Wpisy archiwalne w miesiącu
Październik, 2011
Dystans całkowity: | 233.00 km (w terenie 65.00 km; 27.90%) |
Czas w ruchu: | 11:20 |
Średnia prędkość: | 20.56 km/h |
Maksymalna prędkość: | 50.00 km/h |
Maks. tętno maksymalne: | 177 (94 %) |
Liczba aktywności: | 6 |
Średnio na aktywność: | 38.83 km i 1h 53m |
Więcej statystyk |
Niedziela, 2 października 2011
The Winner is....:))))
Będę się chwalić dzisiaj.
Mogę?
Ale odczuwam potrzebę podzielenia się moją radością.
Wczoraj nie pisałam tego, ale z moją ręką było .. dramatycznie. Nie mogłam nic zrobic w domu, podnieść czegokolwiek. Zrobiłam na noc solidny okład i czekałam co będzie rano.
Rano okazało się.. lepiej. Rzecz jasna nie idealnie, ale lepiej.
Rano jak Mirek podjechał pod mój blok i zobaczył mnie z zabandażowaną ręką, zapytał: aż tak źle?
Uśmiechnełam się i powiedziałam: to jest wojna psychologiczna. Na wszystkich forach napisałam , ze nie mogę utrzymać kierownicy w ręce. Ubrałam na siebie koszulkę „Pure Mountain Biking. Mtbmarathon.com”
Oczywiście to był żart.
W czasie drogi uświadomiłam sobie, że te 6 min przewagi, to nie jest duzo, biorąc pod uwagę ze 2 para, to faceci i że może się zdarzyć i tak, że nie tylko para nam zagrozi.
Powiedziałam o tym Mirkowi, ale za chwile powiedziałam też:
E tam.. niech oni się martwią. To oni mają problem, bo przegrywają z kobietą i to oni muszą nas gonić.
I z takim podjeściem wyjechałam na trasę.
Miałam wziąć ketonal, ale w ostatniej chwili stwierdziłam, ze chyba nie, ze jakos wytrzymam, a ketonal mógłby mnie osłabić.
I poszło. Szybko od samego początku. Zaczyna się jakis podjazd w lesie, piach.. ale myślę sobie: Iza, nie wolno ci odpuścić, nie wolno.
Mam pewnie szał w oczach, a raczej olbrzymią determinację i patrzę tylko na przednie koło i czasem na Mirka.
Kiedys widziałam zdjęcie Mai W. z jakiegoś wyścigu, chyba tego o Mistrzostwo Swiata w ub roku. To COŚ co miała w oczach zapamiętałam na zawsze.
I wciąż myślałam: nie oszczędzaj się, odpoczniesz na mecie.
Wracając z pierwszego punktu spotykamy goniącą nas parę. Sa blisko, musieli pocisnąć, więc jadę tak szybko jak mogę. Utrzymujemy cały czas dośc dużą przewagę. Po drugim punkcie też ich spotykamy.
Tylko usmiechy porozumiewawcze do siebie nawzajem i dalej z tym szałem w oczach.
Na 3 punkcie jak dojeżdzamy.. oni akurat już zjeżdzają.
Cholera jasna myślę sobie , wykiwali nas, pojechali jakąs krótszą drogą.
Ale potem dochodzi do mnie, ze może po prostu byli szybsi, a droga wcale nie była krótsza.
Jadę mocno starając się zebysmy nie tracili ich z oczu.
Niestety mam notoryczne problemy z wrzuceniem blatu, co mnie bardzo opóźnia. Tak było przez całą trasę.
Na nastepnym punkcie… czekają na nas…
I za chwilę zjeżdzają jadąc mi na kole ( podjerzewamy z Mirkiem, ze mieli kłopoty z nastepnym punktem, stąd postawnowili jechać z nami)
Jedziemy. Jest miło, nawet cos tam rozmawiamy, ale wiadomo co się dzieje w głowach.
I są dwa nastepne punkty, ale za nim nastapiły to ten cholerny piach…
Cholera.. gorzej niż w Murowanej…
Godul i Mirek nawet zaliczają gleby.
No i wyjeżdzamy na asfalt, i staje się to czego się obawiałam, ze koncówkę pocisna tak mocno, że ja kobieta nie będę mieć szans.
Ale cały czas ich jeszcze widzę. Długa asfaltowa droga. Jadą z przodu, nagle Mirek niespodziewanie skręca do lasu… jest cieżko pod górę, po terenie, ale robie co mogę, nawet biegnę z rowerem jak zaczyna się piach.
Zrozumiałam w tamtym momencie , ze Mirek coś kombinuje i ze nie jesteśmy jeszcze przegrani.
Jest ostatni punkt.
Mirek mówi: chyba jesteśmy pierwsi…
No to gnamy, zaczyna się zjazd po kamieniach, a ja puszczam klamki i myślę niech się dzieje co chce, musze szybko ten zjazd pokonać.
Mirek mówi, mogli już tu być, widzę ślady opon.
Dojeżdzamy do miasta i tu.. gubimy się trochę… nawet bardzo, ale szybko odnajdujemy drogę i co sił w nogach na stadion MOSiR-u. Mirek mówi:
Nie wiem czy jesteśmy pierwsi…
Mówię: nieważne, fajnie było…
Wjeżdzamy na metę.
Nie ma nikogo. Mirek pyta:
Przyjechał ktoś?
Nie, jesteście pierwsi!!!!
Krzyknełam z radości.
Co to jest za uczucie….
Wczoraj miałam tu napisać: wspaniale jest wjeżdzać open jako pierwsza na metę.. ale pewnie mi się to już nigdy nie przydarzy.
Zaraz jednak szybko sama siebie „okrzyczałam”: jak to ? a jutro???
Mina Mirka była bezcenna…. Jak taki Lisek Chytrusek, który wykiwał wszystkich.
Cudowne uczucie. Dawno nie czułam się tak spełniona na mecie.
Świetny koniec nieudanego sezonu, który napawa mnie optymizmem. Liczyłam na to,
Wróciła Iza fighterka z poprzednich lat.
Teraz pasuje mieć to długo w głowie i dobrze przygotować się przez zimę.
A na razie odpoczywam od treningów i.. zajmę się innymi sprawami.
I jeszcze słówko o trasie. Dzisiaj była trudniejsza, wiecej terenu, wiecej piachu, stąd myślę, ze pojchalismy lepiej niż wczoraj, bo róznica w czasie, km jest niewielka.
Pozostałe pary i ci co jechali solo, przyjechali za nami i za drugą parą... z dużą, dużą stratą:)
Wielkie brawa dla Bikeholików za perfekcyjnie przygotowanie imprezy i.. wielkie brawa dla Andego i PePe Z Rowerowania za 3 miejsce :)
Jestem szczęściarą:)
Mogę?
Ale odczuwam potrzebę podzielenia się moją radością.
Wczoraj nie pisałam tego, ale z moją ręką było .. dramatycznie. Nie mogłam nic zrobic w domu, podnieść czegokolwiek. Zrobiłam na noc solidny okład i czekałam co będzie rano.
Rano okazało się.. lepiej. Rzecz jasna nie idealnie, ale lepiej.
Rano jak Mirek podjechał pod mój blok i zobaczył mnie z zabandażowaną ręką, zapytał: aż tak źle?
Uśmiechnełam się i powiedziałam: to jest wojna psychologiczna. Na wszystkich forach napisałam , ze nie mogę utrzymać kierownicy w ręce. Ubrałam na siebie koszulkę „Pure Mountain Biking. Mtbmarathon.com”
Oczywiście to był żart.
W czasie drogi uświadomiłam sobie, że te 6 min przewagi, to nie jest duzo, biorąc pod uwagę ze 2 para, to faceci i że może się zdarzyć i tak, że nie tylko para nam zagrozi.
Powiedziałam o tym Mirkowi, ale za chwile powiedziałam też:
E tam.. niech oni się martwią. To oni mają problem, bo przegrywają z kobietą i to oni muszą nas gonić.
I z takim podjeściem wyjechałam na trasę.
Miałam wziąć ketonal, ale w ostatniej chwili stwierdziłam, ze chyba nie, ze jakos wytrzymam, a ketonal mógłby mnie osłabić.
I poszło. Szybko od samego początku. Zaczyna się jakis podjazd w lesie, piach.. ale myślę sobie: Iza, nie wolno ci odpuścić, nie wolno.
Mam pewnie szał w oczach, a raczej olbrzymią determinację i patrzę tylko na przednie koło i czasem na Mirka.
Kiedys widziałam zdjęcie Mai W. z jakiegoś wyścigu, chyba tego o Mistrzostwo Swiata w ub roku. To COŚ co miała w oczach zapamiętałam na zawsze.
I wciąż myślałam: nie oszczędzaj się, odpoczniesz na mecie.
Wracając z pierwszego punktu spotykamy goniącą nas parę. Sa blisko, musieli pocisnąć, więc jadę tak szybko jak mogę. Utrzymujemy cały czas dośc dużą przewagę. Po drugim punkcie też ich spotykamy.
Tylko usmiechy porozumiewawcze do siebie nawzajem i dalej z tym szałem w oczach.
Na 3 punkcie jak dojeżdzamy.. oni akurat już zjeżdzają.
Cholera jasna myślę sobie , wykiwali nas, pojechali jakąs krótszą drogą.
Ale potem dochodzi do mnie, ze może po prostu byli szybsi, a droga wcale nie była krótsza.
Jadę mocno starając się zebysmy nie tracili ich z oczu.
Niestety mam notoryczne problemy z wrzuceniem blatu, co mnie bardzo opóźnia. Tak było przez całą trasę.
Na nastepnym punkcie… czekają na nas…
I za chwilę zjeżdzają jadąc mi na kole ( podjerzewamy z Mirkiem, ze mieli kłopoty z nastepnym punktem, stąd postawnowili jechać z nami)
Jedziemy. Jest miło, nawet cos tam rozmawiamy, ale wiadomo co się dzieje w głowach.
I są dwa nastepne punkty, ale za nim nastapiły to ten cholerny piach…
Cholera.. gorzej niż w Murowanej…
Godul i Mirek nawet zaliczają gleby.
No i wyjeżdzamy na asfalt, i staje się to czego się obawiałam, ze koncówkę pocisna tak mocno, że ja kobieta nie będę mieć szans.
Ale cały czas ich jeszcze widzę. Długa asfaltowa droga. Jadą z przodu, nagle Mirek niespodziewanie skręca do lasu… jest cieżko pod górę, po terenie, ale robie co mogę, nawet biegnę z rowerem jak zaczyna się piach.
Zrozumiałam w tamtym momencie , ze Mirek coś kombinuje i ze nie jesteśmy jeszcze przegrani.
Jest ostatni punkt.
Mirek mówi: chyba jesteśmy pierwsi…
No to gnamy, zaczyna się zjazd po kamieniach, a ja puszczam klamki i myślę niech się dzieje co chce, musze szybko ten zjazd pokonać.
Mirek mówi, mogli już tu być, widzę ślady opon.
Dojeżdzamy do miasta i tu.. gubimy się trochę… nawet bardzo, ale szybko odnajdujemy drogę i co sił w nogach na stadion MOSiR-u. Mirek mówi:
Nie wiem czy jesteśmy pierwsi…
Mówię: nieważne, fajnie było…
Wjeżdzamy na metę.
Nie ma nikogo. Mirek pyta:
Przyjechał ktoś?
Nie, jesteście pierwsi!!!!
Krzyknełam z radości.
Co to jest za uczucie….
Wczoraj miałam tu napisać: wspaniale jest wjeżdzać open jako pierwsza na metę.. ale pewnie mi się to już nigdy nie przydarzy.
Zaraz jednak szybko sama siebie „okrzyczałam”: jak to ? a jutro???
Mina Mirka była bezcenna…. Jak taki Lisek Chytrusek, który wykiwał wszystkich.
Cudowne uczucie. Dawno nie czułam się tak spełniona na mecie.
Świetny koniec nieudanego sezonu, który napawa mnie optymizmem. Liczyłam na to,
Wróciła Iza fighterka z poprzednich lat.
Teraz pasuje mieć to długo w głowie i dobrze przygotować się przez zimę.
A na razie odpoczywam od treningów i.. zajmę się innymi sprawami.
I jeszcze słówko o trasie. Dzisiaj była trudniejsza, wiecej terenu, wiecej piachu, stąd myślę, ze pojchalismy lepiej niż wczoraj, bo róznica w czasie, km jest niewielka.
Pozostałe pary i ci co jechali solo, przyjechali za nami i za drugą parą... z dużą, dużą stratą:)
Wielkie brawa dla Bikeholików za perfekcyjnie przygotowanie imprezy i.. wielkie brawa dla Andego i PePe Z Rowerowania za 3 miejsce :)
Jestem szczęściarą:)
Nagroda:)© lemuriza1972
- DST 51.00km
- Teren 25.00km
- Czas 02:19
- VAVG 22.01km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 1 października 2011
Odyseja dzień pierwszy. Prowadzimy open:)
Ot niespodzianka:). Jutro wyruszamy na trasę z 6 minutową chyba przewagą nad parą Bikeholików, więc jakby powiedzieć, będzie to trochę bratobójczy pojedynek:).
I wszystko byłoby super:))), gdyby nie to, że niestety nie jestem do konca sprawna, więc nie wiem jak to jutro bedzie.
Ale po kolei.
Podobało mi się bardzo:)))), chociaz trasa nieszczególnie ciekawa, bardzo duzo asfaltu, ale to tak akurat pode mnie bo na płaskim, po asfalcie radzę sobie nieźle.
No i wielka zasługa w naszym wyniku Mirka, naszego nawigatora. Moje zadanie było tylko takie, zeby jechać najmocniej jak mogę.
Łatwo nie było, bo bardzo wiało, bo momentami był okropny piach.
Troche pokrzyw, dziur, kolein i takie tam.
Motywowałam sie mocno. Przypominałam sobie to co Kuba mówił mi przed Murowaną: pamietaj... nie oszczędzaj się, odpoczniesz na mecie.
Mówiłam sobie też sama do siebie: daj z siebie maksium, wszystko, jak Włoszczowska na ostatnich mistrzostwach świata. Wykorzystaj wszystko co masz.
I byłoby świetnie gdyby nie nieszczęsliwy wypadek. Zjeżdzalismy po asfalcie, bardzo szybko, pewnie ponad 40 km/h. Było między nami kilka metrów przerwy, a ja nie wiedzieć czemu pomyślałam: musze dojechac do Mirka.
Dojechałam, a Mirek pewnie nie spodziewał się, ze jestem za nim. W ostatniej chwili spostrzegł dróżkę, w którą trzeba było skręcić i zahamował.
łatwo sie domyslić co sie stało.
Nie zdążyłam zrobić nic. Poleciałam na asfalt z wielkim imptetem. Kolano rozbite, łokieć. Bolało bardzo.
ale to nic... niestety poleciałam na prawy nadgarstek i on ucierpiał najbardziej.
To byl 33 km chyba.
Pojechalismy dalej, ale łatwo mi nie było. Cięzko utrzymać kierownicę.
Mam wyjątkowego pecha w tym sezonie.
Dojechalismy do mety, a tam pustka. Mirek pyta: a gdzie wszyscy , pochowali się?
Pan organizator z Compassu, znajomy Mirka mówi: skąd wziąłeś te dziewczynę?
Mirek: z maratonów.
Wiem, ze nie jestem gigantem maratonowym, ale miło było.
I co sie okazało? ze przyjechalismy pierwsi nie tylko jako mix, ale OPEN.
Czy wiecie jakie to uczucie przyjechać na metę jako pierwszy open?
Nie wiedziałam. teraz juz wiem.
Bardzo miło. warto było.
Reka boli. Bardzo. Nie wiem jak to będzie jutro, mam nadzieję, ze nie bedzie jakichs starsznych zjazdów, bo byłoby mi ciężko.
P.S. zapomniałam napisać, ze bałam sie tego startu rano, bo.. spałam w nocy 1 godzinę. poszlam poźno spać, dopadła mnie bezsenność.
no ale jakos sie udało
I wszystko byłoby super:))), gdyby nie to, że niestety nie jestem do konca sprawna, więc nie wiem jak to jutro bedzie.
Ale po kolei.
Podobało mi się bardzo:)))), chociaz trasa nieszczególnie ciekawa, bardzo duzo asfaltu, ale to tak akurat pode mnie bo na płaskim, po asfalcie radzę sobie nieźle.
No i wielka zasługa w naszym wyniku Mirka, naszego nawigatora. Moje zadanie było tylko takie, zeby jechać najmocniej jak mogę.
Łatwo nie było, bo bardzo wiało, bo momentami był okropny piach.
Troche pokrzyw, dziur, kolein i takie tam.
Motywowałam sie mocno. Przypominałam sobie to co Kuba mówił mi przed Murowaną: pamietaj... nie oszczędzaj się, odpoczniesz na mecie.
Mówiłam sobie też sama do siebie: daj z siebie maksium, wszystko, jak Włoszczowska na ostatnich mistrzostwach świata. Wykorzystaj wszystko co masz.
I byłoby świetnie gdyby nie nieszczęsliwy wypadek. Zjeżdzalismy po asfalcie, bardzo szybko, pewnie ponad 40 km/h. Było między nami kilka metrów przerwy, a ja nie wiedzieć czemu pomyślałam: musze dojechac do Mirka.
Dojechałam, a Mirek pewnie nie spodziewał się, ze jestem za nim. W ostatniej chwili spostrzegł dróżkę, w którą trzeba było skręcić i zahamował.
łatwo sie domyslić co sie stało.
Nie zdążyłam zrobić nic. Poleciałam na asfalt z wielkim imptetem. Kolano rozbite, łokieć. Bolało bardzo.
ale to nic... niestety poleciałam na prawy nadgarstek i on ucierpiał najbardziej.
To byl 33 km chyba.
Pojechalismy dalej, ale łatwo mi nie było. Cięzko utrzymać kierownicę.
Mam wyjątkowego pecha w tym sezonie.
Dojechalismy do mety, a tam pustka. Mirek pyta: a gdzie wszyscy , pochowali się?
Pan organizator z Compassu, znajomy Mirka mówi: skąd wziąłeś te dziewczynę?
Mirek: z maratonów.
Wiem, ze nie jestem gigantem maratonowym, ale miło było.
I co sie okazało? ze przyjechalismy pierwsi nie tylko jako mix, ale OPEN.
Czy wiecie jakie to uczucie przyjechać na metę jako pierwszy open?
Nie wiedziałam. teraz juz wiem.
Bardzo miło. warto było.
Reka boli. Bardzo. Nie wiem jak to będzie jutro, mam nadzieję, ze nie bedzie jakichs starsznych zjazdów, bo byłoby mi ciężko.
P.S. zapomniałam napisać, ze bałam sie tego startu rano, bo.. spałam w nocy 1 godzinę. poszlam poźno spać, dopadła mnie bezsenność.
no ale jakos sie udało
Przygotowania© lemuriza1972
Mirek i Versus - przygotowania z mapami© lemuriza1972
nazwalismy się Bikeholicy - Navigator Team:)© lemuriza1972
- DST 55.00km
- Teren 15.00km
- Czas 02:16
- VAVG 24.26km/h
- HRmax 177 ( 94%)
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze