Wpisy archiwalne w miesiącu
Sierpień, 2012
Dystans całkowity: | 634.00 km (w terenie 153.00 km; 24.13%) |
Czas w ruchu: | 30:34 |
Średnia prędkość: | 20.74 km/h |
Maksymalna prędkość: | 57.00 km/h |
Maks. tętno maksymalne: | 177 (94 %) |
Maks. tętno średnie: | 150 (79 %) |
Suma kalorii: | 10629 kcal |
Liczba aktywności: | 17 |
Średnio na aktywność: | 37.29 km i 1h 47m |
Więcej statystyk |
Czwartek, 16 sierpnia 2012
Lepsza pogoda i o Pucharze Tarnowa
Z Mirkiem dzisiaj.
Mirek powiedział, mi, że Pan Bogdan B. namawia mnie na start w Pucharze Tarnowa w niedzielę.
ale.. no way.
z wielu względów.
Nie wiem nawet czy będę w Tarnowie w niedzielę.
teraz to takie wszystko niepewne i rozchwiane.
Tak.. rozchwiana rzeczywitość, rozchwiana codzienność.
Po drugie... w głowie niespokojnie , to i na zawody nie ma sie co wybierać. To ja już wiem.
Ale też ochoty żadnej na rywalizacje póki co nie mam.
Ale zapraszam innych.
Sokół zaprasza, Pan Bogdan zaprasza.
W niedzielę kolejna edycja Pucharu.
Podobno na Marcince jest sucho, wiec przybywajcie:).
Tak sobie dzisiaj pojeździlismy z Mirkiem. Po płaskim. tragicznie mało jeździmy w tym roku po górkach.
zmienia się krajobraz wokół Tarnowa, dzięki budowie autostrady. Mirek śmiał się, że na nowo musi sobie wytyczać ścieżki do biegania, bo miał "pomierzone", wytyczone.
a tu nagle rondo, most, wiadukt... nie wiadomo gdzie, dokąd, po co, dlaczego?:)
Mirek powiedział: zmienia się rzeczywitość.
Zmienia się. nie tylko ta autostradowa.
Dzisiaj pojeździlismy po zakamarkach LR, zakamarkach pewnie niewielu znanych.
No ale ja mam to szczęscie, ze czasem jeżdże z mistrzem biegania:), a on ma przemierzone wiele km , wieloma ścieżkami.
No i fajnie było.
Jak na LR czasem naprawdę bardzo, bardzo fajnie.
Zakamarki, zakręty, trwaska, błotska, patyki, korzenie itp.
To są takie chwile, chwilki małe, krótkie, ulotne, ale jednak są, ze czuję że ŻYJĘ.
Po wyjeździe z lasu, ujrzelismy przed sobą kogoś w ubranku Sokoła, więc docisnelismy.
Pan Bogdan.
Jechalismy już razem i zakonczylismy razem na bezdrożach sportu czyli boisku piłkarskim z najlepszym z mozliwych izotoników.
Mirek powiedział, mi, że Pan Bogdan B. namawia mnie na start w Pucharze Tarnowa w niedzielę.
ale.. no way.
z wielu względów.
Nie wiem nawet czy będę w Tarnowie w niedzielę.
teraz to takie wszystko niepewne i rozchwiane.
Tak.. rozchwiana rzeczywitość, rozchwiana codzienność.
Po drugie... w głowie niespokojnie , to i na zawody nie ma sie co wybierać. To ja już wiem.
Ale też ochoty żadnej na rywalizacje póki co nie mam.
Ale zapraszam innych.
Sokół zaprasza, Pan Bogdan zaprasza.
W niedzielę kolejna edycja Pucharu.
Podobno na Marcince jest sucho, wiec przybywajcie:).
Tak sobie dzisiaj pojeździlismy z Mirkiem. Po płaskim. tragicznie mało jeździmy w tym roku po górkach.
zmienia się krajobraz wokół Tarnowa, dzięki budowie autostrady. Mirek śmiał się, że na nowo musi sobie wytyczać ścieżki do biegania, bo miał "pomierzone", wytyczone.
a tu nagle rondo, most, wiadukt... nie wiadomo gdzie, dokąd, po co, dlaczego?:)
Mirek powiedział: zmienia się rzeczywitość.
Zmienia się. nie tylko ta autostradowa.
Dzisiaj pojeździlismy po zakamarkach LR, zakamarkach pewnie niewielu znanych.
No ale ja mam to szczęscie, ze czasem jeżdże z mistrzem biegania:), a on ma przemierzone wiele km , wieloma ścieżkami.
No i fajnie było.
Jak na LR czasem naprawdę bardzo, bardzo fajnie.
Zakamarki, zakręty, trwaska, błotska, patyki, korzenie itp.
To są takie chwile, chwilki małe, krótkie, ulotne, ale jednak są, ze czuję że ŻYJĘ.
Po wyjeździe z lasu, ujrzelismy przed sobą kogoś w ubranku Sokoła, więc docisnelismy.
