Niedziela, 19 maja 2013
Poważniejsze jeżdżenie czyli dużą grupą na Jamną
Najpierw bohaterowie tego wpisu i zarazem dzisiejszej wycieczki:
Od lewej: Marcin, Krysia, Tomek, Piotrek, ja, Adam i Darek.

Byłam przekonana, że dzisiaj wielu zdjęć nie zrobię, mając w pamięci wycieczki z Krysią i Adamem ( wiedziałam, że jakoś specjalnie często zatrzymywać się nie będziemy). Cześć zdjęć robiłam „ z roweru”, więc aż się dziwię , że są w miarę dobre. Obawiam się, ze kiedyś przypłacę to jakimś upadkiem.
Krysia namawiała mnie na tę wyprawę. Cały ub rok nie dałam się namówić. Czułam się za słaba, a przecież byłam już z nimi na Jamnej i wiedziałam, że będzie sporo terenu i dużo przewyższenia. Nie czułam się na siłach, nie chciałam być balastem dla grupy.
Tej wyprawy nie byłam pewna, bo niestety trochę obowiązków było. No, ale , że udało mi się wczoraj wcześniej wstać i co nieco załatwić – zdecydowałam się. Pomyślałam, ze skoro chce przejechać kilka maratonów, muszę w końcu zacząć jeździć trasy z większym przewyższeniem, bo inaczej to nic z tego nie będzie.
Krysia powiedziała też: jedzie Darek Drobot, ilość endorfin gwarantowana.
Haha… ja nie wiem co miała na myśli ( pewnie poczucie humoru), ale jedno wiem – rację miała.
Ale o tym potem.
No to pojechaliśmy. Rowery zapakowane do auta i do Zakliczyna. Komu wyda się to dziwne, a nie był na wycieczce z Adamem i Krysią, wyjaśniam, że raczej ciężko byłoby dojechać do Zakliczyna i wrócić po takiej trasie jak ta , którą zrobiliśmy na Jamnej. Chociaż i może tacy killerzy by się znaleźli.
Bo trasa jest słuszna, prawie w 100% terenowa, z terenem niełatwym momentami i bardzo dużą ilością podjazdów, a także sporą ilością dość wymagających zjazdów.
Oczywiście kierownik wycieczki – Pan Adam.
No to sobie jedziemy… słońce praży niemiłosiernie, podjazd za podjazdem, las jest wytchnieniem tylko pod względem cienia, bo zazwyczaj leśne kawałki łatwe nie są, więc trzeba być czujnym jak ważka, zwłaszcza na zjazdach. No właśnie.. straciłam tę czujność na moment. Tuż przed wyjazdem zapytałam Krysi , gdzie tak posiniaczyła kolano ( na Brzance). Z dumą powiedziałam, że ja w tym roku jeszcze nic.. ale za chwilę powiedziałam…. Ale pewnie dzisiaj.
No i przydarzyło się. Ciemny las, nie zdjęłam moich ciemnych okularów, a w nich kiepsko widzę. Sekwencja korzeni, duża prędkość.. chyba ich nie zauważyłam.. coś źle zrobiłam.. albo przyhamowałam, albo pod złym kątem wjechałam. No i leżę. No i jak zwykle, jak się podniosłam , to pierwsze co to oglądałam hak i przerzutkę.
Generalnie to ja na zjazdach bardzo odstawałam od grupy, no ale zjazdowcem to nigdy nie byłam, a roczna przerwa od maratonów zrobiła swoje. Jakby na nowo muszę się uczyć. Ale mimo wszystko jestem zadowolona, bo dzisiaj było trochę zjazdów, niełatwych, więc trochę poćwiczyłam.
No to sobie wjechaliśmy na Jamną. Raz i drugi, bo Adam robi pętle. Takie słuszne, naprawdę. Kto jechał to wie.
Cóż.. początek to mi się nadzwyczaj dobrze podjeżdżało. Potem było trochę gorzej, gdzieś po 2/3 trasy zaczęłam tracić siły. To zapewne efekt słabej jazdy przez ostatni rok, mało tras długich, wytrzymałościowych. Ale też chyba zbyt mało jadłam, niby jakiejś odcinki prądu nie czułam, ale myślę, że to też mogło mieć znaczenie.
Na nielicznych asfaltowych podjazdach podjeżdżało mi się naprawdę dobrze, w terenie było gorzej. Może ja na szosę powinnam się przerzucić?
Zahaczyliśmy o Bukowiec czyli gościnnie w powiecie nowosądeckim.
Perełką tej wycieczki okazał się nowo odkryty skrót ochrzczony przeze mnie Skrótem im. Pana Adama.
Zjazd z taką ilością błota, kolein, rowów, że miód dla tych na fullach i tych, którzy kochają zjazdy.
No z tymże nie wszyscy mieli okazję pokonać go bezkolizyjnie. Przepiękną, malowniczą, spektakularną glebę zaliczył Darek. I rzeczywiście jak obiecała Krysia, dostarczył nam niezliczoną ilość endorfin, bo śmiechu było dosyć dużo, jak Darek padł jak ukrzyżowany i nie mógł się z tego błota wydostać.
Adam na koniec zachował się tak jakby pobierał nauki u Grzegorza Golonki, bo kiedy wszyscy zaczynali być już nieco zmęczeni, zafundował nam niemiłosiernie długi, w dużej części terenowy podjazd w pełnym słońcu.
Podobną minę miałam straszną na szczycie. No pewnie tak.. bo mnie wyssał z sił ten podjazd.
Ale szybko mi przeszło. Wiecie jak to jest… najpierw trochę zmęczenia, złości, że ciężko, a potem radość.
No i na koniec znowu słuszny terenowy podjazd, a właściwie to w moim wykonaniu już wypych rowera i siebie do góry.
No… ale to już było….
Fajnie było.
Potrzeba mi takich wyjazdów z dużym przewyższeniem ( Tomek twierdzi, że było 2000 m) , na 60 km ( bo 66 km , które podaję to razem z dojazdem do Krysi i od).
Takie Golonkowe przewyższenie. Dobrze.
Potrzebne było mi coś takiego, żeby przekonać samą siebie, że organizm jeszcze może, daje radę. Że potrafię go zmusić do takiego wysiłku.
I teraz czas zająć się jakimś treningiem i wtedy będzie lepiej.
I jeszcze taka jedna mała refleksja – piękne mamy okolice i pod względem widoków, ale też i pod względem terenu, jest gdzie poćwiczyć żeby się przygotować do startów.
Dzisiaj.. to błękitne, niebo, górki i zaśnieżone Tatry w tle.. to po prostu była bajka…

Są tak mocni, że auto nie ma szans:)


















Od lewej: Marcin, Krysia, Tomek, Piotrek, ja, Adam i Darek.

Cała okazała ekipa:)© lemuriza1972
Byłam przekonana, że dzisiaj wielu zdjęć nie zrobię, mając w pamięci wycieczki z Krysią i Adamem ( wiedziałam, że jakoś specjalnie często zatrzymywać się nie będziemy). Cześć zdjęć robiłam „ z roweru”, więc aż się dziwię , że są w miarę dobre. Obawiam się, ze kiedyś przypłacę to jakimś upadkiem.
Krysia namawiała mnie na tę wyprawę. Cały ub rok nie dałam się namówić. Czułam się za słaba, a przecież byłam już z nimi na Jamnej i wiedziałam, że będzie sporo terenu i dużo przewyższenia. Nie czułam się na siłach, nie chciałam być balastem dla grupy.
Tej wyprawy nie byłam pewna, bo niestety trochę obowiązków było. No, ale , że udało mi się wczoraj wcześniej wstać i co nieco załatwić – zdecydowałam się. Pomyślałam, ze skoro chce przejechać kilka maratonów, muszę w końcu zacząć jeździć trasy z większym przewyższeniem, bo inaczej to nic z tego nie będzie.
Krysia powiedziała też: jedzie Darek Drobot, ilość endorfin gwarantowana.
Haha… ja nie wiem co miała na myśli ( pewnie poczucie humoru), ale jedno wiem – rację miała.
Ale o tym potem.
No to pojechaliśmy. Rowery zapakowane do auta i do Zakliczyna. Komu wyda się to dziwne, a nie był na wycieczce z Adamem i Krysią, wyjaśniam, że raczej ciężko byłoby dojechać do Zakliczyna i wrócić po takiej trasie jak ta , którą zrobiliśmy na Jamnej. Chociaż i może tacy killerzy by się znaleźli.
Bo trasa jest słuszna, prawie w 100% terenowa, z terenem niełatwym momentami i bardzo dużą ilością podjazdów, a także sporą ilością dość wymagających zjazdów.
Oczywiście kierownik wycieczki – Pan Adam.
No to sobie jedziemy… słońce praży niemiłosiernie, podjazd za podjazdem, las jest wytchnieniem tylko pod względem cienia, bo zazwyczaj leśne kawałki łatwe nie są, więc trzeba być czujnym jak ważka, zwłaszcza na zjazdach. No właśnie.. straciłam tę czujność na moment. Tuż przed wyjazdem zapytałam Krysi , gdzie tak posiniaczyła kolano ( na Brzance). Z dumą powiedziałam, że ja w tym roku jeszcze nic.. ale za chwilę powiedziałam…. Ale pewnie dzisiaj.
No i przydarzyło się. Ciemny las, nie zdjęłam moich ciemnych okularów, a w nich kiepsko widzę. Sekwencja korzeni, duża prędkość.. chyba ich nie zauważyłam.. coś źle zrobiłam.. albo przyhamowałam, albo pod złym kątem wjechałam. No i leżę. No i jak zwykle, jak się podniosłam , to pierwsze co to oglądałam hak i przerzutkę.
Generalnie to ja na zjazdach bardzo odstawałam od grupy, no ale zjazdowcem to nigdy nie byłam, a roczna przerwa od maratonów zrobiła swoje. Jakby na nowo muszę się uczyć. Ale mimo wszystko jestem zadowolona, bo dzisiaj było trochę zjazdów, niełatwych, więc trochę poćwiczyłam.
No to sobie wjechaliśmy na Jamną. Raz i drugi, bo Adam robi pętle. Takie słuszne, naprawdę. Kto jechał to wie.
Cóż.. początek to mi się nadzwyczaj dobrze podjeżdżało. Potem było trochę gorzej, gdzieś po 2/3 trasy zaczęłam tracić siły. To zapewne efekt słabej jazdy przez ostatni rok, mało tras długich, wytrzymałościowych. Ale też chyba zbyt mało jadłam, niby jakiejś odcinki prądu nie czułam, ale myślę, że to też mogło mieć znaczenie.
Na nielicznych asfaltowych podjazdach podjeżdżało mi się naprawdę dobrze, w terenie było gorzej. Może ja na szosę powinnam się przerzucić?
Zahaczyliśmy o Bukowiec czyli gościnnie w powiecie nowosądeckim.
Perełką tej wycieczki okazał się nowo odkryty skrót ochrzczony przeze mnie Skrótem im. Pana Adama.
Zjazd z taką ilością błota, kolein, rowów, że miód dla tych na fullach i tych, którzy kochają zjazdy.
No z tymże nie wszyscy mieli okazję pokonać go bezkolizyjnie. Przepiękną, malowniczą, spektakularną glebę zaliczył Darek. I rzeczywiście jak obiecała Krysia, dostarczył nam niezliczoną ilość endorfin, bo śmiechu było dosyć dużo, jak Darek padł jak ukrzyżowany i nie mógł się z tego błota wydostać.
Adam na koniec zachował się tak jakby pobierał nauki u Grzegorza Golonki, bo kiedy wszyscy zaczynali być już nieco zmęczeni, zafundował nam niemiłosiernie długi, w dużej części terenowy podjazd w pełnym słońcu.
Podobną minę miałam straszną na szczycie. No pewnie tak.. bo mnie wyssał z sił ten podjazd.
Ale szybko mi przeszło. Wiecie jak to jest… najpierw trochę zmęczenia, złości, że ciężko, a potem radość.
No i na koniec znowu słuszny terenowy podjazd, a właściwie to w moim wykonaniu już wypych rowera i siebie do góry.
No… ale to już było….
Fajnie było.
Potrzeba mi takich wyjazdów z dużym przewyższeniem ( Tomek twierdzi, że było 2000 m) , na 60 km ( bo 66 km , które podaję to razem z dojazdem do Krysi i od).
Takie Golonkowe przewyższenie. Dobrze.
Potrzebne było mi coś takiego, żeby przekonać samą siebie, że organizm jeszcze może, daje radę. Że potrafię go zmusić do takiego wysiłku.
I teraz czas zająć się jakimś treningiem i wtedy będzie lepiej.
I jeszcze taka jedna mała refleksja – piękne mamy okolice i pod względem widoków, ale też i pod względem terenu, jest gdzie poćwiczyć żeby się przygotować do startów.
Dzisiaj.. to błękitne, niebo, górki i zaśnieżone Tatry w tle.. to po prostu była bajka…

Przygotowania do drogi© lemuriza1972
Są tak mocni, że auto nie ma szans:)

Krysia i Tomek na podjeździe© lemuriza1972

Darek i Marcin© lemuriza1972

Krysia podjeżdża, bardzo zadowolona© lemuriza1972

Piotrek podjeżdża© lemuriza1972

Na rozstaju dróg© lemuriza1972

Piotrek podjeżdża© lemuriza1972

I znowu rzut oka na górki© lemuriza1972

Ja podjeżdżam© lemuriza1972

Tatry w oddali© lemuriza1972

Wejście do jaskini w Bukowcu© lemuriza1972

Widoczki po drodze© lemuriza1972

I jeszcze trochę widoczków© lemuriza1972

I znowu widoki© lemuriza1972

Góry jak na dłoni© lemuriza1972

Robią wrażenie© lemuriza1972

Podjazd jak na Ochodzitą w Istebnej© lemuriza1972

Darek zbiera się po miękkim lądowaniu© lemuriza1972

I zbliżenie na "nieszczęśnik":)© lemuriza1972

Po wyjeździe ze Skrótu im. Pana Adama© lemuriza1972
- DST 66.00km
- Teren 50.00km
- Czas 05:09
- VAVG 12.82km/h
- VMAX 57.00km/h
- Temperatura 35.0°C
- HRmax 170 ( 90%)
- HRavg 145 ( 77%)
- Kalorie 2193kcal
- Podjazdy 2000m
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Ja Jamną zrobiłem jak na razie raz, będąc kilerem jadącym spod Tarnowa asfaltem :) I pewnie pojadę tam jeszcze kilka razy bo naprawdę warto, ile razy można jeździć ciągle po tych samych terenach. Jakieś urozmaicenie się należy.
A Krynicę - gdy przejadę to jeśli bikestats będzie jeszcze istniał to relacja na pewno się znajdzie :P labudu - 19:43 poniedziałek, 20 maja 2013 | linkuj
A Krynicę - gdy przejadę to jeśli bikestats będzie jeszcze istniał to relacja na pewno się znajdzie :P labudu - 19:43 poniedziałek, 20 maja 2013 | linkuj
Legendarne już chyba wariacje.... :) Super tereny i super ekipa. I w końcu jakiś poważniejszy wyjazd. Ja muszę na razie przestudiować mapy ze szlakami bo na chwilę obecną to na Jamną mogę co najwyżej podjechać i się zgubić :D
A Leszek widać jedzie po wynik na Cyklo zamiast po satysfakcję do Krynicy :P labudu - 19:01 poniedziałek, 20 maja 2013 | linkuj
A Leszek widać jedzie po wynik na Cyklo zamiast po satysfakcję do Krynicy :P labudu - 19:01 poniedziałek, 20 maja 2013 | linkuj
Miałem na myśli, że potraktujesz Krynicę podobnie jak Wojnicz- dla endorfin, ale na pewno to już cięższe wyzwanie bo inne góry, nawierzchnie, przewyższenia.
Pewnie bym się wybrał, ale koliduje z Cyklo.
Może jeszcze kiedyś ... -jak to napisałaś. W lipcu jeszcze Piwniczna.Ż
Życzę wytrwałości w treningach, ale i radości z jazdy. Lechita - 20:17 niedziela, 19 maja 2013 | linkuj
Pewnie bym się wybrał, ale koliduje z Cyklo.
Może jeszcze kiedyś ... -jak to napisałaś. W lipcu jeszcze Piwniczna.Ż
Życzę wytrwałości w treningach, ale i radości z jazdy. Lechita - 20:17 niedziela, 19 maja 2013 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!