Wpisy archiwalne w miesiącu
Kwiecień, 2011
Dystans całkowity: | 1049.00 km (w terenie 196.00 km; 18.68%) |
Czas w ruchu: | 49:20 |
Średnia prędkość: | 21.26 km/h |
Maksymalna prędkość: | 65.00 km/h |
Maks. tętno maksymalne: | 180 (95 %) |
Maks. tętno średnie: | 162 (86 %) |
Suma kalorii: | 18979 kcal |
Liczba aktywności: | 21 |
Średnio na aktywność: | 49.95 km i 2h 20m |
Więcej statystyk |
Poniedziałek, 18 kwietnia 2011
Las Radłowski
Właściwie pewnie powinnam dzisiaj odpoczywać… ale była taka piękna pogoda, że postanowiłam wybrać się na przejażdżkę.
Dzisiaj w towarzystwie Andżeliki i Mirka.
Las Radłowski. Mirek jak to Mirek przeczołgał nas po różnych wertepach i bezdrożach.
Niezłe były wertepy, łatwo mi nie było, w Magnusie mam strasznie wytłuczonego amora.
Poza tym starymi ścieżkami. Momentami jak za dawnych lat mknelismy ponad 30 km/h.
Gdzieś tam w lesie mignął nam target.
Biker, kolega z pracy Andżeliki. Doszlismy go. Potem długo siedział nam na kole.
W pewnym momencie poszłam do przodu, tak ze jechałam 38 km/h ( ale już po wyjeździe z lasu), a on mi na kole. Wyprzedził mnie i wtedy odpuściłam, może i dałabym mu radę, ale pomyslałam , ze to głupie po dwóch dniach jeżdżenia po górkach.
I jak za starych dobrych czasów , jazda zakonczona piwem…:)
Dzisiaj w towarzystwie Andżeliki i Mirka.
Las Radłowski. Mirek jak to Mirek przeczołgał nas po różnych wertepach i bezdrożach.
Niezłe były wertepy, łatwo mi nie było, w Magnusie mam strasznie wytłuczonego amora.
Poza tym starymi ścieżkami. Momentami jak za dawnych lat mknelismy ponad 30 km/h.
Gdzieś tam w lesie mignął nam target.
Biker, kolega z pracy Andżeliki. Doszlismy go. Potem długo siedział nam na kole.
W pewnym momencie poszłam do przodu, tak ze jechałam 38 km/h ( ale już po wyjeździe z lasu), a on mi na kole. Wyprzedził mnie i wtedy odpuściłam, może i dałabym mu radę, ale pomyslałam , ze to głupie po dwóch dniach jeżdżenia po górkach.
I jak za starych dobrych czasów , jazda zakonczona piwem…:)
Andżelika , a w oddali Mirek:)© lemuriza1972
Ja i stary wysłuzony kochany Magnus:)© lemuriza1972
tutaj będzie kiedyś autostrada© lemuriza1972
- DST 41.00km
- Teren 20.00km
- Czas 01:54
- VAVG 21.58km/h
- VMAX 38.00km/h
- Temperatura 15.0°C
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 17 kwietnia 2011
Puchar Tarnowa i jazda raczej regeneracyjna...
Nieśmiały plan miałam taki żeby zrobić dzisiaj następną setkę.
Z planu nic nie wyszło, bo zbyt długo „zabawiłam” w Lipiu na Pucharze Tarnowa i potem nie wystarczyło czasu , żeby pokręcić dłużej.
Kibicowanie jest też przyjemne, a poza tym było tylu znajomych, że po prostu zamiana z każdym kilku zdań i już czas leci.
Namawiał mnie Kuba na start, ale w Pucharze Tarnowa przeraża mnie to , ze przyjeżdzają naprawde świetne zawodniczki i boję się, że mnie staranują na tych wąskich ścieżkach w Lipu.
Wygrała Justyna Frączek ( jak ja ja podziwiam, że po tylu latach jeszcze jej się chce ścigać). Druga była Ola Dubiel, która jak rozmawiałysmy śmiała się do Justyny, że Justyna zdążyła już herbatę wypić zanim Ola przyjechała. No nie do konca to tak ( a poza tym Ola wczoraj startowała w Dolsku) , ale Justyna rzeczywiście miała sporą przewagę.
Furman urwał łańcuch zaraz na starcie. Co za pech.
Wreszcie fajna pogoda, na Pucharze Tarnowa i stosunkowo mało błota.
Smiać mi się chciało, bo pojechalismy potem w kierunku Woli Rzędzińskiej i tam droga była zasłonięta taśmami. Pytam się gościa, a co to się dzieje?
A on mówi:
A wariaty zamiast po szosie to się na rowerach w błocie ścigają…
Popatrzyłam na niego i powiedziałam: proszę spojrzeć na mój rower ( dodam, ze rower nieumyty był po wczorajszej wyprawie i nie wyglądał najlepiej).
Z Andżeliką i Tomkiem pojechaliśmy przez Wolę do Skrzyszowa, a ze Skrzyszowa do Kruka i wiadomo… na Marcinkę terenem:)
Czysta radość.
Z Marcinki czerwonym pieszym w kierunku Radlnej ( lubię ten szlak). Było duzo blotka.
Potem kawałek głowną drogą do Piotrkowic i z Piotrkowic na Słoną Górę.
A na Słonej wiadomo wjazd do lasu i zjazd koleiniasty i błotnisty…
Przypomniało mi się, ze kiedyś zjechanie tego zjazdu.. w takich warunkach jak dzisiaj ( duzo kolein i duzo błota) było dla mnie nie do wyobrażenia.
Jak to wszystko się zmienia!
Takich zjazdów u GG na maratonach jest na pęczki i trzeba jechać, nie ma co marudzić.
W lesie cudnie zielono, dalej lasy pełne zawilców.
Zjazd ze Słonej do Swiebodzina i tam w lewo do Pleśnej.
Zupełnie przypadkiem odkryliśmy fajną drogę wzdłuż Białej ( mocno terenową), którą wyjeżdza się wzdłuż boiska w Pleśnej ( Pogórze chyba ten klub się nazywa).
Potem wrócilismy przez Kłokową, świebodzin, Nowodworze,, Tarnowiec.
Po drodze myjka, bo rowery solidnie ubłocone.
Spokojnie i raczej wolno, ale chyba dobrze, że tak dzisiaj.
Czasem trzeba popatrzeć na świat , a nie tylko gnać do przodu.
Na pierwszym planie:
Mirek Bieniasz, Jarek Miodoński, Tomek Ziembla ( Bieniasz Team), Furman - Rowerowanie i nasi lokalni bikerzy m.in. Sławek Nosal , Piotrek Rodinger
Z planu nic nie wyszło, bo zbyt długo „zabawiłam” w Lipiu na Pucharze Tarnowa i potem nie wystarczyło czasu , żeby pokręcić dłużej.
Kibicowanie jest też przyjemne, a poza tym było tylu znajomych, że po prostu zamiana z każdym kilku zdań i już czas leci.
Namawiał mnie Kuba na start, ale w Pucharze Tarnowa przeraża mnie to , ze przyjeżdzają naprawde świetne zawodniczki i boję się, że mnie staranują na tych wąskich ścieżkach w Lipu.
Wygrała Justyna Frączek ( jak ja ja podziwiam, że po tylu latach jeszcze jej się chce ścigać). Druga była Ola Dubiel, która jak rozmawiałysmy śmiała się do Justyny, że Justyna zdążyła już herbatę wypić zanim Ola przyjechała. No nie do konca to tak ( a poza tym Ola wczoraj startowała w Dolsku) , ale Justyna rzeczywiście miała sporą przewagę.
Furman urwał łańcuch zaraz na starcie. Co za pech.
Wreszcie fajna pogoda, na Pucharze Tarnowa i stosunkowo mało błota.
Smiać mi się chciało, bo pojechalismy potem w kierunku Woli Rzędzińskiej i tam droga była zasłonięta taśmami. Pytam się gościa, a co to się dzieje?
A on mówi:
A wariaty zamiast po szosie to się na rowerach w błocie ścigają…
Popatrzyłam na niego i powiedziałam: proszę spojrzeć na mój rower ( dodam, ze rower nieumyty był po wczorajszej wyprawie i nie wyglądał najlepiej).
Z Andżeliką i Tomkiem pojechaliśmy przez Wolę do Skrzyszowa, a ze Skrzyszowa do Kruka i wiadomo… na Marcinkę terenem:)
Czysta radość.
