Piątek, 1 czerwca 2012
Walka z podjazdami
Dużo ostatnio myślę o swojej jeździe.
Sama nie wiem dlaczego tak bardzo chciałabym jeździć lepiej, bo zawody na razie .. odkładam na później.
Odkładam aczkolwiek jak patrzę jak koledzy Bikeholicy dzielnie walczą w Cyklokarpatach , to chociaż nie jest to mój wiodący cykl jak wiadomo, to aż nogi się rwą żeby pojechać i być razem z nimi. Jak w drużynie.
To przyjemne.
Ale rozum mówi na razie „ nie”.
Rozum też mówi: jeśli chcesz lepiej jeździć, trzeba się wziąć do pracy.
A jak zaczniesz lepiej jeździć, to może zdążysz na jakieś zawody w tym roku.
Wreszcie wybrałam się do sklepu na Anny, kupiłam „białko i węgiel”, IsoPlus, bo to moje odżywianie marne jest i skąd ta siła ma być?
Z tych sałatek? No way.
Dostałam od Sławka N linka do artykułu w którym opisuje swoją przygodę z bieganiem.
Sławek to taki pozytywny sportowy „wariat” , który próbuje wszystkiego. I rower, i basen i biegówki i bieganie … aż boję się myśleć co wymysli jeszcze.
Mamy więc wiele wspólnego, bo ja jak wiadomo też lubię „nowe”.
( wciąż pozostaje marzenie o kolejnych próbach wspinaczki na skałkach, ale Adam teraz jeździ maratony, więc nie za bardzo jest kogo prosić o zabranie w skałki),
Wracając do Sławka, przeczytałam ten artykuł i pomyślałam:
Sławek trenuje, wyznacza sobie kolejne cele ( za tydzien Bieg Rzeźnika).. przecież też taka kiedyś byłam. Coś z tym zrobić trzeba.
A potem jeszcze weszłam na bloga Majki Włoszczowskiej i poczytałam jak jechała jakiś wyscig , podczas którego była 7.
Podobno spadła na nią lawina krytyki, a ona pisała jak jechała na maksa, jak walczyła o każdą sekundę.
Pomyslałam sobie: ci co pisali i mówili na ten temat, zapewne nie wiedzą co to znaczy jeździć na rowerze.
Wydaje im się , ze wiedzą. Tylko im się wydaje zapewne.
Bo tak naprawdę dopiero wtedy dowiesz się co to znaczy jazda na rowerze kiedy robisz podjazd , trudny podjazd i kiedy rozkręcasz organizm do granic swojej wytrzymałości.
A wtedy tętno osiąga maksymalny pułap, w gardle aż pali, nogi pięką i bolą, boli całe ciało ( mnie wtedy boli cała szczęka ). Wtedy człowiek ma wrażenie, ze umiera. I tak przez np. .. 2 godziny. Albo czasem dłużej.
Mój rekord – maraton w Krynicy 6,5 godziny jazdy.
Tak naprawdę dowiesz się co znaczy jeździć na rowerze kiedy przed Tobą ukaże się zjazd… zjazd bardzo, bardzo stromy, pełen korzeni, kamieni i Bóg jeden wie czego jeszcze, a do tego jeszcze mokry.
Jeśli go zjedziesz, jeśli znajdziesz w sobie tyle odwagi i umięjetnosci, to będziesz wiedział co znaczy mtb.
I konieczne dodaj do tego nie tylko walkę z samym sobą i własnymi ograniczeniami, ale też z rywalami.
Wtedy kiedy głowa Ci mówi: nie… nie dasz rady, odpuść sobie.
I kiedy trzeba jej powiedzieć: dam radę !
Kiedy boli tak, że chce się płakać, ale jedziesz, bo walczysz!
Ona zapewne tak walczyła, a oni siedzieli przed tv , pili piwo i narzekali…
No, więc i Sławek swoim artykułem o bieganiu i Majka swoim wpisem na blogu, zmobilizowali mnie żeby sobie przypomnieć jak to jest walczyć.
Na razie z samą sobą.
Potem się zobaczy.
Wyjechałam z zamiarem: to będzie krótki , ale intensywny trening.
Każdy podjazd jadę na maksimum swoich obecnych mozliwości.
I pojechałam.
Pierwsza lekka górka czyli podjazd w Zbylitowskiej Górze.
Plan: blat
Dawniej to była norma, ale ostanimi czasy to przed każdym prawie wzniesieniem wrzucałam asekurancko średnią.
Jest blat, jest dobra prędkośc, jest zmęczenie, ale wjeżdzam tak jak chciałam.
Każde nastepne wzniesienie przed Lubinką ( bo ona była moim celem) to samo.
Jestem z siebie zadowolona, ale myśle sobie: spokojnie Iza, prawdziwa próba na Lubince.
Lubinka..
Kiedys robiłam ją z blatu.
Jak wiadomo w ubiegłym roku m.in. tam trenowałam podjazdy.
Wjeżdzałam po 6 razy na jednym treningu, trzymając dobrą kadencję i znacznie przyspieszając na koncówce.
Nie ten etap jeszcze niestety.
Nawet nie próbuję wjeżdzać z blatu.
Myslę sobie: nie wolno mi zejść z prędkościa poniżej 12 km/h ( na tych najbardziej ostrych serpentynach)
Jadę.. 15, 14… 12 pojawia się rzadko, a jeśli się pojawia, to zaraz jest mocniejsze depnięcie, bo chce plan zrealizować.
Szału nie ma, ale wjeżdzam tak jak chciałam.
Ambitnie jak kiedyś.
Ciekawa jestem czy byłabym na dzien dzisiejszy zrobić te 6 podjazdów?
Nie próbowałam. Ale kiedyś spróbuję. Na pewno.
Jadę do skrzyżowania na szczycie, zawracam.
Obok sklepu jeszcze w górę kawałek, a potem mam w doł i jestem w Pleśnej.
Ostatnie górki niewielkie to koło cmentarza w Rzuchowej i wąwóz w Błoniu.
Jadę na maksa.
W wąwozie jadę ze średniej, co jeszcze mi się nie zdarzylo w tym roku, a to jest ostry podjazd.
Mam prawie ciemno przed oczami, diabeł podszeptuje: zrzuć .. zrzuć..
Nie zrzucam, patrzę przed siebie.. jeszcze 200 m… Iza wytrzymaj, jeszcze 100 m Iza… jeszcze 50.
Wjeżdzam.
Hurra.. wygrałam z samą sobą, a raczej z tym moim odwiecznym diabłem gdzieś tam kuszącym do poddania się.
Wracam do domu.
Na Zbylitowskiej na wysokości domu Mirka, ktoś do mnie krzyczy, widzę Mirka przy drodze , przy aucie, macha ręcznikiem.
Zatrzymuje się i mówie:
\nie wiedziałam, ze wóz techniczny czeka.
Mirek: no czekam i czekam…
Trasa krótka, ale treściwa. Po raz pierwszy w tym sezonie jestem z siebie w pełni zadowolona.
Tętno może nie do końca odzwierciedla wysiłek, ale naprawdę się starałam.
A na deser.. zdjecie domu.
Domu, który uważam za najpiekniejszy w mojej okolicy.
Domu, który obserwuje od jakichś dwóch lat jak „rośnie”
Na piekno tego domu nie składa się on sam, składa się też okolica w której się znajduje.
Tak pieknego widoku jak mają jego mieszkancy z okien, nie ma chyba nikt w okolicy.
Ten dom to takie moje marzenie…
Taki własnie chciałabym mieć, z takim widokiem.
Marzy mi się poranna kawa, na tarasie i widok na pagóry.
Takie marzenie…
( zdjęcia jak zwykle nie oddają "klimatu", dom nie taki piekny jak w realu, a górki jakieś takie płaskie i mało zielone, ale.. na żywo naprawdę wszystko robi wielkie wrażenie)
Sama nie wiem dlaczego tak bardzo chciałabym jeździć lepiej, bo zawody na razie .. odkładam na później.
Odkładam aczkolwiek jak patrzę jak koledzy Bikeholicy dzielnie walczą w Cyklokarpatach , to chociaż nie jest to mój wiodący cykl jak wiadomo, to aż nogi się rwą żeby pojechać i być razem z nimi. Jak w drużynie.
To przyjemne.
Ale rozum mówi na razie „ nie”.
Rozum też mówi: jeśli chcesz lepiej jeździć, trzeba się wziąć do pracy.
A jak zaczniesz lepiej jeździć, to może zdążysz na jakieś zawody w tym roku.
Wreszcie wybrałam się do sklepu na Anny, kupiłam „białko i węgiel”, IsoPlus, bo to moje odżywianie marne jest i skąd ta siła ma być?
Z tych sałatek? No way.
Dostałam od Sławka N linka do artykułu w którym opisuje swoją przygodę z bieganiem.
Sławek to taki pozytywny sportowy „wariat” , który próbuje wszystkiego. I rower, i basen i biegówki i bieganie … aż boję się myśleć co wymysli jeszcze.
Mamy więc wiele wspólnego, bo ja jak wiadomo też lubię „nowe”.
( wciąż pozostaje marzenie o kolejnych próbach wspinaczki na skałkach, ale Adam teraz jeździ maratony, więc nie za bardzo jest kogo prosić o zabranie w skałki),
Wracając do Sławka, przeczytałam ten artykuł i pomyślałam:
Sławek trenuje, wyznacza sobie kolejne cele ( za tydzien Bieg Rzeźnika).. przecież też taka kiedyś byłam. Coś z tym zrobić trzeba.
A potem jeszcze weszłam na bloga Majki Włoszczowskiej i poczytałam jak jechała jakiś wyscig , podczas którego była 7.
Podobno spadła na nią lawina krytyki, a ona pisała jak jechała na maksa, jak walczyła o każdą sekundę.
Pomyslałam sobie: ci co pisali i mówili na ten temat, zapewne nie wiedzą co to znaczy jeździć na rowerze.
Wydaje im się , ze wiedzą. Tylko im się wydaje zapewne.
Bo tak naprawdę dopiero wtedy dowiesz się co to znaczy jazda na rowerze kiedy robisz podjazd , trudny podjazd i kiedy rozkręcasz organizm do granic swojej wytrzymałości.
A wtedy tętno osiąga maksymalny pułap, w gardle aż pali, nogi pięką i bolą, boli całe ciało ( mnie wtedy boli cała szczęka ). Wtedy człowiek ma wrażenie, ze umiera. I tak przez np. .. 2 godziny. Albo czasem dłużej.
Mój rekord – maraton w Krynicy 6,5 godziny jazdy.
Tak naprawdę dowiesz się co znaczy jeździć na rowerze kiedy przed Tobą ukaże się zjazd… zjazd bardzo, bardzo stromy, pełen korzeni, kamieni i Bóg jeden wie czego jeszcze, a do tego jeszcze mokry.
Jeśli go zjedziesz, jeśli znajdziesz w sobie tyle odwagi i umięjetnosci, to będziesz wiedział co znaczy mtb.
I konieczne dodaj do tego nie tylko walkę z samym sobą i własnymi ograniczeniami, ale też z rywalami.
Wtedy kiedy głowa Ci mówi: nie… nie dasz rady, odpuść sobie.
I kiedy trzeba jej powiedzieć: dam radę !
Kiedy boli tak, że chce się płakać, ale jedziesz, bo walczysz!
Ona zapewne tak walczyła, a oni siedzieli przed tv , pili piwo i narzekali…
No, więc i Sławek swoim artykułem o bieganiu i Majka swoim wpisem na blogu, zmobilizowali mnie żeby sobie przypomnieć jak to jest walczyć.
Na razie z samą sobą.
Potem się zobaczy.
Wyjechałam z zamiarem: to będzie krótki , ale intensywny trening.
Każdy podjazd jadę na maksimum swoich obecnych mozliwości.
I pojechałam.
Pierwsza lekka górka czyli podjazd w Zbylitowskiej Górze.
Plan: blat
Dawniej to była norma, ale ostanimi czasy to przed każdym prawie wzniesieniem wrzucałam asekurancko średnią.
Jest blat, jest dobra prędkośc, jest zmęczenie, ale wjeżdzam tak jak chciałam.
Każde nastepne wzniesienie przed Lubinką ( bo ona była moim celem) to samo.
Jestem z siebie zadowolona, ale myśle sobie: spokojnie Iza, prawdziwa próba na Lubince.
Lubinka..
Kiedys robiłam ją z blatu.
Jak wiadomo w ubiegłym roku m.in. tam trenowałam podjazdy.
Wjeżdzałam po 6 razy na jednym treningu, trzymając dobrą kadencję i znacznie przyspieszając na koncówce.
Nie ten etap jeszcze niestety.
Nawet nie próbuję wjeżdzać z blatu.
Myslę sobie: nie wolno mi zejść z prędkościa poniżej 12 km/h ( na tych najbardziej ostrych serpentynach)
Jadę.. 15, 14… 12 pojawia się rzadko, a jeśli się pojawia, to zaraz jest mocniejsze depnięcie, bo chce plan zrealizować.
Szału nie ma, ale wjeżdzam tak jak chciałam.
Ambitnie jak kiedyś.
Ciekawa jestem czy byłabym na dzien dzisiejszy zrobić te 6 podjazdów?
Nie próbowałam. Ale kiedyś spróbuję. Na pewno.
Jadę do skrzyżowania na szczycie, zawracam.
Obok sklepu jeszcze w górę kawałek, a potem mam w doł i jestem w Pleśnej.
Ostatnie górki niewielkie to koło cmentarza w Rzuchowej i wąwóz w Błoniu.
Jadę na maksa.
W wąwozie jadę ze średniej, co jeszcze mi się nie zdarzylo w tym roku, a to jest ostry podjazd.
Mam prawie ciemno przed oczami, diabeł podszeptuje: zrzuć .. zrzuć..
Nie zrzucam, patrzę przed siebie.. jeszcze 200 m… Iza wytrzymaj, jeszcze 100 m Iza… jeszcze 50.
Wjeżdzam.
Hurra.. wygrałam z samą sobą, a raczej z tym moim odwiecznym diabłem gdzieś tam kuszącym do poddania się.
Wracam do domu.
Na Zbylitowskiej na wysokości domu Mirka, ktoś do mnie krzyczy, widzę Mirka przy drodze , przy aucie, macha ręcznikiem.
Zatrzymuje się i mówie:
\nie wiedziałam, ze wóz techniczny czeka.
Mirek: no czekam i czekam…
Trasa krótka, ale treściwa. Po raz pierwszy w tym sezonie jestem z siebie w pełni zadowolona.
Tętno może nie do końca odzwierciedla wysiłek, ale naprawdę się starałam.
A na deser.. zdjecie domu.
Domu, który uważam za najpiekniejszy w mojej okolicy.
Domu, który obserwuje od jakichś dwóch lat jak „rośnie”
Na piekno tego domu nie składa się on sam, składa się też okolica w której się znajduje.
Tak pieknego widoku jak mają jego mieszkancy z okien, nie ma chyba nikt w okolicy.
Ten dom to takie moje marzenie…
Taki własnie chciałabym mieć, z takim widokiem.
Marzy mi się poranna kawa, na tarasie i widok na pagóry.
Takie marzenie…
( zdjęcia jak zwykle nie oddają "klimatu", dom nie taki piekny jak w realu, a górki jakieś takie płaskie i mało zielone, ale.. na żywo naprawdę wszystko robi wielkie wrażenie)
Widoczek sprzed domu© lemuriza1972
Dom - marzenie© lemuriza1972
- DST 33.00km
- Czas 01:25
- VAVG 23.29km/h
- HRmax 175 ( 93%)
- HRavg 145 ( 77%)
- Kalorie 512kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
zazwyczaj jeżdżę sama, bo popołudniu to mało kto ma czas. w lesie, po skręcie z asfaltówki w lewo na zielony (bodajże) szlak. najpierw krótki podjazd a potem ten zjazd. błotka troszkę, ale mam postanowienie, że zjadę tam, tylko muszę się przygotować psychicznie ;)
akra - 19:00 poniedziałek, 4 czerwca 2012 | linkuj
Może... kolor ciemny blond ale włosy dłuugie, z tym, że raczej miałam spięte :). Rower Kellys Madman, opony Geax Saguaro, właściwie to tak ''''bardziej'''' jeżdżę od tego roku, a rower może trochę przerasta moje możliwości, ale mam go po tacie, bo on leń nie jeździ. Aż wstyd się przyznać, bo.. ten zjazd na Słonej Górze, a to raczej nic takiego strasznego, ale po ostatnim wypadku na rowerze wolałam być ostrożna, może aż za bardzo..
akra - 18:45 poniedziałek, 4 czerwca 2012 | linkuj
Na bieżąco czytam aktualne wpisy, jak mam czas to przeglądam też archiwalne, a bloga znalazłam kilka miesięcy temu, notabene w ten sam dzień który go odkryłam ''spotkałyśmy'' się na przejściu kolejowym w Mościcach, przy zjeździe na Kępę, ale ja raczej się nie wyróżniam. dziękuję za podesłanie artykułu, chociaż jeszcze dłuuuga droga przede mną do jakiejś tam wprawy :).
akra - 21:26 niedziela, 3 czerwca 2012 | linkuj
oj właśnie były dziś koleiny.. dziękuję za obszerną odpowiedź, przyznam szczerze, że ten blog niesamowicie motywuje mnie do jazdy, większego starania się, a z rad na pewno skorzystam!
Akra - 18:55 niedziela, 3 czerwca 2012 | linkuj
miałam dziś do czynienia z takim stromym, blotnistym zjazdem i.. wycofalam sie :( ale cóż, początki chyba takie są.. podziwiam Cię!
akra - 15:06 niedziela, 3 czerwca 2012 | linkuj
Właśnie czytałem Twój opis giga ze Strzyżowa z 2010. Kilka dni temu zaliczyłem pierwsze mega, też Strzyżów. Trasa do przejechania,traktowana jako sprawdzenie się.Wynik, może być, jak na pierwszy raz. Nawet była realna szansa na 10. Zobaczymy jak pójdzie na Wierchomli.
Trzymaj kciuki ! Lechita - 21:20 piątek, 1 czerwca 2012 | linkuj
Trzymaj kciuki ! Lechita - 21:20 piątek, 1 czerwca 2012 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!