Pan Bogdan.
Jechalismy już razem i zakonczylismy razem na bezdrożach sportu czyli boisku piłkarskim z najlepszym z mozliwych izotoników.
- DST 30.00km
- Teren 12.00km
- Czas 01:22
- VAVG 21.95km/h
- VMAX 35.00km/h
- HRmax 177 ( 94%)
- HRavg 146 ( 77%)
- Kalorie 600kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 15 sierpnia 2012
Wrzosowe nieszczeście?
Dzisiaj kapela tarnowska i chyba jej najlepszy utwór.
Jak bardzo przydałby mi się taka „wyspa”, miejsce do którego mogłabym przynajmniej na chwilę „uciec” od tej przedawkowanej rzeczywistości.
To takie marzenie od jakiegoś czasu…
Ale jest praca, a pracować trzeba, by żyć:). Nic odkrywczego.
A pogoda dalej pokazuje nam swoje gorsze oblicze i nie zachęca za bardzo do wychodzenia z domu, ale przecież nie można całego dnia w domu spędzać, prawda?
Zaległosci domowe więc nadrobiłam, troche poczytałam, trochę tv ( trafiłam na „Nad Niemnem”, lubię ten film) i po obiedzie krótka jazda.
Krótkie te moje tegoroczne jazdy.
Licznik mój roczny pokazuje na razie tylko 3, 5 tys km i średnią prędkość odbiegającą od normy.
Cóż to jest w porównaniu do lat ubiegłych?
Nic niemalże.
Mało zatrważająco dość.
Ale „wyrosłam” już z czasów kiedy moim celem było nabijanie kilometrów.
Cóż.. ze wszystkiego kiedyś chyba się w jakiś tam sposób wyrasta.
Teraz te kilometry staranniej „dobieram”.
Bardziej na jakości mi zalezy niż na ilości, chociaż i ta jakoś w tym sezonie mało satysfakcjonująca.
Ale wciąż jeżdżę na przekór wszystkiemu, a to chyba jest najważniejsze..
Dzisiaj jazda krótka, deszczyk z lekka straszący.
Na górki się nie zdecydowałam, bo jakaś jeszcze słabość pomigrenowa mnie trzyma. A może to takie jakieś ogólne zmęczenie? Nie wiem.
Tak więc delikatnie dzisiaj i uważnie.
Przez Las Radłowski , ale inaczej. Dzisiaj tzw Drogą Królewską, na której dawno mnie nie było.
Potem trochę „wariacji” i szukanie drogi do domu, ze skutkiem dobrym.
Po drodze… aż krzyknełam… bo zobaczyłam wrzosy…
Jakoś nie spodziewałam się, że już są….
Są piękne, ale…. Zapowiadają jesień nieodzownie. Niestety.
Zerwałam kilka i przywiozłam do domu.
Chyba nieszczeście do domu przywiozłam… Kolejny przesąd, ze wrzosy równają się nieszczęsciu.
Zobaczymy.
Zaryzykowałam.
Przeczytałam dzisiaj wywiad z Stanisławą Celińską i taki fragment utknął mi w pamięci:
„ był czas kiedy miałam problem z uśmiechem i wtedy psycholog powiedziala:
„ Pani Stanisławo, kiedy pani ma już wszystkiego dość i kiedy np obiera pani niezliczone ilości ziemniaków, to nawet przy takiej czynności niech pani sprbuje uniesc kąciki ust do góry. Wtedy na pewno pojawi się uśmiech”
Dzisiaj też sobie o tym przypominam. I pomaga”
To co próbujemy?
Kąciki ust w górę, nawet jeśli nieznacznie, to już zawsze coś.
Już zakwitły w okolicach Tarnowa, a za nimi przyjdzie jesień....© lemuriza1972
- DST 32.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:28
- VAVG 21.82km/h
- VMAX 30.00km/h
- HRmax 160 ( 85%)
- HRavg 141 ( 75%)
- Kalorie 608kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 13 sierpnia 2012
O migrenie i butach:)
Piosenka tak a’ propos tego deszczu, który bezustannie sobie popaduje po .. drugiej stronie ( okna).
Jedna z moich ulubionych piosenek Myslovitz ( ale właściwie to ja je wszystkie „wielbię” bezgranicznie, więc ciężko ustalić katalog ulubionych)
A może morze?
Może być tak pojechać dla odmiany nad morze?
Stać byłoby mnie na podjęcie takiego szaleńczego kroku, ale okoliczności są niesprzyjające.
Blisko być muszę w razie czego, a przy tym kto da mi urlop, skoro dopiero niedawno mnie dwa tygodnie w pracy nie było ( chociaż urlopem nazwać tych dwóch tygodni na pewno nie można).
Rzadko mi się zdarza, że nie robię na blogu wpisów na bieżąco, ale wczoraj mi się zdarzyło, więc dzisiaj nadrabiam zaległości.
No bo wczoraj przydarzył się.. wypadek. No i jak tu jednak nie wierzyć w przesądy:), wszka wczoraj 13 był...
Przypadek to czy efekt zmęczenia organizmu i sygnał aby coś ze sobą zrobić?
( myślę, że może być to drugie, ale co mam zrobić… skoro jak pisałam powyżej.. urlop już był). Może sanatorium ? ( w końcu wiek taki bardzo sprzyjający , juz w tv widziałam reklamy dla osób od 40-85 lat , takie pt żeby to sie ubezpieczyć i bliskim nie robić problemów z kosztami za pogrzeb:))
Dzień wczoraj był z gatunku męczących dość , a i pogoda nie zachęcała do wyjazdu na rower, ale w końcu się przemogłam.
A wraz ze mną i Tomek, który napisał mi, że musi się ruszyć, bo cały tydzien przez jakąś niezidentyfikowaną chorobę nie-chorobę nie był na rowerze.
No to wyruszylismy , późno bo chyba jakoś tak ok. 18.30 już było.
Zaplanowałam sobie Lubinke, a dalej miała być jakaś „wariacja-improwizacja” w zależności od chęci i formy.
Nawet nie jechało się najgorzej, chociaż pod Lubinke specjalnie mocno jakos nie jechałam. Cięzko było się zmotywować.
Powiedziałam nawet do Tomka: gdzie się podziała moja ambicja? ( wjeżdzając na jedną górkę i zrzucając na średnią, podczas gdy dawniej nawet bym o tym nie pomyślała, tylko z blatu bym „pociągneła” zapewne).
Na Lubince spotkaliśmy Krysię , więc chwila rozmowy.
I podczas tej rozmowy poczułam znajomą „słabośc” i migotanie przed oczami i cyferki na liczniku rozmazujące się.
- o rany, chyba „łapie” mnie migrena…- powiedziałam.
Nieraz już o tej mojej niefajnej przypadłości pisałam.
Jak się czyta to może wygląda na to , że mam jakieś fanaberie… "globusy" itp.. ze może jakaś hipochondria mnie dopada.
Że mnie głowa zaboli, a ja jęczę.
Ale to nie tak.. kto to ma ( nie głowę a migreny miewa:)), to wie.
Aura i niewidzenie przez jakieś pół godziny , a potem ból głowy, który trwa jakieś dwa dni, ale taki… że slowami opisać go nie potrafię.
Jeszcze liczyłam na to, że może to nie to, ale kiedy zjeżdzalismy do Janowic i spojrzałam na Tomka, ujrzałam twarz rozmazaną i wiedziałam, że.. jednak…
Dobrze, że wielkich podjazdów już nie było, więc jakoś do domu dojechałam, w żółwim tempie się to odbyło, ale odbyło się bezpiecznie.
Zaliczyłam co prawda mały ślizg w błocie nad Dunajcem ( a błota jest ogromna ilość, a ja ma Magnusie i opony nie na błoto), ale nie było to nic groźnego.
Kiedy przyjechałam do domu.. ciemno już było.
Kąpiel, ketonal i do łóżka. Ból rozsadzał czaszkę, wiec nie było mowy o pisaniu na blogu, ani o czymkolwiek innym.
Dzisiaj boli jeszcze.
Czytałam wiele na ten temat, lekarze nie znają przyczyn ( a znam wiele osób, które cierpią na tę przypadłość).. są tylko pewne domniemania co może powodować takie bóle.
U mnie zwykle.. zmęczenie, stres plus .. głód.
Najczęściej zdarzało mi się podczas wysiłku fizycznego.
A może ktoś z Was ma podobnie i zna jakieś skuteczne sposoby, żeby łagodniej to przechodzić? Jesli tak to proszę pisać!!!
Jutro miały być Tatry ( i dość ambitna trasa), albo długa wycieczka rowerowa. Coś mi się zdaje , ze nie będzie ani jednego ani drugiego.
Dobrze, że dotarł dzisiaj do mnie kurier z dwiema książkami zamówionymi, więc jest jakaś alternatywa ciekawa na jutro.
Miałam wypróbować jutro nowe buty w góry ( już doczekać się nie mogę, mam nadzieję, ze będzie mi się duzo lepiej chodziło, bo buty naprawdę fajne)
A jeśli już tak o butach.. to przeczytałam dzisiaj, jakiś wywód kogoś tam… że buty określają człowieka… i wiele o nim mówią.
Zdziwiłam sie jak to przeczytałam.
Hm…ciekawe co ten Ktoś by powiedziałby o mnie oglądając moje buty.
Bo trochę jak to kobieta ich mam, nawet niektóre całkiem fajne, ale nigdy wielkich kwot na buty nie wydawałam i drogich nie kupowałam.. no chybą , że te sportowe.
Więc te sportowe ( na rower i w góry) mam porządne:)
No i co Pan na to Panie KTOŚ, to jak mnie te moje buty określają?:))).
No to udanego wypoczynku jutro dla WSZYSTKICH!
- DST 40.00km
- Teren 6.00km
- Czas 01:59
- VAVG 20.17km/h
- VMAX 50.00km/h
- HRmax 177 ( 94%)
- HRavg 141 ( 75%)
- Kalorie 833kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 12 sierpnia 2012
Niedzielna krótka jazda
Nie rozpieszcza nas pogoda w ten weekend.
Nie planowałam co prawda jakichs dłuższych jazd ze względu na ostatnie „olimpiadowe” transmisje, ale cos tam przejechać się chciałam.
Niestety mecze siatkarzy były o tak „niefortunnych” godzinach, że ciezko było wykroić czas.
Myślałam więc, ze pojadę po finale siatkarzy, po południu.
Ale tuż przed 12 wyszło słońce i pomyślałam, że trzeba się szybko ubrać i przed finałem kawałeczek się przejechać.
To była dobra decyzja, bo udało mi się „wstrzelić" w okno pogodowe. Było przyjemnie, nie za ciepło, nie za zimno - taka komfortowa temperatura jak na jazdę rowerem.
Nie było czasu na kombinowanie z trasą, więc przez Buczynę i niebieskim naddunajcowym ( sporo fajnego błotka, naprawdę sporo, dawno nie wróciłam do domu taka umorusana).
Podjechałam szutrowym podjazdem na Lubinkę, a stamtąd zjechałam sobie Golgotą.
Hm…. Jest co zjeżdzać pomimo, że asfalt.
Bardzo dawno tamtędy nie zjeżdzałam. Właściwie gdyby tak mieć odwagę i puścić hamulce, to pewnie można byłoby bić rekordy prędkości.
Ale tam jest jak dla mnie zbyt duże nachylenie i zbyt kręta, wąska droga. W każdej chwili może „wyskoczyć” auto, więc nie ma co przesadzać.
Wróciłam naddunacjowym i przez Buczynę.
Cieszę się, że się zmobilzowałam i wyjechałam, bo nie znoszę takiego siedzenia w blokowisku w wolne dni ( no chyba, ze obowiązki nie pozwalają „ruszyć się” z domu).
Moja mobilizacja została wynagrodzona.. bo i bocian gdzieś po drodze, i jakiś młodociany jelonek ( niestety uciekł mi zbyt daleko i zdjęcie nie wyszło zbyt wyraźne, wiec go nawet zamieszczać nie będę).
No i dobrze, że wyjechałam jednak w południe, bo teraz po chwilowym przejaśnieniu, znowu się zachmurzyło.
A finał siatkarzy.. prawdziwa siatkarska uczta. Szkoda, tylko , że przegrała Brazylia, której kibicowałam.
Koncówka trzeciego seta to było mistrzostwo świata, jeśli chodzi o grę w obronie. Coś pięknego. Miło było popatrzeć.
Jednak te dwa tygodnie niejeżdzęnia podczas pobytu w Mielcu dają mi się teraz we znaki, niewiele dzisiaj przejechałam, a nogi trochę bolą.
Cóż.. tak to jest .
A w powietrzu czuć już jesień…
Skończy się lato i trzeba mieć nadzieję, że będzie jeszcze kilka ładnych weekendów, w które będzie można się wybrać na rower, albo iść w góry.
A potem zima.
Miejmy nadzieję, że będzie lepsza od poprzedniej. Pod każdym względem.
" W życiu bywają noce i dnie, bywają też niedziele, tylko one zdarzają się rzadko"
( skąd ten cytat? łatwe pytanie:))
Nie planowałam co prawda jakichs dłuższych jazd ze względu na ostatnie „olimpiadowe” transmisje, ale cos tam przejechać się chciałam.
Niestety mecze siatkarzy były o tak „niefortunnych” godzinach, że ciezko było wykroić czas.
Myślałam więc, ze pojadę po finale siatkarzy, po południu.
Ale tuż przed 12 wyszło słońce i pomyślałam, że trzeba się szybko ubrać i przed finałem kawałeczek się przejechać.
To była dobra decyzja, bo udało mi się „wstrzelić" w okno pogodowe. Było przyjemnie, nie za ciepło, nie za zimno - taka komfortowa temperatura jak na jazdę rowerem.
Nie było czasu na kombinowanie z trasą, więc przez Buczynę i niebieskim naddunajcowym ( sporo fajnego błotka, naprawdę sporo, dawno nie wróciłam do domu taka umorusana).
Podjechałam szutrowym podjazdem na Lubinkę, a stamtąd zjechałam sobie Golgotą.
Hm…. Jest co zjeżdzać pomimo, że asfalt.
Bardzo dawno tamtędy nie zjeżdzałam. Właściwie gdyby tak mieć odwagę i puścić hamulce, to pewnie można byłoby bić rekordy prędkości.
Ale tam jest jak dla mnie zbyt duże nachylenie i zbyt kręta, wąska droga. W każdej chwili może „wyskoczyć” auto, więc nie ma co przesadzać.
Wróciłam naddunacjowym i przez Buczynę.
Cieszę się, że się zmobilzowałam i wyjechałam, bo nie znoszę takiego siedzenia w blokowisku w wolne dni ( no chyba, ze obowiązki nie pozwalają „ruszyć się” z domu).
Moja mobilizacja została wynagrodzona.. bo i bocian gdzieś po drodze, i jakiś młodociany jelonek ( niestety uciekł mi zbyt daleko i zdjęcie nie wyszło zbyt wyraźne, wiec go nawet zamieszczać nie będę).
No i dobrze, że wyjechałam jednak w południe, bo teraz po chwilowym przejaśnieniu, znowu się zachmurzyło.
A finał siatkarzy.. prawdziwa siatkarska uczta. Szkoda, tylko , że przegrała Brazylia, której kibicowałam.
Koncówka trzeciego seta to było mistrzostwo świata, jeśli chodzi o grę w obronie. Coś pięknego. Miło było popatrzeć.
Jednak te dwa tygodnie niejeżdzęnia podczas pobytu w Mielcu dają mi się teraz we znaki, niewiele dzisiaj przejechałam, a nogi trochę bolą.
Cóż.. tak to jest .
A w powietrzu czuć już jesień…
Skończy się lato i trzeba mieć nadzieję, że będzie jeszcze kilka ładnych weekendów, w które będzie można się wybrać na rower, albo iść w góry.
A potem zima.
Miejmy nadzieję, że będzie lepsza od poprzedniej. Pod każdym względem.
" W życiu bywają noce i dnie, bywają też niedziele, tylko one zdarzają się rzadko"
( skąd ten cytat? łatwe pytanie:))
Krajobraz prawie jesienny..© lemuriza1972
- DST 32.00km
- Teren 14.00km
- Czas 01:35
- VAVG 20.21km/h
- VMAX 54.00km/h
- HRmax 175 ( 93%)
- HRavg 150 ( 79%)
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 11 sierpnia 2012
Walcząc z leniem
Wyczytałam u Jacka na blogu że zrobili sobie rowerową wyprawę nad morze.
No.. z Poznania to mają trochę bliżej.
Kocham góry, ale morze, zwłaszcza polskie robi na mnie ogromne wrażenie.
Niestety jakoś tak wielkich okazji, żeby go podziwiać nie mam, wiec tym bardziej kolegom z Poznania zazdroszczę i gratuluję dystansu.
Przygoda. Fajna sprawa.
Walczyłam dzisiaj z tzw leniem , albo jak ja go nazywam.. moim wewnetrznym diabłem.
Calutki dzionek właściwie pogoda byle jaka, tzn dośc chłodno i cały czas siąpił deszcz.
Tak więc zrobiłam w domu co miałam zrobić i oglądałam Olimpiadę.
Wyścig xc…
Podobała się Wam ta trasa? Bo mnie nie.
Owszem z punktu widzenia kibica, zwłaszcza tego telewizyjnego super.
Wszystko jak na dłoni, pięknie pokazany wyścig z lotu ptaka.. ale nijaka ta trasa.
Nawiezione kamienie, szuter.. sztuczne przeszkody bez korzeni, koleinek itp.
Nie oglądam Pucharów Swiata, więc nie wiem.. może to taki trend.
Ale fajniejszą i piękniejszą trasę, to można byłoby zrobić na naszej Marcince.
Ola Dawidowicz pięknie pojechała. Brawo.
Po 17 przestało padać, nieśmiało słońce zaczęło wychodzić zza chmur, więc szybko wskoczyłam w ciuchy rowerowe i w traskę.
Czasu mało, bo chciałam zdążyć na finał w siatkówce ( kobiet).
Jak tylko wyjechałam zaczęło znowu siąpić.. ale w granicach normy.
I znowu nowym mostem w Gosławicach, a więc jeden podjazd na płaskiej trasie, ale za to z blatu „pociagnięty”:)i bardzo szybko.
Potem do lasu. W lesie mokro dosyć i niespodzianka. Tyle, ze niekoniecznie miła. No chyba, że dla kolegów szosowców.
Asfalt połozony w jednym miejscu. Swieżutki.
Pojechałam ścieżkami Mirka.
Jechałam ostrożnie bo było b. wilgotno, a tam dużo korzeni, patyków i liści.
Ostatnio Mirek tam zahaczył pedałem o jakiś ukryty pieniek i poleciał malowniczo, więc jechałam uważnie.
Uwielbiam te ścieżki. Bardzo techniczne. Jak na Las Radłowski niewyobrażalnie techniczne.
Ostatnio jak był z nami Grzesiek, to bardzo się zdziwił, ze cos tak fajnego jest w LR.
Dawno nie jeździłam sama i zrobiłam śmieszną rzecz. Gdzieś na zakręcie, w środku lasu ( pustego lasu), wystawiłam rękę sygnalizując gdzie skręcam.
Zupełnie jakby ktoś za mna jechał:).
Śmiałam się sama z siebie.
Nie oszczedzałam się dzisiaj. Na moście w Ostrowie 33 km/h, a więc minimalnie słabiej niż ostatnio.
No.. z Poznania to mają trochę bliżej.
Kocham góry, ale morze, zwłaszcza polskie robi na mnie ogromne wrażenie.
Niestety jakoś tak wielkich okazji, żeby go podziwiać nie mam, wiec tym bardziej kolegom z Poznania zazdroszczę i gratuluję dystansu.
Przygoda. Fajna sprawa.
Walczyłam dzisiaj z tzw leniem , albo jak ja go nazywam.. moim wewnetrznym diabłem.
Calutki dzionek właściwie pogoda byle jaka, tzn dośc chłodno i cały czas siąpił deszcz.
Tak więc zrobiłam w domu co miałam zrobić i oglądałam Olimpiadę.
Wyścig xc…
Podobała się Wam ta trasa? Bo mnie nie.
Owszem z punktu widzenia kibica, zwłaszcza tego telewizyjnego super.
Wszystko jak na dłoni, pięknie pokazany wyścig z lotu ptaka.. ale nijaka ta trasa.
Nawiezione kamienie, szuter.. sztuczne przeszkody bez korzeni, koleinek itp.
Nie oglądam Pucharów Swiata, więc nie wiem.. może to taki trend.
Ale fajniejszą i piękniejszą trasę, to można byłoby zrobić na naszej Marcince.
Ola Dawidowicz pięknie pojechała. Brawo.
Po 17 przestało padać, nieśmiało słońce zaczęło wychodzić zza chmur, więc szybko wskoczyłam w ciuchy rowerowe i w traskę.
Czasu mało, bo chciałam zdążyć na finał w siatkówce ( kobiet).
Jak tylko wyjechałam zaczęło znowu siąpić.. ale w granicach normy.
I znowu nowym mostem w Gosławicach, a więc jeden podjazd na płaskiej trasie, ale za to z blatu „pociagnięty”:)i bardzo szybko.
Potem do lasu. W lesie mokro dosyć i niespodzianka. Tyle, ze niekoniecznie miła. No chyba, że dla kolegów szosowców.
Asfalt połozony w jednym miejscu. Swieżutki.
Pojechałam ścieżkami Mirka.
Jechałam ostrożnie bo było b. wilgotno, a tam dużo korzeni, patyków i liści.
Ostatnio Mirek tam zahaczył pedałem o jakiś ukryty pieniek i poleciał malowniczo, więc jechałam uważnie.
Uwielbiam te ścieżki. Bardzo techniczne. Jak na Las Radłowski niewyobrażalnie techniczne.
Ostatnio jak był z nami Grzesiek, to bardzo się zdziwił, ze cos tak fajnego jest w LR.
Dawno nie jeździłam sama i zrobiłam śmieszną rzecz. Gdzieś na zakręcie, w środku lasu ( pustego lasu), wystawiłam rękę sygnalizując gdzie skręcam.
Zupełnie jakby ktoś za mna jechał:).
Śmiałam się sama z siebie.
Nie oszczedzałam się dzisiaj. Na moście w Ostrowie 33 km/h, a więc minimalnie słabiej niż ostatnio.
- DST 30.00km
- Teren 12.00km
- Czas 01:15
- VAVG 24.00km/h
- VMAX 33.00km/h
- HRmax 175 ( 93%)
- Kalorie 620kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 8 sierpnia 2012
Jazda towarzyska
Lubię ten tekst.
Dzisiaj jazda towarzyska, więcej rozmów niż jazdy, ale co tam.. taki sezon w końcu.
Bez zawodów, a w końcu ludzie wokół nas są w zyciu ważni, prawda?
Dzisiaj z Mirkiem i Grześkiem.
Krótko i płasko po Lesie Radłowskim.
Ale dobrze mi się jechało, chyba sporo glikogenu odłozyło się przez te ponad dwa tygodnie,bo na moście w Ostrowie było 34 km/h czyli naprawdę dobrze.
Zrobili nam też na tej trasce naszej płaskiej jeden podjazd czyli most nad autostradą.
Dzisiaj jechaliśmy tamtędy po raz pierwszy,.
Fajnie!!!
Tradycyjnie zakonczylismy na .. boisku piłkarskim ze złocistym płynem.
Takie tam.. bezdroża sportu:)
A teraz mecz.
Co będzie? Okaże się.
Mam nadzieję, że nasi siatkarze odzyskają tę Pewność swoich umiejetności, którą mieli podczas finału Ligi Światowej.
Bo umiejętności w ciagu dwóch tygodni nie zgubili.
Trzeba tylko psychicznie się odbudować.
Wierzę, że ich na to stać.
Wierzę, że motywacja jest odpowiednia.
I nawet jeśliby nie daj Boże przegrali, to wierzę, że pokażą siatkówke na najwyższym światowym poziomie.
P.S Mirek dał mi dwa lata na przygotowanie się do wyprawy na Matterhorn:)
No i sobie.
