Niedziela, 8 czerwca 2014
Bikemaraton Wisła
Maraton nr 45
Bikemaraton Wisła 2014
Przewyższenie: 1900 m, km 41
Czas: 3 h 53 minuty
Miejsce: open 416/556
Kobiety 25/40
Kategoria K4: 4/6
Bikemaraton Wisła 2014
Przewyższenie: 1900 m, km 41
Czas: 3 h 53 minuty
Miejsce: open 416/556
Kobiety 25/40
Kategoria K4: 4/6
To był weekend pełen emocji (różnorakich).
Bo wyjazd w góry, zawsze budzi emocje.
Kierunek: Wisła.
Celem nr 1 była doroczna impreza u sponsora naszego teamu Pawła Gomoli, który jest szczęśliwcem i mieszka w Wiśle
. Ale , że w sobotę był maraton, no to trzeba było wystartować, żeby na trasie było jak najwięcej niebiesko-pomarańczowo-białych barw (i było sporrrooooo…).
Do Wisły wyjechaliśmy już w piątek.
Rano nieprzewidziane kłopoty. Z mojej tylnej opony zeszła znaczna część powietrza. Jestem niespokojna, ale chłopcy z GTA działają. Diagnoza: uszkodzony wentyl. Na szczęście kolega Jacek S., zwany również Sufą ma różne części zapasowe. Koledzy wymieniają i jestem już spokojna. Kolegom ( Mirkowi W i Sufie) bardzo dziękuję. Jesteście współtwórcami mojego wątpliwego co prawda, ale jednak sukcesu (bo dotoczyłam się do mety):). A z braku innych sukcesów, to i takie COŚ należy chyba uznać za sukces:).
Ale powróćmy do wydarzeń dnia wczorajszego.
Teraz pozostaje już tylko zmierzyć się z trasą. Tę znam z ubiegłego roku i wiem jedno: łatwo nie będzie. Technicznie nie jest specjalnie trudno , bo zjazdy to takie, które mi pasują i które zjeżdżam dobrze. Z podjazdami nieco gorzej, bo są dwa konkretne długie podpychy, które wiem, że dla mnie będą problemem, poza tym sporo podjazdów o dużym nastromieniu. Jest to jednak maraton z dużym przewyższeniem: prawie 1900 m na 41 km. Sporo, prawda?
Nie znam specjalnie specyfiki maratonów u Grabka, ale ci którzy jeżdżą twierdzą, że Wisła i Bielawa, to maratony najtrudniejsze w tym cyklu.
To taki maraton.. łatwiejszy niż te najtrudniejsze u GG, ale trudniejszy niż te w Cyklo.
Do tego grzeje mocno słońce i już wiadomo, że tym bardziej łatwo nie będzie. Na start zjeżdżamy na rowerach ( 5 km, dwa krótkie podjazdy i dwa zjazdy). Mam okazję poćwiczyć ostatni terenowy zjazd do mety. To jest najtrudniejszy zjazd tego maratonu, tak to pamiętam z ub. roku. W tym roku dodatkowo jest mokry ( trasa była momentami mokra, ale nie nadmiernie, wiec było pod tym względem dość bezpiecznie). Próbny zjazd zjeżdżam z jedną niewielką podpórką.
Tym razem przyjdzie mi się zmierzyć w kategorii z Krysią, bo jedzie mega (na giga u Grabka dalej kobietom jeździć nie wolno). Raczej nie mam wątpliwości kto wyjdzie zwycięsko z tej rywalizacji, ale po cichu liczę, że powalczę. Ruszamy. Na początek bardzo długi podjazd. Kilka dobrych kilometrów , 5, 6? Jakoś tak. Najpierw asfalt, potem płyty i cóż.. stromo, bardzo stromo. Trzeba walczyć, a tutaj słońce przygrzewa bardzo. Krysia mnie nie mija, więc pewnie jest gdzieś tuż za mną.
Przed sobą widzę Sufę i tak będziemy się widywać do jakiegoś 14 km, raz on mnie mija , raz ja jego.
Gorąco, a nie ma za bardzo kiedy pić, bo wciąż jest pod górę i to konkretnie pod górę. Na tym pierwszym podjeździe mam spore wątpliwości co do dalszej jazdy. Tak męczy mnie ten podjazd i to słońce, że mam ochotę zjechać sobie na bok i dać sobie spokój. Coś jednak nie pozwala. Jedziemy więc dalej.
Mija mnie Paweł Tutaj z MPEC-u i mówi: A jednak jest Tarnów… Pyta jak się jedzie ( a akurat jest bardzo ostro pod górę). Mówię mu: w nieodpowiednim miejscu zadajesz pytania ( z trudem odpowiadam, bo dyszę jak lokomotywa).
Gdzieś na 14 km terenowy podjazd, koło gdzieś mi ucieka, rower leci na bok, a ja niestety nie nadążam z wypięciem butów z pedałów, no i uderzam bardzo mocno kolanem w kamień. Boli… no ale cóż. Nie raz tak bolało. Trzeba jechać dalej. Sufa spada przeze mnie z roweru ( no tak twierdzi i pewnie tak jest).
Za chwilę widzę Panią Krystynę. No cóż.. tego można się było spodziewać, że w końcu mnie dojdzie. Postanawiam próbować walczyć. No to jadę. W którymś momencie mnie mija, ale siedzę na kole i myślę sobie: tak łatwo nie odpuszczę. Jedziemy. Akurat jest taki terenowy dłuższy, fajny odcinek, trochę kałuż, korzeni. Staram się trzymać blisko, bo wiem, że jak będzie zjazd to Krysia może mi odjechać. Jest zjazd, trzymam się tuż za nią. Jadę jak na mnie odważnie i jestem zadowolona, że nie straciłam nic na dystansie. No ale niestety w tym cyklu często spotyka się ludzi, którzy jednak chyba mało jeżdżą po terenie i górach i ze zjazdami mają problemy. Te zjazdy nie są specjalnie nastromione, ale pełne ostrych, luźnych kamieni i widać, że niektórzy się boją. Zjazd łąką. Jakiś człowiek przed nami, skutecznie blokuje nas na zjeździe, a ta łąka nie jest bezpieczna, lepiej jechać ścieżką, bo nie wiadomo co kryje się pod trawą. Krysi jakoś udaje się wyminąć gościa, mnie już niestety nie. Jadę za nim, on ledwie jedzie, a ja bezradnie patrzę jak Krysia odjeżdża. Myślę, że popełniłam błąd. Powinnam wtedy zaryzykować i jakoś próbować go ominąć. Pocieszam się, że może uda mi się Krysię dogonić. No, ale niestety. Tracę ją z pola widzenia, a jak się „rywala” nie widzi, to jest ciężko. Do tego mam świadomość, że jak się zaczną te długie podpychy ( a są naprawdę straszne), to nie dam Krysi rady. Ona dużo szybciej chodzi, a ja na takich odcinkach bardzo tracę.
Męczę się potwornie podpychając rower, który jednak trochę waży,wszyscy mnie mijają, a ja popadam w rozpacz, bo jeśli cokolwiek zyskałam na podjeździe czy zjeździe, to wszystko tracę na tych podpychach. Generalnie upał mnie wykańcza. Czuję kompletny brak mocy. Toczę się pod górę. Z góry zjeżdżam szybko i płynnie i ze zjazdów jestem bardzo zadowolona. Na pewno poszły mi jeszcze sprawniej niż w ub roku. Na tych podpychach w głowie kłębią się tysiące myśli ( jakoś z tą moja głową w tym roku wygrać nie mogę). Myśli pt: po co ja to robię ? Jestem przecież taka słaba.. tylko się ośmieszam taką jazdą. Trzeba z tym skończyć. Zrobię generalkę u GG, ale w Cyklo, na pewno nie będę robić generalki. Nie ma sensu… ITD.
Cóż.. Ostatni bufet, do mety jakieś 12 km, patrzę na licznik, czas niezły ( tak mi się wydaje wtedy) , myślę sobie: będzie lepszy czas niż w ub roku. (a taki sobie cel zakładałam, żeby ten czas był lepszy). Jakoś jednak zapomniałam, że te ostatnie 12 km są naprawdę ciężkie. Najpierw mozolny podjazd na Orłową ( tak to chyba się nazywa), potem podpych.. długiiiiiiiiiiiiiii. Na Orłowej ledwie się toczę, słońce pali niemiłosiernie, a mnie dodatkowo coś podrażniło gardło i chyba 10 minut jadę kaszląc. To samo miałam w Karpaczu. Czy to jakaś alergia? Nie wiem.
Myślę sobie: byle tylko dojechać do domu Pawła (bo trasa biegnie obok jego domu), potem już 5 km. Co prawda będą jeszcze dwa krótkie podjazdy, ale jakoś je przemęczę. Patrzę na licznik i już widzę, że czasu wiele chyba nie poprawię. Pod domem Pawła stoi żona Mirka Wójcika i Romek z naszego teamu. Biorę od nich kubek wody i polewam się ( zresztą polewałam się na każdym bufecie). No i do mety. Dwa podjazdy, jeden szybki zjazd po kamieniach, zjazd po asfalcie i po płytach, a potem skręt do lasu i ten najtrudniejszy zjazd maratonu. Mnie on się bardzo podobał i tym razem przejeżdżam bezbłędnie, chociaż nie jest on taki łatwy naprawdę. I już do mety.
Na mecie jestem zła rozgoryczona, bo wiem, że pojechałam przeciętnie bardzo. Do tego dostaje wynik smsem, nie dość, że jestem 4 w kategorii, to jeszcze czas identyczny jak w ub roku. Co do minuty. Czyli nie udało się nic urwać.
Dzisiaj mi się humor poprawił nieznacznie, bo ci z którymi rozmawiałam mieli dużo gorsze czasy niż w ub roku, gorszy o 5 min podobno miał też zwycięzca mega. No to niby powinnam być zadowolona. I pewnie byłabym w pełni, gdyby nie świadomość, że ten mój zeszłoroczny czas, był po prostu kiepski. Nie ma więc co piać z zachwytu, że czas taki sam jak w ub roku. Dużo wniosków po tym maratonie, dużo przemyśleń. Ale to zostawię na kiedy indziej.
Na szczęście nie muszę się martwić tak jak Sufa, ze Trophy niedługo:) ( bo Sufa się martwi).
Ja tam sobie będę spokojnie myśleć: co dalej...
To był mój 45 maraton. Na pewno będę chciała ww tym roku „dociągnąć” do 50. Czy się uda? Nie wiem, bo jakoś coraz mi trudniej i na treningach i na wyścigach.
Weekend generalnie udany, bo wieczorem impreza u Pawła w licznych gomolowym towarzystwie, a dzisiaj spacer po lesie (nie pojechałam na rozjazd z grupą, bo mi się nie chciało jeździć na rowerze, a do tego bolało stłuczone wczoraj kolano), a potem wylegiwanie się na leżaku w słoneczku z widokiem na góry ze szczególnym uwzględnieniem Czantorii.
Krysi należą się wielkie gratulacje, ponieważ wygrała kategorię K4 (była ode mnie lepsza, aż o chyba 18 minut). Sufa ( tutaj jeszcze jechał przede mną). Niestety (dla niego) nie trwało to długo.
No, ale na pocieszenie ma zdjęcie z mistrzynią... Co prawda, tylko drugiego planu, no ale zawsze to mistrzyni:)>
Sufa i mistrzyni drugiego planu © lemuriza1972Bo wyjazd w góry, zawsze budzi emocje.
Kierunek: Wisła.
Celem nr 1 była doroczna impreza u sponsora naszego teamu Pawła Gomoli, który jest szczęśliwcem i mieszka w Wiśle
. Ale , że w sobotę był maraton, no to trzeba było wystartować, żeby na trasie było jak najwięcej niebiesko-pomarańczowo-białych barw (i było sporrrooooo…).
Do Wisły wyjechaliśmy już w piątek.
Rano nieprzewidziane kłopoty. Z mojej tylnej opony zeszła znaczna część powietrza. Jestem niespokojna, ale chłopcy z GTA działają. Diagnoza: uszkodzony wentyl. Na szczęście kolega Jacek S., zwany również Sufą ma różne części zapasowe. Koledzy wymieniają i jestem już spokojna. Kolegom ( Mirkowi W i Sufie) bardzo dziękuję. Jesteście współtwórcami mojego wątpliwego co prawda, ale jednak sukcesu (bo dotoczyłam się do mety):). A z braku innych sukcesów, to i takie COŚ należy chyba uznać za sukces:).
Ale powróćmy do wydarzeń dnia wczorajszego.
Teraz pozostaje już tylko zmierzyć się z trasą. Tę znam z ubiegłego roku i wiem jedno: łatwo nie będzie. Technicznie nie jest specjalnie trudno , bo zjazdy to takie, które mi pasują i które zjeżdżam dobrze. Z podjazdami nieco gorzej, bo są dwa konkretne długie podpychy, które wiem, że dla mnie będą problemem, poza tym sporo podjazdów o dużym nastromieniu. Jest to jednak maraton z dużym przewyższeniem: prawie 1900 m na 41 km. Sporo, prawda?
Nie znam specjalnie specyfiki maratonów u Grabka, ale ci którzy jeżdżą twierdzą, że Wisła i Bielawa, to maratony najtrudniejsze w tym cyklu.
To taki maraton.. łatwiejszy niż te najtrudniejsze u GG, ale trudniejszy niż te w Cyklo.
Do tego grzeje mocno słońce i już wiadomo, że tym bardziej łatwo nie będzie. Na start zjeżdżamy na rowerach ( 5 km, dwa krótkie podjazdy i dwa zjazdy). Mam okazję poćwiczyć ostatni terenowy zjazd do mety. To jest najtrudniejszy zjazd tego maratonu, tak to pamiętam z ub. roku. W tym roku dodatkowo jest mokry ( trasa była momentami mokra, ale nie nadmiernie, wiec było pod tym względem dość bezpiecznie). Próbny zjazd zjeżdżam z jedną niewielką podpórką.
Tym razem przyjdzie mi się zmierzyć w kategorii z Krysią, bo jedzie mega (na giga u Grabka dalej kobietom jeździć nie wolno). Raczej nie mam wątpliwości kto wyjdzie zwycięsko z tej rywalizacji, ale po cichu liczę, że powalczę. Ruszamy. Na początek bardzo długi podjazd. Kilka dobrych kilometrów , 5, 6? Jakoś tak. Najpierw asfalt, potem płyty i cóż.. stromo, bardzo stromo. Trzeba walczyć, a tutaj słońce przygrzewa bardzo. Krysia mnie nie mija, więc pewnie jest gdzieś tuż za mną.
Przed sobą widzę Sufę i tak będziemy się widywać do jakiegoś 14 km, raz on mnie mija , raz ja jego.
Gorąco, a nie ma za bardzo kiedy pić, bo wciąż jest pod górę i to konkretnie pod górę. Na tym pierwszym podjeździe mam spore wątpliwości co do dalszej jazdy. Tak męczy mnie ten podjazd i to słońce, że mam ochotę zjechać sobie na bok i dać sobie spokój. Coś jednak nie pozwala. Jedziemy więc dalej.
Mija mnie Paweł Tutaj z MPEC-u i mówi: A jednak jest Tarnów… Pyta jak się jedzie ( a akurat jest bardzo ostro pod górę). Mówię mu: w nieodpowiednim miejscu zadajesz pytania ( z trudem odpowiadam, bo dyszę jak lokomotywa).
Gdzieś na 14 km terenowy podjazd, koło gdzieś mi ucieka, rower leci na bok, a ja niestety nie nadążam z wypięciem butów z pedałów, no i uderzam bardzo mocno kolanem w kamień. Boli… no ale cóż. Nie raz tak bolało. Trzeba jechać dalej. Sufa spada przeze mnie z roweru ( no tak twierdzi i pewnie tak jest).
Za chwilę widzę Panią Krystynę. No cóż.. tego można się było spodziewać, że w końcu mnie dojdzie. Postanawiam próbować walczyć. No to jadę. W którymś momencie mnie mija, ale siedzę na kole i myślę sobie: tak łatwo nie odpuszczę. Jedziemy. Akurat jest taki terenowy dłuższy, fajny odcinek, trochę kałuż, korzeni. Staram się trzymać blisko, bo wiem, że jak będzie zjazd to Krysia może mi odjechać. Jest zjazd, trzymam się tuż za nią. Jadę jak na mnie odważnie i jestem zadowolona, że nie straciłam nic na dystansie. No ale niestety w tym cyklu często spotyka się ludzi, którzy jednak chyba mało jeżdżą po terenie i górach i ze zjazdami mają problemy. Te zjazdy nie są specjalnie nastromione, ale pełne ostrych, luźnych kamieni i widać, że niektórzy się boją. Zjazd łąką. Jakiś człowiek przed nami, skutecznie blokuje nas na zjeździe, a ta łąka nie jest bezpieczna, lepiej jechać ścieżką, bo nie wiadomo co kryje się pod trawą. Krysi jakoś udaje się wyminąć gościa, mnie już niestety nie. Jadę za nim, on ledwie jedzie, a ja bezradnie patrzę jak Krysia odjeżdża. Myślę, że popełniłam błąd. Powinnam wtedy zaryzykować i jakoś próbować go ominąć. Pocieszam się, że może uda mi się Krysię dogonić. No, ale niestety. Tracę ją z pola widzenia, a jak się „rywala” nie widzi, to jest ciężko. Do tego mam świadomość, że jak się zaczną te długie podpychy ( a są naprawdę straszne), to nie dam Krysi rady. Ona dużo szybciej chodzi, a ja na takich odcinkach bardzo tracę.
Męczę się potwornie podpychając rower, który jednak trochę waży,wszyscy mnie mijają, a ja popadam w rozpacz, bo jeśli cokolwiek zyskałam na podjeździe czy zjeździe, to wszystko tracę na tych podpychach. Generalnie upał mnie wykańcza. Czuję kompletny brak mocy. Toczę się pod górę. Z góry zjeżdżam szybko i płynnie i ze zjazdów jestem bardzo zadowolona. Na pewno poszły mi jeszcze sprawniej niż w ub roku. Na tych podpychach w głowie kłębią się tysiące myśli ( jakoś z tą moja głową w tym roku wygrać nie mogę). Myśli pt: po co ja to robię ? Jestem przecież taka słaba.. tylko się ośmieszam taką jazdą. Trzeba z tym skończyć. Zrobię generalkę u GG, ale w Cyklo, na pewno nie będę robić generalki. Nie ma sensu… ITD.
Cóż.. Ostatni bufet, do mety jakieś 12 km, patrzę na licznik, czas niezły ( tak mi się wydaje wtedy) , myślę sobie: będzie lepszy czas niż w ub roku. (a taki sobie cel zakładałam, żeby ten czas był lepszy). Jakoś jednak zapomniałam, że te ostatnie 12 km są naprawdę ciężkie. Najpierw mozolny podjazd na Orłową ( tak to chyba się nazywa), potem podpych.. długiiiiiiiiiiiiiii. Na Orłowej ledwie się toczę, słońce pali niemiłosiernie, a mnie dodatkowo coś podrażniło gardło i chyba 10 minut jadę kaszląc. To samo miałam w Karpaczu. Czy to jakaś alergia? Nie wiem.
Myślę sobie: byle tylko dojechać do domu Pawła (bo trasa biegnie obok jego domu), potem już 5 km. Co prawda będą jeszcze dwa krótkie podjazdy, ale jakoś je przemęczę. Patrzę na licznik i już widzę, że czasu wiele chyba nie poprawię. Pod domem Pawła stoi żona Mirka Wójcika i Romek z naszego teamu. Biorę od nich kubek wody i polewam się ( zresztą polewałam się na każdym bufecie). No i do mety. Dwa podjazdy, jeden szybki zjazd po kamieniach, zjazd po asfalcie i po płytach, a potem skręt do lasu i ten najtrudniejszy zjazd maratonu. Mnie on się bardzo podobał i tym razem przejeżdżam bezbłędnie, chociaż nie jest on taki łatwy naprawdę. I już do mety.
Na mecie jestem zła rozgoryczona, bo wiem, że pojechałam przeciętnie bardzo. Do tego dostaje wynik smsem, nie dość, że jestem 4 w kategorii, to jeszcze czas identyczny jak w ub roku. Co do minuty. Czyli nie udało się nic urwać.
Dzisiaj mi się humor poprawił nieznacznie, bo ci z którymi rozmawiałam mieli dużo gorsze czasy niż w ub roku, gorszy o 5 min podobno miał też zwycięzca mega. No to niby powinnam być zadowolona. I pewnie byłabym w pełni, gdyby nie świadomość, że ten mój zeszłoroczny czas, był po prostu kiepski. Nie ma więc co piać z zachwytu, że czas taki sam jak w ub roku. Dużo wniosków po tym maratonie, dużo przemyśleń. Ale to zostawię na kiedy indziej.
Na szczęście nie muszę się martwić tak jak Sufa, ze Trophy niedługo:) ( bo Sufa się martwi).
Ja tam sobie będę spokojnie myśleć: co dalej...
To był mój 45 maraton. Na pewno będę chciała ww tym roku „dociągnąć” do 50. Czy się uda? Nie wiem, bo jakoś coraz mi trudniej i na treningach i na wyścigach.
Weekend generalnie udany, bo wieczorem impreza u Pawła w licznych gomolowym towarzystwie, a dzisiaj spacer po lesie (nie pojechałam na rozjazd z grupą, bo mi się nie chciało jeździć na rowerze, a do tego bolało stłuczone wczoraj kolano), a potem wylegiwanie się na leżaku w słoneczku z widokiem na góry ze szczególnym uwzględnieniem Czantorii.
Krysi należą się wielkie gratulacje, ponieważ wygrała kategorię K4 (była ode mnie lepsza, aż o chyba 18 minut). Sufa ( tutaj jeszcze jechał przede mną). Niestety (dla niego) nie trwało to długo.
No, ale na pocieszenie ma zdjęcie z mistrzynią... Co prawda, tylko drugiego planu, no ale zawsze to mistrzyni:)>
Podium © lemuriza1972
Nie było dla mnie miejsca © lemuriza1972
PS
zapomniałam, że chociaż szczęście nie dopisało mi podczas wyścigu, to dopisało mi na Tomboli.
Wygrałam buffa w kolorze pończochy i skarpety, takie cudowne co to niby jak się je ubierze po wyścigu, to nogi nie bolą.
Będziemy teraz z Panią Krystyną zadawać szyku na.. stacjach benzynowych, kiedy to będziemy wracać z wyścigów:).
Krótki filmik z Wisły:
- DST 41.00km
- Teren 30.00km
- Czas 03:53
- VAVG 10.56km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Przejechałaś mega wolniej, niż ja o 7 minut :) Gratulacje i jak sama pisałaś, jest co poprawiać za rok. Maraton świetny, ale podjazdy masakrujące ; aż takich się nie spodziewałem.
devilek - 13:46 środa, 11 czerwca 2014 | linkuj
Kolarstwo to ciężki sport, nawet dla amatorów.
Co do podjazdu na Słoną Górę, o którym wspomina Iza, to do wglądu podobny podjazd, pod Gliczarów i jak sobie na nim radzą zawodowcy a jak amatorzy:
https://www.youtube.com/watch?v=XxnQZEu5UrE
https://www.youtube.com/watch?v=Htd0pHV1AmI Lechita - 20:46 poniedziałek, 9 czerwca 2014 | linkuj
Co do podjazdu na Słoną Górę, o którym wspomina Iza, to do wglądu podobny podjazd, pod Gliczarów i jak sobie na nim radzą zawodowcy a jak amatorzy:
https://www.youtube.com/watch?v=XxnQZEu5UrE
https://www.youtube.com/watch?v=Htd0pHV1AmI Lechita - 20:46 poniedziałek, 9 czerwca 2014 | linkuj
"... nie ciężka maszyna zziajana, zdyszana,
lecz fraszka, igraszka, zabawka blaszana ... " Gość - 13:53 poniedziałek, 9 czerwca 2014 | linkuj
lecz fraszka, igraszka, zabawka blaszana ... " Gość - 13:53 poniedziałek, 9 czerwca 2014 | linkuj
W Wiśle jeszcze nie startowałem, ale znam tamtejsze stromizny podjazdowe, faktycznie mocno dają w kość, do tego w słońcu ...
Gratki Iza za ukończenie i trzymam kciuki za osiągnięcie magicznej 50-tki ! :) JPbike - 13:20 poniedziałek, 9 czerwca 2014 | linkuj
Gratki Iza za ukończenie i trzymam kciuki za osiągnięcie magicznej 50-tki ! :) JPbike - 13:20 poniedziałek, 9 czerwca 2014 | linkuj
Piękna liczba maratonów! Budzi respekt! Życzę dobicia do 50tki w tym roku! Z tym polewaniem się wodą to jest to bardzo dobry system. Ja zaliczyłem dwa konkretne dni w górach w ten weekend na konkretnej patelni i bez wody w bidonie, którą się polewałem co chwilę byłoby piekielnie trudno. Nie wspominając o postojach przy rzekach czy źródełkach. Na maratonie to inna bajka, nie ma czasu na takie rzeczy, tym bardziej szacun! ps. z tym brakiem kobiet na giga to nawet śmieszne jest :D
k4r3l - 11:57 poniedziałek, 9 czerwca 2014 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!