Sobota, 30 kwietnia 2011
Złoty Stok przejechany... bardzo słabo:(
no tak niestety....
Stało się to czego się obawiałam... Głowa niestety nie pozwoliła na więcej:(
Bałam sie tego startu.. dziwnie się bałam...
Niestety wypadki środowe były zbyt blisko soboty, zeby je tak całkiem wyrzucić z głowy... moze to i jest możliwe , ale mnie sie nie udało niestety.
Wszystko było ok i pogoda i Kateemek ( spisał sie super), i moje kolanko chociaż nie w pełni sprawne dzielnie pedałowało.
Niestety moja głowa mówiła : nie... a ja z nią walczyłam, ale dopiero mniej wiecej od połowy dystansu udało mi sie powiedzieć jej : basta.
A wcześniej.. wczesniej zleszczony pierwszy podjazd na którym mineli mnie chyba Wszyscy.
Pierwsze zjazdy w moim wykonaniu to była jakaś masakra, katastrofa , totalna porażka.
jakbym w ogóle nie umiała zjeżdzać, jakbym pierwszy raz była na maratonie u GG.
Totalna asekruacja, dawania po klamkach tam gdzie wcale nie było to konieczne, a nawet o zgrozo schodzenie z roweru w miejscach gdzie w ub roku w zyciu nie zeszłabym!
Niestety... to chyba nie tylko mój problem, wiekszość bikerów tak chyba ma, ze po powąznych upadkach jednak przez jakąś chwilę czai sie strach i aż czuje sie ból patrząc na zjazdy.
Na szczescie mam to już chyba za sobą, bo w koncu opieprzyłam sama siebie i kazałam sobie przypomnieć jak sie jeździ i z Borówkowej już jechałam po tych kamorach i korzeniach, bez blokady.
Cóż.. koszmarny czas, koszmarne miejsce (12!!!!), przegrana z dziewczynami, z którymi nie powinnam byłam przegrać, ale nie płaczę i nie rozpaczam.
Ten start nie był dla mnie łatwy ze względu na ten srodowy wypadek i dolegliwości fizyczne.
Czaił sie we mnie strach, zeby gdzies solidnie nie wydzownić.
Udało się trase( chociaż krótką to trudną technicznie, 40 km i 1500 m przewyższenia, masa trudnych zjazdów) przejechac bez upadku i uważam, ze to jest mój sukces na dzien dzisiejszy i stan mojego organizmu.
Zadowolona z siebie jednak być nie mogę, bo psychicznie nie poradziłam sobie.
Nie płaczę, nie rozpaczam, tylko myślę juz o stracie w Zabierzowie.
Romek Pietruszka mówił dzisiaj, ze to będzie maraton podobny do krakowskiego z tymże trudniejszy.
Mnie trasy interwałowe odpowiadają, Kraków dobrze mi sie jeździ zawsze, więc myslę ze pomszczę ten swój dzisiejszy start.
I cieszę się, ze tak myślę... ze własciwie zaraz po wjechaniu na metę nie pozwoliłam sobie na biadolenie ( a na początku trasy to były juz myśli zeby zakonczyć jazdy w tym sezonie:)), tylko od razu pomyslałam: jeszcze pokażemy na na co nas stać, w Zabierzowie...:)
P.S Wartością samą w sobie było spotkanie wszystkich znajomych:)
Chłopaków z Poznania, chłopaków ze Śląska , dziewczyn ze Śląska i z Bydgoszczy:), całej druzyny AZS Subaru z Romkiem na czele no bo on mielczanini, wiec szczególnym sentymentem go darzę, no i rzecz jasna i najważniejsza: chłopaków z Rowerowania. Szkoda, że nie mielismy okazji pogadać dłużej, ale myślę, ze w Zabierzowie będzie inaczej.
Pozdrawiam wszystkich!
Stało się to czego się obawiałam... Głowa niestety nie pozwoliła na więcej:(
Bałam sie tego startu.. dziwnie się bałam...
Niestety wypadki środowe były zbyt blisko soboty, zeby je tak całkiem wyrzucić z głowy... moze to i jest możliwe , ale mnie sie nie udało niestety.
Wszystko było ok i pogoda i Kateemek ( spisał sie super), i moje kolanko chociaż nie w pełni sprawne dzielnie pedałowało.
Niestety moja głowa mówiła : nie... a ja z nią walczyłam, ale dopiero mniej wiecej od połowy dystansu udało mi sie powiedzieć jej : basta.
A wcześniej.. wczesniej zleszczony pierwszy podjazd na którym mineli mnie chyba Wszyscy.
Pierwsze zjazdy w moim wykonaniu to była jakaś masakra, katastrofa , totalna porażka.
jakbym w ogóle nie umiała zjeżdzać, jakbym pierwszy raz była na maratonie u GG.
Totalna asekruacja, dawania po klamkach tam gdzie wcale nie było to konieczne, a nawet o zgrozo schodzenie z roweru w miejscach gdzie w ub roku w zyciu nie zeszłabym!
Niestety... to chyba nie tylko mój problem, wiekszość bikerów tak chyba ma, ze po powąznych upadkach jednak przez jakąś chwilę czai sie strach i aż czuje sie ból patrząc na zjazdy.
Na szczescie mam to już chyba za sobą, bo w koncu opieprzyłam sama siebie i kazałam sobie przypomnieć jak sie jeździ i z Borówkowej już jechałam po tych kamorach i korzeniach, bez blokady.
Cóż.. koszmarny czas, koszmarne miejsce (12!!!!), przegrana z dziewczynami, z którymi nie powinnam byłam przegrać, ale nie płaczę i nie rozpaczam.
Ten start nie był dla mnie łatwy ze względu na ten srodowy wypadek i dolegliwości fizyczne.
Czaił sie we mnie strach, zeby gdzies solidnie nie wydzownić.
Udało się trase( chociaż krótką to trudną technicznie, 40 km i 1500 m przewyższenia, masa trudnych zjazdów) przejechac bez upadku i uważam, ze to jest mój sukces na dzien dzisiejszy i stan mojego organizmu.
Zadowolona z siebie jednak być nie mogę, bo psychicznie nie poradziłam sobie.
Nie płaczę, nie rozpaczam, tylko myślę juz o stracie w Zabierzowie.
Romek Pietruszka mówił dzisiaj, ze to będzie maraton podobny do krakowskiego z tymże trudniejszy.
Mnie trasy interwałowe odpowiadają, Kraków dobrze mi sie jeździ zawsze, więc myslę ze pomszczę ten swój dzisiejszy start.
I cieszę się, ze tak myślę... ze własciwie zaraz po wjechaniu na metę nie pozwoliłam sobie na biadolenie ( a na początku trasy to były juz myśli zeby zakonczyć jazdy w tym sezonie:)), tylko od razu pomyslałam: jeszcze pokażemy na na co nas stać, w Zabierzowie...:)
P.S Wartością samą w sobie było spotkanie wszystkich znajomych:)
Chłopaków z Poznania, chłopaków ze Śląska , dziewczyn ze Śląska i z Bydgoszczy:), całej druzyny AZS Subaru z Romkiem na czele no bo on mielczanini, wiec szczególnym sentymentem go darzę, no i rzecz jasna i najważniejsza: chłopaków z Rowerowania. Szkoda, że nie mielismy okazji pogadać dłużej, ale myślę, ze w Zabierzowie będzie inaczej.
Pozdrawiam wszystkich!
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Bez przesady z tym samobiczowaniem. Niektórzy ze strachu w ogóle nie startują ;))
KeenJow - 21:48 sobota, 30 kwietnia 2011 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!