Wpisy archiwalne w miesiącu
Czerwiec, 2012
Dystans całkowity: | 989.00 km (w terenie 245.00 km; 24.77%) |
Czas w ruchu: | 46:56 |
Średnia prędkość: | 21.07 km/h |
Maksymalna prędkość: | 60.00 km/h |
Suma podjazdów: | 1690 m |
Maks. tętno maksymalne: | 175 (93 %) |
Maks. tętno średnie: | 154 (81 %) |
Suma kalorii: | 10062 kcal |
Liczba aktywności: | 21 |
Średnio na aktywność: | 47.10 km i 2h 14m |
Więcej statystyk |
Sobota, 16 czerwca 2012
Tarnów - Mielec z przygodami
Kiedy jadę na rowerze do Mielca, to zawsze mam jakieś takie niedoparte wrażenie, że jadę na daleką wyprawę.
A przecież to tylko 55 km z mojego domu do domu rodzinnego.
a jednak może to , że jest to podróz z miasta A do miasta B, to, że jadę z kilkukilogramowym plecakiem na plecach , sprawia, ze mam wrażenie, że jadę na długąąąą wyprawę i zawsze jakoś tak mam obawy, zeby coś się nie stało w trakcie.
Wyjechałam tuz po 9 i jechało się fajnie.
Prawie wyjechałam z Tarnowa, byłam gdzieś na wysokości Krzyża, siegnełam po bidon i zaraz potem usłyszałam głosne syczenie.
No tak, sięgając po bidon , straciłam na chwilę z pola widzenia ścieżkę rowerową i wjechałam w szkła.
Rzut oka na tył.. kapeć.
Myślę sobie: no cóż.. trzeba zmienić..
tyle, ze jak stracę "zapas",to tak ryzykownie będzie jechać.
Wzięłam Magnusa, bo w KTMIE mam bezdętkowe NN Double Defense i po prostu żal mi ich na asfalt.
Zdjęłam koło, wyjęłam dętkę, podpompowałam nową, włozyłam do opony, pompuje .. nic... słyszę syk..
cholera jasna...
wyjęłam dętkę.. nieszczelna przy wentylu..
Hm.. myślę sobie... co tu robić...
najlepiej byłoby do domu wrócić po KTMA, ale jak, jestem 9 km od domu już..
I nagle olsnienie: przecież jestem tak niedaleko sklepu Mirka Bieniasza...
no więc jakos doszłam do sklepu. Miałam dużo szczęscia, bo akurat chłopaki nie byli aż tak bardzo zajęci.
Maniek przejrzał oponę, zmienił dętkę, kupiłam w razie czego jeszcze dwie. Pojechłam , dojechałam.
Tyle, ze psychika mi trochę szwankowała.. przez polowe trasy z niepkojem odwracałam się i spoglądałam na tył.
Dojechałam.
No.. ale czas..
dawno chyba tak wolno nie jechałam do Mielca.
Gdzie mi do rekordu 1 h 54 min.
Chyba juz nigdy nie dam rady pojechać tak szybko.
wtedy byłam w bardzo dużej formie.
A wieczorem mecz..
było jak było.
smutno i tyle.
więcej nie napiszę na ten temat, bo bedzie mi jeszcze bardziej smutno.
na szczęscie Euro trwa dalej.
A przecież to tylko 55 km z mojego domu do domu rodzinnego.
a jednak może to , że jest to podróz z miasta A do miasta B, to, że jadę z kilkukilogramowym plecakiem na plecach , sprawia, ze mam wrażenie, że jadę na długąąąą wyprawę i zawsze jakoś tak mam obawy, zeby coś się nie stało w trakcie.
Wyjechałam tuz po 9 i jechało się fajnie.
Prawie wyjechałam z Tarnowa, byłam gdzieś na wysokości Krzyża, siegnełam po bidon i zaraz potem usłyszałam głosne syczenie.
No tak, sięgając po bidon , straciłam na chwilę z pola widzenia ścieżkę rowerową i wjechałam w szkła.
Rzut oka na tył.. kapeć.
Myślę sobie: no cóż.. trzeba zmienić..
tyle, ze jak stracę "zapas",to tak ryzykownie będzie jechać.
Wzięłam Magnusa, bo w KTMIE mam bezdętkowe NN Double Defense i po prostu żal mi ich na asfalt.
Zdjęłam koło, wyjęłam dętkę, podpompowałam nową, włozyłam do opony, pompuje .. nic... słyszę syk..
cholera jasna...
wyjęłam dętkę.. nieszczelna przy wentylu..
Hm.. myślę sobie... co tu robić...
najlepiej byłoby do domu wrócić po KTMA, ale jak, jestem 9 km od domu już..
I nagle olsnienie: przecież jestem tak niedaleko sklepu Mirka Bieniasza...
no więc jakos doszłam do sklepu. Miałam dużo szczęscia, bo akurat chłopaki nie byli aż tak bardzo zajęci.
Maniek przejrzał oponę, zmienił dętkę, kupiłam w razie czego jeszcze dwie. Pojechłam , dojechałam.
Tyle, ze psychika mi trochę szwankowała.. przez polowe trasy z niepkojem odwracałam się i spoglądałam na tył.
Dojechałam.
No.. ale czas..
dawno chyba tak wolno nie jechałam do Mielca.
Gdzie mi do rekordu 1 h 54 min.
Chyba juz nigdy nie dam rady pojechać tak szybko.
wtedy byłam w bardzo dużej formie.
A wieczorem mecz..
było jak było.
smutno i tyle.
więcej nie napiszę na ten temat, bo bedzie mi jeszcze bardziej smutno.
na szczęscie Euro trwa dalej.
- DST 55.00km
- Czas 02:12
- VAVG 25.00km/h
- VMAX 41.00km/h
- HRmax 160 ( 85%)
- HRavg 144 ( 76%)
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 14 czerwca 2012
Próba charakteru
Było dzisiaj mało czasu.
No bo przecież Euro i mecz Włochów ( jak się skonczy faza grupowa, to wreszcie zrobi się więcej wolnego:)).
Do tego wciąz ciemne chmury wiszące na niebie, ale poczułam sie jakoś tak zobligowana, żeby dzisiaj wreszcie coś zrobić, bo ten tydzien to rowerowo jest i bedzie taki trochę stracony.
No więc wybór padł na Lubinkę, bo blisko dość.
Mój sportowy charakter nieco ostatnio podupadł ostatnio, więc usilnie probuje wszystkimi siłami przywrócić mu dawny "blask" , znaleźć jakąś motywację, jakiś cel.
Założenie było dzisiaj takie... wszystkie podjazdy na maksa.
Tak też zrobiłam.
No nie było łatwo.
Jestem już w dużo lepszej formie niż jakieś powiedzmy dwa miesiące temu, ale jednak podjazd robiony na maksa, prowadzi do róznych ... mysli.
miałam myśli samobojcze, mysli pt: e tam .. wracam, zawracam do domu... po co mam sie tak męczyć?
ale szybko je wyrzucałam z głowy. bardzo szybko.
Na Lubinkę założenie było takie, żeby jak za dawnych lat nie zejść poniżej 12 km.
Szału nie było, ale jechałam dobrze 15,14 km/h.
przez moment tylko prędkość mi spadła do 13.
Myślę, że jestem w stanie to poprawić.
przecież w tamtym roku bywało i 18 km/h.
Będzie lepiej.
Na pewno lepiej.
a tymczasem... POLSKA Biało- Czerwoniiiiiiiiiiiii:))))))
To był piękny mecz.
Kiedy Błaszczykowski strzelił bramkę, powiedziałam do współtowarzyszy, z którymi oglądałam mecz: dla takich chwil się żyje...
duzo w tym patosu prawda? ale ja tak naprawdę czuję:)
P.S dobra średnia jak na podjazdowy trening.
dobrze działa na mnie to Euro, spieszę się na mecze, to jeżdżę szybciej.
No bo przecież Euro i mecz Włochów ( jak się skonczy faza grupowa, to wreszcie zrobi się więcej wolnego:)).
Do tego wciąz ciemne chmury wiszące na niebie, ale poczułam sie jakoś tak zobligowana, żeby dzisiaj wreszcie coś zrobić, bo ten tydzien to rowerowo jest i bedzie taki trochę stracony.
No więc wybór padł na Lubinkę, bo blisko dość.
Mój sportowy charakter nieco ostatnio podupadł ostatnio, więc usilnie probuje wszystkimi siłami przywrócić mu dawny "blask" , znaleźć jakąś motywację, jakiś cel.
Założenie było dzisiaj takie... wszystkie podjazdy na maksa.
Tak też zrobiłam.
No nie było łatwo.
Jestem już w dużo lepszej formie niż jakieś powiedzmy dwa miesiące temu, ale jednak podjazd robiony na maksa, prowadzi do róznych ... mysli.
miałam myśli samobojcze, mysli pt: e tam .. wracam, zawracam do domu... po co mam sie tak męczyć?
ale szybko je wyrzucałam z głowy. bardzo szybko.
Na Lubinkę założenie było takie, żeby jak za dawnych lat nie zejść poniżej 12 km.
Szału nie było, ale jechałam dobrze 15,14 km/h.
przez moment tylko prędkość mi spadła do 13.
Myślę, że jestem w stanie to poprawić.
przecież w tamtym roku bywało i 18 km/h.
Będzie lepiej.
Na pewno lepiej.
a tymczasem... POLSKA Biało- Czerwoniiiiiiiiiiiii:))))))
To był piękny mecz.
Kiedy Błaszczykowski strzelił bramkę, powiedziałam do współtowarzyszy, z którymi oglądałam mecz: dla takich chwil się żyje...
duzo w tym patosu prawda? ale ja tak naprawdę czuję:)
P.S dobra średnia jak na podjazdowy trening.
dobrze działa na mnie to Euro, spieszę się na mecze, to jeżdżę szybciej.
- DST 30.00km
- Czas 01:09
- VAVG 26.09km/h
- VMAX 50.00km/h
- HRmax 171 ( 90%)
- HRavg 150 ( 79%)
- Kalorie 500kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 12 czerwca 2012
Szybko i płasko
Szybka jazda tak żeby zdążyć na mecz Czechy- Grecja.
Do Wojnicza ( droga okrężną) i z powrotem.
Zaczynałam przy lekko kropiącym deszczu, konczyłam przy ulewie.
Jechało się.. jakoś tak b. dobrze, jakby cały czas z wiatrem, no ale chyba jednak po prostu noga podawała.
A teraz trzeba pokibicować , zobaczymy co będzie...
wreszcie jakas w miarę przyzwoita średnia.
Spieszyłam sie:)
Do Wojnicza ( droga okrężną) i z powrotem.
Zaczynałam przy lekko kropiącym deszczu, konczyłam przy ulewie.
Jechało się.. jakoś tak b. dobrze, jakby cały czas z wiatrem, no ale chyba jednak po prostu noga podawała.
A teraz trzeba pokibicować , zobaczymy co będzie...
wreszcie jakas w miarę przyzwoita średnia.
Spieszyłam sie:)
- DST 29.00km
- Czas 01:03
- VAVG 27.62km/h
- VMAX 33.00km/h
- HRmax 170 ( 90%)
- HRavg 154 ( 81%)
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 10 czerwca 2012
Taka sobie rozjazdówka...
Nawet nie przypuszczałam, że po wczorajszych górach i póxnym powrocie do domu, będzie mi się chciało wyjeżdzać na rower.
Ale chciało się.
Pogoda była dobra, chociaż straszyli w radiu ulewami i burzami ( a owszem były, ale ja wtedy dawno już byłam w domu).
Zjadłam śniadanie , wzięłam Magnusa i pojechałam.
Rzecz jasna spokojniutko, tak na rozruszanie mięsni ( zakwasy w łydkach po wczorajszym wędrowaniu).
Tak sobie więc jechałam, nawet nie starając się dociskać , bo i po co?
Chciałam po prostu pobyć trochę na zewnątrz, rozruszać mięśnie i popatrzeć na przyrodę.
Dzisiaj bez towarzystwa, tak więc mogłam sobie na trasie improwizować, nie narażając nikogo na ewentualne nieprzyjemności.
No i udało mi się opracować bardzo fajną trasę na płaskie treningi, która częściowo prowadzi mirkowymi ścieżkami w Lesie Radłowskim.
Pojechałam jednak trochę inaczej niż zwykle.
Myślę, ze jak pokaże Mirkowi taką traskę to mu się spodoba.
Dotarłam na Dwudniaki i potem też wzbogaciłam powrót do domu o teren ( wzdłuż Niwki), a potem jeszcze nad Dunajcem.
Przyjemnie. Mocno, mocno relaksacyjnie.
Słoneczko, ciepło, zapachy leśne, duzo fajnych roślinek. Swiat po prostu, ładny świat, co tu duzo mówić.
Dostałam smsa od Krysi, że dzisiaj zakonczyła ostatni etap Trophy.
To jej trzecie Trophy.
Zawsze będę dla niej pełna szacunku, podziwu.
Dla mnie to jest największa lokalna mtbowska bohaterka.
Samo jej jeżdżenie giga u GG, to już dla mnie wyczyn niewyobrażalny. Kto przejechał chociazby górskie mega u GG, wie co to znaczy.
Jak cięzkie to są technicznie i kondycyjnie wyścigi.
A giga? Giga to jest dopiero COŚ!
A Trophy…?
Cóż.. moim zdaniem kto konczy ten najcięzszy etapowy wyścig w Polsce ( a podobno i w Europie) zasługuje na najwyższe słowa uznania.
Jeśli dodatkowo jest to kobieta, to ja już po prostu nie wiem w jaki sposób szacunek wyrażać.
Krysia jesteś wielka.
W piątek też Sławek Nosal ukończył bieg Rzeźnika.
Ponad 15 godzin biegu….
Też niewyobrażalne.
Brawo!
Gratulacje wielkie dla Krysi i Sławka.
Ale chciało się.
Pogoda była dobra, chociaż straszyli w radiu ulewami i burzami ( a owszem były, ale ja wtedy dawno już byłam w domu).
Zjadłam śniadanie , wzięłam Magnusa i pojechałam.
Rzecz jasna spokojniutko, tak na rozruszanie mięsni ( zakwasy w łydkach po wczorajszym wędrowaniu).
Tak sobie więc jechałam, nawet nie starając się dociskać , bo i po co?
Chciałam po prostu pobyć trochę na zewnątrz, rozruszać mięśnie i popatrzeć na przyrodę.
Dzisiaj bez towarzystwa, tak więc mogłam sobie na trasie improwizować, nie narażając nikogo na ewentualne nieprzyjemności.
No i udało mi się opracować bardzo fajną trasę na płaskie treningi, która częściowo prowadzi mirkowymi ścieżkami w Lesie Radłowskim.
Pojechałam jednak trochę inaczej niż zwykle.
Myślę, ze jak pokaże Mirkowi taką traskę to mu się spodoba.
Dotarłam na Dwudniaki i potem też wzbogaciłam powrót do domu o teren ( wzdłuż Niwki), a potem jeszcze nad Dunajcem.
Przyjemnie. Mocno, mocno relaksacyjnie.
Słoneczko, ciepło, zapachy leśne, duzo fajnych roślinek. Swiat po prostu, ładny świat, co tu duzo mówić.
Dostałam smsa od Krysi, że dzisiaj zakonczyła ostatni etap Trophy.
To jej trzecie Trophy.
Zawsze będę dla niej pełna szacunku, podziwu.
Dla mnie to jest największa lokalna mtbowska bohaterka.
Samo jej jeżdżenie giga u GG, to już dla mnie wyczyn niewyobrażalny. Kto przejechał chociazby górskie mega u GG, wie co to znaczy.
Jak cięzkie to są technicznie i kondycyjnie wyścigi.
A giga? Giga to jest dopiero COŚ!
A Trophy…?
Cóż.. moim zdaniem kto konczy ten najcięzszy etapowy wyścig w Polsce ( a podobno i w Europie) zasługuje na najwyższe słowa uznania.
Jeśli dodatkowo jest to kobieta, to ja już po prostu nie wiem w jaki sposób szacunek wyrażać.
Krysia jesteś wielka.
W piątek też Sławek Nosal ukończył bieg Rzeźnika.
Ponad 15 godzin biegu….
Też niewyobrażalne.
Brawo!
Gratulacje wielkie dla Krysi i Sławka.
Moja dzisiejsza koszulka:)© lemuriza1972
- DST 31.00km
- Teren 12.00km
- Czas 01:40
- VAVG 18.60km/h
- VMAX 27.00km/h
- HRmax 155 ( 82%)
- HRavg 120 ( 63%)
- Kalorie 500kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 10 czerwca 2012
Rytro - Niemcowa- Wlk. Rogacz- Radziejowa - Przehyba
Nie miałam specjalnych planów na ten weekend.
Repertuar długich i cięższych tras w okolicy póki co się chyba wyczerpał, a ileż można jeździć na Brzankę czy Jamną? ( no chyba że różnymi drogami).
Tak się złozyło, że Tomek też nie miał większych planów, a też lubi chodzić po górach, więc szybka decyzja w piątek wieczorem: idziemy w góry.
Ja bardzo chciałam zrobić cos innego niż rower. Od dawna marzyło mi się wyjście w góry.
Maszyny tym razem zostały w domach… chociaż nie ukrywam, że zawsze kiedy ruszam się bez roweru w góry ( z wyjątkiem Tatr rzecz jasna) jest mi odrobinę żal.
No i zawsze analizuję każdy kamień, sciężkę, zjazd , podjazd, korzeń – jak przejechać, jak podjechać, czy dałoby się w ogóle.
Tak więc rano w sobotę pociągiem do Rytra.
Mojego ulubionego Rytra. Dobrze, że jest tak blisko. Do Rytra mam wielki sentyment, kiedyś już o tym pisałam.
Przywitała nas piekna pogoda, nawet ciut za gorąco i podczas pierwszego dosyć ostrego podejścia, pot lał się z nas ciurkiem.
Za to widoki rekompensowały i wysiłek i ten wylany pot.
Uwielbiam ten widok z górami w tle i Rytrem w dole. Te góry tak mocno zalesione, zielone, te ruiny na jednej z nich. Pięknie naprawdę. Urzekająco pięknie.
I znowu dało mi się we znaki, to że dawno nie chodziłam. Zdecydowanie za mało chodzenia.
Autobus i rower i to wszystko.
To potem wychodzi. Nogi bolały już po jakichś 2 czy 3 godzinach. Kolano niestety się buntuje, daje mi znać, ze i owszem pedałować sobie ono może, ale z chodzeniem to już droga pani znacznie gorzej .
Ale co mam zrobić?
Rowerem nie wszędzie dojadę.
Nie wszystkie szlaki piesze w górach są takie, ze da się wjechać.
No a co z Tatrami?
Poza tym polubiłam to szwędanie się po górach, nie wyobrażam sobie żebym musiała zrezygnować z tego, zwłaszcza z zimowych Tatr.
Poszliśmy sobie szlakiem czerwonym przez Niemcową, Wielki Rogacz, Radziejową na Przehybę.
Kondycji to wielkiej nie mam.
Owszem idę, bez specjalnego wyczerpania, ale wolno.
Na podejściach nie narzucam sobie wielkiego tempa, zresztą do chodzenia w górach zawsze tak podchodziłam.
Przede wszystkim celem w samym sobie były.. GÓRY. Widoki.
Pogoda się zmieniała, jak to w górach, ale cały czas ciepło było.
Uwielbiam te górskie zapachy, przestrzenie.
Tego nic nie zastąpi.
Gdyby mi tylko ktoś zaproponował jakieś mieszkanie w górach i jakieś zajęcię, które pozowliłoby się utrzymać, bez wahania .. pakuje się i już mnie nie ma w mieście,
Do niczego to miasto nie jest mi potrzebne.
Szlismy wytrwale nie odpoczywając, zresztą czas nas gonił ( pociąg).
Na Radziejowej o ile dobrze pamietam byliśmy po 3 godzinach, tam 5 minut przerwy na jedzenie i dalej w drogę na Przehybę.
Na Przehybie w schronisku sala pełna ludzi, więc przycupnelismy na ławce, zjedlismy cos tam.
Jakieś 10 min przerwy i w doł do Rytra.
No ale zaczeło .. lać.
No to plecaki w ruch, wyciagamy przeciwdeszczowe spodnie, kurtki i w drogę.
Mnie to nie straszne, w koncu niejeden maraton w deszczu, zimnie i blocie przejechałam. Ja nawet jak wiadomo lubię jak jest trochę bardziej ekstremalnie.
No, ale zrobiło się troche niebezpiecznie . Szliśmy niebieskim szlakiem, a tam na zejsciach dużo kamieni. Kamienie śliskie, błoto, trzeba było uważać. Zwlaszcza ja bo i kolano o kostka skręcona..na maratonie w Zabierzowie, przecież daje czasem znać o sobie.
Udało się dotrzeć do Rytra bezpiecznie, chociaż nie ukrywam z bardzo bolącymi już nogami.
Zwłaszcza kolanami.
Jedzonko w restauracji , pociąg i domu.
I znowu cięzki powrót do nizinnej rzeczywistości.
Nie potrafię bez gór żyć.
Nie mogłabym mieszkać z daleka od nich.
Zdjęć zrobiłam mało, ale wielkich warunków nie było, poza tym mgła, deszcz.
Czas przejścia: 7 godzin 17 minut
Spalone kalorie : 2262
Średnie tętno: 120
Przewyższenie: ponad 3000 m
Repertuar długich i cięższych tras w okolicy póki co się chyba wyczerpał, a ileż można jeździć na Brzankę czy Jamną? ( no chyba że różnymi drogami).
Tak się złozyło, że Tomek też nie miał większych planów, a też lubi chodzić po górach, więc szybka decyzja w piątek wieczorem: idziemy w góry.
Ja bardzo chciałam zrobić cos innego niż rower. Od dawna marzyło mi się wyjście w góry.
Maszyny tym razem zostały w domach… chociaż nie ukrywam, że zawsze kiedy ruszam się bez roweru w góry ( z wyjątkiem Tatr rzecz jasna) jest mi odrobinę żal.
No i zawsze analizuję każdy kamień, sciężkę, zjazd , podjazd, korzeń – jak przejechać, jak podjechać, czy dałoby się w ogóle.
Tak więc rano w sobotę pociągiem do Rytra.
Mojego ulubionego Rytra. Dobrze, że jest tak blisko. Do Rytra mam wielki sentyment, kiedyś już o tym pisałam.
Przywitała nas piekna pogoda, nawet ciut za gorąco i podczas pierwszego dosyć ostrego podejścia, pot lał się z nas ciurkiem.
Za to widoki rekompensowały i wysiłek i ten wylany pot.
Uwielbiam ten widok z górami w tle i Rytrem w dole. Te góry tak mocno zalesione, zielone, te ruiny na jednej z nich. Pięknie naprawdę. Urzekająco pięknie.
I znowu dało mi się we znaki, to że dawno nie chodziłam. Zdecydowanie za mało chodzenia.
Autobus i rower i to wszystko.
To potem wychodzi. Nogi bolały już po jakichś 2 czy 3 godzinach. Kolano niestety się buntuje, daje mi znać, ze i owszem pedałować sobie ono może, ale z chodzeniem to już droga pani znacznie gorzej .
Ale co mam zrobić?
Rowerem nie wszędzie dojadę.
Nie wszystkie szlaki piesze w górach są takie, ze da się wjechać.
No a co z Tatrami?
Poza tym polubiłam to szwędanie się po górach, nie wyobrażam sobie żebym musiała zrezygnować z tego, zwłaszcza z zimowych Tatr.
Poszliśmy sobie szlakiem czerwonym przez Niemcową, Wielki Rogacz, Radziejową na Przehybę.
Kondycji to wielkiej nie mam.
Owszem idę, bez specjalnego wyczerpania, ale wolno.
Na podejściach nie narzucam sobie wielkiego tempa, zresztą do chodzenia w górach zawsze tak podchodziłam.
Przede wszystkim celem w samym sobie były.. GÓRY. Widoki.
Pogoda się zmieniała, jak to w górach, ale cały czas ciepło było.
Uwielbiam te górskie zapachy, przestrzenie.
Tego nic nie zastąpi.
Gdyby mi tylko ktoś zaproponował jakieś mieszkanie w górach i jakieś zajęcię, które pozowliłoby się utrzymać, bez wahania .. pakuje się i już mnie nie ma w mieście,
Do niczego to miasto nie jest mi potrzebne.
Szlismy wytrwale nie odpoczywając, zresztą czas nas gonił ( pociąg).
Na Radziejowej o ile dobrze pamietam byliśmy po 3 godzinach, tam 5 minut przerwy na jedzenie i dalej w drogę na Przehybę.
Na Przehybie w schronisku sala pełna ludzi, więc przycupnelismy na ławce, zjedlismy cos tam.
Jakieś 10 min przerwy i w doł do Rytra.
No ale zaczeło .. lać.
No to plecaki w ruch, wyciagamy przeciwdeszczowe spodnie, kurtki i w drogę.
Mnie to nie straszne, w koncu niejeden maraton w deszczu, zimnie i blocie przejechałam. Ja nawet jak wiadomo lubię jak jest trochę bardziej ekstremalnie.
No, ale zrobiło się troche niebezpiecznie . Szliśmy niebieskim szlakiem, a tam na zejsciach dużo kamieni. Kamienie śliskie, błoto, trzeba było uważać. Zwlaszcza ja bo i kolano o kostka skręcona..na maratonie w Zabierzowie, przecież daje czasem znać o sobie.
Udało się dotrzeć do Rytra bezpiecznie, chociaż nie ukrywam z bardzo bolącymi już nogami.
Zwłaszcza kolanami.
Jedzonko w restauracji , pociąg i domu.
I znowu cięzki powrót do nizinnej rzeczywistości.
Nie potrafię bez gór żyć.
Nie mogłabym mieszkać z daleka od nich.
Zdjęć zrobiłam mało, ale wielkich warunków nie było, poza tym mgła, deszcz.
Czas przejścia: 7 godzin 17 minut
Spalone kalorie : 2262
Średnie tętno: 120
Przewyższenie: ponad 3000 m
Rytro w dole© lemuriza1972
I znowu Rytro w dole© lemuriza1972
Roslinka© lemuriza1972
Czerwony szlak© lemuriza1972
Górki© lemuriza1972
Na szlaku w drodze na Przehybę© lemuriza1972
Wiodk ze szlaku na Przehybę© lemuriza1972
Potok po deszczu© lemuriza1972
Gdzieś na szlaku© lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 8 czerwca 2012
Na Dwudniaki
Czekam na mecz. Pewnie jak wszyscy prawie.
Piłka nożna to jest naprawdę fajny sport, tyle, ze piłkarze nie zawsze fajni, ale to już osobny temat.
Mój typ na ten mecz: 1: 0 dla Polski.
Dzisiaj pojechałam sobie na Dwudniaki. Chwilę posiedziałam sobie nad wodą, poczytałam.
Przyroda, woda, leśne zapachy, polne kwiaty po drodze.
Ot życie.
Jazda kompletnie relaksacyjna.
Po drodze liczyłam flagi na samochodach ( 16) i domach ( 10).
Taka sobie zabawa..
Trochę mnie ten wybiórczy patriotyzm dziwi.
Szkoda, że tak nie ma jak są święta narodowe, ale cóż…
Piłka nożna to jest naprawdę fajny sport, tyle, ze piłkarze nie zawsze fajni, ale to już osobny temat.
Mój typ na ten mecz: 1: 0 dla Polski.
Dzisiaj pojechałam sobie na Dwudniaki. Chwilę posiedziałam sobie nad wodą, poczytałam.
Przyroda, woda, leśne zapachy, polne kwiaty po drodze.
Ot życie.
Jazda kompletnie relaksacyjna.
Po drodze liczyłam flagi na samochodach ( 16) i domach ( 10).
Taka sobie zabawa..
Trochę mnie ten wybiórczy patriotyzm dziwi.
Szkoda, że tak nie ma jak są święta narodowe, ale cóż…
Moja koszulka na Euro© lemuriza1972
Dwudniaki© lemuriza1972
Polne kwiaty gdzies po drodze© lemuriza1972
- DST 26.00km
- Teren 3.00km
- Czas 01:12
- VAVG 21.67km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 7 czerwca 2012
Pierwsza "setka" w tym sezonie czyli na Jamną przez Habalinę
Ubiegłotygodniowa Brzanka pozwoliła mi wreszcie realnie pomyśleć o wyprawie na Jamną.
Wczesniej nie czułam się gotowa i chociaż wiem, że siłą woli i ambicją pewnie bym te Jamną „przeczołgała”, ale nie o to w tym chodzi.
Chodzi o to żeby była przyjemność z jazdy.
Dzisiaj z Tomkiem.
Pogoda dopisała, po brzydkich deszczowych ostatnich dniach, dzisiaj przyjemna kolarska temperatura.
Jedyne co nam przeszkadzało w drodze na Jamną, to dośc duzy wiatr.
Początek niebieskim naddunajcowym ( przez Buczynę).
Na wale naddunajcowym widzę z daleka jakiegoś sportsmena, który biega na nartorolkach.
Myslę sobie: na pewno ktoś z Sokoła.
A jakże .. Pan Witek Trojak.
Trenują panowie wytrwale.
Pojechaliśmy drogą dośc nietypową na Jamną, aczkolwiek przeze mnie już kilka razy przebytą.
Do Czchowa niebieskim.
Te drogę przebylismy szybko ( asfalt i prawie bez górek). Przeszkadzałam nam wiatr, ale i tak na odcinku 40 km wyciagnelismy średnią 26 ( a przecież jest też kilka dobrych kilometrów w terenie – Buczyna , okolice okołodunajcowe).
Trochę się martwiłam , że za szybko to przejechaliśmy i zabraknie nam potem sił na dystansie.
Ale nie zabrakło, więc to niechybnie znak, że idzie ku lepszemu.
W Czchowie … jest taka góra Habalina.
(Habalina (453 m n.p.m.) – zalesione wzgórze na Pogórzu Rożnowskim na północny wschód od wsi Tropie. Na południowych stokach leży osiedle o nazwie Habalina)
Byłam na niej tylko dwa razy, ale za każdym razem bardzo mi się podobało.
Podjazd na Habalinę jest szutrowy, górski, a widoki z niej .. nieziemskie.
Jak się jeszcze ma szczęscie i jest fajna pogoda, to pieknie widać Tatry.
Dzisiaj tego szczęscia nie było.
Kiedy ostatnio próbowałam się dostać na Habalinę ( 2 lata temu), nie udało się. To było tuż po powodzi, osuwisko, urwane drogi itd.
Dzisiaj obawiałam się czy dostaniemy się tam gdzie chcemy czy nie.
I z tej obawy zupełnie na Habalinie pobłądzilismy i zwiedziliśmy spory kawałek tej góry ( skądinąd świetne tam sa leśne klimaty, sporo błota było i piękne widoki na zalew w Czchowie z góry).
W koncu jednak udało się znaleźć właściwą drogą i mozolnie kilka km pod górę na sam szczyt.
Niestety na szczycie tam gdzie była dośc długa szutrowa droga jest już asfalt.
Ale widoki nadal te same. Góry, Beskid Sądecki, Jamna, Dunajec w dole. Zieleń, słońce. Tylko podziwiać.
Zjazd do Paleśnicy i skręt na Jamną, a tam kilka km szutrowym podjazdem przez las.
(Jamna (530 m n.p.m.) góra, której rozległy masyw, w ¾ zalesiony, jest ozdobą Parku Krajobrazowego.)
To też jest bardzo fajny podjazd z prawdziwie górskimi klimatami… potoczki, zapachy leśne i tym podobne sprawy.
Przyjemnie bardzo.
Wielkiej siły na podjazdach nie czułam, ale jest już zdecydowanie lepiej, nie męczę się tak okrutnie.
Potem Jamna… lubię tak bardzo to miejsce, ten klimat.
Na Jamnej naprawdę jest cudownie.
W Bacówce małe piwo, frytki.
Spotkałam tam Majkę i Pedra.
Kiedy jechaliśmy z powrotem, Majka zapytała: to co teraz w dół?
Ja: no nie do konca…
No bo jechalismy nie asfaltem w doł, a czarnym rowerowym przez las, gdzie jest dośc ostro pod górę w lesie, a potem na trasie jeszcze sporo podjazdów.
Ja nie znam dobrze tego szlaku, zawsze jeździłam z jakims „przewodnikiem”, więc troche błądzilismy, szukalismy, ale wyszło to nam na dobre, bo naprawdę widoki rekompnesowały wszystko.
Jechałam, patrzyłam i myślałam znowu jakie wielkie mam szczęscie , że mieszkam w takiej pięknej okolicy.
Żałuję tylko, że nie zrobiłam więcej zdjęć, ale skupiałam się na jeździe i drodze.
Było momentami trochę błota, no ale ostatnio nieźle popadało.
Koncówka była „mocna” bo jadąc cały czas czarnym zafundowalismy sobie podjazd na Wał lasem, a tam jest bardzo mocno pod górę, a dodatkowo trzeba było walczyć z błotem na podjeździe, więc sporo sił to kosztowało.
No ale jakoś powoli sobie podjechałam, pomimo, ze miałam już 90 km w nogach.
(Wał (523 m n.p.m.) – szczyt na Pogórzu Rożnowskim uformowany w kształcie wielkiej rozgwiazdy grzbietów pomiędzy doliną Dunajca na zachodzie i doliną Białej od strony wschodniej. Liczne ramiona i grzbiety Wału opadają aż na 14 okolicznych wsi. W kierunku południowym stoki opadają ku drodze wojewódzkiej 980 na wysokości Siemiechowa, a na zachód w kierunku Wróblowic i Janowic. Od północy Wał sąsiaduje z Lubinką (412m n.p.m.).
Pokryty w większości polami Wał zapewnia rewelacyjne panoramy na Pogórze Rożnowskie i Ciężkowickie, jak też na Kotlinę Sandomierską na północy i na Beskidy oraz Tatry na południu[1].
Jest tu wiele ciekawostek geologicznych jak:
• skała "Diabli Kamień",
• kamieniołom, z którego eksploatowano łupki mioceńskie,
• skamieniałe pnie drzew (liczące sobie ok. 66 mln lat)
Na terenie masywu znajduje się wiele cmentarzy wojskowych, są to ślady pozostałe po krwawych walkach, które rozegrały się tu podczas I wojny światowej. Na szczególną uwagę zasługuje cmentarz wojskowy nr 185 na szczycie nazywanym Głowa Cukru (zw. też Gródek). Miejsce to jest również doskonałym punktem widokowym. W trakcie II wojny światowej na szczycie o nazwie Wielkie Góry (zwanym też Jurasówka, 485m n.p.m.) rozegrała się ostatnia zwycięska bitwa Batalionu AK „Barbara”.)
A potem jeszcze kilka małych podjazdów i zjazd z Lubinki a w Mościcach kurs na myjkę na krakowskiej, bo rowery trochę błotem dostały.
Jechało mi się fajnie, ale jakieś 2 km przed domem na moście na Białej zaczeło mi odcinać prąd.
Mój błąd – w drodze powrotnej, która w koncu trwała dośc długo i liczyła sobie ponad 50 km, niełatwych, nie zjadłam nic.
Jak nowicjusz, co?
No tak.
Świetna wyprawa, oby był czas na wiecej takich.
Wczesniej nie czułam się gotowa i chociaż wiem, że siłą woli i ambicją pewnie bym te Jamną „przeczołgała”, ale nie o to w tym chodzi.
Chodzi o to żeby była przyjemność z jazdy.
Dzisiaj z Tomkiem.
Pogoda dopisała, po brzydkich deszczowych ostatnich dniach, dzisiaj przyjemna kolarska temperatura.
Jedyne co nam przeszkadzało w drodze na Jamną, to dośc duzy wiatr.
Początek niebieskim naddunajcowym ( przez Buczynę).
Na wale naddunajcowym widzę z daleka jakiegoś sportsmena, który biega na nartorolkach.
Myslę sobie: na pewno ktoś z Sokoła.
A jakże .. Pan Witek Trojak.
Trenują panowie wytrwale.
Pojechaliśmy drogą dośc nietypową na Jamną, aczkolwiek przeze mnie już kilka razy przebytą.
Do Czchowa niebieskim.
Te drogę przebylismy szybko ( asfalt i prawie bez górek). Przeszkadzałam nam wiatr, ale i tak na odcinku 40 km wyciagnelismy średnią 26 ( a przecież jest też kilka dobrych kilometrów w terenie – Buczyna , okolice okołodunajcowe).
Trochę się martwiłam , że za szybko to przejechaliśmy i zabraknie nam potem sił na dystansie.
Ale nie zabrakło, więc to niechybnie znak, że idzie ku lepszemu.
W Czchowie … jest taka góra Habalina.
(Habalina (453 m n.p.m.) – zalesione wzgórze na Pogórzu Rożnowskim na północny wschód od wsi Tropie. Na południowych stokach leży osiedle o nazwie Habalina)
Byłam na niej tylko dwa razy, ale za każdym razem bardzo mi się podobało.
Podjazd na Habalinę jest szutrowy, górski, a widoki z niej .. nieziemskie.
Jak się jeszcze ma szczęscie i jest fajna pogoda, to pieknie widać Tatry.
Dzisiaj tego szczęscia nie było.
Kiedy ostatnio próbowałam się dostać na Habalinę ( 2 lata temu), nie udało się. To było tuż po powodzi, osuwisko, urwane drogi itd.
Dzisiaj obawiałam się czy dostaniemy się tam gdzie chcemy czy nie.
I z tej obawy zupełnie na Habalinie pobłądzilismy i zwiedziliśmy spory kawałek tej góry ( skądinąd świetne tam sa leśne klimaty, sporo błota było i piękne widoki na zalew w Czchowie z góry).
W koncu jednak udało się znaleźć właściwą drogą i mozolnie kilka km pod górę na sam szczyt.
Niestety na szczycie tam gdzie była dośc długa szutrowa droga jest już asfalt.
Ale widoki nadal te same. Góry, Beskid Sądecki, Jamna, Dunajec w dole. Zieleń, słońce. Tylko podziwiać.
Zjazd do Paleśnicy i skręt na Jamną, a tam kilka km szutrowym podjazdem przez las.
(Jamna (530 m n.p.m.) góra, której rozległy masyw, w ¾ zalesiony, jest ozdobą Parku Krajobrazowego.)
To też jest bardzo fajny podjazd z prawdziwie górskimi klimatami… potoczki, zapachy leśne i tym podobne sprawy.
Przyjemnie bardzo.
Wielkiej siły na podjazdach nie czułam, ale jest już zdecydowanie lepiej, nie męczę się tak okrutnie.
Potem Jamna… lubię tak bardzo to miejsce, ten klimat.
Na Jamnej naprawdę jest cudownie.
W Bacówce małe piwo, frytki.
Spotkałam tam Majkę i Pedra.
Kiedy jechaliśmy z powrotem, Majka zapytała: to co teraz w dół?
Ja: no nie do konca…
No bo jechalismy nie asfaltem w doł, a czarnym rowerowym przez las, gdzie jest dośc ostro pod górę w lesie, a potem na trasie jeszcze sporo podjazdów.
Ja nie znam dobrze tego szlaku, zawsze jeździłam z jakims „przewodnikiem”, więc troche błądzilismy, szukalismy, ale wyszło to nam na dobre, bo naprawdę widoki rekompnesowały wszystko.
Jechałam, patrzyłam i myślałam znowu jakie wielkie mam szczęscie , że mieszkam w takiej pięknej okolicy.
Żałuję tylko, że nie zrobiłam więcej zdjęć, ale skupiałam się na jeździe i drodze.
Było momentami trochę błota, no ale ostatnio nieźle popadało.
Koncówka była „mocna” bo jadąc cały czas czarnym zafundowalismy sobie podjazd na Wał lasem, a tam jest bardzo mocno pod górę, a dodatkowo trzeba było walczyć z błotem na podjeździe, więc sporo sił to kosztowało.
No ale jakoś powoli sobie podjechałam, pomimo, ze miałam już 90 km w nogach.
(Wał (523 m n.p.m.) – szczyt na Pogórzu Rożnowskim uformowany w kształcie wielkiej rozgwiazdy grzbietów pomiędzy doliną Dunajca na zachodzie i doliną Białej od strony wschodniej. Liczne ramiona i grzbiety Wału opadają aż na 14 okolicznych wsi. W kierunku południowym stoki opadają ku drodze wojewódzkiej 980 na wysokości Siemiechowa, a na zachód w kierunku Wróblowic i Janowic. Od północy Wał sąsiaduje z Lubinką (412m n.p.m.).
Pokryty w większości polami Wał zapewnia rewelacyjne panoramy na Pogórze Rożnowskie i Ciężkowickie, jak też na Kotlinę Sandomierską na północy i na Beskidy oraz Tatry na południu[1].
Jest tu wiele ciekawostek geologicznych jak:
• skała "Diabli Kamień",
• kamieniołom, z którego eksploatowano łupki mioceńskie,
• skamieniałe pnie drzew (liczące sobie ok. 66 mln lat)
Na terenie masywu znajduje się wiele cmentarzy wojskowych, są to ślady pozostałe po krwawych walkach, które rozegrały się tu podczas I wojny światowej. Na szczególną uwagę zasługuje cmentarz wojskowy nr 185 na szczycie nazywanym Głowa Cukru (zw. też Gródek). Miejsce to jest również doskonałym punktem widokowym. W trakcie II wojny światowej na szczycie o nazwie Wielkie Góry (zwanym też Jurasówka, 485m n.p.m.) rozegrała się ostatnia zwycięska bitwa Batalionu AK „Barbara”.)
A potem jeszcze kilka małych podjazdów i zjazd z Lubinki a w Mościcach kurs na myjkę na krakowskiej, bo rowery trochę błotem dostały.
Jechało mi się fajnie, ale jakieś 2 km przed domem na moście na Białej zaczeło mi odcinać prąd.
Mój błąd – w drodze powrotnej, która w koncu trwała dośc długo i liczyła sobie ponad 50 km, niełatwych, nie zjadłam nic.
Jak nowicjusz, co?
No tak.
Świetna wyprawa, oby był czas na wiecej takich.
Napis "znaleziony" dzisiaj w Mościcach:)© lemuriza1972
Pole makowe w okolicach Dunajca© lemuriza1972
Zalew w Czchowie© lemuriza1972
Widok na zalew z Habaliny© lemuriza1972
Widok na zalew z Habaliny 2© lemuriza1972
Widok na górki z Habaliny© lemuriza1972
Podjazd na Habalinie© lemuriza1972
Widoczek na górki z Habaliny© lemuriza1972
Widoczek na górki z Habaliny© lemuriza1972
Dunajec widoczny z Habaliny© lemuriza1972
Na Jamnej© lemuriza1972
Podjazd na Jamną© lemuriza1972
- DST 118.00km
- Teren 35.00km
- Czas 06:06
- VAVG 19.34km/h
- VMAX 60.00km/h
- Temperatura 24.0°C
- Kalorie 2500kcal
- Podjazdy 1690m
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 6 czerwca 2012
Do Żabna i z powrotem, płasko i po asfalcie
Dzisiaj tylko takie "przepalenie" nóg po przerwie ( no bo w sumie od niedzieli praktycznie jazdy nie było).
Płasko i po asfalcie, bo nie chciałam się zmęczyć przed jutrzejszą ( jak wszystko dobrze pójdzie) długą wyprawą.
Mam nadzieję, że dopisze pogoda, no i siły dopiszą.
Dzisiaj koleżanka mnie zapytała: jak tam na jakieś zawody pewnie w weekend się wybierasz?
nie... - powiedziałam i jakos trochę smutno się zrobiło.
W niedzielę Wierchomla w Cyklo i jeszcze parę miesięcy temu planowałam start w tym maratonie, no bo wiadomo góry i blisko.
No ale wszystko się zmieniło.
Szkoda, ale rozpaczać nie będę.
Trzeba powoli i cierpliwie dochodzić do siebie i do formy.
Na pewno jeszcze kiedyś gdzieś wystartuje.
Inaczej to sobie tego nie wyobrażam:)
Trasa do Zabna przez Białą, Bobrowniki, Łęg, potem boczna droga do Radłowa, Rudka, Komorów ( mielismy okazę podjechać sobie na most nad autostradą, oczywiście jeszcze w budowie, więc był podjazd gratis na tej płaskiej trasie).
Nawet nieźle mi się jechało.
Płasko i po asfalcie, bo nie chciałam się zmęczyć przed jutrzejszą ( jak wszystko dobrze pójdzie) długą wyprawą.
Mam nadzieję, że dopisze pogoda, no i siły dopiszą.
Dzisiaj koleżanka mnie zapytała: jak tam na jakieś zawody pewnie w weekend się wybierasz?
nie... - powiedziałam i jakos trochę smutno się zrobiło.
W niedzielę Wierchomla w Cyklo i jeszcze parę miesięcy temu planowałam start w tym maratonie, no bo wiadomo góry i blisko.
No ale wszystko się zmieniło.
Szkoda, ale rozpaczać nie będę.
Trzeba powoli i cierpliwie dochodzić do siebie i do formy.
Na pewno jeszcze kiedyś gdzieś wystartuje.
Inaczej to sobie tego nie wyobrażam:)
Trasa do Zabna przez Białą, Bobrowniki, Łęg, potem boczna droga do Radłowa, Rudka, Komorów ( mielismy okazę podjechać sobie na most nad autostradą, oczywiście jeszcze w budowie, więc był podjazd gratis na tej płaskiej trasie).
Nawet nieźle mi się jechało.
- DST 40.00km
- Czas 01:35
- VAVG 25.26km/h
- VMAX 32.00km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 4 czerwca 2012
Rajd Sokołów
15 km w drodze na zebranie Sokoła :) i z powrotem.
"do" jechałam bardzo wolno, bo wyjechałam nieco za wcześnie, "z" było już dość szybko.
Tak sobie siedzialam patrząc na Panów z Sokoła i myślałam:
jak to fajnie, że są jeszcze tacy ludzie, którym coś chce sie robić.
Jak to fajnie, że ludziom, wśród których wielu już ma wnuki, chce się trenować, startować a maratonach biegowych, maratonach mtb, biegach narciarskich.
Bardzo, bardzo budujące.
Zebranie dotyczyło m.in Rajdu Sokołów, który odbędzie się 24 czerwca br i na który zarząd i całe stowarzyszenia bardzo, bardzo gorąco zaprasza wszystkich miłośników jazdy na rowerze.
Specjalnie zaproszenie ode mnie dla Oli:)
Ola trzymam kciuki za dalsze postępy i dalszy rozwój Twojej cyklozy.
a tutaj informacja na temat rajdu.
Zapraszamy!!!
To nie wyścig, to rajd.
Każdy może wybrać trasę dla siebie.
Potem spotkanie na naszej Swiętej Górze czyli najlepszym miejscu w Tarnowie dla kolarzy.
http://www.sokoltarnow.pl/rowerowy-rajd-sokolow/
"do" jechałam bardzo wolno, bo wyjechałam nieco za wcześnie, "z" było już dość szybko.
Tak sobie siedzialam patrząc na Panów z Sokoła i myślałam:
jak to fajnie, że są jeszcze tacy ludzie, którym coś chce sie robić.
Jak to fajnie, że ludziom, wśród których wielu już ma wnuki, chce się trenować, startować a maratonach biegowych, maratonach mtb, biegach narciarskich.
Bardzo, bardzo budujące.
Zebranie dotyczyło m.in Rajdu Sokołów, który odbędzie się 24 czerwca br i na który zarząd i całe stowarzyszenia bardzo, bardzo gorąco zaprasza wszystkich miłośników jazdy na rowerze.
Specjalnie zaproszenie ode mnie dla Oli:)
Ola trzymam kciuki za dalsze postępy i dalszy rozwój Twojej cyklozy.
a tutaj informacja na temat rajdu.
Zapraszamy!!!
To nie wyścig, to rajd.
Każdy może wybrać trasę dla siebie.
Potem spotkanie na naszej Swiętej Górze czyli najlepszym miejscu w Tarnowie dla kolarzy.
http://www.sokoltarnow.pl/rowerowy-rajd-sokolow/
- DST 15.00km
- Czas 00:45
- VAVG 20.00km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 3 czerwca 2012
Brzanka po raz drugi w tym roku
„Straszyli” do rana , że będzie bardzo padać.
W radiu straszyli.
Spakowałam więc do plecaka kurtkę przecidweszczową i pomyślałam , że może się uda wrócić przed deszczem.
Nie raz i nie dwa w deszczu jeździłam, ale generalnie podczas takiej długiej trasy jaką planowałam dzisiaj.. no to lepiej żeby pogoda była dobra.
I była.
Deszcz zaczął padać dopiero teraz ( czyli wieczorem).
Fajny deszczowy zapach czuję teraz…
Dobry dzień.. Unia wygrała w Toruniu i nawet mecz był w tv.
Pogoda udała się.
Fajna, rowerowa temperatura, około 20 stopni, słońce przez przeważającą część trasy.
Przyjemnie się więc jechało.
Na Marcinkę podjazdem szutrowym.
Miałam trochę obaw jak po wczorajszych 70 dość mocno zrobionych kilometrach, zareaguja moje nogi.
Zareagowały nieźle.
Już podjeżdzając na Marcinkę czułam , że źle nie będzie.
I nie było źle.
Owszem nie czuję jeszcze jakiejś oszałamiającej mocy, ale nie czuję też już takiego rozpaczliwego braku mocy, jak np. podczas poprzedniej wycieczki na Brzankę.
Zdecydowanie lepiej jechało mi się dzisiaj.
A najwięcej radości przyniosły mi zjazdy.
To nie jest jeszcze może wielka prędkość, ale zdecydowanie więcej odwagi.
Na tych cholernych nielubianych przeze mnie szutrach, znowu puszczam hamulce i pozwalam rowerowi żeby mnie prowadził.
Na zjeździe z Brzanki ( to jest bardzo, bardzo fajny zjazd, tak w 70% przypominający te w górach) było naprawdę fajnie.
Znowu poczułam radość ze zjeżdzania.
Dużą radość.
Końcówkę zjazdu dzisiaj pojechalismy trochę inaczej niż „szedł” maraton, ale też było bardzo stromo, troche kolein i korzeni.
Pupa na tylnej oponie niemalże.. i ciagła walka z sobą: zejść z roweru czy jechać.
Ale myślałam: kobieto przecież na maratonach u GG nie takie zjazdy zjeżdzałaś, przypomnij sobie, że potrafisz.
No i zjechałam.
Na Brzance spotkalismy braci „Kefirów” w sile trzech.
Kefir zapytał: którędy jechaliście?
Trasą maratonu.
Kefir: macie siłę… my jechaliśmy trasą PKS-u.
Dobry tekst, prawda?
Kefir potem mówił, że jeżdżą trasą PKS-u, żeby w razie czego było czym wrócić.
Opuszczając Brzankę spotkaliśmy też Pana Bogusia K. z małżonką, czyli niestrudzonego organizatora wszelakich wypraw górskich i imprez.
Jestem zadowolona z tej mojej dzisiejszej jazdy.
Jest jeszcze wiele do zrobienia w kontekście mocy na podjazdach, ale wyraźnie idzie ku lepszemu.
Nawet dość dobre tempo jak na taką trasę, bo chociaż technicznie ta trasa w porównaniu do maratonów u GG, trudna nie jest , to jest sporo przewyższenia i zmęczyć się można.
Ale nie jestem jakaś szczególnie wykończona, co oznacza, że chyba powoli dochodzę do siebie.
No chyba, że to był po prostu taki wyjątkowy dzień.
Na Marcince spotaklismy się z Renatką.
Zjedlismy i wypilismy co nieco.
Potem trzeba było jeszcze raz ( trzeci dzisiaj) wdrapac się na Marcinkę.
Tomek z Renatką pojechali jeszcze do Kruka, ja szutrem zjechałam z Marcinki, wzdłuż obowodnicy i do domu, bo chciałam zdążyć na mecz w tv.
Fajnie, naprawdę fajnie.
Poczułam radość z tej jazdy dzisiejszej.
Pomyślałam , że może jednak maraton bym jakiś wymęczyła. Może jeszcze nie u GG, ale jakieś Cyklo pewnie tak.
W radiu straszyli.
Spakowałam więc do plecaka kurtkę przecidweszczową i pomyślałam , że może się uda wrócić przed deszczem.
Nie raz i nie dwa w deszczu jeździłam, ale generalnie podczas takiej długiej trasy jaką planowałam dzisiaj.. no to lepiej żeby pogoda była dobra.
I była.
Deszcz zaczął padać dopiero teraz ( czyli wieczorem).
Fajny deszczowy zapach czuję teraz…
Dobry dzień.. Unia wygrała w Toruniu i nawet mecz był w tv.
Pogoda udała się.
Fajna, rowerowa temperatura, około 20 stopni, słońce przez przeważającą część trasy.
Przyjemnie się więc jechało.
Na Marcinkę podjazdem szutrowym.
Miałam trochę obaw jak po wczorajszych 70 dość mocno zrobionych kilometrach, zareaguja moje nogi.
Zareagowały nieźle.
Już podjeżdzając na Marcinkę czułam , że źle nie będzie.
I nie było źle.
Owszem nie czuję jeszcze jakiejś oszałamiającej mocy, ale nie czuję też już takiego rozpaczliwego braku mocy, jak np. podczas poprzedniej wycieczki na Brzankę.
Zdecydowanie lepiej jechało mi się dzisiaj.
A najwięcej radości przyniosły mi zjazdy.
To nie jest jeszcze może wielka prędkość, ale zdecydowanie więcej odwagi.
Na tych cholernych nielubianych przeze mnie szutrach, znowu puszczam hamulce i pozwalam rowerowi żeby mnie prowadził.
Na zjeździe z Brzanki ( to jest bardzo, bardzo fajny zjazd, tak w 70% przypominający te w górach) było naprawdę fajnie.
Znowu poczułam radość ze zjeżdzania.
Dużą radość.
Końcówkę zjazdu dzisiaj pojechalismy trochę inaczej niż „szedł” maraton, ale też było bardzo stromo, troche kolein i korzeni.
Pupa na tylnej oponie niemalże.. i ciagła walka z sobą: zejść z roweru czy jechać.
Ale myślałam: kobieto przecież na maratonach u GG nie takie zjazdy zjeżdzałaś, przypomnij sobie, że potrafisz.
No i zjechałam.
Na Brzance spotkalismy braci „Kefirów” w sile trzech.
Kefir zapytał: którędy jechaliście?
Trasą maratonu.
Kefir: macie siłę… my jechaliśmy trasą PKS-u.
Dobry tekst, prawda?
Kefir potem mówił, że jeżdżą trasą PKS-u, żeby w razie czego było czym wrócić.
Opuszczając Brzankę spotkaliśmy też Pana Bogusia K. z małżonką, czyli niestrudzonego organizatora wszelakich wypraw górskich i imprez.
Jestem zadowolona z tej mojej dzisiejszej jazdy.
Jest jeszcze wiele do zrobienia w kontekście mocy na podjazdach, ale wyraźnie idzie ku lepszemu.
Nawet dość dobre tempo jak na taką trasę, bo chociaż technicznie ta trasa w porównaniu do maratonów u GG, trudna nie jest , to jest sporo przewyższenia i zmęczyć się można.
Ale nie jestem jakaś szczególnie wykończona, co oznacza, że chyba powoli dochodzę do siebie.
No chyba, że to był po prostu taki wyjątkowy dzień.
Na Marcince spotaklismy się z Renatką.
Zjedlismy i wypilismy co nieco.
Potem trzeba było jeszcze raz ( trzeci dzisiaj) wdrapac się na Marcinkę.
Tomek z Renatką pojechali jeszcze do Kruka, ja szutrem zjechałam z Marcinki, wzdłuż obowodnicy i do domu, bo chciałam zdążyć na mecz w tv.
Fajnie, naprawdę fajnie.
Poczułam radość z tej jazdy dzisiejszej.
Pomyślałam , że może jednak maraton bym jakiś wymęczyła. Może jeszcze nie u GG, ale jakieś Cyklo pewnie tak.
Las w okolicach Karwodrzy© lemuriza1972
Widoczek gdzieś po drodze© lemuriza1972
Końcówka podjazdu w Piekiełku© lemuriza1972
Bracia "Kefirowie" na Brzance© lemuriza1972
Widok z Brzanki© lemuriza1972
Zjazd z Brzanki© lemuriza1972
Takie sobie drzewo gdzieś po zjeździe z Brzanki© lemuriza1972
Podjazd w lesie trzemeskim© lemuriza1972
Kapliczka© lemuriza1972
- DST 80.00km
- Teren 40.00km
- Czas 04:38
- VAVG 17.27km/h
- VMAX 50.00km/h
- Temperatura 20.0°C
- HRmax 172 ( 91%)
- HRavg 144 ( 76%)
- Kalorie 1878kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze