Środa, 10 kwietnia 2013
Deszczowo
Opis linka
Kapryśna jest Pani Wiosna tego roku.
Ledwie nieśmiało zapukała do drzwi i nawet nie zdążyła się rozgościć, już swawoli.
https://www.youtube.com/watch?v=oXNBtz1uuQA
Rano piękne słońce, więc jakżeby tu inaczej – na rower! Na rower!
Tak sobie założyłam dzisiaj – minimum 40 km.
Tak wiem – śmieszny dystans.. rozumiem. Zwłaszcza po płaskim. Tyle, że ja 4 raz jestem w tym roku na rowerze i to jest mocno odczuwalne. No ciężko się kręcić, nie sposób rozwinąć prędkości normalnych dawniej na takiej trasie w granicach 26-28 km/h, a nawet więcej bo przecież tak bywało.
Trudno. Powtarzam sobie: cierpliwości Iza, powoli.
Jest jak jest. Cały ubiegły rok niemalże zmarnowany. Niby 5000 km przejechane, ale nie taj jak być powinno. Wszystko nie tak było.
Ale nie będziemy do tego wracać. Było jak było. To rozdział zamknięty, w tym roku zaczynamy nowy i bierzemy się za siebie. Pod każdym względem.
Więc będzie lepiej, na pewno będzie lepiej, tylko bez szaleństw powoli.
Wiem, że na górki ( chociaż tęsknię) na razie ruszać mi nie wolno. Trzeba jeszcze pojeździć z 1,5 do dwóch tygodni i wtedy dopiero.
A zresztą najpierw muszę doprowadzić rowery do porządku, bo ani jeden ani drugi do jazdy za bardzo się nie nadaje.
Dzisiaj namęczyłam się na Magnusie. Łańcuch przeskakuje, przerzutki rozregulowane zapewne, ale i łańcuch, kaseta, zębatki dawno powinny zostać wymienione. Nawet nie pamiętam kiedy je ostatni raz wymieniałam. Dawno…..
Odkąd na Magnusie nie jeździłam na zawody, to już tak o niego nie dbałam. Był rowerem jesienno-zimowym, do tyrania.
Ale nawet taki do tyrania potrzebuje czasem nowych części.
Tak więc ciężko się jechało, każde naciśniecie na pedały, to był zgrzyt i problem. Bałam się żeby nie urwała łańcucha.
Kiedy wyjeżdżałam pogoda była całkiem fajna, ale kiedy dojechałam do Żabna zaczęło… lać.
No i kolejne 20 km już w deszczu. Całe szczęście, że dzisiaj nie było zimno. Już niemalże wiosenna temperatura.
Jakoś więc dojechałam do domu, przemoczona dość konkretnie, ale za to „zalana” endorfinami.
I o to chodzi.
Znalazłam wczoraj fajny felieton na stronie Radia Kraków.
Autorem jest Pan o nazwisku Skowronek.
Oglądając mecze angielskiej Premier League, sprawdzam przy okazji jaka jest pogoda na wyspach. U nich było z reguły gorzej niż u nas. Ale nie w tym roku, o czym wszyscy wiemy, bo i nas wszystkich najzwyczajniej w świecie diabli biorą.
W umysłach wiosna jednak już dawno przyszła. Biegających dla zdrowia i relaksu spotykam już nie tylko wokół krakowskich Błoń, ale... na przykład wzdłuż Alei Trzech Wieszczów. Znak, że biegają już wszędzie.
Zapewne w dalszym ciągu nie oznacza to masowej mody na bieganie, która sprawi, że wkrótce mniej publicznych pieniędzy pochłonie leczenie zawałowców i innych chorób układu krążenia. Bo to jest tak, jak tłumaczyła mi kiedyś pewna pani socjolog: Jeśli wszyscy w rodzinie głosują na jedną partię, to jeszcze nie znaczy, że ona naprawdę ma największe poparcie...
A'propos "rodziny"... Szaleństwo biegania dopadło też paru ludzi z naszej redakcji. W Półmaratonie Marzanny było ich dwóch. A w sumie jest nas co najmniej pięciu. Ja na razie ćwiczę, bo jeszcze nie ma sensu się wygłupiać na oficjalnych zawodach.
Szaleństwo biegania dopadło mnie dużo wcześniej, był jednak problem... z bieganiem. Pomocne okazały się nowe technologie. Wystarczyło się zarejestrować na jednym z internetowych, biegowych portali i wrzucić do osobistego kalendarza trening, który obliguje do półgodzinnej aktywności trzy razy w tygodniu.
Uwierzcie mi, jeśli program pokaże, że dziś ma być bieganie, wstyd zawalić.
Zawody są zaś po to, aby poczuć się jak prawdziwy sportowiec. Nie zawodowy, a właśnie prawdziwy.
W prawdziwym sporcie niekoniecznie chodzi o to żeby wygrywać, czyli pokonać innych. Chodzi o to, by pokonać siebie.
Jak mawiał nieżyjący już amerykański długodystansowiec, Steve Prefontaine: - Wielu ludzi biega po to, aby zobaczyć, kto jest najszybszy. Ja ścigam się po to, aby zobaczyć, kto ma najwięcej odwagi.
A ja biegam po to, aby z każdym kolejnym biegiem pobić swój własny rekord. Jak słynna rosyjska tyczkarka Jelena Isinbajewa. Z tą subtelną różnicą, że w jej przypadku są to również rekordy świata.
To nawiązując do felietonu, życzę wszystkim WIOSNY w UMYSŁACH:)
Kapryśna jest Pani Wiosna tego roku.
