Poniedziałek, 28 czerwca 2010
Strzyzów relacja
Maraton nr 24
Cyklokarapty
Strzyżów 27 czerwca 2010
Dystans : giga
75 km
1800 przewyższenia
czas jazdy:5 h 25 min
miejsce open 41/42
kobiety: 3
Od jakiegoś czasu poczułam, że brakuje mi jakiegoś nowego wyzwania.
Ze w Poweradzie przejechalam już tyle trudnych maratonów mega , naprawdę trudnych w górach, że… każdy kolejny sprawiał jakby mnie radości..
Brakowało mi coraz bardziej tego poczucia .. spełnienia.
Czulam, ze wkradła się jakas rutyna.
Akurat był wolny termin, wiec postanowiłam się wybrać na Cyklokarpaty.
Zaczęła kiełkować myśl o dystansie giga już w czasie powrotu z Miedzygórza.
Namawiał mnie Mirek, namawiała Krysia. Twierdzili , że to mnie zmotywuje, podbuduje psychicznie.
Ale się bałam, że mogę nie dać rady. Popatrzyłam na czasy z ub roku i stwierdziłam, że łatwo mi nie będzie.
Cały tydzien psychicznie nastawiałam się na to giga.
Przed startem dowiedziałam się od Piotrka Bricha, że jest limit czasu – 3 h 20 min mam być na rozjeździe na giga.
Zmartwiłam się bo to oznaczało, że nie mogę jechać od startu spokojnie. Ze nie mogę się oszczędzać, musze iśc na maksa, żeby zdążyć.
Spotkałam Piotrka Rodingera, powiedział: w ub roku tutaj dziekowałem Bogu ze nie wybrałem giga. Wiesz na co się porywasz?
Powiedział to Piotrek - dobry kolarz w końcu.
Zasiał niepokój, ale mimo wszystko postanowiłam spróbować.
Na stracie spotykam Justynę Frączek – zaszczyt jechać w takim towarzystwie. Chwilę rozmawiamy.
I pierwsza wtopa.. nie sprawdziłam licznika i tuż przed startem okazało się – nie działa.
Jak bez licznika dotrzec na ten rozjazd?
Szybka pomoc Tomka.. pomógł, ale na starcie bylam na szarym końcu. Okazało się, że będzie to miało wpływ w jakim miejscu stawki jadę i będzie stwarzać problemy.
Jakie? Ludzie tarasujący ścięzki, zjeżdzający bardzo asekuracyjnie. Wtedy kiedy się spieszyłam nie było jak wyprzedzać.
Na początku startu jazda przez tunel. Nieporozumienie.
Zero światła… nie widzę przed kim jade, po czym jadę, boję się ze najadę na tego tuż przede mną. Widać było tylko niewyraźne odblaski z kasków poprzedników.
A potem pierwsze podjazdy. Nawet nieźle.
Po jakis 15 min orientuje się ze nie wykasowałam czasu jazdy z licznika i nie wiem ile tak naprawde jadę.
Zaowocuje to potem tym, że co rusz pytam ludzi jaki mają czas na liczniku albo „gmyram” przy swoim patrząc która jest godzina.
Uświadamiam sobie ze wyjechalismy jakieś 10 min później, wiec czas mi się skróci o te cenne 10 min.
Gnam ile sił w nogach z niepokojem obserwując licznik – ile przejechałam, ile czasu mi zostało. Rozjazd ma być na 45 km.
Trasa interwałowa, w lesie sporo błota, zjazdy sliskie, ale nawet mi leżą, w koncu zaprawiłam się na Poweradzie.
W ktoryms momencie na podjeździe dojeżdza do mnie Monika Brożek i długo jedziemy razem. Raz ona przede mną, raz ja za nią.
Na zjazdach często nie mamy jak wyprzedzać – przed nami maruderzy.. jakos bojący się tych zjazdów.
Na podjazdach też troche maruderów. Gdzieś w głębokim lesie podjazd , panowie przed nami jadą wolno, gryzą muchy, komary.
Jadę za Monią i mówię: Monia pospiesz panów.
Monia mowi: Panowie szybciej, muchy nas zjedzą.
