Niedziela, 10 czerwca 2012
Rytro - Niemcowa- Wlk. Rogacz- Radziejowa - Przehyba
Nie miałam specjalnych planów na ten weekend.
Repertuar długich i cięższych tras w okolicy póki co się chyba wyczerpał, a ileż można jeździć na Brzankę czy Jamną? ( no chyba że różnymi drogami).
Tak się złozyło, że Tomek też nie miał większych planów, a też lubi chodzić po górach, więc szybka decyzja w piątek wieczorem: idziemy w góry.
Ja bardzo chciałam zrobić cos innego niż rower. Od dawna marzyło mi się wyjście w góry.
Maszyny tym razem zostały w domach… chociaż nie ukrywam, że zawsze kiedy ruszam się bez roweru w góry ( z wyjątkiem Tatr rzecz jasna) jest mi odrobinę żal.
No i zawsze analizuję każdy kamień, sciężkę, zjazd , podjazd, korzeń – jak przejechać, jak podjechać, czy dałoby się w ogóle.
Tak więc rano w sobotę pociągiem do Rytra.
Mojego ulubionego Rytra. Dobrze, że jest tak blisko. Do Rytra mam wielki sentyment, kiedyś już o tym pisałam.
Przywitała nas piekna pogoda, nawet ciut za gorąco i podczas pierwszego dosyć ostrego podejścia, pot lał się z nas ciurkiem.
Za to widoki rekompensowały i wysiłek i ten wylany pot.
Uwielbiam ten widok z górami w tle i Rytrem w dole. Te góry tak mocno zalesione, zielone, te ruiny na jednej z nich. Pięknie naprawdę. Urzekająco pięknie.
I znowu dało mi się we znaki, to że dawno nie chodziłam. Zdecydowanie za mało chodzenia.
Autobus i rower i to wszystko.
To potem wychodzi. Nogi bolały już po jakichś 2 czy 3 godzinach. Kolano niestety się buntuje, daje mi znać, ze i owszem pedałować sobie ono może, ale z chodzeniem to już droga pani znacznie gorzej .
Ale co mam zrobić?
Rowerem nie wszędzie dojadę.
Nie wszystkie szlaki piesze w górach są takie, ze da się wjechać.
No a co z Tatrami?
Poza tym polubiłam to szwędanie się po górach, nie wyobrażam sobie żebym musiała zrezygnować z tego, zwłaszcza z zimowych Tatr.
Poszliśmy sobie szlakiem czerwonym przez Niemcową, Wielki Rogacz, Radziejową na Przehybę.
Kondycji to wielkiej nie mam.
Owszem idę, bez specjalnego wyczerpania, ale wolno.
Na podejściach nie narzucam sobie wielkiego tempa, zresztą do chodzenia w górach zawsze tak podchodziłam.
Przede wszystkim celem w samym sobie były.. GÓRY. Widoki.
Pogoda się zmieniała, jak to w górach, ale cały czas ciepło było.
Uwielbiam te górskie zapachy, przestrzenie.
Tego nic nie zastąpi.
Gdyby mi tylko ktoś zaproponował jakieś mieszkanie w górach i jakieś zajęcię, które pozowliłoby się utrzymać, bez wahania .. pakuje się i już mnie nie ma w mieście,
Do niczego to miasto nie jest mi potrzebne.
Szlismy wytrwale nie odpoczywając, zresztą czas nas gonił ( pociąg).
Na Radziejowej o ile dobrze pamietam byliśmy po 3 godzinach, tam 5 minut przerwy na jedzenie i dalej w drogę na Przehybę.
Na Przehybie w schronisku sala pełna ludzi, więc przycupnelismy na ławce, zjedlismy cos tam.
Jakieś 10 min przerwy i w doł do Rytra.
No ale zaczeło .. lać.
No to plecaki w ruch, wyciagamy przeciwdeszczowe spodnie, kurtki i w drogę.
Mnie to nie straszne, w koncu niejeden maraton w deszczu, zimnie i blocie przejechałam. Ja nawet jak wiadomo lubię jak jest trochę bardziej ekstremalnie.
No, ale zrobiło się troche niebezpiecznie . Szliśmy niebieskim szlakiem, a tam na zejsciach dużo kamieni. Kamienie śliskie, błoto, trzeba było uważać. Zwlaszcza ja bo i kolano o kostka skręcona..na maratonie w Zabierzowie, przecież daje czasem znać o sobie.
Udało się dotrzeć do Rytra bezpiecznie, chociaż nie ukrywam z bardzo bolącymi już nogami.
Zwłaszcza kolanami.
Jedzonko w restauracji , pociąg i domu.
I znowu cięzki powrót do nizinnej rzeczywistości.
Nie potrafię bez gór żyć.
Nie mogłabym mieszkać z daleka od nich.
Zdjęć zrobiłam mało, ale wielkich warunków nie było, poza tym mgła, deszcz.
Czas przejścia: 7 godzin 17 minut
Spalone kalorie : 2262
Średnie tętno: 120
Przewyższenie: ponad 3000 m
Repertuar długich i cięższych tras w okolicy póki co się chyba wyczerpał, a ileż można jeździć na Brzankę czy Jamną? ( no chyba że różnymi drogami).
Tak się złozyło, że Tomek też nie miał większych planów, a też lubi chodzić po górach, więc szybka decyzja w piątek wieczorem: idziemy w góry.
Ja bardzo chciałam zrobić cos innego niż rower. Od dawna marzyło mi się wyjście w góry.
Maszyny tym razem zostały w domach… chociaż nie ukrywam, że zawsze kiedy ruszam się bez roweru w góry ( z wyjątkiem Tatr rzecz jasna) jest mi odrobinę żal.
No i zawsze analizuję każdy kamień, sciężkę, zjazd , podjazd, korzeń – jak przejechać, jak podjechać, czy dałoby się w ogóle.
Tak więc rano w sobotę pociągiem do Rytra.
Mojego ulubionego Rytra. Dobrze, że jest tak blisko. Do Rytra mam wielki sentyment, kiedyś już o tym pisałam.
Przywitała nas piekna pogoda, nawet ciut za gorąco i podczas pierwszego dosyć ostrego podejścia, pot lał się z nas ciurkiem.
Za to widoki rekompensowały i wysiłek i ten wylany pot.
Uwielbiam ten widok z górami w tle i Rytrem w dole. Te góry tak mocno zalesione, zielone, te ruiny na jednej z nich. Pięknie naprawdę. Urzekająco pięknie.
I znowu dało mi się we znaki, to że dawno nie chodziłam. Zdecydowanie za mało chodzenia.
Autobus i rower i to wszystko.
To potem wychodzi. Nogi bolały już po jakichś 2 czy 3 godzinach. Kolano niestety się buntuje, daje mi znać, ze i owszem pedałować sobie ono może, ale z chodzeniem to już droga pani znacznie gorzej .
Ale co mam zrobić?
Rowerem nie wszędzie dojadę.
Nie wszystkie szlaki piesze w górach są takie, ze da się wjechać.
No a co z Tatrami?
Poza tym polubiłam to szwędanie się po górach, nie wyobrażam sobie żebym musiała zrezygnować z tego, zwłaszcza z zimowych Tatr.
Poszliśmy sobie szlakiem czerwonym przez Niemcową, Wielki Rogacz, Radziejową na Przehybę.
Kondycji to wielkiej nie mam.
Owszem idę, bez specjalnego wyczerpania, ale wolno.
Na podejściach nie narzucam sobie wielkiego tempa, zresztą do chodzenia w górach zawsze tak podchodziłam.
Przede wszystkim celem w samym sobie były.. GÓRY. Widoki.
Pogoda się zmieniała, jak to w górach, ale cały czas ciepło było.
Uwielbiam te górskie zapachy, przestrzenie.
Tego nic nie zastąpi.
Gdyby mi tylko ktoś zaproponował jakieś mieszkanie w górach i jakieś zajęcię, które pozowliłoby się utrzymać, bez wahania .. pakuje się i już mnie nie ma w mieście,
Do niczego to miasto nie jest mi potrzebne.
Szlismy wytrwale nie odpoczywając, zresztą czas nas gonił ( pociąg).
Na Radziejowej o ile dobrze pamietam byliśmy po 3 godzinach, tam 5 minut przerwy na jedzenie i dalej w drogę na Przehybę.
Na Przehybie w schronisku sala pełna ludzi, więc przycupnelismy na ławce, zjedlismy cos tam.
Jakieś 10 min przerwy i w doł do Rytra.
No ale zaczeło .. lać.
No to plecaki w ruch, wyciagamy przeciwdeszczowe spodnie, kurtki i w drogę.
Mnie to nie straszne, w koncu niejeden maraton w deszczu, zimnie i blocie przejechałam. Ja nawet jak wiadomo lubię jak jest trochę bardziej ekstremalnie.
No, ale zrobiło się troche niebezpiecznie . Szliśmy niebieskim szlakiem, a tam na zejsciach dużo kamieni. Kamienie śliskie, błoto, trzeba było uważać. Zwlaszcza ja bo i kolano o kostka skręcona..na maratonie w Zabierzowie, przecież daje czasem znać o sobie.
Udało się dotrzeć do Rytra bezpiecznie, chociaż nie ukrywam z bardzo bolącymi już nogami.
Zwłaszcza kolanami.
Jedzonko w restauracji , pociąg i domu.
I znowu cięzki powrót do nizinnej rzeczywistości.
Nie potrafię bez gór żyć.
Nie mogłabym mieszkać z daleka od nich.
Zdjęć zrobiłam mało, ale wielkich warunków nie było, poza tym mgła, deszcz.
Czas przejścia: 7 godzin 17 minut
Spalone kalorie : 2262
Średnie tętno: 120
Przewyższenie: ponad 3000 m
Rytro w dole© lemuriza1972
I znowu Rytro w dole© lemuriza1972
Roslinka© lemuriza1972
Czerwony szlak© lemuriza1972
Górki© lemuriza1972
Na szlaku w drodze na Przehybę© lemuriza1972
Wiodk ze szlaku na Przehybę© lemuriza1972
Potok po deszczu© lemuriza1972
Gdzieś na szlaku© lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Zazdroszczę troszkę bliskości do gór. Ja niestety mam w nie ponad 600km :/ Jeśli chodzi o rower to nie mogę narzekać - okoliczne Bory Tucholskie są absolutnie przepiękne :)
Iwa - 07:01 wtorek, 12 czerwca 2012 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!