Środa, 28 maja 2014
Lubinka x 10
Nie wiem czy już o tym pisałam…
Kiedyś rozmawiałam z koleżanką… na temat „przyjemności” płynących z jechania maratonu. Powiedziałam jej: nie, kiedy się jedzie wielkiej przyjemności się nie czuje… w moim przypadku to są często 4, 5 godzin walki, bólu, męczarni.
Dopiero na mecie jest przyjemność, radość, że dało się radę.
Koleżanka ( zdumiona) na to: to nie ma jakieś krótszego sposobu na osiągnięcie przyjemności??? :)
W zasadzie o Karpaczu już powiedziano wiele w ostatnich dniach. Na różnych forach, blogach itd. Ja dzisiaj zakończę, bo Karpacz jest już wspomnieniem ( chociaż fajnym), ale jednak wspomnieniem, a życie trwa dalej, przed nami następne wyścigi. Więc tak na koniec jeszcze kilka zdjęć i słowa mojego teamowego kolegi Sławka Bartnika, zamieszczone na tarnowskim forum rowerum. Z poglądami Sławka dot. Karpacza bardzo się solidaryzuję.
„Chyba wszyscy wiedzą już jak jest w Karpaczu, no i dobrze, mam nadzieję że jeśli ktoś tam się wybierze, nie będzie marudził. Nie przeszkadza mi, że w przyszłym roku będzie nas mniej, ci którzy przyjadą i ukończą go, mijając metę z grymasem na twarzy pomiędzy bólem i radością , mogą nazywać się GÓRALAMI, a nie tylko kolarzami. To tak jak chrzest marynarza który przekracza równik. Grzesiek Golonko jest dobrym biznesmenem, gdyby chciał na tym wyścigu więcej zarobić, uprościłby trasy, a na starcie rozdawał breloczki i baloniki, jednak ciągle z grupą osób trzymają się swojej pasji wybierając niekiedy brutalne ścieżki, jest to też moja pasja. Jeśli ktoś chciałby mi podarować wspomnienia i emocje zdobyte w całym rocznym cyklu Cyklokarpat, nie zamieniłbym ich za ten jeden wyścig u GG AMEN”
To ja jeszcze tylko kilka zdjęć z Karpacza i też amen. Może jeszcze tylko dodam, że metę mijałam z grymasem na twarzy, zmęczeniem, bólem. Chciało mi się wrzeszczeć, przeklinać… ale to wszystko było podszyte wielką radością. Radością z tego, że się udało, która wybuchła kilka minut po minięciu mety i "trzyma" mnie.. do dziś. Warto? No chyba warto.
No, ale jak już wspomniałam Karpacz jest tylko wspomnieniem, trzeba zakasać rękawy i wziąć się do pracy, bo już niebawem następny wyścig, a łatwy nie będzie, więc trzeba się przygotować. W planie były podjazdy. Przy pierwszym delikatnym podjeździe w Zbylitowskiej Górze, poczułam, że nogi jeszcze nie odpoczęły po Karpaczu. Jechałam wolniej niż zwykle, a do tego kolega-wiatr utrudniał zadanie. No, ale nie odpuściłam, postanowiłam plan zrealizować, no i udało się.
Skierowałam się więc „na Lubinkę” i tam zaczęłam podjeżdżać serpentynami. I tak zrobiłam sobie 8 podjazdów serpentynami i dwa podjazdem Adama. Przy ostatnim czułam już solidne zmęczenie.
Dzisiaj na Lubince był tłok. Dwóch szosowców i dwóch górali ( ci górale to od Marcina Be, bo jeden miał naszą starą teamową stalbomatową koszulkę, a drugi koszulkę UKS Wojnicz). Nieźle chłopcy „grzali” pod górę. Dwa razy szybciej ode mnie. No jest to dość dołujące. Pomimo tego, że tłumaczyłam sobie, że oni są dwadzieścia parę lat ode mnie młodsi zapewne. Do tego to mężczyźni, silniejsi z założenia. No, ale ja w porównaniu do nich.. jechałam jak żółw.
Mimo wszystko jednak cieszę, że plan zrealizowałam. 10 Lubinek to już jest coś. Myślałam, ze się nie uda, bo podczas 9 podjazdu zaczęło padać i wyglądało na to, ze rozpada się solidnie, ale nie rozpadało się.
No i kilka zdjęć z Karpacza jeszcze. Krótka historia jednego zjazdu ( to był ten zjazd przed którym powiedziałam do fotografa: a co my tutaj jeszcze mamy? chyba coś żeby się zabić na koniec:)).
Koleżanka ( zdumiona) na to: to nie ma jakieś krótszego sposobu na osiągnięcie przyjemności??? :)
W zasadzie o Karpaczu już powiedziano wiele w ostatnich dniach. Na różnych forach, blogach itd. Ja dzisiaj zakończę, bo Karpacz jest już wspomnieniem ( chociaż fajnym), ale jednak wspomnieniem, a życie trwa dalej, przed nami następne wyścigi. Więc tak na koniec jeszcze kilka zdjęć i słowa mojego teamowego kolegi Sławka Bartnika, zamieszczone na tarnowskim forum rowerum. Z poglądami Sławka dot. Karpacza bardzo się solidaryzuję.
„Chyba wszyscy wiedzą już jak jest w Karpaczu, no i dobrze, mam nadzieję że jeśli ktoś tam się wybierze, nie będzie marudził. Nie przeszkadza mi, że w przyszłym roku będzie nas mniej, ci którzy przyjadą i ukończą go, mijając metę z grymasem na twarzy pomiędzy bólem i radością , mogą nazywać się GÓRALAMI, a nie tylko kolarzami. To tak jak chrzest marynarza który przekracza równik. Grzesiek Golonko jest dobrym biznesmenem, gdyby chciał na tym wyścigu więcej zarobić, uprościłby trasy, a na starcie rozdawał breloczki i baloniki, jednak ciągle z grupą osób trzymają się swojej pasji wybierając niekiedy brutalne ścieżki, jest to też moja pasja. Jeśli ktoś chciałby mi podarować wspomnienia i emocje zdobyte w całym rocznym cyklu Cyklokarpat, nie zamieniłbym ich za ten jeden wyścig u GG AMEN”
To ja jeszcze tylko kilka zdjęć z Karpacza i też amen. Może jeszcze tylko dodam, że metę mijałam z grymasem na twarzy, zmęczeniem, bólem. Chciało mi się wrzeszczeć, przeklinać… ale to wszystko było podszyte wielką radością. Radością z tego, że się udało, która wybuchła kilka minut po minięciu mety i "trzyma" mnie.. do dziś. Warto? No chyba warto.
No, ale jak już wspomniałam Karpacz jest tylko wspomnieniem, trzeba zakasać rękawy i wziąć się do pracy, bo już niebawem następny wyścig, a łatwy nie będzie, więc trzeba się przygotować. W planie były podjazdy. Przy pierwszym delikatnym podjeździe w Zbylitowskiej Górze, poczułam, że nogi jeszcze nie odpoczęły po Karpaczu. Jechałam wolniej niż zwykle, a do tego kolega-wiatr utrudniał zadanie. No, ale nie odpuściłam, postanowiłam plan zrealizować, no i udało się.
Skierowałam się więc „na Lubinkę” i tam zaczęłam podjeżdżać serpentynami. I tak zrobiłam sobie 8 podjazdów serpentynami i dwa podjazdem Adama. Przy ostatnim czułam już solidne zmęczenie.
Dzisiaj na Lubince był tłok. Dwóch szosowców i dwóch górali ( ci górale to od Marcina Be, bo jeden miał naszą starą teamową stalbomatową koszulkę, a drugi koszulkę UKS Wojnicz). Nieźle chłopcy „grzali” pod górę. Dwa razy szybciej ode mnie. No jest to dość dołujące. Pomimo tego, że tłumaczyłam sobie, że oni są dwadzieścia parę lat ode mnie młodsi zapewne. Do tego to mężczyźni, silniejsi z założenia. No, ale ja w porównaniu do nich.. jechałam jak żółw.
Mimo wszystko jednak cieszę, że plan zrealizowałam. 10 Lubinek to już jest coś. Myślałam, ze się nie uda, bo podczas 9 podjazdu zaczęło padać i wyglądało na to, ze rozpada się solidnie, ale nie rozpadało się.
No i kilka zdjęć z Karpacza jeszcze. Krótka historia jednego zjazdu ( to był ten zjazd przed którym powiedziałam do fotografa: a co my tutaj jeszcze mamy? chyba coś żeby się zabić na koniec:)).
© lemuriza1972
Ufff... jakoś poszło © lemuriza1972
No tak.. a teraz ślisko i stromo w dół © lemuriza1972
No to jedziemy:) © lemuriza1972
Na trasie w Karpaczu © lemuriza1972
I w dół © lemuriza1972
- DST 47.00km
- Czas 02:21
- VAVG 20.00km/h
- VMAX 51.00km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!