Wpisy archiwalne w miesiącu
Czerwiec, 2012
Dystans całkowity: | 989.00 km (w terenie 245.00 km; 24.77%) |
Czas w ruchu: | 46:56 |
Średnia prędkość: | 21.07 km/h |
Maksymalna prędkość: | 60.00 km/h |
Suma podjazdów: | 1690 m |
Maks. tętno maksymalne: | 175 (93 %) |
Maks. tętno średnie: | 154 (81 %) |
Suma kalorii: | 10062 kcal |
Liczba aktywności: | 21 |
Średnio na aktywność: | 47.10 km i 2h 14m |
Więcej statystyk |
Sobota, 2 czerwca 2012
Do Czarnej
Dwa dni weekendu przeznaczone na rower.
Wolałabym jeden dzien przeznaczyć na wyjscie w góry, ale się nie złożyło.
Może w przyszły weekend? Zobaczymy.
Tak sobie pomyślałam, że w jeden dzień trzeba zrobić jakąś ambitniejszą trasę (z przewyższeniami), a w jeden coś płaskiego, szybkiego.
Miałam na dzisiaj inny plan, myślałam o lesie Radłowskim , jeździe do Wał Rudy, potem do Borzęcina, tam jest dosyć fajny szlak przez las.
W końcu stanęło na jeździe do Czarnej.
Dawno tam nie byłam, ale miałam wrażenie, że dzisiaj jechalismy jakąś inną trasą.
Mało lasu coś było i z tego co pamiętam to jakoś tak więcej było przedzierania się przez krzaczory, wertepy.
Dzisiaj dziwna pogoda. Momentami słońce i ciepło, ale kiedy zachodziło słońce, wiał bardzo mocny , zimny wiatr.
Do Czarnej jechało się świetnie, bo z wiatrem, momentami to prawie bez wysiłku, więc śmiałam się, że to prawie jak jazda nie na rowerze.
Z powrotem trzeba się było bardzo nasiłować.
Wiatr momentami pokazywał nam nasze miejsce w szeregu.
Ale generalnie dosyć sprawnie nam to poszło i dość szybko.
Dzisiaj z Tomkiem.
Staram się teraz jeździć mocniej i szybciej, stąd na robienie zdjęć już nie ma tyle czasu.
Ale w sumie dzisiaj nie było specjalnych widoków. Płaska trasa.
Las , którym się jedzie do Czarnej taki bardziej już „mielecki”. Trochę piachu, zapach iglastych drzew.
Zaczęliśmy czerwonym pieszym od Klikowej do Krzyża, przez Lipie.
Przez Lipie też wracalismy i tam przytrafiła mi się przygoda.
Źle weszłam w zakręt, pełen piachu i.. zakopałam sie w tym piachu.
Gleba:)
No ale na szczęscie bardzo niegroźna.
Mirek pożyczył mi dwie książki o górach.
A właściwie o ludziach w górach.
Minęło sporo czasu, kiedy ostatni raz czytałam literaturę górskę.
Czytałam wczoraj i .. zatęskniłam za tym wszystkim co w górach.
Za widokami, za wysiłkiem, za wyzwaniami… za tą radością kiedy wieje wiatr, zacina śnieg, marzną nogi i ręce a człowiek mimo wszystko się uśmiecha.
Bo jest w górach.
Obecnie czytam książkę Ryszarda Pawłowskiego.
Cytat:
„ we wszystkim co zaczynałem robić, chciałem być najlepszy. Zapasy, judo, boks,szachy.
90% ludzi nie robi nic. Potem przyglądają się tym 10% pasjonatów i komentują:
„ To dlatego, że mają kompleksy”
„ Nie potrafi się sprawdzić w rodzinie , to ucieka w góry”
Mieszkając w internacie, chodziłem na treningi, a moi koledzy grali w karty i pili. „Po co ci to?”
Dwa lata później zmieniło się:
Aaaa… ty sobie wyjeżdzasz” a do klubu na moje zaproszenie nie przyszedł nikt.
Dziś jest podobnie. Starsi , „nieczynni” już koledzy mówią:
„ Tak Rysiek, ty robiłeś w górach ambitne rzeczy, a teraz te wyprawy za pieniądze”
Mam ochotę odpowiedzieć: „ Mógłbym robić to co wy, czyli nic”
Zauważyłem ze zgrozą, że nawet mój kilkunastoletni syn ze wszystkich sił stara się nie wychylać.
„ Czemu nie pokażesz , ze ci zależy?” – pytam.
„ koledzy też mają słabe stopnie” – mówi. Broń Boże, żeby nie powiedzieli o nim ambitny”
Wolałabym jeden dzien przeznaczyć na wyjscie w góry, ale się nie złożyło.
Może w przyszły weekend? Zobaczymy.
Tak sobie pomyślałam, że w jeden dzień trzeba zrobić jakąś ambitniejszą trasę (z przewyższeniami), a w jeden coś płaskiego, szybkiego.
Miałam na dzisiaj inny plan, myślałam o lesie Radłowskim , jeździe do Wał Rudy, potem do Borzęcina, tam jest dosyć fajny szlak przez las.
W końcu stanęło na jeździe do Czarnej.
Dawno tam nie byłam, ale miałam wrażenie, że dzisiaj jechalismy jakąś inną trasą.
Mało lasu coś było i z tego co pamiętam to jakoś tak więcej było przedzierania się przez krzaczory, wertepy.
Dzisiaj dziwna pogoda. Momentami słońce i ciepło, ale kiedy zachodziło słońce, wiał bardzo mocny , zimny wiatr.
Do Czarnej jechało się świetnie, bo z wiatrem, momentami to prawie bez wysiłku, więc śmiałam się, że to prawie jak jazda nie na rowerze.
Z powrotem trzeba się było bardzo nasiłować.
Wiatr momentami pokazywał nam nasze miejsce w szeregu.
Ale generalnie dosyć sprawnie nam to poszło i dość szybko.
Dzisiaj z Tomkiem.
Staram się teraz jeździć mocniej i szybciej, stąd na robienie zdjęć już nie ma tyle czasu.
Ale w sumie dzisiaj nie było specjalnych widoków. Płaska trasa.
Las , którym się jedzie do Czarnej taki bardziej już „mielecki”. Trochę piachu, zapach iglastych drzew.
Zaczęliśmy czerwonym pieszym od Klikowej do Krzyża, przez Lipie.
Przez Lipie też wracalismy i tam przytrafiła mi się przygoda.
Źle weszłam w zakręt, pełen piachu i.. zakopałam sie w tym piachu.
Gleba:)
No ale na szczęscie bardzo niegroźna.
Mirek pożyczył mi dwie książki o górach.
A właściwie o ludziach w górach.
Minęło sporo czasu, kiedy ostatni raz czytałam literaturę górskę.
Czytałam wczoraj i .. zatęskniłam za tym wszystkim co w górach.
Za widokami, za wysiłkiem, za wyzwaniami… za tą radością kiedy wieje wiatr, zacina śnieg, marzną nogi i ręce a człowiek mimo wszystko się uśmiecha.
Bo jest w górach.
Obecnie czytam książkę Ryszarda Pawłowskiego.
Cytat:
„ we wszystkim co zaczynałem robić, chciałem być najlepszy. Zapasy, judo, boks,szachy.
90% ludzi nie robi nic. Potem przyglądają się tym 10% pasjonatów i komentują:
„ To dlatego, że mają kompleksy”
„ Nie potrafi się sprawdzić w rodzinie , to ucieka w góry”
Mieszkając w internacie, chodziłem na treningi, a moi koledzy grali w karty i pili. „Po co ci to?”
Dwa lata później zmieniło się:
Aaaa… ty sobie wyjeżdzasz” a do klubu na moje zaproszenie nie przyszedł nikt.
Dziś jest podobnie. Starsi , „nieczynni” już koledzy mówią:
„ Tak Rysiek, ty robiłeś w górach ambitne rzeczy, a teraz te wyprawy za pieniądze”
Mam ochotę odpowiedzieć: „ Mógłbym robić to co wy, czyli nic”
Zauważyłem ze zgrozą, że nawet mój kilkunastoletni syn ze wszystkich sił stara się nie wychylać.
„ Czemu nie pokażesz , ze ci zależy?” – pytam.
„ koledzy też mają słabe stopnie” – mówi. Broń Boże, żeby nie powiedzieli o nim ambitny”
Tarnów , ul . Wałowa© lemuriza1972
W drodze do Czarnej© lemuriza1972
w drodze do czarnej 2© lemuriza1972
- DST 70.00km
- Teren 25.00km
- Czas 03:02
- VAVG 23.08km/h
- VMAX 40.00km/h
- HRmax 172 ( 91%)
- HRavg 150 ( 79%)
- Kalorie 1385kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 1 czerwca 2012
Walka z podjazdami
Dużo ostatnio myślę o swojej jeździe.
Sama nie wiem dlaczego tak bardzo chciałabym jeździć lepiej, bo zawody na razie .. odkładam na później.
Odkładam aczkolwiek jak patrzę jak koledzy Bikeholicy dzielnie walczą w Cyklokarpatach , to chociaż nie jest to mój wiodący cykl jak wiadomo, to aż nogi się rwą żeby pojechać i być razem z nimi. Jak w drużynie.
To przyjemne.
Ale rozum mówi na razie „ nie”.
Rozum też mówi: jeśli chcesz lepiej jeździć, trzeba się wziąć do pracy.
A jak zaczniesz lepiej jeździć, to może zdążysz na jakieś zawody w tym roku.
Wreszcie wybrałam się do sklepu na Anny, kupiłam „białko i węgiel”, IsoPlus, bo to moje odżywianie marne jest i skąd ta siła ma być?
Z tych sałatek? No way.
Dostałam od Sławka N linka do artykułu w którym opisuje swoją przygodę z bieganiem.
Sławek to taki pozytywny sportowy „wariat” , który próbuje wszystkiego. I rower, i basen i biegówki i bieganie … aż boję się myśleć co wymysli jeszcze.
Mamy więc wiele wspólnego, bo ja jak wiadomo też lubię „nowe”.
( wciąż pozostaje marzenie o kolejnych próbach wspinaczki na skałkach, ale Adam teraz jeździ maratony, więc nie za bardzo jest kogo prosić o zabranie w skałki),
Wracając do Sławka, przeczytałam ten artykuł i pomyślałam:
Sławek trenuje, wyznacza sobie kolejne cele ( za tydzien Bieg Rzeźnika).. przecież też taka kiedyś byłam. Coś z tym zrobić trzeba.
A potem jeszcze weszłam na bloga Majki Włoszczowskiej i poczytałam jak jechała jakiś wyscig , podczas którego była 7.
Podobno spadła na nią lawina krytyki, a ona pisała jak jechała na maksa, jak walczyła o każdą sekundę.
Pomyslałam sobie: ci co pisali i mówili na ten temat, zapewne nie wiedzą co to znaczy jeździć na rowerze.
Wydaje im się , ze wiedzą. Tylko im się wydaje zapewne.
Bo tak naprawdę dopiero wtedy dowiesz się co to znaczy jazda na rowerze kiedy robisz podjazd , trudny podjazd i kiedy rozkręcasz organizm do granic swojej wytrzymałości.
A wtedy tętno osiąga maksymalny pułap, w gardle aż pali, nogi pięką i bolą, boli całe ciało ( mnie wtedy boli cała szczęka ). Wtedy człowiek ma wrażenie, ze umiera. I tak przez np. .. 2 godziny. Albo czasem dłużej.
Mój rekord – maraton w Krynicy 6,5 godziny jazdy.
Tak naprawdę dowiesz się co znaczy jeździć na rowerze kiedy przed Tobą ukaże się zjazd… zjazd bardzo, bardzo stromy, pełen korzeni, kamieni i Bóg jeden wie czego jeszcze, a do tego jeszcze mokry.
Jeśli go zjedziesz, jeśli znajdziesz w sobie tyle odwagi i umięjetnosci, to będziesz wiedział co znaczy mtb.
I konieczne dodaj do tego nie tylko walkę z samym sobą i własnymi ograniczeniami, ale też z rywalami.
Wtedy kiedy głowa Ci mówi: nie… nie dasz rady, odpuść sobie.
I kiedy trzeba jej powiedzieć: dam radę !
Kiedy boli tak, że chce się płakać, ale jedziesz, bo walczysz!
Ona zapewne tak walczyła, a oni siedzieli przed tv , pili piwo i narzekali…
No, więc i Sławek swoim artykułem o bieganiu i Majka swoim wpisem na blogu, zmobilizowali mnie żeby sobie przypomnieć jak to jest walczyć.
Na razie z samą sobą.
Potem się zobaczy.
Wyjechałam z zamiarem: to będzie krótki , ale intensywny trening.
Każdy podjazd jadę na maksimum swoich obecnych mozliwości.
I pojechałam.
Pierwsza lekka górka czyli podjazd w Zbylitowskiej Górze.
Plan: blat
Dawniej to była norma, ale ostanimi czasy to przed każdym prawie wzniesieniem wrzucałam asekurancko średnią.
Jest blat, jest dobra prędkośc, jest zmęczenie, ale wjeżdzam tak jak chciałam.
Każde nastepne wzniesienie przed Lubinką ( bo ona była moim celem) to samo.
Jestem z siebie zadowolona, ale myśle sobie: spokojnie Iza, prawdziwa próba na Lubince.
Lubinka..
Kiedys robiłam ją z blatu.
Jak wiadomo w ubiegłym roku m.in. tam trenowałam podjazdy.
Wjeżdzałam po 6 razy na jednym treningu, trzymając dobrą kadencję i znacznie przyspieszając na koncówce.
Nie ten etap jeszcze niestety.
Nawet nie próbuję wjeżdzać z blatu.
Myslę sobie: nie wolno mi zejść z prędkościa poniżej 12 km/h ( na tych najbardziej ostrych serpentynach)
Jadę.. 15, 14… 12 pojawia się rzadko, a jeśli się pojawia, to zaraz jest mocniejsze depnięcie, bo chce plan zrealizować.
Szału nie ma, ale wjeżdzam tak jak chciałam.
Ambitnie jak kiedyś.
Ciekawa jestem czy byłabym na dzien dzisiejszy zrobić te 6 podjazdów?
Nie próbowałam. Ale kiedyś spróbuję. Na pewno.
Jadę do skrzyżowania na szczycie, zawracam.
Obok sklepu jeszcze w górę kawałek, a potem mam w doł i jestem w Pleśnej.
Ostatnie górki niewielkie to koło cmentarza w Rzuchowej i wąwóz w Błoniu.
Jadę na maksa.
W wąwozie jadę ze średniej, co jeszcze mi się nie zdarzylo w tym roku, a to jest ostry podjazd.
Mam prawie ciemno przed oczami, diabeł podszeptuje: zrzuć .. zrzuć..
Nie zrzucam, patrzę przed siebie.. jeszcze 200 m… Iza wytrzymaj, jeszcze 100 m Iza… jeszcze 50.
Wjeżdzam.
Hurra.. wygrałam z samą sobą, a raczej z tym moim odwiecznym diabłem gdzieś tam kuszącym do poddania się.
Wracam do domu.
Na Zbylitowskiej na wysokości domu Mirka, ktoś do mnie krzyczy, widzę Mirka przy drodze , przy aucie, macha ręcznikiem.
Zatrzymuje się i mówie:
\nie wiedziałam, ze wóz techniczny czeka.
Mirek: no czekam i czekam…
Trasa krótka, ale treściwa. Po raz pierwszy w tym sezonie jestem z siebie w pełni zadowolona.
Tętno może nie do końca odzwierciedla wysiłek, ale naprawdę się starałam.
A na deser.. zdjecie domu.
Domu, który uważam za najpiekniejszy w mojej okolicy.
Domu, który obserwuje od jakichś dwóch lat jak „rośnie”
Na piekno tego domu nie składa się on sam, składa się też okolica w której się znajduje.
Tak pieknego widoku jak mają jego mieszkancy z okien, nie ma chyba nikt w okolicy.
Ten dom to takie moje marzenie…
Taki własnie chciałabym mieć, z takim widokiem.
Marzy mi się poranna kawa, na tarasie i widok na pagóry.
Takie marzenie…
( zdjęcia jak zwykle nie oddają "klimatu", dom nie taki piekny jak w realu, a górki jakieś takie płaskie i mało zielone, ale.. na żywo naprawdę wszystko robi wielkie wrażenie)
Sama nie wiem dlaczego tak bardzo chciałabym jeździć lepiej, bo zawody na razie .. odkładam na później.
Odkładam aczkolwiek jak patrzę jak koledzy Bikeholicy dzielnie walczą w Cyklokarpatach , to chociaż nie jest to mój wiodący cykl jak wiadomo, to aż nogi się rwą żeby pojechać i być razem z nimi. Jak w drużynie.
To przyjemne.
Ale rozum mówi na razie „ nie”.
Rozum też mówi: jeśli chcesz lepiej jeździć, trzeba się wziąć do pracy.
A jak zaczniesz lepiej jeździć, to może zdążysz na jakieś zawody w tym roku.
Wreszcie wybrałam się do sklepu na Anny, kupiłam „białko i węgiel”, IsoPlus, bo to moje odżywianie marne jest i skąd ta siła ma być?
Z tych sałatek? No way.
Dostałam od Sławka N linka do artykułu w którym opisuje swoją przygodę z bieganiem.
Sławek to taki pozytywny sportowy „wariat” , który próbuje wszystkiego. I rower, i basen i biegówki i bieganie … aż boję się myśleć co wymysli jeszcze.
Mamy więc wiele wspólnego, bo ja jak wiadomo też lubię „nowe”.
( wciąż pozostaje marzenie o kolejnych próbach wspinaczki na skałkach, ale Adam teraz jeździ maratony, więc nie za bardzo jest kogo prosić o zabranie w skałki),
Wracając do Sławka, przeczytałam ten artykuł i pomyślałam:
Sławek trenuje, wyznacza sobie kolejne cele ( za tydzien Bieg Rzeźnika).. przecież też taka kiedyś byłam. Coś z tym zrobić trzeba.
A potem jeszcze weszłam na bloga Majki Włoszczowskiej i poczytałam jak jechała jakiś wyscig , podczas którego była 7.
Podobno spadła na nią lawina krytyki, a ona pisała jak jechała na maksa, jak walczyła o każdą sekundę.
Pomyslałam sobie: ci co pisali i mówili na ten temat, zapewne nie wiedzą co to znaczy jeździć na rowerze.
Wydaje im się , ze wiedzą. Tylko im się wydaje zapewne.
Bo tak naprawdę dopiero wtedy dowiesz się co to znaczy jazda na rowerze kiedy robisz podjazd , trudny podjazd i kiedy rozkręcasz organizm do granic swojej wytrzymałości.
A wtedy tętno osiąga maksymalny pułap, w gardle aż pali, nogi pięką i bolą, boli całe ciało ( mnie wtedy boli cała szczęka ). Wtedy człowiek ma wrażenie, ze umiera. I tak przez np. .. 2 godziny. Albo czasem dłużej.
Mój rekord – maraton w Krynicy 6,5 godziny jazdy.
Tak naprawdę dowiesz się co znaczy jeździć na rowerze kiedy przed Tobą ukaże się zjazd… zjazd bardzo, bardzo stromy, pełen korzeni, kamieni i Bóg jeden wie czego jeszcze, a do tego jeszcze mokry.
Jeśli go zjedziesz, jeśli znajdziesz w sobie tyle odwagi i umięjetnosci, to będziesz wiedział co znaczy mtb.
I konieczne dodaj do tego nie tylko walkę z samym sobą i własnymi ograniczeniami, ale też z rywalami.
Wtedy kiedy głowa Ci mówi: nie… nie dasz rady, odpuść sobie.
I kiedy trzeba jej powiedzieć: dam radę !
Kiedy boli tak, że chce się płakać, ale jedziesz, bo walczysz!
Ona zapewne tak walczyła, a oni siedzieli przed tv , pili piwo i narzekali…
No, więc i Sławek swoim artykułem o bieganiu i Majka swoim wpisem na blogu, zmobilizowali mnie żeby sobie przypomnieć jak to jest walczyć.
Na razie z samą sobą.
Potem się zobaczy.
Wyjechałam z zamiarem: to będzie krótki , ale intensywny trening.
Każdy podjazd jadę na maksimum swoich obecnych mozliwości.
I pojechałam.
Pierwsza lekka górka czyli podjazd w Zbylitowskiej Górze.
Plan: blat
Dawniej to była norma, ale ostanimi czasy to przed każdym prawie wzniesieniem wrzucałam asekurancko średnią.
Jest blat, jest dobra prędkośc, jest zmęczenie, ale wjeżdzam tak jak chciałam.
Każde nastepne wzniesienie przed Lubinką ( bo ona była moim celem) to samo.
Jestem z siebie zadowolona, ale myśle sobie: spokojnie Iza, prawdziwa próba na Lubince.
Lubinka..
Kiedys robiłam ją z blatu.
Jak wiadomo w ubiegłym roku m.in. tam trenowałam podjazdy.
Wjeżdzałam po 6 razy na jednym treningu, trzymając dobrą kadencję i znacznie przyspieszając na koncówce.
Nie ten etap jeszcze niestety.
Nawet nie próbuję wjeżdzać z blatu.
Myslę sobie: nie wolno mi zejść z prędkościa poniżej 12 km/h ( na tych najbardziej ostrych serpentynach)
Jadę.. 15, 14… 12 pojawia się rzadko, a jeśli się pojawia, to zaraz jest mocniejsze depnięcie, bo chce plan zrealizować.
Szału nie ma, ale wjeżdzam tak jak chciałam.
Ambitnie jak kiedyś.
Ciekawa jestem czy byłabym na dzien dzisiejszy zrobić te 6 podjazdów?
Nie próbowałam. Ale kiedyś spróbuję. Na pewno.
Jadę do skrzyżowania na szczycie, zawracam.
Obok sklepu jeszcze w górę kawałek, a potem mam w doł i jestem w Pleśnej.
Ostatnie górki niewielkie to koło cmentarza w Rzuchowej i wąwóz w Błoniu.
Jadę na maksa.
W wąwozie jadę ze średniej, co jeszcze mi się nie zdarzylo w tym roku, a to jest ostry podjazd.
Mam prawie ciemno przed oczami, diabeł podszeptuje: zrzuć .. zrzuć..
Nie zrzucam, patrzę przed siebie.. jeszcze 200 m… Iza wytrzymaj, jeszcze 100 m Iza… jeszcze 50.
Wjeżdzam.
Hurra.. wygrałam z samą sobą, a raczej z tym moim odwiecznym diabłem gdzieś tam kuszącym do poddania się.
Wracam do domu.
Na Zbylitowskiej na wysokości domu Mirka, ktoś do mnie krzyczy, widzę Mirka przy drodze , przy aucie, macha ręcznikiem.
Zatrzymuje się i mówie:
\nie wiedziałam, ze wóz techniczny czeka.
Mirek: no czekam i czekam…
Trasa krótka, ale treściwa. Po raz pierwszy w tym sezonie jestem z siebie w pełni zadowolona.
Tętno może nie do końca odzwierciedla wysiłek, ale naprawdę się starałam.
A na deser.. zdjecie domu.
Domu, który uważam za najpiekniejszy w mojej okolicy.
Domu, który obserwuje od jakichś dwóch lat jak „rośnie”
Na piekno tego domu nie składa się on sam, składa się też okolica w której się znajduje.
Tak pieknego widoku jak mają jego mieszkancy z okien, nie ma chyba nikt w okolicy.
Ten dom to takie moje marzenie…
Taki własnie chciałabym mieć, z takim widokiem.
Marzy mi się poranna kawa, na tarasie i widok na pagóry.
Takie marzenie…
( zdjęcia jak zwykle nie oddają "klimatu", dom nie taki piekny jak w realu, a górki jakieś takie płaskie i mało zielone, ale.. na żywo naprawdę wszystko robi wielkie wrażenie)
Widoczek sprzed domu© lemuriza1972
Dom - marzenie© lemuriza1972
- DST 33.00km
- Czas 01:25
- VAVG 23.29km/h
- HRmax 175 ( 93%)
- HRavg 145 ( 77%)
- Kalorie 512kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze