Wpisy archiwalne w miesiącu
Listopad, 2012
Dystans całkowity: | 439.00 km (w terenie 151.00 km; 34.40%) |
Czas w ruchu: | 25:45 |
Średnia prędkość: | 17.05 km/h |
Maksymalna prędkość: | 57.00 km/h |
Maks. tętno maksymalne: | 173 (92 %) |
Maks. tętno średnie: | 144 (76 %) |
Suma kalorii: | 9646 kcal |
Liczba aktywności: | 10 |
Średnio na aktywność: | 43.90 km i 2h 34m |
Więcej statystyk |
Sobota, 10 listopada 2012
Las Radłowski a po drodze Tatry:)
I znowu tydzień przerwy od roweru.
To był bardzo ciężki tydzień i jakoś nawet nie myślałam, żeby po pracy, wieczorową porą jeździć w chłodzie i ciemnościach. Ciężko mi się do takich „akcji” zmobilizować.
Może to przez to zmęczenie po pracowe? Nie wiem.
Dzisiaj za to wyjechałam z przyjemnością. Jak za dawnych lat z Alkiem i Mirkiem.
Miałam jakąś taką dużą pewność, że dzisiaj będzie Tatry widać, dlatego wybrałam opcje trasy przez most na Zgłobicach ( założeniem był trasa płaska, więc wiedziałam, że to jedyne miejsce, z którego byłby na Tatry dobry widok).
Nie pomyliłam się.
Zaczęliśmy nad Dunajcem, sporo kilometrów, potem przez Buczynę. Trochę błota, ale i tak jak na tę porę roku, wielkiej tragedii nie było, aczkolwiek rowerowi znowu przydałaby się kąpiel, ale , że jako jutro pewnie też się „ubrudzi”, więc darowałam sobie.
Kiedy wjechaliśmy na most w Zgłobicach , Mirek powiedział: popatrz….
I znowu były... wspaniałe, majestatyczne, powodujące jakieś takie nieokreślone ciepełko w sercu.
Zawsze.
Tatry:)
Trasę wybraliśmy przez Las Radłowski, ale rzadko przez nas uczęszczaną.
Jest jeszcze trochę jesiennych kolorów, ale większość liści, już jednak leży sobie…
Listopad w końcu jakby nie było.
Przyjemnie, powoli, bo się wszyscy opuściliśmy w tym roku jeśli chodzi o jazdę, kondycję.
Pogoda dobra, tylko wiatr trochę przeszkadzał. Jak na te porę roku , ciepło.
A teraz będzie trochę o innych sprawach.
Trochę się ostatnio „kulturalnie” zaniedbałam i nie zauważyłam, że wyszła nowa płyta Hey i druga część „ Siedliska” czyli „Zima w Siedlisku”.
Tak więc wczoraj zaliczyłam wizytę w Empiku i wróciłam szczęśliwa z płytą i książką.
Płyta jak to u Hey dobra, chociaż chyba nie najlepsza jeśli chodzi o ich płyty, ale muszę się jeszcze uważnie w nią wsłuchać.
Jeśli chodzi o książkę ( przeczytałam już połowę, więc myślę, że mogę się już na jej temat wypowiadać), nieco mnie rozczarowała.
Ja już kilka razy pisałam o „Siedlisku”, i filmie i książce.
Film zdecydowanie wygrywa z książką , co rzadko się zdarza, ale tak jest w tym przypadku.
Kręcąc ten serial Majewski zrobił świetną robotę.
To wg mnie jeden z najlepszych polskich seriali. Jak żaden chyba nie działa tak jakoś kojąco, uspokająco i pobudza marzenia o swoim miejscu na ziemi. Myślę, że o sukcesie filmu zdecydowali też aktorzy : Dymna i Pietraszak, a także wiele innych świetnych aktorów w rolach drugoplanowych.
No i te mazurskie krajobrazy…
Książka też mi się podobała, ale już nie tak.
Taką recenzję znalazłam w Merlinie i ona jest chyba najlepszą rekomendacją:
Uwielbiam ten serial! Magluję go już 3 rok na DVD. Żyjemy w świecie, który już dawno nie nic wspólnego z normalnością. U mnie "Siedlisko" załączyło hamulec, pobudziło refleksje, pokazało rzeczy proste, o których tak często się zapomina. Rewelacyjnie zagrane role Dymnej i Pietraszaka i ta bajkowa muzyka. Całą ciążę z drugim synem oglądałam serial i dziś mały, gdy słyszy czołówkę robi duże oczy i "łagodnieje". Polecam i pozdrawiam
Scenariusz do filmu napisała żona Majewskiego, Zofia Nasierowska, opierając się na wydarzeniach z ich wspólnego życia.
Książkę napisał Majewski. Pisze dobrze, chociaż najlepszą jego książką, którą czytałam jest „Mała matura”.
„Siedlisko” jest książką z gatunku lżejszych, ale łączy w sobie dobry styl i jak dla mnie naprawdę ciekawą fabułę. To nie jest na pewno takie zwykłe czytadło.
Jest o wrastaniu w nowe miejsce, jest o przyjaźni, radościach, smutkach, historii mazurskiej ziemi.
I dlatego chyba II częścią jestem nieco rozczarowana, bo mało w niej tego, co stanowiło o jakości I części.
Podobno powstała za namową czytelników, którzy bardzo prosili Majewskiego, żeby napisał II część.
Zdecydował się po śmierci swojej żony , Zofii.
I dużo w tej książce o stracie i bólu, ale mam wrażenie jakby trochę na siłę była napisana.
Za dużo jak dla mnie w niej wspomnień z życia Krzysztofa i Marianny i niesamowitego nagromadzenia faktów, a za mało klimatów Siedliska i Mazur.
Podobno Majewski będzie kręcił II część serialu. Może też okaże się lepszy od ksiązki? Oby.
Jeśli macie ochotę w te jesienno- zimowe wieczory trochę się „ogrzać” to polecam ten film ( można kupić na DVD) i książkę też ( zwłaszcza I część).
To był bardzo ciężki tydzień i jakoś nawet nie myślałam, żeby po pracy, wieczorową porą jeździć w chłodzie i ciemnościach. Ciężko mi się do takich „akcji” zmobilizować.
Może to przez to zmęczenie po pracowe? Nie wiem.
Dzisiaj za to wyjechałam z przyjemnością. Jak za dawnych lat z Alkiem i Mirkiem.
Miałam jakąś taką dużą pewność, że dzisiaj będzie Tatry widać, dlatego wybrałam opcje trasy przez most na Zgłobicach ( założeniem był trasa płaska, więc wiedziałam, że to jedyne miejsce, z którego byłby na Tatry dobry widok).
Nie pomyliłam się.
