Niedziela, 14 września 2014
Piwniczna MTB MARATHON -relacja
To będzie długa opowieść, więc musicie wykazać sporo cierpliwości przy jej czytaniu. Musi być długa bo to był maraton wyjątkowy.
Mój 13 w tym sezonie, ostatni potrzebny mi do zamknięcia generalki w MTB Marathonie, ale też (wszystko na to wskazuje) mój ostatni w tym cyklu, który NIESETY zniknie (jak niesie wieść gminna) z maratonowej mapy Polski w przyszłym roku. Smutne to bardzo, bo jak to napisał kiedyś Sufa to jedyny cykl w Polsce bez kompromisów, z esencją mtb.
Jestem szczęśliwa, że od 2007r. (z przerwą w roku 2011) miałam odwagę, żeby mierzyć się z tymi trasami, bo to na tych trasach przyszło mi toczyć prawdziwe boje z własnym organizmem i własnymi umiejętnościami. To tutaj nauczyłam się najwięcej. Wspomnienia z tych tras zostaną ze mną jako te najcenniejsze z mojego maratonowego jeżdżenia. Głuszyca, Karpacz, Istebna, Krynica, Szczawnica, Złoty Stok, Rabka, Piwniczna…. TO BYŁY TRASY. Kto nie przejechał chociaż jednej z nich, niech żałuje. Bardzo żałuje. Przez te wszystkie lata dużo było sporów na temat tych tras (wg mnie zupełnie zbytecznych, bo to że są najlepszymi i najtrudniejszymi trasami maratonowymi w Polsce, w ogóle nie podlega żadnej dyskusji). W Piwnicznej położonej jakieś 1,5 godz. jazdy od Tarnowa pojawiło się o ile dobrze liczę 10 osób z Tarnowa. Krysia, Adam, Andrzej, Monika, Mateusz, Marcin, Jacek Topór i jego syn Michał, Rafał, jedyny z drużyny BB Oshee Team i ja. Skromnie jak na dość dużą ilość osób, które w ogóle w maratonach startują. Myślę więc, że między bajki należy włożyć argument (często powtarzany w tarnowskim środowisku mtb) o tym, że tarnowianie nie jeżdżą u GG , bo edycje są zbyt daleko organizowane od naszego miasta. Było blisko, a pomimo tego tarnowska frekwencja taka skromna. Żałujcie, bo okazji już nie będzie. Został jeden jedyny maraton w Istebnej, no ale Istebna daleko od Tarnowa…
A teraz będzie o wyścigu.
Maraton nr 55
MTB MARATHON PIWNICZNA
Miejsce w kategorii K3 – 8
Przewyższenie 1960 m
Km: 51
Czas jazdy: 4 godz 59 min.
Jechałam na ten wyścig pełna obaw. W głowie pozostała trauma z ubiegłorocznej zimnej i deszczowej Piwnicznej, była więc obawa, że może być powtórka z rozrywki. Przygotowałam się więc lepiej. Wzięłam ze sobą na trasę zapasowe klocki hamulcowe i nawet mini-kombinerki, bo bez nich zmiana nie byłaby możliwa, wzięłam więcej ubrań.
Trauma z ub roku okazała się przydatna, bo nic nie wzmacnia psychiki tak, jak świadomość, że dało się radę przejechać wyścig w takich ekstremalnych warunkach.
Na trasie często mówiłam sama do siebie: spokojnie w ubiegłym roku było zdecydowanie ciężej, a dałaś radę.
Obawy były bo w niedzielnym wyścigu w Dukli jechało mi się źle, widać było wyraźny spadek możliwości fizycznych i psychicznych również , a tu o wiele trudniejszy technicznie wyścig z o wiele większym przewyższeniem.
Do tego miał to być tegoroczny wyścig nr 13 , 13 września:).
Prognozy pogody nie zapowiadały dobrej pogody. Zmartwił mnie Adam, mówiąc, że kiedy sprawdzał prognozę rano wyglądało na to, że zacznie padać dokładnie ok 11 czyli wtedy kiedy będziemy startować. Zakładałam, że będę jechać ok 5 godzin, przy niesprzyjających warunkach atmosferycznych czas ten wydłużyłby się znacznie, no i pewnie były kłopoty z napędem.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce zaczęło mżyć. Minę miałam więc nietęgą. Sufa powiedział mi przed startem – więcej entuzjazmu Iza. Uśmiechnęłam się, ale o entuzjazm było naprawdę ciężko.
O 10 ruszyło skromne giga („skromne” bo 50 osób w tym cyklu to naprawdę mało). O 11 my.
Na starcie Adam miał pecha, zerwał łańcuch i ruszył na giga z co najmniej 10 minutową stratą. Ale pomimo tego nie poddał się, ruszył do walki i udało mu się nawet kilka osób wyprzedzić.
Na mega też było bardzo mało osób (ok 200), a pamiętam wyścigi gdzie jechało ok 400, 500 osób, nie wspomnę już o rekordowym Krakowie gdzie zwykle było na mega ok 1000 osób.
Założyłam sobie taki plan skromny że za wszelką ceną mam dojechać do mety. Spokojnie, uważnie, że by nie było żadnych upadków, po prostu dojechać. Założyłam sobie, żeby nie szarpać na pierwszym niełatwym podjeździe, nikogo nie gonić, po prostu jechać swoim tempem. Rozłożyć dobrze siły. Na samą myśl o rozkładaniu sił, uśmiechałam się sama do siebie. „ Co tu rozkładać jak tych sił niewiele”.
Założyłam sobie, że będę jechać bez złych myśli. Że będę je odganiać. Założenia wykonałam niemalże w 100%.
Pierwszy podjazd. Kto jechał Piwniczną, albo kiedykolwiek podjazd w kierunku Obidzy, wie jak jest. Długo, mozolnie i stromo momentami. Start i od razu pod górę. Bez kompromisów. Kiedy byłam tutaj w ub roku na szkoleniu, moje koleżanki i koledzy z pracy narzekali, że tak stromo pod górę się idzie.
Hm… podchodzić jest znacznie łatwiej niż pokonać ten podjazd na rowerze.
Jadę powoli, nie szarpię. W ubiegłym roku mam wrażenie jechałam tam znacznie szybciej. Wczoraj wyprzedziła mnie na tym podjeździe masa osób. Stąd jednak złe myśli się pojawiły (jako jedyne tego dnia na trasie). Okropne zmęczenie, oddech przyspieszony maksymalnie, łydki pięką i myśli pt: po co mi to? Zachciało mi się maratonów.. niech to szlag…
Wyprzedza mnie Sufa pokrzykując coś w tym stylu: dlaczego pani tak brzydko mówi?
Sufa talenty ma rozliczne, ale nie wiedziałam, że potrafi czytać w myślach:).
Obok schroniska w Obidzy wyprzedza mnie Ania z Bydgoszczy, a potem Jacek Topór mówiąc: Dzień dobry Wasza GOMOLSKOŚĆ. Uśmiech na mojej twarzy.
Najpierw po asfalcie i płytach, potem po jakichś 2 km podjazd zrobił się terenowy i trwał ok 5 km. Ale kiedy płyty się skończyły i zrobiło się mniej stromo, zaczęło mi się jechać lepiej. Nawet zaczęłam się uśmiechać patrząc na piękne widoki i miałam radość z jazdy w moim ulubionym Beskidzie Sądeckim.
Pogoda? No cóż kiedy startowaliśmy mżyło, chmur sporo, temperatura średnia. Nie zapowiadało się dobrze, a jednak było dobrze, bo chwilami tylko mżyło. Deszczu nie było. Na podjazdach ciepło (zsuwałam rękawki), na zjazdach bywało chłodno, ale nie jakoś specjalnie zimno (miałam na sobie kamizelkę, więc ona chyba mnie ochroniła).
Były jednak spore ilości błota, ale nie jechało się w nim jakoś specjalnie ciężko, trzeba było tylko wykazać czujność na zjazdach i mozolnie mocno kręcić na podjazdach i płaskim. Zjazy nie były jak na GG ekstremalnie trudne, ale porównując do Cyklokarpat, to .. inna bajka. Trasa mtb powinna właśnie tak wyglądać, bo to jednak łatwe zjazdy nie były. Sporo kamieni, korzeni.. czyli tego co naprawdę daje radość przy zjeżdżaniu. Nawet szutrowy zjazd w kierunku Jaworek, z ostrymi zakrętami wymagał koncentracji i umiejętności.
Były takie, których nie zjechałam. Np. zjazd na którym dwa lata temu mamba złamała rękę. Myślę, ze wczoraj był do zjechania, bo błoto tam było dość „przyjazne” i nie było go tak dużo jak w ub roku. Nie próbowałam jednak zjeżdżać mając w pamięci wypadek mamby i wielką chęć dojechania cało do mety. Na tym zjeździe schodząca obok mnie dziewczyna zapytała czy będę jeszcze takie trudne zjazdy dalej na trasie. Powiedziałam: nie chyba nie, nie pamiętam dobrze, ale raczej chyba nie.
Myliłam się, bo trochę jeszcze tych zjazdów było. Zwłaszcza ostatni do mety do najłatwiejszych nie należał. Zjazd do Rytra. Ostry szutrowy zakręt w lewo, jestem ostrożna, bo tam 2 lata temu widziałam wiele wypadków. Ostrzegam też koleżankę jadącą przede mną żeby uważała.Potem przejazd przez podwórka, łatwiejszy niż w ub roku, bo mniej błotnisty. Przypominam sobie Staszka, który tam w ub roku jechał przede mną i bardzo hulajnogował:). Potem wiem co będzie – masakrycznie długi podjazd w kierunku Rogacza (chyba ok 12 km). Mówię dziewczynie jadącej obok (tej która bała się zjazdów): koniec zjazdów, można będzie odpocząć, teraz podjazd. Jakieś 12 km.
Żeby nie tracić wigoru póki mam siły uśmiecham się do każdego kibicującego na trasie i mówię: Dzień dobry… To budzi fajne reakcje, bo uśmiechy są odwzajemniane.
Umawiam się sama ze sobą, że muszę ten podjazd znieść cierpliwie. Nie denerowować się kiedy za następnym zakrętem podjazd będzie się wznosił wyżej i wyżej. Psychicznie bowiem ten podjazd jest trudny do udźwignięcia. Niby nie trudny technicznie, ale strasznie długiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii….. Podśpiewuję sobie więc przez cały podjazd „Kostuchnę” Gutka, przypominając sobie jak dobrze mi się na wiosnę z tą piosenką trenowało.
Zaraz na początku podjazdu na poboczu widzę grupę ludzi, wśród nich Przemka Knapa z GTA. Pytam : co się stało? Przemek mówi: jedź, jedź. Dziewczyna zasłabła, ale jest już ok.
Kiedy po kilku minutach Przemek mnie wyprzedza mówi, że dziewczyna spadła prawie z roweru. Jadę dalej. Obawiałam się, że w obliczu małej ilości startujących w tym maratonie osób, będę jechać w zupełniej samotności. Obawiałam się, że mogę przyjechać na metę ostatnia. Nie jechałam sama, nie przyjechałam ostatnia, trochę osób udało się pokonać. Przede mną na podjeździe widzę kilka osób. Trzymam się chłopaka przede mną, jadę cały podjazd nieznacznie za nim. W pewnym momencie wyprzedzam go, ambitny jest, dociska korbę i znowu jest przede mną. Przed samym szczytem jest już jednak bardzo zmęczony i udaje mi się wyprzedzić. Podjazd mam za sobą, w trakcie jazdy przypominam sobie jak w ubiegłym roku jechałam go z migreną, mroczkami przed oczami. Brrrr…. To było straszne.
Po wjeździe na szczyt jest kilka zjazdów i znowu wspinaczka do góry. Najpierw da się jechać, ale potem jest taki fragment, że trzeba zejść i wędrować. Stromo pod górę, dużo kamieni, wąsko. Nie dopuszczam do siebie złych myśli. Wyprzedza mnie Wojtek Markiewka z GTA (jedzie giga) i mówi: Iza, jeszcze tylko 25 km. Mówię: no…. On: no naprawdę, czemu mi nie wierzysz? Mówię: wierzę, tylko ja wiem co TO ZA KILOMETRY. Wojtek: no górek trochę będzie.
Ha.. trochę górek. Co tam…
Dochodzi do mnie jakaś dziewczyna i mówi: - Czy ja czegoś nie pomyliłam? Jakiegoś rozjazdu nie przegapiłam? Pytam: a jaki dystans miałaś jechać? - Mini. -Hm.. jedziesz mega.
Ups… niby mini było trudne tego dnia (33 km 1100 m przewyższenia), ale jednak mega prawie dwa razy więcej przewyższenia i km więcej prawie 20. Delikatna różnica.
Na zjeździe wyprzedza mnie Marcin, rzucając szybkie „Dzień dobry”. Jedzie szybko i o mało nie wpada w dziewczynę z mini, która zaklinowała się w błocie. Na szybkim szutrowym zjeździe, tam gdzie stoją GOPROWCY, przestrzelam zakręt i muszę wracać. GOPROWCY krzyczą: to nie tam… Uśmiecham się , mówiąc : wiem… Oni: o… to pani, to jak pani, to może pani z nami zostać… Mówię: dziękuję, jednak pojadę dalej.
Zjeżdżamy do Jaworek, chwila asfaltu, a potem znowu pod górę w terenie. Tam widzę Marcina jak stoi i pije czy je żela. Potem szybko wsiada na rower i tyle go widziałam.
Przejazd przez Rezerwat w Białej Wodzie to dla tych, którzy tutaj nigdy nie byli, gratka. Piękne miejsce po prostu. Przy drodze stoi dwóch małych chłopców i wyciągają dłonie. Przybijam piątkę, odjeżdżam i słyszę głos pełen rozczarowania: Eeee…. To baba była.
No Rafałem Majką to ja nie jestem:). Przykro mi, że „ ja sem baba” (jak to kiedyś powiedziała na maratonie krakowskim słynna Ludmiła Dankova, która poprosiła Jacka Gila o wymianę klocków, a kiedy ten jej powiedział, żeby sobie sama wymieniała, usłyszał właśnie: ja sem baba…”) No ja sem baba, nie jeżdżę tak szybko jak panowie, ale jeżdżę…
I znowu mozolnie pod górę. Wiem, że te końcowe 15 km nie jest łatwe. Sporo pod górę. Wiem też jednak, że jestem coraz bliżej upragnionej mety. Bliżej niż dalej.
Kiedy wyjeżdżamy na słynną łąkę ( w ubiegłym roku napęd mi tak szwankował, że musiałam ją podchodzić), przypominam sobie słowa Adama, który kiedyś wspomniał, że na łące tylko giga jedzie, a ludzie z mega, którzy jadą w jego towarzystwie zawsze idą. Myślę: udowodnię, że ludzie z ogona mega też potrafią podjechać tę łąkę.
Jest ciężko, podjazd wysysający siły, ale mniej nasiąknięty wodą niż w ubiegłym roku. Jadę mozolnie przede mną wszyscy idą. Wyprzedza mnie jadący Dawid Piątek z GTA. Jedzie. Pyta: jak idzie? Mówię: mozolnie.
Za łąką las, delikatnie pod górę, ale zaraz pojawia się ścianka. Nie mam już sił walczyć z kamieniami na podjeździe. Wyprzedza mnie Kaśka Galewicz (giga). Podjeżdża całość. To jest moc. Zachować tyle sił na giga i tak ładnie, rytmicznie podjeżdżać! Szacunek.
I jeszcze kilka kilometrów lasem. Sporo błota, fajnych zjazdów, singli i wyjeżdżamy już w okolice Obidzy. Wiem jednak , że zamiast w lewo płytami, będziemy zjeżdżać lasem. Tam jeszcze trochę pod górę, a potem seria fajnych, niełatwych bo błotnistych zjazdów. Te ostatnie fragmenty jadę w towarzystwie starszego pana. Kiedy pojawia się ostatni stromy i bardzo błotnisty zjazd, pan schodzi z roweru. Pytam: co? Jakiś trudny zjazd? Patrzę w dół. Tak jest. Jadę, zjeżdżam połowę i jednak schodzę. Zjazd jest stromy i mega błotnisty. Wiem, że do mety jakieś 500 m, nie chcę zrobić sobie krzywdy. Wyjeżdżam na asfalt. Słyszę głośne: Iza, Iza.. Odwracam się. Jacek Topór. Krzyczę: dziękuję Ci bardzo i jadę mozolnie pod górę.
Start był pod górę, meta pod górę. Jadę powoli, ale jadę ile sił w nogach, nie daje się wyprzedzić starszemu panu. Na mecie Marek Mróz mówi: o.. dzień dobry… Uśmiecham się i to .. to już jest koniec.
Kiedy do mety miałam kilka kilometrów, uśmiechałam się sama do siebie. Trochę się ganiłam w myślach mówiąc, poczekaj, spokojnie, zachowaj koncentrację, jeszcze nie jesteś na mecie. Ale w duszy wszystko śpiewało i myślałam: teraz nawet jak uszkodzę rower, to dojdę, doczołgam się i skończę te generalkę.
Udało się! Dla takich chwil naprawdę warto się męczyć na trasie. Kto chociaż raz w życiu przeżył coś takiego, to będzie wiedział o czym piszę.
A jeśli chodzi o wyniki zawodników Gomola Trans Airco w tym wyścigu (mocno obsadzonym przez naszych zawodników) to sporo osób znalazło się na podium. Brawo. Szczególne słowa uznania dla dziewczyn (Agnieszka 3 na mega w K3), a wielkie brawa dla dziewczyn z giga Wioli i Krysi, zwłaszcza dla Pani Krystyny, która zapobiegła zejściu Wioli z trasy (bo Wiola miała takie myśli). Wspierała ją duchowo, żelowo, dziewczyny dojechały do mety razem. To się nazywa DRUŻYNA!
Mój 13 w tym sezonie, ostatni potrzebny mi do zamknięcia generalki w MTB Marathonie, ale też (wszystko na to wskazuje) mój ostatni w tym cyklu, który NIESETY zniknie (jak niesie wieść gminna) z maratonowej mapy Polski w przyszłym roku. Smutne to bardzo, bo jak to napisał kiedyś Sufa to jedyny cykl w Polsce bez kompromisów, z esencją mtb.
Jestem szczęśliwa, że od 2007r. (z przerwą w roku 2011) miałam odwagę, żeby mierzyć się z tymi trasami, bo to na tych trasach przyszło mi toczyć prawdziwe boje z własnym organizmem i własnymi umiejętnościami. To tutaj nauczyłam się najwięcej. Wspomnienia z tych tras zostaną ze mną jako te najcenniejsze z mojego maratonowego jeżdżenia. Głuszyca, Karpacz, Istebna, Krynica, Szczawnica, Złoty Stok, Rabka, Piwniczna…. TO BYŁY TRASY. Kto nie przejechał chociaż jednej z nich, niech żałuje. Bardzo żałuje. Przez te wszystkie lata dużo było sporów na temat tych tras (wg mnie zupełnie zbytecznych, bo to że są najlepszymi i najtrudniejszymi trasami maratonowymi w Polsce, w ogóle nie podlega żadnej dyskusji). W Piwnicznej położonej jakieś 1,5 godz. jazdy od Tarnowa pojawiło się o ile dobrze liczę 10 osób z Tarnowa. Krysia, Adam, Andrzej, Monika, Mateusz, Marcin, Jacek Topór i jego syn Michał, Rafał, jedyny z drużyny BB Oshee Team i ja. Skromnie jak na dość dużą ilość osób, które w ogóle w maratonach startują. Myślę więc, że między bajki należy włożyć argument (często powtarzany w tarnowskim środowisku mtb) o tym, że tarnowianie nie jeżdżą u GG , bo edycje są zbyt daleko organizowane od naszego miasta. Było blisko, a pomimo tego tarnowska frekwencja taka skromna. Żałujcie, bo okazji już nie będzie. Został jeden jedyny maraton w Istebnej, no ale Istebna daleko od Tarnowa…
A teraz będzie o wyścigu.
Maraton nr 55
MTB MARATHON PIWNICZNA
Miejsce w kategorii K3 – 8
Przewyższenie 1960 m
Km: 51
Czas jazdy: 4 godz 59 min.
Jechałam na ten wyścig pełna obaw. W głowie pozostała trauma z ubiegłorocznej zimnej i deszczowej Piwnicznej, była więc obawa, że może być powtórka z rozrywki. Przygotowałam się więc lepiej. Wzięłam ze sobą na trasę zapasowe klocki hamulcowe i nawet mini-kombinerki, bo bez nich zmiana nie byłaby możliwa, wzięłam więcej ubrań.
Trauma z ub roku okazała się przydatna, bo nic nie wzmacnia psychiki tak, jak świadomość, że dało się radę przejechać wyścig w takich ekstremalnych warunkach.
Na trasie często mówiłam sama do siebie: spokojnie w ubiegłym roku było zdecydowanie ciężej, a dałaś radę.
Obawy były bo w niedzielnym wyścigu w Dukli jechało mi się źle, widać było wyraźny spadek możliwości fizycznych i psychicznych również , a tu o wiele trudniejszy technicznie wyścig z o wiele większym przewyższeniem.
Do tego miał to być tegoroczny wyścig nr 13 , 13 września:).
Prognozy pogody nie zapowiadały dobrej pogody. Zmartwił mnie Adam, mówiąc, że kiedy sprawdzał prognozę rano wyglądało na to, że zacznie padać dokładnie ok 11 czyli wtedy kiedy będziemy startować. Zakładałam, że będę jechać ok 5 godzin, przy niesprzyjających warunkach atmosferycznych czas ten wydłużyłby się znacznie, no i pewnie były kłopoty z napędem.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce zaczęło mżyć. Minę miałam więc nietęgą. Sufa powiedział mi przed startem – więcej entuzjazmu Iza. Uśmiechnęłam się, ale o entuzjazm było naprawdę ciężko.
O 10 ruszyło skromne giga („skromne” bo 50 osób w tym cyklu to naprawdę mało). O 11 my.
Na starcie Adam miał pecha, zerwał łańcuch i ruszył na giga z co najmniej 10 minutową stratą. Ale pomimo tego nie poddał się, ruszył do walki i udało mu się nawet kilka osób wyprzedzić.
Na mega też było bardzo mało osób (ok 200), a pamiętam wyścigi gdzie jechało ok 400, 500 osób, nie wspomnę już o rekordowym Krakowie gdzie zwykle było na mega ok 1000 osób.
Założyłam sobie taki plan skromny że za wszelką ceną mam dojechać do mety. Spokojnie, uważnie, że by nie było żadnych upadków, po prostu dojechać. Założyłam sobie, żeby nie szarpać na pierwszym niełatwym podjeździe, nikogo nie gonić, po prostu jechać swoim tempem. Rozłożyć dobrze siły. Na samą myśl o rozkładaniu sił, uśmiechałam się sama do siebie. „ Co tu rozkładać jak tych sił niewiele”.
Założyłam sobie, że będę jechać bez złych myśli. Że będę je odganiać. Założenia wykonałam niemalże w 100%.
Pierwszy podjazd. Kto jechał Piwniczną, albo kiedykolwiek podjazd w kierunku Obidzy, wie jak jest. Długo, mozolnie i stromo momentami. Start i od razu pod górę. Bez kompromisów. Kiedy byłam tutaj w ub roku na szkoleniu, moje koleżanki i koledzy z pracy narzekali, że tak stromo pod górę się idzie.
Hm… podchodzić jest znacznie łatwiej niż pokonać ten podjazd na rowerze.
Jadę powoli, nie szarpię. W ubiegłym roku mam wrażenie jechałam tam znacznie szybciej. Wczoraj wyprzedziła mnie na tym podjeździe masa osób. Stąd jednak złe myśli się pojawiły (jako jedyne tego dnia na trasie). Okropne zmęczenie, oddech przyspieszony maksymalnie, łydki pięką i myśli pt: po co mi to? Zachciało mi się maratonów.. niech to szlag…
Wyprzedza mnie Sufa pokrzykując coś w tym stylu: dlaczego pani tak brzydko mówi?
Sufa talenty ma rozliczne, ale nie wiedziałam, że potrafi czytać w myślach:).
Obok schroniska w Obidzy wyprzedza mnie Ania z Bydgoszczy, a potem Jacek Topór mówiąc: Dzień dobry Wasza GOMOLSKOŚĆ. Uśmiech na mojej twarzy.
Najpierw po asfalcie i płytach, potem po jakichś 2 km podjazd zrobił się terenowy i trwał ok 5 km. Ale kiedy płyty się skończyły i zrobiło się mniej stromo, zaczęło mi się jechać lepiej. Nawet zaczęłam się uśmiechać patrząc na piękne widoki i miałam radość z jazdy w moim ulubionym Beskidzie Sądeckim.
Pogoda? No cóż kiedy startowaliśmy mżyło, chmur sporo, temperatura średnia. Nie zapowiadało się dobrze, a jednak było dobrze, bo chwilami tylko mżyło. Deszczu nie było. Na podjazdach ciepło (zsuwałam rękawki), na zjazdach bywało chłodno, ale nie jakoś specjalnie zimno (miałam na sobie kamizelkę, więc ona chyba mnie ochroniła).
Były jednak spore ilości błota, ale nie jechało się w nim jakoś specjalnie ciężko, trzeba było tylko wykazać czujność na zjazdach i mozolnie mocno kręcić na podjazdach i płaskim. Zjazy nie były jak na GG ekstremalnie trudne, ale porównując do Cyklokarpat, to .. inna bajka. Trasa mtb powinna właśnie tak wyglądać, bo to jednak łatwe zjazdy nie były. Sporo kamieni, korzeni.. czyli tego co naprawdę daje radość przy zjeżdżaniu. Nawet szutrowy zjazd w kierunku Jaworek, z ostrymi zakrętami wymagał koncentracji i umiejętności.
Były takie, których nie zjechałam. Np. zjazd na którym dwa lata temu mamba złamała rękę. Myślę, ze wczoraj był do zjechania, bo błoto tam było dość „przyjazne” i nie było go tak dużo jak w ub roku. Nie próbowałam jednak zjeżdżać mając w pamięci wypadek mamby i wielką chęć dojechania cało do mety. Na tym zjeździe schodząca obok mnie dziewczyna zapytała czy będę jeszcze takie trudne zjazdy dalej na trasie. Powiedziałam: nie chyba nie, nie pamiętam dobrze, ale raczej chyba nie.
Myliłam się, bo trochę jeszcze tych zjazdów było. Zwłaszcza ostatni do mety do najłatwiejszych nie należał. Zjazd do Rytra. Ostry szutrowy zakręt w lewo, jestem ostrożna, bo tam 2 lata temu widziałam wiele wypadków. Ostrzegam też koleżankę jadącą przede mną żeby uważała.Potem przejazd przez podwórka, łatwiejszy niż w ub roku, bo mniej błotnisty. Przypominam sobie Staszka, który tam w ub roku jechał przede mną i bardzo hulajnogował:). Potem wiem co będzie – masakrycznie długi podjazd w kierunku Rogacza (chyba ok 12 km). Mówię dziewczynie jadącej obok (tej która bała się zjazdów): koniec zjazdów, można będzie odpocząć, teraz podjazd. Jakieś 12 km.
Żeby nie tracić wigoru póki mam siły uśmiecham się do każdego kibicującego na trasie i mówię: Dzień dobry… To budzi fajne reakcje, bo uśmiechy są odwzajemniane.
Umawiam się sama ze sobą, że muszę ten podjazd znieść cierpliwie. Nie denerowować się kiedy za następnym zakrętem podjazd będzie się wznosił wyżej i wyżej. Psychicznie bowiem ten podjazd jest trudny do udźwignięcia. Niby nie trudny technicznie, ale strasznie długiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii….. Podśpiewuję sobie więc przez cały podjazd „Kostuchnę” Gutka, przypominając sobie jak dobrze mi się na wiosnę z tą piosenką trenowało.
Zaraz na początku podjazdu na poboczu widzę grupę ludzi, wśród nich Przemka Knapa z GTA. Pytam : co się stało? Przemek mówi: jedź, jedź. Dziewczyna zasłabła, ale jest już ok.
Kiedy po kilku minutach Przemek mnie wyprzedza mówi, że dziewczyna spadła prawie z roweru. Jadę dalej. Obawiałam się, że w obliczu małej ilości startujących w tym maratonie osób, będę jechać w zupełniej samotności. Obawiałam się, że mogę przyjechać na metę ostatnia. Nie jechałam sama, nie przyjechałam ostatnia, trochę osób udało się pokonać. Przede mną na podjeździe widzę kilka osób. Trzymam się chłopaka przede mną, jadę cały podjazd nieznacznie za nim. W pewnym momencie wyprzedzam go, ambitny jest, dociska korbę i znowu jest przede mną. Przed samym szczytem jest już jednak bardzo zmęczony i udaje mi się wyprzedzić. Podjazd mam za sobą, w trakcie jazdy przypominam sobie jak w ubiegłym roku jechałam go z migreną, mroczkami przed oczami. Brrrr…. To było straszne.
Po wjeździe na szczyt jest kilka zjazdów i znowu wspinaczka do góry. Najpierw da się jechać, ale potem jest taki fragment, że trzeba zejść i wędrować. Stromo pod górę, dużo kamieni, wąsko. Nie dopuszczam do siebie złych myśli. Wyprzedza mnie Wojtek Markiewka z GTA (jedzie giga) i mówi: Iza, jeszcze tylko 25 km. Mówię: no…. On: no naprawdę, czemu mi nie wierzysz? Mówię: wierzę, tylko ja wiem co TO ZA KILOMETRY. Wojtek: no górek trochę będzie.
Ha.. trochę górek. Co tam…
Dochodzi do mnie jakaś dziewczyna i mówi: - Czy ja czegoś nie pomyliłam? Jakiegoś rozjazdu nie przegapiłam? Pytam: a jaki dystans miałaś jechać? - Mini. -Hm.. jedziesz mega.
Ups… niby mini było trudne tego dnia (33 km 1100 m przewyższenia), ale jednak mega prawie dwa razy więcej przewyższenia i km więcej prawie 20. Delikatna różnica.
Na zjeździe wyprzedza mnie Marcin, rzucając szybkie „Dzień dobry”. Jedzie szybko i o mało nie wpada w dziewczynę z mini, która zaklinowała się w błocie. Na szybkim szutrowym zjeździe, tam gdzie stoją GOPROWCY, przestrzelam zakręt i muszę wracać. GOPROWCY krzyczą: to nie tam… Uśmiecham się , mówiąc : wiem… Oni: o… to pani, to jak pani, to może pani z nami zostać… Mówię: dziękuję, jednak pojadę dalej.
Zjeżdżamy do Jaworek, chwila asfaltu, a potem znowu pod górę w terenie. Tam widzę Marcina jak stoi i pije czy je żela. Potem szybko wsiada na rower i tyle go widziałam.
Przejazd przez Rezerwat w Białej Wodzie to dla tych, którzy tutaj nigdy nie byli, gratka. Piękne miejsce po prostu. Przy drodze stoi dwóch małych chłopców i wyciągają dłonie. Przybijam piątkę, odjeżdżam i słyszę głos pełen rozczarowania: Eeee…. To baba była.
No Rafałem Majką to ja nie jestem:). Przykro mi, że „ ja sem baba” (jak to kiedyś powiedziała na maratonie krakowskim słynna Ludmiła Dankova, która poprosiła Jacka Gila o wymianę klocków, a kiedy ten jej powiedział, żeby sobie sama wymieniała, usłyszał właśnie: ja sem baba…”) No ja sem baba, nie jeżdżę tak szybko jak panowie, ale jeżdżę…
I znowu mozolnie pod górę. Wiem, że te końcowe 15 km nie jest łatwe. Sporo pod górę. Wiem też jednak, że jestem coraz bliżej upragnionej mety. Bliżej niż dalej.
Kiedy wyjeżdżamy na słynną łąkę ( w ubiegłym roku napęd mi tak szwankował, że musiałam ją podchodzić), przypominam sobie słowa Adama, który kiedyś wspomniał, że na łące tylko giga jedzie, a ludzie z mega, którzy jadą w jego towarzystwie zawsze idą. Myślę: udowodnię, że ludzie z ogona mega też potrafią podjechać tę łąkę.
Jest ciężko, podjazd wysysający siły, ale mniej nasiąknięty wodą niż w ubiegłym roku. Jadę mozolnie przede mną wszyscy idą. Wyprzedza mnie jadący Dawid Piątek z GTA. Jedzie. Pyta: jak idzie? Mówię: mozolnie.
Za łąką las, delikatnie pod górę, ale zaraz pojawia się ścianka. Nie mam już sił walczyć z kamieniami na podjeździe. Wyprzedza mnie Kaśka Galewicz (giga). Podjeżdża całość. To jest moc. Zachować tyle sił na giga i tak ładnie, rytmicznie podjeżdżać! Szacunek.
I jeszcze kilka kilometrów lasem. Sporo błota, fajnych zjazdów, singli i wyjeżdżamy już w okolice Obidzy. Wiem jednak , że zamiast w lewo płytami, będziemy zjeżdżać lasem. Tam jeszcze trochę pod górę, a potem seria fajnych, niełatwych bo błotnistych zjazdów. Te ostatnie fragmenty jadę w towarzystwie starszego pana. Kiedy pojawia się ostatni stromy i bardzo błotnisty zjazd, pan schodzi z roweru. Pytam: co? Jakiś trudny zjazd? Patrzę w dół. Tak jest. Jadę, zjeżdżam połowę i jednak schodzę. Zjazd jest stromy i mega błotnisty. Wiem, że do mety jakieś 500 m, nie chcę zrobić sobie krzywdy. Wyjeżdżam na asfalt. Słyszę głośne: Iza, Iza.. Odwracam się. Jacek Topór. Krzyczę: dziękuję Ci bardzo i jadę mozolnie pod górę.
Start był pod górę, meta pod górę. Jadę powoli, ale jadę ile sił w nogach, nie daje się wyprzedzić starszemu panu. Na mecie Marek Mróz mówi: o.. dzień dobry… Uśmiecham się i to .. to już jest koniec.
Kiedy do mety miałam kilka kilometrów, uśmiechałam się sama do siebie. Trochę się ganiłam w myślach mówiąc, poczekaj, spokojnie, zachowaj koncentrację, jeszcze nie jesteś na mecie. Ale w duszy wszystko śpiewało i myślałam: teraz nawet jak uszkodzę rower, to dojdę, doczołgam się i skończę te generalkę.
Udało się! Dla takich chwil naprawdę warto się męczyć na trasie. Kto chociaż raz w życiu przeżył coś takiego, to będzie wiedział o czym piszę.
A jeśli chodzi o wyniki zawodników Gomola Trans Airco w tym wyścigu (mocno obsadzonym przez naszych zawodników) to sporo osób znalazło się na podium. Brawo. Szczególne słowa uznania dla dziewczyn (Agnieszka 3 na mega w K3), a wielkie brawa dla dziewczyn z giga Wioli i Krysi, zwłaszcza dla Pani Krystyny, która zapobiegła zejściu Wioli z trasy (bo Wiola miała takie myśli). Wspierała ją duchowo, żelowo, dziewczyny dojechały do mety razem. To się nazywa DRUŻYNA!
A na koniec jeszcze jedno. Dowiedziałam się, że Marek Mróz ma do mnie żal, że na forum u GG po maratonie w Stroniu napisałam… że makaron był niedobry.
Zdumiało mnie to, bo mój post zupełnie innej sprawy dotyczył. Zadałam kilka pytań (zresztą nie tylko ja), na które organizator nie raczył odpowiedź. Ograniczył się jedynie do zamknięcia forum, które zamknięte jest do dzisiaj.
Jeśli to czytasz przypadkiem Marku… Nie mogłam pisać o niedobrym makaronie, bo zwyczajnie makaronu na tej edycji nie było.
Mój post dotyczył nieszczęsnych nieporozumień podczas dekoracji a co do posiłku regeneracyjnego, to owszem wspomniałam, że go … nie było.
Odpowiedzi się nie doczekałam. W dalszym ciągu nie rozumiem, czym my panie z K4 ( i na mega i na giga) zasłużyłyśmy sobie na ten „przywilej”, ze w momencie kiedy nie jedzie nas w wyścigu 6 jesteśmy dekorowane z młodszą kategorią.
Dlaczego akurat my, skoro innych słabo również obsadzonych kategorii (co pokazała edycja w Piwnicznej) ten zapis regulaminu nie dotyczy. W niektórych wystartowało dwóch panów i byli dekorowani. Do dzisiaj nie wiem jak wobec tego będę nam liczone punkty do generalki. Nie zmienia to mojej opinii co do tras, które wytyczaliście przez te wszystkie lata. Było po prostu najlepsze. Za możliwość ich przejechania DZIĘKUJĘ!
A trasa w Piwnicznej była naprawdę super. Poczułam dawną radość z przemierzania golonkowych tras. To uczucie, które pamiętam z pierwszych startów już nigdy nie wróci, bo nie może, tak mogło być tylko przy tych pierwszych startach, ale wczoraj było naprawdę fajnie.
Liczyłam na to, że końska maść da mi.. końską siłę na pierwszym podjeździe:). Jednak na samej maści się nie pojedzie:).
A trasa w Piwnicznej była naprawdę super. Poczułam dawną radość z przemierzania golonkowych tras. To uczucie, które pamiętam z pierwszych startów już nigdy nie wróci, bo nie może, tak mogło być tylko przy tych pierwszych startach, ale wczoraj było naprawdę fajnie.
Liczyłam na to, że końska maść da mi.. końską siłę na pierwszym podjeździe:). Jednak na samej maści się nie pojedzie:).
Na rogrzewkę © lemuriza1972
Gomole na starcie giga © lemuriza1972
I jeszcze trochę Gomoli © lemuriza1972
Pani Krystyna na starcie © lemuriza1972
Pan Adam © lemuriza1972
Jadą © lemuriza1972
Na rozgrzewce © lemuriza1972
Sufa robił za sierotkę na Tomboli.
Jak widać buff z Cyklo dobrze spełniał swoje zadanie:).
Sufa w roli tombolowej sierotki © lemuriza1972
A na koniec zdjęcie dla Mirka Wójcika i Jacka Badury.
Chłopaki noc przed maratonem postanowili spędzić w namiocie rozbitym w Suchej Dolinie. Kiedy zapytałam jak się im spało, Mirek powiedział, że nie wyspał się za bardzo bo jakaś krowa ryczała całą noc. Po maratonie powiedział mi, że mieli sporo szczęścia, bo jak mu powiedział Jacek GIL to nie była krowa a zapewne jeleń w rui.
Mirek był zadowolony, że jeleń im nie zagroził. No nie wiem Mirku.. a jeśli to np. był taki jeleń?
Chłopaki noc przed maratonem postanowili spędzić w namiocie rozbitym w Suchej Dolinie. Kiedy zapytałam jak się im spało, Mirek powiedział, że nie wyspał się za bardzo bo jakaś krowa ryczała całą noc. Po maratonie powiedział mi, że mieli sporo szczęścia, bo jak mu powiedział Jacek GIL to nie była krowa a zapewne jeleń w rui.
Mirek był zadowolony, że jeleń im nie zagroził. No nie wiem Mirku.. a jeśli to np. był taki jeleń?
Jeleń grasujący w okolicy Suchej Doliny © lemuriza1972
- DST 51.00km
- Teren 44.00km
- Czas 04:59
- VAVG 10.23km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Co to było za zwycięstwo! Oglądaliście????
Dobrego dnia dla wszystkich! lemuriza1972 - 05:17 piątek, 19 września 2014 | linkuj
Dobrego dnia dla wszystkich! lemuriza1972 - 05:17 piątek, 19 września 2014 | linkuj
Znamy się przecież, dobrze wiesz - po co ci ten głupawy uśmieszek ?
PS
Jak jesteś tak odważna to przyjedź proszę i spójrz mi w oczy. Głęboko - mnie i moim synom. AG - 04:06 piątek, 19 września 2014 | linkuj
PS
Jak jesteś tak odważna to przyjedź proszę i spójrz mi w oczy. Głęboko - mnie i moim synom. AG - 04:06 piątek, 19 września 2014 | linkuj
„ Co tu rozkładać jak tych sił niewiele”.
Babciu,
Przyjmij do swojej małej główki że się starzejesz, estrogenów nigdy nie było dużo a teraz coraz mniej..... klimakterium się zbliża, przez co sił coraz bardziej będzie ubywać - przeciwnie niż wagi.
Zmarszczki.... już się pięknie rysują i to nie tylko kurze łapki. Osteoporozy tylko patrzeć przez co każdy upadek podwójnie groził będzie połamaniem. Szydełkowanie cie czeka i wspominki, albo miauczenie coraz to do kogo innego :-) Bo dzieci też ci już nie grożą - płodność w tym wieku drastycznie spada.
Jak myślisz - czemu nie ma nic powyżej K4 ?
Ano z powody menopauzy właśnie. Faceci mągą jeździć aż do M6 bo im testosteron powoli spada.
Golonka wiedział kiedy skończyć a ty nie wiesz i stąd się rzucasz nie wiadomo o co.
I żyj tam sobie w tym Tarnowie, pisz "bloga roku", wspominaj co było
I nie obrażaj ludzi którzy komentują. Jeśli nie wyłączyłaś komentarzy, dałaś im takie prawo.
PS. Jak tam korupcja w prawach jazdy i waszym MORDZie ? podobno ponad setka zatrzymanych ? AG - 20:56 czwartek, 18 września 2014 | linkuj
Babciu,
Przyjmij do swojej małej główki że się starzejesz, estrogenów nigdy nie było dużo a teraz coraz mniej..... klimakterium się zbliża, przez co sił coraz bardziej będzie ubywać - przeciwnie niż wagi.
Zmarszczki.... już się pięknie rysują i to nie tylko kurze łapki. Osteoporozy tylko patrzeć przez co każdy upadek podwójnie groził będzie połamaniem. Szydełkowanie cie czeka i wspominki, albo miauczenie coraz to do kogo innego :-) Bo dzieci też ci już nie grożą - płodność w tym wieku drastycznie spada.
Jak myślisz - czemu nie ma nic powyżej K4 ?
Ano z powody menopauzy właśnie. Faceci mągą jeździć aż do M6 bo im testosteron powoli spada.
Golonka wiedział kiedy skończyć a ty nie wiesz i stąd się rzucasz nie wiadomo o co.
I żyj tam sobie w tym Tarnowie, pisz "bloga roku", wspominaj co było
I nie obrażaj ludzi którzy komentują. Jeśli nie wyłączyłaś komentarzy, dałaś im takie prawo.
PS. Jak tam korupcja w prawach jazdy i waszym MORDZie ? podobno ponad setka zatrzymanych ? AG - 20:56 czwartek, 18 września 2014 | linkuj
Głuszyca, Karpacz, Istebna, Krynica, Szczawnica, Złoty Stok, Rabka, Piwniczna…
Tam zawsze można pojechać i wcale nie muszą być wtedy zawody a końska maść nie daje siły tylko rozgrzewa. Gość - 22:07 środa, 17 września 2014 | linkuj
Tam zawsze można pojechać i wcale nie muszą być wtedy zawody a końska maść nie daje siły tylko rozgrzewa. Gość - 22:07 środa, 17 września 2014 | linkuj
Gościu masz rację, zmęczyć można się kręcąc kółka po osiedlu, ale nie w tym rzecz.
Nie czujesz różnicy, nie rozumiesz, bo pewnie takich zawodów jak te w Piwnicznej nie jechałeś.
Różnica jest ogromna, zapewniam Cię.
Satysfakcja na mecie dużo większa.
Taki dzisiaj wpis znalazłam na FB... wiele mówiący.
Pisze to jeden z nas kolarz mtb amator.
"Czas chyba kończyć z "karierą" maratończyka MTB...
Obserwując kierunek rozwoju maratonów MTB w Polsce występują we mnie pewne emocje, pozytywne nie są, one nawet nie są neutralne.
