Środa, 27 kwietnia 2011
Bardzo długa historia mojego upadku ( upadków dwóch) i jeszcze o Grossglockner:))))
Spotkałam dzisiaj w pracy znajomego.
Zapytał co slychać?
Powiedziałam: jakos leci, nie jest źle:)
Powiedział: ludzie u nas to narzekają.. zamiast się cieszyć ze są zdrowi np.
Powiedziałam: masz rację, ja często sobie powtarzam, ze muszę się cieszyć jak wstaje rano i nic nie boli.
Czy to brak pokory? Czy to kuszenie losu? Nie wiem…
Ale mocno wierzę, zę w życiu nic nie dzieje się bez przyczyny i wszystko ma swój cel.
Ja już wiem jaki jest cel dzisiejszych wydarzeń, ale to musi pozostać moją tajemnicą.
No to zacznę od tego, ze byłam już gotowa do wyjścia , dopomowałam kółko i nagle słyszę… sssssss….. uchodzi powietrze z wentylka.
Hmm… myślę – brać Magnusa? Nie.. musze wybróbować KTM-a po regulacji przerzutek, założeniu haka itd.
Wymieniamy.
Do tego pomyslałam: nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło… wczoraj Krysia przyniosła mi Geaxa, wiec pomyślałam , ze sobie wymienię od razu ( bo do mojego Bulldoga nie mogłam się dostać, piwnica dalej nieczynna). Zrobiłam to w tak ekspresowym tempie w jakim chyba nigdy nie udało mi się zmienić opony.
Jakieś 5 min:) Duma.
Wychodzę z rowerem idzie sąsiad z góry.
- Już, już, już nosi.. w rejs… co za kobieta… nie utrzyma w domu…
Ja: ano nie utrzyma….
Lepiej byloby pewnie dla mnie gdybym dzisiaj w domu została.
Miała być regeneracja i może to kara za to, ze nie trzymałam się planu.
Bo przecież są 3 rodzaje zawodników, a ci co nie trzymają się planu nic nie osiagają.
Wspominałam o tym Mirkowi jakies 10 min przed wydarzeniem, kiedy śmiał się ze mnie, ze przejmuje się zbyt wysokim tętnem.
Tyle, ze mówiłam, o tych co planu się trzymają i ci sa zwycięzcami.
Podkusiło mnie żeby pojechac na zjazd w Błoniu do lasu.
Pojechaliśmy ( bo dzisiaj był spory peleton: Mirek, Alek, Angela, Tomek).
Zjeżdzałam.. dośc ostrożnie bo patyków co nie miara, a wiadomo lepiej nie wywoływać patyka z lasu, bo patyk lubi haki unicestwiać.
Żle wybrałam ścieżkę, wjechałam w koleinę.. zarzuciło mną, próbowałam się ratowąc, spadłam na moje kolano bez więzadła… i puściło… nie wytrzymało tej siły…
Bóllll…. A rower bezlitośnie pognał w dół ciągnąc mnie za sobą…
Przeszywający ból.. Mamba będzie wiedzieć jaki…
To było ostrzeżenie. Od Opatrzności ( takiego zdania jest Kuba ale bynajmniej nie o rower chodzi:). Ma rację.
Ból przy pedałowaniu.
Towarzystwo mówi, ze może wracamy?
Nie – mówię- muszę rozruszać nogę.
Jedziemy , niebieskim wzdłuż Dunajca, a potem od Janowic podjazd na Lubinkę. Kolano boli. Bardzo.
Jadę.
Koncówkę Lubinki wjeżdzam dośc szybko – jak się to ma do planu????
Namawiam Mirka na zjazd lasem. W sumie dla Tomka, który ma fulla stworzonego do terenu i jazda po asfalcie zupełnie go nie kręci.
Alek mówi: może lepiej zjechać asfaltem, bo znowu sobie coś zrobisz…
Mówię: nie…
Jadę… jadę.. uważam… i co z tego?
Najeżdzam na jakiś kamien i lece jak długa.. szlifuję łokciem, uderzam udem, wstaje… i jak staje na kolano, ono znowu nie wytrzymuje.. podcina mnie… Ból…. Aż do łez prawie.
Jęczę sobie cichooooo… i powtarzam w myslach: Iza za chwilę nie będzie boleć, zaraz przestanie.
Chłopaki mówią, ze lepiej wrócic do góry i zjechać asfaltem , bo jak zjedziemy lasem będę miała podjazd i mogę nie dać rady.
Mówię: nie..
Ja muszę zjechać, nawet ostrożnie ale musze i podjechać też.. trzeba strach i ból wyrzucić z głowy.
Dostałam od Opatrzności żółtą kartkę. Pierwszą.
Do czerwonej na szczęście mam nadzieję jeszcze daleko.
