Niedziela, 29 kwietnia 2012
Brzanka
Ostatni raz na Brzance byłam… na pamiętnym , bardzo, bardzo upalnym maratonie w 2010r.
Czyli moim nieudanym dystansie giga..
Na szczęscie ( moje w tym wypadku) u Grabka niezmieszczenie się w limicie na giga, nie skreślało mnie na mega.
A na mega było 3 miejsce w kategorii.. więc nieźle.
Zresztą maraton tarnowski zawsze jechało mi się dobrze. To taka trasa pode mnie, interwałowa, kondycyjna , zwłaszcza w takie upalne dni męcząca, ale technicznie niezbyt wymagająca ( oczywiście porównując ją do górskich edycji u GG).
Dzisiaj jednak dała mi w kość.
Raz.. że chyba biorąc pod uwagę moje mierne przygotowanie do tego sezonu.. niepotrzebnie wczoraj zrobiłam tyle kilometrów i to w dośc niezłym ( jak na moja obecną formę) tempie.. i dzisiaj nie było świeżosci.
Dwa, że to była pierwsza taka długa trasa w tym roku i z takim przewyższeniem ( coś około 1500 o ile dobrze pamietam).
Trzy, że upał był ogromny, a 70% trasy to jednak nie las…
No i cztery, jeszcze takie tam powody zdrowotne, które chyba najbardziej mnie.. wykończyły.
Tak więc ciężko mi było…że Tomek mi odjeżdza bardzo na zjazdach, to się przyzwyczaiłam. Tomek swietnie zjeżdża i do tego ma jeszcze fulla.
Ale na podjazdach, to już raczej zawsze inaczej było. Dzisiaj kompletnie nie dawałam sobie rady, a Tomek miał b. dobry dzień.
Ja męczyłam się okrutnie, każda próba naciśnięcia na pedały, to dziwne bóle mięśni i niemoc.
No i wnioski oczywiście takie, ze trzeba zapomnieć o maratonach na razie, w takiej dyspozycji.
Może w lipcu… Może…
Objechalismy więc tak w 90% trasę maratonu ( końcówkę tylko sobie troche ułatwilismy).
Maratonu niestety już nie ma, ale trasa ułozona przez Pawła P. zostanie już chyba w pamieci biekerów tarnowskich na zawsze. Sczególnie ta z dwóch pierwszych edycji, tej trzeciej po powodziowej jakoś nie pamiętam.
Tak więc na początek Marcinka. Potem Las Trzemeski, potem jeden taki podjazd asfaltowy… no długi i niełatwy.
Z rozrzewnieniem wielkim wspominałam jak na tym podjeździe masę ludzi wyprzedzałam, „ładując „ ze średniej tarczy.
W 2009 r. minęłam tam Adę Jarczyk, a ona powiedziała: wiedziałam, ze mnie tu pod górę miniesz…
Potem „odleciała” mi na jakimś zjeźdźie.
Męczyłam się dzisiaj na podjeździe w Piekiełku, chociaż wjechałam. Męczyłam się.. wszędzie.
Zjazdy też tak jakoś dość bojażliwie.
No zły dzień.
Wjeżdzając na Brzankę minelismy jakąs dziewczynę, dzielnie i samotnie zmagającą się z podjazdem.
5 km liczy sobie podjazd na Brzankę, z tego jakaś połowa to asfalt, a reszta to teren.
Technicznie nie wymagający, ale siłowo i kondycyjnie dość. Zwłaszcza dla mnie dzisiaj.
Kiedys byłam tam w stanie ze sredniej wjechać.
W ogóle mam w tym roku tak mało mocy, że większość podjazdów robię na bardziej miękkich przełożeniach niż kiedyś.
Takie to.. smutne trochę.
Było okropnie gorąco… wypiłam 4 bidony… i puszkę jakiegoś napoju w schronisku na Brzance.
Na Brzance dosyć długo posiedzielismy. Duzo ludzi pod schroniskiem i troche osób w lesie.
Dobrze, że nie siedzą w domach, tylko podziwiają, to co nasza okolica ma do zaoferowania.
Trochę kolarzy również było.
Spotkalismy Dywana z nową wypaśną maszyną i z kolegą.
Chwilę jechalismy razem ( zjazd z Brzanki), potem oni pojechali swoim tempem.
Ale z Brzanki zasuwali tak, że znikneli mi w mgnieniu oka, a przecież to nie jest taki b. łatwy zjazd. Oczywiście do zjazdów na górskich edycjach u GG, to wiele mu brakuje, ale dzisiaj było dużo liści i kolein, wiec tak super bezpiecznie nie było.
Kiedyś moim marzeniem było zjechać ten zjazd.
Usmiechałam się dzisiaj, na to wspomnienie.
Tak .. technicznie jeżdzę duzo lepiej, ale siły mam dużo mniej niż te 5 lat temu, kiedy pierwszy raz jechałam tam na Magnusie.
Ale wtedy więcej jeździłam, byłam ambitniejsza, no i.. młodsza.
Niestety nie udało mi się w całości zjechać tego mega stromego zjazdu z trzeciej edycji tarnowskiego maratonu.
Na maratonie go zjechałam.. dzisiaj wystraszyłam się jakiegos grubego patyka, który leżał sobie, przyhamowałam i tyle koło mnie wyprzedziło niemalże, więc nie ryzykowałam.
No cóz.. wielkiej przyjemności jazda mi dzisiaj nie przyniosła, ale tez nie czuję się jakoś bardzo, bardzo wyczerpana, wiec myślę, ze gdyby nie okoliczności zdrowotne i ta wysoka temperatura, byłoby znacznie lepiej.
Zauważylismy, ze na maratonowej trasie przybyło niestety asfaltu...
Niektórzy zaczęli tzw długi weekend, a ja jutro.. do pracy. Jutro i w środę.
Piątek wolny i jak dobrze pójdzie kierunek.. góry:)
Czyli moim nieudanym dystansie giga..
Na szczęscie ( moje w tym wypadku) u Grabka niezmieszczenie się w limicie na giga, nie skreślało mnie na mega.
A na mega było 3 miejsce w kategorii.. więc nieźle.
Zresztą maraton tarnowski zawsze jechało mi się dobrze. To taka trasa pode mnie, interwałowa, kondycyjna , zwłaszcza w takie upalne dni męcząca, ale technicznie niezbyt wymagająca ( oczywiście porównując ją do górskich edycji u GG).
Dzisiaj jednak dała mi w kość.
Raz.. że chyba biorąc pod uwagę moje mierne przygotowanie do tego sezonu.. niepotrzebnie wczoraj zrobiłam tyle kilometrów i to w dośc niezłym ( jak na moja obecną formę) tempie.. i dzisiaj nie było świeżosci.
Dwa, że to była pierwsza taka długa trasa w tym roku i z takim przewyższeniem ( coś około 1500 o ile dobrze pamietam).
Trzy, że upał był ogromny, a 70% trasy to jednak nie las…
No i cztery, jeszcze takie tam powody zdrowotne, które chyba najbardziej mnie.. wykończyły.
Tak więc ciężko mi było…że Tomek mi odjeżdza bardzo na zjazdach, to się przyzwyczaiłam. Tomek swietnie zjeżdża i do tego ma jeszcze fulla.
Ale na podjazdach, to już raczej zawsze inaczej było. Dzisiaj kompletnie nie dawałam sobie rady, a Tomek miał b. dobry dzień.
Ja męczyłam się okrutnie, każda próba naciśnięcia na pedały, to dziwne bóle mięśni i niemoc.
No i wnioski oczywiście takie, ze trzeba zapomnieć o maratonach na razie, w takiej dyspozycji.
Może w lipcu… Może…
Objechalismy więc tak w 90% trasę maratonu ( końcówkę tylko sobie troche ułatwilismy).
Maratonu niestety już nie ma, ale trasa ułozona przez Pawła P. zostanie już chyba w pamieci biekerów tarnowskich na zawsze. Sczególnie ta z dwóch pierwszych edycji, tej trzeciej po powodziowej jakoś nie pamiętam.
Tak więc na początek Marcinka. Potem Las Trzemeski, potem jeden taki podjazd asfaltowy… no długi i niełatwy.
Z rozrzewnieniem wielkim wspominałam jak na tym podjeździe masę ludzi wyprzedzałam, „ładując „ ze średniej tarczy.
W 2009 r. minęłam tam Adę Jarczyk, a ona powiedziała: wiedziałam, ze mnie tu pod górę miniesz…
Potem „odleciała” mi na jakimś zjeźdźie.
Męczyłam się dzisiaj na podjeździe w Piekiełku, chociaż wjechałam. Męczyłam się.. wszędzie.
Zjazdy też tak jakoś dość bojażliwie.
No zły dzień.
Wjeżdzając na Brzankę minelismy jakąs dziewczynę, dzielnie i samotnie zmagającą się z podjazdem.
5 km liczy sobie podjazd na Brzankę, z tego jakaś połowa to asfalt, a reszta to teren.
Technicznie nie wymagający, ale siłowo i kondycyjnie dość. Zwłaszcza dla mnie dzisiaj.
Kiedys byłam tam w stanie ze sredniej wjechać.
W ogóle mam w tym roku tak mało mocy, że większość podjazdów robię na bardziej miękkich przełożeniach niż kiedyś.
Takie to.. smutne trochę.
Było okropnie gorąco… wypiłam 4 bidony… i puszkę jakiegoś napoju w schronisku na Brzance.
Na Brzance dosyć długo posiedzielismy. Duzo ludzi pod schroniskiem i troche osób w lesie.
Dobrze, że nie siedzą w domach, tylko podziwiają, to co nasza okolica ma do zaoferowania.
Trochę kolarzy również było.
Spotkalismy Dywana z nową wypaśną maszyną i z kolegą.
Chwilę jechalismy razem ( zjazd z Brzanki), potem oni pojechali swoim tempem.
Ale z Brzanki zasuwali tak, że znikneli mi w mgnieniu oka, a przecież to nie jest taki b. łatwy zjazd. Oczywiście do zjazdów na górskich edycjach u GG, to wiele mu brakuje, ale dzisiaj było dużo liści i kolein, wiec tak super bezpiecznie nie było.
Kiedyś moim marzeniem było zjechać ten zjazd.
Usmiechałam się dzisiaj, na to wspomnienie.
Tak .. technicznie jeżdzę duzo lepiej, ale siły mam dużo mniej niż te 5 lat temu, kiedy pierwszy raz jechałam tam na Magnusie.
Ale wtedy więcej jeździłam, byłam ambitniejsza, no i.. młodsza.
Niestety nie udało mi się w całości zjechać tego mega stromego zjazdu z trzeciej edycji tarnowskiego maratonu.
Na maratonie go zjechałam.. dzisiaj wystraszyłam się jakiegos grubego patyka, który leżał sobie, przyhamowałam i tyle koło mnie wyprzedziło niemalże, więc nie ryzykowałam.
No cóz.. wielkiej przyjemności jazda mi dzisiaj nie przyniosła, ale tez nie czuję się jakoś bardzo, bardzo wyczerpana, wiec myślę, ze gdyby nie okoliczności zdrowotne i ta wysoka temperatura, byłoby znacznie lepiej.
Zauważylismy, ze na maratonowej trasie przybyło niestety asfaltu...
Niektórzy zaczęli tzw długi weekend, a ja jutro.. do pracy. Jutro i w środę.
Piątek wolny i jak dobrze pójdzie kierunek.. góry:)
Wczorajszy "doping" nad Dunajcem© lemuriza1972
zjazd z Marcinki© lemuriza1972
Podjazd gdzieś po drodze© lemuriza1972
Podjazd w "Piekiełku"© lemuriza1972
i jeszcze podjazd© lemuriza1972
Gdzieś po drodze© lemuriza1972
I znowu gdzieś po drodze...© lemuriza1972
Początek leśnego podjazdu na Brzankę© lemuriza1972
Koncówka podjazdu na Brzankę© lemuriza1972
Dywan wnosi swój superwypaśny rower na platformę widokową© lemuriza1972
Widok z platformy widokowej© lemuriza1972
Wiodk z platformy widokowej 2© lemuriza1972
W lesie na Brzance© lemuriza1972
W lesie na Brzance 2© lemuriza1972
W lesie tuchowskim© lemuriza1972
Marcinka w oddali© lemuriza1972
- DST 78.00km
- Teren 30.00km
- Czas 04:44
- VAVG 16.48km/h
- VMAX 42.00km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Bardzo ładne zdjęcia, najbardziej podoba mi się "widok z platformy widokowej 2" lubię takie tereny. pzdr.
GraLo - 19:41 niedziela, 29 kwietnia 2012 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!