Z Marcinki czerwonym pieszym w kierunku Radlnej ( lubię ten szlak). Było duzo blotka.
Potem kawałek głowną drogą do Piotrkowic i z Piotrkowic na Słoną Górę.
A na Słonej wiadomo wjazd do lasu i zjazd koleiniasty i błotnisty…
Przypomniało mi się, ze kiedyś zjechanie tego zjazdu.. w takich warunkach jak dzisiaj ( duzo kolein i duzo błota) było dla mnie nie do wyobrażenia.
Jak to wszystko się zmienia!
Takich zjazdów u GG na maratonach jest na pęczki i trzeba jechać, nie ma co marudzić.
W lesie cudnie zielono, dalej lasy pełne zawilców.
Zjazd ze Słonej do Swiebodzina i tam w lewo do Pleśnej.
Zupełnie przypadkiem odkryliśmy fajną drogę wzdłuż Białej ( mocno terenową), którą wyjeżdza się wzdłuż boiska w Pleśnej ( Pogórze chyba ten klub się nazywa).
Potem wrócilismy przez Kłokową, świebodzin, Nowodworze,, Tarnowiec.
Po drodze myjka, bo rowery solidnie ubłocone.
Spokojnie i raczej wolno, ale chyba dobrze, że tak dzisiaj.
Czasem trzeba popatrzeć na świat , a nie tylko gnać do przodu.
Na pierwszym planie:
Mirek Bieniasz, Jarek Miodoński, Tomek Ziembla ( Bieniasz Team), Furman - Rowerowanie i nasi lokalni bikerzy m.in. Sławek Nosal , Piotrek Rodinger
Puchar Tarnowa edycja w lasku Lipie© lemuriza1972
Kibicujemy wszystkim kolegom:) , mam nadzieję, ze słyszeli:)© lemuriza1972
Pieszy czerwony szlak© lemuriza1972
Górki w Piotrkowicach© lemuriza1972
Jadę sobie w Lesie na Słonej Górze:)© lemuriza1972
- DST 60.00km
- Teren 15.00km
- Czas 03:16
- VAVG 18.37km/h
- VMAX 55.00km/h
- Temperatura 12.0°C
- HRmax 175 ( 93%)
- HRavg 135 ( 71%)
- Kalorie 1200kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 16 kwietnia 2011
Kobieca wyprawa na Jamną
Miałam „zadane” na ten weekend tłuc kilometry. Pomyślałam więc , że warto byłoby wybrać się troszeczkę dalej. Od kilku dni chodziła mi po głowie Jamna ( 530 m npm). Jamna w nieco łatwiejszej wersji czyli w znacznej mierze po asfalcie.
Na jazdę terenem sama nie odważyłabym się ( las itd.)
Myslałam, ze pojadę sama, ale w ostatniej chwili zgłosiła się chętna.. czyli Andżelika.
Tak więc o 11 rozpoczęłysmy naszą kobiecą wyprawę.
Swoją drogą pomyślałam… dobrze nam się jechało.. a jakby tak kiedyś wybrać się na jakąś etapówkę w duecie? Jesteśmy jeszcze w tej samej kategorii wiekowej.. Muszę zapytać Andżeliki co ona na to.
Byłam przewodnikiem wycieczki , po raz pierwszy chyba takiej długiej.
Na Jamną zawsze jeździłam w męskim towarzystwie, względnie mieszanym. Raz byłysmy z Krysią w duecie.
To już jest dość daleko od domu, no i lepiej jednak mieć towarzystwo.
Zapatrzona w dwie dętki, łyżki, pompkę, narzędzia byłam dobrej myśli, ze jakoś sobie poradzimy.
Zaraz na początku drogi coś tam tłukło się Andżeli w rowerze… Szybko zlokalizowałysmy, że to koszyk na bidon. Narzędzia, przykręcanie i jedziemy dalej.
Niebieskim szlakiem rowerowym.
Najpierw przez Buczynę, potem wzdłuż Dunajaca. Dużo błota, więc szybko i my i rowery zaczynamy wyglądać jak przystało na uczestników wyścigów w kolarstwie górskim.
Jest dość zimno.
Słonce momentami pokazuje nam twarzyczkę, ale często się chowa.
Dojeżdzamy do Zakliczyna, a stamąt dalej niebieskim, za kościołem.
Fajne dróżki, zero aut… przyjemnie, cicho, Dunajec.
Niestety już z ub roku wiem, ze fajny szlak o naprawde górskim charakterze zostal zniszczony przez osuwisko. Szkoda bo to podjazd podobny jak na Jawrzorzynę. Próbuję wiec znaleźć asfaltowy podjazd, którym jechalismy w ub roku, ale nie widzę go. Pytam pana przy sklepie, wskazuję mi drogę na Paleśnicę.
Niestety to nie była ta droga z ubiegłego roku z cudownymi widokami.
Ale tez było pięknie.. widoczki, strumyki, lasy jak w Beskidzie Sądeckim.. no tak, to już prawie rzut beretem.
Czuję przypływ szczęścia.. Na twarzy Andżeliki usmiech, chociaż akurat podjeżdzamy i podjazd nie jest jakis lajtowy.
Wyrzucam ręce w górę i krzyczę: to jest szczęście własnie!!!!!
Andżelika się smieje.
Potem już zjazd do Paleśnicy. Licznik pokazuje mi 65 , 5 km/h.
Super tak pędzić w doł!!!!
Skręcamy w lewo na Jamną. Wybieram wariant podjazdu terenem.
Nie jestem jednak pewna czy dobrze skręcam z głownej drogi na Jamną. Pytam jakiegoś miejscowego
- Czy tam dalej będzie w lesie droga na Jamną?
- Tak, ale lepiej jechać asfaltem..
- Czemu? Coś nie tak z tą drogą? Taka szutrowa droga powinna być..
- No zła droga tam dalej jest..
_ Dlaczego zła? Coś tam się stało?
- No nie.. ale lepiej asfaltem
- Ale jest taka droga leśna, taki szuter…?
- No jest…
Usmiecham się i jadę. Nie będę panu przecież tłumaczyć, ze ta „zła” droga to nasz żywioł, a nasze rowery do takich dróg są stworzone i my chyba też.
No i że nie takie drogi przemierzamy na maratonach.
Jedziemy.
Droga jest mniej szutrowa niż w lecie.. mokra i kamyki wypłukane, ale spokojnie da się podjechać.
Jakieś 4 km podjazdu.
No i jestesmy na Jamnej.
Uśmiecham się i mówię: udało się ( na początku wycieczki powiedziałam: Andżelika żeby nie wiem co.. musimy tam dojechać).
W bacówce krótki odpoczynek.
Jakis turysta mówi do nas: jak panie tu wjechały???
Ja tez jeżdzę na rowerze, ale w zyciu nie dałbym rady.
Usmiecham się, mówię:
Jakby pan musiał, dałby pan radę.
I myślę sobie: proszę pana… my nie takie podjazdy już w swoim życiu zrobiłyśmy.
Zjazd.. długi i szybki i zimnooooooo….
A potem już bez historii, głowną drogą do Zakliczyna i z powrotem niebieskim do Tarnowa.
A potem pizza:)
Andżelika była bardzo dzielna. To była jej pierwsza długa jazda tej wiosny , wiec spisała się na medal. Zrobiła 100 km i to z podjazdami, bez specjalnego przygotowania. Szacunek:)
Tempa nie forsowałysmy mocnego, ale obiecałysmy sobie, ze gdzies tam za jakiś czas.. przyciśniemy i znacznie poprawimy ten wynik:). Na Jamnej byłysmy po 2, 5 h ( 50 km) , myslę, ze jak na jazdę spokojną to i tak nieźle.
Wiosna tak cudna , pachnąca, soczysta zielenią… że aż chce się krzyczeć z radości.
Spojrzałam na wyniki maratonu w Dolsku, gdybym jechała… pewnie byłoby miejsce między 2 a 4. No ale mnie nie było…
Złoty Stok czeka i tam już będzie prawdziwe mtb
P.S tak sobie pomyslałam.. że pewnie wiele jest osób z okolic Tarnowa , które jeszcze nigdy nie były na Jamnej.
To jest tak magiczne miejsce.. tak naładowuje energią, ze nie wyobrażam sobie go nie znać.
Kto nie był.. koniecznie...
Samochodem to chyba tylko 40 km od Tarnowa.
Na jazdę terenem sama nie odważyłabym się ( las itd.)
Myslałam, ze pojadę sama, ale w ostatniej chwili zgłosiła się chętna.. czyli Andżelika.
Tak więc o 11 rozpoczęłysmy naszą kobiecą wyprawę.
Swoją drogą pomyślałam… dobrze nam się jechało.. a jakby tak kiedyś wybrać się na jakąś etapówkę w duecie? Jesteśmy jeszcze w tej samej kategorii wiekowej.. Muszę zapytać Andżeliki co ona na to.
Byłam przewodnikiem wycieczki , po raz pierwszy chyba takiej długiej.
Na Jamną zawsze jeździłam w męskim towarzystwie, względnie mieszanym. Raz byłysmy z Krysią w duecie.
To już jest dość daleko od domu, no i lepiej jednak mieć towarzystwo.
Zapatrzona w dwie dętki, łyżki, pompkę, narzędzia byłam dobrej myśli, ze jakoś sobie poradzimy.
Zaraz na początku drogi coś tam tłukło się Andżeli w rowerze… Szybko zlokalizowałysmy, że to koszyk na bidon. Narzędzia, przykręcanie i jedziemy dalej.
Niebieskim szlakiem rowerowym.
Najpierw przez Buczynę, potem wzdłuż Dunajaca. Dużo błota, więc szybko i my i rowery zaczynamy wyglądać jak przystało na uczestników wyścigów w kolarstwie górskim.
Jest dość zimno.
Słonce momentami pokazuje nam twarzyczkę, ale często się chowa.
Dojeżdzamy do Zakliczyna, a stamąt dalej niebieskim, za kościołem.
Fajne dróżki, zero aut… przyjemnie, cicho, Dunajec.
Niestety już z ub roku wiem, ze fajny szlak o naprawde górskim charakterze zostal zniszczony przez osuwisko. Szkoda bo to podjazd podobny jak na Jawrzorzynę. Próbuję wiec znaleźć asfaltowy podjazd, którym jechalismy w ub roku, ale nie widzę go. Pytam pana przy sklepie, wskazuję mi drogę na Paleśnicę.
Niestety to nie była ta droga z ubiegłego roku z cudownymi widokami.
Ale tez było pięknie.. widoczki, strumyki, lasy jak w Beskidzie Sądeckim.. no tak, to już prawie rzut beretem.
Czuję przypływ szczęścia.. Na twarzy Andżeliki usmiech, chociaż akurat podjeżdzamy i podjazd nie jest jakis lajtowy.
Wyrzucam ręce w górę i krzyczę: to jest szczęście własnie!!!!!
Andżelika się smieje.
Potem już zjazd do Paleśnicy. Licznik pokazuje mi 65 , 5 km/h.
Super tak pędzić w doł!!!!
Skręcamy w lewo na Jamną. Wybieram wariant podjazdu terenem.
Nie jestem jednak pewna czy dobrze skręcam z głownej drogi na Jamną. Pytam jakiegoś miejscowego
- Czy tam dalej będzie w lesie droga na Jamną?
- Tak, ale lepiej jechać asfaltem..
- Czemu? Coś nie tak z tą drogą? Taka szutrowa droga powinna być..
- No zła droga tam dalej jest..
_ Dlaczego zła? Coś tam się stało?
- No nie.. ale lepiej asfaltem
- Ale jest taka droga leśna, taki szuter…?
- No jest…
Usmiecham się i jadę. Nie będę panu przecież tłumaczyć, ze ta „zła” droga to nasz żywioł, a nasze rowery do takich dróg są stworzone i my chyba też.
No i że nie takie drogi przemierzamy na maratonach.
Jedziemy.
Droga jest mniej szutrowa niż w lecie.. mokra i kamyki wypłukane, ale spokojnie da się podjechać.
Jakieś 4 km podjazdu.
No i jestesmy na Jamnej.
Uśmiecham się i mówię: udało się ( na początku wycieczki powiedziałam: Andżelika żeby nie wiem co.. musimy tam dojechać).
W bacówce krótki odpoczynek.
Jakis turysta mówi do nas: jak panie tu wjechały???
Ja tez jeżdzę na rowerze, ale w zyciu nie dałbym rady.
Usmiecham się, mówię:
Jakby pan musiał, dałby pan radę.
I myślę sobie: proszę pana… my nie takie podjazdy już w swoim życiu zrobiłyśmy.
Zjazd.. długi i szybki i zimnooooooo….
A potem już bez historii, głowną drogą do Zakliczyna i z powrotem niebieskim do Tarnowa.
A potem pizza:)
Andżelika była bardzo dzielna. To była jej pierwsza długa jazda tej wiosny , wiec spisała się na medal. Zrobiła 100 km i to z podjazdami, bez specjalnego przygotowania. Szacunek:)
Tempa nie forsowałysmy mocnego, ale obiecałysmy sobie, ze gdzies tam za jakiś czas.. przyciśniemy i znacznie poprawimy ten wynik:). Na Jamnej byłysmy po 2, 5 h ( 50 km) , myslę, ze jak na jazdę spokojną to i tak nieźle.
Wiosna tak cudna , pachnąca, soczysta zielenią… że aż chce się krzyczeć z radości.
Spojrzałam na wyniki maratonu w Dolsku, gdybym jechała… pewnie byłoby miejsce między 2 a 4. No ale mnie nie było…
Złoty Stok czeka i tam już będzie prawdziwe mtb
P.S tak sobie pomyslałam.. że pewnie wiele jest osób z okolic Tarnowa , które jeszcze nigdy nie były na Jamnej.
To jest tak magiczne miejsce.. tak naładowuje energią, ze nie wyobrażam sobie go nie znać.
Kto nie był.. koniecznie...
Samochodem to chyba tylko 40 km od Tarnowa.
w lesie Buczyna© lemuriza1972
Niebieskim rowerowym wzdłuż Dunajca jedzie Andżelika:)© lemuriza1972
Gdzieś tam w drodze na Jamną© lemuriza1972
to się nazywa szczęscie czyli "dziewczyny" pod bacówką na Jamnej© lemuriza1972
Podjazd na Jamną© lemuriza1972
Gdzieś na podjeździe© lemuriza1972
Szczęście:))))© lemuriza1972
W drodze:)© lemuriza1972
Dzielna bikerka Andżelika podjeżdża na Jamną© lemuriza1972
Jamna© lemuriza1972
- DST 101.00km
- Teren 25.00km
- Czas 05:01
- VAVG 20.13km/h
- VMAX 65.00km/h
- Temperatura 10.0°C
- HRmax 175 ( 93%)
- HRavg 140 ( 74%)
- Kalorie 2050kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 14 kwietnia 2011
Wariatka tańczy czyli taki sobie mocny trening:)
Przypadkiem dzisiaj trafiłam na tę piosenkę , ale pasuje jak ulał. Po pierwsze tak kiedys nazwała mnie moja przyjaciółka Ela ( jak się dowiedziała, ze w taką złą pogodę poszłam na Giewont i Czerwone Wierchy), poza tym ja tez dzisiaj tak sobie o sobie pomyślałam, ale nie mogę napisać dlaczego…lepiej żebyście nie wiedzieli:)
A dopełnieniem tego jest to co zrobiłam na treningu…
Ale powoli…
Kiedy wracałam z pracy było b. zimno i padał, a raczej lał deszcz… Ale ani przez chwilę nie pomyślałam, żeby odpuścić. Wiedziałam, że ten trening jest mi dzisiaj bardzo, bardzo potrzebny. Jutro dość ciężki dzień będzie w pracy i chciałam się po prostu.. przygotować, czyli naładować pozytywnie.
No to pojechałam. Deszcz. Zimnnoooooooo…..
I na sam początek jakiś bardzo przyjemny kierowca potraktował mnie prysznicem spod kół. Widocznie uznał, ze skoro wyjechałam w taką pogodę to nic mi już nie zaszkodzi.
Deszcz na szczęście, w któryms tam momencie przestał padać, ale ja i tak byłam już mokra… Cała.
Zadał mi Kuba zadanie domowe ogromne:
2,5 h – 3 h
tabata + sprinty 5 x 1,5 min co 5 min „ tempo + tlen.
W naszym bikerskim towarzystwie pewnie wszyscy wiedzą co to Tabata i jak potrafi sprowadzić człowieka do parteru. Robiłam ją nieraz. Schodziłam z roweru ( stacjonarnego) wtedy.. na ugiętych nogach. To jest straszliwy wysiłek.
Dla tych co jednak nie wiedzą , proszę bardzo. I proszę spróbować na maksymalnych obciążeniach, na maksa…
http://super-sylwetka.pl/trening/41-hiit-interwaly/104-tabata-czterominutowy-trening-metaboliczny
A ja ponieważ nie robiłam tego dawno .. jakos tak zapomniałam…. No i zrobiłam , ale 7 x po 50 sekund…
Ciemno miałam przed oczami… dosłownie.
Zaraz potem sprinty, potem tempo… działo się działo.
Ten trening przy takiej pogodzie to była ogromna determinacja. Cieszę się, ze się na nią zdobyłam.
Każdy taki „wyczyn” jakoś tak czyni mnie psychicznie mocniejszą.
Niestety musiałam skrócić czas treningu o kilkanaście minut, bo tak bardzo przemarzłam, że zupełnie jak w zimie… nogi lodowate.. siedziałam w wannie… i nie wiedziałam, co mam z tymi stopami zrobić.. tak bolały.
Ale wcale nie żałuję…
Wariatka tańczy….i tańczyć będzie dalej:)
- DST 53.00km
- Czas 02:11
- VAVG 24.27km/h
- VMAX 38.00km/h
- Temperatura 4.0°C
- HRmax 175 ( 93%)
- HRavg 147 ( 78%)
- Kalorie 975kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 13 kwietnia 2011
Czasem słońce, czasem deszcz
To tak jak w życiu.. czasem słońce, czasem deszcz…
Mam ostatnio trochę problemów i dzisiaj moja koleżanka powiedziała mi:
Chciałabym zdjąć z ciebie trochę tych smutków…
Usmiechnęłam się i powiedziałam: ale przecież to jest nieodłączna część życia.
Tak już musi być.
Ja na szczeście nauczyłam się już bardzo skutecznie walczyć z problemami, smutkami itd…
Często zostają z nich takie smuteczki, drobinki smutków…
Stoję na mocnym fundamencie i chociaż czasem zawieje, to wiem, że już mnie nie przewróci.
Pisałam już? Mam ulubiony cytat z Mysliwskiego:
„ jak jesteś na dnie, nie kop głebiej”
Dna.. na szczęscie już mi się nie zdarzają.
A teraz będzie trochę o tym treningu co to jak zycie, czyli trochę w deszczu, trochę w słoncu.
Miałam jechać z Mirkiem, ale w ostatniej chwili dał znać, ze nie może.
Bywa.
Szkoda, bo Mirek jest tak pozytywną osobą, z takim optymizmem patrzącym na życie i ludzi, ze czasem wystarczy mi jedno jego zdanie.. i już wiem co myśleć, robić.
Poza tym Mirek jest jedyną mi znaną osobą, która w taką pogodę ( zimnoooooo i deszcz) byłaby gotowa ze mną pojechać.
Dzisiaj była w planie regeneracja, ale pomyslałam , ze jak pojadę sobie delikatnie po górkach to chyba nic się nie stanie. Stęskniłam się za górkami.
Postąpiłam więc wobec zasady: nie ma złej pogody, są tylko źli ubrani kolarze.
Ubrałam się bardzo ciepło, zimowe spodnie, czapka pod kask, grube skarpety, grube rękawiczki, softshell, kurtka przeciwdeszczowa.
No i wyruszyłam. W deszczu.
Zaraz potem jednak zaświeciło słonce, ale nadal było bardzo zimno.
Pojechałam sobie niebieskim szlakiem nad Dunajcem do Janowic i stamtąd na Lubinkę ( podjazd 6 km). Jechało mi się super bo bardzo spokojnie, tak wolno nigdy tam jeszcze nie wjeżdzałam.
Aż mi było trochę wstyd, że tak wolno jadę, jak przejeżdzały jakieś auta…
Widoki przecudne, Dunajec , górki. Najlepsze lekarstwo na smuteczki, a raczej ich drobinki…
Z Lubinki zjeżdzałam bardzo ostrożnie, bo było mokro i duzo żwiru..i pomyslałam: głupio byłoby tak rozbić się na poczatku sezonu…
Kiedy wracałam zaczęło mocno padać, pupa mokra, buty mokre, twarz zalana…
Przejeżdzając Zbylitowską spotkałam Mirka, krzyknął do mnie:
Nie tak szybko ( wiedział, ze dzisiaj mam jechać spokojnie).
Mnie jednak było tak zimno, ze chciałam być szybko w domu.
Zmarzłam bardzo, ale co to w porównaniu do tego szczęścia, które daje jazda i te widoki.
A tak na koniec cytat z ksiązki Beaty Pawlikowskiej ( to tak na marginesie dyskusji w komentarzach do mojego poprzedniego wpisu):
„ NIE TRZEBA BYĆ NUDZIARZEM DOROSŁYM,
KTÓRY WYRÓSŁ Z MARZEŃ I ZAMIENIŁ SIĘ W KANAPOWEGO LENIWCA.
PRZEZ CAŁE ŻYCIE MOŻNA PRAGNĄĆ, BUDOWAĆ, TWORZYĆ I BIEC NAPRZÓD.
PRZEZ CAŁE ŻYCIE MOŻNA BYĆ SZCZĘŚLIWYM CZŁOWIEKIEM”
P.S Jeszcze ta historyjka o szczęsliwym człowieku.
zaczepil mnie dzisiaj w autobusie starszy pan.
zapytał: czy te wlosy to panienka ( panienka haha...) ma swoje czy malowane?
Kiedyś miałam takie swoje- westchnełam...
Kiedyś miałam czarne włosy:)
A pan zapytał: a czy ja moge panience wierszyk powiedzieć?
Proszę..
I wyrecytował długaśny wiersz.. o czarnych , pieknych oczach dziewczyny...
Nie wyprowadzałam go z błędu.. ze czarnych oczu nie mam.
skonczył, rozsmiał się...
Ja też. powiedziałam: pięknie...
On: trzeba tak czasem sie rozweselać...
Tak, ma pan rację, trzeba...:)
Mam ostatnio trochę problemów i dzisiaj moja koleżanka powiedziała mi:
Chciałabym zdjąć z ciebie trochę tych smutków…
Usmiechnęłam się i powiedziałam: ale przecież to jest nieodłączna część życia.
Tak już musi być.
Ja na szczeście nauczyłam się już bardzo skutecznie walczyć z problemami, smutkami itd…
Często zostają z nich takie smuteczki, drobinki smutków…
Stoję na mocnym fundamencie i chociaż czasem zawieje, to wiem, że już mnie nie przewróci.
Pisałam już? Mam ulubiony cytat z Mysliwskiego:
„ jak jesteś na dnie, nie kop głebiej”
Dna.. na szczęscie już mi się nie zdarzają.
A teraz będzie trochę o tym treningu co to jak zycie, czyli trochę w deszczu, trochę w słoncu.
Miałam jechać z Mirkiem, ale w ostatniej chwili dał znać, ze nie może.
Bywa.
Szkoda, bo Mirek jest tak pozytywną osobą, z takim optymizmem patrzącym na życie i ludzi, ze czasem wystarczy mi jedno jego zdanie.. i już wiem co myśleć, robić.
Poza tym Mirek jest jedyną mi znaną osobą, która w taką pogodę ( zimnoooooo i deszcz) byłaby gotowa ze mną pojechać.
Dzisiaj była w planie regeneracja, ale pomyslałam , ze jak pojadę sobie delikatnie po górkach to chyba nic się nie stanie. Stęskniłam się za górkami.
Postąpiłam więc wobec zasady: nie ma złej pogody, są tylko źli ubrani kolarze.
Ubrałam się bardzo ciepło, zimowe spodnie, czapka pod kask, grube skarpety, grube rękawiczki, softshell, kurtka przeciwdeszczowa.
No i wyruszyłam. W deszczu.
Zaraz potem jednak zaświeciło słonce, ale nadal było bardzo zimno.
Pojechałam sobie niebieskim szlakiem nad Dunajcem do Janowic i stamtąd na Lubinkę ( podjazd 6 km). Jechało mi się super bo bardzo spokojnie, tak wolno nigdy tam jeszcze nie wjeżdzałam.
Aż mi było trochę wstyd, że tak wolno jadę, jak przejeżdzały jakieś auta…
Widoki przecudne, Dunajec , górki. Najlepsze lekarstwo na smuteczki, a raczej ich drobinki…
Z Lubinki zjeżdzałam bardzo ostrożnie, bo było mokro i duzo żwiru..i pomyslałam: głupio byłoby tak rozbić się na poczatku sezonu…
Kiedy wracałam zaczęło mocno padać, pupa mokra, buty mokre, twarz zalana…
Przejeżdzając Zbylitowską spotkałam Mirka, krzyknął do mnie:
Nie tak szybko ( wiedział, ze dzisiaj mam jechać spokojnie).
Mnie jednak było tak zimno, ze chciałam być szybko w domu.
Zmarzłam bardzo, ale co to w porównaniu do tego szczęścia, które daje jazda i te widoki.
A tak na koniec cytat z ksiązki Beaty Pawlikowskiej ( to tak na marginesie dyskusji w komentarzach do mojego poprzedniego wpisu):
„ NIE TRZEBA BYĆ NUDZIARZEM DOROSŁYM,
KTÓRY WYRÓSŁ Z MARZEŃ I ZAMIENIŁ SIĘ W KANAPOWEGO LENIWCA.
PRZEZ CAŁE ŻYCIE MOŻNA PRAGNĄĆ, BUDOWAĆ, TWORZYĆ I BIEC NAPRZÓD.
PRZEZ CAŁE ŻYCIE MOŻNA BYĆ SZCZĘŚLIWYM CZŁOWIEKIEM”
P.S Jeszcze ta historyjka o szczęsliwym człowieku.
zaczepil mnie dzisiaj w autobusie starszy pan.
zapytał: czy te wlosy to panienka ( panienka haha...) ma swoje czy malowane?
Kiedyś miałam takie swoje- westchnełam...
Kiedyś miałam czarne włosy:)
A pan zapytał: a czy ja moge panience wierszyk powiedzieć?
Proszę..
I wyrecytował długaśny wiersz.. o czarnych , pieknych oczach dziewczyny...
Nie wyprowadzałam go z błędu.. ze czarnych oczu nie mam.
skonczył, rozsmiał się...
Ja też. powiedziałam: pięknie...
On: trzeba tak czasem sie rozweselać...
Tak, ma pan rację, trzeba...:)
- DST 40.00km
- Czas 02:00
- VAVG 20.00km/h
- VMAX 41.00km/h
- Temperatura 3.0°C
- HRmax 180 ( 95%)
- HRavg 137 ( 72%)
- Kalorie 778kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 12 kwietnia 2011
Dzień bez roweru.. nie do końca... i o górach trochę..
Kuba dał mi dzisiaj wolne, z czym do końca pogodzić się nie mogłam, ale w końcu się pogodziłam, wszak muszę się trzymać planu.
No ale nie próżnowałam i postanowiłam zafundować Magnusowi dawno obiecaną reanimację.
Szkoda Kateema do takiego treningowego tyrania codziennego. Miałam jechać na myjkę, ale zaczęło padać, więc.. szybka decyzja… odpinam koła i wio do wanny.
Wszystko fajnie.. tylko potem to sprzątanie łazienki. Ech.
Umyłam go, wyczyściłam łancuch, kasetę, zębatki, zmieniłam wreszcie dętke i oponę ( na jakąs wygraną w ub roku u GG – myślałam , ze mam same błotne Panaracery, ale okazało się ze jeden jest Speed:)),
I jak tak sobie robiłam przy tym rowerku to cieszyłam się autentycznie, bo jak już potrafię tyle rzeczy zrobić to jakos tak.. może głupio to zabrzmi czuję się fajniejszą kobietą:)
A teraz będzie trochę o górach, bo się stęskniłam za nimi. Chłopaki z Rowerowania ponoć już planują zimę.. i że niby od listopada ruszymy. Dobrze, dobrze… doczekać się nie mogę.
Kiedyś w pracy z koleżankami z innego wydziału stoczyć musiałam potyczkę.. ( chociaż nie, za wiele to nie dyskutowałam). Nasłuchałam się.
Zaczęło się cos o wiośnie, a ja mówię, ze zimy mi trochę żal, bo chodziłam po Tatrach.
Oczy zrobiły wielkie, miny zafrasowane, a wręcz chyba oburzone.
„ To niebezpieczne, lekkomyslne itd.”. Mówily coś jeszcze, ze zginąć można itd.
Powiedziałam: mam pewną filozofię życiową i.. wyszłam.
I pomyślałam: każdego dnia wsiadają do samochodów i narażają życie jakby nie było…
Tylko po to żeby wygodnie dojechać do pracy…
Ja też ryzykuję, ale idę po marzenia, idę po spełnienie, po takie szczęście jakiego one chyba nigdy nie odczują. Nie oddczują bo nie zaryzkują. Ich wybór prawda? Mój jest inny.
Dlaczego wciąż muszę się z tego tłumaczyć?
Nie, już się nie tłumaczę. Po prostu mówię, ze mam swoją filozofie życiową i wychodzę.
To moja droga, i nie dam się z niej zawrócić.
Czytam książkę pt „ Każdy ma swoje Kilimandżaro”.
Na początku krótkie wizytówki bohaterów. Niepełnosprawna Andżelika cytuje swojego męża:
„ Kto nie ma odwagi, żeby marzyć, nie będzie miał siły do walki”.
I jeszcze jeden cytat . Tym razem mój ulubiony Jasiek Mela ( o swoich rodzicach):
„ Starają się dostrzegać jasną stronę każdego dnia. To od nich nauczyłem się, ze to jak odbieramy świat, zależy wyłącznie od nas. Możemy go widzieć kolorowym i pięknym, możemy widzieć szarym i brzydkim. Jedno i drugie jest trochę prawdą, a trochę nieprawdą. Ale to ja Janek Mela – o tym decyduję”.
No właśnie… ja widzę świat pięknym i chce go widzieć również z tak bliska jak to jest możliwe.
Ze szczytów gór, z najwyższych wysokości na jakie uda mi się wejść.
Czy to trudno zrozumieć?
Tego co widzę tam z góry, nie zobaczę w telewizji…
A na pewno nie poczuję tak bardzo jak tam.
No ale nie próżnowałam i postanowiłam zafundować Magnusowi dawno obiecaną reanimację.
Szkoda Kateema do takiego treningowego tyrania codziennego. Miałam jechać na myjkę, ale zaczęło padać, więc.. szybka decyzja… odpinam koła i wio do wanny.
Wszystko fajnie.. tylko potem to sprzątanie łazienki. Ech.
Umyłam go, wyczyściłam łancuch, kasetę, zębatki, zmieniłam wreszcie dętke i oponę ( na jakąs wygraną w ub roku u GG – myślałam , ze mam same błotne Panaracery, ale okazało się ze jeden jest Speed:)),
I jak tak sobie robiłam przy tym rowerku to cieszyłam się autentycznie, bo jak już potrafię tyle rzeczy zrobić to jakos tak.. może głupio to zabrzmi czuję się fajniejszą kobietą:)
A teraz będzie trochę o górach, bo się stęskniłam za nimi. Chłopaki z Rowerowania ponoć już planują zimę.. i że niby od listopada ruszymy. Dobrze, dobrze… doczekać się nie mogę.
Kiedyś w pracy z koleżankami z innego wydziału stoczyć musiałam potyczkę.. ( chociaż nie, za wiele to nie dyskutowałam). Nasłuchałam się.
Zaczęło się cos o wiośnie, a ja mówię, ze zimy mi trochę żal, bo chodziłam po Tatrach.
Oczy zrobiły wielkie, miny zafrasowane, a wręcz chyba oburzone.
„ To niebezpieczne, lekkomyslne itd.”. Mówily coś jeszcze, ze zginąć można itd.
Powiedziałam: mam pewną filozofię życiową i.. wyszłam.
I pomyślałam: każdego dnia wsiadają do samochodów i narażają życie jakby nie było…
Tylko po to żeby wygodnie dojechać do pracy…
Ja też ryzykuję, ale idę po marzenia, idę po spełnienie, po takie szczęście jakiego one chyba nigdy nie odczują. Nie oddczują bo nie zaryzkują. Ich wybór prawda? Mój jest inny.
Dlaczego wciąż muszę się z tego tłumaczyć?
Nie, już się nie tłumaczę. Po prostu mówię, ze mam swoją filozofie życiową i wychodzę.
To moja droga, i nie dam się z niej zawrócić.
Czytam książkę pt „ Każdy ma swoje Kilimandżaro”.
Na początku krótkie wizytówki bohaterów. Niepełnosprawna Andżelika cytuje swojego męża:
„ Kto nie ma odwagi, żeby marzyć, nie będzie miał siły do walki”.
I jeszcze jeden cytat . Tym razem mój ulubiony Jasiek Mela ( o swoich rodzicach):
„ Starają się dostrzegać jasną stronę każdego dnia. To od nich nauczyłem się, ze to jak odbieramy świat, zależy wyłącznie od nas. Możemy go widzieć kolorowym i pięknym, możemy widzieć szarym i brzydkim. Jedno i drugie jest trochę prawdą, a trochę nieprawdą. Ale to ja Janek Mela – o tym decyduję”.
No właśnie… ja widzę świat pięknym i chce go widzieć również z tak bliska jak to jest możliwe.
Ze szczytów gór, z najwyższych wysokości na jakie uda mi się wejść.
Czy to trudno zrozumieć?
Tego co widzę tam z góry, nie zobaczę w telewizji…
A na pewno nie poczuję tak bardzo jak tam.
Magnus przed© lemuriza1972
I Magnus po. Ładny już:)© lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 11 kwietnia 2011
Murowana Goślina - relacja
Maraton nr 32
Powerade Suzuki MTB Marathon Murowana Goslina 10 kwietnia 2011
Miejsce w kategorii 8
Open: 309/ 496
Czas 3 h 18 min
Relację z Istebnej w ub roku zakonczyłam tak:
„Tak naprawdę nagrodą było przejechanie wszystkich tych górskich tras i uczucie spełnienia na mecie.
Będzie mi tego przez te pół roku ogromnie brakować….”
No i doczekałam się.
Kiedy Jacek podjechał pod mój blok, przywitał mnie słowami, że „ dzisiaj to może różnie być, wieje tak, ze może nam zwiać rowery z dachu” Faktycznie, wiało okrutnie.
W czasie ponad 7 godzinnej jazdy ( męka), Jacek opowiadał między innymi, że Piotrek Przydział ( wielokrotny mistrz Polski w kolarstwie szosowym, olimpijczyk, ma obecnie sklep rowerowy w Tarnowie), mówił, że jego trener mawiał, ze „wiatr jest przyjacielem kolarza, bo dzięki niemu robi się trening siłowy”.
Tak… pomyslałam o tym potem w czasie wyścigu.
Nocleg mieliśmy w jakiejś Sali widowiskowej na podłodze. Była zabawa przy pompowaniu materaców ( kompletnie sie nie wyspałam na tym materacu).
O 1. 20 dotarł Mirek Bieniasz z częścią swojego teamu, więc było jakieś pół godziny przerwy w spaniu. A o 6. 30 Kiszonowi zadzwoniła komórka ( bo miał nastawioną do pracy).
Także spania było niewiele.
Na miejsce startu ruszamy z chłopakami z Bieniasz Team. Kręci mi się dobrze.
Potem krótka rozgrzewka i idę sprawdzić czy jestem na liście sektorowej.
No tak.. bo wedle moich obliczeń powinnam być, a jednak nie było mnie. Poszłam więc do biura zawodów i pytam dlaczego, a Honza niejaki, zaczyna mówić do mnie po czesku, a ja nic nie rozumiem, patrzę błagalnie na panie z obsługi. One cos mówią, ze jakieś 3 konta mam założone, a Honza mówi: nie ma sektora i nie będzie, nie jeździła w tamtym roku…
Ja: jak to nie jeździła????
On: nie jeździła, jakaś inna Sekulska była…
Ja: jak to inna?????
No , ale wszystko skonczyło się dobrze, więc wchodzę sobie do sektora III, tam Monia i Mateusz z częścią ekipy AZS Subaru. Mówią, ze przytrenowali, że byli na obozie w Hiszpanii, stuknęli tam 1000 km. Myslę sobie: gdzie tam mnie do nich pod tym względem.
Za chwilę przyjeżdza Ryszard, więc się witamy. Jak zwykle żarty, dużo smiechu. Nie czuję specjalnego stresu.
Leci Fragma, potem taka piosenka znana mi ze spinningu, a ja sobie podśpiewuję:
„ I’ m a big, big girl”.
Ruszamy. Bardzo mocno . Staram się trzymać Moni. Tętno 175 i tak będzie przez pierwszą godzinę jazdy 171-175.
Zaczyna się piaskownica i wybieram złą drogę, sama nie wiem dlaczego, przecież jechałam tu w ub roku i wiedziałam, ze trzeba jechać po lewej , lasem. W koncu jakoś udaje mi się przedostać do lasu. Jest tłoczno, niebezpiecznie. Gdzieś tam zatrzymuje się w piachu ( niestety opony nie idą zbyt dobrze w piachu, chyba jednak zbyt duże ciśnienie, trzeba było trochę spuścić). Próbuję z powrotem wsiąść na rower, coś mi nie wychodzi, przeszkadzam zawodniczce jednej ( z grzeczności nie wymienię nazwiska, a wiem kto to był), słyszę różne niefajne rzeczy pod swoim adresem ( pierwszy raz cos takiego u GG).
Jedziemy dalej. Mocno.
Pamietam o tym co mówił Kuba, żeby się do kogoś przyczepić, ale nie bardzo jest do kogo. Rwane to jakieś, ludzie szarpią, nie współpracują. Jadą jakby to były góry, tylko ze szybciej.
Własciwie przez cały czas jadę z facetami, kobiet nie ma. No więc obieram sobie za cel Pana w żółtym ubranku i staram się go trzymać. I tak jedziemy jeszcze z kilkoma osobami, dużą częśś trasy tasując się. Jadę mocno , wiele razy wyprzedzam panów, zwłaszcza jak są jakieś wzniesienia.
Wiadomo co to powoduje, panowie przyspieszają, ale mnie to jest na rękę bo mnie to też motywuje.
Kiedy tempo mi trochę siada przypominam sobie coś.
Kiedys Kuba przysłał mi linka do relacji na swoim blogu z Dolska. Napisał tam, ze w któryms momencie kiedy zwolnił, przypomniał sobie jak był na koncercie syna i tam ktos krzyknął: napierd…..
I Kuba jechał dalej powtarzając sobie to niezbyt cenzuralne słówko.
I tak też było ze mną. Kiedy tylko zwalniałam… zaraz w głowie miałam to „ napierd..” i nóżki wtedy kręciły mocniej.
Generalnie jechało mi się dobrze ( pomijając ten przeklęty piach i wiatr). Jeżdzę na wyższej kadencji i są efekty. Nie próbuję też za wszelką cenę wjeżdzać z blatu na każdą górkę, jak robiłam kiedyś. Traciłam wtedy masę sił, teraz kręcę na średniej ale szybciej i jest lepiej.
Gdzieś w któryms momencie wypadamy na asfalt , jest pod górkę i dostajemy taki poddmuch wiatru, ze szok. Próbuję się za kogoś schować, ale ci co przede mną idą mocno, nie daje rady ich dogonić, wiec walczę z wiatrem samotnie, a za mną chowają się faceci.. oj panowie, panowie… ładnie to tak, wykorzystywać kobietę?
I wtedy myślę sobie: wiatr przyjacielem kolarza? Ale chyba nie na wyścigu..
Przed pierwszym bufetem słyszę krzyk jakiejś dziewczyny:
Panowie, dajemy, dajemy.
Myślę sobie: o rany, jakaś panna mnie dochodzi.
Jadę jeszcze mocniej.
Na 45 km znowu słyszę krzyki i za chwilę ktoś krzyczy:
Dawaj Iza, dawaj gonimy facetów.
Monia.
Ja: Monia, a co ty tu robisz? Myslałam, ze daleko jesteś przede mną.
Monia: gonię cię.
Myślę sobie: jadę dobrze, skoro Monia dopiero mnie tu dogoniła.
No i przyspieszam, Monia jedzie za mną. Mówię jej: za stara jestem na takie tempo:)
Potem mnie wyprzedza. Staram się mieć ją na oku i mam aż do Dziewiczej.
Do Dziewiczej jak się okazuje jechałam na 6 m i naprawdę drugi międzyczas był dobry.
Ale tam chyba jest duzo ludzi z mini ( takie mam wrażenie), ktoś przede mną spada z roweru.. muszę się zatrzymać..
