Wpisy archiwalne w miesiącu
Luty, 2014
Dystans całkowity: | 291.00 km (w terenie 54.00 km; 18.56%) |
Czas w ruchu: | 14:34 |
Średnia prędkość: | 21.89 km/h |
Liczba aktywności: | 10 |
Średnio na aktywność: | 32.33 km i 1h 37m |
Więcej statystyk |
Wtorek, 18 lutego 2014
Rower....
Pożyczyłam od Mirka dwie kolejne płyty Pink Floyd. Gdyby tylko jeszcze był czas, żeby je tak dokładnie, spokojnie przesłuchać. Bo tego nie da się słuchać „przy okazji”. Sprzątając , czy czytając na ten przykład.
A dzisiaj najpierw te moje 500 brzuszków ( ja ich absolutnie nie robię w jednym rzucie… nie dałabym rady:) część rano przed pracą, reszta potem), a po pracy rower. Pierwsze tegoroczne wieczorne kręcenie. Tomek narzucił dość spore tempo, jak na moją obecną formę i tę porę roku. Tak sobie jechałam i myślałam, że bywało, że takie tempo nie sprawiało mi żadnego problemu, że było normą. Czy jeszcze tak będzie? Nie wiem. Postaram się. Będę próbować. Ale nie jest łatwo. Być może jestem już trochę zmęczona? To już któryś tam sezon, ciągle trzeba szukać motywacji do treningu, a to nie jest znowu takie proste. No bo przecież żeby jakoś przejeżdżać te maratony nie wystarczy ot tak sobie trochę poćwiczyć… ot tak sobie pojeździć. Trzeba się „zmuszać” na co dzień do bólu. Trzeba z tym „bólem treningowym” nauczyć się żyć. I wytłumaczyć sobie, że tak musi być. Że nie ma innej drogi. Że czasem trzeba „pocierpieć”. Wiem, że muszę mentalnie nad sobą popracować. Dlatego ja tak bardzo , nieustannie podziwiam tych, którzy potrafią się zmusić do katorżniczego treningu m.in. Justynę Kowalczyk. Ile trzeba mieć w sobie siły , żeby przez 15 lat , tak rok w rok przez pół roku tak masakrycznie ciężko pracować, dzień w dzień przygotowując się do sezonu, trenować po kilka godzin dziennie, a potem drugie pół startować. I jeszcze brać na siebie te wszystkie narodowe oczekiwania... Jej rodzina bardzo chce żeby po Soczi zakończyła karierę i z tego co czytałam w książce, wiele wskazuje na to, że tak będzie.
Czasem kiedy oglądam jakiś sport w tv, to patrząc na wysiłek sportowca .. aż czuję ten ból. Trzeba być bardzo mocnym mentalnie, żeby czując ten ból, kiedy przed oczami pojawiają się ciemne plany, nie powiedzieć sobie „dość, dalej mi się już po prostu nie chce, odpuszczam”. Dużo więc pracy przede mną, bardzo dużo. Również tej mentalnej.
Czytałam wywiad z psychologiem, który pracował z Kamilem Stochem.
„ Kamil powtarza, że najlepiej robimy to co robimy z przyjemnością.
- Znakomitym przykładem są bawiące się dzieci. Kiedy je coś zajmie, zafrapuje, są tak pochłonięte, że świat zewnętrzny w ogóle nie istnieje. Może obok wybuchnąć pożar, a one tego nie zauważą. To jest dla mnie wzorcowy stan skupienia i koncentracji. W zawodowym sporcie występuje tylko u największych mistrzów. Dzieci się tego oduczają w procesie edukacji. „ Już jesteś duży –musisz być poważny i nie możesz zachowywać się jak dziecko” . Tego nas uczą”.
No właśnie… sęk w tym żeby w tym wszystkim ocalić tę radość, tę przyjemność. Miejmy nadzieję, że się uda. Zresztą to wszystko… to wszystko chociaż jest dla mnie bardzo ważne w życiu, to zaledwie margines tego życia. I „dzisiaj” jest ważne, a „jutro” może będzie taka konieczność, że trzeba będzie wszystko „odstawić” na bok. Więc trzeba mieć dystans.
Taka sytuacja: ( smsa takiego dostałam): „ Jasiek do siebie mówi robiąc zadanie: repriezentant Polszy Klamiel Stioch !!!! Teraz zabieramy się za Walentynkę… dla Filipa. Chłopaki sobie Walentynki dają….!!!” ( Jasiek, Filip lat 7)
- DST 30.00km
- Teren 7.00km
- Czas 01:17
- VAVG 23.38km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 17 lutego 2014
Podwójna motywacja
Tak sobie przypomniałam, że mam jedno fajne zdjęcie Justyny, leży sobie gdzieś tam, to może warto go wyciągnąć. Justyna „zawisła” obok Agi, na lodówce i odtąd będę mieć podwójną motywację.
Z taką motywacją, to wstyd byłoby nie trenować:).
Skończyłam czytać książkę o Justynie i jestem pod dużym wrażeniem tej książki i całej tej jej sportowej historii.
Taki cytat: „…szef komitetu biegów FIS, czyli słynny Vegard Ulvang, mówił, że jego zdaniem Bjoergen i Kowalczyk to dwie największe gwiazdy biegów. „ Bo mają osobowość, bo bez nich byłoby nudno”. I wytłumaczył, na czym polega norweski fenomen. - Właśnie w tej chwili mamy w Norwegii młodzieżowe mistrzostwa kraju, od 16 do 19 roku życia. Wiesz, ilu jest uczestników? - Nie mam pojęcia. - Tysiąc pięćset osób. A gdyby prześledzić eliminacje na różnych szczeblach, udział wzięło pewnie ponad 15 tys dzieciaków. I to jest różnica. Więc szczerze – dystans pomiędzy Norwegią, a resztą świata na poziomie seniorskim, powinien być większy niż jest obecnie. Jestem pod ogromnym wrażeniem jak rozwinęła się kariera Justyny Kowalczyk w kraju tak narciarsko ubogim jak Polska. Jest zapał, jest determinacja – to wzór. Nie ma takiej drugiej. Dla nas, dla FIS, jest prawdziwym skarbem”.
Fajna dla nas ta Olimpiada, dużo radości i dużo motywacji.
Podwójna motywacja - Aga i Justyna:) © lemuriza1972
Taki cytat: „…szef komitetu biegów FIS, czyli słynny Vegard Ulvang, mówił, że jego zdaniem Bjoergen i Kowalczyk to dwie największe gwiazdy biegów. „ Bo mają osobowość, bo bez nich byłoby nudno”. I wytłumaczył, na czym polega norweski fenomen. - Właśnie w tej chwili mamy w Norwegii młodzieżowe mistrzostwa kraju, od 16 do 19 roku życia. Wiesz, ilu jest uczestników? - Nie mam pojęcia. - Tysiąc pięćset osób. A gdyby prześledzić eliminacje na różnych szczeblach, udział wzięło pewnie ponad 15 tys dzieciaków. I to jest różnica. Więc szczerze – dystans pomiędzy Norwegią, a resztą świata na poziomie seniorskim, powinien być większy niż jest obecnie. Jestem pod ogromnym wrażeniem jak rozwinęła się kariera Justyny Kowalczyk w kraju tak narciarsko ubogim jak Polska. Jest zapał, jest determinacja – to wzór. Nie ma takiej drugiej. Dla nas, dla FIS, jest prawdziwym skarbem”.
