Wpisy archiwalne w miesiącu
Czerwiec, 2015
Dystans całkowity: | 846.00 km (w terenie 192.00 km; 22.70%) |
Czas w ruchu: | 40:23 |
Średnia prędkość: | 20.95 km/h |
Liczba aktywności: | 16 |
Średnio na aktywność: | 52.88 km i 2h 31m |
Więcej statystyk |
Poniedziałek, 15 czerwca 2015
Strzyżów Cyklokarpaty - relacja
Maraton nr 58
Strzyżów Cyklokarpaty
Miejsce kategoria: 3/4
Miejsce kobiety open : 5/12
Miejsce mega open: 217/247
Czas jazdy:3 h 58 min
Upalne podjeżdżanie © Iza
I zdjęcie od tyłu © Iza
Taką ochronę miała Pani Krystyna. Dukla jej pilnuje. Wiedzą co robią, Ona w Dukli bywa najbardziej „niebezpieczna”.
Królowa ze swoją ochroną © Iza
Na podium © Iza
Strzyżów Cyklokarpaty
Miejsce kategoria: 3/4
Miejsce kobiety open : 5/12
Miejsce mega open: 217/247
Czas jazdy:3 h 58 min
W Strzyżowie już kiedyś jechałam, ale to było bardzo dawno temu (2010) i to był zupełnie inny maraton. Po pierwsze to jechałam dystans giga, po drugie to była zupełnie inna trasa (chyba nieco łatwiejsza, tak mi się wydaje, ale pewności nie mam, bo dawno to było i niewiele już z tamtego maratonu pamiętam, oprócz samotnego pokonywania pętli giga).
Bardzo chciałam przejechać tę trasę bo słyszałam o niej wiele dobrego. Zapowiadało się upalnie. Niby prognozy pogody straszyły burzami, ale podczas wyścigu nie spadła ani kropla deszczu (a marzenia o tych kroplach podczas jazdy były). Nie lubię jeździć w upale. Nie czuję się dobrze przy takiej pogodzie, to po 8 latach startów w maratonach dobrze wiem. Dlatego upał mnie nie cieszył. Nie za bardzo dobrze czuję się też na wysuszonej, pełnej kolein nawierzchni.
No, ale jak człowiek wybrał sobie taki sport jak MTB, to liczyć się musi z każdą pogodą i nie ma co marudzić, tylko trzeba jechać.
Tak też się starałam (jechać na tyle mocno na ile mnie w tej chwili stać), ale z moich planów taktycznych (chyba właśnie przez ten upał) nie wyszło nic. Bo plan był taki, żeby jak najdłużej trzymać się Pani Krystyny. Wiedziałam, że wtedy pojadę szybciej, jeśli będę starała się nadążyć za nią. To co jako tako udawało się podczas poprzednich startów (na początkowych km), tym razem kompletnie nie wypaliło. O ile asfaltowy szybki początek starałam się jechać mocno, tam wyprzedziłam Krysię, to kiedy zaczęły się podjazdy, zrozumiałam, że dzisiaj będzie mi bardzo ciężko. Nie pamiętam na którym kilometrze Krysia do mnie dojechała, ale było to szybko. Na nic były moje starania, chociaż bardzo się mobilizowałam, nie utrzymałam tempa (ale trzeba też dodać, ze Krysia jechała tego dnia chyba znacznie lepiej niż w poprzednich startach).
Bardzo ciężko jechało mi się w tym upale, a niestety początek wyścigu to były otwarte podjazdy asfaltowo-łąkowo-szutrowe. Lasu jak na lekarstwo. Tak więc misja pt Gonić Panią Krystynę nie powiodła się. Na pierwszych podjazdach wyprzedzali mnie kolejni zawodnicy, a mnie odechciewało się wszystkiego i były momenty, że myślałam tylko o doczołganiu się do mety.
Słońce, słońce, słońce. Pomagało polewanie się wodą z bidonu, ale pomagało na chwilę. Miałam serdecznie dość i modliłam się o las, o chmury, o deszcz. Byleby tylko już tak nie prażyło.
Jechało się pod górę mozolnie. Pierwsze zjazdy też dość asekuracyjnie, podłoże było bardzo sypkie, spod kół zawodników przede mną wydobywały się tumany kurzu i w zasadzie nie było wiadomo po czym się jedzie. Kiedy jednak zorientowałam się, że opony trzymają przyzwoicie, zaczęłam zjeżdżać bardziej odważnie i potem było dobrze.
Pamiętając wiele swoich upadków na szutrze, na zakrętach, bardzo uważałam zwłaszcza na zakrętach, bo były ostre i niebezpieczne. Zwalniałam odpowiednio wcześniej i wchodziłam w nie bardzo ostrożnie, bo bardzo wynosiło. W którymś tam momencie wyprzedziła mnie Gośka Krajewska-Półtorak (nie byłam pewna, czy to ona, bo miała jakiś inny strój niż w Polańczyku, ale powiedziała mi „cześć” i to mnie utwierdziło w przekonaniu, że to musi być ona).
Nie miałam siły gonić.. W Polańczyku przez długą chwilę to mi się udawało. Nie tym razem. Jeszcze przed wjazdem do Rezerwatu Herby, na jakimś bardzo stromym podejściu, wyprzedził mnie Jacek z Krynicy, mój odwieczny maratonowy rywal. Ale pomyślałam sobie: o nie Jacku, nie poddam się tak łatwo.
No i kiedy zaczęło się podjeżdżanie, starałam się pedałować żwawiej i w końcu udało się dojechać do Jacka i go wyprzedzić. Nie wiem co się potem z nim stało (czy osłabł, czy miał może jakiś wypadek), ale na mecie był wiele minut za mną.
Przed Herbami na bufecie, stanęłam, zjadłam żela, uzupełniłam bidony, polałam się wodą. Stwierdziłam, że lepiej poświęcić tę minutę na spokojne zatankowanie niż potem „zdychać” w trakcie jazdy. To była dobra decyzja, bo od tamtej chwili jakby mi się lepiej zaczęło jechać. Obsługa bufetów była mega sprawna – wielkie brawa dla Wszystkich (nawet wodą polewali).
I potem zaczęły się słynne Herby, których nie miałam okazji jechać jeszcze nigdy. Fajne, techniczne kawałki, naprawdę niełatwe techniczne zjazdy. Jednym słowem – było co jechać.