Ledwie nieśmiało zapukała do drzwi i nawet nie zdążyła się rozgościć, już swawoli.
https://www.youtube.com/watch?v=oXNBtz1uuQA
Rano piękne słońce, więc jakżeby tu inaczej – na rower! Na rower!
Tak sobie założyłam dzisiaj – minimum 40 km.
Tak wiem – śmieszny dystans.. rozumiem. Zwłaszcza po płaskim. Tyle, że ja 4 raz jestem w tym roku na rowerze i to jest mocno odczuwalne. No ciężko się kręcić, nie sposób rozwinąć prędkości normalnych dawniej na takiej trasie w granicach 26-28 km/h, a nawet więcej bo przecież tak bywało.
Trudno. Powtarzam sobie: cierpliwości Iza, powoli.
Jest jak jest. Cały ubiegły rok niemalże zmarnowany. Niby 5000 km przejechane, ale nie taj jak być powinno. Wszystko nie tak było.
Ale nie będziemy do tego wracać. Było jak było. To rozdział zamknięty, w tym roku zaczynamy nowy i bierzemy się za siebie. Pod każdym względem.
Więc będzie lepiej, na pewno będzie lepiej, tylko bez szaleństw powoli.
Wiem, że na górki ( chociaż tęsknię) na razie ruszać mi nie wolno. Trzeba jeszcze pojeździć z 1,5 do dwóch tygodni i wtedy dopiero.
A zresztą najpierw muszę doprowadzić rowery do porządku, bo ani jeden ani drugi do jazdy za bardzo się nie nadaje.
Dzisiaj namęczyłam się na Magnusie. Łańcuch przeskakuje, przerzutki rozregulowane zapewne, ale i łańcuch, kaseta, zębatki dawno powinny zostać wymienione. Nawet nie pamiętam kiedy je ostatni raz wymieniałam. Dawno…..
Odkąd na Magnusie nie jeździłam na zawody, to już tak o niego nie dbałam. Był rowerem jesienno-zimowym, do tyrania.
Ale nawet taki do tyrania potrzebuje czasem nowych części.
Tak więc ciężko się jechało, każde naciśniecie na pedały, to był zgrzyt i problem. Bałam się żeby nie urwała łańcucha.
Kiedy wyjeżdżałam pogoda była całkiem fajna, ale kiedy dojechałam do Żabna zaczęło… lać.
No i kolejne 20 km już w deszczu. Całe szczęście, że dzisiaj nie było zimno. Już niemalże wiosenna temperatura.
Jakoś więc dojechałam do domu, przemoczona dość konkretnie, ale za to „zalana” endorfinami.
I o to chodzi.
Znalazłam wczoraj fajny felieton na stronie Radia Kraków.
Autorem jest Pan o nazwisku Skowronek.
Oglądając mecze angielskiej Premier League, sprawdzam przy okazji jaka jest pogoda na wyspach. U nich było z reguły gorzej niż u nas. Ale nie w tym roku, o czym wszyscy wiemy, bo i nas wszystkich najzwyczajniej w świecie diabli biorą.
W umysłach wiosna jednak już dawno przyszła. Biegających dla zdrowia i relaksu spotykam już nie tylko wokół krakowskich Błoń, ale... na przykład wzdłuż Alei Trzech Wieszczów. Znak, że biegają już wszędzie.
Zapewne w dalszym ciągu nie oznacza to masowej mody na bieganie, która sprawi, że wkrótce mniej publicznych pieniędzy pochłonie leczenie zawałowców i innych chorób układu krążenia. Bo to jest tak, jak tłumaczyła mi kiedyś pewna pani socjolog: Jeśli wszyscy w rodzinie głosują na jedną partię, to jeszcze nie znaczy, że ona naprawdę ma największe poparcie...
A'propos "rodziny"... Szaleństwo biegania dopadło też paru ludzi z naszej redakcji. W Półmaratonie Marzanny było ich dwóch. A w sumie jest nas co najmniej pięciu. Ja na razie ćwiczę, bo jeszcze nie ma sensu się wygłupiać na oficjalnych zawodach.
Szaleństwo biegania dopadło mnie dużo wcześniej, był jednak problem... z bieganiem. Pomocne okazały się nowe technologie. Wystarczyło się zarejestrować na jednym z internetowych, biegowych portali i wrzucić do osobistego kalendarza trening, który obliguje do półgodzinnej aktywności trzy razy w tygodniu.
Uwierzcie mi, jeśli program pokaże, że dziś ma być bieganie, wstyd zawalić.
Zawody są zaś po to, aby poczuć się jak prawdziwy sportowiec. Nie zawodowy, a właśnie prawdziwy.
W prawdziwym sporcie niekoniecznie chodzi o to żeby wygrywać, czyli pokonać innych. Chodzi o to, by pokonać siebie.
Jak mawiał nieżyjący już amerykański długodystansowiec, Steve Prefontaine: - Wielu ludzi biega po to, aby zobaczyć, kto jest najszybszy. Ja ścigam się po to, aby zobaczyć, kto ma najwięcej odwagi.
A ja biegam po to, aby z każdym kolejnym biegiem pobić swój własny rekord. Jak słynna rosyjska tyczkarka Jelena Isinbajewa. Z tą subtelną różnicą, że w jej przypadku są to również rekordy świata.
To nawiązując do felietonu, życzę wszystkim WIOSNY w UMYSŁACH:)
- DST 41.00km
- Czas 01:59
- VAVG 20.67km/h
- HRmax 160 ( 85%)
- HRavg 138 ( 73%)
- Kalorie 810kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!