Zjechałam , podjazd zrobiłam dośc mocno. Chciałam sobie udowodnić, ze dam radę pomimo bólu.
Bo przecież ani przez chwilę nie pomyslałam, ze zrezygnuję ze startu w sobotę.
Gdzieś w Błoniu wyprzedził nas jakiś biker na crossowym rowerze.
Powiedziałam do Mirka: tak nie może być…
Mirek: ale trening, regeneracja..
Pomyslałam: eeee… teraz to już… nieważne…
Powiedziałam do Mirka: dajesz…
Ruszył ( biker był już daleko), ja zanim . Tempo szalencze.
Pod górkę poszlismy 39 km/h.
Biker chyba się zdziwił.
Jak powiedział mi Mirek , siedział mi potem cały czas na kole i dośc długo się „wiózł”
W koncu mnie minął.
Pomyslałam: phi.. tez mi wyczyn, wyminąć taką porozbijaną dziewuchę na regenarycjnym treningu???? I to mając crossowy rower z dużymi kołami…
W koncu gdzieś skręcił. Mirka rzecz jasna nie dopadł.
W domu dezynfekowanie ran i oglądanie.
Nie jest dobrze. Cała lewa strona przedziarana. Od łydki po łokieć..
Najbardziej boli b. mocno stłuczone udo, kolano rzecz jasna. Łokieć rozbity konkretnie… bardzo głebokie rozcięcie..
Bolliiiiiiii wszystko okropnie.
Ledwie chodzę.
Ale ja wiem, ze dam rade skonczyc ten maraton. Po prostu wiem.
Przejechałam blotną Szczawnicę z podkręcona kostką, przejechałam mega trudną Gluszycę po tygodniu zmagania się z grypą żołądkową, odwodnieniu itd… dam rade i Zlotemu Stokowi, nawet taka porozbijana.
Nie odpuszczę, bo nie mam tego w naturze.
Pewnie się znajdą tacy, którzy powiedzą: to głupie…
Ale ja już tak mam, po prostu nie odpuszczam z takich powodów.
Ból? Da się go znieść. Naprawdę.
Jak przychodzi adrenalina, boli mniej.
Może będzie gorszy wynik, ale jak skonczę ten maraton to będzie taki mój Everest prawda?
A tak w ogóle to żyję trochę czymś innym też już trochę.
Grossgclokner.. tak nazywa się ten szczyt… najwyższy szczyt austriackich Alp.
To pomysł Mirka.
I my tam pójdziemy.
Tylko musimy znaleźć przewodnika. Mirek ma kolegów wspinaczy, więc może ktoś się skusi.
Marzyłam od dawna, żeby zobaczyć jakieś wyższe góry niż Tatry. Marzyłam żeby chociaż Alpy zobaczyć.
Spełnienie marzenia jest blisko, bardzo blisko.
Niewiele rzeczy daje mi tyle radości co stawania na szczycie wielkiej góry.
Cięzko opisać tę ekstazę.
Zrobimy to!
Tęsknię za Tatrami... bardzo tęsknię!!!!!!!!!!! mam nadzieję, ze w lecie uda mi sie pojechac, ze będzie jakas okazja.
Bollliiiii… wszystko strasznie boli. Schodziłam własnie po schodach. Ból, ale liczę na to, ze na rowerze będzie bolało mniej.
Pomyslałam dzisiaj: przecież weszłam na Kozi Wierch z obolałym jeszcze kolanem. Pomyslałam: skonczyłam dzisiaj czytać książkę o wyprawie niepełnosprawnych na Kilimandżaro, wiec ja mam sobie nie dać rady ze śmiesznym maratonem w Złotym Stoku?
No ja wiem, wiem… „ śmieszny „ to złe okręslnie, ale wiadomo ze to nie to samo co Kilimandżaro w wykonaniu niepełnosprawnych.
Andżelika napisała: wiem, ze jestes bardzo dzielna. Bo kto ma dać rade jak nie Ty!
To dodaje sił i motywacji.
Jasiek Mela: od celu, do którego dążmy o wiele bardziej istotna jest droga jaką pokonalismy, żeby cel osiągnąć”
I tak własnie i ja myślę.
I ja tę droge jakoś pokonam w sobotę:) i bede się usmiechać na mecie, ze sie udało.
Życzcie mi powodzenia i trzymajcie kciuki!
Zapytał co slychać?
Powiedziałam: jakos leci, nie jest źle:)
Powiedział: ludzie u nas to narzekają.. zamiast się cieszyć ze są zdrowi np.
Powiedziałam: masz rację, ja często sobie powtarzam, ze muszę się cieszyć jak wstaje rano i nic nie boli.
Czy to brak pokory? Czy to kuszenie losu? Nie wiem…
Ale mocno wierzę, zę w życiu nic nie dzieje się bez przyczyny i wszystko ma swój cel.
Ja już wiem jaki jest cel dzisiejszych wydarzeń, ale to musi pozostać moją tajemnicą.
No to zacznę od tego, ze byłam już gotowa do wyjścia , dopomowałam kółko i nagle słyszę… sssssss….. uchodzi powietrze z wentylka.
Hmm… myślę – brać Magnusa? Nie.. musze wybróbować KTM-a po regulacji przerzutek, założeniu haka itd.
Wymieniamy.
Do tego pomyslałam: nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło… wczoraj Krysia przyniosła mi Geaxa, wiec pomyślałam , ze sobie wymienię od razu ( bo do mojego Bulldoga nie mogłam się dostać, piwnica dalej nieczynna). Zrobiłam to w tak ekspresowym tempie w jakim chyba nigdy nie udało mi się zmienić opony.
Jakieś 5 min:) Duma.
Wychodzę z rowerem idzie sąsiad z góry.
- Już, już, już nosi.. w rejs… co za kobieta… nie utrzyma w domu…
Ja: ano nie utrzyma….
Lepiej byloby pewnie dla mnie gdybym dzisiaj w domu została.
Miała być regeneracja i może to kara za to, ze nie trzymałam się planu.
Bo przecież są 3 rodzaje zawodników, a ci co nie trzymają się planu nic nie osiagają.
Wspominałam o tym Mirkowi jakies 10 min przed wydarzeniem, kiedy śmiał się ze mnie, ze przejmuje się zbyt wysokim tętnem.
Tyle, ze mówiłam, o tych co planu się trzymają i ci sa zwycięzcami.
Podkusiło mnie żeby pojechac na zjazd w Błoniu do lasu.
Pojechaliśmy ( bo dzisiaj był spory peleton: Mirek, Alek, Angela, Tomek).
Zjeżdzałam.. dośc ostrożnie bo patyków co nie miara, a wiadomo lepiej nie wywoływać patyka z lasu, bo patyk lubi haki unicestwiać.
Żle wybrałam ścieżkę, wjechałam w koleinę.. zarzuciło mną, próbowałam się ratowąc, spadłam na moje kolano bez więzadła… i puściło… nie wytrzymało tej siły…
Bóllll…. A rower bezlitośnie pognał w dół ciągnąc mnie za sobą…
Przeszywający ból.. Mamba będzie wiedzieć jaki…
To było ostrzeżenie. Od Opatrzności ( takiego zdania jest Kuba ale bynajmniej nie o rower chodzi:). Ma rację.
Ból przy pedałowaniu.
Towarzystwo mówi, ze może wracamy?
Nie – mówię- muszę rozruszać nogę.
Jedziemy , niebieskim wzdłuż Dunajca, a potem od Janowic podjazd na Lubinkę. Kolano boli. Bardzo.
Jadę.
Koncówkę Lubinki wjeżdzam dośc szybko – jak się to ma do planu????
Namawiam Mirka na zjazd lasem. W sumie dla Tomka, który ma fulla stworzonego do terenu i jazda po asfalcie zupełnie go nie kręci.
Alek mówi: może lepiej zjechać asfaltem, bo znowu sobie coś zrobisz…
Mówię: nie…
Jadę… jadę.. uważam… i co z tego?
Najeżdzam na jakiś kamien i lece jak długa.. szlifuję łokciem, uderzam udem, wstaje… i jak staje na kolano, ono znowu nie wytrzymuje.. podcina mnie… Ból…. Aż do łez prawie.
Jęczę sobie cichooooo… i powtarzam w myslach: Iza za chwilę nie będzie boleć, zaraz przestanie.
Chłopaki mówią, ze lepiej wrócic do góry i zjechać asfaltem , bo jak zjedziemy lasem będę miała podjazd i mogę nie dać rady.
Mówię: nie..
Ja muszę zjechać, nawet ostrożnie ale musze i podjechać też.. trzeba strach i ból wyrzucić z głowy.
Dostałam od Opatrzności żółtą kartkę. Pierwszą.
Do czerwonej na szczęście mam nadzieję jeszcze daleko.
Zjechałam , podjazd zrobiłam dośc mocno. Chciałam sobie udowodnić, ze dam radę pomimo bólu.
Bo przecież ani przez chwilę nie pomyslałam, ze zrezygnuję ze startu w sobotę.
Gdzieś w Błoniu wyprzedził nas jakiś biker na crossowym rowerze.
Powiedziałam do Mirka: tak nie może być…
Mirek: ale trening, regeneracja..
Pomyslałam: eeee… teraz to już… nieważne…
Powiedziałam do Mirka: dajesz…
Ruszył ( biker był już daleko), ja zanim . Tempo szalencze.
Pod górkę poszlismy 39 km/h.
Biker chyba się zdziwił.
Jak powiedział mi Mirek , siedział mi potem cały czas na kole i dośc długo się „wiózł”
W koncu mnie minął.
Pomyslałam: phi.. tez mi wyczyn, wyminąć taką porozbijaną dziewuchę na regenarycjnym treningu???? I to mając crossowy rower z dużymi kołami…
W koncu gdzieś skręcił. Mirka rzecz jasna nie dopadł.
W domu dezynfekowanie ran i oglądanie.
Nie jest dobrze. Cała lewa strona przedziarana. Od łydki po łokieć..
Najbardziej boli b. mocno stłuczone udo, kolano rzecz jasna. Łokieć rozbity konkretnie… bardzo głebokie rozcięcie..
Bolliiiiiiii wszystko okropnie.
Ledwie chodzę.
Ale ja wiem, ze dam rade skonczyc ten maraton. Po prostu wiem.
Przejechałam blotną Szczawnicę z podkręcona kostką, przejechałam mega trudną Gluszycę po tygodniu zmagania się z grypą żołądkową, odwodnieniu itd… dam rade i Zlotemu Stokowi, nawet taka porozbijana.
Nie odpuszczę, bo nie mam tego w naturze.
Pewnie się znajdą tacy, którzy powiedzą: to głupie…
Ale ja już tak mam, po prostu nie odpuszczam z takich powodów.
Ból? Da się go znieść. Naprawdę.
Jak przychodzi adrenalina, boli mniej.
Może będzie gorszy wynik, ale jak skonczę ten maraton to będzie taki mój Everest prawda?
A tak w ogóle to żyję trochę czymś innym też już trochę.
Grossgclokner.. tak nazywa się ten szczyt… najwyższy szczyt austriackich Alp.
To pomysł Mirka.
I my tam pójdziemy.
Tylko musimy znaleźć przewodnika. Mirek ma kolegów wspinaczy, więc może ktoś się skusi.
Marzyłam od dawna, żeby zobaczyć jakieś wyższe góry niż Tatry. Marzyłam żeby chociaż Alpy zobaczyć.
Spełnienie marzenia jest blisko, bardzo blisko.
Niewiele rzeczy daje mi tyle radości co stawania na szczycie wielkiej góry.
Cięzko opisać tę ekstazę.
Zrobimy to!
Tęsknię za Tatrami... bardzo tęsknię!!!!!!!!!!! mam nadzieję, ze w lecie uda mi sie pojechac, ze będzie jakas okazja.
Bollliiiii… wszystko strasznie boli. Schodziłam własnie po schodach. Ból, ale liczę na to, ze na rowerze będzie bolało mniej.
Pomyslałam dzisiaj: przecież weszłam na Kozi Wierch z obolałym jeszcze kolanem. Pomyslałam: skonczyłam dzisiaj czytać książkę o wyprawie niepełnosprawnych na Kilimandżaro, wiec ja mam sobie nie dać rady ze śmiesznym maratonem w Złotym Stoku?
No ja wiem, wiem… „ śmieszny „ to złe okręslnie, ale wiadomo ze to nie to samo co Kilimandżaro w wykonaniu niepełnosprawnych.
Andżelika napisała: wiem, ze jestes bardzo dzielna. Bo kto ma dać rade jak nie Ty!
To dodaje sił i motywacji.
Jasiek Mela: od celu, do którego dążmy o wiele bardziej istotna jest droga jaką pokonalismy, żeby cel osiągnąć”
I tak własnie i ja myślę.
I ja tę droge jakoś pokonam w sobotę:) i bede się usmiechać na mecie, ze sie udało.
Życzcie mi powodzenia i trzymajcie kciuki!
- DST 45.00km
- Teren 6.00km
- Czas 02:07
- VAVG 21.26km/h
- VMAX 57.00km/h
- Temperatura 18.0°C
- HRmax 177 ( 94%)
- HRavg 134 ( 71%)
- Kalorie 873kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Co masz nie skończyć, w gorszym stanie kończą zawody ;)
http://www.sport.pl/kolarstwo/1,64993,9501675,Kolarstwo_gorskie__Paula_Gorycka_wie__co_to_krew_.html
Jakoś to będzie, aczkolwiek nie zazdroszczę. klosiu - 07:56 czwartek, 28 kwietnia 2011 | linkuj
http://www.sport.pl/kolarstwo/1,64993,9501675,Kolarstwo_gorskie__Paula_Gorycka_wie__co_to_krew_.html
Jakoś to będzie, aczkolwiek nie zazdroszczę. klosiu - 07:56 czwartek, 28 kwietnia 2011 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!