Zjazdy nie były łatwe, bo jakoś tak nagle pojawiała się przepaść (wyłaniała się niespodziewanie zza zakrętu), jakieś kamienie, korzenie, bardzo ostro w dół. Chwila zawhania i nie było jechania. Na szczęście się nie wahałam i zjeżdżałam, jedynie na jednym zjeździe, gdzie trochę wystraszyło mnie bardzo sypkie podłoże podparłam się na sekundę nogą. Niepotrzebnie, bo dało się zjechać. Herby trwały dla mnie dość długo (mozolne podjeżdżanie, niezbyt szybkie zjeżdżanie), potem znowu fajny leśny kawałek. Potem długi asfaltowy podjazd (to podczas tego upału była zmora).
Tam stało dwóch chłopaków dopingując. Dojeżdżałam do nich powoli, a oni krzyczeli coś w stylu: dawaj, dawaj. Z sarkazmem (bo jechałam wolno) zapytałam: do mnie krzyczycie? (i zaśmiałam się).
Jeden z nich odpowiedział: do ciebie, do ciebie, numerze 2026.
A potem już pod koniec maratonu zaczęło się chmurzyć. Słońce zaszło i jechało mi się już naprawdę dobrze. Odzyskałam wigor, nawet kilka osób udało mi się wyprzedzić. Dojechałam do mety w jako takiej kondycji, niezadowolona jednak z tempa w jakim jechałam w początkowej fazie wyścigu. To poczucie niezadowolenia z samej siebie osłodził mi wynik, 3 miejsce w kategorii i to ważniejsze dla mnie czyli 5 open wśród kobiet (na 12). Nie był to mój najlepszy start, ale sama nie wiem czy stać mnie było tego dnia na więcej, bo naprawdę bardzo się mordowałam na podjazdach w tym słońcu. Mój organizm wyraźnie nie toleruje takich temperatur.
Trasa ok, gdyby nie było tych asfaltów byłoby super naprawdę. Kondycyjnie dość wymagająca, a już przy takiej temperaturze to naprawdę można było się zmęczyć. No i te kilka technicznych kawałków, o to chodzi w maratonie MTB.
Miałam różne fazy: od fazy kompletnej rezygnacji, do całkiem dobrej jazdy. Generalnie na plus należy zaliczyć ten start. Było dużo upadków, mnie udało się przejechać bez szwanku, chociaż w jednym momencie w ostatniej chwili (balansem właściwie), udało mi się ominąc olbrzymią dziurę. Gdybym w nią wpadła na dużej szybkości z którą jechałam, nie byłoby wesoło. Odetchnęłam głośno.
Biorąc pod uwagę fakt, że ostatnio w ogóle nie mam czasu na trenowanie (są tylko albo jazdy do Mielca i z Mielca, albo jakieś krótkie przejażdżki, solidnego podjazdowego treningu nie zrobiłam chyba od miesiąca), to myślę, że nie było tak źle.
Trzeba podkreślić wysiłki organizatorów, wielką pracę jaką włożyli w to Panowie i Panie z MTB STRZYŻÓW. Tutaj organizacja jest perfekcyjna. Wszystko gra pod każdym względem, od zabezpieczenia trasy, oznaczenia, po obsługę na bufetach, samą trasę i dekorację wreszcie. Wielkie gratulacje i brawa!
Pierwszy raz chyba dostałam tak ładny medal i kwiaty. To było bardzo miłe.
A teraz 3 tygodnie przerwy od wyścigów, może więc uda się coś potrenować i podszlifować formę. No, ale niestety nie w tym tygodniu, bo w tym tygodniu czasu znowu nie będzie za bardzo. Taka rzeczywistość, ale z tym się liczyłam w tym sezonie, że tak to będzie. Muszę tę rzeczywistość z pokorą przyjąć taką jaka jest. I tak się cieszę, że dałam rady już te trzy maratony przejechać, bo to wszystko stało pod wielkim znakiem zapytania w tym sezonie.
Na starcie © Iza
Bardzo chciałam przejechać tę trasę bo słyszałam o niej wiele dobrego. Zapowiadało się upalnie. Niby prognozy pogody straszyły burzami, ale podczas wyścigu nie spadła ani kropla deszczu (a marzenia o tych kroplach podczas jazdy były). Nie lubię jeździć w upale. Nie czuję się dobrze przy takiej pogodzie, to po 8 latach startów w maratonach dobrze wiem. Dlatego upał mnie nie cieszył. Nie za bardzo dobrze czuję się też na wysuszonej, pełnej kolein nawierzchni.
No, ale jak człowiek wybrał sobie taki sport jak MTB, to liczyć się musi z każdą pogodą i nie ma co marudzić, tylko trzeba jechać.
Tak też się starałam (jechać na tyle mocno na ile mnie w tej chwili stać), ale z moich planów taktycznych (chyba właśnie przez ten upał) nie wyszło nic. Bo plan był taki, żeby jak najdłużej trzymać się Pani Krystyny. Wiedziałam, że wtedy pojadę szybciej, jeśli będę starała się nadążyć za nią. To co jako tako udawało się podczas poprzednich startów (na początkowych km), tym razem kompletnie nie wypaliło. O ile asfaltowy szybki początek starałam się jechać mocno, tam wyprzedziłam Krysię, to kiedy zaczęły się podjazdy, zrozumiałam, że dzisiaj będzie mi bardzo ciężko. Nie pamiętam na którym kilometrze Krysia do mnie dojechała, ale było to szybko. Na nic były moje starania, chociaż bardzo się mobilizowałam, nie utrzymałam tempa (ale trzeba też dodać, ze Krysia jechała tego dnia chyba znacznie lepiej niż w poprzednich startach).
Bardzo ciężko jechało mi się w tym upale, a niestety początek wyścigu to były otwarte podjazdy asfaltowo-łąkowo-szutrowe. Lasu jak na lekarstwo. Tak więc misja pt Gonić Panią Krystynę nie powiodła się. Na pierwszych podjazdach wyprzedzali mnie kolejni zawodnicy, a mnie odechciewało się wszystkiego i były momenty, że myślałam tylko o doczołganiu się do mety.
Słońce, słońce, słońce. Pomagało polewanie się wodą z bidonu, ale pomagało na chwilę. Miałam serdecznie dość i modliłam się o las, o chmury, o deszcz. Byleby tylko już tak nie prażyło.
Jechało się pod górę mozolnie. Pierwsze zjazdy też dość asekuracyjnie, podłoże było bardzo sypkie, spod kół zawodników przede mną wydobywały się tumany kurzu i w zasadzie nie było wiadomo po czym się jedzie. Kiedy jednak zorientowałam się, że opony trzymają przyzwoicie, zaczęłam zjeżdżać bardziej odważnie i potem było dobrze.
Pamiętając wiele swoich upadków na szutrze, na zakrętach, bardzo uważałam zwłaszcza na zakrętach, bo były ostre i niebezpieczne. Zwalniałam odpowiednio wcześniej i wchodziłam w nie bardzo ostrożnie, bo bardzo wynosiło. W którymś tam momencie wyprzedziła mnie Gośka Krajewska-Półtorak (nie byłam pewna, czy to ona, bo miała jakiś inny strój niż w Polańczyku, ale powiedziała mi „cześć” i to mnie utwierdziło w przekonaniu, że to musi być ona).
Nie miałam siły gonić.. W Polańczyku przez długą chwilę to mi się udawało. Nie tym razem. Jeszcze przed wjazdem do Rezerwatu Herby, na jakimś bardzo stromym podejściu, wyprzedził mnie Jacek z Krynicy, mój odwieczny maratonowy rywal. Ale pomyślałam sobie: o nie Jacku, nie poddam się tak łatwo.
No i kiedy zaczęło się podjeżdżanie, starałam się pedałować żwawiej i w końcu udało się dojechać do Jacka i go wyprzedzić. Nie wiem co się potem z nim stało (czy osłabł, czy miał może jakiś wypadek), ale na mecie był wiele minut za mną.
Przed Herbami na bufecie, stanęłam, zjadłam żela, uzupełniłam bidony, polałam się wodą. Stwierdziłam, że lepiej poświęcić tę minutę na spokojne zatankowanie niż potem „zdychać” w trakcie jazdy. To była dobra decyzja, bo od tamtej chwili jakby mi się lepiej zaczęło jechać. Obsługa bufetów była mega sprawna – wielkie brawa dla Wszystkich (nawet wodą polewali).
I potem zaczęły się słynne Herby, których nie miałam okazji jechać jeszcze nigdy. Fajne, techniczne kawałki, naprawdę niełatwe techniczne zjazdy. Jednym słowem – było co jechać.
Zjazdy nie były łatwe, bo jakoś tak nagle pojawiała się przepaść (wyłaniała się niespodziewanie zza zakrętu), jakieś kamienie, korzenie, bardzo ostro w dół. Chwila zawhania i nie było jechania. Na szczęście się nie wahałam i zjeżdżałam, jedynie na jednym zjeździe, gdzie trochę wystraszyło mnie bardzo sypkie podłoże podparłam się na sekundę nogą. Niepotrzebnie, bo dało się zjechać. Herby trwały dla mnie dość długo (mozolne podjeżdżanie, niezbyt szybkie zjeżdżanie), potem znowu fajny leśny kawałek. Potem długi asfaltowy podjazd (to podczas tego upału była zmora).
Tam stało dwóch chłopaków dopingując. Dojeżdżałam do nich powoli, a oni krzyczeli coś w stylu: dawaj, dawaj. Z sarkazmem (bo jechałam wolno) zapytałam: do mnie krzyczycie? (i zaśmiałam się).
Jeden z nich odpowiedział: do ciebie, do ciebie, numerze 2026.
A potem już pod koniec maratonu zaczęło się chmurzyć. Słońce zaszło i jechało mi się już naprawdę dobrze. Odzyskałam wigor, nawet kilka osób udało mi się wyprzedzić. Dojechałam do mety w jako takiej kondycji, niezadowolona jednak z tempa w jakim jechałam w początkowej fazie wyścigu. To poczucie niezadowolenia z samej siebie osłodził mi wynik, 3 miejsce w kategorii i to ważniejsze dla mnie czyli 5 open wśród kobiet (na 12). Nie był to mój najlepszy start, ale sama nie wiem czy stać mnie było tego dnia na więcej, bo naprawdę bardzo się mordowałam na podjazdach w tym słońcu. Mój organizm wyraźnie nie toleruje takich temperatur.
Trasa ok, gdyby nie było tych asfaltów byłoby super naprawdę. Kondycyjnie dość wymagająca, a już przy takiej temperaturze to naprawdę można było się zmęczyć. No i te kilka technicznych kawałków, o to chodzi w maratonie MTB.
Miałam różne fazy: od fazy kompletnej rezygnacji, do całkiem dobrej jazdy. Generalnie na plus należy zaliczyć ten start. Było dużo upadków, mnie udało się przejechać bez szwanku, chociaż w jednym momencie w ostatniej chwili (balansem właściwie), udało mi się ominąc olbrzymią dziurę. Gdybym w nią wpadła na dużej szybkości z którą jechałam, nie byłoby wesoło. Odetchnęłam głośno.
Biorąc pod uwagę fakt, że ostatnio w ogóle nie mam czasu na trenowanie (są tylko albo jazdy do Mielca i z Mielca, albo jakieś krótkie przejażdżki, solidnego podjazdowego treningu nie zrobiłam chyba od miesiąca), to myślę, że nie było tak źle.
Trzeba podkreślić wysiłki organizatorów, wielką pracę jaką włożyli w to Panowie i Panie z MTB STRZYŻÓW. Tutaj organizacja jest perfekcyjna. Wszystko gra pod każdym względem, od zabezpieczenia trasy, oznaczenia, po obsługę na bufetach, samą trasę i dekorację wreszcie. Wielkie gratulacje i brawa!
Pierwszy raz chyba dostałam tak ładny medal i kwiaty. To było bardzo miłe.
A teraz 3 tygodnie przerwy od wyścigów, może więc uda się coś potrenować i podszlifować formę. No, ale niestety nie w tym tygodniu, bo w tym tygodniu czasu znowu nie będzie za bardzo. Taka rzeczywistość, ale z tym się liczyłam w tym sezonie, że tak to będzie. Muszę tę rzeczywistość z pokorą przyjąć taką jaka jest. I tak się cieszę, że dałam rady już te trzy maratony przejechać, bo to wszystko stało pod wielkim znakiem zapytania w tym sezonie.
Upalne podjeżdżanie © Iza
I zdjęcie od tyłu © Iza
Taką ochronę miała Pani Krystyna. Dukla jej pilnuje. Wiedzą co robią, Ona w Dukli bywa najbardziej „niebezpieczna”.
Królowa ze swoją ochroną © Iza
Na podium © Iza
- DST 54.00km
- Teren 45.00km
- Czas 03:58
- VAVG 13.61km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 14 czerwca 2015
Ufff jak gorąco
Strzyżów objechany, tak więc 50% planu tegorocznego wykonane.