Wtedy widzę po lewej wyprzedza mnie Marta z Poznania i jeszcze jedna panna i wtedy mam chwilę zwątpienia. Myślę sobie: no to po ptakach.
Za chwilę jednak strofuję się w myślach: spoko, jedziesz, za Dziewiczą przyciśniesz i może je dogonisz.
Dziewiczą robię bez szału. Czuję, ze jestem już dość zmęczona.
Ale jak się konczy, dostaję przyspieszenia. Myślę sobie , jakieś 20 km do mety, teraz trzeba dać z siebie maksium.
No i jadę tak mocno, na ile mnie stać, ale jestem już zmeczona i nie idzie tak dobrze jak na początku, ale generalnie to chyba nigdy tak dobrze nie pojechałam koncówki.
Gdzieś na 10 km przed metą dojeżdza do mnie Klosiu ( rzecz jasna giga) i pyta: jak nóżka podaje?
Mówię: modlę się o metę:)
Cytat z bloga Klosia:
„W połowie drogi do mety dogoniłem Lemurizę (pozdro! :)), widać że faktycznie w tym roku nóżka podaje, tempo ładne.”
Generalnie jadę i wciąż mam w pamięci jedno zdanie Kuby: nie oszczędzaj się, odpoczniesz na mecie i w aucie.
Powtarzam to jak mantrę.
Gdzieś na polnym odcinku widzę przede mną idzie jakiś pechowiec z Rowerowania, szybko rzucam okiem kto to.
Andy.
Pytam: co się stało Andy?
Krzyczy , ze coś z przerzutką.
O rany.. do mety jeszcze sporo, a on na nóżkach.
Jadę, jadę… wiatr wieje coraz mocniej, coraz ciężej się jedzie.
Nagle jest tabliczka „ 5 km” do mety.
Potem „ 4”, potem „ 3”… fajne to było.
Gdzieś na 2 km przed metą dojeżdza do mnie Adam z Katowic i mówi:
Cześć Iza, Mamba 2 minuty za tobą.
Za mną? – pytam – no to ciśniemy.
Włączam 5 bieg i jadę jeszcze szybciej.
I nagle… słyszę jakby wybuch…
Adam patrzy: ojejjej…
Ja patrzę: kapeć… opona poszła….
Adam: masz kilometr do mety. Odjeżdza. Ja zostaje sama na placu boju. Na moment pojawiają się straszne myśli… ale zaraz myślę: muszę dojechać.
Kręcę na tej obręczy tak mocno jak mogę ( dojeżdżając do mety doszłam do 19 km/h, sama nie wiem jak mi się to udało).
Myślę sobie: Mamba mnie dogoni… kto jeszcze? Tyle pracy przez cały dystans , może na darmo?
Ale jadę. Ciężko w lesie po piachu… ktoś krzyczy lewa wolna, a ja ledwie się trzymam na rowerze.
Dostało mi się, oj dostało. Drugi raz tego dnia.
Wiem kto to był, ten pan i ta pani. Nie będę demaskować i powtarzać co krzyczeli.
No i jadę do tej mety, na tej obręczy. Ciężki to był kilometr, ale muszę przyznać, ze w życiu nie dostałam tylu braw na mecie.
A na mecie masę znajomych..Jest znowu Adam, przyjeżdza Mamba ( jednak za mną nieznacznie), potem Ania z Bydgoszczy. Podchodzi do mnie dwóch kolegów, witają się mówiąc ze czytają mojego bloga. Pozdrawiam ( nie pamietam nicków). Potem kolega Adama z druzyny ( zwany przez Krysię Grzesiu Broda), Jbike.
Przyjeżdża Jacek , 10 min za mną. Gratuluje mi.
Idę sprawdzić wyniki. Kiedy Honza mówi „9” nie wierzę. Jak to? Tak dobrze pojechałam, poprawiłam czas z ub roku o 13 min i dopiero 9 miejsce???
No ale tak jest. Na 6 m jest co prawda jakiś facet, wiec to chyba jakaś pomyłka, pewnie jestem 8, ale mimo wszystko.
Idę z rowerem jakies 2 km do auta i trochę mi smutno. Głowa spuszczona.
Po chwili myślę sobie: zaraz , zaraz Iza, przecież ty dałaś z siebie wszystko, pojechałaś najlepiej jak umiałaś, więc skąd ten żal? Powinnaś być z siebie dumna, zadowolona.
Iza.. to dopiero początek, Walczymy dalej!
Uśmiecham się , podnoszę głowę i myślę już o następnych treningach.
Potem jest dekoracja ( Krysia 5), i znowu spotkania ze znajomymi ( Paulina, Marta z Poznania, Ryszard i Grzegorz). Fajnie.
Znowu jesteśmy po pół roku, w tej naszej maratonowej rodzinie.
P.S Byłam 8 jednak
345 pkt , dobrze..
Jestem w tym towarzystwie ( K3 na mega), zdecydowanie najstarsza, więc myślę, ze nie jest źle.
P.S właśnie spojrzałam na klasyfikację sektorową. Mam II sektor na Dolsk ( do którego nie jadę), czy to mi przepadnie na Złoty?
Wow, po raz pierwszy mam u GG II sektor, ale miło:)
tak się wygląda jak się jeździ na rowerze po piaskach Wielkopolski:)© lemuriza1972
Jedziemy w Murowanej:)© lemuriza1972
- DST 70.00km
- Teren 60.00km
- Czas 03:18
- VAVG 21.21km/h
- VMAX 40.00km/h
- Temperatura 10.0°C
- HRmax 175 ( 93%)
- HRavg 162 ( 86%)
- Kalorie 1686kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 11 kwietnia 2011
Rozjazd pomaratonowy
Trzyma mnie maratonowa euforia, oj trzyma. I jest tak jak mówiłam… na problemy dzisiaj spoglądam z zupełnie innej perspektywy.
Zmieniłam oponkę i dętkę ( w tle akurat leciała piosenka „Być kobietą”, pomyślałam, że Alicja Majewska śpiewa o wielu kobiecych marzeniach, ale nie o zmianie oponki i dętki).
Z przyjemnością jednak stwierdzam, że idzie mi to już swietnie.
Opona rozdarta straszliwie….
Dwa wielkie ugryzienia, w dętce dwie olbrzymie dziury. Ależ to musiał być „strzał”!
I dlatego też dzisiaj musiałam jechać do chłopaków na Słoneczną po moją dętkę, którą tam zostawiłam, jak Kuba mi serwisował rower, no i kupić jeszcze jeden zapas.
Za 2 tygodnie powinny być moje bęzdętkowe koła.
Jutro biorę się za Magnusa, trzeba go umyć, zmienić mu dętkę i wrócić do treningów na nim, bo szkoda Kateemka.
A dzisiaj bardzo delikatny rozjazd. Spokojniutko i fajnie. Pojechałam sobie do Lipia czerwonym pieszym. Niestety niebawem chyba koniec tego szlaku… gdzieś tam po drodze budują autostradę i nie wiem czy będzie jakaś mozliwość przedostania się tak żeby wskoczyć na czerwony. A szkoda to jest taki fajny szlak….
W Lipiu przepięknie, aż dech zapiera. Cały las w zawilcach. Trochę błota, ale jak na Lipie to niewiele, więc wiadomość dla tych co startują w pucharze Tarnowa w niedzielę – o ile nie popada solidnie do niedzieli, to będzie fajna jazda.
W Lipiu kręcąc się po leśnych ścieżkach pomyślałam:
Kocham jeździć na rowerze. Bardzo kocham.. kocham jeździć po tych leśnych singielkach, korzeniach, patykach itd…
Uwielbiam:)
Po drodze umyłam tez Katemka, bardzo brudny nie był, ale lekko przykurzony, jak i ja po maratonie, ale o tym ( wraz ze zdjeciem) wieczorem.
Zmieniłam oponkę i dętkę ( w tle akurat leciała piosenka „Być kobietą”, pomyślałam, że Alicja Majewska śpiewa o wielu kobiecych marzeniach, ale nie o zmianie oponki i dętki).
Z przyjemnością jednak stwierdzam, że idzie mi to już swietnie.
Opona rozdarta straszliwie….
Dwa wielkie ugryzienia, w dętce dwie olbrzymie dziury. Ależ to musiał być „strzał”!
I dlatego też dzisiaj musiałam jechać do chłopaków na Słoneczną po moją dętkę, którą tam zostawiłam, jak Kuba mi serwisował rower, no i kupić jeszcze jeden zapas.
Za 2 tygodnie powinny być moje bęzdętkowe koła.
Jutro biorę się za Magnusa, trzeba go umyć, zmienić mu dętkę i wrócić do treningów na nim, bo szkoda Kateemka.
A dzisiaj bardzo delikatny rozjazd. Spokojniutko i fajnie. Pojechałam sobie do Lipia czerwonym pieszym. Niestety niebawem chyba koniec tego szlaku… gdzieś tam po drodze budują autostradę i nie wiem czy będzie jakaś mozliwość przedostania się tak żeby wskoczyć na czerwony. A szkoda to jest taki fajny szlak….
W Lipiu przepięknie, aż dech zapiera. Cały las w zawilcach. Trochę błota, ale jak na Lipie to niewiele, więc wiadomość dla tych co startują w pucharze Tarnowa w niedzielę – o ile nie popada solidnie do niedzieli, to będzie fajna jazda.
W Lipiu kręcąc się po leśnych ścieżkach pomyślałam:
Kocham jeździć na rowerze. Bardzo kocham.. kocham jeździć po tych leśnych singielkach, korzeniach, patykach itd…
Uwielbiam:)
Po drodze umyłam tez Katemka, bardzo brudny nie był, ale lekko przykurzony, jak i ja po maratonie, ale o tym ( wraz ze zdjeciem) wieczorem.
Lipie całe w zawilcach© lemuriza1972
Lipie 2© lemuriza1972
- DST 29.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:40
- VAVG 17.40km/h
- HRmax 159 ( 84%)
- HRavg 124 ( 65%)
- Kalorie 655kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 10 kwietnia 2011
I juz po:)
I co powinnam napisać?
9 miejsce, to nie jest szczyt moich marzeń, ale...
uważam, że dałam z siebie absolutnie wszystko, jestem bardzo zadowolona bo głowa świetnie współpracowała z nogami, nie pozwoliłam sobie na złe mysli, naprawdę jechałam mocno.
wygrałam z Jackiem, czego sie nie spodziewałam, pomimo jego braku treningu.
Czas z ub roku 3: 31, czas z tego roku 3: 18, a byłby lepszy gdyby nie... ale o tym zaraz
No i na pocieszenie odnośnie miejsca.. Mirek Bieniasz też zajął 9:)
Piach i skur... wiatr. Nie jechało się łatwo.
No i stało się.. ja dotąd szczycąca się brakiem kapcia na maratonach ( 5 rok już jazdy) na 1 km przed metą ( Adam z Katowic świadkiem) rozcięłam oponę.
Turlanie sie do mety po piachu a potem asfalcie na obręczy..t o dopiero przeżycie...
w zyciu nie dostałam tylu braw na mecie:).
Jestem zdecydowanie najstrasza w tym towarzystwie pt K3 na mega, więc nie jest to łatwe.
Gdybym była w k4 byłabym druga z kilkusekundową stratą do pierwszej, a gdyby nie ta opona to pierwsza, bo ta pani z pierwszego miejsca, minęła mnie jak turlałam się na obręczy.
No cóż.. musze poczekać jeszcze dwa lata:)
Masę wrażeń sportowych i pozasportowych, ale o tym jutro, a własciwie dzisiaj tylko później.
Mocno męcząca ta droga z Poznania.
P.S na forum u GG niektórzy piszą o zjeździe z Dziewiczej Góry, ze killer...
w tamtym roku było na nim gorzej, dużo więcej piachu.
Tak ogólnie dla golonkowych bywalców taki zjazd to chyba niewielka trudność , tak myślę.
Jeśli ja, taki zjazdowiec jeszcze wciąż " na dorobku" przejeżdzam go bez chwili zastanowienia... Fakt było duzo korzeni, ale to jest do przejścia:)
Cieszę się, ze mogę po kilku latach ze zdzwieniem lekkim przeczytać ze to niby killer był.
No jakieś 3 lata temu pewnie sama bym tak napisała:)
9 miejsce, to nie jest szczyt moich marzeń, ale...
uważam, że dałam z siebie absolutnie wszystko, jestem bardzo zadowolona bo głowa świetnie współpracowała z nogami, nie pozwoliłam sobie na złe mysli, naprawdę jechałam mocno.
wygrałam z Jackiem, czego sie nie spodziewałam, pomimo jego braku treningu.
Czas z ub roku 3: 31, czas z tego roku 3: 18, a byłby lepszy gdyby nie... ale o tym zaraz
No i na pocieszenie odnośnie miejsca.. Mirek Bieniasz też zajął 9:)
Piach i skur... wiatr. Nie jechało się łatwo.
No i stało się.. ja dotąd szczycąca się brakiem kapcia na maratonach ( 5 rok już jazdy) na 1 km przed metą ( Adam z Katowic świadkiem) rozcięłam oponę.
Turlanie sie do mety po piachu a potem asfalcie na obręczy..t o dopiero przeżycie...
w zyciu nie dostałam tylu braw na mecie:).
Jestem zdecydowanie najstrasza w tym towarzystwie pt K3 na mega, więc nie jest to łatwe.
Gdybym była w k4 byłabym druga z kilkusekundową stratą do pierwszej, a gdyby nie ta opona to pierwsza, bo ta pani z pierwszego miejsca, minęła mnie jak turlałam się na obręczy.
No cóż.. musze poczekać jeszcze dwa lata:)
Masę wrażeń sportowych i pozasportowych, ale o tym jutro, a własciwie dzisiaj tylko później.
Mocno męcząca ta droga z Poznania.
P.S na forum u GG niektórzy piszą o zjeździe z Dziewiczej Góry, ze killer...
w tamtym roku było na nim gorzej, dużo więcej piachu.
Tak ogólnie dla golonkowych bywalców taki zjazd to chyba niewielka trudność , tak myślę.
Jeśli ja, taki zjazdowiec jeszcze wciąż " na dorobku" przejeżdzam go bez chwili zastanowienia... Fakt było duzo korzeni, ale to jest do przejścia:)
Cieszę się, ze mogę po kilku latach ze zdzwieniem lekkim przeczytać ze to niby killer był.
No jakieś 3 lata temu pewnie sama bym tak napisała:)
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 9 kwietnia 2011
Trening poranny
Piosenka symbol- znak dla mnie.
Ona jest co prawda o miłości, ale o ten refren mi chodzi.
Ona mi jakoś tak towarzyszy w trudnych momentach od kilku lat.
Kiedy wiele lat temu przeżywałam coś, czego nawet nie chce wspominać, usłyszałam ją w radiu i pomyślałam:
Tak.. jestem dużą dziewczynką i sobie poradzę…
I potem jakoś tak dziwnie się składało, ze kiedy było źle.. ktoś tam zawsze w radiu ją puścił..
I wtedy uśmiechałam się do siebie i myślałam : tak.. właśnie tak.. poradzisz sobie Iza. Znowu.
Wczoraj… trudny moment w pracy.. złe mysli i nagle słyszę w radiu:
I’m a big , big girl…
Więc uśmiechnęłam się i pomyslałam: Iza… znak.. będzie dobrze.
I dzisiaj przypomniałam sobie to . I będę jutro nucić sobie na starcie.
I będzie dobrze. Na pewno będzie dobrze.
Mirek napisał: Trzymaj się . Mała.
Ale ja i Mirek pewnie zapewne też to wie, że mała to jestem tylko ciałem.
Ale w tym ciele jest dużo dużego ducha i dużo duzej siły.
I tego się trzymam.
A dzisiaj to mi wstyd, że się tak wczoraj mazałam. Nie mogę tego zrozumieć.
Dzisiaj jest piękny nowy dzień, a ja już się śmieję od ucha do ucha.
Trening wykonany. 6.40 rano. Czysta radość z jazdy. Pomimo zimna ( dawno mi nie zmarzły nogi i nie pamietam kiedy ostatni raz jechałam w czapce podkaskowej) i porywistego wiatru.
10 min rozgrzewki, 5 x 1 min sprint, przerwy 4 minutowe, 15 min schłodzenia.
Jest dobrze.
Sampoczucie 6.
Jedziemy!!! Panie i Panowie!
Doczekaliśmy się wreszcie.
- DST 18.00km
- Czas 00:45
- VAVG 24.00km/h
- VMAX 41.00km/h
- Temperatura 5.0°C
- HRmax 175 ( 93%)
- HRavg 150 ( 79%)
- Kalorie 365kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze