Niedziela, 15 września 2013
Jasło Cyklokarpaty
Maraton nr 42
Jasło Cyklokarpaty
Kategoria m4/4
Kobiety open 5/7
Nie byłam przygotowana do tego maratonu. W tygodniu zaledwie 70 km zrobione i to takich nietrudnych. Do godz. 13 w piątek myślałam, że nie pojadę, więc potem trzeba było szybko przestawić myślenie na sobotę wyścigową.
Ale Marcin napisał mi, że jedzie na 90% i że pogoda ma być ładna, a ja wcześniej deklarowałam, że jak będzie pogoda ok, to pojadę.
No więc trzeba było szybko zmienić sobotnie plany.
Mało profesjonale podejście „do tematu”. Wieczorem w piątek, tuż przed 23 zamiast grzecznie zasnąć, znalazłam sobie w sieci film ( skądinąd polecam, mało znany film, a wart obejrzenia, bardzo ciekawa, romantyczna , ale i smutna historia z czasów II wojny światowej „Zagubiony czas”. Nie polski film, ale z polskimi aktorami również). Pomyślałam: obejrzę kawałek i pójdę spać. No, ale jak zaczęłam oglądać, tak już nie mogłam przestać , no i poszłam spać o 24.30, co dość boleśnie rano odczułam.
„ Boleśnie” też zaczął się sobotni poranek. Jakoś dziwnie się czułam, jakby mnie jakaś grypa żołądkowa brała. Pomyślałam: no pięknie… Szybko jednak zaparzyłam miętę, wlałam do kubka termicznego i popijałam w trakcie drogi do Jasła.
I pomogło.
Do Jasła jedziemy z Marcinem. Nie było z nami i Krysi, która udała się do Wisły, na imprezę teamową u sponsora.
Przyjeżdżamy nawet dość wcześnie, ale mamy kłopoty ze znalezieniem biura zawodów. Kieruję się w stronę budynków, które pamiętam ze swojego ostatniego startu w Jaśle, ale okazuje się, że to nie tam. Trochę nam schodzi na znalezieniu tego biura ( wraz z nami szuka też Tomek , które spotykamy po drodze), kiedy tam docieramy, jest duża kolejka.
Efekt? Zostaje nam bardzo mało czasu na przebranie się o rozgrzewce to już nie wspomnę. Rozgrzewki nie ma.
Oczywiście w sektorze na szarym końcu. Za nami dosłownie kilka osób. Ania z Rzeszowa przede mną . Kiedy widzę jak puszczają ludzi na starcie ( przez kładkę, w zasadzie pojedynczo), wiem, że Ania mi odjedzie i mogę nie mieć szans na dojście jej.
W końcu ruszamy. Tuż po wyjeździe z kładki, po lewej stronie widzę zielone stroje MPEC-u. Krzyczą: dawaj Iza.
Miło.
Start przez miasto, więc ostro i szybko. Ledwie zipie, nogi już mocno pieką. Marcin mnie mija, mówi: już mam dość..
Śmieje się, bo czuję dokładnie to samo.
Kilka kilometrów przez miasto, potem skręcamy w lewo i zaczyna się podjazd. I dobrze, bo chociaż to podjazd i teoretycznie powinno być ciężej, to wszystko się uspokaja i jedzie się lepiej.
Kilkanaście metrów przed sobą widzę Anie z Rzeszowa. Nawet słyszę jak mówi: umieram…..
No to myślę: trzeba szansę teraz wykorzystać i spróbować ją minąć.
Udaje się.
Jestem pewna, właściwie przez całą trasę, byłam pewna, że Ania jest gdzieś tuż za mną i znowu pewnie będziemy gdzieś przed metą się ścigać.
Ale chyba jej nie było, bo na mecie, była 20 minut po mnie, więc udało mi się skutecznie odjechać.
No to jadę sobie, myślę ( tak to oceniam teraz), że w dość dobrym tempie jak na moją obecną formę i różne zdrowotne dolegliwości tego dnia ( bo były jeszcze dodatkowe oprócz tej porannej niedyspozycji). Ciagle sobie powtarzam: jedź, jedź, odpoczniesz na mecie.
Są mokre fragmenty, bo jednak to był tydzień, że trochę popadało. Ale wszystko w normie.
Wjeżdżamy w las i tam zaczyna się bardzo fajny ( nowy, bo nie pamiętam tego ze „starej” trasy) fragment taki w stylu xc.
Mnie się bardzo podobało, chociaż ludzie przeklinali tam, czego nie rozumiem, to jest w końcu mtb, więc trochę trudności to chyba powinna być norma. Jest dużo zakrętów, jest dużo fajnych zjazdów ( wszystko jednak zjeżdżalne ).
W którymś momencie widzę przed sobą Gośkę Budzyńską z mojej kategorii. Ewidentnie nie radzi sobie na tym fragmencie, schodzi, potem wsiada na rower, za chwilę znowu schodzi.
A ja zupełnie niepotrzebnie jadę jej ścieżką, bo była jeszcze inna możliwość. Blokuje mnie, też muszę zsiąść z roweru. Dość szybko jednak jak tylko jest możliwość , to wsiadam i mijam ją.
Wiem, ze nie odpuści i będzie mnie goniła.
Wjeżdżamy w las, zaczyna się gliniasty podjazd, próbuję jechać, ale kapituluję, bo koło zaczyna się kręcić w miejscu. I tam mija mnie Gośka. Idzie z rowerem sprawnie , szybko.
A podchodzenie to moja pięta achillesowa. Nad tym trzeba będzie popracować, bo bardzo dużo tracę na takich fragmentach.
Jeszcze przed Liwoczem , na poboczu widzę Marcina, znowu wymienia dętkę.
No coś jest nie tak.. na każdym maratonie łapie kapcia. Chyba pora założyć bezdętki, bo to naprawdę świetny wynalazek. Jeszcze mnie w zasadzie nie zawiodły.
Potem jest podjazd na Liwocz, długi, ale łatwy.
Najpierw asfalt, potem szeroki szuter, który w końcowym fragmencie zwęża się i trochę bardziej nastromiony jest, ale to łatwy podjazd.
Zastanawiam się jak to możliwe, że kiedyś ,a dokładnie to chyba w 2007r., kiedy go jechałam po raz pierwszy w życiu, w którymś momencie spadłam z roweru.
No, ale wtedy to była jedna z moich pierwszych wycieczek na rowerze górskim.
Jeszcze przed „atakiem szczytowym” jest bufet. Kiedy próbuje do niego podjechać, drogę zajeżdża mi autobus z jakąś wycieczką.
Jakiś „dobry” pan biegnie jednak do mnie, bierze ode mnie bidon i nalewa mi wodę. Niestety tylko wodę. Nie ma na bufecie izo, więc myślę sobie, że to przecież dopiero połowa trasy i że ciężko będzie objechać na tej wodzie.
Jadę sobie swoim tempem na ten Liwocz, mijam kilku panów. Kiedy mijam jednego, jakiś kolega do niego krzyczy: Dziewczyna cię bije…
Uśmiecham się.
Na Liwoczu masa Bozi. W ogóle widziałam kilka interesujących, podczas jazdy. No szkoda, ze tym razem nie dało się tak po prostu zatrzymać i porobić zdjęć.
Zjazd z Liwocza wydaje mi się łatwy, ale to zapewne efekt golonkowego doświadczenia, bo kiedy jechałam tu kilka lat temu, zupełnie inaczej odbierałam ten zjazd.
Fragment po Liwoczu jest fajny, dużo jazdy w lesie. Ja niewiele pamiętam z maratonu, który tutaj jechałam kiedyś, bo tuż po Liwoczu dostałam migreny i jechałam niewiele widząc. Mniej więcej od 40 km zaczyna się asfalt i właściwie do mety, sporo jest już tego asfaltu.
Ale jest też kilka fragmentów w lesie , no i na koniec słynne ( beznadziejne wg mnie ) torowisko i do mety po wale.
Gdzieś tam stoją na poboczu dzieci i dopingują.
Dojeżdżam do nich i słyszę jak krzyczą z daleka:
No i co chłopie?
Kiedy podjeżdżam , to widzę szeroko zdumione oczy chłopca.
Mówię: nie jestem chłopem.
Dziewczynka mówi: bardzo przepraszamy.
Śmieję się, mówię:” nie szkodzi” i jadę dalej.
Jedyną rzeczą, która sprawiła mi trudność podczas tego wyścigu ( z wyjątkiem mojej miernej formy) było błoto, które powłaziło w pedały i podeszwy, tak że miałam spore problemy z wpięciem, a jak już się wpięłam, to nie mogłam się wypiąć. Zaliczyłam nawet z tego powodu dwa upadki ( bynajmniej nie zjazdach), ale na płaskiej drodze, kiedy to przegapiłam zakręty, chciałam się zatrzymać żeby zawrócić i .. noga nie wyszła z pedałów.
Zatrzymywałam się, próbowałam to wygrzebać, ale to było takie błoto trudno wygrzebywane.
No i chyba za mało żeli sobie wzięłam, bo na jakieś 10 km przed metą, zaczęłam czuć ssanie w żołądku. Okropnie się bałam, że mi odetnie prąd, nawet zastanawiałam się czy Ania nie jedzie gdzieś tam tuż za mną i czy nie poczekać na nią. Liczyłam, że może mnie czymś poratuje.
Ale jakoś udało się dojechać, ale już na oparach. Wpadłam na metę bardzoooooo głodnaaaaaaaaaaaaa..
A po maratonie…
Czekam na mecie na Marcina. Podjeżdża kolega Kriwi, który czyta mojego bloga, stad mnie zna. Chwilę rozmawiamy. To jego pierwszy sezon, więc cieszy się z generalki. Gratuluję!
W międzyczasie przyjeżdża Ania. Rozmawiamy, jemy pierogi, pijemy kawę.
Sporo znajomych.
Przyjeżdża Marcin, przebieramy się i wracamy na dekorację.
Myślałam, że po dekoracji tego wyścigu, pojedziemy do domu, ale jakoś tak miło się siedzi z Pawłem i Asią, że zostajemy do samego końca, aż do końca dekoracji generalki.
W pewnym momencie przychodzi Danka Jendrichowska z dwoma Słowakami. Fajni są.
Danka jest z mojej kategorii.
Podchodzi do mnie i mówi:
Ty Sekulska?
Śmieję się: tak..
Ona: ja sem Danka Jendrichowska
Mówię: wiem…
Po drodze do Tarnowa oczywiście tradycyjne hot-dogi z sosem czosnkowym. Wysyłamy mmsa Krysi.
Podsumowując: trasa w porównaniu do tej której jechałam kiedyś , ciekawsza. Oznaczona dość dobrze, raczej nie miałam problemów z orientacją na trasie, chociaż kilka razy się zagapiłam i trzeba było nieznacznie zawrócić.
Minusy: start przez kładkę i przejazd przez miasto. Nie wiem po co był, bo zainteresowania mieszkańców jakoś specjalnie nie zauważyłam.
Myślę, że dałam z siebie pewnie prawie wszystko co mogłam ( chociaż pewnie zawsze można wykrzesać więcej). Na dzień dzisiejszy na tyle mnie stać i nie ma co rozpaczać, że może jest za słabo.
Patrząc na punkty to nie licząc Wojnicza, który był najłatwiejszy, to wydaje się, że najlepszy mój start w tym roku w Cyklo.
Punkty wszystkiego nie odzwierciedlają. To tylko matematyka.
Ale ja rzeczywiście czuję, że nie jechało mi się wczoraj najgorzej.
Miałam w ogóle nie startować w tym roku, a tymczasem jak do tej pory jakoś tak mimochodem wyszło 6 startów ( a byłoby więcej gdyby nie Wierchomla pechowa).
Zabrakło mi dwóch startów żeby być „policzoną” do generalki. Gdybym pojechała do Strzyżowa, jak było w planie i skończyłabym Wierchomlę, to pewnie byłoby trzecie miejsce, bo jednak jak pokazują wyścigi, w którym wspólnie z Danką jechałyśmy, jest trochę słabsza.
Ale sobie można tak gdybać. Nie przejechałam.
Więc trzeba się cieszyć z tego co się przejechało i z tego, że:
wychodzę z domu na rower, czasem po ciężkim dniu pracy, kiedy najlepiej byłoby po prostu sobie odpocząć, mobilizuję się jadąc na zawody, chociaż po całym tygodniu pracy może rozsądniej byłoby się porządnie wyspać, walczę ze sobą na trasie.
Wybrałam sobie niełatwy sport, którego zbyt wiele kobiet jakoś uprawiać nie chce, więc trzeba się cieszyć, że jeszcze mi się chce, że jeszcze mam siły, pomimo tych 41 lat.
Trzeba się cieszyć, że stać mnie jeszcze na coś więcej niż niedzielne wycieczki.
Więc się cieszę.
I oby jak najdłużej.
Przygotowujemy się© lemuriza1972
Na starcie© lemuriza1972
Powoli ruszamy© lemuriza1972
Paweł, ja i Marcin z tyłu© lemuriza1972
Marcin na podium© lemuriza1972
- DST 61.00km
- Teren 40.00km
- Czas 04:06
- VAVG 14.88km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Mam zaległości w czytaniu, bo urlopowałem się zaraz po starcie w Jaśle, a tu proszę! Dziękuję bardzo i pozdrawiam serdecznie! ;) (dopijam herbatkę i wracam do garażu, bo rowerek po "wypoczynku" trochę sfatygowany)
kriwy - 18:11 sobota, 21 września 2013 | linkuj
Oooo a ja właśnie szukałam zdjęć z Pucharu Tarnowa i googlując trafiłam na Twój profil ;). Też byłam w Jaśle, chociaż co prawda jechałam krótszy dystans. W każdym razie, tak przy okazji: numer 260 pozdrawia :).
Z Czechami to zabawnie jest zawsze na wyścigu. Na trasie w Jaśle ktoś z nich mnie mijał i chyba się przywitał, ale byłam tak ujechana, że nie zrozumiałam o co chodzi :).
PS. W niedzielę robiłam zdjęcia na Marcince i chciałam wrzucić link do was na forum, ale nie dostałam maila potwierdzającego aktywację konta. Trzeba czekać na administratora? czarniatko - 10:13 wtorek, 17 września 2013 | linkuj
Z Czechami to zabawnie jest zawsze na wyścigu. Na trasie w Jaśle ktoś z nich mnie mijał i chyba się przywitał, ale byłam tak ujechana, że nie zrozumiałam o co chodzi :).
PS. W niedzielę robiłam zdjęcia na Marcince i chciałam wrzucić link do was na forum, ale nie dostałam maila potwierdzającego aktywację konta. Trzeba czekać na administratora? czarniatko - 10:13 wtorek, 17 września 2013 | linkuj
Pozdrowienia od numeru 300 ;-) widzę że wciąłem ci się w zdjęcia ;-)
Do zobaczenia na Cyklo w następnym sezonie ;-)
gilanel - 09:59 poniedziałek, 16 września 2013 | linkuj
Do zobaczenia na Cyklo w następnym sezonie ;-)
gilanel - 09:59 poniedziałek, 16 września 2013 | linkuj
Pozdrowienia od numeru 300 ;-) widzę że wciąłem ci się w zdjęcia ;-)
Do zobaczenia na Cyklo w następnym sezonie ;-)
gilanel - 09:56 poniedziałek, 16 września 2013 | linkuj
Do zobaczenia na Cyklo w następnym sezonie ;-)
gilanel - 09:56 poniedziałek, 16 września 2013 | linkuj
Pozdrawiam serdecznie Koleżankę, na Cyklo zdaję się że widzieliśmy się na jednym z ostatnich podjazdów asfaltowych (czerwona koszulka z logiem "forumrowerowe.org", nr 16) :)
Miałem podobne dylematy czy jechać czy nie, w tygodniu poprzedzającym maraton nie było czasu na jazdę, ale pojechałem i nie żałuję ;) Znajomym mówiłem, że jadę na Hobby, chyba że będzie ładna pogoda to pojadę na Mega. No i pogoda spłatała figla :))) więc jak to mówią - słówko się rzekło, kobyłka u płotu ;-) Była śliczna pogoda i w tej sytuacji nie wypadało nie stanąć na Mega ;-)
Do zobaczenia (mam nadzieję) na Cyklo w przyszłym roku :-)
Pozdrawiam,
bees. bees - 09:32 poniedziałek, 16 września 2013 | linkuj
Miałem podobne dylematy czy jechać czy nie, w tygodniu poprzedzającym maraton nie było czasu na jazdę, ale pojechałem i nie żałuję ;) Znajomym mówiłem, że jadę na Hobby, chyba że będzie ładna pogoda to pojadę na Mega. No i pogoda spłatała figla :))) więc jak to mówią - słówko się rzekło, kobyłka u płotu ;-) Była śliczna pogoda i w tej sytuacji nie wypadało nie stanąć na Mega ;-)
Do zobaczenia (mam nadzieję) na Cyklo w przyszłym roku :-)
Pozdrawiam,
bees. bees - 09:32 poniedziałek, 16 września 2013 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!