Piątek, 26 listopada 2010
Wspinaczka
No i nadszedł ten dzień:)
Wreszcie wyruszyliśmy na ściankę: Andżelika, Dywan i ja.
Nie bez pewnych obaw … wszak od mojej ostatniej i pierwszej zarazem wizyty na ściance mineło już sporo mięsięcy.
Znowu trzeba było pokonywać ten lęk i pierwsze obawy.
Dywan jak zobaczył ściankę to zapytał: taka duża?
No duża, duża:)
Było fajnie, chociaż nie czuję się tak szczęśliwa jak po tej pierwszej wizycie.
Coś było ze mną dzisiaj nie tak. Miałam kłopoty z myśleniem na ścianie, miałam kłopoty z nogami. Wtedy , te parę mięsięcy temu wchodziłam zdecydowanie lepiej. Nie bałam się wysoko podnościć nóg, jakoś tak przechodziłam te drogi z większą lekkością.
Dzisiaj co prawda już nie trzęsą mi się ręce jak za pierwszym razem ( mięśnie przedramion jednak czuję), ale mam niedosyt z powodu mojej słabej dyspozycji.
Pierwsze wejście, w miarę ok., ale nie bez problemów . Droga nie najtrudniejsza.
Potem przeszliśmu na te trudniejsze…
Wow.. to było wyzwanie.
Udało mi się tak jedną rzecz wykonać fajnie ( podnieść nogę naprawdę wysoko), ale niestety… odpadłam od ściany. Pierwszy raz. Złapał mnie chyba skurcz, albo naciagnęłam mięsien ( bo mnie boli) i noga nie utrzymała ciężaru.
Ale to chyba moja wina, odkąd przestałam jeździć maratony , w ogole nie łykam magnezu.
Nie nie czułam mocy dzisiaj.
Potwierdziło się to co myslałam, że tu nie tyle ważne są ręce co nogi. Tak powiedział instruktor. Powiedział żeby nie traktować tego siłowo, ze najwazniejsze jest szybkie wejście bo nie traci się sił i że najważniejsze są nogi, bo jeśli nie wesprzemy się na nodze, nie wyprostujemy jej, to nie dosiegniemy ręką chwytu. Popełnialismy podstawowy błąd – za dużo wchodzenia na zgiętych nogach.
Ok., to prawda. Poprzednim razem wiecej pracowałam nogami i lepiej mi to szło.
Zdecydowanie.
Dzisiaj jakbym miała jakąś psychiczną blokadę, bałam się o moją chorą nogę. Po prostu mam wątpliwości czy w momencie takiego wyprostu utrzyma ciężar.
Jak się tak siedzi na dole, to to wszystko wygląda tak prosto, podnieśc nogę, dosięgnąc chwytu ręką…
Ale tam na górze… to kosztuje tyle wysiłku i walki ze strachem… bo kiedy się tak wisi.. chwyt jest wysoko i wiadomo , że trzeba podnieśc wysoko nogę i skoordynować to z złapaniem chwytu dłonią… to naprawdę towarzyszy nam strach, wystarczy, że noga nie udżwignię cięzaru, albo się poślizgnie, wtedy dłon o milimetry mija chwyt, obsuwa się i.. lecimy.
Odpadłam ze ściany… może i dobrze, bo to nie jest straszne. To ułamek sekundy i nic się nie dzieje. Wtedy nie czułam strachu. Teraz nie będę się już bać w takim momentach, tylko będę próbować. Odpadnę raz, drugi za trzecim może się uda.
Bardzo mi się to podoba, ale to trudny sport.
Dywan jak zrobił trudniejsza drogę ( wszedł prawie do konca) powiedział: nie myslałam, ze aż tak się zmęczę…
No… bo to tak jest.
Szło mu bardzo dobrze. Podobnie jak i Andzęlice, tylko ja dzisiaj dałam ciała.
Wchodzilismy łatwiejszą drogę 2 razy pod rząd i raz schodziliśmy. Ten drugi raz na koncówce myslałam, ze nie dam rady. Z zejściem miałam już ogromne problemy. Czułam duże zmęczenie, naprawdę duże.
Ale będę próbować dalej, chociaż po dzisiaj skały jawią mi się jako coś nierealnego…
Ale… o wielu rzeczach w życiu tak myślałam, więc bez walki się nie poddam i będę próbować.
Trzeba tylko potrenować.
Instruktor pokazał nam fajne ćwiczenie na nogi.
Krótka fotorelacja
Wreszcie wyruszyliśmy na ściankę: Andżelika, Dywan i ja.
Nie bez pewnych obaw … wszak od mojej ostatniej i pierwszej zarazem wizyty na ściance mineło już sporo mięsięcy.
Znowu trzeba było pokonywać ten lęk i pierwsze obawy.
Dywan jak zobaczył ściankę to zapytał: taka duża?
No duża, duża:)
Było fajnie, chociaż nie czuję się tak szczęśliwa jak po tej pierwszej wizycie.
Coś było ze mną dzisiaj nie tak. Miałam kłopoty z myśleniem na ścianie, miałam kłopoty z nogami. Wtedy , te parę mięsięcy temu wchodziłam zdecydowanie lepiej. Nie bałam się wysoko podnościć nóg, jakoś tak przechodziłam te drogi z większą lekkością.
Dzisiaj co prawda już nie trzęsą mi się ręce jak za pierwszym razem ( mięśnie przedramion jednak czuję), ale mam niedosyt z powodu mojej słabej dyspozycji.
Pierwsze wejście, w miarę ok., ale nie bez problemów . Droga nie najtrudniejsza.
Potem przeszliśmu na te trudniejsze…
Wow.. to było wyzwanie.
Udało mi się tak jedną rzecz wykonać fajnie ( podnieść nogę naprawdę wysoko), ale niestety… odpadłam od ściany. Pierwszy raz. Złapał mnie chyba skurcz, albo naciagnęłam mięsien ( bo mnie boli) i noga nie utrzymała ciężaru.
Ale to chyba moja wina, odkąd przestałam jeździć maratony , w ogole nie łykam magnezu.
Nie nie czułam mocy dzisiaj.
Potwierdziło się to co myslałam, że tu nie tyle ważne są ręce co nogi. Tak powiedział instruktor. Powiedział żeby nie traktować tego siłowo, ze najwazniejsze jest szybkie wejście bo nie traci się sił i że najważniejsze są nogi, bo jeśli nie wesprzemy się na nodze, nie wyprostujemy jej, to nie dosiegniemy ręką chwytu. Popełnialismy podstawowy błąd – za dużo wchodzenia na zgiętych nogach.
Ok., to prawda. Poprzednim razem wiecej pracowałam nogami i lepiej mi to szło.
Zdecydowanie.
Dzisiaj jakbym miała jakąś psychiczną blokadę, bałam się o moją chorą nogę. Po prostu mam wątpliwości czy w momencie takiego wyprostu utrzyma ciężar.
Jak się tak siedzi na dole, to to wszystko wygląda tak prosto, podnieśc nogę, dosięgnąc chwytu ręką…
Ale tam na górze… to kosztuje tyle wysiłku i walki ze strachem… bo kiedy się tak wisi.. chwyt jest wysoko i wiadomo , że trzeba podnieśc wysoko nogę i skoordynować to z złapaniem chwytu dłonią… to naprawdę towarzyszy nam strach, wystarczy, że noga nie udżwignię cięzaru, albo się poślizgnie, wtedy dłon o milimetry mija chwyt, obsuwa się i.. lecimy.
Odpadłam ze ściany… może i dobrze, bo to nie jest straszne. To ułamek sekundy i nic się nie dzieje. Wtedy nie czułam strachu. Teraz nie będę się już bać w takim momentach, tylko będę próbować. Odpadnę raz, drugi za trzecim może się uda.
Bardzo mi się to podoba, ale to trudny sport.
Dywan jak zrobił trudniejsza drogę ( wszedł prawie do konca) powiedział: nie myslałam, ze aż tak się zmęczę…
No… bo to tak jest.
Szło mu bardzo dobrze. Podobnie jak i Andzęlice, tylko ja dzisiaj dałam ciała.
Wchodzilismy łatwiejszą drogę 2 razy pod rząd i raz schodziliśmy. Ten drugi raz na koncówce myslałam, ze nie dam rady. Z zejściem miałam już ogromne problemy. Czułam duże zmęczenie, naprawdę duże.
Ale będę próbować dalej, chociaż po dzisiaj skały jawią mi się jako coś nierealnego…
Ale… o wielu rzeczach w życiu tak myślałam, więc bez walki się nie poddam i będę próbować.
Trzeba tylko potrenować.
Instruktor pokazał nam fajne ćwiczenie na nogi.
Krótka fotorelacja
Walka z trudniejszą drogą© lemuriza1972
Jeszcze się trzymam© lemuriza1972
odpadam...© lemuriza1972
tym razem sie nie udało© lemuriza1972
Andżelika© lemuriza1972
Dywan i Andżelika© lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!