Słyszymy: panowie… róbcie miejsce Włoszczowska z Szafraniec jadą.
Kpina, ironia czy urazona męska duma?
Ładnie mijamy panów bokiem, ładnie to nam technicznie wychodzi i już można jechać dalej.
Na tym odcinku sporo błota.
Generalnie duzo odcinków w słoncu, słonce przygrzewa, łatwo nie jest. Czasem jakieś rzeczki do przejechania.
Walczę z czasem. W głowie mam jedno: przejechac giga. Taki jest cel, musze go osiągnąć.
Przyspieszam tam gdzie mogę, asfalty wykorzystuje i staram się jechac jak mogę najszybciej.
Bufet. Mam do rozjazdu jakieś 20 min. Pytam: za ile ten rozjazd?
Jakieś 2 km.. słyszę..
Hm… 2 km, ale te 2 km to długi szutrowy podjazd.
Robię co mogę.
Tuz przed wyjazdem z lasu: spotykam pana, z którym rozmawiałam wczesniej. Wie ze się spiesze. Mówi:
Masz 7 min.
Zdążę nie zdążę. Jade pod górę asfaltem.
Widzę strażaka, pytam: na giga to którędy?
Pokazuje ścieżkę skrecająca w las. Zjeżdzam.
Usmiecham się sama do siebie: zdązyłaś, naprawdę zdązyłaś!
Jaka radość!
I chwila dekoncentracji… z tej radości chyba.
Spadam z roweru na blotnistym zjęździe.
Szybko się podnoszę.. ale.. niestety mostek od kierownicy mocno skrzywiony, kierę mam przekrzywioną tak o 30 %. Dramat. Staję próbuję coś zrobić. Nie idzie. Nic a nic.
Płakać mi się chce.
Czyli będę musiała się poddać. Tak przecież nie da rady jechać.
Mam dwa wyjścia: albo wrócic do góry i tam szukać pomocy albo jechać w dół lasem do jakiejs cywlizacji i prosić o pomoc.
Za mną nikt nie jedzie. Nikt nie pomoze.
Przeciez nie mogę się poddać. Wybieram wariant drugi. Dobrych kilka km zjeżdzam z ta krzywą kierą po tym blocie, trochę podjezdzam, wiadomo w jakim tempie.
W koncu widzę strażaków na zakręcie. Pomagają.
Można jechac dalej.
Ale dalsza jazda to już takie turlanie się…odpuszczam trochę bo wiem ze nikogo przede mną, za mną.
Niepotrzebnie, to bardzo pogorszyło mój czas, chociaz wiadomo ze miejsca nie zmieniło.
Staje nawet, wyciągam żele, jem.
Żele jakieś nie halo, bo boli mnie brzuch, ale powtarzam sobie: przetrwam, musze skonczyć to giga.
Robię drugi raz niełatwą pętlę i kiedy jestem przed bufetem już wiem, ze teraz już jeden długi podjazd, a potem zostanie jakieś 11 km do mety.
Wiec powolutku wspinam się do góry.
Jest w koncu asfalt i po chwili znowu zjazd do lasu, ale przyjemnie,cały czas w dół.
Potem jeszcze jeden stromy podjazd i mam asfalt a na nim napis: do mety już niedaleko.
Uśmiecham się, widze w dole Strzyzów, potem jeszcze przejazd przez ruszającą się kładkę i już do mety, do mety do mety.
Dojeżdzam. Dawno nie czuje takiego poczucia spełnienia, łęzka kręci się w oku.
Czas nierewelacyjny ale jestem zadowolona, że nie spękałam psychicznie, ze nie zjechałam na mega.
Byłam mocno na to giga zmotywowana, nie dopuszczałam do siebie mysli że mogłabym nie przejechać.
Miałam w głowie tylko jedno: przejechać to giga.
Tak naprawdę chociaż to moje 3 giga w zyciu, chyba nie mogę powiedzieć ze przejechałam giga.
Bo to takie bardziej golonkowe mega, tylko z dłuzszym dystansem.
Może kiedys jak przejadę giga u GG będę sobie mogła powiedzieć: zostałam gigasem:)
Może kiedyś..
Cyklokarapty
Strzyżów 27 czerwca 2010
Dystans : giga
75 km
1800 przewyższenia
czas jazdy:5 h 25 min
miejsce open 41/42
kobiety: 3
Od jakiegoś czasu poczułam, że brakuje mi jakiegoś nowego wyzwania.
Ze w Poweradzie przejechalam już tyle trudnych maratonów mega , naprawdę trudnych w górach, że… każdy kolejny sprawiał jakby mnie radości..
Brakowało mi coraz bardziej tego poczucia .. spełnienia.
Czulam, ze wkradła się jakas rutyna.
Akurat był wolny termin, wiec postanowiłam się wybrać na Cyklokarpaty.
Zaczęła kiełkować myśl o dystansie giga już w czasie powrotu z Miedzygórza.
Namawiał mnie Mirek, namawiała Krysia. Twierdzili , że to mnie zmotywuje, podbuduje psychicznie.
Ale się bałam, że mogę nie dać rady. Popatrzyłam na czasy z ub roku i stwierdziłam, że łatwo mi nie będzie.
Cały tydzien psychicznie nastawiałam się na to giga.
Przed startem dowiedziałam się od Piotrka Bricha, że jest limit czasu – 3 h 20 min mam być na rozjeździe na giga.
Zmartwiłam się bo to oznaczało, że nie mogę jechać od startu spokojnie. Ze nie mogę się oszczędzać, musze iśc na maksa, żeby zdążyć.
Spotkałam Piotrka Rodingera, powiedział: w ub roku tutaj dziekowałem Bogu ze nie wybrałem giga. Wiesz na co się porywasz?
Powiedział to Piotrek - dobry kolarz w końcu.
Zasiał niepokój, ale mimo wszystko postanowiłam spróbować.
Na stracie spotykam Justynę Frączek – zaszczyt jechać w takim towarzystwie. Chwilę rozmawiamy.
I pierwsza wtopa.. nie sprawdziłam licznika i tuż przed startem okazało się – nie działa.
Jak bez licznika dotrzec na ten rozjazd?
Szybka pomoc Tomka.. pomógł, ale na starcie bylam na szarym końcu. Okazało się, że będzie to miało wpływ w jakim miejscu stawki jadę i będzie stwarzać problemy.
Jakie? Ludzie tarasujący ścięzki, zjeżdzający bardzo asekuracyjnie. Wtedy kiedy się spieszyłam nie było jak wyprzedzać.
Na początku startu jazda przez tunel. Nieporozumienie.
Zero światła… nie widzę przed kim jade, po czym jadę, boję się ze najadę na tego tuż przede mną. Widać było tylko niewyraźne odblaski z kasków poprzedników.
A potem pierwsze podjazdy. Nawet nieźle.
Po jakis 15 min orientuje się ze nie wykasowałam czasu jazdy z licznika i nie wiem ile tak naprawde jadę.
Zaowocuje to potem tym, że co rusz pytam ludzi jaki mają czas na liczniku albo „gmyram” przy swoim patrząc która jest godzina.
Uświadamiam sobie ze wyjechalismy jakieś 10 min później, wiec czas mi się skróci o te cenne 10 min.
Gnam ile sił w nogach z niepokojem obserwując licznik – ile przejechałam, ile czasu mi zostało. Rozjazd ma być na 45 km.
Trasa interwałowa, w lesie sporo błota, zjazdy sliskie, ale nawet mi leżą, w koncu zaprawiłam się na Poweradzie.
W ktoryms momencie na podjeździe dojeżdza do mnie Monika Brożek i długo jedziemy razem. Raz ona przede mną, raz ja za nią.
Na zjazdach często nie mamy jak wyprzedzać – przed nami maruderzy.. jakos bojący się tych zjazdów.
Na podjazdach też troche maruderów. Gdzieś w głębokim lesie podjazd , panowie przed nami jadą wolno, gryzą muchy, komary.
Jadę za Monią i mówię: Monia pospiesz panów.
Monia mowi: Panowie szybciej, muchy nas zjedzą.
Słyszymy: panowie… róbcie miejsce Włoszczowska z Szafraniec jadą.
Kpina, ironia czy urazona męska duma?
Ładnie mijamy panów bokiem, ładnie to nam technicznie wychodzi i już można jechać dalej.
Na tym odcinku sporo błota.
Generalnie duzo odcinków w słoncu, słonce przygrzewa, łatwo nie jest. Czasem jakieś rzeczki do przejechania.
Walczę z czasem. W głowie mam jedno: przejechac giga. Taki jest cel, musze go osiągnąć.
Przyspieszam tam gdzie mogę, asfalty wykorzystuje i staram się jechac jak mogę najszybciej.
Bufet. Mam do rozjazdu jakieś 20 min. Pytam: za ile ten rozjazd?
Jakieś 2 km.. słyszę..
Hm… 2 km, ale te 2 km to długi szutrowy podjazd.
Robię co mogę.
Tuz przed wyjazdem z lasu: spotykam pana, z którym rozmawiałam wczesniej. Wie ze się spiesze. Mówi:
Masz 7 min.
Zdążę nie zdążę. Jade pod górę asfaltem.
Widzę strażaka, pytam: na giga to którędy?
Pokazuje ścieżkę skrecająca w las. Zjeżdzam.
Usmiecham się sama do siebie: zdązyłaś, naprawdę zdązyłaś!
Jaka radość!
I chwila dekoncentracji… z tej radości chyba.
Spadam z roweru na blotnistym zjęździe.
Szybko się podnoszę.. ale.. niestety mostek od kierownicy mocno skrzywiony, kierę mam przekrzywioną tak o 30 %. Dramat. Staję próbuję coś zrobić. Nie idzie. Nic a nic.
Płakać mi się chce.
Czyli będę musiała się poddać. Tak przecież nie da rady jechać.
Mam dwa wyjścia: albo wrócic do góry i tam szukać pomocy albo jechać w dół lasem do jakiejs cywlizacji i prosić o pomoc.
Za mną nikt nie jedzie. Nikt nie pomoze.
Przeciez nie mogę się poddać. Wybieram wariant drugi. Dobrych kilka km zjeżdzam z ta krzywą kierą po tym blocie, trochę podjezdzam, wiadomo w jakim tempie.
W koncu widzę strażaków na zakręcie. Pomagają.
Można jechac dalej.
Ale dalsza jazda to już takie turlanie się…odpuszczam trochę bo wiem ze nikogo przede mną, za mną.
Niepotrzebnie, to bardzo pogorszyło mój czas, chociaz wiadomo ze miejsca nie zmieniło.
Staje nawet, wyciągam żele, jem.
Żele jakieś nie halo, bo boli mnie brzuch, ale powtarzam sobie: przetrwam, musze skonczyć to giga.
Robię drugi raz niełatwą pętlę i kiedy jestem przed bufetem już wiem, ze teraz już jeden długi podjazd, a potem zostanie jakieś 11 km do mety.
Wiec powolutku wspinam się do góry.
Jest w koncu asfalt i po chwili znowu zjazd do lasu, ale przyjemnie,cały czas w dół.
Potem jeszcze jeden stromy podjazd i mam asfalt a na nim napis: do mety już niedaleko.
Uśmiecham się, widze w dole Strzyzów, potem jeszcze przejazd przez ruszającą się kładkę i już do mety, do mety do mety.
Dojeżdzam. Dawno nie czuje takiego poczucia spełnienia, łęzka kręci się w oku.
Czas nierewelacyjny ale jestem zadowolona, że nie spękałam psychicznie, ze nie zjechałam na mega.
Byłam mocno na to giga zmotywowana, nie dopuszczałam do siebie mysli że mogłabym nie przejechać.
Miałam w głowie tylko jedno: przejechać to giga.
Tak naprawdę chociaż to moje 3 giga w zyciu, chyba nie mogę powiedzieć ze przejechałam giga.
Bo to takie bardziej golonkowe mega, tylko z dłuzszym dystansem.
Może kiedys jak przejadę giga u GG będę sobie mogła powiedzieć: zostałam gigasem:)
Może kiedyś..
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Co można napisać.
Jest dwie grupy zawodników startujących w maratonach.Jedni to tacy co chcą brać udział i nie koniecznie ukończyć.Druga grupa(większość) to ci co traktują starty poważnie.
Z opisów Twoich wnioskuję że do drugiej grupy się zaliczasz i to się ceni.
Człowiek musi mieć sportową złość i dzięki temu spełniają się nasze marzenia. kondor - 17:16 wtorek, 29 czerwca 2010 | linkuj
Jest dwie grupy zawodników startujących w maratonach.Jedni to tacy co chcą brać udział i nie koniecznie ukończyć.Druga grupa(większość) to ci co traktują starty poważnie.
Z opisów Twoich wnioskuję że do drugiej grupy się zaliczasz i to się ceni.
Człowiek musi mieć sportową złość i dzięki temu spełniają się nasze marzenia. kondor - 17:16 wtorek, 29 czerwca 2010 | linkuj
Podziwiam:) Na Giga to trzeba mieć motorek w nogach, bo nawet mega był dość wymagający kondycyjnie.
kundello21 - 09:09 wtorek, 29 czerwca 2010 | linkuj
No o git. Brawo !! Trzeba brać się z nowymi wyzwaniami za bary :)
Na błocie za rozjazdem ja też poleciałem :) .. i to dwa razy, na pierwszym kółku jak i na drugim. No ale oponki miałem na suche warunki, pythony na takim błocie jak w Strzyżowie nie sprawdzają się ani trochę. Za to na suchych odcinkach sporo nadrobiłem tak, że w sumie opłacało się.
Maraton bardzo przyjemny, technicznie bardzo łatwy ale kondycyjnie to mógł zwierzgać, zwłaszcza gdy się chciało dobry czas wykręcić. Takie interwałowe trasy naprawdę dają w kość. Furman - 05:38 wtorek, 29 czerwca 2010 | linkuj
Na błocie za rozjazdem ja też poleciałem :) .. i to dwa razy, na pierwszym kółku jak i na drugim. No ale oponki miałem na suche warunki, pythony na takim błocie jak w Strzyżowie nie sprawdzają się ani trochę. Za to na suchych odcinkach sporo nadrobiłem tak, że w sumie opłacało się.
Maraton bardzo przyjemny, technicznie bardzo łatwy ale kondycyjnie to mógł zwierzgać, zwłaszcza gdy się chciało dobry czas wykręcić. Takie interwałowe trasy naprawdę dają w kość. Furman - 05:38 wtorek, 29 czerwca 2010 | linkuj
No to w takim razie koleżankę musiałem zaznać :P , ale cała reszta by się zgadzała... co do tej sytuacji musisz mi uwierzyć na słowo ;)
sheva87 - 21:30 poniedziałek, 28 czerwca 2010 | linkuj
Heheh ciekawie to napisane, muszę przyznać. Może na samym początku pogratuluję ukończenia wyścigu na tym dystansie i tak myślę, że może i ja kiedyś się wybiorę, ale póki co to mój 4 maraton był także jeszcze czas. Piszę dlatego, że przeglądając nowe wpisy zauważyłem "strzyżow" a przy okazji kojarzę Cię z trasy :) i rozbawiły mnie dwie rzeczy... mianowicie sam niewyzerowałem licznika przed startem ( a przynajmniej tak się okazało bo czynność wykonałem ale widocznie za krótko przytrzymałem przycisk :P ) i później tak samo pytałem innych na trasie no i druga sprawa to ten podjazd w lesie i upomnienia koleżanki z Eska Team, żeby robić miejsce i reakcja panów, którą słyszałem bo byłem blisko ... myślę, że raczej bez kpiny, ironii czy urażonej męskiej dumy, a bardziej humorystyczne wyrażenie podziwu, bo jakby nie było to tak podające kobiece łydki na pewno imponują ;]
Pozdrawiam i do zobaczenia na trasie ;) sheva87 - 20:26 poniedziałek, 28 czerwca 2010 | linkuj
Pozdrawiam i do zobaczenia na trasie ;) sheva87 - 20:26 poniedziałek, 28 czerwca 2010 | linkuj
Piękna relacja ;) Wiem co to znaczy ;) Tez jechałem GIGA. Miejsce tak naprawdę nie jest ważne liczy się dystans, liczy się walka z samym sobą. Emocję na mecie są nie do opisania ;)
Maks - 19:59 poniedziałek, 28 czerwca 2010 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!