Fajna dla nas ta Olimpiada, dużo radości i dużo motywacji.
Niewiele czasu było dzisiaj, bo konkurs skoków, a przy tym niestety się nie wyspałam i czułam się lekko „przetrącona” niczym norweskie biegaczki po sobotniej sztafecie, tak więc dzisiaj oczywiście oprócz planowanej serii brzuszków ( 500 rzecz jasna) 45 min. ćwiczeń.
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 16 lutego 2014
Rower:)
Taka piosenka „od Kaśki” dzisiaj.
Jak to u Kaśki optymistycznie nie jest:). Ale i tak ją bardzo lubię.
Jeśli ktoś dysponuje większą ilością czasu polecam również ten koncert ( tutaj jest zresztą świetne wykonanie tej piosenki). Mistrzyni moja.
I znowu wysoka jak na te zimowe warunki temperatura ( jakoś tak ok 10 stopni), więc postanowiłam trochę pokręcić. Ot wiadomo, że po chorobie to raczej nie było co liczyć na wielki trening i wspaniałą formę, no ale trzeba kręcić i nogi do kręcenia przyzwyczajać. Krysia, Adam i Marcin wybierali się na jakąś dłuższą trasę, ale nie dałabym rady , po takim długim nicnierobieniu objechać długiej trasy z nimi. Pojechał dzisiaj ze mną Tomek. Zaczęliśmy od wysokiego C, bo wpakowaliśmy się w takie błoto, że w ciągu jakichś dwóch minut i my i rowery wyglądaliśmy jak po solidnym SPA. Początek jechało mi się ciężko. Nie wiem czy nogi nie mogły się rozkręcić, czy to była kwestia wiatru , bo pod wiatr jechaliśmy. Potem było już zdecydowanie lepiej, chociaż… wiem, że dużo systematycznej pracy przede mną, żeby dojść do jakiejś przyzwoitej formy. Trzeba zacząć jeździć na rowerze. Co prawda ciemno jeszcze popołudniami, ale ciepło. Można jeździć. Dawniej tak jeździłam, jak tylko śnieg „zszedł” z ulic. Nie liczyła się temperatura. Po prostu jeździłam, więc i teraz trzeba jeździć i robić bazę. W Lesie Radłowskim nagle ujrzeliśmy grupę biegaczy. Nawet zażartowałam mówiąc: może Czarnovia? No i w pewnym momencie ktoś się odwrócił, zaczął krzyczeć … cześć……. Miałam rację. Czarnovia. Miłosz powiedział: widzisz Iza, jak trenujemy. Będziemy was lać , w każdym wyścigu. Powiedziałam: ciekawe jak, skoro wy będziecie startować w innych wyścigach niż my. No cóż.. historia uczy, że trzeba mieć pokorę wobec własnych możliwości i możliwości rywali:). Marit Bjoergen również zapowiadała 6 medali na tych Igrzyskach. Już wiadomo, że mieć ich nie będzie.
Tomek w Lesie na asfaltowym odcinku chyba postanowił mnie "zabić" i podkręcił tempo hm.. jak na moje obecne możliwości spore. Musiałam się nieźle spinać, żeby utrzymać koło. Kiedy wracaliśmy, spotkaliśmy najpierw Mirka ( wracał autem z biegania po Lesie) i powiedział mi:" Jakaś Gomola tam jedzie na Kellysie".
Chwilę się zastanawiałam kto to może być, ale po chwili wiedziałam. "Ta Gomola" dojechała do nas na moście w Ostrowie i Piotrek ( bo to był on), powiedział:" co tak powoli jedziecie? co to ma być? wycieczka?:)". No , coś w tym rodzaju to było. Ale ok, nie ma co panikować. To dopiero początki. Do pierwszego maratonu jest jeszcze trochę czasu. Do tego wg planu : 500 brzuszków.
Czy wiecie , że Sylwia Jaśkowiec zdobyła któryś z himalajskich szczytów o wysokości 6200 m npm i startowała tam w maratonie? Z tej dziewczyny będzie jeszcze pociecha. To podobno duży talent. Ojciec Kamila Stocha: "zawsze jak wygrywa, to mu mówię: żeby mi to było przedostatni raz…:)"
Tomek jedzie © lemuriza1972
Norweski kibic pozdrawia Gomolę:) © lemuriza1972
Buty ładne, ale buty to nie wszystko:) © lemuriza1972
Pierwsze błoto w 2014r © lemuriza1972j
Jeśli ktoś dysponuje większą ilością czasu polecam również ten koncert ( tutaj jest zresztą świetne wykonanie tej piosenki). Mistrzyni moja.
I znowu wysoka jak na te zimowe warunki temperatura ( jakoś tak ok 10 stopni), więc postanowiłam trochę pokręcić. Ot wiadomo, że po chorobie to raczej nie było co liczyć na wielki trening i wspaniałą formę, no ale trzeba kręcić i nogi do kręcenia przyzwyczajać. Krysia, Adam i Marcin wybierali się na jakąś dłuższą trasę, ale nie dałabym rady , po takim długim nicnierobieniu objechać długiej trasy z nimi. Pojechał dzisiaj ze mną Tomek. Zaczęliśmy od wysokiego C, bo wpakowaliśmy się w takie błoto, że w ciągu jakichś dwóch minut i my i rowery wyglądaliśmy jak po solidnym SPA. Początek jechało mi się ciężko. Nie wiem czy nogi nie mogły się rozkręcić, czy to była kwestia wiatru , bo pod wiatr jechaliśmy. Potem było już zdecydowanie lepiej, chociaż… wiem, że dużo systematycznej pracy przede mną, żeby dojść do jakiejś przyzwoitej formy. Trzeba zacząć jeździć na rowerze. Co prawda ciemno jeszcze popołudniami, ale ciepło. Można jeździć. Dawniej tak jeździłam, jak tylko śnieg „zszedł” z ulic. Nie liczyła się temperatura. Po prostu jeździłam, więc i teraz trzeba jeździć i robić bazę. W Lesie Radłowskim nagle ujrzeliśmy grupę biegaczy. Nawet zażartowałam mówiąc: może Czarnovia? No i w pewnym momencie ktoś się odwrócił, zaczął krzyczeć … cześć……. Miałam rację. Czarnovia. Miłosz powiedział: widzisz Iza, jak trenujemy. Będziemy was lać , w każdym wyścigu. Powiedziałam: ciekawe jak, skoro wy będziecie startować w innych wyścigach niż my. No cóż.. historia uczy, że trzeba mieć pokorę wobec własnych możliwości i możliwości rywali:). Marit Bjoergen również zapowiadała 6 medali na tych Igrzyskach. Już wiadomo, że mieć ich nie będzie.
