Poniedziałek, 8 września 2014
Cyklokarpaty DUKLA -finał
To był wyjątkowy maraton.
Zwykle w Cyklokarpatach jeździmy we czwórkę (Krysia, Andrzej, Marcin i ja). „Gościnnie” w Sanoku był też Sławek Bartnik i w Polańczyku Filip Kuźniak.
Tym razem pojawiła się mocna grupa pod wezwaniem GTA. I chociaż kilka osób miało pecha (awarie: Jacek Gil, Marcin, Sławek Bartnik), to pozwoliło nam to zająć 3 miejsce w klasyfikacji drużynowej podczas tej edycji. Pokazuje to, że mocna z nas grupa (a przecież była nas tylko połowa z tej grupy). Wynik sportowy wynikiem sportowym, ale po raz kolejny przekonałam się, że mam to szczęście i ten honor być członkiem nie tylko najliczniejszej amatorskiej drużyny kolarskiej w Polsce, ale i wspaniale zorganizowanej, sympatycznej, wesołej:), bardzo zgranej. Jednym słowem NAJ.
Zwykle w Cyklokarpatach jeździmy we czwórkę (Krysia, Andrzej, Marcin i ja). „Gościnnie” w Sanoku był też Sławek Bartnik i w Polańczyku Filip Kuźniak.
Tym razem pojawiła się mocna grupa pod wezwaniem GTA. I chociaż kilka osób miało pecha (awarie: Jacek Gil, Marcin, Sławek Bartnik), to pozwoliło nam to zająć 3 miejsce w klasyfikacji drużynowej podczas tej edycji. Pokazuje to, że mocna z nas grupa (a przecież była nas tylko połowa z tej grupy). Wynik sportowy wynikiem sportowym, ale po raz kolejny przekonałam się, że mam to szczęście i ten honor być członkiem nie tylko najliczniejszej amatorskiej drużyny kolarskiej w Polsce, ale i wspaniale zorganizowanej, sympatycznej, wesołej:), bardzo zgranej. Jednym słowem NAJ.
Maraton nr 54 Dukla Cyklokarpaty
Miejsce: kategoria 5/9
Kobiety open 9/15
Czas: 4 h 14 min
Dystans: 59 km
Do tego wyścigu przygotowaliśmy się szczególnie. Chcieliśmy zaakcentować nasz start podczas tej edycji. Krysia upiekła kilka pysznych ciast, które były poczęstunkiem nie tylko dla naszej grupy, ale i dla naszych przyjaciół z Cyklokarpat, ze szczególnym uwzględnieniem organizatorów, fotografów i wszystkich, którzy w jakiś sposób przyczynili się do powodzenia całego cyklu. W tym też celu sobotnie popołudnie spędziłyśmy z Krysią na przygotowywaniu paczek, które wyglądały tak:
Prezenty dla przyjaciół:) © lemuriza1972
No i my z prezentami © lemuriza1972
Specjalną paczkę dostała zaprzyjaźniona drużyna, od której zaczęła się akcja pt STREFA ZRZUTU na Cyklokarapatach. Szkoda, że nie docenili trudu Krysi i nie poczęstowali się tylko paczkę oddali komu innemu (tak słyszałyśmy). Na szczęście KTOŚ INNY skorzystał. Smakowało.
Paczka dla zaprzyjaźnionego teamu © lemuriza1972
Prucek dostał też zdjęcie, które przygotował Marcin,a które zaprezentowałam w poprzednim wpisie.
Z powyższych powodów niektórym to się nie do końca spodobało (chyba, ze to miał być żart) i nazwano nas niezbyt ładnie. Trochę nie rozumiem – cóż złego jest w woli sprawienia innym przyjemności i w ten sposób złożeniu podziękowań za cały sezon?
Ale przejdźmy do rzeczy. Był to ostatni wyścig w Cyklokarpatach w tym roku. Wiedziałam, że będzie mi ciężko, bo ostatni tydzień psychicznie mnie dość wyczerpał, na trenowanie też ostatnio nie było ani siły ani czasu zbyt wiele.
Chciałam jednak powalczyć o jak najlepszą pozycję w generalce. 4 miejsca nie utrzymałam, ale to było raczej przesądzone jeśli Gośka Budzyńska ukończyłaby ten wyścig. Musiałabym z nią znacznie wygrać, a do tej pory udało mi sie to tylko raz i nieznacznie. Zakończyłam na 5 w kategorii i na 8 wśród kobiet open. Na podsumowania przyjdzie czas po sezonie, a on zakończył się dla mnie w Cyklokarpatach, ale nie w MTB Marathonie u GG. Czeka nas jeszcze Piwniczna już w sobotę.
Dukla przywitała nas słoneczną pogodą. Powitania z Gomolami, które przyjechały do nas ze Śląska, z Wisły i z Krakowa. Miło. Wszystkim pięknie dziękujemy, że przyjechali z tak daleka, czym sprawili nam masę radości.
Na rozgrzewkę nie było czasu, bo powitania, roznoszenie podarunków, zdjęcie teamowe zbiorcze.
Była 10.40 kiedy ruszyliśmy z Sufą na mini rozgrzewkę. Jeden podjazd i to wszystko. No i już wiedziałam, że nogi znowu takie niemrawe (jak przed Komańczą) i że będzie ciężko. Postanowiłam jednak za dużo o tym nie myśleć, tylko starać się robić swoje.
Potem powędrowaliśmy do sektora. Miło było widzieć tyle GOMOLI na starcie.
Na starcie dopingują nas Marcin, nasz dyrektor sportowy z żoną Kasią i córkami. Jest też nasz Prezes Darek, który co prawda nie startował, ale przyjechał wesprzeć nas duchowo. Fajnie się startuje jak się słyszy taki doping. Pomimo tego dopisngu szybki start, ogromnie mnie zmęczył. Tysiąc złych myśli, pomimo tego, że Sufa co chwilę pokrzykuje do mnie, że... bez złych myśli Iza, myśl pozytwnie. Jakoś ciężko było o to tego dnia.
Sufa też pokrzykiwał na i do innych. Niestety nie wiedział, że niektórzy to Słowacy i nie bardzo rozumieli jego „Nie mam hamulców” itp. Generalnie umilał mi tę maratonową drogę śpiewając, recytując wiersze, krzycząc „Widziałem orła cień”, wydając z siebie dźwięki, które wydają pojazdy uprzywilejowane, tudzież zagadując moje przeciwniczki.
Jedną nawet straszył konsekwencjami za wyrzucenie skórki od banana. Kiedy powiedziała, że to się przecież rozłoży, podobno jej powiedział, że nieprawda, bo to ma jakiś inny skład, jakieś inne bakterie, bo to produkt nie z Polski i wcale się nie rozłoży. Kazał jej wrócić po skórkę. Nie posłuchała.
Proponował mi też modlitwę wspólną, kiedy na długim asfaltowym podjeździe ujrzeliśmy kapliczkę. Szkoda tylko, że nie bardzo miałam siłę na rozmowy z nim (zresztą cały czas powtarzał: Ty nic nie mów, ty jedź, ja będę gadał).
Kiedy zaczęły się pierwsze błotne fragmenty, już wiadomo było, że łatwo nie będzie. Ot znowu błoto z gatunku gliniastych, wysysające siły i oblepiające opony. Na zjazdach ok , udawało mi się kontrolować rower, cały czas w myślach powtarzałam sobie: nie naciskaj przedniego hamulca. Działało (tylko dwie drobne wywrotki, jedna właściwie nie na zjeździe, a druga po przejechaniu poprzecznej belki, na którą wjechałam trochę źle i owszem przejechałam ją , ale z rozpędu wpadłam w wielką gałąź leżącą na ścieżce i było delikatne lądowanie, bo gałąź przytrzymała rower).
Na tym pierwszym błotnistym fragmencie zobaczyłam Jacka Gila, który wracał do mety. Powiedział, że coś z łożyskami. Za chwilę szła Agnieszka. Myślałam, że coś się stało, ale Agnieszka po prostu się wycofała. Pewnie już jest zmęczona sezonem, sporo wyścigów przejechała. Pomyślałam: no to pięknie… dwie Gomole mniej na trasie.
Przed sobą na podjeździe zobaczyłam Gośkę Budzyńską. Szła, hamulce jej dziwnie piszczały. Mnie udało się akurat tam jechać i wyprzedziłam ją. Zaczął się zjazd i wiedziałam, że to jest moja szansa. Gdzieś po drodze zagubił się Sufa. Agnieszka zapytała mnie: gdzie mi się zgubił Sufa? Powiedziałam, że właśnie nie wiem i martwię się czy aby coś się nie stało. Sufa odnalazł się na bufecie, dojechał, mówiąc, że zerwał łańcuch.
Na tym bufecie był również Romek i dalej jechaliśmy razem. Panowie dopingowali mnie jak mogli, na niewiele to jednak się zdało (chociaż ich towarzystwo było bardzo miłe ), bo tego dnia bardzo ciężko mi się jechało. Dużo podjazdów podchodziłam, bo nie miałam już siły kręcić w tym gliniastym błocie. Za bufetem wyprzedziła mnie Gośka i mocno pojechała do przodu. Asfalt to nie jest to co lubię na maratonach, a było go całkiem sporo. Jeśli mam szansę coś nadrobić, to tylko wtedy jak są jakieś bardziej technicznie zjazdy. A takich było chyba tylko dwa.
Piękne beskidoniskie widoki. Piękna pogoda. Nawet chyba za bardzo upalnie momentami było, ale lepsze to niż deszcz. Niestety złapała mnie kolka, kolejny raz w tym roku. Jechało się więc fatalnie. W którymś momencie Sufa zapytał mnie : jak tam? Powiedziałam, że ok, kolka przeszła. Powiedział więc, że mi pośpiewa. Byli więc „Czterej pancerni”, piosenka o komarze. Powiedziałam, że kolka wraca, Sufa na to: ok… to już nie śpiewam: powiem wiersz.
No i zaczął recytować: Litwo ojczyzno moja, no ale wiek robi swoje i w pamięci Sufy niewiele zostało poza pierwszym wersem:). Asfaltowy bardzo długi podjazd robimy w czwórkę z kolegą ze Strzyżowa. Męczę się tam okrutnie. Gdzieś po drodze stoi Prezes z żoną Mirka Wójcika. Dopingują. Miło.
Do mety coraz bliżej, a ja coraz bardziej zmęczona, a tutaj podjazdy w lesie, wysysające siły. Część musze podchodzić. Wyprzedza mnie kolega ze Strzyżowa, mówiąc: baterie się skończyły? Nawet nie mam siły odpowiadać, uśmiecham się tylko.
Gdzieś tam w lesie wyprzedza mnie Paulina z JMP, ona jedzie, ja idę. Za chwilę słyszę za sobą kobiecy głos. Idzie Danka. Myślę: o nie, no nie mogę dać się wyprzedzić kilka kilometrów przed metą Dance z którą jeszcze nigdy nie przegrałam.
Wsiadam na rower i wyprzedzam Paulinę. Na moje szczęście zaczyna się nie do końca łatwy zjazd. Jadę najszybciej jak mogę, trochę chyba szarżując. Sufa gdzieś tam zostaje, Romek mi odjechał. Wyjeżdżam na łąkę, widzę Romka, na asfalcie dojeżdżam do niego mówiąc: teraz ciśniemy, bo stracę dzisiejsze 5 miejsce.
Jedziemy szybko. Nagle odzyskuje siły, a jednak oddech rywalki na plecach dopinguje. Jadę najmocniej jak mogę. Romek się odwraca, mówi: spokojnie, nikogo za nami nie ma. Skręcamy w prawo i wiem, że już blisko mety, delikatnie asfaltem pod górę, jadę co sił w nogach, przede mną mam kolegę ze Strzyżowa, mówi: no proszę… Wyprzedzam i pędzę do mety.
Jesteśmy na mecie, dziękujemy sobie z Romkiem, za chwilę Sufa (pomagał koleżance, która urwała łańcuch – Paulina z JMP).
Autor trasy z Dukli dziękuje nam za strefy zrzutu, chwali pomysł.
Trasa niestety zdecydowanie mniej mtb niż w ub roku. Ubiegłoroczna była dużo fajniejsza. Mało technicznych kawałków. Właściwie chyba tylko dwa fajniejsze zjazdy, gdzie trzeba było zachować dużą koncentrację. Dużo przejazdów przez potoki, które do końca bezpieczne nie były (śliskie płyty). Ale mnie one nie przeszkadzały, udało się pokonać je bezpiecznie.
No i już po maratonie, a potem zaczyna się fiesta, która trwa długo. To w końcu zakończenie sezonu, jest więc dekoracja klasyfikacji generalnej. Bardzo miło jest świętować w takim teamowym towarzystwie, nawet „kąpiel” w szampanie pozostanie na długo w naszej pamięci. Mnie się „dostało” na podium, oberwałam solidnie (taka niespodzianka od drużyny).
Specjalnie gratulacje należą się Pani Krystynie. Jako jedyna kobieta, w tym cyklu decydowała się na przejeżdżanie wyścigów na dystansie giga. Moja drużyna jest z niej dumna, ale myślę, że powinni być dumni wszyscy kolarze z Tarnowa i okolic. W każdym bądź razie ja jestem bardzo dumna i bardzo doceniam jej wysiłek.
Z tego świętowania będzie osobna galeria, ale to w terminie późniejszym. Na pewno ją zaprezentuję.
Przygotowania © lemuriza1972
Z powyższych powodów niektórym to się nie do końca spodobało (chyba, ze to miał być żart) i nazwano nas niezbyt ładnie. Trochę nie rozumiem – cóż złego jest w woli sprawienia innym przyjemności i w ten sposób złożeniu podziękowań za cały sezon?
Ale przejdźmy do rzeczy. Był to ostatni wyścig w Cyklokarpatach w tym roku. Wiedziałam, że będzie mi ciężko, bo ostatni tydzień psychicznie mnie dość wyczerpał, na trenowanie też ostatnio nie było ani siły ani czasu zbyt wiele.
Chciałam jednak powalczyć o jak najlepszą pozycję w generalce. 4 miejsca nie utrzymałam, ale to było raczej przesądzone jeśli Gośka Budzyńska ukończyłaby ten wyścig. Musiałabym z nią znacznie wygrać, a do tej pory udało mi sie to tylko raz i nieznacznie. Zakończyłam na 5 w kategorii i na 8 wśród kobiet open. Na podsumowania przyjdzie czas po sezonie, a on zakończył się dla mnie w Cyklokarpatach, ale nie w MTB Marathonie u GG. Czeka nas jeszcze Piwniczna już w sobotę.
Dukla przywitała nas słoneczną pogodą. Powitania z Gomolami, które przyjechały do nas ze Śląska, z Wisły i z Krakowa. Miło. Wszystkim pięknie dziękujemy, że przyjechali z tak daleka, czym sprawili nam masę radości.
Na rozgrzewkę nie było czasu, bo powitania, roznoszenie podarunków, zdjęcie teamowe zbiorcze.
Była 10.40 kiedy ruszyliśmy z Sufą na mini rozgrzewkę. Jeden podjazd i to wszystko. No i już wiedziałam, że nogi znowu takie niemrawe (jak przed Komańczą) i że będzie ciężko. Postanowiłam jednak za dużo o tym nie myśleć, tylko starać się robić swoje.
Potem powędrowaliśmy do sektora. Miło było widzieć tyle GOMOLI na starcie.
Na starcie dopingują nas Marcin, nasz dyrektor sportowy z żoną Kasią i córkami. Jest też nasz Prezes Darek, który co prawda nie startował, ale przyjechał wesprzeć nas duchowo. Fajnie się startuje jak się słyszy taki doping. Pomimo tego dopisngu szybki start, ogromnie mnie zmęczył. Tysiąc złych myśli, pomimo tego, że Sufa co chwilę pokrzykuje do mnie, że... bez złych myśli Iza, myśl pozytwnie. Jakoś ciężko było o to tego dnia.
Sufa też pokrzykiwał na i do innych. Niestety nie wiedział, że niektórzy to Słowacy i nie bardzo rozumieli jego „Nie mam hamulców” itp. Generalnie umilał mi tę maratonową drogę śpiewając, recytując wiersze, krzycząc „Widziałem orła cień”, wydając z siebie dźwięki, które wydają pojazdy uprzywilejowane, tudzież zagadując moje przeciwniczki.
Jedną nawet straszył konsekwencjami za wyrzucenie skórki od banana. Kiedy powiedziała, że to się przecież rozłoży, podobno jej powiedział, że nieprawda, bo to ma jakiś inny skład, jakieś inne bakterie, bo to produkt nie z Polski i wcale się nie rozłoży. Kazał jej wrócić po skórkę. Nie posłuchała.
Proponował mi też modlitwę wspólną, kiedy na długim asfaltowym podjeździe ujrzeliśmy kapliczkę. Szkoda tylko, że nie bardzo miałam siłę na rozmowy z nim (zresztą cały czas powtarzał: Ty nic nie mów, ty jedź, ja będę gadał).
Kiedy zaczęły się pierwsze błotne fragmenty, już wiadomo było, że łatwo nie będzie. Ot znowu błoto z gatunku gliniastych, wysysające siły i oblepiające opony. Na zjazdach ok , udawało mi się kontrolować rower, cały czas w myślach powtarzałam sobie: nie naciskaj przedniego hamulca. Działało (tylko dwie drobne wywrotki, jedna właściwie nie na zjeździe, a druga po przejechaniu poprzecznej belki, na którą wjechałam trochę źle i owszem przejechałam ją , ale z rozpędu wpadłam w wielką gałąź leżącą na ścieżce i było delikatne lądowanie, bo gałąź przytrzymała rower).
Na tym pierwszym błotnistym fragmencie zobaczyłam Jacka Gila, który wracał do mety. Powiedział, że coś z łożyskami. Za chwilę szła Agnieszka. Myślałam, że coś się stało, ale Agnieszka po prostu się wycofała. Pewnie już jest zmęczona sezonem, sporo wyścigów przejechała. Pomyślałam: no to pięknie… dwie Gomole mniej na trasie.
Przed sobą na podjeździe zobaczyłam Gośkę Budzyńską. Szła, hamulce jej dziwnie piszczały. Mnie udało się akurat tam jechać i wyprzedziłam ją. Zaczął się zjazd i wiedziałam, że to jest moja szansa. Gdzieś po drodze zagubił się Sufa. Agnieszka zapytała mnie: gdzie mi się zgubił Sufa? Powiedziałam, że właśnie nie wiem i martwię się czy aby coś się nie stało. Sufa odnalazł się na bufecie, dojechał, mówiąc, że zerwał łańcuch.
Na tym bufecie był również Romek i dalej jechaliśmy razem. Panowie dopingowali mnie jak mogli, na niewiele to jednak się zdało (chociaż ich towarzystwo było bardzo miłe ), bo tego dnia bardzo ciężko mi się jechało. Dużo podjazdów podchodziłam, bo nie miałam już siły kręcić w tym gliniastym błocie. Za bufetem wyprzedziła mnie Gośka i mocno pojechała do przodu. Asfalt to nie jest to co lubię na maratonach, a było go całkiem sporo. Jeśli mam szansę coś nadrobić, to tylko wtedy jak są jakieś bardziej technicznie zjazdy. A takich było chyba tylko dwa.
Piękne beskidoniskie widoki. Piękna pogoda. Nawet chyba za bardzo upalnie momentami było, ale lepsze to niż deszcz. Niestety złapała mnie kolka, kolejny raz w tym roku. Jechało się więc fatalnie. W którymś momencie Sufa zapytał mnie : jak tam? Powiedziałam, że ok, kolka przeszła. Powiedział więc, że mi pośpiewa. Byli więc „Czterej pancerni”, piosenka o komarze. Powiedziałam, że kolka wraca, Sufa na to: ok… to już nie śpiewam: powiem wiersz.
No i zaczął recytować: Litwo ojczyzno moja, no ale wiek robi swoje i w pamięci Sufy niewiele zostało poza pierwszym wersem:). Asfaltowy bardzo długi podjazd robimy w czwórkę z kolegą ze Strzyżowa. Męczę się tam okrutnie. Gdzieś po drodze stoi Prezes z żoną Mirka Wójcika. Dopingują. Miło.
Do mety coraz bliżej, a ja coraz bardziej zmęczona, a tutaj podjazdy w lesie, wysysające siły. Część musze podchodzić. Wyprzedza mnie kolega ze Strzyżowa, mówiąc: baterie się skończyły? Nawet nie mam siły odpowiadać, uśmiecham się tylko.
Gdzieś tam w lesie wyprzedza mnie Paulina z JMP, ona jedzie, ja idę. Za chwilę słyszę za sobą kobiecy głos. Idzie Danka. Myślę: o nie, no nie mogę dać się wyprzedzić kilka kilometrów przed metą Dance z którą jeszcze nigdy nie przegrałam.
Wsiadam na rower i wyprzedzam Paulinę. Na moje szczęście zaczyna się nie do końca łatwy zjazd. Jadę najszybciej jak mogę, trochę chyba szarżując. Sufa gdzieś tam zostaje, Romek mi odjechał. Wyjeżdżam na łąkę, widzę Romka, na asfalcie dojeżdżam do niego mówiąc: teraz ciśniemy, bo stracę dzisiejsze 5 miejsce.
Jedziemy szybko. Nagle odzyskuje siły, a jednak oddech rywalki na plecach dopinguje. Jadę najmocniej jak mogę. Romek się odwraca, mówi: spokojnie, nikogo za nami nie ma. Skręcamy w prawo i wiem, że już blisko mety, delikatnie asfaltem pod górę, jadę co sił w nogach, przede mną mam kolegę ze Strzyżowa, mówi: no proszę… Wyprzedzam i pędzę do mety.
Jesteśmy na mecie, dziękujemy sobie z Romkiem, za chwilę Sufa (pomagał koleżance, która urwała łańcuch – Paulina z JMP).
Autor trasy z Dukli dziękuje nam za strefy zrzutu, chwali pomysł.
Trasa niestety zdecydowanie mniej mtb niż w ub roku. Ubiegłoroczna była dużo fajniejsza. Mało technicznych kawałków. Właściwie chyba tylko dwa fajniejsze zjazdy, gdzie trzeba było zachować dużą koncentrację. Dużo przejazdów przez potoki, które do końca bezpieczne nie były (śliskie płyty). Ale mnie one nie przeszkadzały, udało się pokonać je bezpiecznie.
No i już po maratonie, a potem zaczyna się fiesta, która trwa długo. To w końcu zakończenie sezonu, jest więc dekoracja klasyfikacji generalnej. Bardzo miło jest świętować w takim teamowym towarzystwie, nawet „kąpiel” w szampanie pozostanie na długo w naszej pamięci. Mnie się „dostało” na podium, oberwałam solidnie (taka niespodzianka od drużyny).
Specjalnie gratulacje należą się Pani Krystynie. Jako jedyna kobieta, w tym cyklu decydowała się na przejeżdżanie wyścigów na dystansie giga. Moja drużyna jest z niej dumna, ale myślę, że powinni być dumni wszyscy kolarze z Tarnowa i okolic. W każdym bądź razie ja jestem bardzo dumna i bardzo doceniam jej wysiłek.
Z tego świętowania będzie osobna galeria, ale to w terminie późniejszym. Na pewno ją zaprezentuję.
Przed maratonem pod teamowym namiotem © lemuriza1972
Patrycja i Dominika © lemuriza1972
Gdzieś tam na zjeździe © lemuriza1972
Rosną następcy © lemuriza1972
Pan Sufa © lemuriza1972
Na trasie © lemuriza1972
W obiektywie Basi © lemuriza1972
Jedziemy © lemuriza1972
Pani Krystyna na podium © lemuriza1972
Dekoracja © lemuriza1972
- DST 59.00km
- Teren 40.00km
- Czas 04:14
- VAVG 13.94km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Za gratulacje dziękujemy, a w sobote prosimy trzymać kciuki i oby nie powtórzył się ubiegłoroczny scenariusz.
Lemuriza1972 - 19:05 środa, 10 września 2014 | linkuj
Dobrze napisane. Gratulacje za cały sezon. Powodzenia w Piwnicznej
Tuannika - 06:31 środa, 10 września 2014 | linkuj
To na pewno był banan z ołowiem i śladową ilością orzechów ;) Dobrze się czytało :) Graty!
k4r3l - 22:15 poniedziałek, 8 września 2014 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!