Sobota, 4 lipca 2009
Krynica
Powerade MTB Marathon Krynica 4 lipca
Maraton nr 14
Właściwie cały tydzień poprzedzający maraton czułam, ze cos jest nie tak.
Ciężko mi się jeździło… ale łudziłam się, ze to wina założonej bardzo ciężkiej drutowanej opony na błoto.
Byłam bardzo zmęczona pracą i zniechęcona do roweru. We wtorek na treningu powiedziałam do Mirka: Mirek mnie się nie chce jechać do tej Krynicy…
Niebywałe…
Wjeżdżaliśmy w strasznym upale na Słoną Górę po asfalcie… nawet Mirek zauważył, ze się bardzo meczę.
Od czwartku odpoczywałam.
W sobotę rano wstałam z niechęcią. Dzień wcześniej … nerwowo cały dzień, bo wieści z Krynicy niepokojące były.. duze bloto, a ja jeden Nobby Nic wąski , reszta… zjechane bieżniki.
Po pracy szybki tour do Mirka Bieniasza i zakup Buldoga.
Założyłam go na przód.
Po raz pierwszy na Poweradzie mam sektor ( wprowadzili dodatkowy sektor III). Przyjemnie wjeśc do wolnego sektora na starcie, nie przepychać się.
Stoję z Adą Jarczyk i chłopakami ( młodymi ) z naszego teamu.
Macha do mnie Pan Grzegorz Napierała, poznany na nk. Też ma sektor III.
Z daleka widzę Andiego i Jaśka . jadą bez numerów.
Ruszamy. Pierwszy podjazd, może nie aż tak ciężki, ale sa dosyć duże korki i trzeba się sporo napocić żeby utrzymać się na rowerze.
Jest gorąco, podjazd w otwartym terenie, wiec pot leje się ze mnie ciurkiem. Szczypią mnie oczy… Rany przecież tusz jest niby wodoodporny ( jak to napisała w felietonie Krystyna Janda – tusz zdrajca)
Zachciało się być kobietą na maratonie.
Na tym podjeździe dojeżdżam do Pauliny Szelerewicz. Co z tego.. na mecie jak zwykle będzie daleko przede mną.
Wjazd do lasu i zaczyna się błotne piekiełko.
Ciężko się pedałuje. A ja jestem zniechecona od startu własciwie.
Od samego początku miałam bardzo złe nastawienie do tego maratonu.
Na pierwszym zjeździe jadę, ale za chwilę upadam po uslizgu przedniego koła, jest wąsko, wiec szybko muszę się usuwać z drogi, bo z góry jadą. No i niestety… nie mogę się „włączyć” do ruchu. Jest za wąsko a z góry jedzie tyle osób…
Słabo mi się robi, jak patrzę ile osób mnie mija.
Slyszę: cześć Iza.
Jedzie Sławek Nosal.
Jadę dalej, coraz ciężej.. coraz wiecej blota. Gdzie mogę jadę, gdzie się nie da , trzeba brnąć w błocie. To kosztuje masę sił.
Nie walczę. Jakoś tak dziwnie odpuszczam.. myślę…. byleby tylko dojechać.
Zjazdy bardzo śliskie, niewiele zjeżdżam. Boje się, po tym pierwszym upadku wiem, ze nie będzie mi łatwo dzisiaj zjeżdzać. Chyba wole kamienie jak w szczawnicy niż takie błotne zjazdy.
Podjazd na Jaworzynę. Znam go dobrze, wiec bez problemów większych wspinam się powoli.
Takie podjazdy lubię, zresztą jest w miarę sucho, można jechać caly czas.
Pozwalam sobie na kaprys i na chwilę tuż przed zjazdem z jaworzyny patrzę przez chwile na panoramę.
Za jaworzyną zaczynają się już schody. Dużo niebezpiecznych zjazdów, dużo błotnych pochłaniających energię podjazdów.
Na ktorymś z nich dojeżdżam do dziewczyny. Mówi do mnie: jesteś z Tarnowa? Ja też.
Domyślam się ze to musi być Monika Brożek ( Subaru AZS AE), kiedyś znalazłam ją na liście osób zgłoszonych.
Ambitnie odjeżdza mi, dojeżdżam do niej, zaczynają się zjazdy, jedzie jak szalona, rowerem jej rzuca. Myślę: dziewczyno… zabijesz się…
Odjeżdza mi.. nie mija kilka minut, z daleka widzę , ze ktoś lezy…
To ona. Uderzyla kierownicą w żebra.. Zatrzymujemy się przy niej. Uspokaja nas i karze jechać dalej. Obawiam się jednak, ze cos się stało, bo nie znalazłam jej na liscie osób, które ukonczyły wyścig
Bloto, bloto, bloto.
Zatrzymuje się co jakiś czas, wyciągam je z przerzutek.
Ogarnia mnie wielka niechęć. Myślę: nienawidzę roweru, nienawidzę maratonów, nie pojadę w tarnowie.. o nie…!!!!
Potworne zmęczenie. Ledwie pedałuję. Po prostu nie idzie i tyle. Wszyscy mnie mijają. Ci, którzy nie powinni. Rywalki te które są zwykle słabsze… a mnie wszystko jedno.
Mija mnie Beata Stradowska. Próbuje utrzymac się jej na kole. Nawet wyprzedzam ją, ale za chwilę mi odjeżdza. Na mecie jest 20 min przede mną przede mną. Katastrofa. Dwa ostatnie wyścigi przyjeżdzałam przed nią.
Coraz gorzej. Ze zmęczenia potykam się o rower, o własne nogi.
Na którymś z kolei zjeździe, słyszę niepokojące dżwieki przy przednim kole. Zatrzymuje się, ale nic nie znajduje. Zjezdzam dalej, ale dzwieki coraz gorsze.
Próbuje dostrzec wśród blota co może wydawać takie dźwieki i wreszcie znajduje.
Miedzy oponą a podkową amora zaklinowała się jakas okrągla blacha. Jak się tam dostała? Nie mam pojecia/ Przylepiła się z błotem?
Zatrzymuje się na bufecie. Polewam przerzutki wodą. Przez chwile chodzą lepiej.
Potem znowu wchodzimy od lasu i zaczyna się zdobywanie parkowej.
Opony oblepione błotem.
Duzo chodzę,w życiu się tyle nie nachodziłam.
Na parkowej Grzegorz G. zafundował nam rundę xc , podobnie jak w Zlotym stoku. Masakra.
A jednak wystarcza mi sil, żeby dwa podjazdy nie schodzić, ( bo o zjeździe nie ma mowy) a zbiegać. Sama się sobie dziwię, skąd te siły.
Jedyny moment kiedy walczę na tym maratonie to tuz przed metą. Mija mnie jakaś kobieta i myślę: o nie.. nie dam się tak zrobić przed metą. Mijam ja na podjeździe, zbiegam jak kozica na zjeżdzie i gnam co sil do mety. Przede mną jedzie facet, kibice krzyczą: nie daj się kobiecie.. Mijam go. Patrzy zdziwiony.
Za chwilę na mete dojeżdza moja rywalka, podaje mi rękę. Miło.
Jestem wykończona, zla… niezadowolona.
Tylko 37 km a taka męka.
Myję się w potoczku. Spotykam Paulinę. Wsciekla, była czwarta, mówi,ze fatalnie się jej jechalo, ze się ślizgala, przewracała.
Potem napisze mi, ze na mecie się popłakała ze złosci.
Jak spoglądam na wyniki… horror. 13 miejsce!!!! Tego jeszcze nie było.
Strasznie zleszczyłam ten maraton. Nie wiem jak to się stalo, ale myślę,ze byłam bardzo zmeczona i ze przegrałam go przede wszystkim w głowie.
Odpuściłam zanim na dobre zaczęłam jechać. Gdzie się podziała moja wola walki?
Chyba zgubiłam ją.. w pracy. Bardzo męcząco jest ostatnio.
Maraton nr 14
Właściwie cały tydzień poprzedzający maraton czułam, ze cos jest nie tak.
Ciężko mi się jeździło… ale łudziłam się, ze to wina założonej bardzo ciężkiej drutowanej opony na błoto.
Byłam bardzo zmęczona pracą i zniechęcona do roweru. We wtorek na treningu powiedziałam do Mirka: Mirek mnie się nie chce jechać do tej Krynicy…
Niebywałe…
Wjeżdżaliśmy w strasznym upale na Słoną Górę po asfalcie… nawet Mirek zauważył, ze się bardzo meczę.
Od czwartku odpoczywałam.
W sobotę rano wstałam z niechęcią. Dzień wcześniej … nerwowo cały dzień, bo wieści z Krynicy niepokojące były.. duze bloto, a ja jeden Nobby Nic wąski , reszta… zjechane bieżniki.
Po pracy szybki tour do Mirka Bieniasza i zakup Buldoga.
Założyłam go na przód.
Po raz pierwszy na Poweradzie mam sektor ( wprowadzili dodatkowy sektor III). Przyjemnie wjeśc do wolnego sektora na starcie, nie przepychać się.
Stoję z Adą Jarczyk i chłopakami ( młodymi ) z naszego teamu.
Macha do mnie Pan Grzegorz Napierała, poznany na nk. Też ma sektor III.
Z daleka widzę Andiego i Jaśka . jadą bez numerów.
Ruszamy. Pierwszy podjazd, może nie aż tak ciężki, ale sa dosyć duże korki i trzeba się sporo napocić żeby utrzymać się na rowerze.
Jest gorąco, podjazd w otwartym terenie, wiec pot leje się ze mnie ciurkiem. Szczypią mnie oczy… Rany przecież tusz jest niby wodoodporny ( jak to napisała w felietonie Krystyna Janda – tusz zdrajca)
Zachciało się być kobietą na maratonie.
Na tym podjeździe dojeżdżam do Pauliny Szelerewicz. Co z tego.. na mecie jak zwykle będzie daleko przede mną.
Wjazd do lasu i zaczyna się błotne piekiełko.
Ciężko się pedałuje. A ja jestem zniechecona od startu własciwie.
Od samego początku miałam bardzo złe nastawienie do tego maratonu.
Na pierwszym zjeździe jadę, ale za chwilę upadam po uslizgu przedniego koła, jest wąsko, wiec szybko muszę się usuwać z drogi, bo z góry jadą. No i niestety… nie mogę się „włączyć” do ruchu. Jest za wąsko a z góry jedzie tyle osób…
Słabo mi się robi, jak patrzę ile osób mnie mija.
Slyszę: cześć Iza.
Jedzie Sławek Nosal.
Jadę dalej, coraz ciężej.. coraz wiecej blota. Gdzie mogę jadę, gdzie się nie da , trzeba brnąć w błocie. To kosztuje masę sił.
Nie walczę. Jakoś tak dziwnie odpuszczam.. myślę…. byleby tylko dojechać.
Zjazdy bardzo śliskie, niewiele zjeżdżam. Boje się, po tym pierwszym upadku wiem, ze nie będzie mi łatwo dzisiaj zjeżdzać. Chyba wole kamienie jak w szczawnicy niż takie błotne zjazdy.
Podjazd na Jaworzynę. Znam go dobrze, wiec bez problemów większych wspinam się powoli.
Takie podjazdy lubię, zresztą jest w miarę sucho, można jechać caly czas.
Pozwalam sobie na kaprys i na chwilę tuż przed zjazdem z jaworzyny patrzę przez chwile na panoramę.
Za jaworzyną zaczynają się już schody. Dużo niebezpiecznych zjazdów, dużo błotnych pochłaniających energię podjazdów.
Na ktorymś z nich dojeżdżam do dziewczyny. Mówi do mnie: jesteś z Tarnowa? Ja też.
Domyślam się ze to musi być Monika Brożek ( Subaru AZS AE), kiedyś znalazłam ją na liście osób zgłoszonych.
Ambitnie odjeżdza mi, dojeżdżam do niej, zaczynają się zjazdy, jedzie jak szalona, rowerem jej rzuca. Myślę: dziewczyno… zabijesz się…
Odjeżdza mi.. nie mija kilka minut, z daleka widzę , ze ktoś lezy…
To ona. Uderzyla kierownicą w żebra.. Zatrzymujemy się przy niej. Uspokaja nas i karze jechać dalej. Obawiam się jednak, ze cos się stało, bo nie znalazłam jej na liscie osób, które ukonczyły wyścig
Bloto, bloto, bloto.
Zatrzymuje się co jakiś czas, wyciągam je z przerzutek.
Ogarnia mnie wielka niechęć. Myślę: nienawidzę roweru, nienawidzę maratonów, nie pojadę w tarnowie.. o nie…!!!!
Potworne zmęczenie. Ledwie pedałuję. Po prostu nie idzie i tyle. Wszyscy mnie mijają. Ci, którzy nie powinni. Rywalki te które są zwykle słabsze… a mnie wszystko jedno.
Mija mnie Beata Stradowska. Próbuje utrzymac się jej na kole. Nawet wyprzedzam ją, ale za chwilę mi odjeżdza. Na mecie jest 20 min przede mną przede mną. Katastrofa. Dwa ostatnie wyścigi przyjeżdzałam przed nią.
Coraz gorzej. Ze zmęczenia potykam się o rower, o własne nogi.
Na którymś z kolei zjeździe, słyszę niepokojące dżwieki przy przednim kole. Zatrzymuje się, ale nic nie znajduje. Zjezdzam dalej, ale dzwieki coraz gorsze.
Próbuje dostrzec wśród blota co może wydawać takie dźwieki i wreszcie znajduje.
Miedzy oponą a podkową amora zaklinowała się jakas okrągla blacha. Jak się tam dostała? Nie mam pojecia/ Przylepiła się z błotem?
Zatrzymuje się na bufecie. Polewam przerzutki wodą. Przez chwile chodzą lepiej.
Potem znowu wchodzimy od lasu i zaczyna się zdobywanie parkowej.
Opony oblepione błotem.
Duzo chodzę,w życiu się tyle nie nachodziłam.
Na parkowej Grzegorz G. zafundował nam rundę xc , podobnie jak w Zlotym stoku. Masakra.
A jednak wystarcza mi sil, żeby dwa podjazdy nie schodzić, ( bo o zjeździe nie ma mowy) a zbiegać. Sama się sobie dziwię, skąd te siły.
Jedyny moment kiedy walczę na tym maratonie to tuz przed metą. Mija mnie jakaś kobieta i myślę: o nie.. nie dam się tak zrobić przed metą. Mijam ja na podjeździe, zbiegam jak kozica na zjeżdzie i gnam co sil do mety. Przede mną jedzie facet, kibice krzyczą: nie daj się kobiecie.. Mijam go. Patrzy zdziwiony.
Za chwilę na mete dojeżdza moja rywalka, podaje mi rękę. Miło.
Jestem wykończona, zla… niezadowolona.
Tylko 37 km a taka męka.
Myję się w potoczku. Spotykam Paulinę. Wsciekla, była czwarta, mówi,ze fatalnie się jej jechalo, ze się ślizgala, przewracała.
Potem napisze mi, ze na mecie się popłakała ze złosci.
Jak spoglądam na wyniki… horror. 13 miejsce!!!! Tego jeszcze nie było.
Strasznie zleszczyłam ten maraton. Nie wiem jak to się stalo, ale myślę,ze byłam bardzo zmeczona i ze przegrałam go przede wszystkim w głowie.
Odpuściłam zanim na dobre zaczęłam jechać. Gdzie się podziała moja wola walki?
Chyba zgubiłam ją.. w pracy. Bardzo męcząco jest ostatnio.
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!