Tomek w Lesie na asfaltowym odcinku chyba postanowił mnie "zabić" i podkręcił tempo hm.. jak na moje obecne możliwości spore. Musiałam się nieźle spinać, żeby utrzymać koło. Kiedy wracaliśmy, spotkaliśmy najpierw Mirka ( wracał autem z biegania po Lesie) i powiedział mi:" Jakaś Gomola tam jedzie na Kellysie".
Chwilę się zastanawiałam kto to może być, ale po chwili wiedziałam. "Ta Gomola" dojechała do nas na moście w Ostrowie i Piotrek ( bo to był on), powiedział:" co tak powoli jedziecie? co to ma być? wycieczka?:)". No , coś w tym rodzaju to było. Ale ok, nie ma co panikować. To dopiero początki. Do pierwszego maratonu jest jeszcze trochę czasu. Do tego wg planu : 500 brzuszków.
Czy wiecie , że Sylwia Jaśkowiec zdobyła któryś z himalajskich szczytów o wysokości 6200 m npm i startowała tam w maratonie? Z tej dziewczyny będzie jeszcze pociecha. To podobno duży talent. Ojciec Kamila Stocha: "zawsze jak wygrywa, to mu mówię: żeby mi to było przedostatni raz…:)"
Norweski kibic pozdrawia Gomolę:) © lemuriza1972
Buty ładne, ale buty to nie wszystko:) © lemuriza1972
Pierwsze błoto w 2014r © lemuriza1972j
- DST 37.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:42
- VAVG 21.76km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 15 lutego 2014
FIRE and ICE
Wspomnienie z pamiętnego maratonu w Piwnicznej. Zdjęcie przysłał mi kolega Paweł (jadący w zielonym stroju za mną).
Maraton w Piwnicznej © lemuriza1972
Mirek skacze przez przeszkody:) © lemuriza1972
W Lesie Radłowskim © lemuriza1972
W Lesie Radłowskim 2 © lemuriza1972
Maraton w Piwnicznej © lemuriza1972
Taka kiedyś rozmowa się odbyła…
Zbliżał się weekend, byłam jakaś taka zmęczona i moja koleżanka Kaśka powiedziała:
- ale co tam.. jutro sobie pojedziesz maraton, będzie fajnie…
Popatrzyłam na nią, uśmiechnęłam się i powiedziałam:
- Wiesz… jazda na maratonie nie jest przyjemnością. Jazda na maratonie to potworne zmęczenie, pot, czasem krew i ból. Przyjemne jest dopiero dotarcie do mety ( o ile wszystko się powiedzie). Sama jazda nigdy nie jest przyjemna. To nie wycieczka, to zawody, a zawody to ból.
Czytam właśnie książkę pt Złota Justyna. Prawdziwa historia królowej nart ( skądinąd bardzo ciekawa książka, wiele faktów, który nie mamy prawa znać z mediów, długa i ciężka droga prowadziła Justynę do dzisiejszych sukcesów, ona sama twierdzi, ze bez trenera nie byłoby TAKIEJ jej).
„ Czasami gdy człowiek ze zmęczenia widzi czarne plamy i czuje, ze za chwilę padnie, zastanawiam się po co ja to robię. Odpowiedź przychodzi natychmiast. Po prostu to lubię. Sport sprawia mi wielką przyjemność. Jeśli jednak ktoś mówi, że lubi startować, oznacza to, że podczas zawodów nie daje z siebie wszystkiego”
No właśnie.
Nie wytrzymałam. Moje zdrowie jeszcze nie do końca ok, ale nie wytrzymałam… Kiedy Mirek dał mi znać, że jedzie do lasu pobiegać, najpierw napisałam: nic z tego, jestem chora. Za chwilę napisałam: a może poszłabym trochę pochodzić z kijkami? Pojechałam. Z chodzenia wyszło chodzenie w połowie, bo w połowie pobiegałam z kijkami… Nie dałam rady maszerować tylko i wyłącznie ( zwłaszcza , ze Mirek trochę się naigrywał, mówiąc mi: „będziesz spacerować jak emeryt?” „ o widzisz , będziesz mieć towarzystwo” – to powiedział widząć jakąś starszą parę z kijkami). Tak więc nie wytrzymałam… Jak to „posłuży” ( albo i nie mojemu zdrowiu, to zobaczmy). Było więc 45 min w Lesie Radłowskim ( 25 min biegu, 25 min marszu). Fajnie było znowu przywdziać sportowe ciuchy, sportowe buty i COŚ ze sobą zrobić. Życie bez sportu jest zdecydowanie nie dla mnie.
A poza tym dzisiaj wymyśliłam sobie cel. Przez miesiąc będę codziennie robić 500 „brzuszków”. Zrobiłam kiedyś dwukrotnie 6 Weidera, to i to powinno się udać, bo znacznie łatwiejsze jest. Dyspensę daje sobie tylko na dzień kiedy może pojedziemy w góry, albo ze zdrowiem będzie coś nie tak ( odpukać), a tak to.. ROBIMY, CODZIENNIE. Dzisiaj było pierwsze 500. Fajnie tak mieć jakiś cel. Nawet taki.. niby banalny… A teraz piosenka, którą odkryłam wczoraj. W dwóch wersjach. No i jakby prorocza , czyż nie? FIRE AND ICE. No bo był dzisiaj Ogień na Lodzie, a ściślej mówiąc Ogień w wykonaniu Strażaka na lodzie w Soczi. Brawo! Teraz pozostaje kibicować Kamilowi i pozostałych chłopakom. Takie sportowe sukcesy Polaków ogromnie motywują do treningu.
Zbliżał się weekend, byłam jakaś taka zmęczona i moja koleżanka Kaśka powiedziała:
- ale co tam.. jutro sobie pojedziesz maraton, będzie fajnie…
Popatrzyłam na nią, uśmiechnęłam się i powiedziałam:
- Wiesz… jazda na maratonie nie jest przyjemnością. Jazda na maratonie to potworne zmęczenie, pot, czasem krew i ból. Przyjemne jest dopiero dotarcie do mety ( o ile wszystko się powiedzie). Sama jazda nigdy nie jest przyjemna. To nie wycieczka, to zawody, a zawody to ból.
Czytam właśnie książkę pt Złota Justyna. Prawdziwa historia królowej nart ( skądinąd bardzo ciekawa książka, wiele faktów, który nie mamy prawa znać z mediów, długa i ciężka droga prowadziła Justynę do dzisiejszych sukcesów, ona sama twierdzi, ze bez trenera nie byłoby TAKIEJ jej).
„ Czasami gdy człowiek ze zmęczenia widzi czarne plamy i czuje, ze za chwilę padnie, zastanawiam się po co ja to robię. Odpowiedź przychodzi natychmiast. Po prostu to lubię. Sport sprawia mi wielką przyjemność. Jeśli jednak ktoś mówi, że lubi startować, oznacza to, że podczas zawodów nie daje z siebie wszystkiego”
No właśnie.
Nie wytrzymałam. Moje zdrowie jeszcze nie do końca ok, ale nie wytrzymałam… Kiedy Mirek dał mi znać, że jedzie do lasu pobiegać, najpierw napisałam: nic z tego, jestem chora. Za chwilę napisałam: a może poszłabym trochę pochodzić z kijkami? Pojechałam. Z chodzenia wyszło chodzenie w połowie, bo w połowie pobiegałam z kijkami… Nie dałam rady maszerować tylko i wyłącznie ( zwłaszcza , ze Mirek trochę się naigrywał, mówiąc mi: „będziesz spacerować jak emeryt?” „ o widzisz , będziesz mieć towarzystwo” – to powiedział widząć jakąś starszą parę z kijkami). Tak więc nie wytrzymałam… Jak to „posłuży” ( albo i nie mojemu zdrowiu, to zobaczmy). Było więc 45 min w Lesie Radłowskim ( 25 min biegu, 25 min marszu). Fajnie było znowu przywdziać sportowe ciuchy, sportowe buty i COŚ ze sobą zrobić. Życie bez sportu jest zdecydowanie nie dla mnie.
A poza tym dzisiaj wymyśliłam sobie cel. Przez miesiąc będę codziennie robić 500 „brzuszków”. Zrobiłam kiedyś dwukrotnie 6 Weidera, to i to powinno się udać, bo znacznie łatwiejsze jest. Dyspensę daje sobie tylko na dzień kiedy może pojedziemy w góry, albo ze zdrowiem będzie coś nie tak ( odpukać), a tak to.. ROBIMY, CODZIENNIE. Dzisiaj było pierwsze 500. Fajnie tak mieć jakiś cel. Nawet taki.. niby banalny… A teraz piosenka, którą odkryłam wczoraj. W dwóch wersjach. No i jakby prorocza , czyż nie? FIRE AND ICE. No bo był dzisiaj Ogień na Lodzie, a ściślej mówiąc Ogień w wykonaniu Strażaka na lodzie w Soczi. Brawo! Teraz pozostaje kibicować Kamilowi i pozostałych chłopakom. Takie sportowe sukcesy Polaków ogromnie motywują do treningu.
Mirek skacze przez przeszkody:) © lemuriza1972
W Lesie Radłowskim © lemuriza1972
W Lesie Radłowskim 2 © lemuriza1972
- Aktywność Bieganie
Środa, 12 lutego 2014
To samo
Piosenka taka na dzisiaj. Dopiero odkryta, bo płyty solowej Banacha jeszcze nie mam ( ale mieć będę z pewnością). Fajne słowa, fajna muzyka i fajna czapka Gutka haha:).
Posłuchajcie.
"Najważniejsze więc po pierwsze nim cokolwiek powiesz
Zanim w usta wpuścisz słowa wypowiedz je w głowie!
A po drugie, nie mniej ważne, zawsze dobrze przemyśl sobie
Co by było gdy to samo inny ktoś powiedział tobie "
A póki co przymusowy sportowy przestój. Ot bywa. Momentami mnie to trochę martwi ( w kontekście zbliżającego się sezonu), ale z drugiej strony mam do startów już zupełnie inny stosunek niż kiedyś i sporo dystansu, a także potrzebę zajmowania się w życiu innymi rzeczami również. Więc cierpliwie poczekam aż zdrowie wróci. Mam co robić.. wczoraj dotarło dvd z Przystanku Woodstock ( koncvert IB oczywiście), mam kilka nowych płyt do posłuchania, kilka książek do przeczytania, więc nie ma dramatu. Jest co robić:) i czym się cieszyć. A na sport i rower przyjdzie czas. Tym bardziej, że rower się ulepsza i to mocno ulepsza i już nie mogę się doczekać jak wyjadę po raz pierwszy w teren moim starym-nowym KTM-em:). „ Moją drogą jest zarażanie optymizmem i pozytywnym czymś … To jest celebracja życia…” Gutek To tak dla przypomnienia…
"Najważniejsze więc po pierwsze nim cokolwiek powiesz
Zanim w usta wpuścisz słowa wypowiedz je w głowie!
A po drugie, nie mniej ważne, zawsze dobrze przemyśl sobie
Co by było gdy to samo inny ktoś powiedział tobie "
A póki co przymusowy sportowy przestój. Ot bywa. Momentami mnie to trochę martwi ( w kontekście zbliżającego się sezonu), ale z drugiej strony mam do startów już zupełnie inny stosunek niż kiedyś i sporo dystansu, a także potrzebę zajmowania się w życiu innymi rzeczami również. Więc cierpliwie poczekam aż zdrowie wróci. Mam co robić.. wczoraj dotarło dvd z Przystanku Woodstock ( koncvert IB oczywiście), mam kilka nowych płyt do posłuchania, kilka książek do przeczytania, więc nie ma dramatu. Jest co robić:) i czym się cieszyć. A na sport i rower przyjdzie czas. Tym bardziej, że rower się ulepsza i to mocno ulepsza i już nie mogę się doczekać jak wyjadę po raz pierwszy w teren moim starym-nowym KTM-em:). „ Moją drogą jest zarażanie optymizmem i pozytywnym czymś … To jest celebracja życia…” Gutek To tak dla przypomnienia…
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 10 lutego 2014
Okienko transferowe by GTA:)
Jak wiadomo o sile drużyny stanowią jej zawodnicy. Tak więc.. postanowiłyśmy wziąć sprawy w swoje ręce ( co prawda bez uzgodnienia z Zarządem, ale mam nadzieję, że nie będą tego nam mieli za złe). Postanowiłyśmy do teamu zwerbować Gutka.
Nie wiemy co prawda czy coś jeździ, ale na pewno świetnie śpiewa, a to też ważna umiejętność. Przyda się Sufie jakaś pomoc na następnym ognisku podczas zakończenia sezonu. „Cegła” była fajna, ale pasowałoby towarzystwo zaskoczyć czymś nowym.
Najnowszy transfer by GTA:) © lemuriza1972
Ale to już było, trzeba było pomyśleć o kimś jeszcze, co by Team rósł w siłę. Wyruszyłyśmy zatem „ na łowy”. Tytuł „Jack Strong” brzmi obiecująco. Zwłaszcza dla tych, co mają słabość do Jacka ( Jacka D.) Można by nawet pomyśleć ( gdyby się nie widziało Sufy podczas odwrotu w Piwnicznej), że to o nim filmy już kręcą , ale jednak nie. Jednak jeszcze trochę musi poczekać.
Jack Strong © lemuriza1972 Film był interesujący, chociaż miłośniczką kina sensacyjnego nie jestem, ale wiadomo.. historia prawdziwa, postać tragiczna, Marcin Dorociński świetny. Świetny był również podczas spotkania. Ponieważ mówił o sporcie ( jaki jest dla niego ważny, o startach w triathlonie również mówił), stwierdziłyśmy, że będzie idealny. Myślę, ze koledzy z sekcji triathlonowej , byliby zadowoleni. Pani Krystyna wspomniała mu o możliwościach przyłączenia się do teamu. Ma się zastanowić ( bo trochę się boi, że Pani Krystyna będzie na mecie przed nim).
Pani Krystyna z Panem Marcinem © lemuriza1972
No i jeszcze taka sytuacja:
Mistrzostwa Świata Drugiego planu. Sezon 2 © lemuriza1972
Ujęcie drugie Mistrzostw Świata 2 planu © lemuriza1972
Pani Krystyna załapała się na różę:
Róża od bohatera "Róży" © lemuriza1972
No i Gomolątko się już nie wykąpie:) © lemuriza1972
No.. i koniec tego pokazywania się z celebrytami, od jutra wracamy do treningów. Kamil Stoch zmotywował nas wczoraj pięknie!!!
Najnowszy transfer by GTA:) © lemuriza1972
Ale to już było, trzeba było pomyśleć o kimś jeszcze, co by Team rósł w siłę. Wyruszyłyśmy zatem „ na łowy”. Tytuł „Jack Strong” brzmi obiecująco. Zwłaszcza dla tych, co mają słabość do Jacka ( Jacka D.) Można by nawet pomyśleć ( gdyby się nie widziało Sufy podczas odwrotu w Piwnicznej), że to o nim filmy już kręcą , ale jednak nie. Jednak jeszcze trochę musi poczekać.
Jack Strong © lemuriza1972 Film był interesujący, chociaż miłośniczką kina sensacyjnego nie jestem, ale wiadomo.. historia prawdziwa, postać tragiczna, Marcin Dorociński świetny. Świetny był również podczas spotkania. Ponieważ mówił o sporcie ( jaki jest dla niego ważny, o startach w triathlonie również mówił), stwierdziłyśmy, że będzie idealny. Myślę, ze koledzy z sekcji triathlonowej , byliby zadowoleni. Pani Krystyna wspomniała mu o możliwościach przyłączenia się do teamu. Ma się zastanowić ( bo trochę się boi, że Pani Krystyna będzie na mecie przed nim).
Pani Krystyna z Panem Marcinem © lemuriza1972
No i jeszcze taka sytuacja:
Mistrzostwa Świata Drugiego planu. Sezon 2 © lemuriza1972
Ujęcie drugie Mistrzostw Świata 2 planu © lemuriza1972
Pani Krystyna załapała się na różę:
Róża od bohatera "Róży" © lemuriza1972
No i Gomolątko się już nie wykąpie:) © lemuriza1972
No.. i koniec tego pokazywania się z celebrytami, od jutra wracamy do treningów. Kamil Stoch zmotywował nas wczoraj pięknie!!!
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 9 lutego 2014
Indios Bravos po raz trzeci czyli wpis niesportowy:)
Taka sytuacja © lemuriza1972
Moja miłość do Indios Bravos i do Gutka, jest powszechnie znana i tajemnicą żadną nie jest. Ogromnie cenię to co robią Indiosi, ogromnie cenię Piotra Banacha, za konsekwentne podążanie swoją drogą, uwielbiam Gutka za głos, charyzmę, urok osobisty, za energię na scenie. Kiedy wróciłam z krakowskiego koncertu ( drugiego mojego jeśli chodzi o IB) i wrażenia po nim opisywałam, mojej znajomej Eli, Ela napisała: „ ale ci zazdroszczę, weź mnie kiedyś ze sobą na taki koncert”. Otworzyłam internet i zaczęłam szukać, kiedy i gdzie ( najbliżej) jest koncert. I okazało się, że koncert jest w Tychach ( a tak się składa, że Ela mieszka w Tychach). Nie trzeba mnie było długo namawiać. Bilety kupione i.. na Śląsk, znowu na Śląsk. Ale czy to coś dziwnego jak się jest członkiem śląskiego teamu? Tym razem spakowałam do walizki również Gomolątko. A co… ostatnio po górach musiało biegać, to pomyślałam, że dobrze mu zrobi trochę rozrywki. Zaczynam od fotki najbardziej sensacyjnej czyli Gutek i ja ( sensacją jest to, że w ogóle zgodził sobie zrobić zdjęcie ze mną). W ramki oprawie, a co! I będę mieć pamiątkę po wsze czasy…
Koncert odbywał się w tyskim pubie „Underground”. Nie jest to może idealne miejsce do tego typu wydarzeń ( wydaje mi się, że słaba akustyka), ale nie było źle. Naprawdę. Było wspaniale, jak to zwykle na koncercie IB. Bo to jest tak… czasem w życiu jest dobrze, czasem źle, czasem na przemian dobrze i źle, a czasem nawet bardzo źle. Jakkolwiek by nie było.. to takie chwile jak ta wczorajsza sprawiają, że chce się żyć! Że ma się poczucie, że życie właśnie z takich chwil się składa i to dla nich się żyje.
Gomolątko czeka © lemuriza1972
Czekamy razem © lemuriza1972
Banach przygotowuje się do koncertu © lemuriza1972
Wreszcie wyszli, najpierw zespół bez Gutka, chwila oczekiwania i potem pojawił się Gutek. Stałam przy samej scenie, naprzeciwko Gutka, był może jakiś metr ode mnie. Ot tak… To jest dopiero przeżycie móc tak z bliska go obserwować. Jego i tę jego niesamowitą energię. To jego szaleństwo na scenie. Po prostu stałam jak urzeczona. Ela powiedziała, że na ogół bardzo poważny wyraz twarzy miałam, ale ja po prostu każdą komórką ciała chłonęłam muzykę i byłam zapatrzona w Gutka. No .. jak nastolatka. Bo Gutek moim idolem jest od dawna, a Indios Bravos zespołem na którego koncertach byłam najwięcej razy ( 3). I na pewno pojadę jeszcze na niejeden. To wiem na pewno. I Was zachęcam. To jest niesamowita zabawa, świetna muzyka, przeżycie niemalże metafizyczne. Na koniec koncertu jak zwykle zaśpiewali „Czas spełnienia”. No i kiedy śpiewali: Więc chodź spleć palce z moimi palcami.. to Gutek podawał nam rękę i splatał palce… "więc chodź spleć palce z moimi palcami, prowadż i daj się prowadzić" Ech…
Wreszcie wyszli, najpierw zespół bez Gutka, chwila oczekiwania i potem pojawił się Gutek. Stałam przy samej scenie, naprzeciwko Gutka, był może jakiś metr ode mnie. Ot tak… To jest dopiero przeżycie móc tak z bliska go obserwować. Jego i tę jego niesamowitą energię. To jego szaleństwo na scenie. Po prostu stałam jak urzeczona. Ela powiedziała, że na ogół bardzo poważny wyraz twarzy miałam, ale ja po prostu każdą komórką ciała chłonęłam muzykę i byłam zapatrzona w Gutka. No .. jak nastolatka. Bo Gutek moim idolem jest od dawna, a Indios Bravos zespołem na którego koncertach byłam najwięcej razy ( 3). I na pewno pojadę jeszcze na niejeden. To wiem na pewno. I Was zachęcam. To jest niesamowita zabawa, świetna muzyka, przeżycie niemalże metafizyczne. Na koniec koncertu jak zwykle zaśpiewali „Czas spełnienia”. No i kiedy śpiewali: Więc chodź spleć palce z moimi palcami.. to Gutek podawał nam rękę i splatał palce… "więc chodź spleć palce z moimi palcami, prowadż i daj się prowadzić" Ech…
Mój idol © lemuriza1972
Gutek bardzo blisko nas © lemuriza1972
Takie miał tenisówki:) © lemuriza1972
Gomolątko też się bawiło, a jakże. W końcu i jemu coś od życia się należy.
Gomolątko się bawi © lemuriza1972
A po koncercie urządziłyśmy polowanie na Gutka, celem zdobycia autografu i zdjęcia. No i udało się. Kiedy podeszłam do Gutka z wielką taką nieśmiałością, moja Ela powiedziała: „Proszę Pana to jest Iza, ona aż z Tarnowa tutaj przyjechała, specjalnie dla Pana” ( spłonęłam rumieńcem, na całe szczęście ciemno było, więc Gutek nie widział). Uśmiechnął się z tym gutkowym urokiem. Potem chciałam zrobić zdjęcie. Jako mistrzyni drugiego planu, poszłam za Gutka, wspięłam się na stojącą sofę. Miało być piękne zdjęcie roku Mistrzyni Drugiego Planu. Tyle, że Ela nie do końca mnie zrozumiała i.. nic z tego zdjęcia nie wyszło. Bywa.
Po koncercie © lemuriza1972
Z fanami:) © lemuriza1972
Tak blisko © lemuriza1972
On podpisuje, ja czekam na dogodny moment:) © lemuriza1972
Gutek i moje oko:) © lemuriza1972
Ale za to potem udało się zdjęcie „indywidualne”. Oj to było przeżycie. Zdjęcie macie okazję obejrzeć na początku tego wpisu. A
tutaj moja płyta i autograf.
I autograf © lemuriza1972
I trochę nagrań. Niezbyt udanych, bo było ciemno i dźwięk też kiepski. Piosenka „Jatata”.. kiedy pojawił się album, zastanawiałam się o co chodzi… skąd taki tytuł? Potem przeczytałam jakiś wywiad. Chłopakom ( prawie wszystkim, a na pewno Gutkowi i Banachowi, porodziły się dzieciaki) czyli Ja… tata. No to Gomolątko dobrze trafiło. To znaczy dobry Tata mu się trafił. Tak na chwilę ( bo przecież nawet Gutkowi, go nie oddamy). Gutek zaśpiewał: „Tak bardzo cieszę się, ze jesteś Nie spodziewałem tego się Że tyle radości sprawić może….”
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 7 lutego 2014
Basen
„ Kupuję używane i zbieram starocie. Interesuje mnie przeszłość i bocianie gniazda. Niewiele mówię i lubię posłuchać. Mam dwóch kumpli i rzadko oddzwaniam. Potrafię wskazać grób prababki i przynoszę jej kwiaty. Wywołuję fotografie, bo inne nie przetrwają. Ci, którzy twierdzili inaczej, przychodzą dzisiaj do mnie po skany. Używam GPS-a, ale trzymam za fajerą mapę. Wierzę w ludzką pamięć i materialność rzeczy. Mam starą komórkę i po czwartej nie odbieram. Gdy jem obiad, zawsze ją wyłączam. Dbam o korespondencję – gdy dostaje więcej niż 10 maili dziennie, zmieniam adres. Nie koszę trawy i pozwalam jej kwitnąć. Robię grille i popijam piwo. Noszę dzieci w nosidełkach i często się nudzę. Pozwalam umierać rzeczom i uśmiecham się do rzeczy. Chodzę regularnie na pogrzeby i rzadko się waham”
Andrzej Muszyński „ Miedza”
Czasem przypadek sprawia, że "znajdujemy" pisarza. Pisarza albo jakiegoś wykonawcę. I zostaje z nami na dłużej. Czasem „na zawsze” ( chociaż gdzieś czytałam , że słów „zawsze” i „nigdy” nie powinno być w słowniku). Słuchałam kiedyś w Radiu Kraków audycji o książkach i usłyszałam mężczyznę.. elokwentnego, dowcipnego, opowiadającego bardzo ciekawie o swojej książce. Przysiadłam i słuchałam. Zainteresowałam się. Okazało się, że to nie tylko pisarz, reporter, ale też podróżnik. I że właśnie wydał swoją drugą książkę ( Miedza). Pierwszą był zbiór reportaży pt Południe. Jeśli lubicie czytać o wsi.. której już prawie nie ma.. ( bo dzisiejsza wieś przecież tak bardzo różni się od tej sprzed wielu lat), jeśli lubicie Redlińskiego, Myśliwskiego… to warto. Polecam szczególnie opowiadania pt. „ Kundel. Pamiętnik czwartoligowca” i „ Ławka”.
Andrzej Muszyński „ Miedza”
Czasem przypadek sprawia, że "znajdujemy" pisarza. Pisarza albo jakiegoś wykonawcę. I zostaje z nami na dłużej. Czasem „na zawsze” ( chociaż gdzieś czytałam , że słów „zawsze” i „nigdy” nie powinno być w słowniku). Słuchałam kiedyś w Radiu Kraków audycji o książkach i usłyszałam mężczyznę.. elokwentnego, dowcipnego, opowiadającego bardzo ciekawie o swojej książce. Przysiadłam i słuchałam. Zainteresowałam się. Okazało się, że to nie tylko pisarz, reporter, ale też podróżnik. I że właśnie wydał swoją drugą książkę ( Miedza). Pierwszą był zbiór reportaży pt Południe. Jeśli lubicie czytać o wsi.. której już prawie nie ma.. ( bo dzisiejsza wieś przecież tak bardzo różni się od tej sprzed wielu lat), jeśli lubicie Redlińskiego, Myśliwskiego… to warto. Polecam szczególnie opowiadania pt. „ Kundel. Pamiętnik czwartoligowca” i „ Ławka”.
Basen dzisiaj. Niby wielkich zakwasów po siłowni nie ma ( łydki.. czuję je najbardziej, reszta jest ok), ale mięśnie zmęczone i czułam to dzisiaj pływając. Stąd też pływałam wolno i mozolnie, ciężko mi było, ale się zawzięłam i przepłynęłam 70 długości w czasie 57 minut. No nie najlepiej, wiem, ale dzisiaj naprawdę ciężko mi się pływało. Jutro odpoczynek.
Olimpiada się nam zaczęła. Cieszy mnie to:)
- Aktywność Pływanie
Czwartek, 6 lutego 2014
Sztuka czytania
Zaczynam swoją przygodę z Pink Floyd. Mam nadzieję piękną przygodę. Wiem, wiem.. późno. No ale lepiej późno niż wcale.
Dotarła dzisiaj do mnie pierwsza moja płyta. Na pewno nie ostatnia.
Ta piosenka mocno „zawładnęła „ moim sercem.
A oprócz Pink Floyd, oprócz pracy i zjedzenia obiadu, byłam dzisiaj… na siłowni. No cóż.. plany były takie, że będę chodzić całą zimę i cóż.. nie spisałam się. Dotarłam dopiero dzisiaj. Można by rzec również – lepiej późno niż wcale. No, ale w przypadku przygotowań do sezonu maratonowego, to naprawdę za późno. Fajnie było, zresztą ja zawsze siłownię lubiłam. Sporo ćwiczyłyśmy na niej w ramach moich siatkarskich treningów, wszak siłę też trzeba było robić. Tak więc dzisiaj było trochę ćwiczeń siłowych, ale nie znowu tak wiele. Muszą się te mięśnie przyzwyczaić. Jestem ciekawa zakwasów. Okaże się.. ile dają te moje domowe ćwiczenia. Zobaczymy. Nogi jak to nogi, jeżdżenie na rowerze robi swoje. Dość mocne są. Ramiona co mi się wydawały mocne.. cóż trochę gorzej z nimi, ale najgorzej nie jest. Poza tym orbitrek i rower stacjonarny. Miło. No i tyle na temat siłowni, bo cóż tu więcej pisać o siłowni? Ćwiczy się i tyle. Teraz będzie o książkach. O czytaniu. To jedna z moich pasji, o czym ci co czytują mojego bloga czasem , pewnie już wiedzą. Zawsze to lubiłam. Bywały okresy, że czytałam z większą lub mniejszą intensywnością. Ostatnimi czasy jest bardzo intensywnie. Mam wielką potrzebę czytania, odczuwam wielką radość z tego, mogę godzinami o książkach rozmawiać. Dzisiaj moją przyjaciółka pokazała mi coś takiego… co wiem, że teraz przez wiele wieczorów będzie mi towarzyszyć ( bo chętnie będę zaglądać do bibliotek innych, słuchać jak opowiadają o swoich ulubionych książkach). Fajny program. Naprawdę fajny. Wkleję linka z jednym z nich, a Wy sami zdecydujecie czy chcecie oglądać więcej. Jeśli zechcecie to po lewej stronie jest masa podobnych odcinków. Zupełnie „sensacyjne” jest oglądanie biblioteki Pawła Dunina- Wąsowicza. Ja jednak nie tę pokażę.
„ To jest ogromna przyjemność odpłynąć w książkę. Jeśli to zaginie to staniemy się ultra debilami”. Powiedział Muniek. I ma rację.
Napisałam kiedyś recenzję książki Olgi Tokarczuk. Recenzję, która sprawiła , że mogłam się spotkać z ukochaną autorką . Napisałam wtedy: „ Uwielbiam czytać. Uwielbiam każdą chwilę wyrwaną codzienności dla czytania. Przy jedzeniu, w wannie, w pociągu” Jakoś tak to „leciało”… może trochę inaczej.. ale sens był taki.
Nie rezygnujcie z tego w życiu, bo to daje naprawdę wiele radości. Jechałam kiedyś do pracy. Zwykle czytam jadąc autobusem. Przysiadła się jakaś starsza pani i powiedziała: - Dziecko.. nie czytaj, szkoda oczu… Uśmiechnęłam się tylko. A teraz posłuchajcie co ma do powiedzenia Muniek.
Po obejrzeniu kilku „bibliotek” , zastanawiałam się co ja powiedziałabym o mojej. O których książkach chciałabym opowiedzieć. Hm.. jest ich tak wiele.. takich o których mogłabym mówić długo, na które patrzę z czułością, bo dały wiele radości. Jest po kilka książek moich ulubionych autorów: Tokarczuk, Myśliwskiego, Huelle, Iwasiów, Margaret Atwood i wielu, wielu innych. Są książki bardzo poważne i nieco lżejsze. Jest kilka spod znaku: literatura górska. Są i takie z autografami.. Olgi Tokarczuk, Ewy Lipskiej, Wiliama Whartona, ale… ale najważniejsza jest ONA. Wydana w 1956 roku, w zielonej płóciennej okładce przez wydawnictwo, którego chyba już nie ma ( NASZA KSIĘGARNIA) moja ukochana, podarowana mi przez Babcię, zaczytana, podniszczona.. przeczytana tak niezliczoną ilość razy, że żadnej innej książki nie przeczytałam tak wiele razy… Pobudzająca moją dziecięcą wyobraźnię, wzbogacająca mój dziecięcy świat.. w jakiś tam sposób mnie kształtująca…. Czyli po prostu „ ANIA Z ZIELONEGO WZGÓRZA”. Babcia zaczęła mi ją czytać , kiedy byłam w III klasie podstawówki. Potem zaczęłam czytać sama. Babcia miała wszystkie części, wydane tak samo pięknie. Niestety mnie zostały tylko dwie. Kompletnie nie wiem co stało się z resztą. Nie do wiary..ta książka ma już 58 lat. Ania Shirley dla mnie zawsze będzie wyglądać, jak Ania z okładki tej książki…
Mój wyjątkowy egzemplarz © lemuriza1972
I pierwsza strona © lemuriza1972
A oprócz Pink Floyd, oprócz pracy i zjedzenia obiadu, byłam dzisiaj… na siłowni. No cóż.. plany były takie, że będę chodzić całą zimę i cóż.. nie spisałam się. Dotarłam dopiero dzisiaj. Można by rzec również – lepiej późno niż wcale. No, ale w przypadku przygotowań do sezonu maratonowego, to naprawdę za późno. Fajnie było, zresztą ja zawsze siłownię lubiłam. Sporo ćwiczyłyśmy na niej w ramach moich siatkarskich treningów, wszak siłę też trzeba było robić. Tak więc dzisiaj było trochę ćwiczeń siłowych, ale nie znowu tak wiele. Muszą się te mięśnie przyzwyczaić. Jestem ciekawa zakwasów. Okaże się.. ile dają te moje domowe ćwiczenia. Zobaczymy. Nogi jak to nogi, jeżdżenie na rowerze robi swoje. Dość mocne są. Ramiona co mi się wydawały mocne.. cóż trochę gorzej z nimi, ale najgorzej nie jest. Poza tym orbitrek i rower stacjonarny. Miło. No i tyle na temat siłowni, bo cóż tu więcej pisać o siłowni? Ćwiczy się i tyle. Teraz będzie o książkach. O czytaniu. To jedna z moich pasji, o czym ci co czytują mojego bloga czasem , pewnie już wiedzą. Zawsze to lubiłam. Bywały okresy, że czytałam z większą lub mniejszą intensywnością. Ostatnimi czasy jest bardzo intensywnie. Mam wielką potrzebę czytania, odczuwam wielką radość z tego, mogę godzinami o książkach rozmawiać. Dzisiaj moją przyjaciółka pokazała mi coś takiego… co wiem, że teraz przez wiele wieczorów będzie mi towarzyszyć ( bo chętnie będę zaglądać do bibliotek innych, słuchać jak opowiadają o swoich ulubionych książkach). Fajny program. Naprawdę fajny. Wkleję linka z jednym z nich, a Wy sami zdecydujecie czy chcecie oglądać więcej. Jeśli zechcecie to po lewej stronie jest masa podobnych odcinków. Zupełnie „sensacyjne” jest oglądanie biblioteki Pawła Dunina- Wąsowicza. Ja jednak nie tę pokażę.
„ To jest ogromna przyjemność odpłynąć w książkę. Jeśli to zaginie to staniemy się ultra debilami”. Powiedział Muniek. I ma rację.
Napisałam kiedyś recenzję książki Olgi Tokarczuk. Recenzję, która sprawiła , że mogłam się spotkać z ukochaną autorką . Napisałam wtedy: „ Uwielbiam czytać. Uwielbiam każdą chwilę wyrwaną codzienności dla czytania. Przy jedzeniu, w wannie, w pociągu” Jakoś tak to „leciało”… może trochę inaczej.. ale sens był taki.
Nie rezygnujcie z tego w życiu, bo to daje naprawdę wiele radości. Jechałam kiedyś do pracy. Zwykle czytam jadąc autobusem. Przysiadła się jakaś starsza pani i powiedziała: - Dziecko.. nie czytaj, szkoda oczu… Uśmiechnęłam się tylko. A teraz posłuchajcie co ma do powiedzenia Muniek.
Po obejrzeniu kilku „bibliotek” , zastanawiałam się co ja powiedziałabym o mojej. O których książkach chciałabym opowiedzieć. Hm.. jest ich tak wiele.. takich o których mogłabym mówić długo, na które patrzę z czułością, bo dały wiele radości. Jest po kilka książek moich ulubionych autorów: Tokarczuk, Myśliwskiego, Huelle, Iwasiów, Margaret Atwood i wielu, wielu innych. Są książki bardzo poważne i nieco lżejsze. Jest kilka spod znaku: literatura górska. Są i takie z autografami.. Olgi Tokarczuk, Ewy Lipskiej, Wiliama Whartona, ale… ale najważniejsza jest ONA. Wydana w 1956 roku, w zielonej płóciennej okładce przez wydawnictwo, którego chyba już nie ma ( NASZA KSIĘGARNIA) moja ukochana, podarowana mi przez Babcię, zaczytana, podniszczona.. przeczytana tak niezliczoną ilość razy, że żadnej innej książki nie przeczytałam tak wiele razy… Pobudzająca moją dziecięcą wyobraźnię, wzbogacająca mój dziecięcy świat.. w jakiś tam sposób mnie kształtująca…. Czyli po prostu „ ANIA Z ZIELONEGO WZGÓRZA”. Babcia zaczęła mi ją czytać , kiedy byłam w III klasie podstawówki. Potem zaczęłam czytać sama. Babcia miała wszystkie części, wydane tak samo pięknie. Niestety mnie zostały tylko dwie. Kompletnie nie wiem co stało się z resztą. Nie do wiary..ta książka ma już 58 lat. Ania Shirley dla mnie zawsze będzie wyglądać, jak Ania z okładki tej książki…
I pierwsza strona © lemuriza1972
- Czas 01:30
- Aktywność Ciężary
Środa, 5 lutego 2014
Jak dobrze mieć rowerowych znajomych:)
Kaśka jak zwykle potrafi jakoś tak słowa dobrać, że oddaje nawet „najciemniejsze” nasze emocje, strachy i lęki itp.
Strach uniemożliwiał mi oddychanie parę razy w życiu. Ostatni raz na.. Orlej Perci. Oj tak. Nie jestem taka odważna znowu… Ale przetrwałam:)
Strach uniemożliwiał mi oddychanie parę razy w życiu. Ostatni raz na.. Orlej Perci. Oj tak. Nie jestem taka odważna znowu… Ale przetrwałam:)
" Wszystkie osoby i wydarzenia
Opisane na tym blogu
stanowią odbicie rzeczywistości
Dlatego proszę ewentualnych czytelników
O to, żeby pamiętali jak krzywe potrafią być zwierciadła"
Kaja Malanowska, Drobne szaleństwa dnia codziennego
Dobrze mieć jest „rowerowych” znajomych.
Są zazwyczaj fajni, pomocni, towarzyscy.
Rzadko się zdarza, że bywają złośliwi, zazdrośni i niefajni. Chociaż zdarza się.
Na ogół bywają fajni i pomocni.
Napisałam tutaj kiedyś , że szukam książki Kai Malanowskiej. Że proszę o pomoc, gdyby ktoś widział, miał, gdzieś czegoś się dowiedział. I oto wracając kiedyś z pracy , spotkałam Kolosa, który zapytał:
- Kupiłaś już tę książkę?
- No nie, przecież jej nigdzie nie ma!
- Wczoraj na allegro były dwie.
No i wkrótce miałam książkę. Co prawda jest już dostępna w sprzedaży z powrotem, ale zanim stała się dostępna, miałam ją wcześniej i przeczytałam wcześniej dzięki Kolosowi. To taka mała dygresja pt: Jak dobrze jest mieć „rowerowych” znajomych.. którzy przydają się nie tylko w rowerowych sytuacjach.
No tak… planowałam bardzo sportowy wtorek, tymczasem było mało sportowo, a nawet w ogóle sportowo nie było, bo mnie jakaś niedyspozycja dopadła. Coś jakby jakaś choroba się przyczajała, stąd odpuściłam trening, wzięłam lekarstwa, wypiłam łyk imbirowej wódki i odpędziłam ją chyba. Nie pojechałam jednak na basen dzisiaj ( tak Aga, ja wiem.. wisisz na lodówce i wciąż jestes wyrzutem sumienia, ale ja już się nauczyłam, że czasem lepiej odpuścić i przeczekać, bo jak się nie odpuści, to potem można "czekać" znacznie dłużej), poćwiczyłam jedynie w domu, bo nie chciałam ryzykować. Na weekend muszę być absolutnie, całkowicie zdrowa. Koniecznie.
- Kupiłaś już tę książkę?
- No nie, przecież jej nigdzie nie ma!
- Wczoraj na allegro były dwie.
No i wkrótce miałam książkę. Co prawda jest już dostępna w sprzedaży z powrotem, ale zanim stała się dostępna, miałam ją wcześniej i przeczytałam wcześniej dzięki Kolosowi. To taka mała dygresja pt: Jak dobrze jest mieć „rowerowych” znajomych.. którzy przydają się nie tylko w rowerowych sytuacjach.
No tak… planowałam bardzo sportowy wtorek, tymczasem było mało sportowo, a nawet w ogóle sportowo nie było, bo mnie jakaś niedyspozycja dopadła. Coś jakby jakaś choroba się przyczajała, stąd odpuściłam trening, wzięłam lekarstwa, wypiłam łyk imbirowej wódki i odpędziłam ją chyba. Nie pojechałam jednak na basen dzisiaj ( tak Aga, ja wiem.. wisisz na lodówce i wciąż jestes wyrzutem sumienia, ale ja już się nauczyłam, że czasem lepiej odpuścić i przeczekać, bo jak się nie odpuści, to potem można "czekać" znacznie dłużej), poćwiczyłam jedynie w domu, bo nie chciałam ryzykować. Na weekend muszę być absolutnie, całkowicie zdrowa. Koniecznie.
- Aktywność Jazda na rowerze