzę jej już do końca trasy.
A do mety jest jakieś 20 km. Niby nic, prawda? ale ja już wiem, że w takim terenie i z takim przewyższeniem to pewnie mnie czeka jeszcze jakieś dwie godziny jazdy.
Na podjeździe na Chomontową mija mnie Ania Świrkowicz ( jedzie giga). Mój Boże, jaką ta dziewczyna ma moc. Idzie pod górę jak czołg. Mija kolejnych facetów. Podjazd na Chomontową, chociaż nie jest trudny technicznie to bardzo długi i męczący ( psychicznie głównie). Ciągnie się i ciągnie. Wydaje się, że po nim będzie już łatwiej, ale jak patrzę na wykres na mostku to wiem, że takie proste to nie będzie. No i nie jest. Wciąż albo bardzo trudne zjazdy, albo podjazdy. No, ale jestem coraz bliżej upragnionej mety. Na jakieś 3 km przed metą dubluje mnie Marcin. Jedzie szybko ( akurat jest szybki zjazd), a potem zaczyna się podjazd w lesie. Marcin ładnie podjeżdża, ja już nie mam siły i podchodzę. W tym lesie masa zawijasów, taka traska xc. A potem są słynne agrafki. Słynne, bo wiele o nich już słyszałam. Widziałam je nawet na filmie, ale to co widziałam na filmie, a to co zobaczyłam na żywo… hm… cóż.. co ja Wam będę pisać? Nie da się. Trzeba zobaczyć. Zjeżdżam pierwszą, a potem schodzę z roweru, bo to ponad moje umiejętności. Takie zakręty, takie nastromienie i takie kamienie….
Kiedy w 2011r. siedziałam sobie na stadionie w Karpaczu i czekałam na Krysię ( wówczas nie jechałam, miałam skręconą nogę) , widziałam z dołu ostatni zjazd maratonu. Widziałam zjeżdżających nim ludzi i myślałam: no nie.. tego się nie da zjechać.. nie dałabym rady.
A wczoraj.. wczoraj dojeżdżam do zjazdu i widzę fotografa.. rzucam tylko: a co tutaj jest znowu coś strasznego, żeby się zabić chyba… ( uśmiecham się).
Decyduje się jechać.. jest uskok z kamieni… idzie mi sprawnie. Potem zaczyna się bardzo stromy zjazd, pupa z tyłu mocno… Zjazd jest bardzo śliski, wymaga sporej koncentracji. Zjeżdżam. To był właśnie ten ostatni zjazd. Wjeżdżam na metę, ktoś jeszcze mnie goni, ale się nie daję.
Marcin już stoi przy namiocie Gomoli, rzucam mu: nigdy już tutaj nie przyjadę… ( haha… dzisiaj już wcale tak nie myślę, kto wie, może jeszcze kiedyś…)
Marcin mówi, że trasa.. to coś niewyobrażalnego.. że nie zdawał sobie sprawy… No tak, trudno zdać sobie sprawę jeśli się na niej nie było.
Ja kładę się na ławce i długo się nie podnoszę. Jestem potwornie, potwornie zmęczona.
Na mecie widzę Lucy… jestem zła: kiedy mnie minęła, że nie zauważyłam! ( jak się potem okazało Lucy nie dojechała do mety).
Czas słaby, ale jestem szczęśliwa, że udało mi się skończyć ten naprawdę arcytrudny marton. Na mega nie ukończyło go ok. 40 osób, na giga 13. Chyba więc jest się z czego cieszyć.
Taki wpis znajduję na forum MTB Marathon:
„Trasa w Karpaczu od trzech lat jest mocno kontrowersyjna i to widać co roku po każdym maratonie. Jest to jedyna taka trasa w Polsce. Nie ma kompromisów. Karpacz jest wyjątkowy. Mnie się podobało, razem z przekroczeniem mety zacząłem czekać na kolejną edycję, która mam nadzieje wniesie nie mniej emocji niż wczorajsza. Jedno jest pewne, dla nikogo nie będzie to wyścig obojętny. Albo ktoś go pokocha, albo znienawidzi”
A co ja czuję do Karpacza? Miłość? Nienawiść?
Czuję przede wszystkim respekt. I czuję pokorę. To jest taka trasa wobec której trzeba mieć pokorę.
Kiedy jadę taką ciężką trasę, kiedy jestem potwornie, niewyobrażalnie zmęczona, zadaje sobie pytania: po co to robię? Dlaczego? Zadaję sobie te pytania, chociaż odpowiedź znam. Wiem, że jeśli dojadę do mety, będę czuła to COŚ. Będę się czuła spełniona, bo pokonałam swoje granice, bo nie poddałam się, bo mam za sobą kolejną , trudną trasę. To uczucie trwa kilka dni, więc warto dla niego pomęczyć się kilka godzin, warto się pocić na treningach.
