Poniedziałek, 15 czerwca 2015
Strzyżów Cyklokarpaty - relacja
Maraton nr 58
Strzyżów Cyklokarpaty
Miejsce kategoria: 3/4
Miejsce kobiety open : 5/12
Miejsce mega open: 217/247
Czas jazdy:3 h 58 min

Upalne podjeżdżanie © Iza
I zdjęcie od tyłu © Iza
Taką ochronę miała Pani Krystyna. Dukla jej pilnuje. Wiedzą co robią, Ona w Dukli bywa najbardziej „niebezpieczna”.

Królowa ze swoją ochroną © Iza
Na podium © Iza
Strzyżów Cyklokarpaty
Miejsce kategoria: 3/4
Miejsce kobiety open : 5/12
Miejsce mega open: 217/247
Czas jazdy:3 h 58 min
W Strzyżowie już kiedyś jechałam, ale to było bardzo dawno temu (2010) i to był zupełnie inny maraton. Po pierwsze to jechałam dystans giga, po drugie to była zupełnie inna trasa (chyba nieco łatwiejsza, tak mi się wydaje, ale pewności nie mam, bo dawno to było i niewiele już z tamtego maratonu pamiętam, oprócz samotnego pokonywania pętli giga).
Bardzo chciałam przejechać tę trasę bo słyszałam o niej wiele dobrego. Zapowiadało się upalnie. Niby prognozy pogody straszyły burzami, ale podczas wyścigu nie spadła ani kropla deszczu (a marzenia o tych kroplach podczas jazdy były). Nie lubię jeździć w upale. Nie czuję się dobrze przy takiej pogodzie, to po 8 latach startów w maratonach dobrze wiem. Dlatego upał mnie nie cieszył. Nie za bardzo dobrze czuję się też na wysuszonej, pełnej kolein nawierzchni.
No, ale jak człowiek wybrał sobie taki sport jak MTB, to liczyć się musi z każdą pogodą i nie ma co marudzić, tylko trzeba jechać.
Tak też się starałam (jechać na tyle mocno na ile mnie w tej chwili stać), ale z moich planów taktycznych (chyba właśnie przez ten upał) nie wyszło nic. Bo plan był taki, żeby jak najdłużej trzymać się Pani Krystyny. Wiedziałam, że wtedy pojadę szybciej, jeśli będę starała się nadążyć za nią. To co jako tako udawało się podczas poprzednich startów (na początkowych km), tym razem kompletnie nie wypaliło. O ile asfaltowy szybki początek starałam się jechać mocno, tam wyprzedziłam Krysię, to kiedy zaczęły się podjazdy, zrozumiałam, że dzisiaj będzie mi bardzo ciężko. Nie pamiętam na którym kilometrze Krysia do mnie dojechała, ale było to szybko. Na nic były moje starania, chociaż bardzo się mobilizowałam, nie utrzymałam tempa (ale trzeba też dodać, ze Krysia jechała tego dnia chyba znacznie lepiej niż w poprzednich startach).
Bardzo ciężko jechało mi się w tym upale, a niestety początek wyścigu to były otwarte podjazdy asfaltowo-łąkowo-szutrowe. Lasu jak na lekarstwo. Tak więc misja pt Gonić Panią Krystynę nie powiodła się. Na pierwszych podjazdach wyprzedzali mnie kolejni zawodnicy, a mnie odechciewało się wszystkiego i były momenty, że myślałam tylko o doczołganiu się do mety.
Słońce, słońce, słońce. Pomagało polewanie się wodą z bidonu, ale pomagało na chwilę. Miałam serdecznie dość i modliłam się o las, o chmury, o deszcz. Byleby tylko już tak nie prażyło.
Jechało się pod górę mozolnie. Pierwsze zjazdy też dość asekuracyjnie, podłoże było bardzo sypkie, spod kół zawodników przede mną wydobywały się tumany kurzu i w zasadzie nie było wiadomo po czym się jedzie. Kiedy jednak zorientowałam się, że opony trzymają przyzwoicie, zaczęłam zjeżdżać bardziej odważnie i potem było dobrze.
