Środa, 12 listopada 2014
30 dni minęło
Dzisiaj trening z ketlą (ja jej nadałam formę żeńską, bo niektórzy mówią, ze ćwiczyli z ketlem) i z gumami (taśmami) na nogi.
Będę sobie sukcesywnie wydłużać ten trening.
Bardzo podobają mi się te ćwiczenia. Wreszcie coś innego, coś nowego. Motywujące bardzo.
A teraz będzie o jedzeniu. Minęło 31 dni odkąd zmieniłam moje życie pod względem żywieniowym. Miałam przeprowadzić 30 dniową próbę wg zasad Iwony. Nie do końca się ich trzymałam, ale "kręgosłup" udało mi się "zachować".
Ze swojej decyzji jestem zadowolona. Myślę, ze pierwsze efekty są odczuwalne, ale na jakieś większe podsumowanie pozwolę sobie po jakimś dłuższym czasie.
Chciałam Wam tylko napisać, że nie jest to trudne, że nie jest to bardzo kosztowne, nie kosztuje wiele czasu, a przynosi wiele satysfakcji. Zdaję sobie sprawę, że być może niektórzy patrzą na mnie podejrzliwie, ale naprawdę nie przeszkadza mi to, bo wiem, ze TUTAJ ja jestem wygrana. Gram o swoje zdrowie.
Przy okazji udaje mi się też motywować innych (są takie osoby), więc radość jest podwójna.
Ci, którzy twierdzą, że nie da się jeść bez „chemii”, ci którym zwyczajnie się nie chce, patrzą na mnie podejrzliwie, ja zaś patrzę podjerzliwie na tych, którzy wkładają do koszyka w sklepie: chipsy, colę, słodkie napoje, kostki rosołowe, słodycze itp. produkty. Bo ja w ich koszykach widzę .. truciznę.
Że nie da się żyć np. bez słodyczy? Oczywiście, ze się da. Słodycze to dla niektórych jak nałóg. Trzeba więc udać się na odwyk – powiedzieć sobie zdecydowanie NIE. To nie jest takie trudne. Wystarczy wziąć do ręki batona i przeczytać jego skład – odechciewa się jedzenia.
Nie kupujcie słodyczy w sklepie. Jeśli macie ochotę na coś słodkiego – zróbicie grillowanego banana, przegryźcie bakalie, zróbicie sobie batony energetyczne, albo po prostu upieczcie dobre, domowe ciasto.
Do zmian zainspirowało mnie kilka osób (pisałam już o tym). Jedną z nich była Iwona Wierzbicka. Dzisiaj cytat z jej bloga: „Zdrowie innych leży mi bardzo na sercu, choć jestem dietetykiem – to staram się nie wcinać z moimi radami tam gdzie nie są mile widziane, staram się właściwie nie wynosić pracy poza pracę. Często, pomimo że nic nie powiedziałam słyszę: „tak, ty to zaraz na pewno skrytykujesz”, „co pewnie nie pochwalasz tego co jemy”, „wiem, że to nie jest dietetyczne ale…” jest tego masa. Przykro mi kiedy widzę dziecko z pączkiem, albo w barze fast food z frytkami, colą i hamburgerem, kiedy dziecko pije pseudosoczek z barwnikami i aromatami, kiedy młodzi ludzie niosą pod pachą czipsy i kolorowy napój, kiedy ktoś pomimo tuszy wcina francuskie ciastka z tłuszczami trans i zapija słodkim napojem na bazie wody mineralnej o podobnej nazwie. Czasami coś powiem, czasami mam coś takiego dziwnego, widzę tego kogoś za kilka lat cierpiącego po operacji resekcji ważnych narządów życiowych, z workiem na kał, albo ostrzykującego się insuliną, rozdrabniającego pokarm i zażywającego garść leków, albo widzę kogoś bez włosów, podłączonego do kroplówki z trucizną, która ma go uleczyć, a on nie potrafi podjąć decyzji czy leczyć się naturalnie czy tradycyjnie. Lekarzy, którzy go straszą, że jak nie weźmie chemii to umrze, ale wiem że jak ją weźmie – to szanse że umrze są równie wysokie albo o procent mniejsze, za to umrze w ogromnych cierpieniach. Widzę rodzinę cierpiącą razem z tą osobą, widzę proces, cierpienie, czuję te emocje, ten żal, smutek. Dla mnie to jest straszne i wiem, że ten ktoś może zmienić swoją przyszłość, a nie robi tego bo myśli, że jest królem swojego życia… Jakże często słyszę: „złego licho nie bierze”, „jem od dawna i wciąż żyję”, „badałem się – cukry mam w normie”. Jakby to był jedyny wyznacznik zdrowia. Palenie zabija… ale jedzenie też, powoli i boleśnie… Rak, choroby autoimmunologiczne, problemy psychiczne nie biorą się z nieba i nie spadają na kogoś bo ktoś ma pecha!”
Trudno się nie zgodzić, jeśli nie ze wszystkim, to przynajmniej z częścią tego co napisała Iwona (bo na temat leczenia chorych na nowotwory zupełnie się nie znam, więc nie mogę się wypowiadać).
Też już coś takiego mam.. że patrzę na koszyki ludzi i widzę .. choroby.
Też już coś takiego mam, że zanim coś włożę do koszyka, to czytam etykietę. Powiedziecie, że przesada, że zwariowałam?
Ja wiem, że mam rację, a Wy… sami zdecydujecie o swoim zdrowiu.
A dzisiaj… dzisiaj będzie o zupie, którą właśnie ugotowałam. Lubię zupy. Czasem je gotuję.
Przepis jest częściowo Julity Bator, częściowo mój, taki sobie mix.
Zupa by Julita&Iza.
Przygotowywujemy wywar (kostka rosołowa bez glutaminianu), jedna marchewka, pietruszka, seler, trochę mrożonej pietruszki i lubczyka (akurat miałam), dwa suszone pomidory, do tego jedna marchewka starta na dużych oczkach tarki (uwielbiam taką marchewkę, nadaje zupie lekko słodkawy smak). 4 ząbki czosnku rozdrobinione podsmażamy na oliwie, do której po chwili dodajemy przecier pomidorowy (przecier nie koncentrat!). Ja miałam akurat przecier firmy TRACZ (świetny przecier , 100% pomidory, żadnych polepszaczy i substancji konserwujących). Dusimy 10 minut, a potem dolewamy do zupy. Dodałam jeszcze odrobinę śmietany Klimeko (zwykle nie daję śmietany do zupy, ale nie odmówiłam sobie Kliemko, jest po prostu REWELACYJNA). Trochę soli (ja od kilku lat używam różowej himalajskiej), pieprzu. I oczywiście moje ulubione przyprawy: suszony tymianek, lubczyk, estragon. Do tego ugotowana ciecierzyca. W przepisie Julity zupę miksuje się z ciecierzycą i podaje z makaronem lub ryżem, ale ja nie mam miksera, więc będę jeść niezmiksowaną.
Będę nieskromna, ale zupa ma naprawdę bajeczny smak.
Spróbujcie sami! (ugotować:))
A teraz będzie o jedzeniu. Minęło 31 dni odkąd zmieniłam moje życie pod względem żywieniowym. Miałam przeprowadzić 30 dniową próbę wg zasad Iwony. Nie do końca się ich trzymałam, ale "kręgosłup" udało mi się "zachować".
Ze swojej decyzji jestem zadowolona. Myślę, ze pierwsze efekty są odczuwalne, ale na jakieś większe podsumowanie pozwolę sobie po jakimś dłuższym czasie.
Chciałam Wam tylko napisać, że nie jest to trudne, że nie jest to bardzo kosztowne, nie kosztuje wiele czasu, a przynosi wiele satysfakcji. Zdaję sobie sprawę, że być może niektórzy patrzą na mnie podejrzliwie, ale naprawdę nie przeszkadza mi to, bo wiem, ze TUTAJ ja jestem wygrana. Gram o swoje zdrowie.
Przy okazji udaje mi się też motywować innych (są takie osoby), więc radość jest podwójna.
Ci, którzy twierdzą, że nie da się jeść bez „chemii”, ci którym zwyczajnie się nie chce, patrzą na mnie podejrzliwie, ja zaś patrzę podjerzliwie na tych, którzy wkładają do koszyka w sklepie: chipsy, colę, słodkie napoje, kostki rosołowe, słodycze itp. produkty. Bo ja w ich koszykach widzę .. truciznę.
Że nie da się żyć np. bez słodyczy? Oczywiście, ze się da. Słodycze to dla niektórych jak nałóg. Trzeba więc udać się na odwyk – powiedzieć sobie zdecydowanie NIE. To nie jest takie trudne. Wystarczy wziąć do ręki batona i przeczytać jego skład – odechciewa się jedzenia.
Nie kupujcie słodyczy w sklepie. Jeśli macie ochotę na coś słodkiego – zróbicie grillowanego banana, przegryźcie bakalie, zróbicie sobie batony energetyczne, albo po prostu upieczcie dobre, domowe ciasto.
Do zmian zainspirowało mnie kilka osób (pisałam już o tym). Jedną z nich była Iwona Wierzbicka. Dzisiaj cytat z jej bloga: „Zdrowie innych leży mi bardzo na sercu, choć jestem dietetykiem – to staram się nie wcinać z moimi radami tam gdzie nie są mile widziane, staram się właściwie nie wynosić pracy poza pracę. Często, pomimo że nic nie powiedziałam słyszę: „tak, ty to zaraz na pewno skrytykujesz”, „co pewnie nie pochwalasz tego co jemy”, „wiem, że to nie jest dietetyczne ale…” jest tego masa. Przykro mi kiedy widzę dziecko z pączkiem, albo w barze fast food z frytkami, colą i hamburgerem, kiedy dziecko pije pseudosoczek z barwnikami i aromatami, kiedy młodzi ludzie niosą pod pachą czipsy i kolorowy napój, kiedy ktoś pomimo tuszy wcina francuskie ciastka z tłuszczami trans i zapija słodkim napojem na bazie wody mineralnej o podobnej nazwie. Czasami coś powiem, czasami mam coś takiego dziwnego, widzę tego kogoś za kilka lat cierpiącego po operacji resekcji ważnych narządów życiowych, z workiem na kał, albo ostrzykującego się insuliną, rozdrabniającego pokarm i zażywającego garść leków, albo widzę kogoś bez włosów, podłączonego do kroplówki z trucizną, która ma go uleczyć, a on nie potrafi podjąć decyzji czy leczyć się naturalnie czy tradycyjnie. Lekarzy, którzy go straszą, że jak nie weźmie chemii to umrze, ale wiem że jak ją weźmie – to szanse że umrze są równie wysokie albo o procent mniejsze, za to umrze w ogromnych cierpieniach. Widzę rodzinę cierpiącą razem z tą osobą, widzę proces, cierpienie, czuję te emocje, ten żal, smutek. Dla mnie to jest straszne i wiem, że ten ktoś może zmienić swoją przyszłość, a nie robi tego bo myśli, że jest królem swojego życia… Jakże często słyszę: „złego licho nie bierze”, „jem od dawna i wciąż żyję”, „badałem się – cukry mam w normie”. Jakby to był jedyny wyznacznik zdrowia. Palenie zabija… ale jedzenie też, powoli i boleśnie… Rak, choroby autoimmunologiczne, problemy psychiczne nie biorą się z nieba i nie spadają na kogoś bo ktoś ma pecha!”
Trudno się nie zgodzić, jeśli nie ze wszystkim, to przynajmniej z częścią tego co napisała Iwona (bo na temat leczenia chorych na nowotwory zupełnie się nie znam, więc nie mogę się wypowiadać).
Też już coś takiego mam.. że patrzę na koszyki ludzi i widzę .. choroby.
Też już coś takiego mam, że zanim coś włożę do koszyka, to czytam etykietę. Powiedziecie, że przesada, że zwariowałam?
Ja wiem, że mam rację, a Wy… sami zdecydujecie o swoim zdrowiu.
A dzisiaj… dzisiaj będzie o zupie, którą właśnie ugotowałam. Lubię zupy. Czasem je gotuję.
Przepis jest częściowo Julity Bator, częściowo mój, taki sobie mix.
Zupa by Julita&Iza.
Przygotowywujemy wywar (kostka rosołowa bez glutaminianu), jedna marchewka, pietruszka, seler, trochę mrożonej pietruszki i lubczyka (akurat miałam), dwa suszone pomidory, do tego jedna marchewka starta na dużych oczkach tarki (uwielbiam taką marchewkę, nadaje zupie lekko słodkawy smak). 4 ząbki czosnku rozdrobinione podsmażamy na oliwie, do której po chwili dodajemy przecier pomidorowy (przecier nie koncentrat!). Ja miałam akurat przecier firmy TRACZ (świetny przecier , 100% pomidory, żadnych polepszaczy i substancji konserwujących). Dusimy 10 minut, a potem dolewamy do zupy. Dodałam jeszcze odrobinę śmietany Klimeko (zwykle nie daję śmietany do zupy, ale nie odmówiłam sobie Kliemko, jest po prostu REWELACYJNA). Trochę soli (ja od kilku lat używam różowej himalajskiej), pieprzu. I oczywiście moje ulubione przyprawy: suszony tymianek, lubczyk, estragon. Do tego ugotowana ciecierzyca. W przepisie Julity zupę miksuje się z ciecierzycą i podaje z makaronem lub ryżem, ale ja nie mam miksera, więc będę jeść niezmiksowaną.
Będę nieskromna, ale zupa ma naprawdę bajeczny smak.
Spróbujcie sami! (ugotować:))
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
nie jestem lekarzem, nie jestem dietetykiem - zaznaczam po raz kolejny.
Jedno jest pewne - to co je matka karmiąca ma wpływ na jakość pokarmu, który dostaje potem jej dziecko. Jeśli mleko matki zawiera dużo naturalnego glutaminianu, a matka do swojej diety dołączy potrawy z syntetycznie produkowanym glutaminianem to pewnie dla dziecka nie będzie to fajna sprawa.
pewnie będzie go zbyt dużo, a do tego częściowo "sztuczny" nie natrualny.
Ot co.
Największy problem z tym kontrowersyjnym wzmacniaczem smaku jest taki... że jak wiadomo niby jest subtsancją dopuszczoną do używania w produkcji pożywienia, ale do końca nie wiadomo czy dla wszystkich bezpieczną, no i masowo dodawną do śmieciowego jedzenia, którego smak wzobogaca, a tym samym wzrasta spożycie śmieciowego jedzenia.
Ja wolę unikać tych wszystkich przypraw, kostek rosołowych itp bo oprócz glutaminianu jest tam masy innych sztucznych rzeczy.
A smak potrawy można doskonale wzbogacić ziołami.
Ale każdy ma wybór. Lemuriza1972 - 20:33 środa, 19 listopada 2014 | linkuj
Jedno jest pewne - to co je matka karmiąca ma wpływ na jakość pokarmu, który dostaje potem jej dziecko. Jeśli mleko matki zawiera dużo naturalnego glutaminianu, a matka do swojej diety dołączy potrawy z syntetycznie produkowanym glutaminianem to pewnie dla dziecka nie będzie to fajna sprawa.
pewnie będzie go zbyt dużo, a do tego częściowo "sztuczny" nie natrualny.
Ot co.
Największy problem z tym kontrowersyjnym wzmacniaczem smaku jest taki... że jak wiadomo niby jest subtsancją dopuszczoną do używania w produkcji pożywienia, ale do końca nie wiadomo czy dla wszystkich bezpieczną, no i masowo dodawną do śmieciowego jedzenia, którego smak wzobogaca, a tym samym wzrasta spożycie śmieciowego jedzenia.
Ja wolę unikać tych wszystkich przypraw, kostek rosołowych itp bo oprócz glutaminianu jest tam masy innych sztucznych rzeczy.
A smak potrawy można doskonale wzbogacić ziołami.
Ale każdy ma wybór. Lemuriza1972 - 20:33 środa, 19 listopada 2014 | linkuj
Kobiece mleko zawiera 10 razy więcej glutaminianu niż mleko krowie.Czy w związku z tym noworodki należy pozbawić naturalnego pokarmu?...
Gość - 15:11 wtorek, 18 listopada 2014 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!