Jedyny cykl, który rzucał wyzwanie kolarzom górskim powoli traci zainteresowanie. Przyjeżdża grupa kilkuset osób, kolarzy górskich, którzy jeszcze pamiętają do czego jest rower MTB.
W tym czasie posiadacze rowerów MTB, z rosnącym entuzjazmem witają coraz prostsze, szybsze i byle jakie trasy, wytyczone gdziekolwiek gdzie nie będzie problemu z przejazdem.
Nie znajdując w tym żadnego wyzwania, żadnej satysfakcji z pokonania trudności napotkanych na trasie, nie czując frajdy z jazdy, wolę zostać w domu. Podobnie jak szkoda mi pieniędzy na chińskie badziewie, tak samo szkoda mi czasu i pieniędzy na imprezy w takim wydaniu...
Nie mam nic do zawodników wybierających "chińskie badziewie", po prostu nie chcę być jednym z Was. Patrzymy na rower górski i widzimy go w zupełnie innych okolicznościach..."
Masz jeszcze szansę poczuć czego nam żal, czego będzie nam brakować. Jest jeszcze wyścig w Istebnej. Polecam. Satysfakcja na mecie gwarantowana. Lemuriza1972 - 17:12 poniedziałek, 15 września 2014 | linkuj
Nie czujesz różnicy, nie rozumiesz, bo pewnie takich zawodów jak te w Piwnicznej nie jechałeś.
Różnica jest ogromna, zapewniam Cię.
Satysfakcja na mecie dużo większa.
Taki dzisiaj wpis znalazłam na FB... wiele mówiący.
Pisze to jeden z nas kolarz mtb amator.
"Czas chyba kończyć z "karierą" maratończyka MTB...
Obserwując kierunek rozwoju maratonów MTB w Polsce występują we mnie pewne emocje, pozytywne nie są, one nawet nie są neutralne.
Jedyny cykl, który rzucał wyzwanie kolarzom górskim powoli traci zainteresowanie. Przyjeżdża grupa kilkuset osób, kolarzy górskich, którzy jeszcze pamiętają do czego jest rower MTB.
W tym czasie posiadacze rowerów MTB, z rosnącym entuzjazmem witają coraz prostsze, szybsze i byle jakie trasy, wytyczone gdziekolwiek gdzie nie będzie problemu z przejazdem.
Nie znajdując w tym żadnego wyzwania, żadnej satysfakcji z pokonania trudności napotkanych na trasie, nie czując frajdy z jazdy, wolę zostać w domu. Podobnie jak szkoda mi pieniędzy na chińskie badziewie, tak samo szkoda mi czasu i pieniędzy na imprezy w takim wydaniu...
Nie mam nic do zawodników wybierających "chińskie badziewie", po prostu nie chcę być jednym z Was. Patrzymy na rower górski i widzimy go w zupełnie innych okolicznościach..."
Masz jeszcze szansę poczuć czego nam żal, czego będzie nam brakować. Jest jeszcze wyścig w Istebnej. Polecam. Satysfakcja na mecie gwarantowana. Lemuriza1972 - 17:12 poniedziałek, 15 września 2014 | linkuj
wcale nie trzeba jechać na jakieś tam zawody żeby się umęczyć !!!
Gość - 16:53 poniedziałek, 15 września 2014 | linkuj
za gratulacje pięknie Wam dziękujemy.
To miło, że ktoś docenia nasz wysiłek. Lemuriza1972 - 14:41 poniedziałek, 15 września 2014 | linkuj
To miło, że ktoś docenia nasz wysiłek. Lemuriza1972 - 14:41 poniedziałek, 15 września 2014 | linkuj
no... mój błąd.
wiadomo - miało być hulajnogował:)
co to hamulców, to jest to nieporozumienie, ale cóż..
mam taki zamiar wymienić hamulce na przyszły sezon (o ile będę startować) to problem zniknie. lemuriza1972 - 05:19 poniedziałek, 15 września 2014 | linkuj
wiadomo - miało być hulajnogował:)
co to hamulców, to jest to nieporozumienie, ale cóż..
mam taki zamiar wymienić hamulce na przyszły sezon (o ile będę startować) to problem zniknie. lemuriza1972 - 05:19 poniedziałek, 15 września 2014 | linkuj
Gratuluję Generalki :)
"hujanogował" :) ciekawe określenie :) i tak .... ta noga mu pomoże :P
A te zawleczki przy zaciskach to jedno z większych nieporozumień w Shimano, wożenie kombinerek na maraton bo ktoś sobie tam zawleczkę wymyśleć- wszystko dla klienta.... Ciekawe bo do klocków do zacisków bez zawleczki a na imbus Shimano w oryginałach dodaje tę oto zawleczkę- nieporozumienie nr 2... labudu - 21:47 niedziela, 14 września 2014 | linkuj
"hujanogował" :) ciekawe określenie :) i tak .... ta noga mu pomoże :P
A te zawleczki przy zaciskach to jedno z większych nieporozumień w Shimano, wożenie kombinerek na maraton bo ktoś sobie tam zawleczkę wymyśleć- wszystko dla klienta.... Ciekawe bo do klocków do zacisków bez zawleczki a na imbus Shimano w oryginałach dodaje tę oto zawleczkę- nieporozumienie nr 2... labudu - 21:47 niedziela, 14 września 2014 | linkuj
wiem, że nie najdłuższy, a jednak ostatnio jakoś specjalnie długich nie ma.
Końska maść była na łydki i uda:)
nie wzięłam dłuższych spodni i obawiałam się czy nie zmarznę, to sie nasmarowałam. Lemuriza1972 - 11:15 niedziela, 14 września 2014 | linkuj
Końska maść była na łydki i uda:)
nie wzięłam dłuższych spodni i obawiałam się czy nie zmarznę, to sie nasmarowałam. Lemuriza1972 - 11:15 niedziela, 14 września 2014 | linkuj
Po przeczytaniu pierwszego zdania od razu zaparzyłem sobie herbatę i przygotowałem coś do przegryzienia ;] Przebrnąłem. I wcale nie był to najdłuższy z Twoich wpisów ;]
Sudocrem to już wiem do czego jest, a końską maść na co się stosuje? :] marusia - 10:37 niedziela, 14 września 2014 | linkuj
Sudocrem to już wiem do czego jest, a końską maść na co się stosuje? :] marusia - 10:37 niedziela, 14 września 2014 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!