Wreszcie będę miała z kim chodzić na ściankę:)
- DST 32.00km
- Teren 12.00km
- Czas 01:23
- VAVG 23.13km/h
- VMAX 36.00km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 7 sierpnia 2012
Powrót na rower
Chyba powinnam zacząć zwracać uwagę na przesądy itp. sprawy:)
Dotąd raczej nie zwracałam.
Jakis czas temu w pracy, gwizdałam…
Moja starsza koleżanka powiedziała: Izieńko, nie gwizdaj!!!
Dlaczego? – spytałam trochę rozbawiona, widząc jej przerażoną twarz.
- Bo kobieta nie powinna gwizdać, to przynosi nieszczęście.
- E tam.. ja do nieszcześć w życiu jestem przyzywczajona.
Popatrzyła na mnie z jeszcze większym przerażeniem.
No i przydarzyło się.
Wypadek Mamy.
I w związku z tym mój dwutygodniowy pobyt w Mielcu, kompletna rezygnacja z planów urlopowych ( czyli wyjazdu do Pragi), rozbrat z rowerem.
Masa stresu,okropnie cięzkie dni, potworne zmęczenie itd.
I z marszu do pracy.
Wczoraj nawet nie miałam siły jechać na rower, zresztą w domu było tyle rzeczy do zrobienia.
A na rowerze nie byłam dawno…
Na swoim rowerze.
Bo pod koniec mojego pobytu w Mielcu udało mi się „wyrwać” na chwilę na rower z moim siostrzeńcem.
Ale cóż to był za rower!!!
Myślałam sobie, że na tym rowerze na którym jadę i w tych ciuchach w których jadę, nie poznałby mnie żaden z mieleckich , rowerowych kolegów:)
Początkowo jechałam na swoim starym, pierwszym rowerze City Best, który jest teraz własnością mojej siostry.
Rowerze dawno nie serwisowanym, bez amortyzatora, z ledwie działającymi hamulcami ( dość ciekawe przeżycie jazda po lesie piaszczystym na takim rowerze).
Był ogromny upał, a mój ambitny siostrzeniec powiedział: jadę bo się muszę zmęczyć..
Słusznie.
Trzeba mu przyznać... ma zacięcie i siłę i wytrzymałość.
No ale w koncu jest sportowcem, trenuje codziennie.
Przejechalismy tak niespodziewanie ok. 40 km.
To było dla mnie zupełne zaskoczenie. Nie wiedziałam gdzie jadę, on prowadził. Nagle wyjeżdzamy z jakiejś drogi, ja patrzę a tu auta z rejestracją RKL czyli powiat kolbuszowski.
Okazało się ze jestesmy od Mielca jakieś 18 km.
A my bez picia ( bo myślałam, że jedziemy tylko do lasu). Słonce grzało niemiłosiernie. Bez zapasu dętek, bez narzędzi.
Do tego jeszcze Patryk „zmusił” mnie do zamiany rowerów i tak jechałam b. długo na jego rowerze.. "makrokeszu" , który dostał w okolicy komunii, wiec dawno dośc temu to było.
Rower ów ( rama zdecydowanie za mała) na mojego oko to nadaje się do wielu rzeczy, ale na pewno nie do jazdy ( i to jest stwierdzenie faktu, bez cienia złośliwości), a wręcz jazda nim to zagrożenie dla życia.
Hamulce nie działają, przerzutki nie działają ( zakładałam łancuch na zębatki ręcznie), wszystko stuka, puka i ma się wrażenie, ze zaraz się rower rozpadnie.
To jest dopiero wyczyn jazda na takim rowerze!
Wobec tego wszystkiego dzisiejsza „przesiadka” na KTM-a to był lekki szok.
Jakoś nie mogłam się na nim początkowo odnaleźć.
Bałam się jak po takiej długiej przerwie zareaguje mój organizm, tym bardziej, że czuję się naprawdę bardzo zmęczona, no i na rozruch zaaplikowałam sobie górki.
Pojechalismy z Tomkiem na Słoną.
Pierwsze podjazdy asfaltowe nie najgorzej. Potem w lesie było nieco gorzej, ale nie jakoś katastrofalnie.
Odkryliśmy troche nowych całkiem fajnych ścieżek.
Jest tam jeszcze sporo do odkrycia i trzeba to robić, bo jeżdząć po mieleckim lesie i okolicach czułam wielką radość… Myślałam sobie: jak to fajnie jeździć po takich nieznanych miejscach.
Jednak jazda w kółko po tych samych szlakach… robi się w pewnym momencie nie do zniesienia i zabiera dużo radości z jazdy.
Na zjeździe ze Słonej zamienilismy się rowerami.
No cóż.. na fullu zdecydowanie nie odczuwa się aż tak nierówności, ale jakos niepewnie jechałam. Pozycja inna, kierownica szeroka. Musiałabym trochę pojeździć, zeby wykorzystać mozliwości fulla.
Jazda była krótka, bo tak sobie dzisiaj załozyłam, chciałam umyć jeszcze rower i pooglądać trochę Olimpiadę:)
Dotąd raczej nie zwracałam.
Jakis czas temu w pracy, gwizdałam…
Moja starsza koleżanka powiedziała: Izieńko, nie gwizdaj!!!
Dlaczego? – spytałam trochę rozbawiona, widząc jej przerażoną twarz.
- Bo kobieta nie powinna gwizdać, to przynosi nieszczęście.
- E tam.. ja do nieszcześć w życiu jestem przyzywczajona.
Popatrzyła na mnie z jeszcze większym przerażeniem.
No i przydarzyło się.
Wypadek Mamy.
I w związku z tym mój dwutygodniowy pobyt w Mielcu, kompletna rezygnacja z planów urlopowych ( czyli wyjazdu do Pragi), rozbrat z rowerem.
Masa stresu,okropnie cięzkie dni, potworne zmęczenie itd.
I z marszu do pracy.
Wczoraj nawet nie miałam siły jechać na rower, zresztą w domu było tyle rzeczy do zrobienia.
A na rowerze nie byłam dawno…
Na swoim rowerze.
Bo pod koniec mojego pobytu w Mielcu udało mi się „wyrwać” na chwilę na rower z moim siostrzeńcem.
Ale cóż to był za rower!!!
Myślałam sobie, że na tym rowerze na którym jadę i w tych ciuchach w których jadę, nie poznałby mnie żaden z mieleckich , rowerowych kolegów:)
Początkowo jechałam na swoim starym, pierwszym rowerze City Best, który jest teraz własnością mojej siostry.
Rowerze dawno nie serwisowanym, bez amortyzatora, z ledwie działającymi hamulcami ( dość ciekawe przeżycie jazda po lesie piaszczystym na takim rowerze).
Był ogromny upał, a mój ambitny siostrzeniec powiedział: jadę bo się muszę zmęczyć..
Słusznie.
Trzeba mu przyznać... ma zacięcie i siłę i wytrzymałość.
No ale w koncu jest sportowcem, trenuje codziennie.
Przejechalismy tak niespodziewanie ok. 40 km.
To było dla mnie zupełne zaskoczenie. Nie wiedziałam gdzie jadę, on prowadził. Nagle wyjeżdzamy z jakiejś drogi, ja patrzę a tu auta z rejestracją RKL czyli powiat kolbuszowski.
Okazało się ze jestesmy od Mielca jakieś 18 km.
A my bez picia ( bo myślałam, że jedziemy tylko do lasu). Słonce grzało niemiłosiernie. Bez zapasu dętek, bez narzędzi.
Do tego jeszcze Patryk „zmusił” mnie do zamiany rowerów i tak jechałam b. długo na jego rowerze.. "makrokeszu" , który dostał w okolicy komunii, wiec dawno dośc temu to było.
Rower ów ( rama zdecydowanie za mała) na mojego oko to nadaje się do wielu rzeczy, ale na pewno nie do jazdy ( i to jest stwierdzenie faktu, bez cienia złośliwości), a wręcz jazda nim to zagrożenie dla życia.
Hamulce nie działają, przerzutki nie działają ( zakładałam łancuch na zębatki ręcznie), wszystko stuka, puka i ma się wrażenie, ze zaraz się rower rozpadnie.
To jest dopiero wyczyn jazda na takim rowerze!
Wobec tego wszystkiego dzisiejsza „przesiadka” na KTM-a to był lekki szok.
Jakoś nie mogłam się na nim początkowo odnaleźć.
Bałam się jak po takiej długiej przerwie zareaguje mój organizm, tym bardziej, że czuję się naprawdę bardzo zmęczona, no i na rozruch zaaplikowałam sobie górki.
Pojechalismy z Tomkiem na Słoną.
Pierwsze podjazdy asfaltowe nie najgorzej. Potem w lesie było nieco gorzej, ale nie jakoś katastrofalnie.
Odkryliśmy troche nowych całkiem fajnych ścieżek.
Jest tam jeszcze sporo do odkrycia i trzeba to robić, bo jeżdząć po mieleckim lesie i okolicach czułam wielką radość… Myślałam sobie: jak to fajnie jeździć po takich nieznanych miejscach.
Jednak jazda w kółko po tych samych szlakach… robi się w pewnym momencie nie do zniesienia i zabiera dużo radości z jazdy.
Na zjeździe ze Słonej zamienilismy się rowerami.
No cóż.. na fullu zdecydowanie nie odczuwa się aż tak nierówności, ale jakos niepewnie jechałam. Pozycja inna, kierownica szeroka. Musiałabym trochę pojeździć, zeby wykorzystać mozliwości fulla.
Jazda była krótka, bo tak sobie dzisiaj załozyłam, chciałam umyć jeszcze rower i pooglądać trochę Olimpiadę:)
- DST 35.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:45
- VAVG 20.00km/h
- VMAX 53.00km/h
- HRmax 175 ( 93%)
- HRavg 150 ( 79%)
- Kalorie 774kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze