Sobota, 24 stycznia 2015
Mała zagłada
Wyścig zbrojeń trwa.
Siłownie, bieganie, ćwiczenia, badania wydolnościowe, dieta, nowy sprzęt.
Kolarska zima (bez zimy jednak, a szkoda bo biegówki to przecież fajny sport dla kolarza w zimie) trwa, a wiosna coraz bliżej.
A ja jestem gdzieś obok tego. Niestety.
Rozpisałam sobie „śliczny” plan treningowy na styczeń. Zrobiłam tabelkę. Skrupulatnie wypełniałam przez pierwszy tydzień i kawałek drugiego. I na tym się skończyło. Nie dlatego, że mi się nie chce. Dlatego, że tak wyszło. Niezależnie ode mnie.
( „Chcesz rozśmieszyć pana Boga, opowiedz mu o swoich planach”).
Oczywiście … wobec innych ważnych rzeczy, coś takiego jak moje górnolotnie zwane treningowymi, plany, schodzą nomen omen na plan dalszy.
Ale gdzieś tam z tyłu głowy coś szepcze: no i jak to będzie Iza, jeśli uda się jednak coś tam wystartować? No jak to będzie? Znowu się będziesz męczyć, znowu jęczeć ogromnie pod górę, znowu osiągać długie czasy przejazdu…
No pewnie tak. I co zrobić?
Próbować ile się da, mimo wszystko, bo pewnych rzeczy nie przeskoczy się po prostu.
No to próbuję. Coś tam próbowałam w tym tygodniu, a dzisiaj całkiem solidnie.
Poćwiczyłam. Muszę wykorzystywać każdy dzień kiedy można, kiedy się da, kiedy są siły. Bo mi na tym zależy, bo rower to pasja, bo zawody wciąż mnie „kręcą” (chociaż już nie tak jak kiedyś).
I będzie dzisiaj jeszcze o czymś.
Pewnie znowu ktoś zmarszczy czoło i pomyśli: o czym ona pisze? Przecież to blog sportowy! Niby tak. No, ale mój, więc sama decyduję o tym o czym piszę. A dzisiaj napisać muszę. Tak czuję, że muszę.
O książce. Zwłaszcza, że koniec jej czytania zbiegł się z tym co dzisiaj stało się na Ukrainie. Takie okropne dopełnienie poksiążkowych refleksji.
Tak.. już tak mam, że często wybieram książki trudne. Książki, filmy. Szukam właśnie takich. Że nie poprawiam sobie nimi nastroju? No nie.
Ale mam wrażenie, że nie marnuję czasu. I takie poczucie jest mi potrzebne.
Anna Janko. Poetka, pisarka, eseistka. Laureatka wielu nagród. Nominowana do Nagrody Nike. Czytałam dwie jej książki („Dziewczyna z zapałkami” i „Pasja wg św. Hanki”). Podobały mi się bardzo.
Chętnie więc sięgnęłam po „Małą zagładę”.
Nie bez obaw jednak. „Mała zagłada” to dialog córki (Janko) z matką. Pełen historii, emocji, refleksji na temat zła. Matka Anny Janko miała 9 lat, kiedy pewnego czerwcowego poranka, Niemcy wkroczyli do wsi na Zamojszczyźnie i wystrzelali jej mieszkańców. Ocalało trochę dzieci. W tym matka pisarki, jej 5 letni brat i 3 letnia siostra. Rodzice zostali rozstrzelani na jej oczach.
Potem… rok niemówienia i płaczu (nieustannego płaczu), tułanie się po krewnych, domach dziecka i dorosłe życie..z traumą w tle, ze strachem, który w genach przekazuje się swoim dzieciom.
Czyta się tę książkę ze łzami pod powiekami i ściśniętym żołądkiem, ale przeczytać ją bezwzględnie TRZEBA. Wiele jest książek, wiele jest filmów opowiadających o wojnie (wojnach). Wiele czytałam. Nigdy jednak TAKIEJ. Ta jest inna, ta jest zupełnie wyjątkowa.
Anna Janko napisała ją dla matki, napisała ją dla siebie, dla nas.
Napisała żeby rozliczyć się z tym co w matce przez wiele, wiele lat było, a co i jej przypadło w związku z tym w udziale.
Żeby rozliczyć się z tą traumą, z tym złem, które wisiało przez lata nad jej rodziną. Lektura obowiązkowa.
Ostrzegam jednak: nie będzie łatwo.
To jest trochę jak szkolna wycieczka do obozu w Oświęcimiu. Chcemy jechać, wiemy, że tak trzeba, odczuwamy ciekawość, wiemy, że to potrzebna życiowa edukacja, ale potem już nic nie jest takie samo.
Nie da się na świat patrzeć tak samo.
Skończyłam czytać ze łzami na policzkach i dziwnym poczuciem: żalem, że to już koniec książki (bo świetnie napisana i świetnie się ją czyta), ale jednocześnie i ulgą, że już więcej nie muszę przechodzić przez tę historię. Przerażającą historię.
Ludobójstwo nie ma narodowości. To nie tak, że determinuje go kolor skóry czy wyznanie. Nie ma swojego konkretnego miejsca na ziemi. Może pojawić się wszędzie. I to jest przerażające.
Ludobójstwo to "sprawka" człowieka.
Że to przeszłość? Że minęło? Że nas nie dotyczy? Że jest gdzieś daleko?. Nieprawda. Ukraina, tak blisko nas.
W szpitalach walczy się na co dzień o życie ludzi.. bo umierają na raka, na serce, na inne choroby itd. Wydziera się każdy dzień śmierci. Chorzy kurczowo trzymają się życia.
A gdzieś poza tymi szpitalami... ludzie strzelają do siebie.
Gdyby tylko strzelali... Oni potrafią zabijać w bardziej okrutny sposób. Wciąż.
Poczytajcie „Małą zagładę”. Powinniście.
Siłownie, bieganie, ćwiczenia, badania wydolnościowe, dieta, nowy sprzęt.
Kolarska zima (bez zimy jednak, a szkoda bo biegówki to przecież fajny sport dla kolarza w zimie) trwa, a wiosna coraz bliżej.
A ja jestem gdzieś obok tego. Niestety.
Rozpisałam sobie „śliczny” plan treningowy na styczeń. Zrobiłam tabelkę. Skrupulatnie wypełniałam przez pierwszy tydzień i kawałek drugiego. I na tym się skończyło. Nie dlatego, że mi się nie chce. Dlatego, że tak wyszło. Niezależnie ode mnie.
( „Chcesz rozśmieszyć pana Boga, opowiedz mu o swoich planach”).
Oczywiście … wobec innych ważnych rzeczy, coś takiego jak moje górnolotnie zwane treningowymi, plany, schodzą nomen omen na plan dalszy.
Ale gdzieś tam z tyłu głowy coś szepcze: no i jak to będzie Iza, jeśli uda się jednak coś tam wystartować? No jak to będzie? Znowu się będziesz męczyć, znowu jęczeć ogromnie pod górę, znowu osiągać długie czasy przejazdu…
No pewnie tak. I co zrobić?
Próbować ile się da, mimo wszystko, bo pewnych rzeczy nie przeskoczy się po prostu.
No to próbuję. Coś tam próbowałam w tym tygodniu, a dzisiaj całkiem solidnie.
Poćwiczyłam. Muszę wykorzystywać każdy dzień kiedy można, kiedy się da, kiedy są siły. Bo mi na tym zależy, bo rower to pasja, bo zawody wciąż mnie „kręcą” (chociaż już nie tak jak kiedyś).
I będzie dzisiaj jeszcze o czymś.
Pewnie znowu ktoś zmarszczy czoło i pomyśli: o czym ona pisze? Przecież to blog sportowy! Niby tak. No, ale mój, więc sama decyduję o tym o czym piszę. A dzisiaj napisać muszę. Tak czuję, że muszę.
O książce. Zwłaszcza, że koniec jej czytania zbiegł się z tym co dzisiaj stało się na Ukrainie. Takie okropne dopełnienie poksiążkowych refleksji.
Tak.. już tak mam, że często wybieram książki trudne. Książki, filmy. Szukam właśnie takich. Że nie poprawiam sobie nimi nastroju? No nie.
Ale mam wrażenie, że nie marnuję czasu. I takie poczucie jest mi potrzebne.
Anna Janko. Poetka, pisarka, eseistka. Laureatka wielu nagród. Nominowana do Nagrody Nike. Czytałam dwie jej książki („Dziewczyna z zapałkami” i „Pasja wg św. Hanki”). Podobały mi się bardzo.
Chętnie więc sięgnęłam po „Małą zagładę”.
Nie bez obaw jednak. „Mała zagłada” to dialog córki (Janko) z matką. Pełen historii, emocji, refleksji na temat zła. Matka Anny Janko miała 9 lat, kiedy pewnego czerwcowego poranka, Niemcy wkroczyli do wsi na Zamojszczyźnie i wystrzelali jej mieszkańców. Ocalało trochę dzieci. W tym matka pisarki, jej 5 letni brat i 3 letnia siostra. Rodzice zostali rozstrzelani na jej oczach.
Potem… rok niemówienia i płaczu (nieustannego płaczu), tułanie się po krewnych, domach dziecka i dorosłe życie..z traumą w tle, ze strachem, który w genach przekazuje się swoim dzieciom.
Czyta się tę książkę ze łzami pod powiekami i ściśniętym żołądkiem, ale przeczytać ją bezwzględnie TRZEBA. Wiele jest książek, wiele jest filmów opowiadających o wojnie (wojnach). Wiele czytałam. Nigdy jednak TAKIEJ. Ta jest inna, ta jest zupełnie wyjątkowa.
Anna Janko napisała ją dla matki, napisała ją dla siebie, dla nas.
Napisała żeby rozliczyć się z tym co w matce przez wiele, wiele lat było, a co i jej przypadło w związku z tym w udziale.
Żeby rozliczyć się z tą traumą, z tym złem, które wisiało przez lata nad jej rodziną. Lektura obowiązkowa.
Ostrzegam jednak: nie będzie łatwo.
To jest trochę jak szkolna wycieczka do obozu w Oświęcimiu. Chcemy jechać, wiemy, że tak trzeba, odczuwamy ciekawość, wiemy, że to potrzebna życiowa edukacja, ale potem już nic nie jest takie samo.
Nie da się na świat patrzeć tak samo.
Skończyłam czytać ze łzami na policzkach i dziwnym poczuciem: żalem, że to już koniec książki (bo świetnie napisana i świetnie się ją czyta), ale jednocześnie i ulgą, że już więcej nie muszę przechodzić przez tę historię. Przerażającą historię.
Ludobójstwo nie ma narodowości. To nie tak, że determinuje go kolor skóry czy wyznanie. Nie ma swojego konkretnego miejsca na ziemi. Może pojawić się wszędzie. I to jest przerażające.
Ludobójstwo to "sprawka" człowieka.
Że to przeszłość? Że minęło? Że nas nie dotyczy? Że jest gdzieś daleko?. Nieprawda. Ukraina, tak blisko nas.
W szpitalach walczy się na co dzień o życie ludzi.. bo umierają na raka, na serce, na inne choroby itd. Wydziera się każdy dzień śmierci. Chorzy kurczowo trzymają się życia.
A gdzieś poza tymi szpitalami... ludzie strzelają do siebie.
Gdyby tylko strzelali... Oni potrafią zabijać w bardziej okrutny sposób. Wciąż.
Poczytajcie „Małą zagładę”. Powinniście.
- Aktywność Ciężary
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!