Poniedziałek, 24 sierpnia 2015
BM Myślenice - relacja
Bike maraton Myślenice
Maraton nr 63
Km: 43
Przewyższenie: 1500m
czas jazdy: 3 g 36 minut
Miejsce kategoria 4/6
Miejsce kobiety open : 22/36
Tak sobie pomyślałam po przejechaniu maratonu w Myślenicach, że ci, którzy nie „ruszają się” poza jeden cykl maratonowy albo poza swoje „wyjeżdżone” tereny, sami sobie zamykają drogę do jakiegoś „kolarskiego” czy rowerowego rozwoju.
Jeżdżenie w kółko tych samych tras (w dodatku jeśli nie są one specjalnie trudne technicznie a takie są niestety np. trasy w CK) jest nie tylko mało rozwojowe ale zwyczajnie nudne i co tutaj dużo mówić – zabija radość z jeżdżenia.
To taka myśl dla tych, którzy się chcą maratonowo rozwinąć (ja już się raczej cofam, więc ona mnie specjalnie nie dotyczy) – ale jeśli chcecie się czegoś więcej nauczyć (np. zjeżdżać) trzeba ruszyć DALEJ.
Trzeba od czasu do czasu pojechać coś innego. Ot chociażby takie Myślenice. Albo pojechać na trening w Beskid Sądecki (to dla tych propozycja, co z okolic moich). Nie ma innej możliwości żeby np. nauczyć się lepiej zjeżdżać.
Dużo dobrego słyszałam o ubiegłorocznych Myślenicach, dlatego planowałam je jeszcze w zimie, potem robiąc rozpiskę na cały sezon, odpuściłam bo myślałam, że nie dam rady w tym terminie. Ruda mnie przekonała żeby jechać, bo w końcu numer startowy na Bike Maraton pozostawał „dziewiczy” (jak wiadomo do Wisły, która była rozważana, też nie pojechałyśmy, bo w tym terminie był Strzyżów). No jako, że słowo się rzekło, to wyruszyłyśmy w towarzystwie Tomka, który w okolicy Myślenic miał jakieś swoje misje do wypełnienia.
Ulga wielka – ponieważ temperatura bardzo przyjemna (potem na podjazdach trochę prażyło, ale nic to w porównaniu z Duklą np.). Ruszamy z jednego sektora startowego z Rudą i Pauliną ( 5 sektora).
Pierwszy szok, bo dawno nie jechałam w tak licznym towarzystwie (po prostu u Grabka startuje sporo osób, chociaż na tej edycji i tak było podobno ich mniej).
Szybki asfaltowy początek (na poboczu stoi Aga, która nie startuje i mocno nas dopinguje), wyprzedzam dziewczyny, ale tylko na chwilę. Zaczyna się asfaltowy podjazd (długiiiiiiiiiiiiii) i czuję, że chociaż nogi nie bolą to jakoś opornie mi to idzie. Paulina z Krysią wyprzedzają mnie, ja staram się trzymać dystans do nich, ale nie udaje mi się i coraz mniejsze są i mniejsze aż w końcu znikają mi z horyzontu. Kiedy wjeżdżamy w teren do buzi wpada mi.. osa albo pszczoła.. nie wiem co to było, ale wiem, że mnie mocno użądliło w moją ustną jamę. Jestem z lekka przerażona bo nie wiem jak zareaguje mój organizm. Szybko czuję oprócz pieczenia, drętwienie i uczucie spuchnięcia. Myślę sobie: rany.. dojadę na metę i będę wyglądać jak Angelina Jolie zapewne (ugryzienie w pobliżu ust). No, ale jadę, przecież nie zrezygnuję z tego powodu.
Podjazd i podjazd długo się ciągnie, kawałek zjazdu… i znowu podjazd (asfalt), który po chwili zamienia się w płytowy koszmar. Ledwie pedałuję, niektórzy obok mnie zsiadają z rowerów, ale ja sama się dopinguje myśląc: jeszcze kawałek Iza, spróbuj jeszcze kawałek… Mozolne obroty pedałami, pot zalewający oczy, oddech… szkoda gadać…. Nie mam siły, nie mam siły, ale jadę… Wyjeżdżam w całości.
Ciężko. Nie jeździłam tak nastromionych podjazdów w tym roku. Nie żeby takich nie było w mojej okolicy (ze 3 by się znalazły, a może nawet więcej), ale ja ich po prostu nie jeździłam.
Jakoś takie marne to jeżdżenie w tygodniu było w tym sezonie. Albo nie było pogody, albo byłam zmęczona, albo byłam po maratonie, albo przed maratonem.
Jedziemy dalej. Dużo szutru, asfaltu i myślę sobie:
- i gdzie ta fajna trasa????
Ale fajna trasa zaczyna się wkrótce. Nie jest to może super wymagający technicznie maraton, ale takiej ilości fajnych zjazdów jeszcze nie jechałam na maratonie w tym roku. RADOŚĆ! Taka czysta radość z pokonywania niełatwych zjazdów, dość szybko (jak na mnie).
Radość również, bo wyprzedzam . Kamienie, trochę korzeni, duże kamienie, mniejsze kamienie. GÓRY!
W pewnym momencie jakaś dziewczyna mówi do mnie:
- Co cię dogonię pod górę, to mi odjeżdżasz na zjeździe…
- takie życie – mówię.
- ale fajnie za tobą się jedzie, bo ja to się boję zjeżdżać, a ty wybierasz dobrze ścieżki.
- ale wiesz… jadąc za kimś trzeba mieć na uwadze to, ze ten ktoś może się pomylić.
- no wiem, ryzkuję…
Ale faktycznie .. dziewczyny, które jadą w mojej okolicy nie dają rady mi na zjazdach, ja za to muszę się sporo napocić żeby mi nie odjechały za bardzo na podjazdach. W którymś momencie jedziemy trudny terenowy podjazd. Słyszę za sobą kobiece głosy (dwa). Ja nic nie mówię, bo sił nie mam.
Któraś z nich mówi:
- Dziewczyny, jesteśmy boskie, jestem z nas bardzo dumna.
Hmmm….
- nie słyszę odzewu z przodu!…- krzyczy.
- do mnie mówisz? – pytam.
- tak.
- „Boskie” bo tak fajnie podjeżdżamy czy boskie bo jesteśmy takie ładne? – pytam.
- Jedno i drugie.
No ok…Niech jej będzie, widziała mnie co prawda tylko z tyłu, ale ok:) (co prawda zdjęcia poniżej obrazują co innego, ale nie będe się sprzeczać:)).
W którymś momencie jest tak trudno podjazdowo, że zapada cisza. Kompletna. Myślę :
- ale milcząca cisza..
I w myślach śmieje się sama z siebie… milcząca cisza… a to dobre.
I znowu te zjazdy…Po prostu bajka. Czuję, że znowu jadę Maraton przez duże M (no może powiedzmy średnie M:)).
Potem jeszcze jakieś mocno strome podejście. Idę ja, za mną jedna dziewczyna, druga. Jedzie Bartek Janowski i krzyczy: - - Proszę jak dziewczyny walczą..
Śmiejemy się. Rzeczywiście walka odchodzi na całego:). Do mety prowadzi fajny, niełatwy zjazd wzdłuż wyciągu. Wpadam na metę i chociaż wiem, że wynik to taki sobie i jechałam dość długo… to czuję się spełniona, znowu czuję radość z przejechania fajnej trasy i czuję się przede wszystkim spełniona zjazdowo.
Fajna trasa, nastromione podjazdy (ale trochę za dużo tych asfaltowych), mega fajne zjazdy, piękne widoki (trochę widziałam), niefajne osy/pszczoły.
Obsługa na bufetach jednak … od tej cyklokarpackiej mogłaby się sporo nauczyć.
I jeden wielki minus – fatalna kultura jazdy części uczestników (rozpychanie się, niebezpieczne wyprzedzanie, którego ofiarą padła Ruda). To mi się bardzo nie podobało. Tutaj od uczestników CK „Grabczanie” mogliby się wiele nauczyć (chociaż na pewno nie od tego, który mnie poturbował w Kluszkowcach, ale kto wie.. może to też „Grabczan”?).
A na koniec taka niespodzianka: drużyna pn, Gomola Trans Airco 2, której mam zaszczyt był członkiem zajmuje w klasyfikacji Muszkieterów I miejsce i wyprzedzamy…. drugą na pudle drużynę pn Gomola Trans Airco 1.
I dalej zjeżdżam © Iza
Sufa znalazł sobie podstawkę na Puchar:)
GTA1 i GTA2 na podium © Iza
Na podium nie mogliśmy się pomieścić © Iza
Sufa kazał robić głupie miny, to zrobiłam.
Zdjęcie na życzenie Sufy © Iza
Po czym Gilu mi napisał, że mu przypominam niejaką Jabbę. Nie wiedziałam kim jest Jabba, bo Gwiezdne wojny i te temat są mi obce, więc sprawdziłam. Jabba wygląda tak (trzeba przyznać podobieństwo jest duże:)).
Jabba © Iza
- DST 43.00km
- Teren 30.00km
- Czas 03:36
- VAVG 11.94km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Widzę, że znalazło się trochę gruboziarnistego szutru na zjazdach :]
Mina a''la Jabba -bezcenna :] marusia - 22:17 poniedziałek, 24 sierpnia 2015 | linkuj
Mina a''la Jabba -bezcenna :] marusia - 22:17 poniedziałek, 24 sierpnia 2015 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!