Wtorek, 28 września 2010
Istebna relacja
Maraton nr 31
Powerade Suzuki MTB Marathon
Istebna 25 września 2010
Miejsce w kat. 6
Czas jazdy: 5 h 24 min
Km 59
Przewyższenie: 2000 m
I oto nadszedł ten dzień. Dzień finałowej rozgrywki i stawienie czoła Istebnej , która tak mnie w ub roku „pogrążyła”.
Nocleg wyjątkowo przyjemny za przystępną cenę ( na pensjonacie tabliczka : „Miejsce przyjazne rowerzystom). W pensjonacie spotykamy Ryszarda i Grzegorza z Poznania, więc jak zwykle jest wesoło.
Rano idziemy z Krysią do Biura Zawodów i tam niespodzianka: Piotrek Klonowicz i Andrzej Wytrwał czyli chłopaki z Sokołowa jak to kiedyś powiedziała Andżelika, a tak naprawdę z Sokoła Tarnów. Jeżdżą na co dzień w Cyklokarpatach.
Potem spotykamy jeszcze Adama od "Pszczółek", Jbike’a, Jacia i Coacha ( czyli braci Toporów), Sąsiada czyli Mariusza z Krakowa. Miło, ale trzeba wracać do pensjonatu i szykować się do startu.
Jest zimno, a miała być taka ładna pogoda.
Ubieram rękawki i ryzykuje krótkimi spodniami i koszulką z nadzieją, ze im dalej to będzie cieplej.
Przy wc spotykam Paulinę i śmiejemy się, ze zawsze się spotykamy przy wc. Co prawda to prawda. Paulina mówi, ze smutno, ze ostatni maraton…
Mówię: tak smutno.. bo rzeczywiście, wcale nie odczuwam ulgi, że to już koniec, wręcz przeciwnie.
Rozgrzewam się, bo giganci już wystartowali a ja mam jeszcze sporo czasu.
Nagle słyszę, skądś dobiega wołanie: Iza….
Rozglądam się i patrzę a to Romek Pietruszka. Podjeżdżam więc i witam się.
Romek mówi: cześć mistrzyni.
Smieję się i myślę sobie: no mistrzyni, chyba swojego osiedla:)
Romek pyta jak moja sytuacja w generalce, mówię ze będę 5, Romek stwierdza, że świetnie, a ja mówię: no nie… słabo mi się jeździło a i dziewczyn u mnie takich co mają zaliczone wszystkie wymagane starty, mało.
Romek mówi, ze przecież to akurat nie interesuje sponsora, liczy się miejsce.
Myślę sobie: jakiego sponsora… sama sobie jestem sponsorem, trenerem, psychologiem i czasem serwisantem.
Melduje się w sektorze III, Ryszard już tradycyjnie czeka, więc jest wesoło i .. zimno. Temperatura nie jest rewelacyjna.
Nareszcie ruszamy. Jak zwykle na starcie jest ostro i niebezpiecznie.
Na początek dość długi asfaltowy podjazd… czuję się jak zwykle na pierwszym podjeździe.. okropnie i różne złe mysli mnie dopadają.
Potem wjeżdzamy w las i jest jeszcze ciężej, wiadomo teren.
Ile mogę staram się jechać ze średniej tarczy – takie było założenie na ten maraton.
Ale tak naprawdę najważniejsze założenie to przejechać bezpiecznie ten maraton, zaliczyć TOP5, zaliczyć w końcu tę Istebną.
Tak więc w głowie mam: jechać bezpiecznie, żeby nie było upadków, awarii, kontuzji.
No i to chyba mnie blokuje trochę na zjazdach.. pierwszy zjazd w lesie, który w ub roku przejechałam bez problemów , teraz jakoś bojaźliwie… przed rzeczką wyhamowuje, ktoś za mną krzyczy: puść te hamulce…
No i ma rację, niepotrzebne było to hamowanie.