W ostatnich Wysokich Obcasach Ekstra jest wywiad z Olą Dzik. Jak zapewne niektórzy wiedzą Ola jest alpinistką, ma na swoim koncie spore sukcesy. Ola też biega ( wygrała bieg na Elbrus), startowała też w maratonach mtb ( pamiętam ją z Istebnej), jest koleżanką Mirka z rajdów ekstremalnych.
„ Gdyby nie góry, Byłabym „rozpieprzoną” osobą. Muszę narzucić sobie rytm, samodyscyplinę. I góry mi to dają”
I ja tak często myślę. Starty w maratonach porządkują moją codzienność. Bardzo mocno mnie dyscyplinują i to przekłada się na całe życie, nie tylko na sport.
A na koniec chciałam jeszcze pogratulować: Żelaznej kobiecie czyli Krysi za ukończenie karpackiego giga, Marcinowi i Adamowi za to samo, Sławkowi Bartnikowi za 3 miejsce w M4 na mega, Andrzejowi za dobry występ na mega. I Michałowi Toporowi za 3 miejsce w M1 na mega. Rośnie nam w Tarnowie nowy mistrz! Przyglądajcie się mu.
Na początek jeszcze ze Złotego Stoku zdjęcie ( taki prezent urodzinowy dostałam) .
Złoty Stok © lemuriza1972
Karpacz - miejsce startu © lemuriza1972
Pani Krystyna i Pani Wiola na starcie © lemuriza1972
Start giga © lemuriza1972
Na bufecie © lemuriza1972
I jeszcze jeden film:
- DST 52.00km
- Teren 40.00km
- Czas 05:21
- VAVG 9.72km/h
- VMAX 48.00km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Kamera skierowana do tyłu (drugi film) to chyba lepsze rozwiązanie by oddać charakter trasy. Podobnie jak filmowanie zjeżdżającego kolegi od przodu. Poza tym tyłek wysunięty za siodło i zasłaniający pole widzenia kamery dużo mówi o nastromieniu ;P
Gabaryty kamieni robią wrażenie. W ogóle tam jest wszystko jakieś większe. W galerii zdjęć przeraziły mnie te gigantyczne korzenie. W Beskidach takich nie znalazłem. Jeżeli kiedyś tam się wybiorę to tylko na kołach 29" :]
Jak widać -nawet jadąc ten maraton rekreacyjnie miałabyś zagwarantowane pudło :] Tak czy inaczej gratulacje :] marusia - 01:32 czwartek, 29 maja 2014 | linkuj
Gabaryty kamieni robią wrażenie. W ogóle tam jest wszystko jakieś większe. W galerii zdjęć przeraziły mnie te gigantyczne korzenie. W Beskidach takich nie znalazłem. Jeżeli kiedyś tam się wybiorę to tylko na kołach 29" :]
Jak widać -nawet jadąc ten maraton rekreacyjnie miałabyś zagwarantowane pudło :] Tak czy inaczej gratulacje :] marusia - 01:32 czwartek, 29 maja 2014 | linkuj
Iza, duże Gratki za przejechanie wyjątkowej trasy !
Ta z 2010 to był początek ewolucji i faktycznie była łatwiejsza od 2014 :)
A te przeżycia co tutaj zrelacjonowałaś - nic dojąć, nic ująć ! JPbike - 11:19 środa, 28 maja 2014 | linkuj
Ta z 2010 to był początek ewolucji i faktycznie była łatwiejsza od 2014 :)
A te przeżycia co tutaj zrelacjonowałaś - nic dojąć, nic ująć ! JPbike - 11:19 środa, 28 maja 2014 | linkuj
No fakt, patrz jak ten czas leci... godzina, a wydawało się, że oka mgnienie.
Pewnie miałem otwartą stronę, nie odświeżałem i w końcu zdecydowałem się coś napisać :/ sufa - 21:46 wtorek, 27 maja 2014 | linkuj
Pewnie miałem otwartą stronę, nie odświeżałem i w końcu zdecydowałem się coś napisać :/ sufa - 21:46 wtorek, 27 maja 2014 | linkuj
aaaaa to o to chodziło :P nie wiedziałem do czego to mam przypisać :P swoją drogą dużo przegrałeś bo godzine :P
labudu - 21:35 wtorek, 27 maja 2014 | linkuj
labudu, no przecież napisałem, że Iza wygrała, wkejaliśmy tego linka jednocześnie, tyle że Iza jakby wcześniej hyh
A przy okazji, się tak ekscytujemy, że twarde jesteśmy, bo przejechaliśmy...
Ten to ma cojones. sufa - 21:22 wtorek, 27 maja 2014 | linkuj
A przy okazji, się tak ekscytujemy, że twarde jesteśmy, bo przejechaliśmy...
Ten to ma cojones. sufa - 21:22 wtorek, 27 maja 2014 | linkuj
Ja też. Może trochę wkradło się pewnej ekscytacji, braku obycia z tematem. Zapłaciłem frycowe i tyle.
Jedno jest pewne. Nie było zamiarem udowadnianie, że błędem było odwołanie zawodów. Lechita - 21:17 wtorek, 27 maja 2014 | linkuj
Jedno jest pewne. Nie było zamiarem udowadnianie, że błędem było odwołanie zawodów. Lechita - 21:17 wtorek, 27 maja 2014 | linkuj
Sufa no jak Iza podała link to nie jestem aż tak niekumaty żebym nie umiał go sobie skopiować do wyszukiwarki :P Pytałem bo przeglądałem właśnie zdjęcia u Ciebie na blogu i jedno było, ale już że tak powiem była musztarda po obiedzie a gość na ziemi.
A w galeri BikeLife gość ze zdjęcia numer 8 chyba startuje w Mistrzostwach Drugiego Planu :P labudu - 21:06 wtorek, 27 maja 2014 | linkuj
A w galeri BikeLife gość ze zdjęcia numer 8 chyba startuje w Mistrzostwach Drugiego Planu :P labudu - 21:06 wtorek, 27 maja 2014 | linkuj
Ale że Aśka ma iść na pensyjo?
Eno, patrzyłem z całkiem bliska, tak źle nie wygląda :) sufa - 21:04 wtorek, 27 maja 2014 | linkuj
Eno, patrzyłem z całkiem bliska, tak źle nie wygląda :) sufa - 21:04 wtorek, 27 maja 2014 | linkuj
Leszku.. Gość, zupełnie nie zrozumiał w czym rzecz.
ale ja ten temat już zostawiam Lemuriza1972 - 21:01 wtorek, 27 maja 2014 | linkuj
ale ja ten temat już zostawiam Lemuriza1972 - 21:01 wtorek, 27 maja 2014 | linkuj
słusznie:)
Boga się nie boisz, to przynajmniej baby jagi miej na względzie.
( swoją drogą Joaśka to mnie już drogi raz objechała... hm..., nie wiem czy to nie oznacza, że pora już myśleć o przejściu na emeryturę, co?) Lemuriza1972 - 20:58 wtorek, 27 maja 2014 | linkuj
Boga się nie boisz, to przynajmniej baby jagi miej na względzie.
( swoją drogą Joaśka to mnie już drogi raz objechała... hm..., nie wiem czy to nie oznacza, że pora już myśleć o przejściu na emeryturę, co?) Lemuriza1972 - 20:58 wtorek, 27 maja 2014 | linkuj
Gość miał rację. Wojnicz w porównaniu z Karpaczem to piaskownica.
Lechita - 20:57 wtorek, 27 maja 2014 | linkuj
hm.. no widzisz.. jak nie Joaśka z NA wspólnej, to Iza z Kasztanowej...:)
Lemuriza1972 - 20:36 wtorek, 27 maja 2014 | linkuj
Yyyy... egejn przegrałem.
Ale kiedyś będę bardzo pierwszy,
Mam jeszcze sztery z siedmió rzyć hyh sufa - 20:34 wtorek, 27 maja 2014 | linkuj
Ale kiedyś będę bardzo pierwszy,
Mam jeszcze sztery z siedmió rzyć hyh sufa - 20:34 wtorek, 27 maja 2014 | linkuj
Łubudóbó, tutaj zobacz, powinno być kilka niezłych obrazków z Karpaczjo :)
sufa - 20:33 wtorek, 27 maja 2014 | linkuj
Dzięki.
Życzę Ci żeby kiedyś dane by Ci było pojechać , bo że przejedziesz i to dobrze, tego jestem pewna:)
a zdjęcia są tutaj
http://galeria.bikelife.pl/galleries/288#/288/1/0 Lemuriza1972 - 19:27 wtorek, 27 maja 2014 | linkuj
Życzę Ci żeby kiedyś dane by Ci było pojechać , bo że przejedziesz i to dobrze, tego jestem pewna:)
a zdjęcia są tutaj
http://galeria.bikelife.pl/galleries/288#/288/1/0 Lemuriza1972 - 19:27 wtorek, 27 maja 2014 | linkuj
jeszcze raz gratulacje, może mi też kiedyś będzie dane przejechać :)
Są jakieś fotki z tych większych skałek? bo tam powinny być bardzo dynamiczne zdjęcia a bym pooglądał :) labudu - 19:19 wtorek, 27 maja 2014 | linkuj
Są jakieś fotki z tych większych skałek? bo tam powinny być bardzo dynamiczne zdjęcia a bym pooglądał :) labudu - 19:19 wtorek, 27 maja 2014 | linkuj
Opis trasy i przeżyć super. Z braku laku pewnie tylko do Istebnej się wybiorę (bo mam najbliżej) w październiku ale na samą myśl o tym mam gęsią skórkę. Powodzonka w kolejnych edycjach :)
k4r3l - 13:26 wtorek, 27 maja 2014 | linkuj
Toczycie wojny o jakichś tam pagórkach w Wojniczu a jeździcie po karkołomnych górach gdzie można nabawić się poważnych kontuzji. Jedno nie trzyma się drugiego.
Gość - 21:01 poniedziałek, 26 maja 2014 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!