Niedziela, 27 grudnia 2015
Po świętach (bieganie 11 i 12)
Święta.
Jedni je lubią, drudzy omijają, ci trzeci zaś próbują przetrwać.
Ciężko mi powiedzieć do której grupy się zaliczam, ale te Święta, które właśnie minęły zaliczam do udanych.
Dużo czasu spędzonego z siostrą, trochę biegania, świątecznych spacerów, udane gotowanie, koncert Raz Dwa Trzy w tv, prezenty takie.. od serca, kilka dni w moim rodzinnym Mielcu.
Wigilia.. pierwsza wolna od pracy wigilia od lat. Komfort. Mogłam pojechać do Mielca już w środę po pracy i chociaż w autobusie nie było dla mnie siedzącego miejsca, a stanie ponad godzinę w butach na wysokich obcasach nie należy do wielkich przyjemności – przyjęłam to z pokorą.
Wieczorem rozpoczęcie gotowania czerwonego barszczu – celebra, uwielbiam gotować czerwony barszcz. Tegoroczny był robiony jeszcze inaczej, wg. przepisu znalezionego w sieci (Magdy Gessler), ale jakżeby inaczej - z innowacjami made by Iza (inaczej chyba gotować nie potrafię). Dodałam więc „swoje” przyprawy i swój zakwas. Do tego jeszcze upieczony piernik z czekoladową polewą, która muszę przyznać wyszła mi znakomita ( i tutaj też innowacja, bo zamiast kakao dodałam wielką, dobrą gorzką czekoladę).
Czwartek od rana znowu w kuchni. Ryby, ciasto, kończenie barszczu.
A potem, wieczorem, przebrałam się i wyszłam pobiegać. Cóż to było za bieganie! Zdumiona byłam, bo brzuch pełny, nogi zmęczone staniem w kuchni, a biegło mi się lekko i żwawo i przebiegłam swoje pierwsze 10 km!!!
Dzień następny, tuż po śniadaniu poszłyśmy z siostrą na dość długi spacer. Górka Cyranowska… kto jest z Mielca to wie, co to za miejsce. Kultowe w pewnym sensie.
Teraz po „remoncie” – jak dla mnie nie do końca udanym. Wolałabym żeby mniej było tego betonu, sztucznych strumieni itd. Ale.. ale …. przetrwał słynny tor saneczkowy (na zdjęciu za nami).
Mam takie wspomnienie… Nie wiem ile miałam lat.. pewnie 3,4… wziął mnie na sanki brat mojej mamy. Doznałam tam jakiejś traumy, do jakiejś strasznej wywrotki tam doszło, bo wujek się o mnie bał, a bardziej chyba mamy się bał:).
Nie wiedział, bo skąd miał wiedzieć, że ze mnie twardy zawodnik i niejedną w przyszłości wywrotkę zaliczę:).
Tor zachował nawet te swoje wstrętne opony samochodowe i chociaż brzydkie to jak noc, to uśmiechnęłam się na ich widok, bo to wspomnienie, takie fajne z dzieciństwa.
Jedni je lubią, drudzy omijają, ci trzeci zaś próbują przetrwać.
Ciężko mi powiedzieć do której grupy się zaliczam, ale te Święta, które właśnie minęły zaliczam do udanych.
Dużo czasu spędzonego z siostrą, trochę biegania, świątecznych spacerów, udane gotowanie, koncert Raz Dwa Trzy w tv, prezenty takie.. od serca, kilka dni w moim rodzinnym Mielcu.
Wigilia.. pierwsza wolna od pracy wigilia od lat. Komfort. Mogłam pojechać do Mielca już w środę po pracy i chociaż w autobusie nie było dla mnie siedzącego miejsca, a stanie ponad godzinę w butach na wysokich obcasach nie należy do wielkich przyjemności – przyjęłam to z pokorą.
Wieczorem rozpoczęcie gotowania czerwonego barszczu – celebra, uwielbiam gotować czerwony barszcz. Tegoroczny był robiony jeszcze inaczej, wg. przepisu znalezionego w sieci (Magdy Gessler), ale jakżeby inaczej - z innowacjami made by Iza (inaczej chyba gotować nie potrafię). Dodałam więc „swoje” przyprawy i swój zakwas. Do tego jeszcze upieczony piernik z czekoladową polewą, która muszę przyznać wyszła mi znakomita ( i tutaj też innowacja, bo zamiast kakao dodałam wielką, dobrą gorzką czekoladę).
Czwartek od rana znowu w kuchni. Ryby, ciasto, kończenie barszczu.
A potem, wieczorem, przebrałam się i wyszłam pobiegać. Cóż to było za bieganie! Zdumiona byłam, bo brzuch pełny, nogi zmęczone staniem w kuchni, a biegło mi się lekko i żwawo i przebiegłam swoje pierwsze 10 km!!!
Dzień następny, tuż po śniadaniu poszłyśmy z siostrą na dość długi spacer. Górka Cyranowska… kto jest z Mielca to wie, co to za miejsce. Kultowe w pewnym sensie.
Teraz po „remoncie” – jak dla mnie nie do końca udanym. Wolałabym żeby mniej było tego betonu, sztucznych strumieni itd. Ale.. ale …. przetrwał słynny tor saneczkowy (na zdjęciu za nami).
Mam takie wspomnienie… Nie wiem ile miałam lat.. pewnie 3,4… wziął mnie na sanki brat mojej mamy. Doznałam tam jakiejś traumy, do jakiejś strasznej wywrotki tam doszło, bo wujek się o mnie bał, a bardziej chyba mamy się bał:).
Nie wiedział, bo skąd miał wiedzieć, że ze mnie twardy zawodnik i niejedną w przyszłości wywrotkę zaliczę:).
Tor zachował nawet te swoje wstrętne opony samochodowe i chociaż brzydkie to jak noc, to uśmiechnęłam się na ich widok, bo to wspomnienie, takie fajne z dzieciństwa.
Na świątecznym spacerze z siostrą © Iza
Na Górce jest tzw. Fit Park, więc wypróbowałam co nieco.
a
Na świątecznym spacerze 2 © Iza
I na takim przyrządzie © Iza
Dnia następnego po śniadaniu poszłam biegać i… biegło się mało fajnie, ociężale i w ogóle.. katastrofa. Pomimo tego dzielnie zaliczyłam jakieś 6 km, a w Lasku na Górce Cyranowskiej trochę podbiegów i zbiegów (bo to jednak górka jest). Podbieganie mnie zabija... kompletnie nie mam kondycji.
Zbieganie bardzo by mi się podobało, gdyby nie to moje nieszczęsne kolano.
Zbieganie bardzo by mi się podobało, gdyby nie to moje nieszczęsne kolano.
Mielczanka biega © Iza
Wąwozik na Górce © Iza
Mielec… moje rodzinne miasto, moja „mała ojczyzna” na zawsze w moim sercu. I dla mnie nie jest ważne – piękny czy brzydki, dla mnie zawsze będzie wyjątkowy i tutaj nigdy się nie będę nudzić, zawsze znajduję coś co mnie urzeka.
Miasto się zmienia, więc samo spacerowanie po nim i odkrywanie tego jak wyglądają stare –„nowe” kąty sprawia dużo przyjemności. Spółdzielcza… czyli moja ulica.. dotknięta jest pastelozą (jak i cały Mielec niestety), ale za to jak się dobrze przyjrzycie, zobaczycie jupiter stadionu Stali – tak blisko właśnie mieszkałam od mojego ukochanego stadionu. To był mój drugi dom.
Spółdzielcza 8 © Iza
W drugi dzień świąt zaliczyłyśmy z siostrą spacer po Starym Mielcu, który ma wiele naprawdę uroczych zakątków. Tutaj też wiele się zmieniło. Warto więc przejść się na spacer.
Stary Mielec © Iza
Pamiętacie taki film, w którym gość chciał tak oświetlić dom, żeby go widać było z kosmosu? Znalazłam taki w Mielcu. Mają ludzie "fantazję":).
Sufa co Ty na to?
Jest moc © Iza
Hmm..... z rozmachem © Iza
I jeszcze słówko o prezentach… Niepotrzebne mi diamenty, drogie perfumy, serce jest mi potrzebne… Jeśli ktoś pomyśli o mnie, to już jest COŚ. A jeśli pomyśli tak szczególnie jak moja siostra to jest mega COŚ. Pół roku temu oglądałam tę bransoletkę. Ja lubię takie rzeczy, moja siostra o tym wie. Oglądałyśmy ją razem w Mielcu. Odłożyłam ją wtedy, bo nie była taka bardzo tania. Była mi jednak przeznaczona. Czekała w sklepie pół roku, aż moja siostra kupiła ją dla mnie. Nie diament, nie srebro, nie złoto, ale takie ręcznie robione CUDO.
Bo jeśli chcecie komuś sprawić prezent, który na pewno go zadowoli, to trzeba na tego człowieka popatrzeć sercem, przysłuchać się co mówi, co lubi, czego pragnie. Jakie ma marzenia.
Wtedy prezent na pewno się uda.
Prezent © Iza
Bo co by nie powiedzieć… to Rodzina to moc. Ja, moja siostra i jej syn.
Dwa pokolenia © Iza
- Aktywność Bieganie
Komentarze
A ile prądu zużywa lśniąca dekoracja. Sufa (jako że z branży) zapewne nie pochwala takiego marnotrawstwa :]
marusia - 00:06 poniedziałek, 28 grudnia 2015 | linkuj
Hyy, na pierwszym foto lśniącej chawiry wygląda jakby mocne dość światło świeciło się w budzie dla psa. A to świeci się w budzie dla jeża. Malusieńkiego.
sufa - 21:03 niedziela, 27 grudnia 2015 | linkuj
Spół dziel cza :)
Imagynujesz sobie, że mieszkałem na Spółdzielczej 12/2 oraz do 16 rocku życia mego zacnego? sufa - 21:00 niedziela, 27 grudnia 2015 | linkuj
Imagynujesz sobie, że mieszkałem na Spółdzielczej 12/2 oraz do 16 rocku życia mego zacnego? sufa - 21:00 niedziela, 27 grudnia 2015 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!