Jeszcze 3 zaliczone starty i będzie generalka w CK.
A dzisiaj, dzisiaj było potwornie gorąco.
Zapowiadany deszcz może i gdzieś był, ale na pewno nie w okolicach Strzyżowa. Dlatego też doświadczył mnie ten start mocno. Ogromny upał, licznik pokazywał grubo ponad 30 stopni. Początek jechało mi się bardzo ciężko, potem było trochę lasu, a pod koniec zaszło słońce i wtedy jechało się już dużo lepiej.
Generalnie chyba mogę być zadowolona, 3 miejsce w kategorii, 5 wśród kobiet open. Nie było więc źle.
Do tego bez wypadków (a było ich sporo, bo zjazdy szybkie, niebezpieczne, podłoże bardzo, bardzo wysuszone, a takie podłoże "nie trzyma"). Ale zjazdy jechało mi się naprawdę dobrze.
Ale jak na razie sezon pod względem pogody doświadcza nas dość ciężko. Zobaczymy co będzie dalej.
Będziemy walczyć.
Mamy szansę na dobre miejsce w klasyfikacji drużynowej.
Dzisiaj była nas tylko czwórka do punktowania, więc miejsce drużynowe dość odległe, ale w następnych startach będzie dużo lepiej.
Jeszcze 3 zaliczone starty i będzie generalka w CK.
A dzisiaj, dzisiaj było potwornie gorąco.
Zapowiadany deszcz może i gdzieś był, ale na pewno nie w okolicach Strzyżowa. Dlatego też doświadczył mnie ten start mocno. Ogromny upał, licznik pokazywał grubo ponad 30 stopni. Początek jechało mi się bardzo ciężko, potem było trochę lasu, a pod koniec zaszło słońce i wtedy jechało się już dużo lepiej.
Generalnie chyba mogę być zadowolona, 3 miejsce w kategorii, 5 wśród kobiet open. Nie było więc źle.
Do tego bez wypadków (a było ich sporo, bo zjazdy szybkie, niebezpieczne, podłoże bardzo, bardzo wysuszone, a takie podłoże "nie trzyma"). Ale zjazdy jechało mi się naprawdę dobrze.
Ale jak na razie sezon pod względem pogody doświadcza nas dość ciężko. Zobaczymy co będzie dalej.
Będziemy walczyć.
Mamy szansę na dobre miejsce w klasyfikacji drużynowej.
Dzisiaj była nas tylko czwórka do punktowania, więc miejsce drużynowe dość odległe, ale w następnych startach będzie dużo lepiej.
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 13 czerwca 2015
Letnio
Generalnie, to powinnam dzisiaj być w Wiśle.
Doroczna impreza u Pawła, czyli naszego sponsora w jego pięknie położonym w górach domu.
Nie pojechałam z kilku powodów – główny to taki, że chciałam „zaliczyć” start w Strzyżowie. Zależy mi na tym, żeby jak najszybciej zrobić generalkę w CK, ponieważ sytuacja jest taka, że właściwie nie wiem czy nie będzie tak, że np. w drugiej części sezonu nie będę mogła startować.
Że nie startowałam w Wiśle – nie żal mi. Przy takim upale, tak ciężki kondycyjnie maraton, z otwartymi mega stromymi podjazdami to jest ciężkie przeżycie dla organizmu. Jechałam dwa razy, więc wiem. Ale bardzo mi żal imprezy, spotkania z drużyną i jutrzejszego polegiwania na leżaku i patrzenia na góry.
No ale w zamian to popatrzyłam sobie dzisiaj nad Dunajec. Pojechałam popróbować rower. Zmieniałam klocki itd., więc chciałam zobaczyć czy wszystko gra. Ukręciłam kilka km, posiedziałam nad rzeką, a w drodze powrotnej zebrałam taki bukiet.
Letni, polny bukiet © Iza
Dzisiejszy dzień… sprawił, że jakoś tak.. poczułam zapachy, aromaty dzieciństwa. Moja Mama często zabierała nas nad Wisłokę. Nieodłącznym punktem programu podczas drogi powrotnej było zbieranie polnych kwiatów. I tak jakoś mimochodem nauczyła mnie Mama zachwytu nad tymi niepozornymi roślinkami, cieszenia się ich zapachami.
Wróciły wspomnienia… przez chwilę poczułam się tak jakby czas się cofnął. Moja Mama miała dużą wrażliwość na naturę, na to co piękne. Dzisiaj kiedy już sama wyjść na zewnątrz nie może, przynoszę jej te ulubione kwiaty, te zwyczajnie ogrodowe.. nie te z kwiaciarni.. przynoszę konwalie, pachnące goździki itd.
A jutro, jutro łatwo nie będzie w upale. Ma być co prawda kilka stopni chłodniej, ale 28 stopni podczas wyścigu to i tak sporo. Mam nadzieję, że jakoś damy radę. KTM i ja. No i Pani Krystyna i jej Spec.
A teraz druga połowa meczu, nogi w górze… czyli odpoczywamy:).
A na koniec piosenka, która w takiej wersji znajduje się na nowej płycie Hey. Bardzo mi się podoba taka aranżacja.
Że nie startowałam w Wiśle – nie żal mi. Przy takim upale, tak ciężki kondycyjnie maraton, z otwartymi mega stromymi podjazdami to jest ciężkie przeżycie dla organizmu. Jechałam dwa razy, więc wiem. Ale bardzo mi żal imprezy, spotkania z drużyną i jutrzejszego polegiwania na leżaku i patrzenia na góry.
No ale w zamian to popatrzyłam sobie dzisiaj nad Dunajec. Pojechałam popróbować rower. Zmieniałam klocki itd., więc chciałam zobaczyć czy wszystko gra. Ukręciłam kilka km, posiedziałam nad rzeką, a w drodze powrotnej zebrałam taki bukiet.
Letni, polny bukiet © Iza
Dzisiejszy dzień… sprawił, że jakoś tak.. poczułam zapachy, aromaty dzieciństwa. Moja Mama często zabierała nas nad Wisłokę. Nieodłącznym punktem programu podczas drogi powrotnej było zbieranie polnych kwiatów. I tak jakoś mimochodem nauczyła mnie Mama zachwytu nad tymi niepozornymi roślinkami, cieszenia się ich zapachami.
Wróciły wspomnienia… przez chwilę poczułam się tak jakby czas się cofnął. Moja Mama miała dużą wrażliwość na naturę, na to co piękne. Dzisiaj kiedy już sama wyjść na zewnątrz nie może, przynoszę jej te ulubione kwiaty, te zwyczajnie ogrodowe.. nie te z kwiaciarni.. przynoszę konwalie, pachnące goździki itd.
A jutro, jutro łatwo nie będzie w upale. Ma być co prawda kilka stopni chłodniej, ale 28 stopni podczas wyścigu to i tak sporo. Mam nadzieję, że jakoś damy radę. KTM i ja. No i Pani Krystyna i jej Spec.
A teraz druga połowa meczu, nogi w górze… czyli odpoczywamy:).
A na koniec piosenka, która w takiej wersji znajduje się na nowej płycie Hey. Bardzo mi się podoba taka aranżacja.
- DST 12.00km
- Teren 6.00km
- Czas 00:47
- VAVG 15.32km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 12 czerwca 2015
Nowości...
„Muzyka to przyjemność, czasami bywa bólem i frustracją, jednak zdecydowanie częściej jest powodem radości, wzruszeń i silnych emocji i zwiększonej produkcji endorfin”.
Zdecydowanie TAK!
Ten tekst pochodzi z nowej płyty Hey. Wreszcie do mnie dotarły, dwie zamówione płyty. Jedna to HEY UNPLUGGED w Filharmonii Szczecin, druga Skąddokąd Raz Dwa Trzy.
Dwie nowe © Iza
Obydwie są doskonałe. TA Hey… zupełnie inna niż poprzednia Unplugged MTV. Ta jest wyciszona, wydelikacona, Kaśka jakaś taka subtelniejsza, zdecydowanie.
Dokładnie za dwa tygodnie koncert Kaśki na tarnowskim Rynku. Nie mogę się doczekać! Na jej solowym koncercie już byłam. Mam wszystkie płyty, co do jednej. Czekam:).
A dzisiaj… straszliwy upał, więc wyjechaliśmy z Mirkiem dopiero po 18. Średnia nie wyszła imponująca, ale nie odzwierciedla tego co wyczynialiśmy na rowerach w Lesie Radłowskich. Naprawde pojechaliśmy szybko. Dawno tak szybko po Lesie nie jeździłam. Było jak za dawnych lat. Jakże inaczej jeździło mi się niż w środę….
O książce Magdy Grzebałkowskiej „1945. Wojna i Pokój” już pisałam. W książce każdy rozdział poprzedzają „stare” ogłoszenia gazetowe. Oto jedno z nich:
„Obywatelu złodzieju kieszonkowy z tramwaju Nr 9 dn. 9 XI br oddaj dokumenty – resztę opijemy. Major Dobrowolski” .:)
Książka… naprawdę warta poświęcenia jej czasu. Daje spojrzenie na trudny 1945r. Daje wiedzę na temat faktów, o których być może nie wiecie (ja nie wiedziałam). Czy pozwala ZROZUMIEĆ więcej? Myślę, że więcej… tak, ale czy wszystko? Raczej nie.
Magda Grzebałkowska napisała: „ Z książką Marcina Zaremby „Wielka trwoga. Polska 1944-1947. Ludowa reakcja na kryzys” niemal prawie się nie rozstawałam w czasie pracy nad „1945”. Pomogła mi zrozumieć, że nie możemy przykładać żadnych norm i kalek z naszej epoki do tamtej chwili. I ze tak naprawdę nigdy nie będziemy w stanie zrozumieć naszych rodziców i dziadków, którym przyszło żyć w 1945”
Zdecydowanie TAK!
Ten tekst pochodzi z nowej płyty Hey. Wreszcie do mnie dotarły, dwie zamówione płyty. Jedna to HEY UNPLUGGED w Filharmonii Szczecin, druga Skąddokąd Raz Dwa Trzy.
Dwie nowe © Iza
Obydwie są doskonałe. TA Hey… zupełnie inna niż poprzednia Unplugged MTV. Ta jest wyciszona, wydelikacona, Kaśka jakaś taka subtelniejsza, zdecydowanie.
Dokładnie za dwa tygodnie koncert Kaśki na tarnowskim Rynku. Nie mogę się doczekać! Na jej solowym koncercie już byłam. Mam wszystkie płyty, co do jednej. Czekam:).
A dzisiaj… straszliwy upał, więc wyjechaliśmy z Mirkiem dopiero po 18. Średnia nie wyszła imponująca, ale nie odzwierciedla tego co wyczynialiśmy na rowerach w Lesie Radłowskich. Naprawde pojechaliśmy szybko. Dawno tak szybko po Lesie nie jeździłam. Było jak za dawnych lat. Jakże inaczej jeździło mi się niż w środę….
O książce Magdy Grzebałkowskiej „1945. Wojna i Pokój” już pisałam. W książce każdy rozdział poprzedzają „stare” ogłoszenia gazetowe. Oto jedno z nich:
„Obywatelu złodzieju kieszonkowy z tramwaju Nr 9 dn. 9 XI br oddaj dokumenty – resztę opijemy. Major Dobrowolski” .:)
Książka… naprawdę warta poświęcenia jej czasu. Daje spojrzenie na trudny 1945r. Daje wiedzę na temat faktów, o których być może nie wiecie (ja nie wiedziałam). Czy pozwala ZROZUMIEĆ więcej? Myślę, że więcej… tak, ale czy wszystko? Raczej nie.
Magda Grzebałkowska napisała: „ Z książką Marcina Zaremby „Wielka trwoga. Polska 1944-1947. Ludowa reakcja na kryzys” niemal prawie się nie rozstawałam w czasie pracy nad „1945”. Pomogła mi zrozumieć, że nie możemy przykładać żadnych norm i kalek z naszej epoki do tamtej chwili. I ze tak naprawdę nigdy nie będziemy w stanie zrozumieć naszych rodziców i dziadków, którym przyszło żyć w 1945”
- DST 33.00km
- Teren 15.00km
- Czas 01:26
- VAVG 23.02km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 10 czerwca 2015
Kryzys i złość
„ Ale kiedy gdzieś ktoś, zamierza memu trwaniu zabrać sens, wtedy we mnie pojawia się złość, taka straszna złość, ale kiedy mnie ktoś próbuje z mojej drogi siłą zmieść, wtedy we mnie pojawia się złość, nieprzytomna złość,
Wbrew pozorom ja siły mam dość…
Nie, nie jestem taka słaba, nie jest ze mnie marny puch, i do nieba rąk nie składam, i nie czekam wciąż na cud”.
Usłyszane w Radiu Kraków. To będzie moja nowa piosenka maratonowa.
„ Wbrew pozorom ja siły mam dość, nie, nie jestem taka słaba…” - tak będę sobie śpiewać kiedy będzie mnie ogarniać zwątpienie w sens tego co robię.
Plany były. Planów się nie zrealizowałam w 100%. Przeszkodziła dzisiejsza niedyspozycja. Ciężki dzień w pracy i jakoś tak… oj jak ciężko się kręciło. Do tego spory wiatr. Jak ja nie lubię jak tak ciężko mi się podjeżdża!
Wczoraj było zupełnie inaczej.
Dzisiaj po kilku kilometrach miałam wielką ochotę zawrócić. Pomyślałam: no nie.. spróbuję jakoś wtoczyć się na Marcinkę (byłam tam po raz pierwszy w tym roku!). Potem w planie była Słona Góra (ale na nią nie dotarłam). Wturlałam się na Marcinkę, tempo nawet nie było takie złe, ale męczyłam się bardzo. Potem czerwonym szlakiem pieszym do Poręby Radlnej. Tam dojechałam do asfaltu i usłyszałam: O Maja Włoszczowska…
No… dobre. Dzisiaj to by mnie objechała pewnie każda kobieta w Tarnowie (no może „prawie” każda). Chwilę stanęłam i zastanawiałam się czy jechać na tę Słoną (długi, niełatwy podjazd terenowy i samotność długodystansowca, a potem samotne zjeżdżanie w lesie). No i zdecydowałam się nie jechać. Dobrze zrobiłam, bo po chwili zadzwoniła moja siostra i była półgodzinna przerwa w jeździe.
W Świebodzinie minęli mnie zawodnicy BB Oshee Team (Rafał i ktoś jeszcze – nie poznałam). Zmobilizowali mnie przez chwilę do mocniejszej jazdy, ale potem pojechali inną drogą, więc znowu się toczyłam. Dotoczyłam się do domu. W nagrodę (chociaż nie bardzo na nią zasłużyłam) truskawkowo-bananowy koktajl z odrobiną karobu. Pycha!
- DST 33.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:35
- VAVG 20.84km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 9 czerwca 2015
Eko-rolniczki
Dzisiaj chciałam wypróbować czy po strasznym Polańczyku mój KTM jeszcze jeździ. O dziwo jeździ.
A poza tym jazda spokojna, bez napinki, ale dość dobrze mi się kręciło pomimo dużego wiatru.
Po drodze © Iza
A takie przyniosłam dzisiaj do domu.
Letnie.. kolorowe © Iza
Z Panią Krystyną dzisiaj. Krótko, no bo .. obowiązki i czasu mało.
Tak więc przez Isep w kierunku Panieńskiej Góry. Tam podjechałyśmy szutrowym podjazdem maratonowym, pojechałyśmy kawałek czarnym pieszym szlakiem, a potem zjechałyśmy niebieskim.
Tam spotkała nas niespodzianka – jakaś nowa droga wytyczona, zjazd niebieskim w pewnym momencie zagrodzony konarem drzewa (ewidentnie celowo). Czyżby szykowała się jakaś nowa trasa na maraton wojnicki?
Była okazja zapytać, bo kiedy dojechalyśmy do Tarnowa, starą czwórką pomykał Marcin Be. Nawet dojechałyśmy do jego samochodu, bo było czerwone światło. Niestety nie zdążyłyśmy się dowiedzieć o co chodzi na tej Panieńskiej. Marcin potem słał do Pani Krystyny krótkie wiadomości tekstowe (jak to mawia SUfa), że podobno bardzo nas lubi, szanuje i poważa. No ba:).
Po drodze gdzieś spotkaliśmy Pana co to z drzewa bezwstydnie był zrywał czereśnie (chyba to były) czy wiśnie.. nie wiem co pierwsze dojrzewa. Pani Krystyna zapytała czy możemy się poczęstować, a on na to, że „to nie jego”. Ha. Zrezygnowałyśmy.
Końcowy akord jazdy to była wizyta na działce Pani Krystyny i Pana Adama (są posiadacze ziemscy jak się patrzy). Tam mogłam sobie narwać truskawek (pyszne!!!). Ponieważ myślimy powoli o zakończeniu "kolarskiej kariery" (lub zawieszeniu), to przymierzamy się do nowych wyzwań (np. ekologicznego rolnictwa):). Ale że ciężko się z kolarstwem rozstać, to to rozstanie tak płynnie przebiega i łączy się jedno z drugim.
Ot takie bezpieczne rolnictwo (z kaskiem na głowie).
Przygotowanie do maratonu w Strzyżowie © Iza
Była okazja zapytać, bo kiedy dojechalyśmy do Tarnowa, starą czwórką pomykał Marcin Be. Nawet dojechałyśmy do jego samochodu, bo było czerwone światło. Niestety nie zdążyłyśmy się dowiedzieć o co chodzi na tej Panieńskiej. Marcin potem słał do Pani Krystyny krótkie wiadomości tekstowe (jak to mawia SUfa), że podobno bardzo nas lubi, szanuje i poważa. No ba:).
Po drodze gdzieś spotkaliśmy Pana co to z drzewa bezwstydnie był zrywał czereśnie (chyba to były) czy wiśnie.. nie wiem co pierwsze dojrzewa. Pani Krystyna zapytała czy możemy się poczęstować, a on na to, że „to nie jego”. Ha. Zrezygnowałyśmy.
Końcowy akord jazdy to była wizyta na działce Pani Krystyny i Pana Adama (są posiadacze ziemscy jak się patrzy). Tam mogłam sobie narwać truskawek (pyszne!!!). Ponieważ myślimy powoli o zakończeniu "kolarskiej kariery" (lub zawieszeniu), to przymierzamy się do nowych wyzwań (np. ekologicznego rolnictwa):). Ale że ciężko się z kolarstwem rozstać, to to rozstanie tak płynnie przebiega i łączy się jedno z drugim.
Ot takie bezpieczne rolnictwo (z kaskiem na głowie).
A poza tym jazda spokojna, bez napinki, ale dość dobrze mi się kręciło pomimo dużego wiatru.
Po drodze © Iza
A takie przyniosłam dzisiaj do domu.
Letnie.. kolorowe © Iza
- DST 42.00km
- Teren 5.00km
- Czas 02:13
- VAVG 18.95km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 7 czerwca 2015
Mielec-Tarnów
Upał, asfalt, słońce, plecak i samochody... to nie jest dobre połączenie. Zdecydowanie nie, no ale jakoś trzeba było wrócić do domu.
Początkowe 10 km jechało mi się jednak dobrze, potem upał zaczął mi doskwierać. Ok. 25 km przeżyłam lekki kryzys, ale potem się odbudowałam.
Dziwne.. już w Tarnowie na ścieżce rowerowej na tyle odzyskałam siły, że podjęłam wyzwanie.
Jakiś "ścigant" mi się trafił (cienkie opony). Minęłam go, czym chyba go zdenerwowałam. Za parę chwil dojechał do mnie i wyprzedził. "Siadłam" na koło i pomyślałam, że "zaatakuje" na moście na Białej (jest trochę pod górę).
Zaatakowałam. Nie dał rady.
Nie wiem skąd nagle taki przypływ sił.
Miesiąc temu ledwie dojeżdżałam do domu, po takiej trasie.
Generalnie - zdecydowanie za gorąco.
Niestety na najbliższą niedzielę (maraton w Strzyżowie) prognozy są podobne. Oby się nie sprawdziły. Nie lubię jeździć w upale
- DST 56.00km
- Czas 02:17
- VAVG 24.53km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 5 czerwca 2015
W Mielcu
Upał nie zachęcał do jazdy, ale jednak się wybrałam.
Runda po mieleckim lesie, dodatkowo trochę asfaltu.
Kilka podjazdów na górkę w lesie. Starałam się w lesie jechać mocno, a średnia wyszła taka byle jaka.
No ale ... górkę się wjeżdża na młynku, a podłoże w lesie miejscami piaszczyste, wymaga siły.
Runda po mieleckim lesie, dodatkowo trochę asfaltu.
Kilka podjazdów na górkę w lesie. Starałam się w lesie jechać mocno, a średnia wyszła taka byle jaka.
No ale ... górkę się wjeżdża na młynku, a podłoże w lesie miejscami piaszczyste, wymaga siły.
- DST 36.00km
- Teren 20.00km
- Czas 01:36
- VAVG 22.50km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 4 czerwca 2015
Tarnów-Mielec
Kiedy moje koleżanki i koledzy z GTA szykowali się do pierwszego etapu Trophy (dzisiaj już wiem, że wszyscy zostali finisherami, a i sukcesów dla GTA było sporo), ja wyruszyłam do Mielca.
Hm... to nie był mój dzień. Nie wiem co się stało, ale jechało mi się bardzo źle. Nie dość, że wiatr, to ja jakoś bez chęci.. i zwyczajnie sobie odpuściłam.
Nie chciało mi się walczyć o lepszy czas (a zwykle się staram).
Stąd czas dramatyczny. Dawno tak długo nie jechałam do Mielca.
Hm... to nie był mój dzień. Nie wiem co się stało, ale jechało mi się bardzo źle. Nie dość, że wiatr, to ja jakoś bez chęci.. i zwyczajnie sobie odpuściłam.
Nie chciało mi się walczyć o lepszy czas (a zwykle się staram).
Stąd czas dramatyczny. Dawno tak długo nie jechałam do Mielca.
- DST 56.00km
- Czas 02:30
- VAVG 22.40km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 2 czerwca 2015
Rozjazd
To na początek muszę zdementować dwie plotki.
Pierwsza dotyczy Pani Krystyny – otóż niniejszym oświadczam, że kotlety z kota, który jadł rybę nie były takie złe (zjadło je dwóch Pawłów – Gomola – 3 m w M5 na mega, i Szubert – dojechał do mety). Chyba, że to tylko Pawłom nie szkodzą? :).
Dobra, Pani Krystyna zagroziła mi dzisiaj wypowiedzeniem naszej in spe umowy o prowadzeniu wspólnej działalności gastronomicznej, więc zamilknę:).
Dodam tylko, że ona jest świetną kucharką i kotlety zapewne były pyszne. Następnym razem na pewno spróbuję.
A teraz chciałam zdementować plotkę rozpowszechnianą na FB, a mnie dotyczącą, że jakoby po maratonie w Polańczyku, nie czuję strachu już, nawet przed końcem świata (wiem kto to może te plotki rozpuszczać. Sufa – wstyd i hańba, jak nic:)).
Otóż jest to nieprawda drogi Jacku:). Podczas dzisiejszego rozjazdu zrobionego wraz z Panią Krystyną (o dzień za późno, ale lepiej późno niż wcale), śmiertelnie wystraszył mnie mały kudłaty pies. Nie wiem co byłoby wobec tego, gdybym spotkała na trasie w Polańczyku tego stwora, o którym wspomina Bartek Janowski!!!
Gdyby ktoś nie wierzył w to co napisałam o tej strasznej trasie, to proszę bardzo, tutaj macie realację dwóch czołowych zawodników.
Bartek Janowski:
Pierwsza partia trasy w większości była nie przejezdna. Gdy po godzinie przeprawy, na liczniku widziałem trochę ponad 10 pokonanych kilometrów zacząłem się zastanawiać czy ten maraton na dystansie Giga będzie w ogóle możliwy do ukończenia. To była totalna ekstrema i z takimi warunkami się jeszcze nie spotkałem. Podobnie nie spotkałem się też jeszcze nigdy ze śladami niedźwiedzia a tym razem tak. W dodatku miś spacerował wzdłuż trasy maratonu, odbite łap były wyraźne, więc musiał być gdzieś całkiem niedaleko. Po wybrnięciu z lasu na 20 kilometrze, pod kołami pojawił się fajny szuter, podkręciłem tempo, podjazd był naprawdę dobry niestety po kilkuset metrach okazało się, że pomyliłem drogę wjechałem między zabudowania i tam droga się skończyła. Szkolny błąd, sprawił, że zaliczyłem spadek na 7 pozycję Open. Motywację miałem nadal, tym bardziej, że największe błota były za mną. Zabrałem się za odrabianie strat. Dalsza, część trasy z pętlą Giga, na którą wjechałem, już jako pierwszy bardzo mi się podobała. Pokonałem wszystkie przygody, błoto w lesie mnie nie wchłonęło, misiek nie zjadł, uciekłem przed tubylcami i na mecie mogłem się cieszyć z pierwszego miejsca. Ten wyścig długo będę pamiętał :)
Dominik Grządziel:
Błoto! Nie da się jechać. Zeskakuję z roweru i biegnę. Zapadam się po kostki i łydki w błotnej mazi. Zamiast pięknych błękitnych butów Shimano mam na nogach dwa błotne klocki. Koła prowadzonego roweru oblepiają się błotem tak skutecznie, że po chwili przestają się kręcić. Rower nie daje się pchać, więc próbuję go nieść. Nie jest to łatwe – utopiony w błotnej zupie waży ok. 20 kg! Czuję się bezsilny, chyba w tym momencie mógłbym się rozpłakać… ;) Powyższy opis nie jest niestety wizualizacją koszmarnego snu kolarza górskiego, tylko kroniką rzeczywistych zdarzeń, jakich doświadczyłem w niedzielę na maratonie w Polańczyku… Pierwsze 20 km trasy prowadziło m.w. w połowie właśnie po takiej błotnej rzeźni! Nie powiem – było ciężko i zaczęło mnie nachodzić zwątpienie o sens takiego survivalu, jako że jestem raczej typem zawodnika, który ceni sobie przejezdność tras… ;) Ale, że mężczyźni, a zwłaszcza kolarze, lubią się widzieć w kategorii twardzieli, nie mogłem się poddać i musiałem walczyć dalej! ;) A było z kim i o co się bić…
(jak czytam to co napisał Dominik, to jakbym swoje wspomnienia czytała, no z wyjątkiem ostatniego zdania).
Ale najbardziej podoba mi się krótkie podsumowanie jednego z zawodników na forum CK.
„Maraton łatwizna, nawet rowerem nie trzeba było dużo jeździć :]” No nie trzeba było, to fakt.
Ale, ale...... kto zajął pierwsze miejsce drużynowo w tej edycji? Specjaliści od trudnych zadań – GOMOLA TRANS AIRCO.
Pierwsza dotyczy Pani Krystyny – otóż niniejszym oświadczam, że kotlety z kota, który jadł rybę nie były takie złe (zjadło je dwóch Pawłów – Gomola – 3 m w M5 na mega, i Szubert – dojechał do mety). Chyba, że to tylko Pawłom nie szkodzą? :).
Dobra, Pani Krystyna zagroziła mi dzisiaj wypowiedzeniem naszej in spe umowy o prowadzeniu wspólnej działalności gastronomicznej, więc zamilknę:).
Dodam tylko, że ona jest świetną kucharką i kotlety zapewne były pyszne. Następnym razem na pewno spróbuję.
A teraz chciałam zdementować plotkę rozpowszechnianą na FB, a mnie dotyczącą, że jakoby po maratonie w Polańczyku, nie czuję strachu już, nawet przed końcem świata (wiem kto to może te plotki rozpuszczać. Sufa – wstyd i hańba, jak nic:)).
Otóż jest to nieprawda drogi Jacku:). Podczas dzisiejszego rozjazdu zrobionego wraz z Panią Krystyną (o dzień za późno, ale lepiej późno niż wcale), śmiertelnie wystraszył mnie mały kudłaty pies. Nie wiem co byłoby wobec tego, gdybym spotkała na trasie w Polańczyku tego stwora, o którym wspomina Bartek Janowski!!!
Gdyby ktoś nie wierzył w to co napisałam o tej strasznej trasie, to proszę bardzo, tutaj macie realację dwóch czołowych zawodników.
Bartek Janowski:
Pierwsza partia trasy w większości była nie przejezdna. Gdy po godzinie przeprawy, na liczniku widziałem trochę ponad 10 pokonanych kilometrów zacząłem się zastanawiać czy ten maraton na dystansie Giga będzie w ogóle możliwy do ukończenia. To była totalna ekstrema i z takimi warunkami się jeszcze nie spotkałem. Podobnie nie spotkałem się też jeszcze nigdy ze śladami niedźwiedzia a tym razem tak. W dodatku miś spacerował wzdłuż trasy maratonu, odbite łap były wyraźne, więc musiał być gdzieś całkiem niedaleko. Po wybrnięciu z lasu na 20 kilometrze, pod kołami pojawił się fajny szuter, podkręciłem tempo, podjazd był naprawdę dobry niestety po kilkuset metrach okazało się, że pomyliłem drogę wjechałem między zabudowania i tam droga się skończyła. Szkolny błąd, sprawił, że zaliczyłem spadek na 7 pozycję Open. Motywację miałem nadal, tym bardziej, że największe błota były za mną. Zabrałem się za odrabianie strat. Dalsza, część trasy z pętlą Giga, na którą wjechałem, już jako pierwszy bardzo mi się podobała. Pokonałem wszystkie przygody, błoto w lesie mnie nie wchłonęło, misiek nie zjadł, uciekłem przed tubylcami i na mecie mogłem się cieszyć z pierwszego miejsca. Ten wyścig długo będę pamiętał :)
Dominik Grządziel:
Błoto! Nie da się jechać. Zeskakuję z roweru i biegnę. Zapadam się po kostki i łydki w błotnej mazi. Zamiast pięknych błękitnych butów Shimano mam na nogach dwa błotne klocki. Koła prowadzonego roweru oblepiają się błotem tak skutecznie, że po chwili przestają się kręcić. Rower nie daje się pchać, więc próbuję go nieść. Nie jest to łatwe – utopiony w błotnej zupie waży ok. 20 kg! Czuję się bezsilny, chyba w tym momencie mógłbym się rozpłakać… ;) Powyższy opis nie jest niestety wizualizacją koszmarnego snu kolarza górskiego, tylko kroniką rzeczywistych zdarzeń, jakich doświadczyłem w niedzielę na maratonie w Polańczyku… Pierwsze 20 km trasy prowadziło m.w. w połowie właśnie po takiej błotnej rzeźni! Nie powiem – było ciężko i zaczęło mnie nachodzić zwątpienie o sens takiego survivalu, jako że jestem raczej typem zawodnika, który ceni sobie przejezdność tras… ;) Ale, że mężczyźni, a zwłaszcza kolarze, lubią się widzieć w kategorii twardzieli, nie mogłem się poddać i musiałem walczyć dalej! ;) A było z kim i o co się bić…
(jak czytam to co napisał Dominik, to jakbym swoje wspomnienia czytała, no z wyjątkiem ostatniego zdania).
Ale najbardziej podoba mi się krótkie podsumowanie jednego z zawodników na forum CK.
„Maraton łatwizna, nawet rowerem nie trzeba było dużo jeździć :]” No nie trzeba było, to fakt.
Ale, ale...... kto zajął pierwsze miejsce drużynowo w tej edycji? Specjaliści od trudnych zadań – GOMOLA TRANS AIRCO.
- DST 37.00km
- Teren 18.00km
- Czas 01:45
- VAVG 21.14km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze