Niedziela, 16 czerwca 2013
Okolice i Jamna
Jadą sobie :)© lemuriza1972
Miała być Jamna i okolice, wyszły okolice i Jamna.
Ale to dobrze, ja się cieszę, bo był fragment z poprzedniej wycieczki ( od Bieśnika zielony pieszy szlak, który bardzo mi się podoba), było dużo nowych ścieżek.
Krysia rano przywitała nas własnoręcznie upieczonym ciastem, Marcin poczuł się zmęczony wkładaniem rowerów do auta:), Darek wstąpił do Alcapone ( niby po izotnik… ale coś potem na trasie dziwnie słaby jak na niego był, więc nie wierzę w ten izotonik:)), Adam nie mógł znaleźć kluczyków do auta, więc początek był obiecujący:).
W Zakliczynie czekała na nas Frakcja Wojnicka i oto wyruszyliśmy w sile 11 osób. Upał… pierwszy podjazd asfaltowy w słońcu, ale jakoś tak spokojnie wszyscy jadą, więc jest ok. Potem przez las nieco gorzej, a kiedy zaczyna się szutrowy podjazd w pełnym słońcu, mam serdecznie dość i myślę sobie : jak ja dociągnę do końca tej trasy, to nie wiem….
No, ale jadę mozolnie. Potem jest bardzo fajny zjazd. Fajnie mi się zjeżdża, tylko klamka przedniego hamulca jakby coraz bardziej dochodzi do kierownicy i myślę sobie: oho… klocki się kończą…
No, ale dzięki temu to jakoś szybciej dzisiaj zjeżdżałam i pomimo tego, że tak bez hamulca, to spektakularnych gleb nie było ( a jak zwykle było gdzie się przewrócić, mokro dosyć po tych ostatnich deszczach). No, ale przytrafiło mi się jedno ” nieszczęście”. Jak to Marcin stwierdził, który jechał za mną, nie była to nawet gleba, a kałuża mnie wessała:).
No dokładnie. Tak skutecznie mnie wessała, że podobnie jak ostatnio Darek, nie mogłam się z niej wydostać. A wszystko to przez jedno drzewo, o które zahaczyłam kierownicą i .. ryp do kałuży. Malownicze to było, trzeba to przyznać. Niech żałują ci co daleko z przodu jechali, bo ominęła ich niezła rozrywka.
Chłopaki pytają: nic się nie stało?
A ja myślę sobie: cholera jasna, ciepło jest, sukienkę chciałam do pracy ubrać.. wyglądać jak kobieta, a tu znowu jakieś dziary:(.
No, ale na szczęście aż tak źle nie jest i może się mnie w pracy nie wystraszą.
No to sobie jedziemy, słoneczko dogrzewa, zielony szlak wysysa siły. Marcin B w pewnym momencie mówi, że wraz ze znaczącą częścią frakcji wojnickiej muszą się wycofać, bo jednak trasa dla młodziaków za ciężka. Tak więc zostaje nas ośmioro.
Jakiś miejscowy pyta nas czy mu sprzedamy rower, Darek mówi:
No za piątkę…
On: co?
Darek: no za 5 tys.
On: co???? Taki jakiś utyrany... 100 zł mogę dać.
Darek: za 100 to mogę sprzedać spinkę do łańcucha:).
Jest wesoło, jak zwykle.
I jedziemy sobie dalej, jesteśmy w części, którą jechaliśmy ostatnim razem. Zatrzymujemy się pod sklepem, tam uzupełniamy płyny. Jakiś miejscowy ( bardzo wesoło usposobiony do nas i do życia, co zapewne zawdzięczał butelce piwa, którą trzymał w ręce, zapewne nie pierwszej tego dnia), mówi, że siedzimy sobie pod jego płotem, ale siedzieć sobie możemy. Podchodzi do nas , patrzy na mnie i na Krysię, na nasze ubłocone nogi i mówi do mnie, bacznie przypatrując się nogom: nie wyglądasz jak kobieta..
Albo kolarstwo albo…
Nie dowiedziałam się co „albo”, ale domyślam się, ze chodziło mu o moje szanse u płci przeciwnej.
Cóż…
Myślę sobie, że trzeba będzie sobie zrobić jakąś fotkę po cywilnemu - makijaż, fryzura nie podkaskowa, jakaś fajna kiecka i pokazywać: TAK NAPRAWDĘ WYGLĄDAM:).
Po tym postoju mam lekki kryzys. Zostaje mocno z tyłu na podjeździe w lesie i myślę sobie: Z czym do ludzi? Co ja tu robię?
Ale też zaraz myślę sobie: no ale przecież na maratonie też tak jest, są mocniejsi i słabsi..
Tyle, że żadnego słabszego za mną nie ma...:).
Kryzys jednak mija i potem jest w miarę ok, nie żebym wymiatała, co to to nie, ale jakoś jadę.
W międzyczasie Marcinowi pęka śruba od zacisku na sztycy i .. jest „wesoło…”.
Ale chłopaki sobie radzą i możemy jechać dalej. Dużoooooooo podjeżdżania, oj bardzo dużo… i całkiem sporo w pełnym słońcu, więc zaczyna mnie mocno boleć głowa.
A klocków już nie ma, więc na zjazdach jest nieco bardziej ekstremalnie niż zwykle.
Darek ma kryzys, jakiś słabszy dzień, Krysia ratuje go czym może ( magnez itd.), ale kiedy jesteśmy na Jamnej, Darek z Marcinem decydują się zjechać z Jamnej asfaltem . Tak więc zostaje nas sześcioro.
Krysia mówi: ale kobiety nie wymiękły..
Ja: no .. jeszcze nie dojechałyśmy…
I to były święte słowa, bo po kilku kilometrach zaczynam czuć ogromny głód i ciągnę się za nimi niemiłosiernie. Bliska jestem odcinki prądu, ale nawet nie chce mi się zatrzymywać, bo nie jest już daleko, zjedzenie batona i tak już nic nie da.
No i jakoś dojeżdżam do auta i muszę stwierdzić, że niewątpliwie były to moje najtrudniejsze kilometry w tym roku i ze względu na przewyższenie, i teren i pogodę.
Jednak taki upał skutecznie pozbawia sił.
Było fajnie, bardzo rowerowo, bardzo męcząco i bardzo, bardzo towarzysko, a o to w tym wszystkim chodzi.
Kilometry podaję łącznie z dojazdem do Adama i Krysi ( 6 km łącznie).
Sama wycieczka więc to te 74 minus 6:)
Pierwszy podjazd© lemuriza1972
Krysia i Marcin na pierwszym planie© lemuriza1972
W oczekiwaniu na resztę stawki:)© lemuriza1972
Marcin jedzie© lemuriza1972
Piotrek i plecy Krysi:)© lemuriza1972
Podjeżdżam i jest słonecznie:)© lemuriza1972
Zbliżenie na umęczoną twarz:)© lemuriza1972
Darek, Adam i kolega z Wojnicza© lemuriza1972
Marcin i Staszek© lemuriza1972
Nasz okoliczne pagórki© lemuriza1972
Widoczek© lemuriza1972
Bufet czyli czereśnie:)© lemuriza1972
Pod sklepem© lemuriza1972
Rożnów© lemuriza1972
Rożnów 2© lemuriza1972
Rożnów 3© lemuriza1972
Rożnów 4© lemuriza1972
Podjeżdżają grupowo:)© lemuriza1972
- DST 74.00km
- Teren 50.00km
- Czas 06:00
- VAVG 12.33km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!