Niedziela, 20 czerwca 2010
Międzygórze
Maraton nr 23
Powerade Suzuki MTB Maraton
Międzygórze 19 czerwca 2010
Dystans: 48 km
Przewyższenia : 1700
Czas jazdy: 4 h 4 min
Miejsce kat.8, open 259/408
To był mój pierwszy start w Międzygórzu ( sympatyczna miejscowość, bardzo ładnie połozona, aczkolwiek w dzien kiedy zjechała tu masa maratonczyków z całego kraju, w piątek po godzinie 20 nigdzie nie można było już nic zjeść i był jeden czynny sklep!!!).
Cieszą mnie trasy nieznane, ale też zawsze wprawiają w lekki niepokój… co będzie za zakretem?
Trasa zmieniona nieco w stosunku do ubiegłorocznej, wiec na opinie kolegów i koleżanek z ub roku nie było co liczyć.
Pierwszy zgrzyt… na jakieś 1,5 h przed maratonem sprawdzam rower – nie działa blokada od amora! Nie rozumiem , bo po ostatnim serwisie wszystko było ok. Jestem wściekła. Co gorsza amor zablokował się na takim ustawieniu, że jest sztywny.
Szukam pomocy. Jakiś miły pan na stoisku Speca probuje mi pomoc, odblokowuje amora, ale radzi go już nie blokować. Tak też robię i niestety wszystkie podjazdy muszę pokonywać na odblokowanym amortyzatorze. Trudno. Wypieram to ze swiadomości, bo wiem, ze jak będę o tym myśleć – pojade gorzej.
Więc na rozgrzewce powtarzam sobie: Iza, zapomnij o tym, tego nie ma.. najważniejsze, ze amor działa.
Przyglądam się startowi giga, spotykam Jacka z Poznania ( pozdrawiam:)) i Zabela:) ( też pozdrawiam). Zabel z apartem na szyi. Podziwam.
Potem krótka rozgrzewka, na której dojeżdza do mnie Paulina i chwilę jedziemy razem.
Paulina mówi, ze w naszej kategorii zgłosiło się wiele mocnych dziewczyn. Nie szokuje mnie to specjalnie. 3 sezony temu jak zaczynałam przygodę z maratonami , łapałam się często na szerokie podium ( w mojej kategorii jeździło po 9, 10 dziewczyn). Teraz jeździ zwykle ok. 16 albo wiecej, a te przede mną .. bardzo mocne.
A ja cóż.. najstarsza w tym towarzystwie.
Wiem, ze o podium raczej nie mam co marzyć, ale cele są: jak najlepsze miejsce, walka z dziewczynami będącymi w moim zasięgu, wywalczenie sobie miejsca w sektorze III na nastepny start i po prostu.. pokonywanie własnych barier.
No to zaczynamy.. start jak to zwykle bywa pod górę.. i pierwszy podjazd ogromnie ciężko.. nogi pięką , oddech nierówny, ale w myślach powtarzam sobie: będzie dobrze, pamietaj, na pierwszym podjeździe zawsze tak jest… potem nogi się przyzwyczają, oddech wyrówna, złapiesz rytm.
I tak jest, na drugim podjeździe jadę już zdecydowanie lepiej i wyprzedzam naprawdę dużo osób. Kręcę bardzo równo i wiem ze to jest klucz do sukcesu.
Co prawda na młynku w dużej mierze, ale dosyć mocno.
Mijam wielu zdziwionych facetów, a jak na horyzoncie pojawia się jakaś dziewczyna, to po prostu staram się zrobić wszystko, żeby ją wyprzedzić. I w wielu przypadkach się udaje się, a z niektórymi koleżankami mocno tasujemy się na trasie.
W któryms momencie zauważam Miłkę Olejnik z mojej kategorii, wiec dociskam mocniej i wyprzedzam. Ona nie odpuszcza, próbuje mnie minąć, ale ja się nie daje.
Miała być walka, jest walka. Walczę nie tylko z dziewczynami, ale często za cel obieram sobie jakiegos pana i robię wszystko żeby go wyprzedzić. W wielu przypadkach.. udaje się.
Okolica przepiękna. Szerokie szutrowe drogi, strumyki, zapach lasu, co jakiś czas przepiękna panorama. Pogoda niezła, co prawda przed startem było trochę zimno, ale potem momentami wyglądało zza chmur słoneczko.
No to jedziemy.. zaczyna się podjazd na Śnieżnik ( przed 20 km). Długi mozolny, nietrudny technicznie ale… wywołujący zapewne u wielu myśli samobójcze, a u niektórych ( jak ja) mysli pt: to twój ostatni maraton.
Takie podjazdy to podjazdy dla ludzi o mocnej psychice. Można się bowiem wykonczyć, kiedy za zakrętem okazuje się, ze jest jeszcze stromiej i wyzej i tak kilka razy…
Nie wiem ile km miał ten podjazd, ale zakładam ze niemniej niż 5.
Tuz przy schronisku na Śniezniku, widze na poboczu kogoś w ubranku Subaru, zmieniającego dętkę. W ostatniej chwili odwracam głowę i widzę długi blond warkocz… o nie.. Monia… biedna ( potem okazuje się ze tego dnia miała dwa kapcie). Mimo tego na mecie jest niedużo za mną. Musiała za Snieżnikiem mocno docisnać.
I zaczyna się zabawa .. zjazd ze Snieżnika, obiecany dołozony bardzo techniczny kawałek.
Taki super hardcorowy.
Odważnie zjeżdzam początek… ale popełniam jakiś błąd.. chyba za mocno hamuje i trzeba na chwilę zsiąśc z roweru.
Jadę tyle ile mogę i na ile pozwalają mi umiejetnosci. Tych wielkich uskoków z korzeniami nie pokonuje.
Balans na kamieniach ( znowu rodeo) budzi mój strach ( ścieżka wąska, a z lewej przepaść) .. jeden błąd.. i lecisz w dół kobieto, ale ambitnie jadę gdzie mogę.
Turyści patrzą na nas zdumieni. No tak.. to jest szlak , który ciężko przejść, a tu wariaci na rowerach:)
To był jeden z niewielu technicznych zjazdów, ale pozostałe wcale nie były łatwe. Ogromnie szybkie, momentami z takimi powbijanymi w ziemię kamieniami… tak że po prostu ręce mocno już bolały i modliłam się żeby już zaczął się jakis podjazd.
Warunki nie były złe, aczkolwiek trasa bynajmniej nie pyliła i było kilka błotnych kawałków. Na jednym z nich.. prostej zupełnie bez sensu, nie wiem jak się to stało, koło dostaje poslizgu i jak lecę jak długa, bo nie zdązyłam się wypiąć z SPD.
I wtedy mija mnie młoda Słowaczka, z którą tasuje się przez dośc długi kawałek. Niestety pomimo prób, nie udaje mi się jej dogonić.
Na drugim bufecie spotykam Łukasza ( jedzie giga) i Zabela, który nalewa mi Powerada do bidonu.
I kolejny podjazd.. długi i mozolny… znowu budzacy rózne skrajne emocje.
No ale jedziemy.
Widoki ( od czasu do czasu udaje mi się popatrzeć) rekompensują trud włozony w podjazdy.
Koncówka trasy to niestety podjazd tak techniczny, ze podobnie jak wiekszośc schodzę z roweru, bo wiem ze jego podjechanie wyssałoby ze mnie wszystkie siły.
A potem znowu trochę błotka. W pewnym momencie dochodze do jakiejś dziewczyny i postanawiam się pościgać. Dziewczyna nie odpuszcza, a ściezki coraz węższe i nie bardzo jest jak wyprzedzić.
Ale się ściagamy, ona nie odpuszcza, ja też.
Ostatni podjazd, krotki ale bardzo stromy ( na górze robią zdjęcia). Idzie bardzo mocno, ja za nią. Płaci za to.. bo chyba dostaje skurczy i pada na ziemię. Mijam ją. Ona jednak szybko się podnosi i podbiega z rowerem. Potem zaczyna się zjazd i chyba lepiej od niej zjeżdzam bo siedzę jej na kole, ale nie mam jak wyprzedzić. Jest za wąsko.
Ostatnia sekwencja zjazdu bardzo kamienista… popełniam jakiś błąd.. musze na sekundę zejść z roweru i wiem ze już jej nie dogonię.
Ja się potem okazało, była to dziewczyna z K2, zajęła w swojej kategorii 6 m.
Gdybym była w K2, byłabym wiec 7, w swojej K3 jestem 8.
Hm…
Sama już nie wiem czy mam być zadowolona z tego wyniku?
Czy można było pojechać jeszcze mocniej?
Pewnie tak. Druga część trasy tradycyjnie słabsza.. w pierwszej naprawdę jechałam mocno.
Nie wiem czy jestem w stanie jeszcze coś wycisnąć z mojego niemłodego już organizmu.
Poprawiłam zjazdy. Podjazdy zawsze szły mi nienajgorzej, aczkolwiek mam wrażenie, że jakbym miała trochę mniej mocy niż w ub roku.
A może to ten odblokowany amor?
Taki sobie dziwny maraton…
Już „po” rozmawiam z Romkiem Pietruszką ( moją krajanem z Mielca), mówi:
Trudny maraton…
Patrzę ze zdziwniem: trudny?
On: no .. niech każdy mówi za siebie..
Przez chwilę się zastanawiam… technicznie .. nie można powiedzieć żeby to był trudny maraton.. ale te długie podjazdy wyssyały siły, teoretycznie łatwe szybkie zjazdy, wymagały koncentracji i silnych rąk..
Trasa .. podjazdy a miarę suche, ale momentami było trochę błota.
Przewyższenie spore.
Zmeczyłam się. Po maratonie czułam nogi. Ale zrealizowałam swój cel : mam sektor III na nastepny maraton.
Wracając na Orlenie przy autostradzie spotykamy część Teamu Kellys PGNiG Tarnów, z Dywanem i Kiszonem na czele. Wracają z maratonu w Piechowicach.
Kiszon ma rozwaloną rękę i kilka szwów.
Dywan na pytanie o wynik.. tajemniczo się usmiecha.
Kolejny maraton przechodzi do historii.
Co jeszcze z niego zapamietam? DW Gigant. Kto nocował to wie:)
No i zero obrażeń:) , dalej moge chodzić w spódnicach:)
Powerade Suzuki MTB Maraton
Międzygórze 19 czerwca 2010
Dystans: 48 km
Przewyższenia : 1700
Czas jazdy: 4 h 4 min
Miejsce kat.8, open 259/408
To był mój pierwszy start w Międzygórzu ( sympatyczna miejscowość, bardzo ładnie połozona, aczkolwiek w dzien kiedy zjechała tu masa maratonczyków z całego kraju, w piątek po godzinie 20 nigdzie nie można było już nic zjeść i był jeden czynny sklep!!!).
Cieszą mnie trasy nieznane, ale też zawsze wprawiają w lekki niepokój… co będzie za zakretem?
Trasa zmieniona nieco w stosunku do ubiegłorocznej, wiec na opinie kolegów i koleżanek z ub roku nie było co liczyć.
Pierwszy zgrzyt… na jakieś 1,5 h przed maratonem sprawdzam rower – nie działa blokada od amora! Nie rozumiem , bo po ostatnim serwisie wszystko było ok. Jestem wściekła. Co gorsza amor zablokował się na takim ustawieniu, że jest sztywny.
Szukam pomocy. Jakiś miły pan na stoisku Speca probuje mi pomoc, odblokowuje amora, ale radzi go już nie blokować. Tak też robię i niestety wszystkie podjazdy muszę pokonywać na odblokowanym amortyzatorze. Trudno. Wypieram to ze swiadomości, bo wiem, ze jak będę o tym myśleć – pojade gorzej.
Więc na rozgrzewce powtarzam sobie: Iza, zapomnij o tym, tego nie ma.. najważniejsze, ze amor działa.
Przyglądam się startowi giga, spotykam Jacka z Poznania ( pozdrawiam:)) i Zabela:) ( też pozdrawiam). Zabel z apartem na szyi. Podziwam.
Potem krótka rozgrzewka, na której dojeżdza do mnie Paulina i chwilę jedziemy razem.
Paulina mówi, ze w naszej kategorii zgłosiło się wiele mocnych dziewczyn. Nie szokuje mnie to specjalnie. 3 sezony temu jak zaczynałam przygodę z maratonami , łapałam się często na szerokie podium ( w mojej kategorii jeździło po 9, 10 dziewczyn). Teraz jeździ zwykle ok. 16 albo wiecej, a te przede mną .. bardzo mocne.
A ja cóż.. najstarsza w tym towarzystwie.
Wiem, ze o podium raczej nie mam co marzyć, ale cele są: jak najlepsze miejsce, walka z dziewczynami będącymi w moim zasięgu, wywalczenie sobie miejsca w sektorze III na nastepny start i po prostu.. pokonywanie własnych barier.
No to zaczynamy.. start jak to zwykle bywa pod górę.. i pierwszy podjazd ogromnie ciężko.. nogi pięką , oddech nierówny, ale w myślach powtarzam sobie: będzie dobrze, pamietaj, na pierwszym podjeździe zawsze tak jest… potem nogi się przyzwyczają, oddech wyrówna, złapiesz rytm.
I tak jest, na drugim podjeździe jadę już zdecydowanie lepiej i wyprzedzam naprawdę dużo osób. Kręcę bardzo równo i wiem ze to jest klucz do sukcesu.
Co prawda na młynku w dużej mierze, ale dosyć mocno.
Mijam wielu zdziwionych facetów, a jak na horyzoncie pojawia się jakaś dziewczyna, to po prostu staram się zrobić wszystko, żeby ją wyprzedzić. I w wielu przypadkach się udaje się, a z niektórymi koleżankami mocno tasujemy się na trasie.
W któryms momencie zauważam Miłkę Olejnik z mojej kategorii, wiec dociskam mocniej i wyprzedzam. Ona nie odpuszcza, próbuje mnie minąć, ale ja się nie daje.
Miała być walka, jest walka. Walczę nie tylko z dziewczynami, ale często za cel obieram sobie jakiegos pana i robię wszystko żeby go wyprzedzić. W wielu przypadkach.. udaje się.
Okolica przepiękna. Szerokie szutrowe drogi, strumyki, zapach lasu, co jakiś czas przepiękna panorama. Pogoda niezła, co prawda przed startem było trochę zimno, ale potem momentami wyglądało zza chmur słoneczko.
No to jedziemy.. zaczyna się podjazd na Śnieżnik ( przed 20 km). Długi mozolny, nietrudny technicznie ale… wywołujący zapewne u wielu myśli samobójcze, a u niektórych ( jak ja) mysli pt: to twój ostatni maraton.
Takie podjazdy to podjazdy dla ludzi o mocnej psychice. Można się bowiem wykonczyć, kiedy za zakrętem okazuje się, ze jest jeszcze stromiej i wyzej i tak kilka razy…
Nie wiem ile km miał ten podjazd, ale zakładam ze niemniej niż 5.
Tuz przy schronisku na Śniezniku, widze na poboczu kogoś w ubranku Subaru, zmieniającego dętkę. W ostatniej chwili odwracam głowę i widzę długi blond warkocz… o nie.. Monia… biedna ( potem okazuje się ze tego dnia miała dwa kapcie). Mimo tego na mecie jest niedużo za mną. Musiała za Snieżnikiem mocno docisnać.
I zaczyna się zabawa .. zjazd ze Snieżnika, obiecany dołozony bardzo techniczny kawałek.
Taki super hardcorowy.
Odważnie zjeżdzam początek… ale popełniam jakiś błąd.. chyba za mocno hamuje i trzeba na chwilę zsiąśc z roweru.
Jadę tyle ile mogę i na ile pozwalają mi umiejetnosci. Tych wielkich uskoków z korzeniami nie pokonuje.
Balans na kamieniach ( znowu rodeo) budzi mój strach ( ścieżka wąska, a z lewej przepaść) .. jeden błąd.. i lecisz w dół kobieto, ale ambitnie jadę gdzie mogę.
Turyści patrzą na nas zdumieni. No tak.. to jest szlak , który ciężko przejść, a tu wariaci na rowerach:)
To był jeden z niewielu technicznych zjazdów, ale pozostałe wcale nie były łatwe. Ogromnie szybkie, momentami z takimi powbijanymi w ziemię kamieniami… tak że po prostu ręce mocno już bolały i modliłam się żeby już zaczął się jakis podjazd.
Warunki nie były złe, aczkolwiek trasa bynajmniej nie pyliła i było kilka błotnych kawałków. Na jednym z nich.. prostej zupełnie bez sensu, nie wiem jak się to stało, koło dostaje poslizgu i jak lecę jak długa, bo nie zdązyłam się wypiąć z SPD.
I wtedy mija mnie młoda Słowaczka, z którą tasuje się przez dośc długi kawałek. Niestety pomimo prób, nie udaje mi się jej dogonić.
Na drugim bufecie spotykam Łukasza ( jedzie giga) i Zabela, który nalewa mi Powerada do bidonu.
I kolejny podjazd.. długi i mozolny… znowu budzacy rózne skrajne emocje.
No ale jedziemy.
Widoki ( od czasu do czasu udaje mi się popatrzeć) rekompensują trud włozony w podjazdy.
Koncówka trasy to niestety podjazd tak techniczny, ze podobnie jak wiekszośc schodzę z roweru, bo wiem ze jego podjechanie wyssałoby ze mnie wszystkie siły.
A potem znowu trochę błotka. W pewnym momencie dochodze do jakiejś dziewczyny i postanawiam się pościgać. Dziewczyna nie odpuszcza, a ściezki coraz węższe i nie bardzo jest jak wyprzedzić.
Ale się ściagamy, ona nie odpuszcza, ja też.
Ostatni podjazd, krotki ale bardzo stromy ( na górze robią zdjęcia). Idzie bardzo mocno, ja za nią. Płaci za to.. bo chyba dostaje skurczy i pada na ziemię. Mijam ją. Ona jednak szybko się podnosi i podbiega z rowerem. Potem zaczyna się zjazd i chyba lepiej od niej zjeżdzam bo siedzę jej na kole, ale nie mam jak wyprzedzić. Jest za wąsko.
Ostatnia sekwencja zjazdu bardzo kamienista… popełniam jakiś błąd.. musze na sekundę zejść z roweru i wiem ze już jej nie dogonię.
Ja się potem okazało, była to dziewczyna z K2, zajęła w swojej kategorii 6 m.
Gdybym była w K2, byłabym wiec 7, w swojej K3 jestem 8.
Hm…
Sama już nie wiem czy mam być zadowolona z tego wyniku?
Czy można było pojechać jeszcze mocniej?
Pewnie tak. Druga część trasy tradycyjnie słabsza.. w pierwszej naprawdę jechałam mocno.
Nie wiem czy jestem w stanie jeszcze coś wycisnąć z mojego niemłodego już organizmu.
Poprawiłam zjazdy. Podjazdy zawsze szły mi nienajgorzej, aczkolwiek mam wrażenie, że jakbym miała trochę mniej mocy niż w ub roku.
A może to ten odblokowany amor?
Taki sobie dziwny maraton…
Już „po” rozmawiam z Romkiem Pietruszką ( moją krajanem z Mielca), mówi:
Trudny maraton…
Patrzę ze zdziwniem: trudny?
On: no .. niech każdy mówi za siebie..
Przez chwilę się zastanawiam… technicznie .. nie można powiedzieć żeby to był trudny maraton.. ale te długie podjazdy wyssyały siły, teoretycznie łatwe szybkie zjazdy, wymagały koncentracji i silnych rąk..
Trasa .. podjazdy a miarę suche, ale momentami było trochę błota.
Przewyższenie spore.
Zmeczyłam się. Po maratonie czułam nogi. Ale zrealizowałam swój cel : mam sektor III na nastepny maraton.
Wracając na Orlenie przy autostradzie spotykamy część Teamu Kellys PGNiG Tarnów, z Dywanem i Kiszonem na czele. Wracają z maratonu w Piechowicach.
Kiszon ma rozwaloną rękę i kilka szwów.
Dywan na pytanie o wynik.. tajemniczo się usmiecha.
Kolejny maraton przechodzi do historii.
Co jeszcze z niego zapamietam? DW Gigant. Kto nocował to wie:)
No i zero obrażeń:) , dalej moge chodzić w spódnicach:)
Kobieta na zakręcie:) maraton Międzygórze© lemuriza1972
Piłujemy pod górę:), ja i KTM© lemuriza1972
Gdzieś w Sudetach zjeżdżamy sobie...© lemuriza1972
Zdjęcie z wycieczki rowerowej© lemuriza1972
- DST 48.00km
- Teren 43.00km
- Czas 04:04
- VAVG 11.80km/h
- VMAX 52.00km/h
- Temperatura 14.0°C
- HRmax 176 ( 93%)
- HRavg 152 ( 80%)
- Kalorie 2300kcal
- Podjazdy 1700m
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
hello :)
popatrz: http://picasaweb.google.pl/104808441044317305483/Miedzygorze20100619#5485635301648191554 zabel - 17:55 wtorek, 22 czerwca 2010 | linkuj
popatrz: http://picasaweb.google.pl/104808441044317305483/Miedzygorze20100619#5485635301648191554 zabel - 17:55 wtorek, 22 czerwca 2010 | linkuj
Zapraszam w nasze wielkopolskie tereny sposób jazdy jest zupełnie inny ;)
Maks - 07:17 wtorek, 22 czerwca 2010 | linkuj
No nieźle pocisnęłaś nie miałem szans Ciebie dogonić ;) Jakoś nie miałem dnia do ścigania.
Będziesz w Murowanej ?
Pozdrawiam Maks - 20:54 poniedziałek, 21 czerwca 2010 | linkuj
Będziesz w Murowanej ?
Pozdrawiam Maks - 20:54 poniedziałek, 21 czerwca 2010 | linkuj
Jeśli się nie mylę to czekałem chwilę przed Tobą do myjki.
Gratuluję wyniku. U mnie tak samo był duży problem z bolącymi rękami na tych długich i szybkich zjazdach. Plus bolące plecy na długich podjazdach ;-) Marc - 06:44 poniedziałek, 21 czerwca 2010 | linkuj
Gratuluję wyniku. U mnie tak samo był duży problem z bolącymi rękami na tych długich i szybkich zjazdach. Plus bolące plecy na długich podjazdach ;-) Marc - 06:44 poniedziałek, 21 czerwca 2010 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!