Niedziela, 3 czerwca 2012
Brzanka po raz drugi w tym roku
„Straszyli” do rana , że będzie bardzo padać.
W radiu straszyli.
Spakowałam więc do plecaka kurtkę przecidweszczową i pomyślałam , że może się uda wrócić przed deszczem.
Nie raz i nie dwa w deszczu jeździłam, ale generalnie podczas takiej długiej trasy jaką planowałam dzisiaj.. no to lepiej żeby pogoda była dobra.
I była.
Deszcz zaczął padać dopiero teraz ( czyli wieczorem).
Fajny deszczowy zapach czuję teraz…
Dobry dzień.. Unia wygrała w Toruniu i nawet mecz był w tv.
Pogoda udała się.
Fajna, rowerowa temperatura, około 20 stopni, słońce przez przeważającą część trasy.
Przyjemnie się więc jechało.
Na Marcinkę podjazdem szutrowym.
Miałam trochę obaw jak po wczorajszych 70 dość mocno zrobionych kilometrach, zareaguja moje nogi.
Zareagowały nieźle.
Już podjeżdzając na Marcinkę czułam , że źle nie będzie.
I nie było źle.
Owszem nie czuję jeszcze jakiejś oszałamiającej mocy, ale nie czuję też już takiego rozpaczliwego braku mocy, jak np. podczas poprzedniej wycieczki na Brzankę.
Zdecydowanie lepiej jechało mi się dzisiaj.
A najwięcej radości przyniosły mi zjazdy.
To nie jest jeszcze może wielka prędkość, ale zdecydowanie więcej odwagi.
Na tych cholernych nielubianych przeze mnie szutrach, znowu puszczam hamulce i pozwalam rowerowi żeby mnie prowadził.
Na zjeździe z Brzanki ( to jest bardzo, bardzo fajny zjazd, tak w 70% przypominający te w górach) było naprawdę fajnie.
Znowu poczułam radość ze zjeżdzania.
Dużą radość.
Końcówkę zjazdu dzisiaj pojechalismy trochę inaczej niż „szedł” maraton, ale też było bardzo stromo, troche kolein i korzeni.
Pupa na tylnej oponie niemalże.. i ciagła walka z sobą: zejść z roweru czy jechać.
Ale myślałam: kobieto przecież na maratonach u GG nie takie zjazdy zjeżdzałaś, przypomnij sobie, że potrafisz.
No i zjechałam.
Na Brzance spotkalismy braci „Kefirów” w sile trzech.
Kefir zapytał: którędy jechaliście?
Trasą maratonu.
Kefir: macie siłę… my jechaliśmy trasą PKS-u.
Dobry tekst, prawda?
Kefir potem mówił, że jeżdżą trasą PKS-u, żeby w razie czego było czym wrócić.
Opuszczając Brzankę spotkaliśmy też Pana Bogusia K. z małżonką, czyli niestrudzonego organizatora wszelakich wypraw górskich i imprez.
Jestem zadowolona z tej mojej dzisiejszej jazdy.
Jest jeszcze wiele do zrobienia w kontekście mocy na podjazdach, ale wyraźnie idzie ku lepszemu.
Nawet dość dobre tempo jak na taką trasę, bo chociaż technicznie ta trasa w porównaniu do maratonów u GG, trudna nie jest , to jest sporo przewyższenia i zmęczyć się można.
Ale nie jestem jakaś szczególnie wykończona, co oznacza, że chyba powoli dochodzę do siebie.
No chyba, że to był po prostu taki wyjątkowy dzień.
Na Marcince spotaklismy się z Renatką.
Zjedlismy i wypilismy co nieco.
Potem trzeba było jeszcze raz ( trzeci dzisiaj) wdrapac się na Marcinkę.
Tomek z Renatką pojechali jeszcze do Kruka, ja szutrem zjechałam z Marcinki, wzdłuż obowodnicy i do domu, bo chciałam zdążyć na mecz w tv.
Fajnie, naprawdę fajnie.
Poczułam radość z tej jazdy dzisiejszej.
Pomyślałam , że może jednak maraton bym jakiś wymęczyła. Może jeszcze nie u GG, ale jakieś Cyklo pewnie tak.
W radiu straszyli.
Spakowałam więc do plecaka kurtkę przecidweszczową i pomyślałam , że może się uda wrócić przed deszczem.
Nie raz i nie dwa w deszczu jeździłam, ale generalnie podczas takiej długiej trasy jaką planowałam dzisiaj.. no to lepiej żeby pogoda była dobra.
I była.
Deszcz zaczął padać dopiero teraz ( czyli wieczorem).
Fajny deszczowy zapach czuję teraz…
Dobry dzień.. Unia wygrała w Toruniu i nawet mecz był w tv.
Pogoda udała się.
Fajna, rowerowa temperatura, około 20 stopni, słońce przez przeważającą część trasy.
Przyjemnie się więc jechało.
Na Marcinkę podjazdem szutrowym.
Miałam trochę obaw jak po wczorajszych 70 dość mocno zrobionych kilometrach, zareaguja moje nogi.
Zareagowały nieźle.
Już podjeżdzając na Marcinkę czułam , że źle nie będzie.
I nie było źle.
Owszem nie czuję jeszcze jakiejś oszałamiającej mocy, ale nie czuję też już takiego rozpaczliwego braku mocy, jak np. podczas poprzedniej wycieczki na Brzankę.
Zdecydowanie lepiej jechało mi się dzisiaj.
A najwięcej radości przyniosły mi zjazdy.
To nie jest jeszcze może wielka prędkość, ale zdecydowanie więcej odwagi.
Na tych cholernych nielubianych przeze mnie szutrach, znowu puszczam hamulce i pozwalam rowerowi żeby mnie prowadził.
Na zjeździe z Brzanki ( to jest bardzo, bardzo fajny zjazd, tak w 70% przypominający te w górach) było naprawdę fajnie.
Znowu poczułam radość ze zjeżdzania.
Dużą radość.
Końcówkę zjazdu dzisiaj pojechalismy trochę inaczej niż „szedł” maraton, ale też było bardzo stromo, troche kolein i korzeni.
Pupa na tylnej oponie niemalże.. i ciagła walka z sobą: zejść z roweru czy jechać.
Ale myślałam: kobieto przecież na maratonach u GG nie takie zjazdy zjeżdzałaś, przypomnij sobie, że potrafisz.
No i zjechałam.
Na Brzance spotkalismy braci „Kefirów” w sile trzech.
Kefir zapytał: którędy jechaliście?
Trasą maratonu.
Kefir: macie siłę… my jechaliśmy trasą PKS-u.
Dobry tekst, prawda?
Kefir potem mówił, że jeżdżą trasą PKS-u, żeby w razie czego było czym wrócić.
Opuszczając Brzankę spotkaliśmy też Pana Bogusia K. z małżonką, czyli niestrudzonego organizatora wszelakich wypraw górskich i imprez.
Jestem zadowolona z tej mojej dzisiejszej jazdy.
Jest jeszcze wiele do zrobienia w kontekście mocy na podjazdach, ale wyraźnie idzie ku lepszemu.
Nawet dość dobre tempo jak na taką trasę, bo chociaż technicznie ta trasa w porównaniu do maratonów u GG, trudna nie jest , to jest sporo przewyższenia i zmęczyć się można.
Ale nie jestem jakaś szczególnie wykończona, co oznacza, że chyba powoli dochodzę do siebie.
No chyba, że to był po prostu taki wyjątkowy dzień.
Na Marcince spotaklismy się z Renatką.
Zjedlismy i wypilismy co nieco.
Potem trzeba było jeszcze raz ( trzeci dzisiaj) wdrapac się na Marcinkę.
Tomek z Renatką pojechali jeszcze do Kruka, ja szutrem zjechałam z Marcinki, wzdłuż obowodnicy i do domu, bo chciałam zdążyć na mecz w tv.
Fajnie, naprawdę fajnie.
Poczułam radość z tej jazdy dzisiejszej.
Pomyślałam , że może jednak maraton bym jakiś wymęczyła. Może jeszcze nie u GG, ale jakieś Cyklo pewnie tak.
Las w okolicach Karwodrzy© lemuriza1972
Widoczek gdzieś po drodze© lemuriza1972
Końcówka podjazdu w Piekiełku© lemuriza1972
Bracia "Kefirowie" na Brzance© lemuriza1972
Widok z Brzanki© lemuriza1972
Zjazd z Brzanki© lemuriza1972
Takie sobie drzewo gdzieś po zjeździe z Brzanki© lemuriza1972
Podjazd w lesie trzemeskim© lemuriza1972
Kapliczka© lemuriza1972
- DST 80.00km
- Teren 40.00km
- Czas 04:38
- VAVG 17.27km/h
- VMAX 50.00km/h
- Temperatura 20.0°C
- HRmax 172 ( 91%)
- HRavg 144 ( 76%)
- Kalorie 1878kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
dokładnie tak, jak piszesz :) Sił nie brakło te dwa piwka zrobiły robotę :) z Brzanki zjechaliśmy koło stalbomatu do Ryglic póżniej Tuchów i na Chate pod Wałem :) http://www.endomondo.com/workouts/uQ2N52BHL_8 taka traska :) spoko asfaltami ze względu na Slicki :)
kefir - 12:12 poniedziałek, 4 czerwca 2012 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!