Myślę o tym żeby bezpiecznie przejechać miejsce , w którym w ubiegłym roku miałam ten fatalny w skutkach upadek. Jadę ostrożnie i oddycham z ulgą, kiedy mam go za sobą.
Przede mną olbrzymia kałuża, a chłopak jadący z przodu zalicza malownicze OTB, ja cudem ratuje się przed wjechaniem w niego. „Popisałam się” refleksem, szybko skreciłam kierownicą i zeskoczyłam z roweru.
Nie jest łatwo. Dużo dość stromych podjazdów, a chyba najbardziej strome to te asfaltowe.
Nie jadę szybko, ale staram się jechać niemalże cały czas, więc wiele podjazdów jadę tam gdzie panowie idą.
Jadę powolutku ale jadę a niektóre terenowe podjazdy to prawdziwa walka o utrzymanie przyczepności. Tak.. łatwiej i rozsądniej ( mniej sił bym straciła) byłoby podjeść, ale coś mi nie pozwala. Postanowiłam podjeżdzać wszystko co w mojej mocy.
Tym razem mało błota, więc żadnych kłopotów z zaciaganiem łańcucha ( jaka ulga). Zreszta posmarowałam go mieszanką zielonego FL i Rohloffa i to chyba działa:)
Zjazdy może nie jakieś ekstermalnie trudne ale szybkie , z dużą ilością luźnych kamieni, a te w lesie z tak ogromną ilością korzeni, ze teraz wiem co miała na mysli Krysia mówiąc „istebniańskie korzonki”. Jest ich naprawdę dużo.
Ale udaje się zjeżdzać wszystko bezpiecznie, chociaż czuję, ze to jednak nie jest mój dzień zjazdowy. Nie zjeżdzam tak pewnie jak zazwyczaj.
Widoki tak przecudne, ze nie mogę się oprzeć i wiele razy po prostu zwalniam , żeby pooglądać.
Takie góry to bajka… oj jak chciałabym po nich pochodzić!!!
Naprawdę trudno w słowach oddać piękno tego zakątka Polski – najlepiej pooglądać zdjęcia albo po prostu.. jechać tam.
Moją uwagę też zwraca ogromnie przyjazne przyjmowanie bikerów, zarówno przez miejscowych jak i turystów. Dużo okrzyków zagrzewających do boju, braw. Bardzo to miłe!
Nie sposób też nie zauwazyć chłopaca siedzącego z kartką: proszę o bidon…
Niestety miałam tylko jeden, ale chłopak jadący przede mną uraczył małego granatowym bidonem marki Maxim.
Co utkwiło mi w pamięci? Hm.. dziwne, ale podjazdy nie terenowe tylko wyłożone płytami.
Ten pierwszy podobno miał nachylenie 29%!!!!! Niestety zabrakło mi kilka metrów, na koncówce podrzuciło koło i musiałam podejeść. Ale ja się jeszcze z nim zmierzę!
Drugi na Ochodzitą podjeżdzam w całosci. Nie jest łatwo bo nie dość , że bardzo stromo to wieje taki wiatr, że muszę walczyć nie tylko o to żeby utrzymać tor jazdy, ale walczyć w ogóle o utrzymanie się na rowerze.. Po prostu mnie z niego zwiewa.
Na górze koronczarka z Koniakowa z rozłozonym „towarem” . Kątem oka dojrzałam sliczną, białą bluzkę. Próba zapytania o cenę mogłaby jednak zakonczyć się upadkiem:), zresztą i tak nie miałam przy sobie pieniędzy.
Jeszcze przed tymi dwoma podjazdami spotykam 13 letniego Michała Topora z Tarnowa ( jedzie na mini), trochę rozmawiamy. Jedzie dzielnie!!!
No i tak jedziemy przez te istebniańskie tereny, po istebniańskich korzonkach, napawając się widokami.
W którymś momencie suniemy w doł stokiem narciarskim ( jak strasznie stromo), pupa niemalże na tylnym kole, mam wrażenie ze zaraz zaliczę OTB, ale sama do siebie mówię: nie panikuj Iza, nie panikuj, potrafisz i zjedziesz to!
Przejeżdzamy też przez Czechy.
Wcześniej spotykam na trasie Czarną Mambę:), fajnie. Mija mnie ale nie gonię.
Mam przejechać po prostu ten maraton i to jest najważniejsze.
Niestety susza w bidonie.. dawno tak nie wypatrywałam bufetu, ale niestety były tylko dwa, zdecydowanie za mało jak na tę trasę.
Widzę z daleka bufet i mówię na głos: o dzięki ci Boże…
Mój licznik wskazuje 47 km, wiec wydaje się ze powinno być jakieś 6 do mety, a jednak obsługa bufetu jest bezlitosna: 12 km do mety…
Jezu… nie mam już żeli, żołądek krzyczy o jedzenie… boję się ze odetnie mi prąd.
Staram się więc pić jak najwięcej i jakos morduje te ostatnie kilometry. Myślę sobie: o rany.. jednak skonczę tę Istebną...
Za chwilę strofuję samą siebie: ej, ej Iza... jeszcze nie dojechałaś,zachowaj koncentrację.
Tuz przed metą dubluje mnie Adam.
Wiem, ze kilkanaście km przed metą jest hipertrudny zjazd. Widziałam go na zdjęciach, filmach.
Zjeżdzam tylko początek, potem zwycięża rozsądek i schodzę. Patrzę na te korzenie i nie jestem w stanie sobie wyobrazić , ze można to zjechać. Czegoś takiego jeszcze nie widziałam!
Na zdjęciach wygląda to znacznie łagodniej.
I tak docieram cała i zdrowa do mety. I łezka się w oku kręci. I myślę sobie: to był ostatni górski maraton u GG , którego jeszcze nie miałam "zaliczonego".
To taka moja Korona Maratonów:)
Ale nie pojechałam dobrze, zbyt spokojnie, zbyt asekuracyjnie na zjazdach. Niby ambitnie na podjazdach, ale jednak kiepski czas:(
Na mecie Adam, Piotrek Klonowicz.
Całuję Kateemka, Adam patrzy zdziwiony a ja mówię:
"No co? Należy mu się. Cały sezon sprawował się super, no może oprócz Karpacza"
Bo taka jest prawda! Spisał się mój rumak!
A potem jest już mycie, przebieranie i dekoracja.
Okazuje się ze byłam 6, wiec dostaje kolejna oponę do kolekcji.
Potem już dekoracja generalki. Przyjemne uczucie, bardzo, chociaż ja na dekoracji zazwyczaj czuję się dziwnie i nie wiem co mam ze sobą zrobić.
Mówię nawet do Anki z Bydgoszczy
„dziwnie..”
Anka mówi: czemu? Bardzo przyjemnie…
No tak przyjemnie, w koncu to nagroda za cały sezon.
Tak naprawdę nagrodą było przejechanie wszystkich tych górskich tras i uczucie spełnienia na mecie.
Będzie mi tego przez te pół roku ogromnie brakować….
Tego uczucia, znajomych, widoku gór i tego zmęczenia:)
Powerade Suzuki MTB Marathon
Istebna 25 września 2010
Miejsce w kat. 6
Czas jazdy: 5 h 24 min
Km 59
Przewyższenie: 2000 m
I oto nadszedł ten dzień. Dzień finałowej rozgrywki i stawienie czoła Istebnej , która tak mnie w ub roku „pogrążyła”.
Nocleg wyjątkowo przyjemny za przystępną cenę ( na pensjonacie tabliczka : „Miejsce przyjazne rowerzystom). W pensjonacie spotykamy Ryszarda i Grzegorza z Poznania, więc jak zwykle jest wesoło.
Rano idziemy z Krysią do Biura Zawodów i tam niespodzianka: Piotrek Klonowicz i Andrzej Wytrwał czyli chłopaki z Sokołowa jak to kiedyś powiedziała Andżelika, a tak naprawdę z Sokoła Tarnów. Jeżdżą na co dzień w Cyklokarpatach.
Potem spotykamy jeszcze Adama od "Pszczółek", Jbike’a, Jacia i Coacha ( czyli braci Toporów), Sąsiada czyli Mariusza z Krakowa. Miło, ale trzeba wracać do pensjonatu i szykować się do startu.
Jest zimno, a miała być taka ładna pogoda.
Ubieram rękawki i ryzykuje krótkimi spodniami i koszulką z nadzieją, ze im dalej to będzie cieplej.
Przy wc spotykam Paulinę i śmiejemy się, ze zawsze się spotykamy przy wc. Co prawda to prawda. Paulina mówi, ze smutno, ze ostatni maraton…
Mówię: tak smutno.. bo rzeczywiście, wcale nie odczuwam ulgi, że to już koniec, wręcz przeciwnie.
Rozgrzewam się, bo giganci już wystartowali a ja mam jeszcze sporo czasu.
Nagle słyszę, skądś dobiega wołanie: Iza….
Rozglądam się i patrzę a to Romek Pietruszka. Podjeżdżam więc i witam się.
Romek mówi: cześć mistrzyni.
Smieję się i myślę sobie: no mistrzyni, chyba swojego osiedla:)
Romek pyta jak moja sytuacja w generalce, mówię ze będę 5, Romek stwierdza, że świetnie, a ja mówię: no nie… słabo mi się jeździło a i dziewczyn u mnie takich co mają zaliczone wszystkie wymagane starty, mało.
Romek mówi, ze przecież to akurat nie interesuje sponsora, liczy się miejsce.
Myślę sobie: jakiego sponsora… sama sobie jestem sponsorem, trenerem, psychologiem i czasem serwisantem.
Melduje się w sektorze III, Ryszard już tradycyjnie czeka, więc jest wesoło i .. zimno. Temperatura nie jest rewelacyjna.
Nareszcie ruszamy. Jak zwykle na starcie jest ostro i niebezpiecznie.
Na początek dość długi asfaltowy podjazd… czuję się jak zwykle na pierwszym podjeździe.. okropnie i różne złe mysli mnie dopadają.
Potem wjeżdzamy w las i jest jeszcze ciężej, wiadomo teren.
Ile mogę staram się jechać ze średniej tarczy – takie było założenie na ten maraton.
Ale tak naprawdę najważniejsze założenie to przejechać bezpiecznie ten maraton, zaliczyć TOP5, zaliczyć w końcu tę Istebną.
Tak więc w głowie mam: jechać bezpiecznie, żeby nie było upadków, awarii, kontuzji.
No i to chyba mnie blokuje trochę na zjazdach.. pierwszy zjazd w lesie, który w ub roku przejechałam bez problemów , teraz jakoś bojaźliwie… przed rzeczką wyhamowuje, ktoś za mną krzyczy: puść te hamulce…
No i ma rację, niepotrzebne było to hamowanie.
Myślę o tym żeby bezpiecznie przejechać miejsce , w którym w ubiegłym roku miałam ten fatalny w skutkach upadek. Jadę ostrożnie i oddycham z ulgą, kiedy mam go za sobą.
Przede mną olbrzymia kałuża, a chłopak jadący z przodu zalicza malownicze OTB, ja cudem ratuje się przed wjechaniem w niego. „Popisałam się” refleksem, szybko skreciłam kierownicą i zeskoczyłam z roweru.
Nie jest łatwo. Dużo dość stromych podjazdów, a chyba najbardziej strome to te asfaltowe.
Nie jadę szybko, ale staram się jechać niemalże cały czas, więc wiele podjazdów jadę tam gdzie panowie idą.
Jadę powolutku ale jadę a niektóre terenowe podjazdy to prawdziwa walka o utrzymanie przyczepności. Tak.. łatwiej i rozsądniej ( mniej sił bym straciła) byłoby podjeść, ale coś mi nie pozwala. Postanowiłam podjeżdzać wszystko co w mojej mocy.
Tym razem mało błota, więc żadnych kłopotów z zaciaganiem łańcucha ( jaka ulga). Zreszta posmarowałam go mieszanką zielonego FL i Rohloffa i to chyba działa:)
Zjazdy może nie jakieś ekstermalnie trudne ale szybkie , z dużą ilością luźnych kamieni, a te w lesie z tak ogromną ilością korzeni, ze teraz wiem co miała na mysli Krysia mówiąc „istebniańskie korzonki”. Jest ich naprawdę dużo.
Ale udaje się zjeżdzać wszystko bezpiecznie, chociaż czuję, ze to jednak nie jest mój dzień zjazdowy. Nie zjeżdzam tak pewnie jak zazwyczaj.
Widoki tak przecudne, ze nie mogę się oprzeć i wiele razy po prostu zwalniam , żeby pooglądać.
Takie góry to bajka… oj jak chciałabym po nich pochodzić!!!
Naprawdę trudno w słowach oddać piękno tego zakątka Polski – najlepiej pooglądać zdjęcia albo po prostu.. jechać tam.
Moją uwagę też zwraca ogromnie przyjazne przyjmowanie bikerów, zarówno przez miejscowych jak i turystów. Dużo okrzyków zagrzewających do boju, braw. Bardzo to miłe!
Nie sposób też nie zauwazyć chłopaca siedzącego z kartką: proszę o bidon…
Niestety miałam tylko jeden, ale chłopak jadący przede mną uraczył małego granatowym bidonem marki Maxim.
Co utkwiło mi w pamięci? Hm.. dziwne, ale podjazdy nie terenowe tylko wyłożone płytami.
Ten pierwszy podobno miał nachylenie 29%!!!!! Niestety zabrakło mi kilka metrów, na koncówce podrzuciło koło i musiałam podejeść. Ale ja się jeszcze z nim zmierzę!
Drugi na Ochodzitą podjeżdzam w całosci. Nie jest łatwo bo nie dość , że bardzo stromo to wieje taki wiatr, że muszę walczyć nie tylko o to żeby utrzymać tor jazdy, ale walczyć w ogóle o utrzymanie się na rowerze.. Po prostu mnie z niego zwiewa.
Na górze koronczarka z Koniakowa z rozłozonym „towarem” . Kątem oka dojrzałam sliczną, białą bluzkę. Próba zapytania o cenę mogłaby jednak zakonczyć się upadkiem:), zresztą i tak nie miałam przy sobie pieniędzy.
Jeszcze przed tymi dwoma podjazdami spotykam 13 letniego Michała Topora z Tarnowa ( jedzie na mini), trochę rozmawiamy. Jedzie dzielnie!!!
No i tak jedziemy przez te istebniańskie tereny, po istebniańskich korzonkach, napawając się widokami.
W którymś momencie suniemy w doł stokiem narciarskim ( jak strasznie stromo), pupa niemalże na tylnym kole, mam wrażenie ze zaraz zaliczę OTB, ale sama do siebie mówię: nie panikuj Iza, nie panikuj, potrafisz i zjedziesz to!
Przejeżdzamy też przez Czechy.
Wcześniej spotykam na trasie Czarną Mambę:), fajnie. Mija mnie ale nie gonię.
Mam przejechać po prostu ten maraton i to jest najważniejsze.
Niestety susza w bidonie.. dawno tak nie wypatrywałam bufetu, ale niestety były tylko dwa, zdecydowanie za mało jak na tę trasę.
Widzę z daleka bufet i mówię na głos: o dzięki ci Boże…
Mój licznik wskazuje 47 km, wiec wydaje się ze powinno być jakieś 6 do mety, a jednak obsługa bufetu jest bezlitosna: 12 km do mety…
Jezu… nie mam już żeli, żołądek krzyczy o jedzenie… boję się ze odetnie mi prąd.
Staram się więc pić jak najwięcej i jakos morduje te ostatnie kilometry. Myślę sobie: o rany.. jednak skonczę tę Istebną...
Za chwilę strofuję samą siebie: ej, ej Iza... jeszcze nie dojechałaś,zachowaj koncentrację.
Tuz przed metą dubluje mnie Adam.
Wiem, ze kilkanaście km przed metą jest hipertrudny zjazd. Widziałam go na zdjęciach, filmach.
Zjeżdzam tylko początek, potem zwycięża rozsądek i schodzę. Patrzę na te korzenie i nie jestem w stanie sobie wyobrazić , ze można to zjechać. Czegoś takiego jeszcze nie widziałam!
Na zdjęciach wygląda to znacznie łagodniej.
I tak docieram cała i zdrowa do mety. I łezka się w oku kręci. I myślę sobie: to był ostatni górski maraton u GG , którego jeszcze nie miałam "zaliczonego".
To taka moja Korona Maratonów:)
Ale nie pojechałam dobrze, zbyt spokojnie, zbyt asekuracyjnie na zjazdach. Niby ambitnie na podjazdach, ale jednak kiepski czas:(
Na mecie Adam, Piotrek Klonowicz.
Całuję Kateemka, Adam patrzy zdziwiony a ja mówię:
"No co? Należy mu się. Cały sezon sprawował się super, no może oprócz Karpacza"
Bo taka jest prawda! Spisał się mój rumak!
A potem jest już mycie, przebieranie i dekoracja.
Okazuje się ze byłam 6, wiec dostaje kolejna oponę do kolekcji.
Potem już dekoracja generalki. Przyjemne uczucie, bardzo, chociaż ja na dekoracji zazwyczaj czuję się dziwnie i nie wiem co mam ze sobą zrobić.
Mówię nawet do Anki z Bydgoszczy
„dziwnie..”
Anka mówi: czemu? Bardzo przyjemnie…
No tak przyjemnie, w koncu to nagroda za cały sezon.
Tak naprawdę nagrodą było przejechanie wszystkich tych górskich tras i uczucie spełnienia na mecie.
Będzie mi tego przez te pół roku ogromnie brakować….
Tego uczucia, znajomych, widoku gór i tego zmęczenia:)
Skończę ten maraton czy nie skończę?:)© lemuriza1972
Start w Istebnej© lemuriza1972
Uciekamy, uciekamy....© lemuriza1972
Po asfalcie w Istebnej czyli zaprzeczenie mtb:)© lemuriza1972
Łupy po edycji w Istebnej czyli kolejna opona© lemuriza1972
Nie ma jak fajna nagroda:)© lemuriza1972
Dekoracja - klasyfikacja generalna Powerade Suzuki MTB Marathon 2010 mega K3© lemuriza1972
- DST 59.00km
- Teren 45.00km
- Czas 05:24
- VAVG 10.93km/h
- Temperatura 15.0°C
- Podjazdy 2000m
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Duże gratulacje za przejechanie całego (oprócz Dolska) golonkowego cyklu, no i miejsca na szerokim podium :)
Na tym podjeździe na Ochodzitą - widzę że nieźle ciśniesz :)
JPbike - 20:21 wtorek, 28 września 2010 | linkuj
Na tym podjeździe na Ochodzitą - widzę że nieźle ciśniesz :)
JPbike - 20:21 wtorek, 28 września 2010 | linkuj
He he a ja panią Koronczarkę zapytałam o cenę :) Na tym podjeżdzie miałam jakiś dobry humor :)
MAMBA - 20:06 wtorek, 28 września 2010 | linkuj
Gratuluję. I tak jesteś najlepsza wśród kobiet nie jeżdżących w teamie. Myślę ,że jakiś sponsor powinien teraz docenić Twoją ciężką pracę i poświecenie -czego Ci życzę :)
marusia - 19:18 wtorek, 28 września 2010 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!