Pamiętając wiele swoich upadków na szutrze, na zakrętach, bardzo uważałam zwłaszcza na zakrętach, bo były ostre i niebezpieczne. Zwalniałam odpowiednio wcześniej i wchodziłam w nie bardzo ostrożnie, bo bardzo wynosiło. W którymś tam momencie wyprzedziła mnie Gośka Krajewska-Półtorak (nie byłam pewna, czy to ona, bo miała jakiś inny strój niż w Polańczyku, ale powiedziała mi „cześć” i to mnie utwierdziło w przekonaniu, że to musi być ona).
Nie miałam siły gonić.. W Polańczyku przez długą chwilę to mi się udawało. Nie tym razem. Jeszcze przed wjazdem do Rezerwatu Herby, na jakimś bardzo stromym podejściu, wyprzedził mnie Jacek z Krynicy, mój odwieczny maratonowy rywal. Ale pomyślałam sobie: o nie Jacku, nie poddam się tak łatwo.
No i kiedy zaczęło się podjeżdżanie, starałam się pedałować żwawiej i w końcu udało się dojechać do Jacka i go wyprzedzić. Nie wiem co się potem z nim stało (czy osłabł, czy miał może jakiś wypadek), ale na mecie był wiele minut za mną.
Przed Herbami na bufecie, stanęłam, zjadłam żela, uzupełniłam bidony, polałam się wodą. Stwierdziłam, że lepiej poświęcić tę minutę na spokojne zatankowanie niż potem „zdychać” w trakcie jazdy. To była dobra decyzja, bo od tamtej chwili jakby mi się lepiej zaczęło jechać. Obsługa bufetów była mega sprawna – wielkie brawa dla Wszystkich (nawet wodą polewali).
I potem zaczęły się słynne Herby, których nie miałam okazji jechać jeszcze nigdy. Fajne, techniczne kawałki, naprawdę niełatwe techniczne zjazdy. Jednym słowem – było co jechać.
Zjazdy nie były łatwe, bo jakoś tak nagle pojawiała się przepaść (wyłaniała się niespodziewanie zza zakrętu), jakieś kamienie, korzenie, bardzo ostro w dół. Chwila zawhania i nie było jechania. Na szczęście się nie wahałam i zjeżdżałam, jedynie na jednym zjeździe, gdzie trochę wystraszyło mnie bardzo sypkie podłoże podparłam się na sekundę nogą. Niepotrzebnie, bo dało się zjechać. Herby trwały dla mnie dość długo (mozolne podjeżdżanie, niezbyt szybkie zjeżdżanie), potem znowu fajny leśny kawałek. Potem długi asfaltowy podjazd (to podczas tego upału była zmora).
Tam stało dwóch chłopaków dopingując. Dojeżdżałam do nich powoli, a oni krzyczeli coś w stylu: dawaj, dawaj. Z sarkazmem (bo jechałam wolno) zapytałam: do mnie krzyczycie? (i zaśmiałam się).
Jeden z nich odpowiedział: do ciebie, do ciebie, numerze 2026.
A potem już pod koniec maratonu zaczęło się chmurzyć. Słońce zaszło i jechało mi się już naprawdę dobrze. Odzyskałam wigor, nawet kilka osób udało mi się wyprzedzić. Dojechałam do mety w jako takiej kondycji, niezadowolona jednak z tempa w jakim jechałam w początkowej fazie wyścigu. To poczucie niezadowolenia z samej siebie osłodził mi wynik, 3 miejsce w kategorii i to ważniejsze dla mnie czyli 5 open wśród kobiet (na 12). Nie był to mój najlepszy start, ale sama nie wiem czy stać mnie było tego dnia na więcej, bo naprawdę bardzo się mordowałam na podjazdach w tym słońcu. Mój organizm wyraźnie nie toleruje takich temperatur.
Trasa ok, gdyby nie było tych asfaltów byłoby super naprawdę. Kondycyjnie dość wymagająca, a już przy takiej temperaturze to naprawdę można było się zmęczyć. No i te kilka technicznych kawałków, o to chodzi w maratonie MTB.
Miałam różne fazy: od fazy kompletnej rezygnacji, do całkiem dobrej jazdy. Generalnie na plus należy zaliczyć ten start. Było dużo upadków, mnie udało się przejechać bez szwanku, chociaż w jednym momencie w ostatniej chwili (balansem właściwie), udało mi się ominąc olbrzymią dziurę. Gdybym w nią wpadła na dużej szybkości z którą jechałam, nie byłoby wesoło. Odetchnęłam głośno.
Biorąc pod uwagę fakt, że ostatnio w ogóle nie mam czasu na trenowanie (są tylko albo jazdy do Mielca i z Mielca, albo jakieś krótkie przejażdżki, solidnego podjazdowego treningu nie zrobiłam chyba od miesiąca), to myślę, że nie było tak źle.
Trzeba podkreślić wysiłki organizatorów, wielką pracę jaką włożyli w to Panowie i Panie z MTB STRZYŻÓW. Tutaj organizacja jest perfekcyjna. Wszystko gra pod każdym względem, od zabezpieczenia trasy, oznaczenia, po obsługę na bufetach, samą trasę i dekorację wreszcie. Wielkie gratulacje i brawa!
Pierwszy raz chyba dostałam tak ładny medal i kwiaty. To było bardzo miłe.
A teraz 3 tygodnie przerwy od wyścigów, może więc uda się coś potrenować i podszlifować formę. No, ale niestety nie w tym tygodniu, bo w tym tygodniu czasu znowu nie będzie za bardzo. Taka rzeczywistość, ale z tym się liczyłam w tym sezonie, że tak to będzie. Muszę tę rzeczywistość z pokorą przyjąć taką jaka jest. I tak się cieszę, że dałam rady już te trzy maratony przejechać, bo to wszystko stało pod wielkim znakiem zapytania w tym sezonie.
Na starcie © Iza
Bardzo chciałam przejechać tę trasę bo słyszałam o niej wiele dobrego. Zapowiadało się upalnie. Niby prognozy pogody straszyły burzami, ale podczas wyścigu nie spadła ani kropla deszczu (a marzenia o tych kroplach podczas jazdy były). Nie lubię jeździć w upale. Nie czuję się dobrze przy takiej pogodzie, to po 8 latach startów w maratonach dobrze wiem. Dlatego upał mnie nie cieszył. Nie za bardzo dobrze czuję się też na wysuszonej, pełnej kolein nawierzchni.
No, ale jak człowiek wybrał sobie taki sport jak MTB, to liczyć się musi z każdą pogodą i nie ma co marudzić, tylko trzeba jechać.
Tak też się starałam (jechać na tyle mocno na ile mnie w tej chwili stać), ale z moich planów taktycznych (chyba właśnie przez ten upał) nie wyszło nic. Bo plan był taki, żeby jak najdłużej trzymać się Pani Krystyny. Wiedziałam, że wtedy pojadę szybciej, jeśli będę starała się nadążyć za nią. To co jako tako udawało się podczas poprzednich startów (na początkowych km), tym razem kompletnie nie wypaliło. O ile asfaltowy szybki początek starałam się jechać mocno, tam wyprzedziłam Krysię, to kiedy zaczęły się podjazdy, zrozumiałam, że dzisiaj będzie mi bardzo ciężko. Nie pamiętam na którym kilometrze Krysia do mnie dojechała, ale było to szybko. Na nic były moje starania, chociaż bardzo się mobilizowałam, nie utrzymałam tempa (ale trzeba też dodać, ze Krysia jechała tego dnia chyba znacznie lepiej niż w poprzednich startach).
Bardzo ciężko jechało mi się w tym upale, a niestety początek wyścigu to były otwarte podjazdy asfaltowo-łąkowo-szutrowe. Lasu jak na lekarstwo. Tak więc misja pt Gonić Panią Krystynę nie powiodła się. Na pierwszych podjazdach wyprzedzali mnie kolejni zawodnicy, a mnie odechciewało się wszystkiego i były momenty, że myślałam tylko o doczołganiu się do mety.
Słońce, słońce, słońce. Pomagało polewanie się wodą z bidonu, ale pomagało na chwilę. Miałam serdecznie dość i modliłam się o las, o chmury, o deszcz. Byleby tylko już tak nie prażyło.
Jechało się pod górę mozolnie. Pierwsze zjazdy też dość asekuracyjnie, podłoże było bardzo sypkie, spod kół zawodników przede mną wydobywały się tumany kurzu i w zasadzie nie było wiadomo po czym się jedzie. Kiedy jednak zorientowałam się, że opony trzymają przyzwoicie, zaczęłam zjeżdżać bardziej odważnie i potem było dobrze.
Pamiętając wiele swoich upadków na szutrze, na zakrętach, bardzo uważałam zwłaszcza na zakrętach, bo były ostre i niebezpieczne. Zwalniałam odpowiednio wcześniej i wchodziłam w nie bardzo ostrożnie, bo bardzo wynosiło. W którymś tam momencie wyprzedziła mnie Gośka Krajewska-Półtorak (nie byłam pewna, czy to ona, bo miała jakiś inny strój niż w Polańczyku, ale powiedziała mi „cześć” i to mnie utwierdziło w przekonaniu, że to musi być ona).
Nie miałam siły gonić.. W Polańczyku przez długą chwilę to mi się udawało. Nie tym razem. Jeszcze przed wjazdem do Rezerwatu Herby, na jakimś bardzo stromym podejściu, wyprzedził mnie Jacek z Krynicy, mój odwieczny maratonowy rywal. Ale pomyślałam sobie: o nie Jacku, nie poddam się tak łatwo.
No i kiedy zaczęło się podjeżdżanie, starałam się pedałować żwawiej i w końcu udało się dojechać do Jacka i go wyprzedzić. Nie wiem co się potem z nim stało (czy osłabł, czy miał może jakiś wypadek), ale na mecie był wiele minut za mną.
Przed Herbami na bufecie, stanęłam, zjadłam żela, uzupełniłam bidony, polałam się wodą. Stwierdziłam, że lepiej poświęcić tę minutę na spokojne zatankowanie niż potem „zdychać” w trakcie jazdy. To była dobra decyzja, bo od tamtej chwili jakby mi się lepiej zaczęło jechać. Obsługa bufetów była mega sprawna – wielkie brawa dla Wszystkich (nawet wodą polewali).
I potem zaczęły się słynne Herby, których nie miałam okazji jechać jeszcze nigdy. Fajne, techniczne kawałki, naprawdę niełatwe techniczne zjazdy. Jednym słowem – było co jechać.
Zjazdy nie były łatwe, bo jakoś tak nagle pojawiała się przepaść (wyłaniała się niespodziewanie zza zakrętu), jakieś kamienie, korzenie, bardzo ostro w dół. Chwila zawhania i nie było jechania. Na szczęście się nie wahałam i zjeżdżałam, jedynie na jednym zjeździe, gdzie trochę wystraszyło mnie bardzo sypkie podłoże podparłam się na sekundę nogą. Niepotrzebnie, bo dało się zjechać. Herby trwały dla mnie dość długo (mozolne podjeżdżanie, niezbyt szybkie zjeżdżanie), potem znowu fajny leśny kawałek. Potem długi asfaltowy podjazd (to podczas tego upału była zmora).
Tam stało dwóch chłopaków dopingując. Dojeżdżałam do nich powoli, a oni krzyczeli coś w stylu: dawaj, dawaj. Z sarkazmem (bo jechałam wolno) zapytałam: do mnie krzyczycie? (i zaśmiałam się).
Jeden z nich odpowiedział: do ciebie, do ciebie, numerze 2026.
A potem już pod koniec maratonu zaczęło się chmurzyć. Słońce zaszło i jechało mi się już naprawdę dobrze. Odzyskałam wigor, nawet kilka osób udało mi się wyprzedzić. Dojechałam do mety w jako takiej kondycji, niezadowolona jednak z tempa w jakim jechałam w początkowej fazie wyścigu. To poczucie niezadowolenia z samej siebie osłodził mi wynik, 3 miejsce w kategorii i to ważniejsze dla mnie czyli 5 open wśród kobiet (na 12). Nie był to mój najlepszy start, ale sama nie wiem czy stać mnie było tego dnia na więcej, bo naprawdę bardzo się mordowałam na podjazdach w tym słońcu. Mój organizm wyraźnie nie toleruje takich temperatur.
Trasa ok, gdyby nie było tych asfaltów byłoby super naprawdę. Kondycyjnie dość wymagająca, a już przy takiej temperaturze to naprawdę można było się zmęczyć. No i te kilka technicznych kawałków, o to chodzi w maratonie MTB.
Miałam różne fazy: od fazy kompletnej rezygnacji, do całkiem dobrej jazdy. Generalnie na plus należy zaliczyć ten start. Było dużo upadków, mnie udało się przejechać bez szwanku, chociaż w jednym momencie w ostatniej chwili (balansem właściwie), udało mi się ominąc olbrzymią dziurę. Gdybym w nią wpadła na dużej szybkości z którą jechałam, nie byłoby wesoło. Odetchnęłam głośno.
Biorąc pod uwagę fakt, że ostatnio w ogóle nie mam czasu na trenowanie (są tylko albo jazdy do Mielca i z Mielca, albo jakieś krótkie przejażdżki, solidnego podjazdowego treningu nie zrobiłam chyba od miesiąca), to myślę, że nie było tak źle.
Trzeba podkreślić wysiłki organizatorów, wielką pracę jaką włożyli w to Panowie i Panie z MTB STRZYŻÓW. Tutaj organizacja jest perfekcyjna. Wszystko gra pod każdym względem, od zabezpieczenia trasy, oznaczenia, po obsługę na bufetach, samą trasę i dekorację wreszcie. Wielkie gratulacje i brawa!
Pierwszy raz chyba dostałam tak ładny medal i kwiaty. To było bardzo miłe.
A teraz 3 tygodnie przerwy od wyścigów, może więc uda się coś potrenować i podszlifować formę. No, ale niestety nie w tym tygodniu, bo w tym tygodniu czasu znowu nie będzie za bardzo. Taka rzeczywistość, ale z tym się liczyłam w tym sezonie, że tak to będzie. Muszę tę rzeczywistość z pokorą przyjąć taką jaka jest. I tak się cieszę, że dałam rady już te trzy maratony przejechać, bo to wszystko stało pod wielkim znakiem zapytania w tym sezonie.


Upalne podjeżdżanie © Iza

I zdjęcie od tyłu © Iza
Taką ochronę miała Pani Krystyna. Dukla jej pilnuje. Wiedzą co robią, Ona w Dukli bywa najbardziej „niebezpieczna”.

Królowa ze swoją ochroną © Iza

Na podium © Iza
- DST 54.00km
- Teren 45.00km
- Czas 03:58
- VAVG 13.61km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Wielkie gratulacje.
Upał wszystkim chyba dawał w kość, ale poza tym wszystko na wysokim poziomie . grzesiekst999 - 05:39 wtorek, 16 czerwca 2015 | linkuj
Upał wszystkim chyba dawał w kość, ale poza tym wszystko na wysokim poziomie . grzesiekst999 - 05:39 wtorek, 16 czerwca 2015 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!