Niedziela, 26 stycznia 2014
Zimowa nizinna wyprawa solowa:)
Nareszcie biało:) © lemuriza1972
Dzisiaj z domu „wygnał” mnie śnieg i mróz. Jest tak pięknie śnieżnie, biało, mroźno, że musiałam wyjść.
Zima spowodowała, że znowu mnie pognało w drogę. Już się trochę martwiłam, bo miałam taki okres, że przychodził weekend, a mnie marzyła się tylko herbatka i książka. I to wystarczało.
Myślałam, że może już coś całkiem niedobrego ze mną się dzieje, skoro to mi wystarcza do życia. Że może pasja do wszystkiego we mnie zdycha ( tak napisał Kurtyka, w którymś momencie swojej książki). A jednak nie…
So my friends...
Dzisiaj towarzysze moich przygód przeróżnych, pojechali w Tatry. Świadomie zrezygnowałam z tego wyjazdu, z kilku powodów, a ten najważniejszy jest taki, że nie czuję się na dzień dzisiejszy do Tatr zimowych przygotowana ani fizycznie ani mentalnie. Wczoraj Adam Sztaba , instruktor PZA, powiedział, że wyjście w góry w zimie w Tatrach powyżej schronisk, to już nie turystyka , a alpinizm. Cóż.. powinnam się czuć dowartościowana, a jednak.. ja uważam, że jestem tylko turystą i to marnej jakości wciąż. Dlatego też postanowiłam trochę lepiej się przygotować, bo ostatnie wyjście mentalnie mnie nieco zniszczyło. Po raz pierwszy zmarznięcie spowodowało wielką niechęć do dalszej wędrówki ( nigdy wcześniej tego nie czułam), po raz pierwszy jakoś po prostu .. mi się nie chciało ( czy to ta słynna intuicja – instynkt o którym wczoraj mówiono, który każe się wycofać?), i chyba po raz pierwszy tak dotkliwie odczułam przy schodzeniu to co mam w głowie czyli pewien rodzaj strachu pt jak się zachowa moja noga. Stąd różne przemyślenia i plan jak się lepiej przygotować. Ponieważ następne dwa weekendy będą trochę wyjęte z życia i na żadne wyjazdy w góry nie będzie szans , to będzie trochę czasu w tygodniu, żeby nad sobą i fizycznie i mentalnie popracować. Po co fizycznie? Bo uświadomił mi Marcin ostatnio, że może mi się tylko wydawać, że mam taki mocny mięsień czworogłowy. Jasne, on jest na pewno mocny, zdecydowanie mocniejszy niż u przeciętnego człowieka, który sportu nie uprawia, ale przy mojej kontuzji może być zdecydowanie za mało mocny. Tak więc zwiększyłam dawki ćwiczeń. Poza tym moja kondycja ogólna nie jest wcale taka wyśmienita. Do tego jeszcze jakiś preparat na kolana, zakup swoich kijków wreszcie ( ciągle jakoś się z tym ociągałam), zakup łapawic, żeby dłonie tak nie marzły i może będę gotowa. To taki plan.
A teraz o dzisiaj. W piątek Pan Wojciech Lewandowski powiedział, że przygodę można przeżyć wszędzie. Nawet pod domem. I opowiadał jak to chodzi sobie do Kampinosu i np. wraca 60 km do domu. No taka mocna, to ja póki co nie jestem, pewnie połowę z tego bym przeszła jakoś, ale tylko połowę. Chociaż kiedyś w mojej głowie zrodził się pewien szalony plan i może kiedyś to zrobię, ale muszę się lepiej przygotować. Kampinosu pod nosem nie mam, ale całkiem niedaleko ( jakieś 5,6 km od domu) mam las, o którym nie raz wspominałam czyli Buczynę. Tak więc ubrałam się ciepło , wzięłam trochę jedzenia i picia i poszłam. W międzyczasie dostałam smsa od Mirka, który chciał mnie zabrać na bieganie do Lasu Radłowskiego, ale zdecydowałam, że tego dnia wolę trochę dłużej powłóczyć się na zewnątrz. Odpisałam mu więc, że intuicja mi mówi, że załamania pogody dzisiaj nie będzie i że idę na solową wyprawę i wszystko będzie ok, GOPR-u wzywać nie trzeba będzie. I powędrowałam sobie. Początkowo śniegu było mało, co mnie nieco zasmuciło, ale im bliżej byłam Buczyny, tym więcej a i szlak nie przetarty, więc było coraz fajnej. W Buczynie weszłam w las i połaziłam trochę po czerwonym pieszym szlaku, a potem z niego zboczyłam, przedzierając się przez krzaki, chaszcze itp. Czyli w stylu Mirka. Udało mi się z bliskiej odległości dojrzeć 4 sarny. Bezcenne zobaczyć jak śmigają po tych pagórkach. Po wyjściu z lasu , doszłam do mostu w Zgłobicach i dalej powrót już wzdłuż Dunajca, tam przez moment zrobiło się mało bezpiecznie, bo w pewnym momencie zorientowałam się, ze wcale nie stoję na lądzie, a chyba na lodzie i „ucieczka”, przedzieranie się przez wiklinę, wędrówka przez pola, by po jakimś czasie dotrzeć do szlaku czerwonego pieszego. I muszę się przyznać, ze nad Dunajcem zaliczyłam też upadek ( tak, tak), schodząc z jakieś pagórka poślizgnęłam się , bo pod śniegiem była masa lodu i było bardzo ślisko. Przyjemność. Chciałam się zmęczyć – nieco się zmęczyłam. Chciałam trochę zmarznąć ( w granicach normy) – trochę zimna odczułam, chociaż specjalnie zimno nie było, jakieś minus 8 chyba. 3, 5 godziny w drodze, jakieś 15 km myślę udało mi się przejść. A jutro? jutro…. Codzienność, ale zanim codzienność nastąpi, jeszcze trochę zimowych zdjęć i film o Wojtku Kurtyce. Trochę dzisiaj o nim czytałam i zdziwiłam się, bo nie wiedziałam, ze jest synem Henryka Worcella ( wł. Tadeusza Kurtyki), który zresztą urodził się w tarnowskim Krzyżu, i długo pod Tarnowem ( dokładnie w Woli Radłowskiej bodajże mieszkał). Teraz wiem, już skąd ten talent pisarski i Kurtyki. Czytam „ Chińskiego maharadżę” i pewnie jeszcze o tym „pogadamy”, tymczasem zapraszam na film.
Zimowa Buczyna © lemuriza1972
So my friends...
Dzisiaj towarzysze moich przygód przeróżnych, pojechali w Tatry. Świadomie zrezygnowałam z tego wyjazdu, z kilku powodów, a ten najważniejszy jest taki, że nie czuję się na dzień dzisiejszy do Tatr zimowych przygotowana ani fizycznie ani mentalnie. Wczoraj Adam Sztaba , instruktor PZA, powiedział, że wyjście w góry w zimie w Tatrach powyżej schronisk, to już nie turystyka , a alpinizm. Cóż.. powinnam się czuć dowartościowana, a jednak.. ja uważam, że jestem tylko turystą i to marnej jakości wciąż. Dlatego też postanowiłam trochę lepiej się przygotować, bo ostatnie wyjście mentalnie mnie nieco zniszczyło. Po raz pierwszy zmarznięcie spowodowało wielką niechęć do dalszej wędrówki ( nigdy wcześniej tego nie czułam), po raz pierwszy jakoś po prostu .. mi się nie chciało ( czy to ta słynna intuicja – instynkt o którym wczoraj mówiono, który każe się wycofać?), i chyba po raz pierwszy tak dotkliwie odczułam przy schodzeniu to co mam w głowie czyli pewien rodzaj strachu pt jak się zachowa moja noga. Stąd różne przemyślenia i plan jak się lepiej przygotować. Ponieważ następne dwa weekendy będą trochę wyjęte z życia i na żadne wyjazdy w góry nie będzie szans , to będzie trochę czasu w tygodniu, żeby nad sobą i fizycznie i mentalnie popracować. Po co fizycznie? Bo uświadomił mi Marcin ostatnio, że może mi się tylko wydawać, że mam taki mocny mięsień czworogłowy. Jasne, on jest na pewno mocny, zdecydowanie mocniejszy niż u przeciętnego człowieka, który sportu nie uprawia, ale przy mojej kontuzji może być zdecydowanie za mało mocny. Tak więc zwiększyłam dawki ćwiczeń. Poza tym moja kondycja ogólna nie jest wcale taka wyśmienita. Do tego jeszcze jakiś preparat na kolana, zakup swoich kijków wreszcie ( ciągle jakoś się z tym ociągałam), zakup łapawic, żeby dłonie tak nie marzły i może będę gotowa. To taki plan.
A teraz o dzisiaj. W piątek Pan Wojciech Lewandowski powiedział, że przygodę można przeżyć wszędzie. Nawet pod domem. I opowiadał jak to chodzi sobie do Kampinosu i np. wraca 60 km do domu. No taka mocna, to ja póki co nie jestem, pewnie połowę z tego bym przeszła jakoś, ale tylko połowę. Chociaż kiedyś w mojej głowie zrodził się pewien szalony plan i może kiedyś to zrobię, ale muszę się lepiej przygotować. Kampinosu pod nosem nie mam, ale całkiem niedaleko ( jakieś 5,6 km od domu) mam las, o którym nie raz wspominałam czyli Buczynę. Tak więc ubrałam się ciepło , wzięłam trochę jedzenia i picia i poszłam. W międzyczasie dostałam smsa od Mirka, który chciał mnie zabrać na bieganie do Lasu Radłowskiego, ale zdecydowałam, że tego dnia wolę trochę dłużej powłóczyć się na zewnątrz. Odpisałam mu więc, że intuicja mi mówi, że załamania pogody dzisiaj nie będzie i że idę na solową wyprawę i wszystko będzie ok, GOPR-u wzywać nie trzeba będzie. I powędrowałam sobie. Początkowo śniegu było mało, co mnie nieco zasmuciło, ale im bliżej byłam Buczyny, tym więcej a i szlak nie przetarty, więc było coraz fajnej. W Buczynie weszłam w las i połaziłam trochę po czerwonym pieszym szlaku, a potem z niego zboczyłam, przedzierając się przez krzaki, chaszcze itp. Czyli w stylu Mirka. Udało mi się z bliskiej odległości dojrzeć 4 sarny. Bezcenne zobaczyć jak śmigają po tych pagórkach. Po wyjściu z lasu , doszłam do mostu w Zgłobicach i dalej powrót już wzdłuż Dunajca, tam przez moment zrobiło się mało bezpiecznie, bo w pewnym momencie zorientowałam się, ze wcale nie stoję na lądzie, a chyba na lodzie i „ucieczka”, przedzieranie się przez wiklinę, wędrówka przez pola, by po jakimś czasie dotrzeć do szlaku czerwonego pieszego. I muszę się przyznać, ze nad Dunajcem zaliczyłam też upadek ( tak, tak), schodząc z jakieś pagórka poślizgnęłam się , bo pod śniegiem była masa lodu i było bardzo ślisko. Przyjemność. Chciałam się zmęczyć – nieco się zmęczyłam. Chciałam trochę zmarznąć ( w granicach normy) – trochę zimna odczułam, chociaż specjalnie zimno nie było, jakieś minus 8 chyba. 3, 5 godziny w drodze, jakieś 15 km myślę udało mi się przejść. A jutro? jutro…. Codzienność, ale zanim codzienność nastąpi, jeszcze trochę zimowych zdjęć i film o Wojtku Kurtyce. Trochę dzisiaj o nim czytałam i zdziwiłam się, bo nie wiedziałam, ze jest synem Henryka Worcella ( wł. Tadeusza Kurtyki), który zresztą urodził się w tarnowskim Krzyżu, i długo pod Tarnowem ( dokładnie w Woli Radłowskiej bodajże mieszkał). Teraz wiem, już skąd ten talent pisarski i Kurtyki. Czytam „ Chińskiego maharadżę” i pewnie jeszcze o tym „pogadamy”, tymczasem zapraszam na film.
Nie znam tego języka:( © lemuriza1972
Cmentarz Żydowski © lemuriza1972
W lewo czy w prawo? © lemuriza1972
Droga © lemuriza1972
Bufet:) © lemuriza1972
Na czerwonym szlaku pieszym © lemuriza1972
Strumyk © lemuriza1972
Siła natury © lemuriza1972
Siła natury © lemuriza1972
Zimowo © lemuriza1972
Mało buczynowo w Buczynie © lemuriza1972
Takie miejsce w lesie © lemuriza1972
Dunajec zimowy © lemuriza1972
Takie " zjawisko" © lemuriza1972
- DST 15.00km
- Teren 12.00km
- Czas 03:30
- VAVG 14:00km/h
Komentarze
Piękna zima, Twoja wyprawa, Twoje zdjęcia. I relacja bardzo piękna. Jak zawsze ciekawa i rozwijająca.
I u mnie robi się biało. Sypie gęsty drobny śnieg. Chyba uda się poczuć zimową radość. haniamatita - 15:31 poniedziałek, 27 stycznia 2014 | linkuj
I u mnie robi się biało. Sypie gęsty drobny śnieg. Chyba uda się poczuć zimową radość. haniamatita - 15:31 poniedziałek, 27 stycznia 2014 | linkuj
ienapZarwana noc z powodu filmu o Kurtyce, ale warto było.
Dzięki za pomieszczenie go w blogu. Gość - 23:38 niedziela, 26 stycznia 2014 | linkuj
Dzięki za pomieszczenie go w blogu. Gość - 23:38 niedziela, 26 stycznia 2014 | linkuj
O w końcu śnieg. Już by można na biegóweczkach popróbować :).
klosiu - 21:33 niedziela, 26 stycznia 2014 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!