Niedziela, 15 maja 2016
Testowanie
W piątek kiedy na FB „moi” z GTA meldowali, że są w Kluszkowcach, pomyślałam jak daleko jestem już od tego świata, chociaż nie minęło przecież tak wiele czasu ostatniego maratonu (9 miesięcy?).
I pomyślałam, że nadzwyczajnie dobrze to znoszę, że nie tęsknię tak jak myślałam, że może będę tęsknić. A to oznacza, że to była bardzo dobra decyzja.
Mam komfort jeżdżenia kiedy chce i gdzie chcę, jeżdżę sobie powoli, nie stresuje się niskimi prędkościami, mam wreszcie trochę wolnych weekendów, i czas na robienie innych rzeczy.
Zaplanowałam sobie na ten rok koncerty i podróże. Koncerty cóż.. na razie skromnie bo tylko dwa (wczoraj organowy koncert w katedrze), podróże się właśnie planują.
Jest mi dobrze, czas maratonów minął (chociaż nie wykluczam jakiegoś startu w tym roku, ale możę na mini, bo zrobił się ze mnie krótkodystansowiec).
Po wczorajszym dość nieszczególnym dniu deszczowym, dzisiaj pokazało się słońce. Było jednak dość zimno (pomimo tego udało mi się dojrzeć nad Dunajcem opalające się osoby, cóż oznacza determinacja).
Pomyślałam dzisiaj, że zostanę testerem „najgorszych” okolicznych podjazdów. Będę jeździć mozolnie do końca sezonu i sprawdzać, gdzie jest trudniej, a gdzie mniej:).
Na razie moim zdecydowanym faworytem jest Słona od przystanku, nawet Golgota przy niej wymięka. Dzisiaj były dwa dłuższe podjazdy. Obydwa od Janowic. Jeden to taki mało inwazyjny (tak go dzisiaj odebrałam), bo i owszem.. mozolnie się kręci dość długo pod górę, ale bez walki o utrzymanie się na rowerze. Był kiedyś taki czas, odległy czas, że mogłam go robić jako rozjazd po maratonie. Ha, było to dawno, ale to była prawda. Prawda, w którą dzisiaj dość trudno mi uwierzyć. Wjechałam i podążałam w kierunku miejscowości Lubinka. Tam miałam przystanek. Dlaczego napiszę na końcu posta.
W każdym bądź razie wydarzenie to wytrąciło mnie na chwilę z rytmu jazdy. Drugi podjazd, który miałam w planie na dzisiaj, to taki, który jechałam raz w życiu. Nazwałam go Morawy, ponieważ na szczycie jest tabliczka „Morawy, Janowice”. Skręca się w ten podjazd ostro w prawo, jadąc od strony Tarnowa, w dół do Janowic, jadąc główną drogą przez Lubinkę. Chyba to Tomek, był tym kto mi o nim opowiedział. Mówił zdaje się, ze kiedyś tam z Renatką, siostrą Jacka Ł. Jechał. Więc i ja kiedyś pojechałam go sprawdzić. Zdecydowanie warto. Zarówno dla walorów podjazdowych jak i widokowych. Widoki są przednie, nie tak ładne jak z Golgoty, ale ładniejsze niż ze Słonej. Mozolnie, mozolnie i ciężko, nie tak ciężko jednak jak na Golgocie i na Słonej. A może to moje wrażenie dzisiejsze są jakieś bardzo mylące, ponieważ wydaje mi się, że dzisiaj miałam sporo siły.
Gdzieś w połowie podjazdu zadzwonił wspomniany już Tomek z bardzo ważnym pytaniem . Trzeba mu przyznać, że ma doskonałe wyczucie czasu:).. Na koniec zjazd do Szczepanowic i krótki ale ostry podjazd zielonym szlakiem do cmentarza w Szczepanowicach. I to by było na tyle. Resztę niech dopowiedzą obrazy.
Ale najważniejsze jest to, ze dzisiaj STAL MIELEC stała się 1 ligowcem!!!
I pomyślałam, że nadzwyczajnie dobrze to znoszę, że nie tęsknię tak jak myślałam, że może będę tęsknić. A to oznacza, że to była bardzo dobra decyzja.
Mam komfort jeżdżenia kiedy chce i gdzie chcę, jeżdżę sobie powoli, nie stresuje się niskimi prędkościami, mam wreszcie trochę wolnych weekendów, i czas na robienie innych rzeczy.
Zaplanowałam sobie na ten rok koncerty i podróże. Koncerty cóż.. na razie skromnie bo tylko dwa (wczoraj organowy koncert w katedrze), podróże się właśnie planują.
Jest mi dobrze, czas maratonów minął (chociaż nie wykluczam jakiegoś startu w tym roku, ale możę na mini, bo zrobił się ze mnie krótkodystansowiec).
Po wczorajszym dość nieszczególnym dniu deszczowym, dzisiaj pokazało się słońce. Było jednak dość zimno (pomimo tego udało mi się dojrzeć nad Dunajcem opalające się osoby, cóż oznacza determinacja).
Pomyślałam dzisiaj, że zostanę testerem „najgorszych” okolicznych podjazdów. Będę jeździć mozolnie do końca sezonu i sprawdzać, gdzie jest trudniej, a gdzie mniej:).
Na razie moim zdecydowanym faworytem jest Słona od przystanku, nawet Golgota przy niej wymięka. Dzisiaj były dwa dłuższe podjazdy. Obydwa od Janowic. Jeden to taki mało inwazyjny (tak go dzisiaj odebrałam), bo i owszem.. mozolnie się kręci dość długo pod górę, ale bez walki o utrzymanie się na rowerze. Był kiedyś taki czas, odległy czas, że mogłam go robić jako rozjazd po maratonie. Ha, było to dawno, ale to była prawda. Prawda, w którą dzisiaj dość trudno mi uwierzyć. Wjechałam i podążałam w kierunku miejscowości Lubinka. Tam miałam przystanek. Dlaczego napiszę na końcu posta.
W każdym bądź razie wydarzenie to wytrąciło mnie na chwilę z rytmu jazdy. Drugi podjazd, który miałam w planie na dzisiaj, to taki, który jechałam raz w życiu. Nazwałam go Morawy, ponieważ na szczycie jest tabliczka „Morawy, Janowice”. Skręca się w ten podjazd ostro w prawo, jadąc od strony Tarnowa, w dół do Janowic, jadąc główną drogą przez Lubinkę. Chyba to Tomek, był tym kto mi o nim opowiedział. Mówił zdaje się, ze kiedyś tam z Renatką, siostrą Jacka Ł. Jechał. Więc i ja kiedyś pojechałam go sprawdzić. Zdecydowanie warto. Zarówno dla walorów podjazdowych jak i widokowych. Widoki są przednie, nie tak ładne jak z Golgoty, ale ładniejsze niż ze Słonej. Mozolnie, mozolnie i ciężko, nie tak ciężko jednak jak na Golgocie i na Słonej. A może to moje wrażenie dzisiejsze są jakieś bardzo mylące, ponieważ wydaje mi się, że dzisiaj miałam sporo siły.
Gdzieś w połowie podjazdu zadzwonił wspomniany już Tomek z bardzo ważnym pytaniem . Trzeba mu przyznać, że ma doskonałe wyczucie czasu:).. Na koniec zjazd do Szczepanowic i krótki ale ostry podjazd zielonym szlakiem do cmentarza w Szczepanowicach. I to by było na tyle. Resztę niech dopowiedzą obrazy.
Ale najważniejsze jest to, ze dzisiaj STAL MIELEC stała się 1 ligowcem!!!
Nad Dunajcem © Iza
Janowice © Iza
Początek podjazdu © Iza
I jedziemy dalej © Iza
Kontynuacja © Iza
Coraz wyżej © Iza
Na szczycie © Iza
I znowu początek podjazdu © Iza
Wyżej © Iza
I jeszcze wyżej © Iza
Bliżej szczytu © Iza
Widoczek © Iza
Widok ze szczytu © Iza
A teraz o tym co spotkało mnie podczas jazdy. Kopiuję post z FB:
Moja dzisiejsza jazda była słodko-gorzka.
Mniej więcej w jej połowie byłam świadkiem takiej sytuacji. Postanowiłam ją tutaj opisać, nie dlatego żeby robić z tego sensację, ale żeby Was uczulić na to co się dzieje wkoło i żeby przestrzec przed jednoznaczną oceną ludzkich zachowań. Czasem nic nie jest czarne albo białe. Życie ma też mnóstwo odcieni szarości.
Dwie kobiety, starsza i młodsza, podwórko. Starsza stoi przy bramie, coś tam przy niej dłubie, młodsza biegnie i bardzo krzyczy. Zatrzymałam się. Krzyczy przeraźliwie, więc zawracam i lokuje się bliżej domu, ale dyskretnie, bo jeszcze nie wiem co się dzieje. Mlodsza krzyczy na starszą. Bardzo krzyczy. Każe jej odejść. Wpada w histerię. Krzyczy: zepsułaś??? Coś ty zrobiła??? Nie rozumiesz, że niszczysz swoje mienie.
Słowa się powtarzają, dochodzą do nich słowa mało cenzuralne, wyzwiska.
Ruszam, żeby interweniować, ale zatrzymuje się w połowie drogi. Kobieta prawie płacze (ta młodsza) i krzyczy: nawet niedziela nie może być spokojna, piekło w tym domu, piekło. W nocy piekło, w dzień piekło. Jest rozhisteryzowana.
I już wiem co jest. Starsza jest chora, a młodsza, pewnie córka, zwyczajnie nie daje rady. Powiecie: to jej nie usprawiedliwia, nie powinna się tak zachowywać.
Niby tak, ale jak to jest to wie tylko ten, kto opiekował się bardzo chorą osobą, osobą która ma zaburzenia natury psychicznej, która „wędruje” całą noc, tak że żaden z domowników nie śpi, wie, jak można być na granicy wytrzymałości nerwowej i jak nerwy puszczają w takich sytuacjach.
Podchodzi do mnie sąsiadka tych pań, pyta, co się dzieje, czy coś słyszałam.
Delikatnie wypytuje ją o sytuację w tym domu. Mówi, ze starsza pani jest chora, ale nie wie na co. Coś z głową ma. Jakiś Alzheimer, ale ona do żadnych lekarzy nie chodzi. Opowiada mi różne rzeczy.
Mówię jej, że cóż, córka nie powinna się tak zachowywać, ale trzeba to też wziąć pod uwagę, że jest wyczerpana, że obydwie potrzebują pomocy, pomocy lekarzy, córka pewnie opieki psychologa.
Pani mi mówi, że „opieka społeczna” już była. Być może. Nie wiem. Pewnie tak.
Odjeżdżam, ale akurat przejeżdżam obok ogródka ww. pań. Starsza pani mnie woła i przekonuje, że muszę ją wypuścić, prawie płacze. Pytam gdzie chce iść? Do Dąbrówki Szczepanowskiej muszę jechać – mówi.
Mówię, ze jest niedziela i nie ma autobusów i że jej nie mogę wypuścić, bo mogłaby się zgubić.
Błaga, mówi, że jak jej pomogę to ona się będzie za mnie modlić cały dzień.
Potem mówi od rzeczy.
Nie mogę jej wypuścić. Wiem, podejrzewam, ze córka zamyka bramę dla jej dobra.
Szkoda mi ich obydwu. Zastanawiam się jak można byłoby pomóc.
Józefie, to jest Twoja gmina. Może można coś zrobić dla tej rodziny? Podam Ci namiary na Messengera.
Smutna historia. Mam chorą Mamę, wiem jak to bywa, wiem jak męczy się chory i domownicy. Wiem, jakie to są dramaty.
Myślę, że starsza pani musi się znaleźć pod opieką lekarza, a młodsza psychologa. Tłumaczyłam to sąsiadce, że potrzebny lekarz, jakieś środki uspokajające żeby mogła spać, a może po prostu dom opieki, skoro bliscy nie dają rady. Sąsiadka powiedziała:
- No to dadzą Staszce zastrzyk i już po niej...
P.S. Imię bohaterki zmieniłam.
P.S. Imię bohaterki zmieniłam.
- DST 54.00km
- Teren 6.00km
- Czas 02:55
- VAVG 18.51km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
dbajmy o tę naszą psychikę, bo się nam może sfiksować z dnia na dzień, miałem też w rodzinie najbliższej taki przypadek, o który nikt by tej osoby nie podejrzewał, chociaż symptomy może i jakieś były wcześniej, ale przy tym pędzie życia mało kto zwraca na to uwagę... ps. a co do testowania podjazdów to dobry pomysł :)
k4r3l - 20:34 niedziela, 15 maja 2016 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!