Niedziela, 18 sierpnia 2013
Wierchomla - porażka
No cóż...
Czekałam na ten maraton w Cyklo, bo wydawało mi się, że to będzie najciekawsza trasa w tym Cyklu ( najwyższe góry). Bardzo czekałam.
Niestety zanotowałam swój piąty DNF w życiu.
I chociaż to "już" 5 raz, to uwierzcie, do tego człowiek chyba się nigdy nie przyzwyczai. Zawsze będzie "boleć" jednakowo mocno.
Bo boli..
Dlaczego?
Po pierwsze - nie znoszę nie kończyć wyścigów
Po drugie - zamiast spodziewanej porcji endrofin, co w tym przypadku ( przypadku jeżdżenia maratonów) jest dla mnie sprawą priorytetową, jest żal, smutek, niesmak, rozczarowwanie.
Trzy- rzecz najmniej ważna, ale też istotna - obsada wśród pań w mojej kategorii była dzisiaj mała, więc oceniając realnie szanse swoje i rywalek, byłabym przy założeniu, że przejeżdzam na swoim poziomie wyścig - druga w kategorii.
Byłoby miło. Poza tym byłaby to też szansa na podreperowanie budżetu na jakieś cześci rowerowe ( od jakiegoś czasu nagrody na Cyklo to bony do rowerowego sklepu).
Ale nie ma nic.
Nie ma przede wszystkim endorfin i wiem, ze to nie koniec świata, wiem, ze taki bywa sport, ale jak sobie pomyślę, że obudzę się jutro z tym niesmakiem i żalem, to smutno.
Gdyby to jeszcze jakaś awaria, wypadek.. wtedy jakoś łatwiej byłoby to przełknąć.
A ja po prostu ( wraz z większą grupą), pomyliłam trasę. Pomyliłam tak skutecznie, że nie było sensu wracać, bo było już za daleko.
Zresztą tak naprawdę nie wiedziałam w które miejsce mam wrócić.
A powrót był pod górę, podobno 600 m w pionie, czyli biorąc pod uwagę, że akurat tam teren był dość trudny, jakaś godzina w górę, w pełnym słoncu, przy jakichś 35 stopniach.
Gdyby ktoś jeszcze zdecydował się wracać, żebym wiedziała w które miejsce wrócić, to moze bym sie zdecydowała. Ale nikt nie chciał.
No i stało się jak się stało.
trudno.
A o reszcie jutro, kilka zdjęć też jutro, bo na dzisiaj mam serdecznie dość.
Jeszcze trafiliśmy na spore korki ( powroty z długiego weekendu z gór), do tego dożynki w Zbylitowskiej Górze i korki po meczu żużla z Toruniem i wróciliśmy do domu bardzo późno.
Taki niefart dzisiaj.
Na szczęscie Krysia wygrała, a MArcin ukonczył swoje pierwsze giga, więc przynajmniej z ich sukcesu mogłam się cieszyć.
Czekałam na ten maraton w Cyklo, bo wydawało mi się, że to będzie najciekawsza trasa w tym Cyklu ( najwyższe góry). Bardzo czekałam.
Niestety zanotowałam swój piąty DNF w życiu.
I chociaż to "już" 5 raz, to uwierzcie, do tego człowiek chyba się nigdy nie przyzwyczai. Zawsze będzie "boleć" jednakowo mocno.
Bo boli..
Dlaczego?
Po pierwsze - nie znoszę nie kończyć wyścigów
Po drugie - zamiast spodziewanej porcji endrofin, co w tym przypadku ( przypadku jeżdżenia maratonów) jest dla mnie sprawą priorytetową, jest żal, smutek, niesmak, rozczarowwanie.
Trzy- rzecz najmniej ważna, ale też istotna - obsada wśród pań w mojej kategorii była dzisiaj mała, więc oceniając realnie szanse swoje i rywalek, byłabym przy założeniu, że przejeżdzam na swoim poziomie wyścig - druga w kategorii.
Byłoby miło. Poza tym byłaby to też szansa na podreperowanie budżetu na jakieś cześci rowerowe ( od jakiegoś czasu nagrody na Cyklo to bony do rowerowego sklepu).
Ale nie ma nic.
Nie ma przede wszystkim endorfin i wiem, ze to nie koniec świata, wiem, ze taki bywa sport, ale jak sobie pomyślę, że obudzę się jutro z tym niesmakiem i żalem, to smutno.
Gdyby to jeszcze jakaś awaria, wypadek.. wtedy jakoś łatwiej byłoby to przełknąć.
A ja po prostu ( wraz z większą grupą), pomyliłam trasę. Pomyliłam tak skutecznie, że nie było sensu wracać, bo było już za daleko.
Zresztą tak naprawdę nie wiedziałam w które miejsce mam wrócić.
A powrót był pod górę, podobno 600 m w pionie, czyli biorąc pod uwagę, że akurat tam teren był dość trudny, jakaś godzina w górę, w pełnym słoncu, przy jakichś 35 stopniach.
Gdyby ktoś jeszcze zdecydował się wracać, żebym wiedziała w które miejsce wrócić, to moze bym sie zdecydowała. Ale nikt nie chciał.
No i stało się jak się stało.
trudno.
A o reszcie jutro, kilka zdjęć też jutro, bo na dzisiaj mam serdecznie dość.
Jeszcze trafiliśmy na spore korki ( powroty z długiego weekendu z gór), do tego dożynki w Zbylitowskiej Górze i korki po meczu żużla z Toruniem i wróciliśmy do domu bardzo późno.
Taki niefart dzisiaj.
Na szczęscie Krysia wygrała, a MArcin ukonczył swoje pierwsze giga, więc przynajmniej z ich sukcesu mogłam się cieszyć.
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!