Wpisy archiwalne w miesiącu
Marzec, 2012
Dystans całkowity: | 448.00 km (w terenie 116.00 km; 25.89%) |
Czas w ruchu: | 23:26 |
Średnia prędkość: | 19.12 km/h |
Maksymalna prędkość: | 54.00 km/h |
Liczba aktywności: | 12 |
Średnio na aktywność: | 37.33 km i 1h 57m |
Więcej statystyk |
Sobota, 17 marca 2012
Wycieczka po górkach
Dwa tygodnie minęło od czasu, kiedy byłam ostatni raz na rowerze.
Dwa tygodnie nic nierobienia sportowo, dwa tygodnie zmagań innych, ale też z samą sobą.
Obudziło mnie słońce, w innych okolicznościach, wstałabym z uśmiechem od ucha do ucha i z radością myslałabym o rowerze.
Nie dziś.
Ale pojechałam z nadzieją, że trochę pomoże.
Wjeżdżając pod Lubinkę , myślałam, że się rozpłaczę. Było jeszcze gorzej niż poprzednim razem.
Cięzkie nogi, cięzki oddech, żadnej chęci do walki z górką i samą sobą.
Miałam ( znowu) ochotę zawrócić.
Potem pomyślałam sobie: Kobieto, czego wymagasz od swojego organizmu. Nic nie robiłaś prawie całą zimę, poza tymi kilkoma wypadami na nartki, kiepsko śpisz od 3 miesiecy, kiepsko jesz, wciąż organizm nafaszerowany jakimiś lekami, wiec czego wymaagasz?
Nie masz żadnego sportowego celu przed sobą, więc jak zmusic głowę, żeby „nakazała: temu organizmowi dać z siebie coś?
No właśnie.
Potem jednak pomyślałam: spokojnie, nie trenuję, nie przygotowuję się do niczego, ale jakoś powolutku, systematczynie dojdę do siebie. Popracuję i będzie lepiej.
Bo to strasznie przykre, jak się odczuwa taki regres. Jak się jeździ gorzej niż załózmy 5 lat temu.
Organizm niby starszy, ale to jeszcze niczego nie tłumaczy.
Zatrzymalismy się na Lubince, tam jeszcze trochę sniegu,więc się z nim posiłowaliśmy.
Potem zjechalismy do Janowic, kawałek wzdłuż Dunajca i znowu do góry, w kierunku Winnicy. Cięzki , dosyć długi podjazd, ale z pięknymi widokami,
Jakiś mężczyzna siedział przy drodze i pił piwo. Zapytał:
Jakoś to czujecie?
( chyba w sensie, ze cięzko)
Usmiechnęłam się i powiedziałam: jeszcze jak…
W lesie na Lubince zrobilismy krótki przystanek, Andżelika chciała posiedzieć na słoncu, wiec usiedlismy przy rowie, co było niebezpieczne, bo każdy przejeżdzający obok nas kierowca rozproszony był ( troje dziwaków w kaskach siedzi w lesie), a nieopodal było skrzyżowanie.
Andżelika powiedziała nawet: zaraz tu będzie jakiś wypadek.
Zjechalismy lasem. Pierwszy mój terenowy zjazd w tym roku i to jeszcze na Magnusie, ale jakoś poszło.
Bałam się trochę bo to przecież tam w ub roku tak bardzo się porozbiłam.
A potem już do domu.
Było troche podjeżdżania, co czuję w nogach, chociaż tempo prawdziwe wycieczkowe.
no ale w takiej formie, cóż innego... Ciagle mam w pamieci ub wiosnę.. jak ja wtedy jeździłam, jaką czułam ochotę, jakiego miałam powera.
Nic z tego nie zostało, tylko moje rowery.
Dzisiaj udało mi się pobić reord predkości tegoroczny czyli 54 km na zjeździe z Lubinki. Nie dotykałam klamek prawie w ogóle.
Na zjeżdzie ternowym 42 było, jak popatrzyłam na licznik to pomyślałam .. no jak w coś teraz wjadę, i zaliczę dzwona na tych kamieniach, wesoło nie będzie.
Pogoda przepiękna, prawdziwie wiosenna.
A ja dalej.. świata nie widzę. Ani słonce, ani widoki, ani rower… nic nie powoduje lepszego nastroju.
Zgroza.
„ a może będzie dobrze, byłoby dobrze”
Lubinka jeszcze odrobinę zimowa© lemuriza1972
Ja walczę© lemuriza1972
Tomek walczy© lemuriza1972
Dunajec© lemuriza1972
Odpoczynek w rowie© lemuriza1972
- DST 46.00km
- Teren 3.00km
- Czas 02:36
- VAVG 17.69km/h
- VMAX 54.00km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 4 marca 2012
"Płaska" niedziela
Dunajec© lemuriza1972
Dunajec miał dzisiaj taką barwę, ze musiałam sie zatrzymać i zrobić zdjęcie (zdjęcie zrobione z mostu w Ostrowie, to już te tereny, gdzie Dunajec płynie przez "plaskate" tereny. No , ale i tak piękny jest, prawda?).
A ja dzisiaj.. bez wielkiej ochoty wyszłam z Magnusem. Wahałam się długo, bo kusiły mnie transmisje sportowe ( najpierw skoki, potem biegi). Ugotowałam zupę, obejrzałam trochę skoków i jednak pojechałam, bo słońce świeciło i pomyślałam, że jeśli nie pojadę, bedzie mi zwyczajnie ... żal.
Dzień będzie zmarnowany.
Bo co to za dzień przed telewizorem, prawda?
Dzisiaj było zimniej. Zmarzły mi stopy, ale też nie ubrałam dzisiaj ochraniaczy, bo wydawało mi się, że jest taaakieee słonce i będzie ciepło. Tak ciepło, to nie było.
Pojechałam po płaskim, bo czasu było niewiele ( chciałam obejrzeć zmagania Kowalczyk - diabelski ten zakręt na stadion, już widzę siebie tam:)). No więc w kierunku Dwudniaków, kawałek lasem i z powrotem.
W lesie umiarkowanie mokro.
Kręciło mi się ciężko, nogi zapewne pamietały, jeszcze wczorajsze górki.
jestem jednak zasmucona, że tak ciężko mi się jeździ, chociaż przecież powinnam sie tego spodziewać.
Jeszcze bardziej smuci mnie to, że żadne widoki, lasy, jeziora, górki nie działają obecnie na mnie.
Chciałabym "dotknąć" tego świata, a nie mogę.. wciąż jest zbyt daleko.
Ot co.
Trzeba czekać aż będzie lepiej i tyle.
- DST 30.00km
- Teren 6.00km
- Czas 01:23
- VAVG 21.69km/h
- VMAX 27.00km/h
- Temperatura 4.0°C
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 3 marca 2012
Górki po raz pierwszy tego roku
A na Lubince jeszcze zima:)© lemuriza1972
Gdzieś tam po drodze wzdłuż Dunajca© lemuriza1972
Dunajec pozimowy© lemuriza1972
Pojawiło się dzisiaj słońce.
Jakby chciało mi powiedzieć: dość tego lenistwa, marazmu, letargu. Czas pojeździć porządniej.
Trochę się z nim „sprzeczałam”, bo wcale nie miałam przekonania czy na porządne ( tzn po górkach jeżdżenie) mam ochotę i siłę.
To była wojna słońca z wiatrem.
Słońce jakby chciało powiedzieć: nie jest zimno, warto ruszyć się gdzieś i popatrzeć na jakiś inny świat.
Wiatr: będzie ci cieżko, będą opory, a ty chcesz jeszcze pod górę.
Słońce wygrało.
Postawiłam na Lubinkę.
Skoro w ogóle od niej zaczynałam swoje „górskie” jeżdżenie , to i sezon trzeba od niej zacząć.
W ubiegłym roku też tak zaczynałam. Od Lubinki.
Pojechałam przez Zbylitowską Górę ( pierwszy delikatny podjazd i już wiedziałam: lekko nie będzie), Zgłobice, Błonie.
Kilka mniejszych podjazdów. Ból nóg. Nie czuję mocy żadnej, ale niby skąd ją mam czuć, jak zima była jaka była.
I Lubinka.
Lubinka, którą jestem już w stanie z blatu wjechać. Ale rzecz jasna , nie o tej porze roku.
Ojej, jak było mi cięzko…. Jak nogi nie pracowały fajnie, jak sapałam jak lokomotywa, a serce jakos mało regularnie biło , tętno wysokie ( muszę pulsaka wreszcie uruchomić, żeby sprawdzić co to się dzieje).
Kiedy prędkość zeszła mi do 9 km/h, zrobiło mi się smutno. Nie pamietam kiedy tak wolno wjeżdzałam na Lubinkę. Po prostu nie pamietam…
I przypomniałam sobie kiedy w ub roku na wiosnę, byłam w stanie podczas jednego treningu zrobić Lubinkę 6 razy i to jeszcze z mocną koncówką, w dobrym tempie…
Cóż…
,ale wjechałam.
Może trzeba na to tak popatrzeć? Dobrze, ze w ogóle wjechałam, bo kusiło mnie żeby zawrócić i sobie zjechać. Zdezerterować.
Zjeżdżając z Lubinki nie dotykałam hamulców. Pomyślałam, ze i tak prawie nie mam klocków, to spróbuję nie hamować.
Zimno było na zjeździe. Przewiało mnie.
Na Lubince jeszcze trochę narciarzy. Jutro mają być zawody o Puchar Starosty. I nawet ma być kategoria samorządowców.
Szkoda, ze nie zjeżdzam. Chyba musze podpowiedzieć staroście, żeby zawody na rowerach zrobił. Wtedy miałabym pole do popisu.
Spotkałam 3 bikerów, w ciągu całej jazdy. Trochę mało jak na tę ładną pogodę, ale może ludzie są na nartach?
Spora grupa tarnowskich kolarzy pojechała na Bieg Piastów. Usłyszałam wczoraj w wiadomościach sportowych, ze w biegu na 10 km nalepszy z Polaków a 3 open był Norbert Kuczera z Sokoła Tarnów. Brawo!
Norbert podobno brał udział w amatorskim podbieganiu pod Alpe Cermis i nawet Petrę Majdic wyprzedził.
Zjechałam z Lubinki i wróciłam wzdłuż Dunajca.
Dunajec płynie jak płynął, góreczki stoją, jak stały, a ja jakbym wciąż przez szybę to oglądała.
Tak bym chciała , żeby to już wreszcie minęło…
Żeby była taka codzienna radość z drobiazgów. Muszę być jednak cierpliwa. Nie da się tak od razu, chociażby się bardzo chciało.
Podobnie jak z formą.
Wiem, ze za jakiś czas będzie się lepiej wjeżdzało. Wiem.
Dzisiaj też wiatr utrudniał zadanie, ale pomimo tego.. słabo było i tyle. Nie ma się co czarować. Wolno, cięzko.. czas dramatyczny dość.
A nogi jak mnie bolą…:)
- DST 43.00km
- Czas 02:09
- VAVG 20.00km/h
- VMAX 43.00km/h
- Temperatura 5.0°C
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 2 marca 2012
Siłownia . Desperacja i hańba.
Jest boska, prawda?:)
„Siłownia. Desperacja i hańba”, to jest tytuł artykułu z Wysokich Obcasów Ekstra. Autorką jest Aleksandra Sobczak.
Rzecz jest o kobietach.
Ale tych, co to nie boją się wysiłku i kawałek mięśnia , tu i ówdzie mają.
Ciekawy, artykuł, ciekawe zdjęcia. Na tym największym.. Marit Bjoergen. Jej mięsnie zobaczyła cała Europa .
Nie spodobały się. Cóż.
Fakt, trochę tego za dużo jak na kobietę. To prawda, ale jej wybór.
Spadła lawina internetowych komentarzy:
„Idealna dziewczyna dla geja”
Zapytała mnie ostatnio inna kobieta, jaki mam stosunek do mojego ciała ( w sensie takim, ze wiadomo jak się sport uprawia, to mięśnie tu i ówdzie wykształcą się).
Powiedziałam… że.. mam dobry stosunek, bo od zawsze sport uprawiałam i nie zastanawiałam się nad takim rzeczami, jak to ze będę mieć większe łydki niż inne panie, albo siniaki czy blizny.
To jakaś tam cena, którą się płaci, za przyjemność z uprawiania sportu.
Nie rozczulałam się nigdy nad swoimi rozbitymi kolanami ( wtedy kiedy grałam w siatkówkę i potem kiedy zaczęłam rowerować).
Mięśnie? Lubię swoje mięśnie. Mogę?
Mogę, a jak ktoś ich nie lubi... jego sprawa.
Ale wróćmy do artykułu.
Autorka pisze:
„Eteryczne, miękkie i malutkie. Słodkie i niewinne. Jeśli taka nie jesteś – przynajmniej udawaj”.
I dalej:
„Tak czy siak, umięsnione kobiety zawsze były kulturowym tabu – u mężczyzn budziły niepokój, czasem oswajany śmiechem”
I dalej cytat z jakiejś amerykanskiej publikacji:
„ Jest cos głęboko zasmucającego w dumnej, pewnej siebie, muskularnej kobiecie. Wysyła ona sprzeczne informacje. Ryzykuje że zostanie uznana za dziwną i niebezpieczną. U mężczyzn wywołuje zakłopotanie , a nawet otwartą wrogość”
"Zeby tego uniknąć, trzeba zawczasu zniechęcic kobietę do sportu. Dziewczyna może tańczyć, spacerować, ale po co jej siłownia?
- przekonywał mnie wujek i niejeden kolega.
Po co właściwie dziewczęta od lat narażają się na taki dyshonor? Na to pytanie odpowiedź znalazłam w dyskusji trenerów na stronie wysokieobcasy.pl/.
Jeden z nich ( nazwisko z litości pominę), stwierdził tam: „Kobieta w pakerni, to desperatka, która szuka męża”. No i wszystko jasne.
I dalej:
„ Jeśli chcesz, żeby również tacy chłopcy cię szanowali, ale podejrzewasz, ze jesteś od nich silniejsza, nie przyznawaj się do tego. Nawet gdy masz biceps ze stali, niech biedacy taszczą twoje walizki, a ty paraduj przed nimi w szpilkach. I w sukience z zakrytymi ramionami”:)))
I co Wy na to?
Ja to chyba też jednak myślę stereotypami , bo na siłownię chodziłam z czystej przyjemnosci, a nie w akcie desperacji… zresztą ostatnią rzeczą, która przyszłaby mi do głowy, to szukać męża własnie tam, bo jakoś większośc stałych bywalców siłowni… zdecydowanie nie w moim typie:). Co za dużo to nie zdrowo. Np takie karczycho...:)
I dlatego też, teraz pomacham sobie hantelkami, ale w domu, u siebie. Tak dla bezpieczenstwa swojego, żeby mnie nikt nie uznał za desperatkę.
No i pozdrawiam wszystkie pakerki.
Niech moc będzie z Wami.
- Aktywność Jazda na rowerze