Sobota, 20 czerwca 2009
Złoty Stok
Zloty Stok 20 czerwca 2009
Maraton nr 13
Na szczęście, ze to mój 13 maraton przypomniałam sobie dopiero w trakcie jazdy:), inaczej pewnie gorączka przedstartowa byłaby jeszcze większa.
Wyjechaliśmy do Złotego Stoku w piątek po południu.
Nocleg w Domu Działkowca Radość, wielkiej radości nam nie przysporzył ( dosyć spartańskie warunki), ale pomińmy to milczeniem.
Przed startem rozmawiamy o trasie, ustalamy strategię:).
Jacek mówi, ze po 23 km .. ogień:).
Ja mam swój plan – pamiętając trasę z bardo ( szybkie szutry) spodziewam się trasy szybkiej, wiec chce wreszcie pojechać szybciej i mocniej pod górę.
Rzeczywistość jednak pokazała, ze plany planami a zycie życiem.
Trasa zaskoczyła totalnie wszystkich. Jeszcze na starcie spiker mówił, ze jest sucho.
Nie było:).
Może nie aż takie błoto jak w Szczawnicy ale jednak.
Trasa mocno terenowa, zero asfaltu oprócz dojazdówki od mety. Trudne, techniczne zjazdy… naprawdę bardzo trudne, pełne dużych , ostrych kamieni i korzeni… ślisko.
Zaczynam nieźle.
Idę mocno pod górę. Udaje mi się dogonić Adę z Tarnowa ( k2), dziewczynę Piotrka z naszego teamu.
Ada ma 19 lat, wiec utrzymanie się za nią to dla mnie wyzwanie.
Udaje mi się jechać z nią przez jakieś 2/3 trasy.
Odjeżdżam jej, ona dojeżdza, wyprzedza, ja znowu dojeżdzam.
Ale na ktorymś zjeździe odjeżdzą mi skutecznie i spotykamy się już po starcie. J
Dzięki niej jednak pewnie jadę mocniej. Była momentami moim celem i naciskałam mocniej na pedaly, żeby ja „dopaść”.
W ktorymś momencie na podjeździe dopadam Paulinę z Bikeholików, ktorą poznalam w ub roku na maratonie w Michałowicach.
Paulina prowadzi w generalce w mojej kategorii, jest mocna.
Dlatego też jestem w szoku, ze ją doszłam.
Pierwszy raz na Poweradzie udaje mi się z nią jechać jakiś czas.
Chyba trochę zdziwiona jak mnie widzi. Mijam ja nawet pod górę, ale potem zaczyna się horror. Zjazd z taką iloscia korzeni i kamieni, ze w ktorymś momencie odpuszczam. Paulina zjeżdzą i tyle ją widziałam:). Na mecie jest 2 , pól godziny przede mną.
Takich zjazdów będzie jeszcze kilka, każdy kolejny przyprawia mnie o strach. Siada mi psychika. Przewracam się kilka razy, ale bez urazów na szczęście.
Pierwsze 7 km maratonu to niekończący wydawałoby się podjazd. Kompletnie nie ma gdzie odpocząć, bo zjazdy bardzo trudne.
Opony nie trzymają, czuję się momentami jak na lodowisku.
Jakoś nie cieszy mnie ten maraton tak jak ten szczawnicki…
Może to kwestia nastawienia? w Szczawnicy nastawiłam się na ciężki maraton, tutaj jechalam z przeświadczeniem, ze jedyna trudnością będą przewyższenia. A tu takie zaskoczenie.
Rożne mysli dopadaly mnie w czasie jazdy, lącznie z taką: po co mi ta cała jazda na rowerze?:)
Około 20 km zaczynam czuć zmęczenie. Dojeżdżam do Ady i mówię jej, ze jestem już zmęczona.
Jak patrzę na jadących obok… wyglądają tak samo. Małe pocieszenie.
W pewnym momencie widzę,ze mija mnie ktoś z Rowerowania. Niemozliwe… Renata Pisarek dopiero teraz????
Przecież zawsze przyjeżdza na mete sporo minut przede mna.
Czuję chwilową radość. Nie jest ze mną źle skoro doszłam Paulinę a Renata jedzie dopiero teraz.
Scigamy się trochę pod górę, raz ja , raz ona…
Ale po wjeździe na jakąś masakryczną górę w Lutynii … odjeżdza mi.
Tracę siły… a tu wciąż te cholerne trudne zjazdy.
Przestaje już panować nad rowerem, ze zmęczenia. Po prostu tracę nad nim kontorlę i robi się coraz bardziej niebezpiecznie.
No ale jadę. Trzeba dojechać do mety. Mój plan mocnego jechania zamienia się w plan B pt : byleby dojechać… już obojetnie na którym miejscu.
I to był błąd – tak myśleć nie wolno!
Na ostatnim bufecie zatrzymuję się nie wiedziec po co. Przecież mam jeszcze wodę.
Krystyna potem mi mówi: nie wolno! Przedostatni bufet tak, ale nie ostatni.
I na tym przedostatnim mija mnie rywalka z kategorii, mam ją jeszcze w polu widzenia, probuję gonić, ale nie daję rady.
Na 23 km kilometrze przypominam sobie slowa Jacka: ogień… i smiać mi się chce…. Jaki ogień, noga ledwie podaje…
Okazuje się , ze na 23 km cały nasz team myślał o Jacku
Koncowka straszna, puszczona trasą xc. Nie mam już sily, przerzutka nie zrzuca, zapchana blotem . Przez chwile próbuje podjeżdzać na średniej tarczy, ale nie wystarcza mi sil. Schodze z roweru.
Na szczęscie do mety szeroka dojazdówka, na poczatku szuter, potem asfalt. Jadę szybko ponad 30 km/ha.
To mnie zawsze zadziwia. Niby człowiek już nie ma sil, a do tej mety mknie zawsze.
Jest meta.
Koniec. Ulga.
Wracam do Domu działkowca radośc… Miotam przekleństwa pod nosem, ze miała być latwa trasa itd.
Chlopaki się smieją… Jacek mówi: no masz takie same odczucia jak wszyscy…
Pokazują obrażenia.
I tak przeleciał po mnie maraton numer 13.
Zmęczyłam się:)
Miejsce w kategorii niestety… 7. Open 239 czas 4 h 20 min. Km licznik pokazał 47. Ten bufet kosztował mnie pudlo, a konkurencja bardzo wzrosła w tym roku.
Bardzo dużo dziewczyn w mojej kategorii. Chyba się zrobila mocniejsza kategoria niż K2.
No ale kolejny maraton mtb z prawdziwego zdarzenia przejechany.
Maraton nr 13
Na szczęście, ze to mój 13 maraton przypomniałam sobie dopiero w trakcie jazdy:), inaczej pewnie gorączka przedstartowa byłaby jeszcze większa.
Wyjechaliśmy do Złotego Stoku w piątek po południu.
Nocleg w Domu Działkowca Radość, wielkiej radości nam nie przysporzył ( dosyć spartańskie warunki), ale pomińmy to milczeniem.
Przed startem rozmawiamy o trasie, ustalamy strategię:).
Jacek mówi, ze po 23 km .. ogień:).
Ja mam swój plan – pamiętając trasę z bardo ( szybkie szutry) spodziewam się trasy szybkiej, wiec chce wreszcie pojechać szybciej i mocniej pod górę.
Rzeczywistość jednak pokazała, ze plany planami a zycie życiem.
Trasa zaskoczyła totalnie wszystkich. Jeszcze na starcie spiker mówił, ze jest sucho.
Nie było:).
Może nie aż takie błoto jak w Szczawnicy ale jednak.
Trasa mocno terenowa, zero asfaltu oprócz dojazdówki od mety. Trudne, techniczne zjazdy… naprawdę bardzo trudne, pełne dużych , ostrych kamieni i korzeni… ślisko.
Zaczynam nieźle.
Idę mocno pod górę. Udaje mi się dogonić Adę z Tarnowa ( k2), dziewczynę Piotrka z naszego teamu.
Ada ma 19 lat, wiec utrzymanie się za nią to dla mnie wyzwanie.
Udaje mi się jechać z nią przez jakieś 2/3 trasy.
Odjeżdżam jej, ona dojeżdza, wyprzedza, ja znowu dojeżdzam.
Ale na ktorymś zjeździe odjeżdzą mi skutecznie i spotykamy się już po starcie. J
Dzięki niej jednak pewnie jadę mocniej. Była momentami moim celem i naciskałam mocniej na pedaly, żeby ja „dopaść”.
W ktorymś momencie na podjeździe dopadam Paulinę z Bikeholików, ktorą poznalam w ub roku na maratonie w Michałowicach.
Paulina prowadzi w generalce w mojej kategorii, jest mocna.
Dlatego też jestem w szoku, ze ją doszłam.
Pierwszy raz na Poweradzie udaje mi się z nią jechać jakiś czas.
Chyba trochę zdziwiona jak mnie widzi. Mijam ja nawet pod górę, ale potem zaczyna się horror. Zjazd z taką iloscia korzeni i kamieni, ze w ktorymś momencie odpuszczam. Paulina zjeżdzą i tyle ją widziałam:). Na mecie jest 2 , pól godziny przede mną.
Takich zjazdów będzie jeszcze kilka, każdy kolejny przyprawia mnie o strach. Siada mi psychika. Przewracam się kilka razy, ale bez urazów na szczęście.
Pierwsze 7 km maratonu to niekończący wydawałoby się podjazd. Kompletnie nie ma gdzie odpocząć, bo zjazdy bardzo trudne.
Opony nie trzymają, czuję się momentami jak na lodowisku.
Jakoś nie cieszy mnie ten maraton tak jak ten szczawnicki…
Może to kwestia nastawienia? w Szczawnicy nastawiłam się na ciężki maraton, tutaj jechalam z przeświadczeniem, ze jedyna trudnością będą przewyższenia. A tu takie zaskoczenie.
Rożne mysli dopadaly mnie w czasie jazdy, lącznie z taką: po co mi ta cała jazda na rowerze?:)
Około 20 km zaczynam czuć zmęczenie. Dojeżdżam do Ady i mówię jej, ze jestem już zmęczona.
Jak patrzę na jadących obok… wyglądają tak samo. Małe pocieszenie.
W pewnym momencie widzę,ze mija mnie ktoś z Rowerowania. Niemozliwe… Renata Pisarek dopiero teraz????
Przecież zawsze przyjeżdza na mete sporo minut przede mna.
Czuję chwilową radość. Nie jest ze mną źle skoro doszłam Paulinę a Renata jedzie dopiero teraz.
Scigamy się trochę pod górę, raz ja , raz ona…
Ale po wjeździe na jakąś masakryczną górę w Lutynii … odjeżdza mi.
Tracę siły… a tu wciąż te cholerne trudne zjazdy.
Przestaje już panować nad rowerem, ze zmęczenia. Po prostu tracę nad nim kontorlę i robi się coraz bardziej niebezpiecznie.
No ale jadę. Trzeba dojechać do mety. Mój plan mocnego jechania zamienia się w plan B pt : byleby dojechać… już obojetnie na którym miejscu.
I to był błąd – tak myśleć nie wolno!
Na ostatnim bufecie zatrzymuję się nie wiedziec po co. Przecież mam jeszcze wodę.
Krystyna potem mi mówi: nie wolno! Przedostatni bufet tak, ale nie ostatni.
I na tym przedostatnim mija mnie rywalka z kategorii, mam ją jeszcze w polu widzenia, probuję gonić, ale nie daję rady.
Na 23 km kilometrze przypominam sobie slowa Jacka: ogień… i smiać mi się chce…. Jaki ogień, noga ledwie podaje…
Okazuje się , ze na 23 km cały nasz team myślał o Jacku
Koncowka straszna, puszczona trasą xc. Nie mam już sily, przerzutka nie zrzuca, zapchana blotem . Przez chwile próbuje podjeżdzać na średniej tarczy, ale nie wystarcza mi sil. Schodze z roweru.
Na szczęscie do mety szeroka dojazdówka, na poczatku szuter, potem asfalt. Jadę szybko ponad 30 km/ha.
To mnie zawsze zadziwia. Niby człowiek już nie ma sil, a do tej mety mknie zawsze.
Jest meta.
Koniec. Ulga.
Wracam do Domu działkowca radośc… Miotam przekleństwa pod nosem, ze miała być latwa trasa itd.
Chlopaki się smieją… Jacek mówi: no masz takie same odczucia jak wszyscy…
Pokazują obrażenia.
I tak przeleciał po mnie maraton numer 13.
Zmęczyłam się:)
Miejsce w kategorii niestety… 7. Open 239 czas 4 h 20 min. Km licznik pokazał 47. Ten bufet kosztował mnie pudlo, a konkurencja bardzo wzrosła w tym roku.
Bardzo dużo dziewczyn w mojej kategorii. Chyba się zrobila mocniejsza kategoria niż K2.
No ale kolejny maraton mtb z prawdziwego zdarzenia przejechany.
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
fajnie jakie są trasy w górach a ten ośrodek jaki jest
mak - 19:59 niedziela, 22 lipca 2012 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!