Wpisy archiwalne w miesiącu
Listopad, 2014
Dystans całkowity: | 56.00 km (w terenie 15.00 km; 26.79%) |
Czas w ruchu: | 02:55 |
Średnia prędkość: | 19.20 km/h |
Liczba aktywności: | 1 |
Średnio na aktywność: | 56.00 km i 2h 55m |
Więcej statystyk |
Niedziela, 16 listopada 2014
Bieganie (5)
Gomole nie próżnują. Gomole trenują.
Samozwańcza na przykład trenuje tak (narażając się rzecz jasna na bliskie spotkanie ze świerzbem):):
Tak trenuje Samozwańcza © lemuriza1972
https://www.facebook.com/video.php?v=102033443419...
Pomysłowe © lemuriza1972
W terenie © lemuriza1972
Ścieżka przyrodnicza © lemuriza1972
Dzielę się z Wami wiedzą na temat jedzenia, licząc na to, że może kogoś to zainteresuje, że może sam nie ma ochoty na poszukiwania, a jednak zdrowie jest dla niego ważne, więc może też u siebie coś odmieni.
Takie moje ostatnie odkrycie :kabanosy firmy KONSPOL (świetny skład, również dobra informacja dla „glutenowców” – bez
glutenu, bez konserwantów).
I bardzo smaczne.
.
Odkrycie © lemuriza1972
Oczywiście … można pytać z jakiego mięsa (czym karmione były i gdzie hodowane były kurczaki)… to może być minus, no ale cóż….
Nie są tanie ok 8-9 zł, ale warto. Dostępne np w … Biedronce. Nie ma porównania z porównywalnymi cenowo, mocno reklamowanymi kabanosami firm np. Henryk Kania czy Tarczyński (przyjrzyjcie się składowi).
Tarczyński kabanosy wieprzowe skład: mięso wieprzowe, błonnik pszenny bezglutenowy, sól, przyprawy i ich ekstrakty, wzmacniacz smaku: glutaminian monosodowy, przeciwutleniacz: izoaskrbinain sodu, substancja konserwująca: azotyn sodu. Ze 150g mięsa wyprodukowano 100g produktu.
KONSPOL kabanosy skład: mięso z kurczaka ( 135 g w 100 g produktu), sól, przyprawy, osłonka barania.
I z dzisiejszych łowów w moim osiedlowym sklepie. Keczup firmy Krokus (pyszny, miałam okazję już kiedyś próbować). Zdrowy, chociaż jak wszystkie dostępne na rynku keczupy niestety zawiera cukier.
Naprawdę pyszny © lemuriza1972
Samozwańcza na przykład trenuje tak (narażając się rzecz jasna na bliskie spotkanie ze świerzbem):):
Tak trenuje Samozwańcza © lemuriza1972
https://www.facebook.com/video.php?v=102033443419...
Niestety na treningi z Samozwańczą szans nie mam, bo nie mieszkam na Śląsku – muszę więc radzić sobie w pojedynkę (ale to dla mnie żadna nowość, więc nie ma dramatu:)).
Dzisiaj po raz kolejny Las Radłowski i bieganie. Dzisiaj dłuższe. Jakieś 40 min. Do tego w domu trochę "ruchu" z taśmami. Od ketli dzisiaj odpoczywam.
Mirek znowu pobiegł swoimi ścieżkami, a ja swoimi. Dzisiaj zapuściłam się w trochę bardziej dzikie tereny, ale dość szybko je opuściłam kiedy zobaczyłam znaczne połacie terenu zryte przez dziki. A poza tym moje kolano i skręcona kiedyś kostka, źle znoszą takie nierówności.
Las Radłowski stał się centrum sportowym dla mieszkańców Tarnowa i okolic. Coraz więcej osób tutaj przybywa. Na rowerach, na rolkach, chodzą z kijkami, biegają.
Mirek opowiadał mi dzisiaj jak wyglądają takie centra sportowe (w lasach) z prawdziwego zdarzenia w Skandynawii, gdzie miał okazję przez jakiś czas trenować. Kiedyś słyszałam wywiad z wójtem Wierzchosławic. Chyba planują coś działać w tym kierunku w Lesie Radłowskim tzn jakieś ścieżki np. do nart biegowych budować. Oby.
A z bieganiem jest trochę jak z jazdą na rowerze. Pierwsze metry trudne (tak jak na maratonie pierwszy podjazd). Potem łapie się właściwy rytm, oddech i już jakoś się „leci”.
Czytałam ostatnio artykuł o bieganiu. Że jest najbardziej naturalnym ruchem dla człowieka. Że każdy zdrowy człowiek po odpowiednim treningu jest w stanie przebiec maraton (mnie z moim kolanem raczej chyba to nie grozi). Że ludzie są, jeśli chodzi o bieganie dużo bardziej wytrzymali niż zwierzęta. Że zwierzę owszem biega szybciej, ale nie ma szans z człowiekiem jeśli chodzi o wytrzymałość. No i jest sportem najtańszym. Dobre buty, sportowe ciuchy i to wszystko.
I kilka zdjęć z Lasu Radłowskiego (specjalnie dla stęsknionego za nim Sławka Bartnika):
Liście już głównie na dole © lemuriza1972
Dzisiaj po raz kolejny Las Radłowski i bieganie. Dzisiaj dłuższe. Jakieś 40 min. Do tego w domu trochę "ruchu" z taśmami. Od ketli dzisiaj odpoczywam.
Mirek znowu pobiegł swoimi ścieżkami, a ja swoimi. Dzisiaj zapuściłam się w trochę bardziej dzikie tereny, ale dość szybko je opuściłam kiedy zobaczyłam znaczne połacie terenu zryte przez dziki. A poza tym moje kolano i skręcona kiedyś kostka, źle znoszą takie nierówności.
Las Radłowski stał się centrum sportowym dla mieszkańców Tarnowa i okolic. Coraz więcej osób tutaj przybywa. Na rowerach, na rolkach, chodzą z kijkami, biegają.
Mirek opowiadał mi dzisiaj jak wyglądają takie centra sportowe (w lasach) z prawdziwego zdarzenia w Skandynawii, gdzie miał okazję przez jakiś czas trenować. Kiedyś słyszałam wywiad z wójtem Wierzchosławic. Chyba planują coś działać w tym kierunku w Lesie Radłowskim tzn jakieś ścieżki np. do nart biegowych budować. Oby.
A z bieganiem jest trochę jak z jazdą na rowerze. Pierwsze metry trudne (tak jak na maratonie pierwszy podjazd). Potem łapie się właściwy rytm, oddech i już jakoś się „leci”.
Czytałam ostatnio artykuł o bieganiu. Że jest najbardziej naturalnym ruchem dla człowieka. Że każdy zdrowy człowiek po odpowiednim treningu jest w stanie przebiec maraton (mnie z moim kolanem raczej chyba to nie grozi). Że ludzie są, jeśli chodzi o bieganie dużo bardziej wytrzymali niż zwierzęta. Że zwierzę owszem biega szybciej, ale nie ma szans z człowiekiem jeśli chodzi o wytrzymałość. No i jest sportem najtańszym. Dobre buty, sportowe ciuchy i to wszystko.
I kilka zdjęć z Lasu Radłowskiego (specjalnie dla stęsknionego za nim Sławka Bartnika):
Pomysłowe © lemuriza1972
W terenie © lemuriza1972
Ścieżka przyrodnicza © lemuriza1972
Dzielę się z Wami wiedzą na temat jedzenia, licząc na to, że może kogoś to zainteresuje, że może sam nie ma ochoty na poszukiwania, a jednak zdrowie jest dla niego ważne, więc może też u siebie coś odmieni.
Takie moje ostatnie odkrycie :kabanosy firmy KONSPOL (świetny skład, również dobra informacja dla „glutenowców” – bez
glutenu, bez konserwantów).
I bardzo smaczne.
.
Odkrycie © lemuriza1972
Oczywiście … można pytać z jakiego mięsa (czym karmione były i gdzie hodowane były kurczaki)… to może być minus, no ale cóż….
Nie są tanie ok 8-9 zł, ale warto. Dostępne np w … Biedronce. Nie ma porównania z porównywalnymi cenowo, mocno reklamowanymi kabanosami firm np. Henryk Kania czy Tarczyński (przyjrzyjcie się składowi).
Tarczyński kabanosy wieprzowe skład: mięso wieprzowe, błonnik pszenny bezglutenowy, sól, przyprawy i ich ekstrakty, wzmacniacz smaku: glutaminian monosodowy, przeciwutleniacz: izoaskrbinain sodu, substancja konserwująca: azotyn sodu. Ze 150g mięsa wyprodukowano 100g produktu.
KONSPOL kabanosy skład: mięso z kurczaka ( 135 g w 100 g produktu), sól, przyprawy, osłonka barania.
I z dzisiejszych łowów w moim osiedlowym sklepie. Keczup firmy Krokus (pyszny, miałam okazję już kiedyś próbować). Zdrowy, chociaż jak wszystkie dostępne na rynku keczupy niestety zawiera cukier.
Naprawdę pyszny © lemuriza1972
Im więcej czytam, tym bardziej jestem przerażona tym jak podstępnie do naszego codziennego jedzenia wdzierają się różne niepożądane substancje i jak nieświadomość tego bardzo nam szkodzi.
Z przerażeniem też przyglądam się reklamom w tv. Ja mamią nas różnymi pozornie świetnymi, odżywczymi produktami. Rosół jak u mamy „na kostce rosołowej” Winiary, Nutella dająca energię całej rodzinie, pożywne śniadanka w postaci wafelka Knopers, deserki typu DANIO itd.
A za chwilę reklamy środków na : lepsze trawienie, odkwaszenie organizmu, pozbycie się tłuszczu z organizmu, wspomaganie wątroby, właściwy poziom cukru.
Paradoks goni paradoks. Po co nam te wszystkie leki za wielkie pieniądze? Nie lepiej po prostu zdrowiej się odżywiać?
Taki kolejny paradoks – tłumaczymy sobie, że nie stać nas na lepsze jedzenie, ale stać nas potem na zostawianie pieniędzy w aptece….
Dzisiaj będzie o syropie glukozowo-fruktozowym czyli.. prostej drodze do różnych chorób:
-otyłości brzusznej,
-cukrzycy,
- miażdżycy.
A wizyty u dentysty??? Lubicie? Wy i Wasz portfel? Nie sądzę.
Często słyszę jak ktoś mówi: ja nie słodzę napojów, nie jem słodyczy. Nie mam problemów z nadmiarem cukru. Pozornie wydaje mu się, że nie ma problemów z cukrem, ale…. Zapewne nie wie w jak wielu produktach spożywa syrop glukozowo-fruktozowy (tańszy zamiennik cukru, bardzo dla zdrowia niebezpieczny).
Często sięgamy po produkty z napisami ligth czy fit. Weźcie sobie będąc w sklepie, taki produkt do ręki i przyjrzyjcie się składowi. Słowo „light” w większości przypadków oznacza brak cukru, ale za to obecność syropu. Czyli wychodzi na to samo, albo nawet gorzej… J
est we wszystkich niemalże jogurtach owocowych, zagęszczonych sokach (nawet tych lepszych, droższych). Jest w wielu keczupach. Bardzo źle wypływa na zdrowie, bardzo szybko „przemienia się” w tkankę tłuszczową. Taka mała lista produktów, w których można ów cukier znaleźć:
-mleko zagęszczone, napoje mleczne, lody;
- napoje owocowe, nektary;
- napoje energetyzujące i izotoniczne;
- konserwy rybne i sałatki;
- jogurty, dżemy, serki homogenizowane;
- wędliny;
- keczup, musztarda;
- płatki śniadaniowe, batoniki;
- napoje gazowane, mrożona herbata, likiery i toniki;
-ciasta, słodycze ,
- piwa smakowe.
Dla bardziej zainteresowanych tematem dwa linki:
http://odzywianieodkuchni.blogspot.com/2013/05/uw...
http://odzywianieodkuchni.blogspot.com/2013/05/uw...
Z przerażeniem też przyglądam się reklamom w tv. Ja mamią nas różnymi pozornie świetnymi, odżywczymi produktami. Rosół jak u mamy „na kostce rosołowej” Winiary, Nutella dająca energię całej rodzinie, pożywne śniadanka w postaci wafelka Knopers, deserki typu DANIO itd.
A za chwilę reklamy środków na : lepsze trawienie, odkwaszenie organizmu, pozbycie się tłuszczu z organizmu, wspomaganie wątroby, właściwy poziom cukru.
Paradoks goni paradoks. Po co nam te wszystkie leki za wielkie pieniądze? Nie lepiej po prostu zdrowiej się odżywiać?
Taki kolejny paradoks – tłumaczymy sobie, że nie stać nas na lepsze jedzenie, ale stać nas potem na zostawianie pieniędzy w aptece….
Dzisiaj będzie o syropie glukozowo-fruktozowym czyli.. prostej drodze do różnych chorób:
-otyłości brzusznej,
-cukrzycy,
- miażdżycy.
A wizyty u dentysty??? Lubicie? Wy i Wasz portfel? Nie sądzę.
Często słyszę jak ktoś mówi: ja nie słodzę napojów, nie jem słodyczy. Nie mam problemów z nadmiarem cukru. Pozornie wydaje mu się, że nie ma problemów z cukrem, ale…. Zapewne nie wie w jak wielu produktach spożywa syrop glukozowo-fruktozowy (tańszy zamiennik cukru, bardzo dla zdrowia niebezpieczny).
Często sięgamy po produkty z napisami ligth czy fit. Weźcie sobie będąc w sklepie, taki produkt do ręki i przyjrzyjcie się składowi. Słowo „light” w większości przypadków oznacza brak cukru, ale za to obecność syropu. Czyli wychodzi na to samo, albo nawet gorzej… J
est we wszystkich niemalże jogurtach owocowych, zagęszczonych sokach (nawet tych lepszych, droższych). Jest w wielu keczupach. Bardzo źle wypływa na zdrowie, bardzo szybko „przemienia się” w tkankę tłuszczową. Taka mała lista produktów, w których można ów cukier znaleźć:
-mleko zagęszczone, napoje mleczne, lody;
- napoje owocowe, nektary;
- napoje energetyzujące i izotoniczne;
- konserwy rybne i sałatki;
- jogurty, dżemy, serki homogenizowane;
- wędliny;
- keczup, musztarda;
- płatki śniadaniowe, batoniki;
- napoje gazowane, mrożona herbata, likiery i toniki;
-ciasta, słodycze ,
- piwa smakowe.
Dla bardziej zainteresowanych tematem dwa linki:
http://odzywianieodkuchni.blogspot.com/2013/05/uw...
http://odzywianieodkuchni.blogspot.com/2013/05/uw...
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 15 listopada 2014
Bieganie (4)
Trzy wielkie damy polskiej muzyki. Czyż nie?
Nowe przyprawy © lemuriza1972
Nogi niosą © lemuriza1972
Takie tam widoczki © lemuriza1972
Listopad © lemuriza1972
Mirek biega © lemuriza1972
Sufa często śpiewa, że widział orła cień, ja zobaczyłam dzisiaj inny cień...
Gomoli cień © lemuriza1
Mirek kończy bieg © lemuriza1972
Z wywiadu z Mają Włoszczowską opublikowanego na Onecie:
"Krew i ból to codzienność w życiu kolarza. Uchodzicie za największych twardzieli.
- Każdy sportowiec jest twardy i przyzwyczajony do bólu. Dla mnie nie ma lekkich wyścigów. Na drugim okrążeniu z sześciu zaczynam myśleć, po co skazuję siebie na takie cierpienie. Naprawdę, na każdym wyścigu tak myślę. Potem wygrywam i jest fajnie, ale żeby wygrać, trzeba doprowadzić się do ogromnego bólu. "
No właśnie…. „każdy sportowiec” . Nie tylko kolarz. Często słyszę, czytam (najczęściej są to słowa jakichś kolarzów-amatorów) jacy to my kolarze jesteśmy dzielni, najbardziej twardzi itd. I trochę mnie to śmieszy. To prawda, to nie jest łatwy sport. Często właśnie na granicy dużego bólu. Okupiony upadkami, ranami, siniakami. Ale nie tylko kolarze odczuwają ból podczas treningu czy zawodów. Maja, kolarka światowej klasy pamięta o tym. Pamiętajmy i my.
A i wśród piłkarzy i to nawet polskich:) (tak do niedawna boleśnie słownie chłostanych przez internautów) zdarzają się pozytywni bohaterowie. Polecam . Fajny reportaż. http://wiadomosci.onet.pl/kraj/reporter-polski-se...
Dzisiaj bieganie w dzień (jasno!!!) i wreszcie nie po asfalcie. Przyjemnie.
Wybrałam się z Mirkiem do Lasu Radłowskiego. On biegał swoimi ścieżkami, ja rzecz jasna swoimi, bo jemu to nie dotrzymałabym kroku przenigdy.
Przyjemna pogoda jak na bieganie, ani za zimno, ani za ciepło. W sam raz.
35 minut było tego biegania. Do tego dołożyłam dzisiaj trening z ketlą i gumami (godzina).
Podczas wczorajszego touru po galerii Tarnovia (takie toury zdarzają mi się tak 2,3 razy do roku, stąd moje słabe rozeznanie) odkryłam stoisku Piekarni Kłaczyńskich. Tak, tak mieleckiej piekarni, której chleb żytni tutaj kiedyś polecałam. Biorąc jednak pod uwagę to jak rzadko bywam w galerii tarnowskiej, to częściej chleb będę jednak kupować w Mielcu:).
I jeszcze jedno zdjęcie. Znalazłam dwie fajne przyprawy polecanej przeze mnie firmy Dary Natury. Znalazłam w… Rossmanie. Zwłaszcza przyprawa pomidorowa (suszone pomidory, czarnuszka, czosnek) to jest świetna przyprawa, do kanapek, sałatek, zup.
Wybrałam się z Mirkiem do Lasu Radłowskiego. On biegał swoimi ścieżkami, ja rzecz jasna swoimi, bo jemu to nie dotrzymałabym kroku przenigdy.
Przyjemna pogoda jak na bieganie, ani za zimno, ani za ciepło. W sam raz.
35 minut było tego biegania. Do tego dołożyłam dzisiaj trening z ketlą i gumami (godzina).
Podczas wczorajszego touru po galerii Tarnovia (takie toury zdarzają mi się tak 2,3 razy do roku, stąd moje słabe rozeznanie) odkryłam stoisku Piekarni Kłaczyńskich. Tak, tak mieleckiej piekarni, której chleb żytni tutaj kiedyś polecałam. Biorąc jednak pod uwagę to jak rzadko bywam w galerii tarnowskiej, to częściej chleb będę jednak kupować w Mielcu:).
I jeszcze jedno zdjęcie. Znalazłam dwie fajne przyprawy polecanej przeze mnie firmy Dary Natury. Znalazłam w… Rossmanie. Zwłaszcza przyprawa pomidorowa (suszone pomidory, czarnuszka, czosnek) to jest świetna przyprawa, do kanapek, sałatek, zup.
Nowe przyprawy © lemuriza1972
Nogi niosą © lemuriza1972
Takie tam widoczki © lemuriza1972
Listopad © lemuriza1972
Mirek biega © lemuriza1972
Sufa często śpiewa, że widział orła cień, ja zobaczyłam dzisiaj inny cień...
Gomoli cień © lemuriza1
Mirek kończy bieg © lemuriza1972
Z wywiadu z Mają Włoszczowską opublikowanego na Onecie:
"Krew i ból to codzienność w życiu kolarza. Uchodzicie za największych twardzieli.
- Każdy sportowiec jest twardy i przyzwyczajony do bólu. Dla mnie nie ma lekkich wyścigów. Na drugim okrążeniu z sześciu zaczynam myśleć, po co skazuję siebie na takie cierpienie. Naprawdę, na każdym wyścigu tak myślę. Potem wygrywam i jest fajnie, ale żeby wygrać, trzeba doprowadzić się do ogromnego bólu. "
No właśnie…. „każdy sportowiec” . Nie tylko kolarz. Często słyszę, czytam (najczęściej są to słowa jakichś kolarzów-amatorów) jacy to my kolarze jesteśmy dzielni, najbardziej twardzi itd. I trochę mnie to śmieszy. To prawda, to nie jest łatwy sport. Często właśnie na granicy dużego bólu. Okupiony upadkami, ranami, siniakami. Ale nie tylko kolarze odczuwają ból podczas treningu czy zawodów. Maja, kolarka światowej klasy pamięta o tym. Pamiętajmy i my.
A i wśród piłkarzy i to nawet polskich:) (tak do niedawna boleśnie słownie chłostanych przez internautów) zdarzają się pozytywni bohaterowie. Polecam . Fajny reportaż. http://wiadomosci.onet.pl/kraj/reporter-polski-se...
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 14 listopada 2014
Mental Revolution
Będzie dzisiaj indiosowo.
Trzy utwory, trzy płyty.
Mental revolution (Mental revolution)
Part One (Inny punkt widzenia)
Peace (Kwiatek)
Trzy utwory, trzy płyty.
Mental revolution (Mental revolution)
Part One (Inny punkt widzenia)
Peace (Kwiatek)
26 października tego roku minęło 4 lata odkąd byłam na pierwszym koncercie Indios Bravos.
Wczoraj byłam na piątym (moim) koncercie IB.
Chłopaki jak zwykle zagrali na piątkę.
Na wielką piątkę z wielkim plusem.
Są tacy ludzie, którzy zdecydowanie poprawiają nam nastrój.
Wystarczy, że są. Że się uśmiechną:).
A jak już coś zaśpiewają.. a do tego takim pięknym głosem jak dajmy na to Gutek albo Hanka Wójciak, to zapomina się o wszystkich problemach świata.
Wystarczyło popatrzeć wczoraj na twarze tych, którzy na koncert przybyli. Positive!!!
Gutek, Banach i spółka są moim najlepszym antydepresantem.
Lepszym niż…. (pewnie się to Wam nie spodoba to co napiszę, ale tak, tak) lepszym niż rower.
Tak myślę.
Zdecydowanie Wam polecam – nawet jak nie słuchacie takiej muzyki. Jeśli gdzieś w pobliżu będzie koncert – dajcie sobie szansę na przeżycie czegoś naprawdę świetnego.
Nie będziecie żałować.
Zaczęło się od tego, że.. nie mogłyśmy wczoraj trafić do Klubu Forty Kleparz. Gdzie Forty są – to wiedziałam (5 lat studiowania w Krakowie, nie poszło na marne), ale już znaleźć KLUB, to nie było takie proste. Udało się jednak.
Potem pan parkingowy nakazał nam zaparkować obok .. busa ZESPOŁU. Nakaz wypełniłyśmy przykładnie i ochoczo:).
Potem zakupiłyśmy sobie herbatkę i usiadłyśmy obok jakichś drzwi.
Ku naszej wielkiej radości okazało się, że za tymi drzwiami przebywa sobie ZESPÓŁ. Kiedy więc wyszedł zza drzwi Piotrek Banach, Pani Krystyna szybko „przytakowała” go i Gomolątko ma na sobie kolejny autograf.
Ja nieśmiało poprosiłam jeszcze o zdjęcie.
Mam dla Piotra Banacha (jeśli ktoś nie wie, to informuję, że założył nie tylko IB, ale założył też taki zespół co się zwie HEY i przez wiele lat grał w nim i tworzył) wiele szacunku za to co robi i za konsekwentne podążanie własną drogą, więc to była wielka przyjemność wreszcie go spotkać, tak twarzą w twarz. Zawsze sobie obiecywałam, że kiedy już to się kiedyś uda, to powiem mu jak bardzo podziwiam go za to co robi. I co? I nic… Gadatliwa zwykle Iza.. zamilkła i powiedziała tylko, że bardzo nam zależy na zdjęciu.
A zdjęcia są takie sobie, ponieważ ciemno mocno było w tymże klubie.
A potem był koncert.. jak zwykle pełen wzruszeń, emocji, szaleństwa, grupowego śpiewania.
Tak sobie patrzyłam na Gutka i po raz kolejny podziwiałam tę jego energię. Myślę, że spokojnie dałby radę na naszej teamowej imprezie w Danielce. Myślę nawet, że miałybyśmy z Panią Krystyną twardego przeciwnika w konkurencji „ kto wytrzyma najdłużej” (zwykle nam się udaje kończyć imprezę). Gutek wydaje się być nie do zajechania, mówiąc kolokwialnie.
Może kiedyś nasz kolega teamowy Mateusz zwany Maculem, co to z Gutkiem był chodził do szkoły podstawowej zaprosi go ? Bo Gutek nie wie, że na naszych teamowych imprezach utwory Indios Bravos są obowiązkowym punktem programu. A gdyby tak kiedyś zaśpiewał na żywo… Ech…
P. Banach, Gomolątko and me:) © lemuriza1972
Gomolątko zyskuje nowy autograf © lemuriza1972
Jest następny transer © lemuriza1972
Tego na koncercie nie było, ale za to był fragment z Pink Floyd.
Ta wersja dla miłośników The doors.
A dzisiaj trening z ketlą (jesteśmy coraz bardziej zaprzyjaźnione) i gumami . Godzina. Jest coraz lepiej.
Są tacy ludzie, którzy zdecydowanie poprawiają nam nastrój.
Wystarczy, że są. Że się uśmiechną:).
A jak już coś zaśpiewają.. a do tego takim pięknym głosem jak dajmy na to Gutek albo Hanka Wójciak, to zapomina się o wszystkich problemach świata.
Wystarczyło popatrzeć wczoraj na twarze tych, którzy na koncert przybyli. Positive!!!
Gutek, Banach i spółka są moim najlepszym antydepresantem.
Lepszym niż…. (pewnie się to Wam nie spodoba to co napiszę, ale tak, tak) lepszym niż rower.
Tak myślę.
Zdecydowanie Wam polecam – nawet jak nie słuchacie takiej muzyki. Jeśli gdzieś w pobliżu będzie koncert – dajcie sobie szansę na przeżycie czegoś naprawdę świetnego.
Nie będziecie żałować.
Zaczęło się od tego, że.. nie mogłyśmy wczoraj trafić do Klubu Forty Kleparz. Gdzie Forty są – to wiedziałam (5 lat studiowania w Krakowie, nie poszło na marne), ale już znaleźć KLUB, to nie było takie proste. Udało się jednak.
Potem pan parkingowy nakazał nam zaparkować obok .. busa ZESPOŁU. Nakaz wypełniłyśmy przykładnie i ochoczo:).
Potem zakupiłyśmy sobie herbatkę i usiadłyśmy obok jakichś drzwi.
Ku naszej wielkiej radości okazało się, że za tymi drzwiami przebywa sobie ZESPÓŁ. Kiedy więc wyszedł zza drzwi Piotrek Banach, Pani Krystyna szybko „przytakowała” go i Gomolątko ma na sobie kolejny autograf.
Ja nieśmiało poprosiłam jeszcze o zdjęcie.
Mam dla Piotra Banacha (jeśli ktoś nie wie, to informuję, że założył nie tylko IB, ale założył też taki zespół co się zwie HEY i przez wiele lat grał w nim i tworzył) wiele szacunku za to co robi i za konsekwentne podążanie własną drogą, więc to była wielka przyjemność wreszcie go spotkać, tak twarzą w twarz. Zawsze sobie obiecywałam, że kiedy już to się kiedyś uda, to powiem mu jak bardzo podziwiam go za to co robi. I co? I nic… Gadatliwa zwykle Iza.. zamilkła i powiedziała tylko, że bardzo nam zależy na zdjęciu.
A zdjęcia są takie sobie, ponieważ ciemno mocno było w tymże klubie.
A potem był koncert.. jak zwykle pełen wzruszeń, emocji, szaleństwa, grupowego śpiewania.
Tak sobie patrzyłam na Gutka i po raz kolejny podziwiałam tę jego energię. Myślę, że spokojnie dałby radę na naszej teamowej imprezie w Danielce. Myślę nawet, że miałybyśmy z Panią Krystyną twardego przeciwnika w konkurencji „ kto wytrzyma najdłużej” (zwykle nam się udaje kończyć imprezę). Gutek wydaje się być nie do zajechania, mówiąc kolokwialnie.
Może kiedyś nasz kolega teamowy Mateusz zwany Maculem, co to z Gutkiem był chodził do szkoły podstawowej zaprosi go ? Bo Gutek nie wie, że na naszych teamowych imprezach utwory Indios Bravos są obowiązkowym punktem programu. A gdyby tak kiedyś zaśpiewał na żywo… Ech…
P. Banach, Gomolątko and me:) © lemuriza1972
Gomolątko zyskuje nowy autograf © lemuriza1972
Jest następny transer © lemuriza1972
Tego na koncercie nie było, ale za to był fragment z Pink Floyd.
Ta wersja dla miłośników The doors.
A dzisiaj trening z ketlą (jesteśmy coraz bardziej zaprzyjaźnione) i gumami . Godzina. Jest coraz lepiej.
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 12 listopada 2014
30 dni minęło
Dzisiaj trening z ketlą (ja jej nadałam formę żeńską, bo niektórzy mówią, ze ćwiczyli z ketlem) i z gumami (taśmami) na nogi.
Będę sobie sukcesywnie wydłużać ten trening.
Bardzo podobają mi się te ćwiczenia. Wreszcie coś innego, coś nowego. Motywujące bardzo.
A teraz będzie o jedzeniu. Minęło 31 dni odkąd zmieniłam moje życie pod względem żywieniowym. Miałam przeprowadzić 30 dniową próbę wg zasad Iwony. Nie do końca się ich trzymałam, ale "kręgosłup" udało mi się "zachować".
Ze swojej decyzji jestem zadowolona. Myślę, ze pierwsze efekty są odczuwalne, ale na jakieś większe podsumowanie pozwolę sobie po jakimś dłuższym czasie.
Chciałam Wam tylko napisać, że nie jest to trudne, że nie jest to bardzo kosztowne, nie kosztuje wiele czasu, a przynosi wiele satysfakcji. Zdaję sobie sprawę, że być może niektórzy patrzą na mnie podejrzliwie, ale naprawdę nie przeszkadza mi to, bo wiem, ze TUTAJ ja jestem wygrana. Gram o swoje zdrowie.
Przy okazji udaje mi się też motywować innych (są takie osoby), więc radość jest podwójna.
Ci, którzy twierdzą, że nie da się jeść bez „chemii”, ci którym zwyczajnie się nie chce, patrzą na mnie podejrzliwie, ja zaś patrzę podjerzliwie na tych, którzy wkładają do koszyka w sklepie: chipsy, colę, słodkie napoje, kostki rosołowe, słodycze itp. produkty. Bo ja w ich koszykach widzę .. truciznę.
Że nie da się żyć np. bez słodyczy? Oczywiście, ze się da. Słodycze to dla niektórych jak nałóg. Trzeba więc udać się na odwyk – powiedzieć sobie zdecydowanie NIE. To nie jest takie trudne. Wystarczy wziąć do ręki batona i przeczytać jego skład – odechciewa się jedzenia.
Nie kupujcie słodyczy w sklepie. Jeśli macie ochotę na coś słodkiego – zróbicie grillowanego banana, przegryźcie bakalie, zróbicie sobie batony energetyczne, albo po prostu upieczcie dobre, domowe ciasto.
Do zmian zainspirowało mnie kilka osób (pisałam już o tym). Jedną z nich była Iwona Wierzbicka. Dzisiaj cytat z jej bloga: „Zdrowie innych leży mi bardzo na sercu, choć jestem dietetykiem – to staram się nie wcinać z moimi radami tam gdzie nie są mile widziane, staram się właściwie nie wynosić pracy poza pracę. Często, pomimo że nic nie powiedziałam słyszę: „tak, ty to zaraz na pewno skrytykujesz”, „co pewnie nie pochwalasz tego co jemy”, „wiem, że to nie jest dietetyczne ale…” jest tego masa. Przykro mi kiedy widzę dziecko z pączkiem, albo w barze fast food z frytkami, colą i hamburgerem, kiedy dziecko pije pseudosoczek z barwnikami i aromatami, kiedy młodzi ludzie niosą pod pachą czipsy i kolorowy napój, kiedy ktoś pomimo tuszy wcina francuskie ciastka z tłuszczami trans i zapija słodkim napojem na bazie wody mineralnej o podobnej nazwie. Czasami coś powiem, czasami mam coś takiego dziwnego, widzę tego kogoś za kilka lat cierpiącego po operacji resekcji ważnych narządów życiowych, z workiem na kał, albo ostrzykującego się insuliną, rozdrabniającego pokarm i zażywającego garść leków, albo widzę kogoś bez włosów, podłączonego do kroplówki z trucizną, która ma go uleczyć, a on nie potrafi podjąć decyzji czy leczyć się naturalnie czy tradycyjnie. Lekarzy, którzy go straszą, że jak nie weźmie chemii to umrze, ale wiem że jak ją weźmie – to szanse że umrze są równie wysokie albo o procent mniejsze, za to umrze w ogromnych cierpieniach. Widzę rodzinę cierpiącą razem z tą osobą, widzę proces, cierpienie, czuję te emocje, ten żal, smutek. Dla mnie to jest straszne i wiem, że ten ktoś może zmienić swoją przyszłość, a nie robi tego bo myśli, że jest królem swojego życia… Jakże często słyszę: „złego licho nie bierze”, „jem od dawna i wciąż żyję”, „badałem się – cukry mam w normie”. Jakby to był jedyny wyznacznik zdrowia. Palenie zabija… ale jedzenie też, powoli i boleśnie… Rak, choroby autoimmunologiczne, problemy psychiczne nie biorą się z nieba i nie spadają na kogoś bo ktoś ma pecha!”
Trudno się nie zgodzić, jeśli nie ze wszystkim, to przynajmniej z częścią tego co napisała Iwona (bo na temat leczenia chorych na nowotwory zupełnie się nie znam, więc nie mogę się wypowiadać).
Też już coś takiego mam.. że patrzę na koszyki ludzi i widzę .. choroby.
Też już coś takiego mam, że zanim coś włożę do koszyka, to czytam etykietę. Powiedziecie, że przesada, że zwariowałam?
Ja wiem, że mam rację, a Wy… sami zdecydujecie o swoim zdrowiu.
A dzisiaj… dzisiaj będzie o zupie, którą właśnie ugotowałam. Lubię zupy. Czasem je gotuję.
Przepis jest częściowo Julity Bator, częściowo mój, taki sobie mix.
Zupa by Julita&Iza.
Przygotowywujemy wywar (kostka rosołowa bez glutaminianu), jedna marchewka, pietruszka, seler, trochę mrożonej pietruszki i lubczyka (akurat miałam), dwa suszone pomidory, do tego jedna marchewka starta na dużych oczkach tarki (uwielbiam taką marchewkę, nadaje zupie lekko słodkawy smak). 4 ząbki czosnku rozdrobinione podsmażamy na oliwie, do której po chwili dodajemy przecier pomidorowy (przecier nie koncentrat!). Ja miałam akurat przecier firmy TRACZ (świetny przecier , 100% pomidory, żadnych polepszaczy i substancji konserwujących). Dusimy 10 minut, a potem dolewamy do zupy. Dodałam jeszcze odrobinę śmietany Klimeko (zwykle nie daję śmietany do zupy, ale nie odmówiłam sobie Kliemko, jest po prostu REWELACYJNA). Trochę soli (ja od kilku lat używam różowej himalajskiej), pieprzu. I oczywiście moje ulubione przyprawy: suszony tymianek, lubczyk, estragon. Do tego ugotowana ciecierzyca. W przepisie Julity zupę miksuje się z ciecierzycą i podaje z makaronem lub ryżem, ale ja nie mam miksera, więc będę jeść niezmiksowaną.
Będę nieskromna, ale zupa ma naprawdę bajeczny smak.
Spróbujcie sami! (ugotować:))
A teraz będzie o jedzeniu. Minęło 31 dni odkąd zmieniłam moje życie pod względem żywieniowym. Miałam przeprowadzić 30 dniową próbę wg zasad Iwony. Nie do końca się ich trzymałam, ale "kręgosłup" udało mi się "zachować".
Ze swojej decyzji jestem zadowolona. Myślę, ze pierwsze efekty są odczuwalne, ale na jakieś większe podsumowanie pozwolę sobie po jakimś dłuższym czasie.
Chciałam Wam tylko napisać, że nie jest to trudne, że nie jest to bardzo kosztowne, nie kosztuje wiele czasu, a przynosi wiele satysfakcji. Zdaję sobie sprawę, że być może niektórzy patrzą na mnie podejrzliwie, ale naprawdę nie przeszkadza mi to, bo wiem, ze TUTAJ ja jestem wygrana. Gram o swoje zdrowie.
Przy okazji udaje mi się też motywować innych (są takie osoby), więc radość jest podwójna.
Ci, którzy twierdzą, że nie da się jeść bez „chemii”, ci którym zwyczajnie się nie chce, patrzą na mnie podejrzliwie, ja zaś patrzę podjerzliwie na tych, którzy wkładają do koszyka w sklepie: chipsy, colę, słodkie napoje, kostki rosołowe, słodycze itp. produkty. Bo ja w ich koszykach widzę .. truciznę.
Że nie da się żyć np. bez słodyczy? Oczywiście, ze się da. Słodycze to dla niektórych jak nałóg. Trzeba więc udać się na odwyk – powiedzieć sobie zdecydowanie NIE. To nie jest takie trudne. Wystarczy wziąć do ręki batona i przeczytać jego skład – odechciewa się jedzenia.
Nie kupujcie słodyczy w sklepie. Jeśli macie ochotę na coś słodkiego – zróbicie grillowanego banana, przegryźcie bakalie, zróbicie sobie batony energetyczne, albo po prostu upieczcie dobre, domowe ciasto.
Do zmian zainspirowało mnie kilka osób (pisałam już o tym). Jedną z nich była Iwona Wierzbicka. Dzisiaj cytat z jej bloga: „Zdrowie innych leży mi bardzo na sercu, choć jestem dietetykiem – to staram się nie wcinać z moimi radami tam gdzie nie są mile widziane, staram się właściwie nie wynosić pracy poza pracę. Często, pomimo że nic nie powiedziałam słyszę: „tak, ty to zaraz na pewno skrytykujesz”, „co pewnie nie pochwalasz tego co jemy”, „wiem, że to nie jest dietetyczne ale…” jest tego masa. Przykro mi kiedy widzę dziecko z pączkiem, albo w barze fast food z frytkami, colą i hamburgerem, kiedy dziecko pije pseudosoczek z barwnikami i aromatami, kiedy młodzi ludzie niosą pod pachą czipsy i kolorowy napój, kiedy ktoś pomimo tuszy wcina francuskie ciastka z tłuszczami trans i zapija słodkim napojem na bazie wody mineralnej o podobnej nazwie. Czasami coś powiem, czasami mam coś takiego dziwnego, widzę tego kogoś za kilka lat cierpiącego po operacji resekcji ważnych narządów życiowych, z workiem na kał, albo ostrzykującego się insuliną, rozdrabniającego pokarm i zażywającego garść leków, albo widzę kogoś bez włosów, podłączonego do kroplówki z trucizną, która ma go uleczyć, a on nie potrafi podjąć decyzji czy leczyć się naturalnie czy tradycyjnie. Lekarzy, którzy go straszą, że jak nie weźmie chemii to umrze, ale wiem że jak ją weźmie – to szanse że umrze są równie wysokie albo o procent mniejsze, za to umrze w ogromnych cierpieniach. Widzę rodzinę cierpiącą razem z tą osobą, widzę proces, cierpienie, czuję te emocje, ten żal, smutek. Dla mnie to jest straszne i wiem, że ten ktoś może zmienić swoją przyszłość, a nie robi tego bo myśli, że jest królem swojego życia… Jakże często słyszę: „złego licho nie bierze”, „jem od dawna i wciąż żyję”, „badałem się – cukry mam w normie”. Jakby to był jedyny wyznacznik zdrowia. Palenie zabija… ale jedzenie też, powoli i boleśnie… Rak, choroby autoimmunologiczne, problemy psychiczne nie biorą się z nieba i nie spadają na kogoś bo ktoś ma pecha!”
Trudno się nie zgodzić, jeśli nie ze wszystkim, to przynajmniej z częścią tego co napisała Iwona (bo na temat leczenia chorych na nowotwory zupełnie się nie znam, więc nie mogę się wypowiadać).
Też już coś takiego mam.. że patrzę na koszyki ludzi i widzę .. choroby.
Też już coś takiego mam, że zanim coś włożę do koszyka, to czytam etykietę. Powiedziecie, że przesada, że zwariowałam?
Ja wiem, że mam rację, a Wy… sami zdecydujecie o swoim zdrowiu.
A dzisiaj… dzisiaj będzie o zupie, którą właśnie ugotowałam. Lubię zupy. Czasem je gotuję.
Przepis jest częściowo Julity Bator, częściowo mój, taki sobie mix.
Zupa by Julita&Iza.
Przygotowywujemy wywar (kostka rosołowa bez glutaminianu), jedna marchewka, pietruszka, seler, trochę mrożonej pietruszki i lubczyka (akurat miałam), dwa suszone pomidory, do tego jedna marchewka starta na dużych oczkach tarki (uwielbiam taką marchewkę, nadaje zupie lekko słodkawy smak). 4 ząbki czosnku rozdrobinione podsmażamy na oliwie, do której po chwili dodajemy przecier pomidorowy (przecier nie koncentrat!). Ja miałam akurat przecier firmy TRACZ (świetny przecier , 100% pomidory, żadnych polepszaczy i substancji konserwujących). Dusimy 10 minut, a potem dolewamy do zupy. Dodałam jeszcze odrobinę śmietany Klimeko (zwykle nie daję śmietany do zupy, ale nie odmówiłam sobie Kliemko, jest po prostu REWELACYJNA). Trochę soli (ja od kilku lat używam różowej himalajskiej), pieprzu. I oczywiście moje ulubione przyprawy: suszony tymianek, lubczyk, estragon. Do tego ugotowana ciecierzyca. W przepisie Julity zupę miksuje się z ciecierzycą i podaje z makaronem lub ryżem, ale ja nie mam miksera, więc będę jeść niezmiksowaną.
Będę nieskromna, ale zupa ma naprawdę bajeczny smak.
Spróbujcie sami! (ugotować:))
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 11 listopada 2014
Święto
„Roxanne” trochę inaczej.
Wczoraj minęło 30 dni odkąd postanowiłam inaczej jeść. Odkąd postanowiłam nie pić mleka do kawy, nie używać cukru, nie jeść słodyczy, pieczywo i makaron z pszennego zamienić na żytnie, unikać „chemii” w jedzeniu, jeść zdrowiej.
Małe podsumowanie może zrobię jutro, dzisiaj nie będę o tym pisać.
W nagrodę za wytrwałość, cierpliwość i samozaparcie w nieużywaniu cukru i niejedzeniu słodyczy, upiekłam sobie wczoraj ciasto. No jest to pewien ewenement bo ciast raczej nie piękę i mistrzynią w tym nie jestem. Ciasto postanowiłam sobie upiec o godz. 22.
Wróciłam z kina, pomyślałam: wieczór długi.. jutro wolne, można się wyspać, to coś zrobię.
Przepis zmodyfikowałam na swoje potrzeby (a pochodzi z przedostatnich Wysokich Obcasów Extra). Właścicielką jest Agnieszka Kręglicka. Dałam niecałą szklankę cukru nierafinowanego brązowego, trzy jabłka, szklankę mąki (ale żytniej, w oryginale była pszenna), 4 jajka.
Jajka ubijamy na masę, dodajemy mąkę, pokrojone jabłka, wlewamy do formy i do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni na 40 minut. Pychota!!!! A takie proste.
No to taki dobry początek dnia miałam - ciasto i kawa z cynamonem i miodem.
Miły początek dnia © lemuriza1972
A dzisiaj był piękny dzień. Słoneczny i ciepły (termometr na moim liczniku pokazywał w słońcu 19 stopni).
Postanowiłam więc dzień wykorzystać, bo być może to była ostatnia jazda w tym roku w takich warunkach pogodowych.
Może ostatnia w ogóle? I trzeba było rozruszać zakwasy po wczorajszym spotkaniu z KULĄ (a są konkretne, od razu widać, które mięśnie ostatnio były nieużywane).
Wybrałam trasę niezbyt skomplikowaną (trochę podjeżdżania, ale mało agresywnego) i niemalże zerowe zjeżdżanie (to akurat dobrze, bo warunki do zjeżdżania w tej chwili nie są najlepsze – liście a pod nimi błoto).
Pojechałam więc do Wojnicza (po raz pierwszy pod nowym wiaduktem w Bogumiłowicach), a w Wojniczu skręciłam w ulicę Wąwóz Szwedzki i zielonym szlakiem pieszym udałam się w kierunku Jaworska.
Bardzo lubię ten szlak, jest ładny widokowo i jakiś taki .. sielski.
W Lesie Milowskim było dość wymagająco. Ciężko kręciło się po liściach, błocie i pod górę. Moja rowerowa kondycja jest już marna. Niemniej jednak naprawdę przyjemnie było po takiej przerwie znowu wsiąść na rower.
Z Lasu Milowskiego wróciłam inaczej niż zwykle (zwykle jadę czarnym szlakiem pieszym na Panieńską Górę). Tym razem wróciłam zielonym szlakiem rowerowym, bo trochę bałam się o swoją kondycję. W sumie chyba niepotrzebnie, bo spokojnie zrobiłabym ten jeden podjazd na Panieńską. A powrót zafundowałam sobie z Wojnicza nową obwodnicą (robi duże wrażenie, zwłaszcza przejazd przez most). No i tak sobie leniwie przejechałam dość długą trasę.
Cmentarz w Wojniczu - Zamościu © lemuriza1972
Początek terenowej jazdy © lemuriza1972
W Lesie Milowskim © lemuriza1972
Dywan z liści © lemuriza1972
W Lesie Milowskim © lemuriza1972
Błękit © lemuriza1972
Takie mamy "śmieszne" nazwy miejscowości w okolicy © lemuriza1972
Widok na Tarnów z Jaworska © lemuriza1972
Dywan z liści © lemuriza1972
Gdzieś po drodze © lemuriza1972
Pozostałości po maratonie wojnickim © lemuriza1972
Pomnik przyrody w Lesie Milowskim © lemuriza1972
Modrzewiowo © lemuriza1972
I jeszcze raz modrzewiowo © lemuriza1972
W drodze powrotnej © lemuriza1972
Kolory jesieni © lemuriza1972
Wczoraj minęło 30 dni odkąd postanowiłam inaczej jeść. Odkąd postanowiłam nie pić mleka do kawy, nie używać cukru, nie jeść słodyczy, pieczywo i makaron z pszennego zamienić na żytnie, unikać „chemii” w jedzeniu, jeść zdrowiej.
Małe podsumowanie może zrobię jutro, dzisiaj nie będę o tym pisać.
W nagrodę za wytrwałość, cierpliwość i samozaparcie w nieużywaniu cukru i niejedzeniu słodyczy, upiekłam sobie wczoraj ciasto. No jest to pewien ewenement bo ciast raczej nie piękę i mistrzynią w tym nie jestem. Ciasto postanowiłam sobie upiec o godz. 22.
Wróciłam z kina, pomyślałam: wieczór długi.. jutro wolne, można się wyspać, to coś zrobię.
Przepis zmodyfikowałam na swoje potrzeby (a pochodzi z przedostatnich Wysokich Obcasów Extra). Właścicielką jest Agnieszka Kręglicka. Dałam niecałą szklankę cukru nierafinowanego brązowego, trzy jabłka, szklankę mąki (ale żytniej, w oryginale była pszenna), 4 jajka.
Jajka ubijamy na masę, dodajemy mąkę, pokrojone jabłka, wlewamy do formy i do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni na 40 minut. Pychota!!!! A takie proste.
Miły początek dnia © lemuriza1972
A dzisiaj był piękny dzień. Słoneczny i ciepły (termometr na moim liczniku pokazywał w słońcu 19 stopni).
Postanowiłam więc dzień wykorzystać, bo być może to była ostatnia jazda w tym roku w takich warunkach pogodowych.
Może ostatnia w ogóle? I trzeba było rozruszać zakwasy po wczorajszym spotkaniu z KULĄ (a są konkretne, od razu widać, które mięśnie ostatnio były nieużywane).
Wybrałam trasę niezbyt skomplikowaną (trochę podjeżdżania, ale mało agresywnego) i niemalże zerowe zjeżdżanie (to akurat dobrze, bo warunki do zjeżdżania w tej chwili nie są najlepsze – liście a pod nimi błoto).
Pojechałam więc do Wojnicza (po raz pierwszy pod nowym wiaduktem w Bogumiłowicach), a w Wojniczu skręciłam w ulicę Wąwóz Szwedzki i zielonym szlakiem pieszym udałam się w kierunku Jaworska.
Bardzo lubię ten szlak, jest ładny widokowo i jakiś taki .. sielski.
W Lesie Milowskim było dość wymagająco. Ciężko kręciło się po liściach, błocie i pod górę. Moja rowerowa kondycja jest już marna. Niemniej jednak naprawdę przyjemnie było po takiej przerwie znowu wsiąść na rower.
Z Lasu Milowskiego wróciłam inaczej niż zwykle (zwykle jadę czarnym szlakiem pieszym na Panieńską Górę). Tym razem wróciłam zielonym szlakiem rowerowym, bo trochę bałam się o swoją kondycję. W sumie chyba niepotrzebnie, bo spokojnie zrobiłabym ten jeden podjazd na Panieńską. A powrót zafundowałam sobie z Wojnicza nową obwodnicą (robi duże wrażenie, zwłaszcza przejazd przez most). No i tak sobie leniwie przejechałam dość długą trasę.
Początek terenowej jazdy © lemuriza1972
W Lesie Milowskim © lemuriza1972
Dywan z liści © lemuriza1972
W Lesie Milowskim © lemuriza1972
Błękit © lemuriza1972
Takie mamy "śmieszne" nazwy miejscowości w okolicy © lemuriza1972
Widok na Tarnów z Jaworska © lemuriza1972
Dywan z liści © lemuriza1972
Gdzieś po drodze © lemuriza1972
Pozostałości po maratonie wojnickim © lemuriza1972
Pomnik przyrody w Lesie Milowskim © lemuriza1972
Modrzewiowo © lemuriza1972
I jeszcze raz modrzewiowo © lemuriza1972
W drodze powrotnej © lemuriza1972
Kolory jesieni © lemuriza1972
A na koniec przepis na omlet (bo naprawdę fajny jest). Przepis pochodzi z książki Julity Bator.
Warzywa (pieczarki, paprykę, oliwki i pomidory koktajlowe) przysmażamy na patelni.
Warzywa lepiej jeść surowe, ale nie wiem czy wiecie, że jest jedno warzywko, które zyskuje na wartości ususzone albo poddane obórce termicznej. To pomidor.
Dlatego takie zdrowe jest spożywanie np.. keczupów lub suszonych pomidorów.
Ale do rzeczy. Do omletu potrzebujemy jeszcze dwóch jajek. Białka ubijamy na sztywną pianę, po czym dodajemy żółtka, ubijamy, dodajemy 4 łyżki żytniej mąki. Mieszamy. Dodajemy warzywa, po czym wlewamy na patelnię i smażymy pod przykryciem ( z obydwu stron). Naprawdę pyszny omlet, wiem bo dzisiaj go robiłam:)
Omlet © lemuriza1972
Ale do rzeczy. Do omletu potrzebujemy jeszcze dwóch jajek. Białka ubijamy na sztywną pianę, po czym dodajemy żółtka, ubijamy, dodajemy 4 łyżki żytniej mąki. Mieszamy. Dodajemy warzywa, po czym wlewamy na patelnię i smażymy pod przykryciem ( z obydwu stron). Naprawdę pyszny omlet, wiem bo dzisiaj go robiłam:)
- DST 56.00km
- Teren 15.00km
- Czas 02:55
- VAVG 19.20km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 10 listopada 2014
Kulka:)
Miałam dzisiaj spotkanie (bynajmniej nie ze świerzbem:), jak to się przydarzyło Andrzejowi).
Miałam spotkanie z moją nową „przyjaciółką”.
O „zaproszeniu” jej do domu myślałam już przez długi czas, ale jakoś się nie składało.
Ale dzisiaj był wolny dzień, więc pojechałam na zakupy. Kupiłam wreszcie nowy kostium kąpielowy (bo stary zużył się) i będzie można zacząć sezon basenowy, kupiłam taśmy do ćwiczeń (myślę głównie o ćwiczeniach nóg) i kupiłam…. Kettlebell.
Tak, tak… tę kulę, która przeżywa prawdziwy renesans.
Renesans.. bo podobno używana była już ponad 100 lat temu. Na razie nie po drodze mi na siłownię, więc postanowiłam bardziej efektywnie poćwiczyć w domu.
Nie wiem, co będzie w przyszłym sezonie – bardzo się obawiam, że z powodu pewnych niezależnych ode mnie okoliczności, nie będę mogła startować – a przynajmniej nie będę mogła startować tak często jak bym chciała.
Ale pomimo tego, pomimo tego wielkiego znaku zapytania – spróbuję się przygotować najlepiej jak mogę.
Tak więc dzisiaj ogłosiłam sobie rozpoczęćie przygotowań.
Dzisiaj było jeszcze skromnie, bo pół godziny ćwiczenia z „kulką” i 15 min z taśmami, ale rozkręcę się:).
„Kulka” dała mi wycisk, ale i ogromną satysfakcję. Na razie jest dość lekka, ale nie chcę szaleć. Mój zwichrowany kręgosłup i kolano mogłoby tego nie wytrzymać. Ale jak się wzmocnię to pewnie kupię cięższą.
Fajnie było, wyczerpująco i wreszcie czułam, że mięsnie mocno pracują.
Miałam spotkanie z moją nową „przyjaciółką”.
O „zaproszeniu” jej do domu myślałam już przez długi czas, ale jakoś się nie składało.
Ale dzisiaj był wolny dzień, więc pojechałam na zakupy. Kupiłam wreszcie nowy kostium kąpielowy (bo stary zużył się) i będzie można zacząć sezon basenowy, kupiłam taśmy do ćwiczeń (myślę głównie o ćwiczeniach nóg) i kupiłam…. Kettlebell.
Tak, tak… tę kulę, która przeżywa prawdziwy renesans.
Renesans.. bo podobno używana była już ponad 100 lat temu. Na razie nie po drodze mi na siłownię, więc postanowiłam bardziej efektywnie poćwiczyć w domu.
Nie wiem, co będzie w przyszłym sezonie – bardzo się obawiam, że z powodu pewnych niezależnych ode mnie okoliczności, nie będę mogła startować – a przynajmniej nie będę mogła startować tak często jak bym chciała.
Ale pomimo tego, pomimo tego wielkiego znaku zapytania – spróbuję się przygotować najlepiej jak mogę.
Tak więc dzisiaj ogłosiłam sobie rozpoczęćie przygotowań.
Dzisiaj było jeszcze skromnie, bo pół godziny ćwiczenia z „kulką” i 15 min z taśmami, ale rozkręcę się:).
„Kulka” dała mi wycisk, ale i ogromną satysfakcję. Na razie jest dość lekka, ale nie chcę szaleć. Mój zwichrowany kręgosłup i kolano mogłoby tego nie wytrzymać. Ale jak się wzmocnię to pewnie kupię cięższą.
Fajnie było, wyczerpująco i wreszcie czułam, że mięsnie mocno pracują.
A teraz będzie o jedzeniu.
W sobotę kiedy spożywaliśmy różne posiłki w pizzerni w Rajczy, Sufa dał mi spróbować trochę sałatki. Przepyszna była i nabrałam ogromnej ochota na dobrą sałatkę.
Tak więc zrobiłam.
Sałata lodowa, papryka (u mnie była żółta), pomidorki koktajlowe i jeden zwykły, gotowane jajka, parmezan albo inny ser tarty, kukurydza. Oczywiście trochę przypraw pt sól, pieprz, pieprz cytrynowy. Polałam to wszystko oliwą czosnkową, którą sama kiedyś zrobiłam (czosnek zalany oliwą). Bardzo fajnie się komponuje z taką sałatką.
Naprawdę pyszna. Proporcje według uznania. U mnie było pół sałaty , kilka pomidorków, pół papryki, trzy jajka, jedna puszka kukurydzy. Miałam na kolację i śniadanie (obfite). Polecam!
Tak więc zrobiłam.
Sałata lodowa, papryka (u mnie była żółta), pomidorki koktajlowe i jeden zwykły, gotowane jajka, parmezan albo inny ser tarty, kukurydza. Oczywiście trochę przypraw pt sól, pieprz, pieprz cytrynowy. Polałam to wszystko oliwą czosnkową, którą sama kiedyś zrobiłam (czosnek zalany oliwą). Bardzo fajnie się komponuje z taką sałatką.
Naprawdę pyszna. Proporcje według uznania. U mnie było pół sałaty , kilka pomidorków, pół papryki, trzy jajka, jedna puszka kukurydzy. Miałam na kolację i śniadanie (obfite). Polecam!
Zdrowa sałatka:) © lemuriza1972
Przy okazji posiłku w pizzerni, rozmawialiśmy o zdrowej żywności. Sufa stwierdził, że nie ma szans żeby unikać chemii.
Pokiwałyśmy przecząco głową wraz z Mambą i potwierdziłyśmy, że to nie takie trudne. Że się da.
Pomyślałam sobie, że skoro niektórzy nie wierzą, sukcesywnie stworzę listę zdrowych produktów, które można kupić bez wielkiego trudu i Wam kiedyś zaprezentuję. Może komuś się przyda.
A oto moje dzisiejsze „łowy”.
Pomyślałam sobie, że skoro niektórzy nie wierzą, sukcesywnie stworzę listę zdrowych produktów, które można kupić bez wielkiego trudu i Wam kiedyś zaprezentuję. Może komuś się przyda.
Możesz kupować w ciemno:) © lemuriza1972
Jogurt i śmietana firmy Klimeko. Nigdy jeszcze nie jadłam, ale podobno pyszne . Dlatego kupiłam, kiedy dojrzałam w tarnowskiej galerii Gemini, na stoisku z dobrymi wędlinami i przetworami niedaleko sklepu JYSK. W Tarnowie podobno do dostania w sklepie Dąbrówka przy Czarnej Drodze.
Niesiarkowane rodzynki firmy Helio kupiłam w Tesco. Zupa krem z groszku z miętą firmy Marwit (bez glutenu, bez konserwantów) też w Tesco. Marwit to firma produkująca również soki jednodniowe. M.in. marchewkowy.
Ceny umiarkowane. Nie najniższe, ale też nie przyprawiają o palpitację serca.
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 9 listopada 2014
Tradycja
„ Zapytasz mnie : kiedy to się zaczęło?
Odpowiem Ci: nie wiem…
ALE TO TRADYCJA”
Czym bylibyśmy bez tradycji?
Zgodnie więc z wieloletnią tradycją udaliśmy się naszym wehikułem na koniec świata, a konkretnie to do Danielki, gdzie mocna grupa pod wezwaniem GOMOLA TRANS AIRCO zwykła kończyć sezon.
Coraz częściej myślę, że ten człon w naszej nazwie czyli TRANS ma naprawdę rację bytu. Niektórzy bowiem spośród członków GTA wpadają w taki trans… że JOHN Travolta uciekałby w podskokach, bo cóż tam jego Gorączka sobotniej nocy w porównaniu do naszej danielkowej gorączki sobotniej nocy...
Wyjechaliśmy już w piątek i zaczęło się od mocnego akcentu wieczorem, ponieważ co poniektórzy zdecydowali się aplikować do naszej sekcji tanecznej.
Wszystkie jelenie są nasze © lemuriza1972
A ponieważ Zarząd stawia na kobiety w Teamie (taka parytetowa polityka), Andrzej postanowił być elastyczny :
W kamiennym kręgu © lemuriza1972
Niesamowite zdolności kulinarne potwierdziła Pani Krystyna (sernik i… jakże mogłoby go zabraknąć - MURZYNEK).
Na tego drugiego liczył zwłaszcza Darek – jedyny emeryt w tym towarzystwie, ponieważ jego organizm krzyczy Murzynek! Murzynek!!!. Tak rzadko (bo tylko raz na tydzień, w niedzielę) ma okazję bowiem go degustować.
Lucy również nie zawiodła, robiąc takie oto cuda. Czyżby to był Gomolaków portret własny? Hm….
A może o jakiś inny team jednak chodziło?
Świnki z jabłkami © lemuriza1972
Młodzi sprawdzili się w roli kucharzy (kolacje, śniadania) oraz na zmywaku, tutaj prym wiódł Artur..
Prezes jak zwykle nie zawiódł jeśli chodzi o bigos i niedzielną jajecznicę (tradycja ).
Ja wygrałam casting na nianię. Nie wiem tylko czy mam to sobie poczytywać za sukces, ponieważ innych chętnych nie było. Mam nadzieję, że Dominika nie narzekała, myślę, że raczej nie, bo kiedy ją niosłam na barana, zapytała: "- Jesteś zmęczona? Bo ja nie:). "
Superniania © lemuriza1972
Filip spotkał swojego idola, któremu nadaliśmy ksywę Wiking (imponująca długość brody).
Ode mnie jednak Filip dostał zakaz zapuszczania aż tak długiej brody (bo na tę obecną Mika wyraziła zgodę, mówiąc: niech sobie ją ma.. mój Wiking .. i czule pogłaskała Filipa po bródce).
Filip czyli Wiking z GTA © lemuriza1972
W niedzielny poranek pełni emocji i wrażeń wsiedliśmy do wehikułu i podążyliśmy w kierunku Tarnowa. Niektórzy udali się podobno na rozjazd… ale co działo się podczas tego rozjazdu… tego ja już nie wiem… I tak kolejna Danielka przeszła do historii. Tradycję moi kochani, trzeba podtrzymywać, bo od tego jest tradycja.
PS Zgodnie z Tradycją zdjęć z imprez nie zamieszczamy:). Wybrańcy mieli okazję je obejrzeć podczas pośniadaniowego pokazu. Reszta niech uruchomi wyobraźnię:).
PS 2 co powiedziałby Andrzej, gdyby przeczytał powyższy tekst?
Kto zna ulubione powiedzenie Andrzeja?
Otóż Andrzej powiedziałby: "Co Ty opowiadasz???!!!"
Odpowiem Ci: nie wiem…
ALE TO TRADYCJA”
Czym bylibyśmy bez tradycji?
Zgodnie więc z wieloletnią tradycją udaliśmy się naszym wehikułem na koniec świata, a konkretnie to do Danielki, gdzie mocna grupa pod wezwaniem GOMOLA TRANS AIRCO zwykła kończyć sezon.
Coraz częściej myślę, że ten człon w naszej nazwie czyli TRANS ma naprawdę rację bytu. Niektórzy bowiem spośród członków GTA wpadają w taki trans… że JOHN Travolta uciekałby w podskokach, bo cóż tam jego Gorączka sobotniej nocy w porównaniu do naszej danielkowej gorączki sobotniej nocy...
Wyjechaliśmy już w piątek i zaczęło się od mocnego akcentu wieczorem, ponieważ co poniektórzy zdecydowali się aplikować do naszej sekcji tanecznej.
Rozrośnięta sekcja taneczna © lemuriza1972
Na pierwszy ogień poszedł Wyra. Takie proste to nie było, ponieważ w jury był Sufa i ja, a casting składał się z 6 etapów.
Wyra musiał wykazać się sporymi umiejętnościami tanecznymi ponieważ każdy etap to był (jeśli tak to mogę nazwać) odmienny gatunek muzyczny. Dał radę.
W nagrodę poszliśmy na miasto.
Na drugi dzień.
To znaczy Wyra poszedł wraz z Prezesem i kilkoma innymi, bo my pojechaliśmy samochodem od tego weekendu zwanym wehikułem.
Miasto nazywało się RAJCZA, a Prezes i spółka jak zwykle poszli skrótami Prezesa czyli… przez góry.
W Rajczy odbyła się biesiada pt spożywamy pizzę (tudzież inne smakołyki bo niektórzy muszą uważać na „gluty” i nie wszystko im wolno:)), a pizzernia cała była nasza.
Jakieś grubo ponad 30 ludków spod znaku GTA, a może i więcej, bo jeszcze dzieciaki były.
W tenże weekend niektórzy ujawnili skrywane dotąd „talenta”, z tymże do końca nie możemy ujawniać jakie, ponieważ np. Miron mógłby to źle znieść, gdybyśmy tak zdradzili jak mocno jest utalentowany jest i w jakiej dziedzinie.
Andrzej na ten przykład raz jeszcze potwierdził, że zasługuje na ksywę Baresznikow na Brodwayu, ale o jego niesamowitym talencie gawędziarskim mieliśmy się przekonać dopiero w sobotnią noc.
Opowieść o spotkaniu ze świerzbem oraz o tym jak to Andrzej kupił jelenia i jeszcze na tym zarobił (a ja niespodziewanie stałam się właścicielką jelenia) przejdą zapewne do legendy i jeszcze długo będą opowiadane przy ogniskach.
Na pierwszy ogień poszedł Wyra. Takie proste to nie było, ponieważ w jury był Sufa i ja, a casting składał się z 6 etapów.
Wyra musiał wykazać się sporymi umiejętnościami tanecznymi ponieważ każdy etap to był (jeśli tak to mogę nazwać) odmienny gatunek muzyczny. Dał radę.
W nagrodę poszliśmy na miasto.
Na drugi dzień.
To znaczy Wyra poszedł wraz z Prezesem i kilkoma innymi, bo my pojechaliśmy samochodem od tego weekendu zwanym wehikułem.
Miasto nazywało się RAJCZA, a Prezes i spółka jak zwykle poszli skrótami Prezesa czyli… przez góry.
W Rajczy odbyła się biesiada pt spożywamy pizzę (tudzież inne smakołyki bo niektórzy muszą uważać na „gluty” i nie wszystko im wolno:)), a pizzernia cała była nasza.
Jakieś grubo ponad 30 ludków spod znaku GTA, a może i więcej, bo jeszcze dzieciaki były.
W tenże weekend niektórzy ujawnili skrywane dotąd „talenta”, z tymże do końca nie możemy ujawniać jakie, ponieważ np. Miron mógłby to źle znieść, gdybyśmy tak zdradzili jak mocno jest utalentowany jest i w jakiej dziedzinie.
Andrzej na ten przykład raz jeszcze potwierdził, że zasługuje na ksywę Baresznikow na Brodwayu, ale o jego niesamowitym talencie gawędziarskim mieliśmy się przekonać dopiero w sobotnią noc.
Opowieść o spotkaniu ze świerzbem oraz o tym jak to Andrzej kupił jelenia i jeszcze na tym zarobił (a ja niespodziewanie stałam się właścicielką jelenia) przejdą zapewne do legendy i jeszcze długo będą opowiadane przy ogniskach.
Wszystkie jelenie są nasze © lemuriza1972
A ponieważ Zarząd stawia na kobiety w Teamie (taka parytetowa polityka), Andrzej postanowił być elastyczny :
Elastic:) © lemuriza1972
Sufa również raz jeszcze potwierdził, że DJ z niego znakomity. Zasłużył więc na wdzięczną ksywę DJ DZIADEK. Dał się też porwać do tańca, czym udowodnił, że jest rzeczywiście i do tańca i do różańca (no z tym drugim miałabym pewne wątpliwości, ale ponieważ usłyszałam od jednej koleżanki ostatnio, że na starość człowiek łagodnieje (o mnie mówiła), może i u Sufy tak będzie i w końcu jakiś różaniec łagodnie odmówi). O co oczywiście się pomodlimy:).
Sufa również raz jeszcze potwierdził, że DJ z niego znakomity. Zasłużył więc na wdzięczną ksywę DJ DZIADEK. Dał się też porwać do tańca, czym udowodnił, że jest rzeczywiście i do tańca i do różańca (no z tym drugim miałabym pewne wątpliwości, ale ponieważ usłyszałam od jednej koleżanki ostatnio, że na starość człowiek łagodnieje (o mnie mówiła), może i u Sufy tak będzie i w końcu jakiś różaniec łagodnie odmówi). O co oczywiście się pomodlimy:).
W kamiennym kręgu © lemuriza1972
Niesamowite zdolności kulinarne potwierdziła Pani Krystyna (sernik i… jakże mogłoby go zabraknąć - MURZYNEK).
Na tego drugiego liczył zwłaszcza Darek – jedyny emeryt w tym towarzystwie, ponieważ jego organizm krzyczy Murzynek! Murzynek!!!. Tak rzadko (bo tylko raz na tydzień, w niedzielę) ma okazję bowiem go degustować.
Lucy również nie zawiodła, robiąc takie oto cuda. Czyżby to był Gomolaków portret własny? Hm….
A może o jakiś inny team jednak chodziło?
Młodzi sprawdzili się w roli kucharzy (kolacje, śniadania) oraz na zmywaku, tutaj prym wiódł Artur..
Prezes jak zwykle nie zawiódł jeśli chodzi o bigos i niedzielną jajecznicę (tradycja ).
Ja wygrałam casting na nianię. Nie wiem tylko czy mam to sobie poczytywać za sukces, ponieważ innych chętnych nie było. Mam nadzieję, że Dominika nie narzekała, myślę, że raczej nie, bo kiedy ją niosłam na barana, zapytała: "- Jesteś zmęczona? Bo ja nie:). "
Superniania © lemuriza1972
Filip spotkał swojego idola, któremu nadaliśmy ksywę Wiking (imponująca długość brody).
Ode mnie jednak Filip dostał zakaz zapuszczania aż tak długiej brody (bo na tę obecną Mika wyraziła zgodę, mówiąc: niech sobie ją ma.. mój Wiking .. i czule pogłaskała Filipa po bródce).
Filip czyli Wiking z GTA © lemuriza1972
W niedzielny poranek pełni emocji i wrażeń wsiedliśmy do wehikułu i podążyliśmy w kierunku Tarnowa. Niektórzy udali się podobno na rozjazd… ale co działo się podczas tego rozjazdu… tego ja już nie wiem… I tak kolejna Danielka przeszła do historii. Tradycję moi kochani, trzeba podtrzymywać, bo od tego jest tradycja.
PS Zgodnie z Tradycją zdjęć z imprez nie zamieszczamy:). Wybrańcy mieli okazję je obejrzeć podczas pośniadaniowego pokazu. Reszta niech uruchomi wyobraźnię:).
PS 2 co powiedziałby Andrzej, gdyby przeczytał powyższy tekst?
Kto zna ulubione powiedzenie Andrzeja?
Otóż Andrzej powiedziałby: "Co Ty opowiadasz???!!!"
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 4 listopada 2014
Motywacja
Motywacje mogą być różne.
Moją główną motywacją do zmiany diety była chęć pozbycia się z niej wszelkich „trucizn” żeby się lepiej czuć.
Od przedwczoraj doszła nowa motywacja:). Moja siostra postanowiła mi podarować swoje spodnie. Protestowałam zawzięcie, ponieważ moja siostra jest kilka kilogramów lżejsza ode mnie i na pierwszy rzut oka wiedziałam, że w spodnie nie wejdę. Powiedziałam jej to, ale ona podstępnie wrzuciła mi spodnie do walizki, co spostrzegłam dopiero w domu.
Spodnie zmierzyłam i jak przypuszczałam – nie dopięłam się.
No to pomyślałam: damy radę, na wiosnę wbiję się w te śliczne spodenki. No i tak o to mam nową motywację:).
A dzisiaj 20 minut ćwiczeń i 40 minut biegu. Ciągle mało, ale na więcej dzisiaj nie wystarczyło czasu. Tak czasem bywa, pomimo takiej słusznej motywacji jaką są beżowe spodnie:).
Od przedwczoraj doszła nowa motywacja:). Moja siostra postanowiła mi podarować swoje spodnie. Protestowałam zawzięcie, ponieważ moja siostra jest kilka kilogramów lżejsza ode mnie i na pierwszy rzut oka wiedziałam, że w spodnie nie wejdę. Powiedziałam jej to, ale ona podstępnie wrzuciła mi spodnie do walizki, co spostrzegłam dopiero w domu.
Spodnie zmierzyłam i jak przypuszczałam – nie dopięłam się.
No to pomyślałam: damy radę, na wiosnę wbiję się w te śliczne spodenki. No i tak o to mam nową motywację:).
A dzisiaj 20 minut ćwiczeń i 40 minut biegu. Ciągle mało, ale na więcej dzisiaj nie wystarczyło czasu. Tak czasem bywa, pomimo takiej słusznej motywacji jaką są beżowe spodnie:).
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 3 listopada 2014
Lokowanie produktu:)
Nie sztuką jest zrobić to co się zaplanowało w sensie treningu (no może słowo „trening” jest w moim przypadku trochę na wyrost) jeśli wszystko jest ok, okoliczności dobre, człowiek ma energię i zapał i radość w sobie.
Sztuką jest zrobić to co się zaplanowało pomimo, że problemy spadają na głowę jak nagły i nieprzewidziany deszcz… a człowiek akurat jest bez parasola… :(.
No to u mnie tak dzisiaj było. Zrobiłam co zaplanowałam. Co prawda tylko w domu (domowe ćwiczenia, podźwigałam trochę ciężary… tfu ciężarki:)), ale było sporo tych ćwiczeń i cieszę się, że się przemogłam i nie zrezygnowałam.
A jak tam u Was? So… Don’t give up… Dopóki można .. don’t give up, a jak już nie można… no to trudno. I tak bywa.
A oprócz tego ugotowany żurek:). Swojego zakwasu jeszcze nie robiłam (może kiedyś, kto wie rozwijam się wszak w sztuce kulinarnej:)), ale mam taki ulubiony, sprawdzony. Nazywa się „Żurek z Kochanowa” i jest naprawdę dobry. A w Kochanowie to chyba jest słynny Wąwóz Kochanowski. Kto jechał mtb marathon w Krakowie to wie o czym mówię.
A żurek jest z pieczarkami, grzybami, wiejską kiełbaską i mocą przypraw w nim. Dobryyyyyyyyyy...
(marchewka, pietruszka, seler, pokrojona kiełbasa wiejska, jakaś vegeta natur lub kostka rosołowa, ale taka bez glutaminianu sodu…trochę grzybków.. trochę czosnku, lubczyk, pietruszka zielona, wywar się ugotuje, a potem dodajemy do niego usmażone na patelni pieczarki – nie solić w trakcie smażenia , dopiero jak się usmażą. To jest ważne, będą soczyste i smaczniejsze! Wlewamy żurek z Kochanowa, dodajemy trochę tymianku, estragonu, majeranku i przyprawy z firmy Vigor takiej do żurku. No i gotowe. I smacznego…
Aaa… jeszcze można rzecz jasna ugotować sobie jajko na twardo i zjeść do tego kromkę chleba żytniego na zakwasie. Pyszny chleb żytni odkryłam w Mielcu (piekarnia Kłaczyńscy). Kto mieszka w Mielcu lub okolicach to jest szczęściarzem, może sobie spróbować. Kto nie mieszka … ma pecha. No chyba, że poprosi kogoś kto bywa w Mielcu, o przywiezienie. Np. kolega Kolos bywa w Mielcu więc może kupić:).
Stoisko piekarni jest w galerii Aura (nieopodal tzw Górki Cyranowskiej). Górka Cyranowska to jest jedyna w Mielcu górka, więc nietrudno tam trafić. Kiedyś była fajna i nieokiełznana, a teraz ją zagospodarowano.. no i chyba straciła trochę na urodzie. A wracając do chleba z piekarni Kłaczyńscy….Masło i nic więcej nie trzeba. Smak okrągłego chleba z dzieciństwa. Z pobytów u Babci w Rudniku nad Sanem. Taki okrągły chleb Babcia zawsze kupowała....
Sztuką jest zrobić to co się zaplanowało pomimo, że problemy spadają na głowę jak nagły i nieprzewidziany deszcz… a człowiek akurat jest bez parasola… :(.
No to u mnie tak dzisiaj było. Zrobiłam co zaplanowałam. Co prawda tylko w domu (domowe ćwiczenia, podźwigałam trochę ciężary… tfu ciężarki:)), ale było sporo tych ćwiczeń i cieszę się, że się przemogłam i nie zrezygnowałam.
A jak tam u Was? So… Don’t give up… Dopóki można .. don’t give up, a jak już nie można… no to trudno. I tak bywa.
A oprócz tego ugotowany żurek:). Swojego zakwasu jeszcze nie robiłam (może kiedyś, kto wie rozwijam się wszak w sztuce kulinarnej:)), ale mam taki ulubiony, sprawdzony. Nazywa się „Żurek z Kochanowa” i jest naprawdę dobry. A w Kochanowie to chyba jest słynny Wąwóz Kochanowski. Kto jechał mtb marathon w Krakowie to wie o czym mówię.
A żurek jest z pieczarkami, grzybami, wiejską kiełbaską i mocą przypraw w nim. Dobryyyyyyyyyy...
(marchewka, pietruszka, seler, pokrojona kiełbasa wiejska, jakaś vegeta natur lub kostka rosołowa, ale taka bez glutaminianu sodu…trochę grzybków.. trochę czosnku, lubczyk, pietruszka zielona, wywar się ugotuje, a potem dodajemy do niego usmażone na patelni pieczarki – nie solić w trakcie smażenia , dopiero jak się usmażą. To jest ważne, będą soczyste i smaczniejsze! Wlewamy żurek z Kochanowa, dodajemy trochę tymianku, estragonu, majeranku i przyprawy z firmy Vigor takiej do żurku. No i gotowe. I smacznego…
Aaa… jeszcze można rzecz jasna ugotować sobie jajko na twardo i zjeść do tego kromkę chleba żytniego na zakwasie. Pyszny chleb żytni odkryłam w Mielcu (piekarnia Kłaczyńscy). Kto mieszka w Mielcu lub okolicach to jest szczęściarzem, może sobie spróbować. Kto nie mieszka … ma pecha. No chyba, że poprosi kogoś kto bywa w Mielcu, o przywiezienie. Np. kolega Kolos bywa w Mielcu więc może kupić:).
Stoisko piekarni jest w galerii Aura (nieopodal tzw Górki Cyranowskiej). Górka Cyranowska to jest jedyna w Mielcu górka, więc nietrudno tam trafić. Kiedyś była fajna i nieokiełznana, a teraz ją zagospodarowano.. no i chyba straciła trochę na urodzie. A wracając do chleba z piekarni Kłaczyńscy….Masło i nic więcej nie trzeba. Smak okrągłego chleba z dzieciństwa. Z pobytów u Babci w Rudniku nad Sanem. Taki okrągły chleb Babcia zawsze kupowała....
- Aktywność Jazda na rowerze