Zaczęliśmy nad Dunajcem, sporo kilometrów, potem przez Buczynę. Trochę błota, ale i tak jak na tę porę roku, wielkiej tragedii nie było, aczkolwiek rowerowi znowu przydałaby się kąpiel, ale , że jako jutro pewnie też się „ubrudzi”, więc darowałam sobie.
Kiedy wjechaliśmy na most w Zgłobicach , Mirek powiedział: popatrz….
I znowu były... wspaniałe, majestatyczne, powodujące jakieś takie nieokreślone ciepełko w sercu.
Zawsze.
Tatry:)
Trasę wybraliśmy przez Las Radłowski, ale rzadko przez nas uczęszczaną.
Jest jeszcze trochę jesiennych kolorów, ale większość liści, już jednak leży sobie…
Listopad w końcu jakby nie było.
Przyjemnie, powoli, bo się wszyscy opuściliśmy w tym roku jeśli chodzi o jazdę, kondycję.
Pogoda dobra, tylko wiatr trochę przeszkadzał. Jak na te porę roku , ciepło.
A teraz będzie trochę o innych sprawach.
Trochę się ostatnio „kulturalnie” zaniedbałam i nie zauważyłam, że wyszła nowa płyta Hey i druga część „ Siedliska” czyli „Zima w Siedlisku”.
Tak więc wczoraj zaliczyłam wizytę w Empiku i wróciłam szczęśliwa z płytą i książką.
Płyta jak to u Hey dobra, chociaż chyba nie najlepsza jeśli chodzi o ich płyty, ale muszę się jeszcze uważnie w nią wsłuchać.
Jeśli chodzi o książkę ( przeczytałam już połowę, więc myślę, że mogę się już na jej temat wypowiadać), nieco mnie rozczarowała.
Ja już kilka razy pisałam o „Siedlisku”, i filmie i książce.
Film zdecydowanie wygrywa z książką , co rzadko się zdarza, ale tak jest w tym przypadku.
Kręcąc ten serial Majewski zrobił świetną robotę.
To wg mnie jeden z najlepszych polskich seriali. Jak żaden chyba nie działa tak jakoś kojąco, uspokająco i pobudza marzenia o swoim miejscu na ziemi. Myślę, że o sukcesie filmu zdecydowali też aktorzy : Dymna i Pietraszak, a także wiele innych świetnych aktorów w rolach drugoplanowych.
No i te mazurskie krajobrazy…
Książka też mi się podobała, ale już nie tak.
Taką recenzję znalazłam w Merlinie i ona jest chyba najlepszą rekomendacją:
Uwielbiam ten serial! Magluję go już 3 rok na DVD. Żyjemy w świecie, który już dawno nie nic wspólnego z normalnością. U mnie "Siedlisko" załączyło hamulec, pobudziło refleksje, pokazało rzeczy proste, o których tak często się zapomina. Rewelacyjnie zagrane role Dymnej i Pietraszaka i ta bajkowa muzyka. Całą ciążę z drugim synem oglądałam serial i dziś mały, gdy słyszy czołówkę robi duże oczy i "łagodnieje". Polecam i pozdrawiam
Scenariusz do filmu napisała żona Majewskiego, Zofia Nasierowska, opierając się na wydarzeniach z ich wspólnego życia.
Książkę napisał Majewski. Pisze dobrze, chociaż najlepszą jego książką, którą czytałam jest „Mała matura”.
„Siedlisko” jest książką z gatunku lżejszych, ale łączy w sobie dobry styl i jak dla mnie naprawdę ciekawą fabułę. To nie jest na pewno takie zwykłe czytadło.
Jest o wrastaniu w nowe miejsce, jest o przyjaźni, radościach, smutkach, historii mazurskiej ziemi.
I dlatego chyba II częścią jestem nieco rozczarowana, bo mało w niej tego, co stanowiło o jakości I części.
Podobno powstała za namową czytelników, którzy bardzo prosili Majewskiego, żeby napisał II część.
Zdecydował się po śmierci swojej żony , Zofii.
I dużo w tej książce o stracie i bólu, ale mam wrażenie jakby trochę na siłę była napisana.
Za dużo jak dla mnie w niej wspomnień z życia Krzysztofa i Marianny i niesamowitego nagromadzenia faktów, a za mało klimatów Siedliska i Mazur.
Podobno Majewski będzie kręcił II część serialu. Może też okaże się lepszy od ksiązki? Oby.
Jeśli macie ochotę w te jesienno- zimowe wieczory trochę się „ogrzać” to polecam ten film ( można kupić na DVD) i książkę też ( zwłaszcza I część).
Buczyna jesienna© lemuriza1972
Dunajec jesienną porą© lemuriza1972
Jesienne naddunajcowe barwy© lemuriza1972
- DST 32.00km
- Teren 18.00km
- Czas 01:49
- VAVG 17.61km/h
- HRmax 170 ( 90%)
- HRavg 144 ( 76%)
- Kalorie 850kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 4 listopada 2012
Beskid Niski
Beskid Niski (słow. Nízke Beskydy, 513.71) – pasmo w Karpatach między przełęczami Łupkowską na wschodzie, a Tylicką na zachodzie. Wschodnia granica Beskidu Niskiego jest zarazem granicą Karpat Wschodnich i Zachodnich. Beskid Niski to najdziksze pasmo górskie w Polsce.
Beskid Niski graniczy od wschodu z Bieszczadami, od północnego wschodu z Pogórzem Bukowskim, od zachodu z Kotliną Sądecką, od południowego zachodu z Beskidem Sądeckim a od północy z Pogórzem Środkowobeskidzkim[1]. Na południu przechodzi w Pogórze Ondawskie – granica ma charakter umowny i biegnie linią Bardiów–Svidník–Medzilaborce.
Beskid Niski leży na terenie dwóch państw: Polski i Słowacji. Najwyższy szczyt po stronie polskiej to Lackowa (997 m n.p.m., na niektórych mapach nawet 999 m n.p.m.), a po słowackiej Busov (1002 m n.p.m.), który jako jedyny przekracza 1000 m n.p.m.
Wybraliśmy na dzisiejszą niedzielę Beskid Niski – góry bardzo dzikie i dzięki temu bardzo ekscytujące ( przynajmniej ja to tak odbieram).
Tatry to nie są, wysokości niewielkie, widoki ograniczone, bo wzgórza bardzo zalesione, ale warto się tam wybrać.
Dotychczas właściwie nie miałam okazji na nogach pochodzić po Beskidzie Niskim, chociaż on tak blisko Tarnowa. Do Gorlic jest zdaje się jakieś 70 km.
Raz tylko jeden jedyny, odbyłam spacerek po okolicach Iwonicza Zdroju, podczas szkolenia z pracy, wybraliśmy się na 2 godzinny spacer.
Więc Beskid Niski znam tylko z maratonu gorlickiego i tegorocznego, zimowego pobytu na Magurze Małastowskiej.
Wycieczka w składzie : Mirek, Tomek, Alek i ja.
Rano przywitała nas piękna, słoneczna pogoda, po drodze dość dobrze widoczne Tatry.
Ale kiedy wysiedliśmy z auta w miejscowości Bodoki… uuuuu.. duży wiatr, chłodno, słońce zaszło.
Od razu zauważyłam cerkiew ( po chwili drugą). Nie ukrywam, że liczyłam na to, ze kilka z nich dzisiaj zobaczę.
Owszem widziałam ich kilka w okolicach Krynicy, bo tam też duże skupiska Łemków, kiedyś były, a i dzisiaj mieszka ich sporo, ale to było dawno….kiedy te cerkwie oglądałam.
Był też cmentarz , chyba prawosławny, bo napisy na grobach cyrylicą.
To jak inny świat, tak się poczułam tam, wędrując przez te wsie.
One zupełnie inne niż te nasze podtarnowskie. Zupełnie.
A przecież tak blisko.
„Czuć” tam tę historię, łemkowską przeszłość. Przy drogach wiele przydrożnych łemkowskich krzyży. W naszych okolicach jest sporo kapliczek, katolickich krzyży. Tam krzyże prawosławne, często bardzo stare. Piękne.
Podobno w powiecie gorlickim są miejscowości, których nazwy pisane są w dwóch językach : polskim i łemkowskim.
Poza tym… takie wrażenie miałam jakby czas się tam zatrzymał jakieś 30 lat temu ( takie wrażenie miałam jak szliśmy przez wieś Bartne).
Dość biednie, cicho… jak koniec świata. Spokój, niewyobrażalny spokój.
Idąc szlakiem przez las spotkaliśmy łącznie 5 osób, jednego biegacza i 4 turystów.
Bartne (łemkow. Бортне, Bortne) – wieś w Polsce położona w województwie małopolskim, w powiecie gorlickim, w gminie Sękowa.
W latach 1975-1998 miejscowość administracyjnie należała do województwa nowosądeckiego.
Bartne wzmiankowane w 1629. Według miejscowych przekazów, wieś została założona przez kamieniarzy z pobliskiej Jasionki, którzy na zboczach pobliskich gór pozyskiwali materiał. Nazwa wsi (Bartne/Bortne) pochodzi od połączenia słów "bór tnę". Z Bartnego/Bortnego pochodził Stefan Szkurat, który przyjął później bardziej szlachecko-brzmiące nazwisko "Bortniański" – był to ojciec znakomitego kompozytora Dmytra Bortniańskiego. W XIX wieku wieś rozsławiły warsztaty kamieniarskie - pochodzące stąd krzyże przydrożne oraz nagrobki spotkać można w odległych miejscowościach; kamienne koło młyńskie z datą 1905 znajduje się w Bydgoszczy. W czasie I wojny światowej toczyły się tu walki Operacji Gorlickiej, o czym świadczy cmentarz z tego okresu. Jest tu spichlerz – kamienny, wzniesiony w I połowie XIX w., (w ruinie od około 1950, wewnątrz zbiory kamieniarskie) oraz przydrożne krzyże kamienne.
Zaczęliśmy swoją wędrówkę przez wieś Bodoki, w kierunku Rezerwatu Kornuty.
Lubię takie szlaki… dzikie, z potoczkami ( mnóstwo ich było i trzeba było się przez nie przeprawiać, tak więc miałam okazję „ochrzcić” moje nowe, kupione jakieś 4 miesiące temu górskie buty – aż tyle nie byłam w górach na nogach!!!!!).
Było też sporo błota, ale nie było jakieś bardzo uciążliwe, a buty sprawdziły się super, nie przemokły, nie obtarły.
Mirek jak to Mirek , ile się dało to nie szedł szlakiem, tylko gdzieś na przełaj, przez krzaki , chaszcze itp,a my za nim. Norma.
W pewnym momencie las zrobił się ciemny, bardzo dziki, zamglony, pełen kamieni pokrytych mchem.
Sceneria jak z angielskich horrorów.
Było też bardzo dużo hub na drzewach , co uwiecznialiśmy na zdjęciach, bo były naprawdę niesamowite.
W pewnym momencie ( kiedy robiliśmy z Alkiem zdjęcie takiej jednej hubie), Alek krzyknął: o matko….
Pomyślałam, że zobaczył jakieś zwierzę, ale na pewno nie jest to sarenka, bo sarenki by się nie wystraszył.
Wytężyłam wzrok… wilk, pies, co to????
Stało i patrzyło na nas.
A potem odwróciło się i pobiegło najszybciej jak chyba umiało ( Alek śmiał się potem, ze on pobiegł powiadomić resztę stada, że „żarcie” jest w lesie)
Powiedziałam: to wilk, który udaje wilczura
( bardzo spodobał mi się tekst z filmu pt „Ogród Luizy”, który w czwartek można było obejrzeć w tv. Taka scena: szpital psychiatryczny, dziewczyna siedzi z kotem na kolanach, mężczyzna mówi do niej: fajny kot.
Ona: to nie kot, to tygrys. On tylko nie urósł, żeby nikt nie poznał, że jest tygrysem)
Klimat lasu był naprawdę bajkowy, a zrobił się jeszcze bardziej bajkowy, kiedy dotarliśmy do rezerwatu Kornuty.
Masa wielkich głazów okrytych mchem, robiących duże wrażenie.
Potem dotarliśmy na Magurę Wątkowską, a z niej do Schroniska w Bartnem, gdzie zjedliśmy całkiem dobre pierogi.
Schronisko dość siermiężne, ale za to wisiały w nim przepiękne ikony, szkoda, że było tam ciemno, więc nawet nie próbowałam robić zdjęć.
Ze schroniska wędrówka przez wieś Bartne, przy pięknej słonecznej pogodzie.
I dwie cerkwie pod drodze, trochę tzw chyż czyli starych łemkowskich chat i piwniczki-ziemianki. Kamienne.
Dla mnie one są mocno fascynujące. Sporo podobnych jest jeszcze przy domach w okolicach Dąbrowy Tarnowskiej i dalej w kierunku Wisły.
Niestety wszystkie cerkwie zamknięte.
Cerkiew greckokatolicka pod wezwaniem Świętych Kosmy i Damiana – wybudowana około 1842, trójdzielna, konstrukcji zrębowej, pokryta gontem z XVIII-wieczną wieżą konstrukcji słupowo-ramowej, zwieńczona kopulastym hełmem i pozorną latarnią, otoczona drewnianym ogrodzeniem. Obecnie wewnątrz mieści się filia Muzeum Dwory Karwacjanów i Gładyszów w Gorlicach, w której eksponowane są elementy sakralnej sztuki łemkowskiej, m.in. kompletny ikonostas z XVIII w., ołtarz boczny z 1797, XVIII-wieczne ikony: Matka Boża z Dzieciątkiem i Chrystus oraz obrazy pochodzące z cerkwi okolicznych wsi
Inny świat, po prostu inny. Taki , w którym chciałoby się pozostać na dłużej, nie mówię, że na zawsze, ale na chwilę… żeby może zaznać spokoju, ciszy, poznać Łemków, ich kulturę, może potrawy-smaki, opowieści. Pozwiedzać cerkwie, może zobaczyć jakieś prawosławne nabożeństwo.
Przeszliśmy 21 km , w ciągu 5 godzin.
Niewiele, ale radości było wiele
Tomek stwierdził, że te huby mogą posłużyć za chwyty do wspinania.
No to spróbowałam. Huby był twarde, ale bardzo sliskie i szybko.. odpadłam.
Tomek powiedział: pierwsze światowe odpadnięcie od hub
Chyża – drewniana zagroda jednobudynkowa, półtora- lub dwutraktowa. Pod jednym dachem mieściły się w niej pomieszczenia mieszkalne, gospodarcze i inwentarskie. Strych pełnił funkcję stodoły.
Słowo pochodzi z języków germańskich, zapożyczony w okresie prasłowiańskim
Obok cerkwi zauważyłam budynek. Zrobiłam zdjęcie, bo bardzo mi się spodobał ( zbudowany z kamienia, co nie jest takie typowe dla tej częsci Polski). Kiedy poszperałam w sieci, okazało się, że to XIX spichlerz
Beskid Niski graniczy od wschodu z Bieszczadami, od północnego wschodu z Pogórzem Bukowskim, od zachodu z Kotliną Sądecką, od południowego zachodu z Beskidem Sądeckim a od północy z Pogórzem Środkowobeskidzkim[1]. Na południu przechodzi w Pogórze Ondawskie – granica ma charakter umowny i biegnie linią Bardiów–Svidník–Medzilaborce.
Beskid Niski leży na terenie dwóch państw: Polski i Słowacji. Najwyższy szczyt po stronie polskiej to Lackowa (997 m n.p.m., na niektórych mapach nawet 999 m n.p.m.), a po słowackiej Busov (1002 m n.p.m.), który jako jedyny przekracza 1000 m n.p.m.
Wybraliśmy na dzisiejszą niedzielę Beskid Niski – góry bardzo dzikie i dzięki temu bardzo ekscytujące ( przynajmniej ja to tak odbieram).
Tatry to nie są, wysokości niewielkie, widoki ograniczone, bo wzgórza bardzo zalesione, ale warto się tam wybrać.
Dotychczas właściwie nie miałam okazji na nogach pochodzić po Beskidzie Niskim, chociaż on tak blisko Tarnowa. Do Gorlic jest zdaje się jakieś 70 km.
Raz tylko jeden jedyny, odbyłam spacerek po okolicach Iwonicza Zdroju, podczas szkolenia z pracy, wybraliśmy się na 2 godzinny spacer.
Więc Beskid Niski znam tylko z maratonu gorlickiego i tegorocznego, zimowego pobytu na Magurze Małastowskiej.
Wycieczka w składzie : Mirek, Tomek, Alek i ja.
Rano przywitała nas piękna, słoneczna pogoda, po drodze dość dobrze widoczne Tatry.
Ale kiedy wysiedliśmy z auta w miejscowości Bodoki… uuuuu.. duży wiatr, chłodno, słońce zaszło.
Od razu zauważyłam cerkiew ( po chwili drugą). Nie ukrywam, że liczyłam na to, ze kilka z nich dzisiaj zobaczę.
Owszem widziałam ich kilka w okolicach Krynicy, bo tam też duże skupiska Łemków, kiedyś były, a i dzisiaj mieszka ich sporo, ale to było dawno….kiedy te cerkwie oglądałam.
Był też cmentarz , chyba prawosławny, bo napisy na grobach cyrylicą.
To jak inny świat, tak się poczułam tam, wędrując przez te wsie.
One zupełnie inne niż te nasze podtarnowskie. Zupełnie.
A przecież tak blisko.
„Czuć” tam tę historię, łemkowską przeszłość. Przy drogach wiele przydrożnych łemkowskich krzyży. W naszych okolicach jest sporo kapliczek, katolickich krzyży. Tam krzyże prawosławne, często bardzo stare. Piękne.
Podobno w powiecie gorlickim są miejscowości, których nazwy pisane są w dwóch językach : polskim i łemkowskim.
Poza tym… takie wrażenie miałam jakby czas się tam zatrzymał jakieś 30 lat temu ( takie wrażenie miałam jak szliśmy przez wieś Bartne).
Dość biednie, cicho… jak koniec świata. Spokój, niewyobrażalny spokój.
Idąc szlakiem przez las spotkaliśmy łącznie 5 osób, jednego biegacza i 4 turystów.
Bartne (łemkow. Бортне, Bortne) – wieś w Polsce położona w województwie małopolskim, w powiecie gorlickim, w gminie Sękowa.
W latach 1975-1998 miejscowość administracyjnie należała do województwa nowosądeckiego.
Bartne wzmiankowane w 1629. Według miejscowych przekazów, wieś została założona przez kamieniarzy z pobliskiej Jasionki, którzy na zboczach pobliskich gór pozyskiwali materiał. Nazwa wsi (Bartne/Bortne) pochodzi od połączenia słów "bór tnę". Z Bartnego/Bortnego pochodził Stefan Szkurat, który przyjął później bardziej szlachecko-brzmiące nazwisko "Bortniański" – był to ojciec znakomitego kompozytora Dmytra Bortniańskiego. W XIX wieku wieś rozsławiły warsztaty kamieniarskie - pochodzące stąd krzyże przydrożne oraz nagrobki spotkać można w odległych miejscowościach; kamienne koło młyńskie z datą 1905 znajduje się w Bydgoszczy. W czasie I wojny światowej toczyły się tu walki Operacji Gorlickiej, o czym świadczy cmentarz z tego okresu. Jest tu spichlerz – kamienny, wzniesiony w I połowie XIX w., (w ruinie od około 1950, wewnątrz zbiory kamieniarskie) oraz przydrożne krzyże kamienne.
Zaczęliśmy swoją wędrówkę przez wieś Bodoki, w kierunku Rezerwatu Kornuty.
Lubię takie szlaki… dzikie, z potoczkami ( mnóstwo ich było i trzeba było się przez nie przeprawiać, tak więc miałam okazję „ochrzcić” moje nowe, kupione jakieś 4 miesiące temu górskie buty – aż tyle nie byłam w górach na nogach!!!!!).
Było też sporo błota, ale nie było jakieś bardzo uciążliwe, a buty sprawdziły się super, nie przemokły, nie obtarły.
Mirek jak to Mirek , ile się dało to nie szedł szlakiem, tylko gdzieś na przełaj, przez krzaki , chaszcze itp,a my za nim. Norma.
W pewnym momencie las zrobił się ciemny, bardzo dziki, zamglony, pełen kamieni pokrytych mchem.
Sceneria jak z angielskich horrorów.
Było też bardzo dużo hub na drzewach , co uwiecznialiśmy na zdjęciach, bo były naprawdę niesamowite.
W pewnym momencie ( kiedy robiliśmy z Alkiem zdjęcie takiej jednej hubie), Alek krzyknął: o matko….
Pomyślałam, że zobaczył jakieś zwierzę, ale na pewno nie jest to sarenka, bo sarenki by się nie wystraszył.
Wytężyłam wzrok… wilk, pies, co to????
Stało i patrzyło na nas.
A potem odwróciło się i pobiegło najszybciej jak chyba umiało ( Alek śmiał się potem, ze on pobiegł powiadomić resztę stada, że „żarcie” jest w lesie)
Powiedziałam: to wilk, który udaje wilczura
( bardzo spodobał mi się tekst z filmu pt „Ogród Luizy”, który w czwartek można było obejrzeć w tv. Taka scena: szpital psychiatryczny, dziewczyna siedzi z kotem na kolanach, mężczyzna mówi do niej: fajny kot.
Ona: to nie kot, to tygrys. On tylko nie urósł, żeby nikt nie poznał, że jest tygrysem)
Klimat lasu był naprawdę bajkowy, a zrobił się jeszcze bardziej bajkowy, kiedy dotarliśmy do rezerwatu Kornuty.
Masa wielkich głazów okrytych mchem, robiących duże wrażenie.
Potem dotarliśmy na Magurę Wątkowską, a z niej do Schroniska w Bartnem, gdzie zjedliśmy całkiem dobre pierogi.
Schronisko dość siermiężne, ale za to wisiały w nim przepiękne ikony, szkoda, że było tam ciemno, więc nawet nie próbowałam robić zdjęć.
Ze schroniska wędrówka przez wieś Bartne, przy pięknej słonecznej pogodzie.
I dwie cerkwie pod drodze, trochę tzw chyż czyli starych łemkowskich chat i piwniczki-ziemianki. Kamienne.
Dla mnie one są mocno fascynujące. Sporo podobnych jest jeszcze przy domach w okolicach Dąbrowy Tarnowskiej i dalej w kierunku Wisły.
Niestety wszystkie cerkwie zamknięte.
Cerkiew greckokatolicka pod wezwaniem Świętych Kosmy i Damiana – wybudowana około 1842, trójdzielna, konstrukcji zrębowej, pokryta gontem z XVIII-wieczną wieżą konstrukcji słupowo-ramowej, zwieńczona kopulastym hełmem i pozorną latarnią, otoczona drewnianym ogrodzeniem. Obecnie wewnątrz mieści się filia Muzeum Dwory Karwacjanów i Gładyszów w Gorlicach, w której eksponowane są elementy sakralnej sztuki łemkowskiej, m.in. kompletny ikonostas z XVIII w., ołtarz boczny z 1797, XVIII-wieczne ikony: Matka Boża z Dzieciątkiem i Chrystus oraz obrazy pochodzące z cerkwi okolicznych wsi
Inny świat, po prostu inny. Taki , w którym chciałoby się pozostać na dłużej, nie mówię, że na zawsze, ale na chwilę… żeby może zaznać spokoju, ciszy, poznać Łemków, ich kulturę, może potrawy-smaki, opowieści. Pozwiedzać cerkwie, może zobaczyć jakieś prawosławne nabożeństwo.
Przeszliśmy 21 km , w ciągu 5 godzin.
Niewiele, ale radości było wiele
Krzyż Łemkowski© lemuriza1972
Łemkowski cmentarz© lemuriza1972
Grób bardziej współczesny© lemuriza1972
Cerkiew w Bodokach© lemuriza1972
Górki© lemuriza1972
Chłopaki idą© lemuriza1972
Krzyż Łemkowski© lemuriza1972
Morskie oczka:)© lemuriza1972
Grzybki na zupkę:)© lemuriza1972
Kamień w dziwne wzory© lemuriza1972
Na przełaj© lemuriza1972
Takich przepraw było sporo© lemuriza1972
Trochę lasu© lemuriza1972
Na kamyczku:)© lemuriza1972
Huba i stare grzyby:)© lemuriza1972
Mirek między głazami© lemuriza1972
W lesie...© lemuriza1972
Las mroczny i tajemniczy© lemuriza1972
Huba© lemuriza1972
Drogowskaz do wodopoju© lemuriza1972
Głaz© lemuriza1972
Bardzo ciekawy kształt huby© lemuriza1972
Tomek stwierdził, że te huby mogą posłużyć za chwyty do wspinania.
No to spróbowałam. Huby był twarde, ale bardzo sliskie i szybko.. odpadłam.
Tomek powiedział: pierwsze światowe odpadnięcie od hub
Hubiane drzewo:)© lemuriza1972
Grzybki:)© lemuriza1972
Rezerwat przyrody Kornuty© lemuriza1972
Skały© lemuriza1972
Mirek wśród głazów© lemuriza1972
I jeszcze jedna huba© lemuriza1972
Ktoś prosił o pomoc i krzyczał: help, help... jak w angielskim horrorze© lemuriza1972
Głazy© lemuriza1972
Mirek wśród skał© lemuriza1972
Żółta ścieżka© lemuriza1972
Łemkowska chyża w Bartnem© lemuriza1972
Chyża – drewniana zagroda jednobudynkowa, półtora- lub dwutraktowa. Pod jednym dachem mieściły się w niej pomieszczenia mieszkalne, gospodarcze i inwentarskie. Strych pełnił funkcję stodoły.
Słowo pochodzi z języków germańskich, zapożyczony w okresie prasłowiańskim
W drodze© lemuriza1972
Cerkiew w Bartnej ( początek XX w)© lemuriza1972
Malowane okno© lemuriza1972
Obok cerkwi zauważyłam budynek. Zrobiłam zdjęcie, bo bardzo mi się spodobał ( zbudowany z kamienia, co nie jest takie typowe dla tej częsci Polski). Kiedy poszperałam w sieci, okazało się, że to XIX spichlerz
Kamienny spichlerz© lemuriza1972
Cerkiew w Bartnem XIX wieczna© lemuriza1972
W drodze w kierunku Bodoków© lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 3 listopada 2012
Łowczówek - trochę historii
Kiedy ostatni raz byłam na rowerze?
Nie pamiętam….
Pewnie jakieś prawie 2 tygodnie temu.
Dzisiaj pogoda była łaskawa i wyruszyliśmy z Tomkiem. Bez planu. Miałam tylko nadzieję, że jeszcze uda mi się „złapać „ trochę” jesiennych barw, uwiecznić je.
Ale z efektów do końca zadowolona nie jestem i sama nie wiem czy to wina pogody, czy wina mojej nowej komórki. Niby aparat w niej taki sam, ale .. mam wątpliwości. No nic, dam mu jeszcze szansę.. a jeśli się nie wykaże, będę na wycieczki, wyprawy zabierać stary.
Tak więc bez wielkiego planu było. Właściwie nie bardzo chciałam wjeżdżac w teren, bo wiedziałam, że będzie to się wiązać z wizytą na myjce po jeździe.
Ale Tomek wykazywał jednak chęć pojeżdżenia w terenie.
Wymyśliłam więc, że pojedziemy do Łowczówka, w okolice cmentarza Legionistów. Tak jakos pomyślałam, że to dobra opcja, bo zbliża się 11 listopada, więc dobrze byłoby odwiedzić to miejsce, a poza tym w tamtych okolicach, całkiem fajnie można pojeździć po lesie.
(Cmentarz wojenny nr 171 - Łowczówek - zwany także Cmentarzem legionistów polskich w Łowczówku. Położony jest północnym stoku wzgórza Kopaliny (398 m), nad drogą Łowczów – Rychwałd.
Spoczywają tu żołnierze polegli w roku 1914 oraz 1915. W większości uczestnicy bitwy pod Łowczówkiem. Po oględzinach terenu komisarz Tuchowa oraz działaczki Ligi Kobiet uznali, że istnieje potrzeba zebrania poległych spoczywających dotychczas w pojedynczych mogiłach i urządzenia wspólnego cmentarza. Wybrano lokalizację. Grunt o powierzchni 2221 m2 ofiarował właściciel (Żyd Weksler). Projekt cmentarza wykonali Siegfried Heller i Heinrich Scholz. Budowę powierzono specjalnemu oddziałowi armii austro-węgierskiej (Oddział Grobów Wojennych). Dowództwo austriackie dzieliło tereny, na których toczyły się walki, na okręgi cmentarne. Tarnów i okolice to VI okręg. Znajdują się w tym okręgu 62 cmentarze.)
Ruszylismy wiec najpierw w kierunku Łowczowa, czyli wzdłuż Białej, Pleśna i długim asfaltowym podjazdem do Łowczowa.
Wreszcie wspomniany już cmentarz.
Niestety – nie wyszło mi ani jedno zdjęcie z cmentarza, efekt moich zmagań z nowym telefon zapewne.
Szkoda, bo to piękne miejsce.
Zresztą powiat tarnowski, gorlicki i nowosądecki to wyjątkowe okolice, jeśli chodzi o cmentarze wojenne z czasów I wojny światowej.
Z uwagi na to, że tutaj przebiegało wiele walk, jest ich wiele.
Ukryte gdzieś w lasach, na wzgórzach, w pięknych miejscach. Tajemnicze.
Bitwa pod Łowczówkiem.
Kiedyś uczyłam się o niej w szkole.
Na studiach mieszkałam w akademiku z Anetą.
Zapytałam ją skąd jest.
Powiedziała, spod Tarnowa, z Łowczówka.
Powiedziałam: tam gdzie była ta bitwa?
Usmiechnęła się: tak, własnie tam.
Kiedyś uczyłam się w szkole o jakims tam Łowczówku, który nie bardzo wiedziałam ( ja mielczanka), gdzie jest.
Dzisiaj jeżdżę sobie na rowerze po tych okolicach, które tyle tragicznej historii widziały.
Bitwa pod Łówczówkiem 22-25 grudnia 1914 rok.
Polacy zaatakowali niezwłocznie po przybyciu na pole walk, o zmierzchu 22 grudnia aby nie pozwolić Rosjanom na umocnienie się na świeżo zdobytych wzgórzach. 1 Pułk dostał rozkaz uderzenia na wzgórze nr 360 a 5 Pułk na wzgórze nr 343. 1 Pułk dowodzony przez Rydza-Śmigłego zdobył wyznaczony cel "z marszu" walcząc bagnetami, kolbami karabinów i łopatkami saperek. 5 Pułk kpt. Ścibora-Rylskiego, dostał się w silny ogień artylerii rosyjskiej. Z uwagi na brak łączności z artylerią austriacką oraz koniecznością walk po zmroku w nieznanym terenie atak na wzgórze 343 wstrzymano do świtu 23 grudnia. Natarcie prowadzone siłami 5 Pułku wspartego przez żołnierzy piechoty węgierskiej oraz ogniem artylerii austriackiej zakończyło się sukcesem. Obydwa pułki wykonały swoje zadania, pas wzgórz znalazł się cały w rękach państw centralnych.
Rosjanie wzmocnili swoje siły odwodami i przygotowywali przeciwnatarcie. Ogień ckm-ów oraz artylerii odciął legionistom zaopatrzenie oraz komunikację ze sztabem. W nocy z 23 na 24 grudnia Rosjanie przysunęli się na odległość w niektórych miejscach poniżej 50 metrów od pozycji polskich. Przez cały dzień wigilijny trwał morderczy pojedynek ogniowy oraz odpieranie kontrataków rosyjskich. Przed zmierzchem 24 grudnia Sosnkowski otrzymał rozkaz wycofania brygady, okazał się on jednak nieporozumieniem, ale już po wycofaniu się Polaków z pozycji. Opuszczone pozycje trzeba było na nowo zdobywać.
W dniu 25 grudnia Rosjanie nacierali ze wzmożoną siłą. Z powodu mgły walkę prowadzono najczęściej na bagnety. Z uwagi na brak sukcesów w rejonie Łowczówka Rosjanie zaatakowali z Tuchowa wzdłuż drogi do Gromnika. Broniący tych pozycji Austriacy wycofali się pozwalając przeciwnikowi dojść do Chojnika i rozpocząć oskrzydlanie sił bijących się pod Łowczówkiem. Utrzymanie pozycji nad Białą w takiej sytuacji stało się niemożliwe. Około godziny 13 przyszedł rozkaz odwrotu. Odwrót odbywał się w ciężkich warunkach, gdyż Rosjanie zaciekle atakowali wysuniętą brygadę ze wszystkich stron. W jego czasie odznaczyli się zdolnościami dowódczymi kapitanowie Berbecki i Rylski. Brygadę wycofano przez Lichwin do Wróblowic, a następnie do odwodu w rejonie Lipnicy Murowanej
Weszłam sobie na cmentarz, głownie w celu obejrzenia grobu Gryfa Łowczowskiego.
Gustaw Dobiesław Bogumił Gryf Łowczowski urodził się 16 stycznia 1897 w Wojniczu, w rodzinie doktora medycyny Wiktora Łowczowskiego (1865-1939) i Kamilii z Nowotnych. W szkole średniej był członkiem „Sokoła”.
Generał, uczestnik bitwy pod Łowczówkiem, żółnierz walczący podczas I i II wojny światowej. Dowódca 3 Brygady Strzelców Karpackich na froncie włoskim. Walczył w bitwie o Bolonię. Dyplomata.
Zmarł 11 sierpnia 1984 w Londynie. Zgodnie z jego wolą został pochowany na cmentarzu Legionistów Polskich w Łowczówku. Poświęcono mu tablicę pamiątkową w Wojniczu (elewacja kamienicy przy ul. Jagiellońskiej).
Był autorem kilku książek traktujących o wojskowości wydanych w Londynie.
Kiedyś , przyszedł do nas wymienić prawo jazdy jego syn. Starszy ponad 80 letni Pan.
Jak z innej epoki.
Dzisiaj znalazłam informację w internecie , ze odszedł w tym roku.
Major , żołnierz 1 Dywizji Generała Maczka
(pożegnano Krzysztofa Gryfa Łowczowskiego - ostatniego żołnierza 10 Pułku Strzelców Konnych, majora rezerwy Wojska Polskiego. Został pochowany na cmentarzu parafialnym w Pleśnej pod Tarnowem. Krzysztof Gryf Łowczowski miał 87 lat).
Elokwencja, kultura. Niespotykane dzisiaj. Tak zapamiętałam tego Pana. To była przyjemność poznać go i porozmawiać chociaż przez chwioę.
Po odwiedzeniu cmentarza pokręciliśmu dość sporo po lesie.
Nie było to jednak dzisiaj bezpieczne. Ciężko się zjeżdzało , bo ścieżki pokryte są liśćmi. Mokrymi liśćmi, a pod spodem sporo błota i niewiadomo co, więc trzeba bardzo uważać.
Z Łowczówka ruszylismy w kierunku Wału.
Kiedy dojedżalismy do skrzyżowania na drodze powiatowej prowadzącej przez Janowice, dojrzałam gdzieś tam majączący między drzewami krajobraz i już wiedziałam.
Są .. widać je dzisiaj pięknie..
Tatry.
Widać było rzeczywiście niesamowicie. Jak na wyciągnięcie ręki.
Cudowny widok.
Zatrzymywałam się co chwilę żeby robić zdjęcia.
Zjechalismy obok Winnicy i dalej już niebieskim naddunajcowym.
Zaryzykowaliśmy powrót niebieskim w terenie i… cóż… była ogromna masa błota i wody i efekt…. Wizyta na myjce nieunikniona.
Bardzo bolały mnie dzisiaj kolana. Może zimno, bo jednak jak zaszło słonce zrobiło się zimno, może przeciążenie. W końcu dawno nie pedałowały tyle pod górę.
A po powrocie włoskie jedzenie.
Taki zresztą dzisiaj kulinarnie włoski dzień sobie zrobiłam.
Na śniadanie była mozzarella z pomidorami, oliwkami, cebulą, świeżą bazylią i octem balsamicznym, na obiad penne , pesto , trochę suszonych, ugotowanych pomidorów do tego, świeża bazylia i sałata lodowa.
Dobre było
Polecam
Nie pamiętam….
Pewnie jakieś prawie 2 tygodnie temu.
Dzisiaj pogoda była łaskawa i wyruszyliśmy z Tomkiem. Bez planu. Miałam tylko nadzieję, że jeszcze uda mi się „złapać „ trochę” jesiennych barw, uwiecznić je.
Ale z efektów do końca zadowolona nie jestem i sama nie wiem czy to wina pogody, czy wina mojej nowej komórki. Niby aparat w niej taki sam, ale .. mam wątpliwości. No nic, dam mu jeszcze szansę.. a jeśli się nie wykaże, będę na wycieczki, wyprawy zabierać stary.
Tak więc bez wielkiego planu było. Właściwie nie bardzo chciałam wjeżdżac w teren, bo wiedziałam, że będzie to się wiązać z wizytą na myjce po jeździe.
Ale Tomek wykazywał jednak chęć pojeżdżenia w terenie.
Wymyśliłam więc, że pojedziemy do Łowczówka, w okolice cmentarza Legionistów. Tak jakos pomyślałam, że to dobra opcja, bo zbliża się 11 listopada, więc dobrze byłoby odwiedzić to miejsce, a poza tym w tamtych okolicach, całkiem fajnie można pojeździć po lesie.
(Cmentarz wojenny nr 171 - Łowczówek - zwany także Cmentarzem legionistów polskich w Łowczówku. Położony jest północnym stoku wzgórza Kopaliny (398 m), nad drogą Łowczów – Rychwałd.
Spoczywają tu żołnierze polegli w roku 1914 oraz 1915. W większości uczestnicy bitwy pod Łowczówkiem. Po oględzinach terenu komisarz Tuchowa oraz działaczki Ligi Kobiet uznali, że istnieje potrzeba zebrania poległych spoczywających dotychczas w pojedynczych mogiłach i urządzenia wspólnego cmentarza. Wybrano lokalizację. Grunt o powierzchni 2221 m2 ofiarował właściciel (Żyd Weksler). Projekt cmentarza wykonali Siegfried Heller i Heinrich Scholz. Budowę powierzono specjalnemu oddziałowi armii austro-węgierskiej (Oddział Grobów Wojennych). Dowództwo austriackie dzieliło tereny, na których toczyły się walki, na okręgi cmentarne. Tarnów i okolice to VI okręg. Znajdują się w tym okręgu 62 cmentarze.)
Ruszylismy wiec najpierw w kierunku Łowczowa, czyli wzdłuż Białej, Pleśna i długim asfaltowym podjazdem do Łowczowa.
Wreszcie wspomniany już cmentarz.
Niestety – nie wyszło mi ani jedno zdjęcie z cmentarza, efekt moich zmagań z nowym telefon zapewne.
Szkoda, bo to piękne miejsce.
Zresztą powiat tarnowski, gorlicki i nowosądecki to wyjątkowe okolice, jeśli chodzi o cmentarze wojenne z czasów I wojny światowej.
Z uwagi na to, że tutaj przebiegało wiele walk, jest ich wiele.
Ukryte gdzieś w lasach, na wzgórzach, w pięknych miejscach. Tajemnicze.
Bitwa pod Łowczówkiem.
Kiedyś uczyłam się o niej w szkole.
Na studiach mieszkałam w akademiku z Anetą.
Zapytałam ją skąd jest.
Powiedziała, spod Tarnowa, z Łowczówka.
Powiedziałam: tam gdzie była ta bitwa?
Usmiechnęła się: tak, własnie tam.
Kiedyś uczyłam się w szkole o jakims tam Łowczówku, który nie bardzo wiedziałam ( ja mielczanka), gdzie jest.
Dzisiaj jeżdżę sobie na rowerze po tych okolicach, które tyle tragicznej historii widziały.
Bitwa pod Łówczówkiem 22-25 grudnia 1914 rok.
Polacy zaatakowali niezwłocznie po przybyciu na pole walk, o zmierzchu 22 grudnia aby nie pozwolić Rosjanom na umocnienie się na świeżo zdobytych wzgórzach. 1 Pułk dostał rozkaz uderzenia na wzgórze nr 360 a 5 Pułk na wzgórze nr 343. 1 Pułk dowodzony przez Rydza-Śmigłego zdobył wyznaczony cel "z marszu" walcząc bagnetami, kolbami karabinów i łopatkami saperek. 5 Pułk kpt. Ścibora-Rylskiego, dostał się w silny ogień artylerii rosyjskiej. Z uwagi na brak łączności z artylerią austriacką oraz koniecznością walk po zmroku w nieznanym terenie atak na wzgórze 343 wstrzymano do świtu 23 grudnia. Natarcie prowadzone siłami 5 Pułku wspartego przez żołnierzy piechoty węgierskiej oraz ogniem artylerii austriackiej zakończyło się sukcesem. Obydwa pułki wykonały swoje zadania, pas wzgórz znalazł się cały w rękach państw centralnych.
Rosjanie wzmocnili swoje siły odwodami i przygotowywali przeciwnatarcie. Ogień ckm-ów oraz artylerii odciął legionistom zaopatrzenie oraz komunikację ze sztabem. W nocy z 23 na 24 grudnia Rosjanie przysunęli się na odległość w niektórych miejscach poniżej 50 metrów od pozycji polskich. Przez cały dzień wigilijny trwał morderczy pojedynek ogniowy oraz odpieranie kontrataków rosyjskich. Przed zmierzchem 24 grudnia Sosnkowski otrzymał rozkaz wycofania brygady, okazał się on jednak nieporozumieniem, ale już po wycofaniu się Polaków z pozycji. Opuszczone pozycje trzeba było na nowo zdobywać.
W dniu 25 grudnia Rosjanie nacierali ze wzmożoną siłą. Z powodu mgły walkę prowadzono najczęściej na bagnety. Z uwagi na brak sukcesów w rejonie Łowczówka Rosjanie zaatakowali z Tuchowa wzdłuż drogi do Gromnika. Broniący tych pozycji Austriacy wycofali się pozwalając przeciwnikowi dojść do Chojnika i rozpocząć oskrzydlanie sił bijących się pod Łowczówkiem. Utrzymanie pozycji nad Białą w takiej sytuacji stało się niemożliwe. Około godziny 13 przyszedł rozkaz odwrotu. Odwrót odbywał się w ciężkich warunkach, gdyż Rosjanie zaciekle atakowali wysuniętą brygadę ze wszystkich stron. W jego czasie odznaczyli się zdolnościami dowódczymi kapitanowie Berbecki i Rylski. Brygadę wycofano przez Lichwin do Wróblowic, a następnie do odwodu w rejonie Lipnicy Murowanej
Weszłam sobie na cmentarz, głownie w celu obejrzenia grobu Gryfa Łowczowskiego.
Gustaw Dobiesław Bogumił Gryf Łowczowski urodził się 16 stycznia 1897 w Wojniczu, w rodzinie doktora medycyny Wiktora Łowczowskiego (1865-1939) i Kamilii z Nowotnych. W szkole średniej był członkiem „Sokoła”.
Generał, uczestnik bitwy pod Łowczówkiem, żółnierz walczący podczas I i II wojny światowej. Dowódca 3 Brygady Strzelców Karpackich na froncie włoskim. Walczył w bitwie o Bolonię. Dyplomata.
Zmarł 11 sierpnia 1984 w Londynie. Zgodnie z jego wolą został pochowany na cmentarzu Legionistów Polskich w Łowczówku. Poświęcono mu tablicę pamiątkową w Wojniczu (elewacja kamienicy przy ul. Jagiellońskiej).
Był autorem kilku książek traktujących o wojskowości wydanych w Londynie.
Kiedyś , przyszedł do nas wymienić prawo jazdy jego syn. Starszy ponad 80 letni Pan.
Jak z innej epoki.
Dzisiaj znalazłam informację w internecie , ze odszedł w tym roku.
Major , żołnierz 1 Dywizji Generała Maczka
(pożegnano Krzysztofa Gryfa Łowczowskiego - ostatniego żołnierza 10 Pułku Strzelców Konnych, majora rezerwy Wojska Polskiego. Został pochowany na cmentarzu parafialnym w Pleśnej pod Tarnowem. Krzysztof Gryf Łowczowski miał 87 lat).
Elokwencja, kultura. Niespotykane dzisiaj. Tak zapamiętałam tego Pana. To była przyjemność poznać go i porozmawiać chociaż przez chwioę.
Po odwiedzeniu cmentarza pokręciliśmu dość sporo po lesie.
Nie było to jednak dzisiaj bezpieczne. Ciężko się zjeżdzało , bo ścieżki pokryte są liśćmi. Mokrymi liśćmi, a pod spodem sporo błota i niewiadomo co, więc trzeba bardzo uważać.
Z Łowczówka ruszylismy w kierunku Wału.
Kiedy dojedżalismy do skrzyżowania na drodze powiatowej prowadzącej przez Janowice, dojrzałam gdzieś tam majączący między drzewami krajobraz i już wiedziałam.
Są .. widać je dzisiaj pięknie..
Tatry.
Widać było rzeczywiście niesamowicie. Jak na wyciągnięcie ręki.
Cudowny widok.
Zatrzymywałam się co chwilę żeby robić zdjęcia.
Zjechalismy obok Winnicy i dalej już niebieskim naddunajcowym.
Zaryzykowaliśmy powrót niebieskim w terenie i… cóż… była ogromna masa błota i wody i efekt…. Wizyta na myjce nieunikniona.
Bardzo bolały mnie dzisiaj kolana. Może zimno, bo jednak jak zaszło słonce zrobiło się zimno, może przeciążenie. W końcu dawno nie pedałowały tyle pod górę.
A po powrocie włoskie jedzenie.
Taki zresztą dzisiaj kulinarnie włoski dzień sobie zrobiłam.
Na śniadanie była mozzarella z pomidorami, oliwkami, cebulą, świeżą bazylią i octem balsamicznym, na obiad penne , pesto , trochę suszonych, ugotowanych pomidorów do tego, świeża bazylia i sałata lodowa.
Dobre było
Polecam
Jest jeszcze trochę jesiennych barw© lemuriza1972
W lesie© lemuriza1972
W lesie w okolicy Łowczówka© lemuriza1972
Potok w lesie© lemuriza1972
Gdzieś tam po drodze© lemuriza1972
Widoczek.. gdzieś tam w oddali Tatry© lemuriza1972
Jeszcz jedno ujęcie© lemuriza1972
Nastepne ujęcie z Tatrami© lemuriza1972
Widok z okolic winnicy© lemuriza1972
Włoski obiad:)© lemuriza1972
- DST 57.00km
- Teren 10.00km
- Czas 03:35
- VAVG 15.91km/h
- VMAX 46.00km/h
- HRmax 173 ( 92%)
- HRavg 143 ( 76%)
- Kalorie 1621kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze