Wtorek, 21 lutego 2012
Ostatni dzień karnawału ( na nartach)
&feature=related
Podobno dzisiaj Ostatni Dzień Karnawału ( szczerze, to nie zauważyłam nawet, ze jakiś Karnawał był, tak to życie czasem mija niepostrzeżenie, a raczej umyka), tak więc potańcowałam dzisiaj z nartkami. Oj były różne figury i pozycje:), ale o tym zaraz.
Piosenka… znaleziona przypadkiem i niby wcale nie pasuje do życia większości z nas , prawda?
Ale za to jaka fajna…
Dostrzegam w niej jednak ironię.
Jest słodko-gorzka prawda?
Dzień też taki był, mój dzisiejszy, ale mniejsza o to.
O nartkach teraz będzie, bo w końcu to blog sportowy, jakby nie było powinien być.
Kiedy tylko zajechalismy na Marcinkę zaraz zewsząd dopadły nas „głosy”:Uważajcie, okropnie ślisko dzisiaj…. Po prostu masakra, można sobie krzywdę zrobić.
„ hm.. – no to pięknie…- pomyślałam spoglądając na moje zabandażowane i uzbrojone w stabilizator bolące kolano „
Ale pomyślałam jak to zwykle w takich sytuacjach: no risk no fun…
Poza tym upadki na sniegu nijak sie mają do tych w terenie na rowerze na zjeździe czy na szutrze czy asfalcie.
Mirek i inni koledzy mocno zmotywowani, bo wybierają się już niebawem na bieg Piastów, a ja .. ja się bawię tymi nartkami.
Po raz pierwszy od 3 lat… tak się w zimie bawię. Nie myśle o treningach, tętnach… nie zakładam pulsometru, bo mi się jeszcze nie chce… może sobie z ciekawości kiedyś założę.
( zresztą co tu się wysilać jak w telewizyjnej reklamie usłyszałam własnie, ze energię do wspinaczki np. i innych sportów ekstremalnych daje rano szklanka soku Tymbark… Kupię sobie zapas Tymbarku i będzie super na wiosnę:)).
No więc wyruszylismy na te tory „bobslejowe”. Faktycznie ślizgawica nieziemska. Działo się.
Ale… przewracałam się właściwie tylko na słynnym już zakręcie, dzisiaj wyslizganym i zamuldowanym ( chyba nie ma takiego słowa:)) do wszelkich możliwych granic.
Cwiczyłam go niezliczoną ilość razy.
I za każdym prawie, powtarzałam sobie skądinąd ładne hasło reklamowe pewnego napoju izotonicznego , wywołującego pod koniec sezonu u uczestników pewnego cyklu maratonowego, wyraźne symptomy przedawkowania.
Hasło każdy zna: Padłeś – powstań.
Tak więc czyniłam, chociaż nic nie piłam.
Na jakieś 12 razy, kiedy pokonywałam zakręt, 2 udało mi się ustać na nogach i to był sukces mój niewątpliwy!
W pewnym momencie Mirek zawołał: zapraszam na górny tor….
Pytam: a co tam jest?
Mirek: Większa góra i zjazd…. Taaakkiiii zjazd…
Ja: trudny? Można sie przewrócić?
Mirek: Nooooo......to jest taniec z szabelkami…
Ja:" to nie, nie idę… boję się o nogę" i pobiegłam w inną stroną, by po 20 sekundach zawrócić i pobiec w stronę toru górnego.
Pomyślałam sobie: a co tam! Popróbujemy się, najwyżej będą spektakularne gleby.
Górka słuszna, dość męcząca, ale ten zjazd…
Bajka…. Takiej prędkości to ja jeszcze nie osiągnełam na nartach, tory wiły się jak piskorze… śliniły od tego wyslizgania , niebezpiecznie było i tylko sobie mówiłam: nie panikuj Iza, nie panikuj, grunt to jakąs sensowną pozycję utrzymać i jakos będzie.
Ej… była adrenalina jak nigdy.
I się udało!!!!!!
No to drugi raz…. Znowu się udało. Aż z radości podniosłam kijki do góry, jakbym co najmniej została mistrzynią Tarnowa w narciarstwie zjazdowym. Pomyślałam sobie: gdybym to ja w życiu była zawsze taka odważna, gdybym w życiu tak pokonywała lęki... byłoby super!
No to trzeci raz… Trzeci był najmniej udany, bo jednak pod koniec spanikowałam trochę i zaryłam twarzą w śnieg, ale co tam: padłeś- powstań.
Dzisiaj rekord mój tegoroczony, 8 pętli zrobionych, chociaż… w ub roku robiłam więcej.
Ale teraz jest inaczej.
I inaczej do tego podchodzę.
Wszystko jest inaczej.
Powiedziałam Mirkowi: najbardziej podobają mi się te zjazdy i zakręty…
A Mirek na to: więc chyba jednak powinnaś się zabrać za narty zjazdowe…
Może…
No ale ten wysiłek na podbiegach… no nie… tego by mi brakowało…
Wczoraj zauważyłam, ze jakkolwiek na zjazdach od pana jednego odstawałam ( ale to pewnie też wina nart spora), na płaskim też , to już pod górkę naprawdę skracałam dystans:)
P.S Czuję zmęczenie, czuję, ze bolą mnie nogi...
zaśpiewałabym za Kaśką:
"Lubię ten stan"
Bo lubię... ten stan posportowego zmęczenia.
Podobno dzisiaj Ostatni Dzień Karnawału ( szczerze, to nie zauważyłam nawet, ze jakiś Karnawał był, tak to życie czasem mija niepostrzeżenie, a raczej umyka), tak więc potańcowałam dzisiaj z nartkami. Oj były różne figury i pozycje:), ale o tym zaraz.
Piosenka… znaleziona przypadkiem i niby wcale nie pasuje do życia większości z nas , prawda?
Ale za to jaka fajna…
Dostrzegam w niej jednak ironię.
Jest słodko-gorzka prawda?
Dzień też taki był, mój dzisiejszy, ale mniejsza o to.
O nartkach teraz będzie, bo w końcu to blog sportowy, jakby nie było powinien być.
Kiedy tylko zajechalismy na Marcinkę zaraz zewsząd dopadły nas „głosy”:Uważajcie, okropnie ślisko dzisiaj…. Po prostu masakra, można sobie krzywdę zrobić.
„ hm.. – no to pięknie…- pomyślałam spoglądając na moje zabandażowane i uzbrojone w stabilizator bolące kolano „
Ale pomyślałam jak to zwykle w takich sytuacjach: no risk no fun…
Poza tym upadki na sniegu nijak sie mają do tych w terenie na rowerze na zjeździe czy na szutrze czy asfalcie.
Mirek i inni koledzy mocno zmotywowani, bo wybierają się już niebawem na bieg Piastów, a ja .. ja się bawię tymi nartkami.
Po raz pierwszy od 3 lat… tak się w zimie bawię. Nie myśle o treningach, tętnach… nie zakładam pulsometru, bo mi się jeszcze nie chce… może sobie z ciekawości kiedyś założę.
( zresztą co tu się wysilać jak w telewizyjnej reklamie usłyszałam własnie, ze energię do wspinaczki np. i innych sportów ekstremalnych daje rano szklanka soku Tymbark… Kupię sobie zapas Tymbarku i będzie super na wiosnę:)).
No więc wyruszylismy na te tory „bobslejowe”. Faktycznie ślizgawica nieziemska. Działo się.
Ale… przewracałam się właściwie tylko na słynnym już zakręcie, dzisiaj wyslizganym i zamuldowanym ( chyba nie ma takiego słowa:)) do wszelkich możliwych granic.
Cwiczyłam go niezliczoną ilość razy.
I za każdym prawie, powtarzałam sobie skądinąd ładne hasło reklamowe pewnego napoju izotonicznego , wywołującego pod koniec sezonu u uczestników pewnego cyklu maratonowego, wyraźne symptomy przedawkowania.
Hasło każdy zna: Padłeś – powstań.
Tak więc czyniłam, chociaż nic nie piłam.
Na jakieś 12 razy, kiedy pokonywałam zakręt, 2 udało mi się ustać na nogach i to był sukces mój niewątpliwy!
W pewnym momencie Mirek zawołał: zapraszam na górny tor….
Pytam: a co tam jest?
Mirek: Większa góra i zjazd…. Taaakkiiii zjazd…
Ja: trudny? Można sie przewrócić?
Mirek: Nooooo......to jest taniec z szabelkami…
Ja:" to nie, nie idę… boję się o nogę" i pobiegłam w inną stroną, by po 20 sekundach zawrócić i pobiec w stronę toru górnego.
Pomyślałam sobie: a co tam! Popróbujemy się, najwyżej będą spektakularne gleby.
Górka słuszna, dość męcząca, ale ten zjazd…
Bajka…. Takiej prędkości to ja jeszcze nie osiągnełam na nartach, tory wiły się jak piskorze… śliniły od tego wyslizgania , niebezpiecznie było i tylko sobie mówiłam: nie panikuj Iza, nie panikuj, grunt to jakąs sensowną pozycję utrzymać i jakos będzie.
Ej… była adrenalina jak nigdy.
I się udało!!!!!!
No to drugi raz…. Znowu się udało. Aż z radości podniosłam kijki do góry, jakbym co najmniej została mistrzynią Tarnowa w narciarstwie zjazdowym. Pomyślałam sobie: gdybym to ja w życiu była zawsze taka odważna, gdybym w życiu tak pokonywała lęki... byłoby super!
No to trzeci raz… Trzeci był najmniej udany, bo jednak pod koniec spanikowałam trochę i zaryłam twarzą w śnieg, ale co tam: padłeś- powstań.
Dzisiaj rekord mój tegoroczony, 8 pętli zrobionych, chociaż… w ub roku robiłam więcej.
Ale teraz jest inaczej.
I inaczej do tego podchodzę.
Wszystko jest inaczej.
Powiedziałam Mirkowi: najbardziej podobają mi się te zjazdy i zakręty…
A Mirek na to: więc chyba jednak powinnaś się zabrać za narty zjazdowe…
Może…
No ale ten wysiłek na podbiegach… no nie… tego by mi brakowało…
Wczoraj zauważyłam, ze jakkolwiek na zjazdach od pana jednego odstawałam ( ale to pewnie też wina nart spora), na płaskim też , to już pod górkę naprawdę skracałam dystans:)
P.S Czuję zmęczenie, czuję, ze bolą mnie nogi...
zaśpiewałabym za Kaśką:
"Lubię ten stan"
Bo lubię... ten stan posportowego zmęczenia.
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
...zazdroszczę biegówek, tego luzu i aktywności bez puslometru... ja się ciągle "szarpię"
gojda - 15:24 niedziela, 26 lutego 2012 | linkuj
Wyczyniasz dziewczyno niesamowite "hołubce na tych autostradach".
Kolano od lat nie domaga i musisz na nie uważać.Nie chciała byś chyba kiedyś zawiesić rower na kołku,a obok niego nart. kondor - 17:55 środa, 22 lutego 2012 | linkuj
Kolano od lat nie domaga i musisz na nie uważać.Nie chciała byś chyba kiedyś zawiesić rower na kołku,a obok niego nart. kondor - 17:55 środa, 22 lutego 2012 | linkuj
Jeżeli kolano jest niestabilne, to przy zjazdach wskazana daleko idąca ostrożność. Miałem kiedyś uraz więzadeł...
Ale rzeczywiście podejścia na skitourach to fantastyczna sprawa dla kondycji! A zjeżdżać zawsze można ostrożnie.
a swoją drogą dziś też byłem na biegówkach :) tomski - 21:44 wtorek, 21 lutego 2012 | linkuj
Ale rzeczywiście podejścia na skitourach to fantastyczna sprawa dla kondycji! A zjeżdżać zawsze można ostrożnie.
a swoją drogą dziś też byłem na biegówkach :) tomski - 21:44 wtorek, 21 lutego 2012 | linkuj
jak lubisz zjazdy a jednocześnie nie obawiasz się podejść... to narty skitourowe są idealnym rozwiązaniem :)
tomski - 21:22 wtorek, 21 lutego 2012 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!